Ryszard
Na Forum: Relacje w toku - 20 Galerie - 33
W Rupieciarni: Do poprawienia - 20
- 9
|
WIETNAMSKIE MIGAWKI
Wojna Narodów
Starzy sea travellersi, którym nie obce przeróżne azjatyckie dziury, doskonale pamiętają Haiphong wraz z knajpą w „Domu Chłopa”, której szefem był monsieur Antoine. Dobrze po pięćdziesiątce, wysoki jak na Wietnamczyka, szczupły, zawsze w czarnym garniturze i białej koszuli, witał w drzwiach kolejne grupy matrosów spragnionych „kulturalnej” rozrywki.
Parafrazując słowa wieszcza - „ I ja tam z gośćmi byłem, Luamoikę i Biahoi piłem, żaby jadłem
A com widział i słyszał, w opowieści owej umieściłem”.
Po ponad miesięcznym ”żelazkowaniu w skałkach” wreszcie stanęliśmy przy kei wciśnięci pomiędzy jakiegoś „Freundschaftena aus Rostock” i „towariszcza is Odessy”.
Wnet gromada małych żółtych ludzików niczym mrówki rozpełzła się po pokładzie a wraz z nimi kilku „towariszczi” – foremanów.
Nasze cargo – „maszyny rolnicze”- wyładowywano nocą. W trupiobladym świetle prychając obłokami błękitnego dymu odjeżdżały z chrzęstem „petki” i „Mazury”.
Przy trapie postawiono budkę wartowniczą – przedziwną konstrukcją o spiczastym dachu na dwóch kółkach mającą z tyłu dwa dyszle, tak by można było ją toczyć niczym taczki.
Owa konstrukcja będzie miała szczególne znaczenie w dalszym ciągu opowieści.
Któregoś dnia wezwał mnie do siebie „Stary”. W saloniku ujrzałem popijającego „Żywca” naszego agenta.
- Zorganizuje Pan drużynę piłkarską - usłyszałem.
- Jaką ? Piłkarską ? O co chodzi ! - spytałem zaskoczony .
- Mister Nguyen (czy tak się zwał nie pamiętam już, ale wszystkich Wietnamczyków nazywaliśmy Nguyenami) - zwrócił się do agenta – był na sąsiednich statkach.
Na radzieckim i enerdowskim wyłoniono już ekipy piłkarskie. Będą rozgrywki sportowe.
Stroje piłkarskie mamy ?
- Są gdzieś w magazynie, koszulki, getry, buty wszystko co potrzeba jest.
- No to dobrze Panie Ryszardzie. Działaj Pan, kompletuj zespół.
I tak chcąc nie chcąc zostałem selekcjonerem polskiej reprezentacji piłkarskiej na Dalekim Wschodzie.
Selekcjoner – to brzmi dumnie !
O dziwo chętnych było sporo. „Majster”, który za szczenięcych lat kopał piłkę w jakimś wiejskim klubie został kapitanem reprezentacji. Dyskusje przy „Żywcu” – kto, gdzie na jakiej pozycji , „a pamiętać o lewym skrzydle, o lewym mówię, Ty – bramkarz, bramkarz jest chłopie najważniejszy…” trwały do późnych godzin nocnych.
Pierwszy mecz przegraliśmy z kretesem - 8 do 2.
Niemcy byli lepsi.
Może wpływ na wynik miała gliniana nawierzchnia boiska lub „ten cholerny gorąc” – „no nic nie widziałem k…, żadnej bramki, pot zalewał mi oczy” – jak twierdzono. Gdy dodamy do tego „chłodzenie” wyłącznie „Żywcem” i kompletny brak kondycji u naszych „orłów”, to nie ma co się dziwić.
Może to i dobrze, że drugiego meczu już nie było. Następnego dnia Chief wpadł w tropikalny amok na widok ledwo łażących, snujących się po pokładzie „zawodników” poobklejanych plastrami.
Finalnie pierwsze miejsce zajęli Rosjanie, drugie Niemcy a zaszczytne trzecie nam przypadło.
Po meczach na niedzielne popołudnie wyznaczono w knajpie Antoine’a spotkanie sportowców ze statków „zaprzyjaźnionych” bander.
Band grzmocił „Katiuszę”, „Szła dzieweczka do laseczka” i inne międzynarodowe szlagiery, a w miarę opróżnianych Luamojek chóralne śpiewy niosły się hen, daleko …
Tak na dobrą sprawę to nie wiadomo o co poszło. Czy o Ukrainę w „Hej sokołach”, czy o smętne zawodzenie jednego z „towarzyszy” w „Podmoskiewskich wieczorach”, czy też o roztrząsanie - „że przez te faule tak wyszło” - tego nikt nie wie.
Zaczął się bój – określony potem jako „spotkaniowy”.
Z rumorem poprzewracano stoły, talerze i szkło trzaskało, słychać było dzikie wycie i okrzyki –„Bolszewika bij!”, zespół uciekł na zaplecze, perkusja się rozsypała i spadła na salę. Ja, co przyznaje zachowałem się tchórzliwie - zanurkowałem pod stół i doczołgałem się pod ścianę.
Niemcy siedzący do tej pory spokojnie, nagle zaczęli rzucać butelkami. Po chwili każdy walczył z każdym. Prawdziwa Wojna Narodów !
Kres potyczce położyła portowa milicja, która zjawiła się po około kwadransie, a właściwie seria z „kałacha” w powietrze.
Kto mógł salwował się ucieczką.
Wartownik przy trapie wyskoczył z budki coś tam gulgotał, „Majster” zaś chwycił za dyszle i pognał z nią przed siebie aż do końca kei. Bieg zakończył udanym wodowaniem budki do basenu portowego.
Co było potem ? Wiadomo co – „dywanik” u „Starego”.
I tu „Wódz” nas zaskoczył. W milczeniu powiódł wzrokiem po obandażowanych głowach, wręczył mi zestawienie strat do pokrycia (oj, ładna to suma była - z zerami !) i cichym głosem spytał:
– A chociaż Bolszewikom przyłożyliście ?
|