Ryszard
Na Forum: Relacje w toku - 20 Galerie - 33
W Rupieciarni: Do poprawienia - 20
- 9
|
Wspomnienie o dr Jerzym Jasieńskim, którego miałem przyjemność poznać podczas rejsu na Daleki Wschód na jednym ze statków PLO. Doktór (tak nazywaliśmy lekarzy okrętowych) erudyta, koneser sztuki, zapalony kolekcjoner i znawca fajek oraz tsub japońskich mieczy był miłym pogodnym człowiekiem a jego barwnych opowieści słuchało się z wielką przyjemnością.
Był też głównym inspiratorem i uczestnikiem wyprawy w błota rzeki Derwent na Tasmanii po resztki conradowskiego barku „Otago” o czym poprzednio już pisałem.
„Ptasie oczka” Dr. Maxa
Wraz z upływem czasu przybywa nam nie tylko lat lecz również w naszych mieszkaniach gromadzi się co raz więcej różnych przedmiotów, bibelotów, kiedyś potrzebnych teraz zaś pogrążonych w wiecznym letargu.
Za oknem szaro, pogoda nie nastraja na spacer a listopadowy Pan kłania się mokrym od deszczu kapeluszem, więc – który to już raz ? – postanowiłem zrobić generalne porządki i pozbyć się wszystkiego co zbędne.
Zdecydowanie, bez sentymentów, że może to się jeszcze przyda, wyrzucić zawsze można, niech więc zostanie…
Przeglądając jedną ze starych teczek zawiązaną brązową tasiemką z pliku różnych papierzysk, dokumentów i szpargałów wypadła pożółkła ze starości kartka.
Na niej rysunek fajki, przekrój z zaznaczonymi częściami - główka, pieczara, komin, szyjka i dół czopowy, kanał dymny…
Zaraz, zaraz kiedy to było ? O, już przypomniałem sobie…
Kupiłem sobie fajkę. W kantynie statkowej było kilkanaście „Dr. Maxów” o różnych kształtach. Wybrałem jedną z nich i gdy już w kabinie zabierałem się by ją pierwszy raz zapalić w drzwiach ujrzałem naszego doktora z lupą w ręce.
- Dowiedziałem się, że kupiłeś sobie synku fajkę. Doktór tak zwracał się do każdego niezależnie od wieku i stanowiska może z wyjątkiem Starego.
- A tak – o to ona, pokazałem mój nabytek.
- Na Boga ! A cóż się tu wyprawia ?!
- Co takiego ? - spytałem
- A tytoniem zapchana, że nie powiem jak co…
- Nooo, właśnie miałem zamiar ją wypalać.
- Widzę, że w ostatniej chwili zdołałem ją uratować przed nieuchronnym zniszczeniem. Proszę zapamiętać - nie wypalać a opalać ! Fajki się o-p-a-l-a ! Doktór zaakcentował ostatnie słowo.
Opalanie to sztuka i postaram się nauczyć ciebie opalania i palenia bo musisz wiedzieć synku, że fajczenie jest sztuką i drogą do niespotykanej satysfakcji. Zacznijmy więc od początku. Otóż ta piękna fajeczka, której stałeś się właścicielem to Bent Billard. Przyjrzyjmy się jej z bliska.
Już wiedziałem dlaczego zjawił się z lupą.
- Może zrobić Panu kawy, spytałem.
- Nie teraz, później, później, nie teraz… proszę o kartkę papieru.
Doktór ujął ołówek i szybko naszkicował wszystkie elementy składowe dopisując fachowe ich określenia.
Jak z rękawa rzucał nazwami – ta ma główkę niską owalną a ta komin wysoki, ta to Bent a ta Pot. O, taka jak moja. Te najbardziej znane to Liverpool, Apple, Dublin, Cad Sport, jest też i Kalabasz i Bulldog i Falcon oraz wiele, wiele innych.
- Kunsztownie wykonana fajka a musisz wiedzieć to synku, to … to jest dzieło sztuki równe tym zachowanym w muzeach czy też galeriach.
Miałem przed sobą specjalistę najwyższej klasy, praktyka i jak się później dowiedziałem autora książek o fajkach i właściciela ich olbrzymiej kolekcji ze wszystkich stron świata.
Obejrzał dokładnie mojego Benta i stwierdził, że nie jest nawet zła, chociaż ma trochę „kitu paryskiego” , który jest dla fajki tym czym plomba dla zębów a więc na pewno niczym dobrym. Z drugiej zaś strony „Max” miał sporo „ptasich oczek” i szlachetnych słojów a także regularne, paraboliczne dno z ciągłą plamą światła i dobrze wykończony ustnik, chociaż nieco luźno osadzony w otworze główki.
„Ptasie oczka” – jak to pięknie brzmi pomyślałem, natomiast zdecydowanie nie spodobało mi się określenie „paryski kit”.
- Przejdźmy teraz do opalania. Recepta prawidłowego opalania fajki jest prosta i j-e-d-y-n-a. Proszę odrzucić w niepamięć te wszelkie prymitywne, barbarzyńskie metody z miodem, cukrem czy nie daj Boże odkurzaczem
Podejście Doktora do tematu było wielce naukowe.
- To co robimy jest sztuką i ja synku ciebie tej sztuki n-a-u-czę !
- Ujmij w palce szczyptę tytoniu i nabij trzecią część komina tak by wyczuć lekki opór . Proszę tak robić pięć razy i opalać powoli bardzo powoli. Później powtórzyć całą operację też pięć razy ale nabijać do połowy. Ostatni etap to dziesięciokrotne opalanie nabitej do pełna.
- Podsumujmy – dwadzieścia opalań. Zapalamy tylko zapałkami, opalamy powoli nie spiesząc się.
- Proszę zapalić i delikatnie, wolno pykać. Fajkę trzyma się z fasonem w dwóch palcach. Nie należy trzymać za główkę nie tylko z powodów estetycznych ale dlatego, że palce hamują odpływ ciepła a fajka nie powinna się grzać więcej niż jest to dopuszczalne. Dotknięta wierzchem dłoni ma nie parzyć. Proszę o tym p-a-m-i-ę-t-a-ć !
Pykałem więc delikatnie wypuszczając obłoczki dymu a Doktór patrzył podejrzliwie i co chwila zaglądał do główki.
- Dobrze! Idzie bardzo dobrze – cieszył się jak dziecko obracając z lubością znawcy i miłośnika w palcach swojego Pota o pięknych regularnie pionowych słojach, lśniącego kolorem łagodnego brązu.
- Zameldujesz synku gdy dym zacznie parzyć a to będzie znaczyło, że pierwsze opalanie mamy za sobą.
- Nie czujesz goryczy ?
Nie czułem .
- To dobrze, dobrze, bardzo dobrze, jeszcze trochę, parę pyknięć, tylko s-p-o-k-o-j-n-i-e !
Pamiętaj, że część dymu należy zawsze wypuszczać przez fajkę, bo jak wiadomo nasz wydech zawiera blisko połowę tlenu a tlen podtrzymuje palenie, co zapewne jest ci wiadome. Nieco inaczej niż w papierosach. Natomiast jeśli idzie o papierosy to pozwalam sobie przyrównać je do ulicznicy, że użyję najłagodniejszego określenia, a fajka… fajka natomiast jest namiętną kochanką i wydaje mi się, że to ze wszech miar trafne porównanie.
Przytaknąłem.
Doktór pykał swojego Pota ja Benta i w siwym dymie niczym we mgle jego twarz z wolna stawała się ledwo widoczna . Dymu w kabinie było coraz więcej, poczułem, że zmienia się jego smak i zaczyna parzyć mnie w język o czym nie omieszkałem Doktora natychmiast powiadomić.
Wziął w ręce fajkę, wzruszył popiół i obróciwszy główkę wysypał go do popielniczki w regularną stożkowatą kupkę.
- Spójrz. Nic nie ma. Tak powinna wyglądać dobrze opalona fajka. Nic nie powinno zostać poza odrobiną nagaru. Nagaru nie wolno ruszać. Dobrześ to zrobił synku z czego wnoszę, że jesteś pojętnym uczniem ! Teraz przystąpimy do czyszczenia. Ustnik zawsze wykręcamy w p-r-a-w-o i należy bezwzględnie o tym pamiętać ! Oczywiście żadnych ostrych przedmiotów jak śrubokrętów, scyzoryków nie wolno używać ! Absolutnie n-i-e w-o-l-n-o !
Musisz sobie zrobić wycior. Do przeczyszczania ustnika używamy pętli wykonanej ze struny gitarowej „C”. Nieskromnie powiem, że jest to patent Jasieńskiego, a wiec mój. Zarówno do wyciora jak i pętli stosujemy watę. Jest ona wystarczająca do usunięcia kondensatu, który zbiera się wewnątrz kanału.
Natomiast jeśli chciałbyś wiedzieć czym usuwamy nagar to powiem ci synku, że robimy to skrobakiem lub specjalnym frezem o średnicy siedemnastu milimetrów.
Dlaczego dokładnie siedemnastu zacząłem się zastanawiać ale nie przerywałem Doktorowi.
- Wszystkie krawędzie muszą być ł-a-g-o-d-n-e, bo jak wspomniałem zarówno do fajki jak i kochanki nie wolno podchodzić z żadnymi ostrymi przedmiotami. Jest to kategorycznie zabronione i proszę o tym zawsze pamiętać !
Przytaknąłem.
- Średnica wyciora – trzy milimetry, bo wszystkie fajki mają znormalizowane kanały. Aha! Zapomniałem powiedzieć, że nie wolno wystukiwać popiołu o żadną twardą powierzchnię, sam powinien wypaść, ewentualnie dopuszczamy lekkie uderzenie o dłoń. Nic poza tym.
- Raz widziałem - o zgrozo - Doktór uniósł brwi a na jego twarzy pojawił się grymas – barbarzyńcę, który stukał fajką o podeszwę buta !
Przejdźmy teraz do tytoni. Nie mamy dużego wyboru . W kantynie jest Clan i Amphora Red. Clan oczywiście odrzucamy – nadaje się on tylko do papierosów a z ulicznicami zadawać się nie będziemy. Pozostaje więc Amphora. Prawidłowa wilgotność tytoniu winna wynosić około siedemdziesiąt procent. Nie jest prawdą, że tytoń musi być suchy jak pieprz. To wcale nie jest prawdą. Tytoń o takiej jak wspomniałem wilgotności po nabiciu całej fajki powinien się palić prawie przez godzinę i przekonasz się synku, że jest to możliwe.
Nabijamy ją tak by – jak to mówią nasi sąsiedzi zza Odry „unten Mause oben Lause” co przekłada się na „dołem mysz, górą wesz” czyli… i tu zawiesił głos spoglądając na mnie.
- No, na dole słabiej ubić trzeba a na górze mocniej, odpowiedziałem.
- Takiej właśnie odpowiedzi oczekiwałem. Tak, tak trzeba nabijać fajkę i dodam jeszcze, co jest niezwykle w-a-ż-n-ą sprawą, tytoń nabijamy spiralnie !
Doktór miał zwięzły i dobitny styl przemowy, często akcentował słowa. Był to charakterystyczny rys zawodowego wojskowego i pomyślałem czy przypadkiem nie miał czegoś wspólnego z wojskiem. Moje przypuszczenie było trafne.
Dowiedziałem się o tym gdy nazajutrz zaszedłem na chwilę do jego kabiny by odnieść pożyczoną gazetę. Chwila ta trwała dobre trzy godziny podczas których rozmawialiśmy, a właściwie to Doktór opowiadał a ja słuchałem. Mówił o medycynie, sztuce, życiu, o których to sprawach miał jasno sprecyzowane poglądy . Oczywiście towarzyszyło nam fajczenie. Dokór wiódł swój monolog i szczerze powiem, że przyjemnie było go słuchać Dowiedziałem się, że przed wojną ukończył w Łodzi Sanitarną Szkołę Podchorążych. Po walkach wrześniowych trafił wraz z ojcem do Warszawy i brał czynny udział w Powstaniu Warszawskim.
Poza fajkami Doktór miał wiele innych pasji. W tym i przynoszące wymierne korzyści finansowe.
„Antyki synku, pamiętaj - to najlepszy biznes, nie żadne tam krempliny, magnetofony. Tylko t-r-z-e-b-a się na tym znać !” Kto jak kto, ale on znał się na tym.
W portach Dalekiego Wschodu krążył po straganach z przeróżnymi rupieciami i zawsze wypatrzył jakiś okaz – to starą popielnicę, to znów kamienną czy też drewnianą figurkę.
Pomijając zbiór fajek Doktór rozbudowywał swoją kolekcję tsub samurajskich katan. Od wielu już lat gdzie było to tylko możliwe przesiadywał w zagranicznych muzeach robiąc kopie z dostępnych materiałów i zwierzył mi się, że z tym tematem miał poważne plany. Na moją uwagę, że powaga planów jest zawsze uzasadniona gdy towarzyszą jej poważne pieniądze – o dziwo zamilkł.
Relację z wyprawy po resztki „Otago” o czym wspomniałem na wstępie zamieścił na łamach… „Głosu Robotniczego” (Nr. 81 z 5 kwietnia 1973 r.).
Mój „Dr. Max” zaginął i nie jestem w stanie przypomnieć sobie gdzie i kiedy.
Zmieniały się statki i ludzie, ubywało kartek w kalendarzu.
W domu mam kilka fajek i skrobak siedemnastomilimetrowy (!) wykonany przez Majstra - „złotą rączkę”, który na zawsze już związany jest z postacią dr Jasieńskiego.
Z Doktorem nie dane było mi spotkać się więcej.
A porządki ?
Ech… może następnym razem. Wtedy na pewno już powyrzucam wszystko co zbędne.
Post zmieniony (17-10-15 09:55)
|