Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 82
NIEZWYKŁY HAT TRICK
Kapitan Otto Weddingen pasjonował się najnowszą, wciąż jeszcze eksperymentalną bronią. W 1912 roku objął dowództwo U-9, zwodowanego 4 lata wcześniej w Gdańsku okrętu podwodnego. Już samo zapoznanie się z zaleceniami stoczniowców mogło wystraszyć najodważniejszego. Nie zalecano zanurzenia poniżej 6 metrów (!) ani pływania po wzburzonym morzu. Maksymalny czas pobytu pod wodą – ze względu na pojemność akumulatorów – wynosił zaledwie godzinę. Rachityczny wygląd U-9 mówił zresztą sam za siebie, w związku z czym podczas postojów w porcie nikt z załogi na nim nie sypiał. Byłoby to po prostu niepotrzebnym wyzywaniem losu.
U-9 i jego dowódca. Propagandowa niemiecka pocztówka z lat wojny
Weddingen postanowił jednak podjąć ryzyko, aby poznać rzeczywiste możliwości okręciku. W tym celu odważył sie wyjść U-9 podczas sztormowej pogody. Walczył przez dwie doby z ciągłymi atakami fal. Niezwykle ciasne wnętrze okrętu przesiąkło szybko nieznośnym odorem spoconych i niemytych ciał, kuchennych zapachów oraz stale zajętej ubikacji. Załoga stanęła jednakże na wysokości zadania, toteż Weddingen wkrótce odważył się na kolejną próbę.
Zacumowawszy okręt do zakotwiczonej niedaleko brzegu beczki zastopował maszyny i trwał tak – szarpany wiatrem i falą - przez pięć dób! Bezwładny kadłub tańczył wściekle na wszystkie strony, ale wbrew obawom gdańskich stoczniowców jego konstrukcja okazała się być zdumiewająco silna.
Teraz należało sprawdzić, czy rzeczywiście 6 metrów stanowiło nieprzekraczalne maksimum. Była to oczywiście próba mogąca kosztować życie całej załogi, ale Weddingen podjął ryzyko. Okręt powoli schodził na coraz większą głębokość. Dziesięć metrów, dwanaście, piętnaście, dwadzieścia wreszcie! Kadłub skrzypiał i trzeszczał coraz głośniej. Załoga wstrzymywała oddechy w bezsilnym oczekiwaniu. Czy nagły huk pękającego pod naporem wody poszycia nie oznajmi w jednej chwili straszliwego końca?
Weddingen stal nieporuszony. Nadal nie zatrzymywał powolnego opadania. Dopiero na 24 metrach dał znak ręką. Wyważono okręt ustawiając go pod wodą na równej stępce. U-9 trwał tak nieruchomo przez cały kwadrans, aż wreszcie ku nieopisanej uldze załogi padł rozkaz wynurzenia. Okrzyki radości i nienaturalnie ożywione rozmowy kwitowały teraz wspaniały wyczyn okrętu. U-9 był gotowy do wojny.
Zaczęła się ona dla niemieckich podwodniaków zupełnie nieciekawie. Nie mogli jeszcze pochwalić się żadnym sukcesem, gdy po miesiącu walk brytyjski krążownik „Birmingham” staranował i zatopił U-15, siostrzany okręt U-9. Sukces ten utwierdził wyspiarzy o zerowej skuteczności tak „niehonorowej” broni jak okręty podwodne.
U-9 znajdował się na patrolu. Wstawał pogodny, słoneczny dzień 22 września 1914 roku. Kołysząc się łagodnie, okręt doładowywał na powierzchni swoje mocno wyczerpane akumulatory. Nagle wachtowy oficer Johann Spies ujrzał na horyzoncie dym. Na mostek wyskoczył zaalarmowany Weddingen. Lornetka do oczu. Dymu było za dużo jak na jeden okręt! Pomimo że akumulatory nie zostały jeszcze w pełni naładowane, dowódca dał rozkaz zanurzenia.
Weddingen przyrósł do peryskopu. Wkrótce oznajmił załodze o zbliżaniu się trzech lekkich, czterokominowych krążownikach. W nieopisanej ciasnocie zaczęto ładować do wyrzutni torpedy. Także zapasowe „cygaro” znalazło się na podorędziu. Kapitan przyjrzał się jeszcze raz okrętom, po czym odwrócił się do Spiessa. „Klasy Birmingham. Zemścimy się za U-15.”
Mylił się. Nie były to lekkie krążowniki. Stałym kursem i z szybkością 10 węzłów szły pancerne krążowniki „Cressy”, „Aboukir” i „Hogue”, każdy o wyporności 12.000 ton. Ustawione w jednej linii, oddalone od siebie co dwie mile okręty szły burta w burtę pod holenderskie wybrzeże. Cóż niespodziewanego mogło grozić pancernym mastodontom? Na pewno nie ośmieszone okręty podwodne. No, może miny...
U-boot sterował ku środkowej jednostce. Weddingen dokładnie obliczał wzajemne położenie. Wystawiał peryskop ponad lustro wody tylko na sekundę, po czym natychmiast go opuszczał. Niczego nie pozostawiał przypadkowi lub szczęściu. O 7:20 U-9 dzieliło od idącego w środku krążownika zaledwie 500 metrów.
„Przygotować wyrzutnie”.
„Wszystkie wyrzutnie gotowe” - padła natychmiastowa odpowiedź.
„Pierwsza dziobowa, przygotować się do strzału”.
i po chwili
„Ognia.” Głos Weddingena brzmiał wciąż spokojnie, jakby to były tylko ćwiczenia.
Z sykiem powietrza torpeda opuściła wyrzutnię. Był to niebezpieczny moment, ponieważ nagle lżejszy dziób mógł wyskoczyć teraz na powierzchnię morza. Załoga działała jednakże równie perfekcyjnie, jak jej dowódca. Po chwili okręt stał na równej stępce w 15-metrowym zanurzeniu.
Na U-boocie zapadła nienaturalna cisza. Wszyscy w napięciu liczyli sekundy w oczekiwaniu na upragniony odgłos eksplozji. Po 31 sekundach głuchy dźwięk uderzył w burtę okrętu podwodnego. A więc torpeda trafiła w cel!
U-9 wyszedł na głębokość peryskopową. Trafiony okręt zapadał się powoli rufą w głąb morza. Z żurawików pośpiesznie opuszczano łodzie. Ze wszystkich czterech kominów biły w niebo kłęby białej pary. Weddingen polecił załadować do opróżnionej wyrzutni zapasową torpedę.
Trafionym krążownikiem był „Aboukir”. Na jego pokładzie nikt nie zauważył śladu zbliżającej się torpedy, toteż dowódca okrętu zasygnalizował wpadnięcie na minę! Pozostałe okręty zmieniły kurs, idąc na pomoc. „Aboukir” poszedł bardzo szybko na dno, pociągając za sobą większość załogi. „Houge” zastopował, podnosząc z wody nielicznych ocalałych rozbitków.
Dokładnie 35 minut po storpedowaniu „Aboukira”, U-9 wystrzelił dwie torpedy w kierunku „Hogue”. Z odległości zaledwie 350 metrów nie sposób było spudłować! Tym razem torpedy trafiły najwyraźniej w komory amunicyjne! Potężna eksplozja w mgnieniu oka przesądziła o losie krążownika. Szczęśliwie jego szczątki nie zatonęły od razu, dając części załogi szansę ocalenia.
Kolejne niemieckie pocztówki, tym razem pokazująca zatopienie „Aboukir” i „Hogue”
Dowódca ostatniego nietkniętego krążownika „Cressy” wciąż uważał, iż oba okręty padły ofiarą min! Lekceważenie okrętów podwodnych – podbudowane łatwym sukcesem „Birminghama” – zbierało swoje gorzkie owoce. „Cressy” zastopował więc, rozpoczynając ratowanie rozbitków.
Tymczasem Otto Weddingen gorączkowo zastanawiał się nad sytuacją. Na U-boocie akumulatory goniły już resztkami energii. Natychmiastowe wynurzenie wydawało się być nieuniknione – wprost pod działa wroga... Kapitan postanowił zagrać va banque. „Będziemy kontynuować atak”, powiedział suchym, wciąż pozbawionym emocji głosem. Okręt wciąż miał dwie torpedy w wyrzutniach rufowych i jedną na dziobie. Peryskop poszedł w górę.
Widok był niezwykły. Pierwszy ze storpedowanych okrętów zniknął już z powierzchni morza, a drugi najwyraźniej potrzebował tylko minut, aby pójść w jego ślady. Woda usiana była głowami rozbitków i szczątkami z obu okrętów. „Cressy” stał, ratując pływających marynarzy.
U-boot powoli obrócił się pod wodą o 180 stopni. Teraz rufowe wyrzutnie celowały prosto w odległy o niecałą milę ostatni ocalały krążownik. „Obie rufowe ognia”.
Znów ciche odliczenia upływających sekund. Jak ten czas się dłuży! Czy znów trafią? Buuum! Tym razem dał się słyszeć odgłos jednej tylko eksplozji. A więc druga torpeda nie trafiła! Peryskop w górę. Niestety, trzeci krążownik najwyraźniej odniósł niewielkie uszkodzenia, nie miał nawet przechyłu.
Teraz na niemieckim okręcie pozostała już tylko jedna torpeda w wyrzutni dziobowej. Nikt nie zwracał teraz uwagi na moc akumulatorów. Liczył się tylko wrogi krążownik – i ostatnia torpeda.
Ponownie U-9 obrócił się wokół osi. Długie, staranne celowanie. Tu chodziło już i o życie niemieckich marynarzy. Okręt musiał się wkrótce wynurzyć, a ocalały – w przypadku niecelnej ostatniej torpedy – krążownik momentalnie rozbiłby go swoją potężną artylerią. Wreszcie torpeda poszła. Celna!
Groźne cygaro trafiło w śródokręcie, wznosząc przy burcie potężny słup wody. Ostatni z brytyjskich krążowników przewrócił sie powoli na burtę pokazując w chwilę później czerwone, oblepione rozbitkami dno, zanim nie poszedł na dno śladem dwóch poprzednich okrętów.
Rezultaty brawurowej akcji Weddingena okazały się być porażające. Wraz z trzema pancernymi krążownikami śmierć poniosło aż 1.400 ludzi! Uratowano zaledwie 837 marynarzy. Mała skorupka, do której nie mieli zaufani nawet jej budowniczy, odniosła wspaniałe zwycięstwo.
Weddingena przywitano w Niemczech z ogromną pompą. Posypały się najwyższe odznaczenia. Nie był to jednakże koniec kariery kapitana. 15 października zatopił jeszcze jeden brytyjski krążownik „Hawke”. Wraz z okrętem poszło na dno 400 marynarzy.
Triumfalny powrót okrętu od bazy
Po tak znakomitych sukcesach kapitana mianowano go dowódcą nowiutkiego, dużego okrętu. U-29 nie okazał się jednakże dla Weddingena szczęśliwy. Zatopił wprawdzie kilka handlowych statków, ale atak na brytyjskie okręty okazał się dlań fatalny w skutkach. W trakcie przymiarek do zaatakowania lotniskowca „Colossus”, peryskop U-boota został dostrzeżony z pokładu pancernika „Dreadnought”. Idący z dużą szybkością olbrzym rozjechał płytko zanurzonego U-boota. Zginęła cała załoga wraz ze swym sławnym dowódcą.
Sam U-9 został wkrótce wycofany ze służby jako zbyt niebezpieczny dla ...własnej załogi.
Post zmieniony (03-07-20 09:42)
|