Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 72
RAJD NA MAKIN
Dwa amerykańskie okręty podwodne opuszczały 8 sierpnia 1942 roku Pearl Harbor. Krążący w górze patrolujący myśliwiec machaniem skrzydeł żegnał wychodzących na polowanie marynarzy. Ale nie klasyczne polowanie miało być tym razem celem „Argonauta” i „Nautilusa”. Okręty wiozły nietypowy, bo żywy ładunek: 222 uzbrojonych po zęby marines, dowodzonych przez podpułkownika Evansa E. Carlsona. Ciekawostką był udział w wyprawie najstarszego syna prezydenta USA, majora Jamesa Roosevelta.
Celem był strategicznie położony na Wyspach Marshalla atol Makin. Komandosi mieli tam zniszczyć japońskie umocnienia, wybić obsadę garnizonu, a także zdobyć jeńców oraz maksymalną ilość wojskowych dokumentów, oczekiwanych niecierpliwie przez wywiad.
Osiem dni morskiego przelotu solidnie dały się wszystkim we znaki. Wściekle wysoka temperatura połączona z dużą wilgotnością powietrza nie ułatwiała życia stłoczonym w ciasnych wnętrzach ludziom. Na prowizorycznych kojach nie można się było nawet obrócić na drugi bok: najprostszym na to sposobem okazało się być wyślizgnięcie na podłogę, a następnie wciśnięcie z powrotem na swoje miejsce, tyle że drugim bokiem!
Szczęśliwie ocean zasługiwał na miano Spokojnego, co pozwalało każdemu zaokrętowanemu dwukrotnie w ciągu doby wyjść na pokład. Z zegarkiem w ręku rano i wieczorem kolejni szczęśliwcy mieli 4 minuty na wyjście z okrętu, 10 minut pobytu na świeżym powietrzu i kolejne 3 minuty na drogę powrotną. Na bezrybiu i rak ryba... Po wejściu w zasięg wrogiego lotnictwa pozostał tylko wieczorny „spacer”, co oczywiście negatywnie odbijało się na samopoczuciu marines oraz załóg.
Okręty zbliżały się do celu osobno. Spostrzeżony jeden okręt był zwykła jednostką na patrolu, ale obecność dwóch na tej samej pozycji mogłaby niepotrzebnie wzbudzić podejrzenia. Pierwszy u brzegów Makin zjawił się „Nautilus”. Dowodzący okrętem komandor Brockamn dokładnie lustrował przez peryskop wybrzeże. Należało wykryć ewentualne przeszkody przy lądowaniu, a także zbadać wysokość przypływu oraz kierunki i szybkości prądów. Po zapadnięciu zmroku 16 sierpnia „Nautilus” odszedł od wyspy i wkrótce spotkał się na wyznaczonej wcześniej pozycji z „Argonautem”.
O 2:30 w nocy okręty zbliżyły się do miejsca desantu. Kilkutygodniowe treningi na Hawajach miały teraz udowodnić swoją pożyteczność. Obsadzone przez marines gumowe pontony miały zebrać sie po obu burtach „Nautilusa”, aby następnie dwom długimi sznurami ruszyć ku wyznaczonym plażom. Ryk pobliskiego przyboju utrudniał bardzo porozumiewanie się. Co gorsza, silniki niektórych pontonów nie chciały zastartować, co oznaczało ogromny problem w utrzymaniu się przy obłych burtach okrętów. Żeby nie pogłębiać chaosu, Carlson zdecydował o zmianie planu: teraz wszystkie pontony miały wylądować na tej samej plaży.
Rozkaz nie dotarł do wszystkich i w rezultacie grupa dowodzona przez kapitana Peatrossa wylądowała na pierwotnie wyznaczonej dla niego plaży, wprost na tyłach Japończyków. Sam desant udał sie znakomicie, ale gdy niespostrzeżeni przez nieprzyjaciela marines chowali się wśród krzewów, jeden z żołnierzy postanowił bezmyślnie sprawdzić, czy jego karabin nie ucierpiał od wody. W ciszy nocnej rozległ się niespodziewany wystrzał!
Nie było na co czekać. Marines ruszyli biegiem przed siebie. Szczęśliwie czujący się bezpiecznie wróg nie wystawił w nocy żadnych wart! Amerykanom udało się bezpiecznie dobiec do zasieków, sforsować je i dopaść czterech karabinów maszynowych jeszcze przed Japończykami. Po chwili cała siedziba gubernatora znalazła się w rękach marines. Zegarki pokazywały 5:45.
Japończycy ruszyli dopiero o szóstej i wkrótce na atolu zaczęły się toczyć mniejsze lub większe potyczki. We znaki Amerykanom zaczęli się dawać snajperzy, dobrze ukryci wśród liści palm. Jedynym na nich sposobem okazało się intensywne ostrzeliwanie na oślep wierzchołków podejrzanych drzew. Szczególnym celem snajperów stali sie radiotelegrafiści oraz oficerowi. Ci ostatni szybko nauczyli sie unikać gestykulowania, przekazując rozkazy jedynie głosem.
Przyjaźnie nastawieni tubylcy wskazali dwa główne miejsca zgrupowania Japończyków. Po kilku minutach oba wynurzone okręty otworzyły intensywny ogień na wskazane drogą radiową pozycje. Salwa za salwą padały na palmowe zagajniki, jakkolwiek trudno był ocenić skutki owej kanonady. Otworzony natomiast na oślep ogień na lagunę z której gorączkowo próbowały się wydostać frachtowce, okazał się niespodziewanie skuteczny. Dwa trafione statki poszły w kłębach dymu na dno. Na lądzie sytuacja nie wyglądała jednak obecnie zbyt różowo. Japończycy walczyli zacięcie, nie bacząc na straty.
Jedenastka Peatrossa uderzyła na tyły wroga. Marines zabili ośmiu Japończyków, spalili ciężarówkę i radiostację, po czym niszcząc co się tylko da, wskoczyli do swego pontonu, zostawiając na brzegu trzech poległych kolegów. Wieczorem odpoczywali już w bezpiecznym wnętrzu „Nautilusa”.
Od 9 rano oba okręty cały czas musiały znajdować się w zanurzeniu, a to ze względu na wciąż pojawiające się samoloty wroga. Po południu dwa mające na pokładach żołnierzy wsparcia wodnosamoloty próbowały wylądować w lagunie, ale momentalnie zniszczył je skuteczny ogień karabinów maszynowych. Jeden po drugim trzy japońskie kontrataki ruszyły na marines. Każdy z nich poprzedzany był jednakże tak długimi i głośnymi okrzykami, że pozwalało to na skuteczne przygotowanie się do obrony...
Zgodnie z planem 0 17:00 podpułkownik Carlson rozkazał wycofać się na plażę. W dwie godziny później wszyscy pozostali przy życiu żołnierze szykowali sie juz do odpłynięcia. Nie było to jednak proste. Silny przybój zalewał silniki i wywracał pontony, toteż ewakuacja odbywała się na raty. Pierwsze cztery pontony dotarły do „Nautilusa” jeszcze tego samego wieczora, ale kolejne trzy dobiły do „Argonauta” dopiero w nocy.
Około 120 marines wciąż znajdowało się na plaży. Kompletnie wyczerpani, zlewani deszczem, niecierpliwie oczekiwali na ewakuację. Od „Argonauta” odbiły dwa obsadzone ochotnikami rezerwowe pontony. Przed świtem zabray one jednak tylko część pozostałych na plaży żołnierzy.
Przez dzień okręty ponownie przebywały w zanurzeniu, gdy tymczasem przebywający jeszcze na atolu marines ruszyli ponownie w głąb lądu. Nie był to aż tak straceńcze, zważywszy na niewielka liczbę przeciwników. Znalezione 83 martwe ciała Japończyków zostały dokładnie przeszukane w nadziei natrafienia na istotne dokumenty.
Z nastaniem wieczora okręty wynurzyły sie i krótko po północy ostatni marines znaleźli się na pokładzie. Nadszedł czas na podsumowanie akcji. Stwierdzono śmierć 18 żołnierzy, kolejnych 12 uznano za zaginionych, a siedmiu utonęło w falach przyboju. Czternastu ludzi odniosło rany.
Po stronie sukcesów odnotowano spalenie 1000 baryłek z paliwem lotniczym, zniszczenie głównej radiostacji oraz sporej ilości zabudowań. Zdobyto nowy typ karabinu maszynowego na trójnogu. przystosowanego do ostrzeliwania samolotów. Zatopiono dwa niewielkie frachtowce i stwierdzono śmierć co najmniej 83 japońskich żołnierzy. Ku ogólnemu rozczarowaniu nie wzięto do niewoli ani jednego jeńca, ani tez nie natknięto sie na istotne dokumenty.
Nie był to oszałamiający bilans i de facto wyprawę należałoby uznać za nieudaną, jako że jej najważniejsze cele nie zostały osiągnięte. Sierpień 1942 roku wciąż jednak potrzebował dobrych wieści, no i syn prezydenta brał w tym udział... Triumfalnie ogłoszono nowy, wspaniały sukces marines.
Plan ataku
Amerykańscy marines na pokładzie okrętu podwodnego
Dumna prezentacja zdobytej japońskiej flagi. Po lewej dowodzący akcją podpułkownik Evans Carlson, po prawej major James Roosevelt. Flagę tę major przekazał później w Waszyngtonie w ręce swego ojca
--
Post zmieniony (10-04-20 12:20)
|