KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 95 z 121Strony:  <=  <-  93  94  95  96  97  ->  => 
08-12-14 08:14  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 292

WODA CZY BOMBA?

Prom „Boccaccio” był tak niezgrabny i brzydki, że aż trudno uwierzyć, iż zaprojektowali go i zbudowali Włosi. Statek – jeden z pięciu z tej serii - zwodowano w roku 1970 dla Tirrenia di Navigazione. Mający pływać pomiędzy włoskimi portami prom miał miejsca dla 1000 pasażerów oraz 200 samochodów.
W 1991 roku „Boccaccio” został dodatkowo oszpecony przez podwyższenie nadbudówki, celem zwiększenia liczby miejsc dla pasażerów.

„Boccaccio”


Osiem lat później „Boccaccio” sprzedano wielkiemu egipskiemu prywatnemu armatorowi El Salam Maritime Transport. Nowi właściciele częściowo zmienili nazwę w stylu równie chaotycznym jak architektura promu, na „AL SALAM BOCCACCIO 98”. Al salam oznacza „pokój”. Ale dlaczego dodatkowo Boccaccio i dlaczego 98, pewnie tylko Allach wie... I tak powszechnie mówiono o nim po prostu Salam 98. Na rufie podniesiono panamską banderę.

„Al Salam Boccaccio 98”
,

Przez kilka lat statek woził pasażerów, samochody, wielbłądy, kozy i owce w poprzek północnej części Morza Czerwonego pomiędzy egipską Safadżą, a Dubą w Arabii Saudyjskiej. Właśnie z Duby prom wypłynął w sztormowe popołudnie 3 lutego 2006 roku. Poza 104-osobową załogą, na statku znajdowało się 1312 pasażerów. Mniej więcej 1312 – mówimy przecież o promie egipskim. Większość pasażerów była egipskimi robotnikami, wracającymi z pracy u Saudyjczyków.

Tym razem rejs był wyjątkowo krótki. O 19:09, w dwie godziny dwadzieścia minut po odcumowaniu, na mostku odezwał się alarm pożarowy. Statek znajdował się o 40 mil od Duby. Załoga przystąpiła do gaszenia płomieni. Z pięciu sekcji systemu przeciwpożarowego uruchomiono trzy, co dawało 260 metrów sześciennych wody na godzinę.

Po kilkunastu minutach na mostku nikt nie miał pojęcia jak wygląda sytuacja, ponieważ nie było łączności z gaszącymi pożar! Doniesiono jedynie o trudnościach zlokalizowania miejsca pożaru, a to z powodu gęstego dymu na pokładzie samochodowym.

Tymczasem na dole trwała walka z pożarem. Doskonale zdawano sobie przy tym sprawę że wylaną wodę należy równie szybko usuwać tym bardziej, że statek zaczął już się przechylać na prawo. Pompy jednakże były w stanie jedynie przemieszczać wodę z jednej strony na drugą, a każda przepompowana na lewą burtę tona natychmiast z powodu przechyłu wracała na prawą stronę. Co najgorsze, szpigaty – a ich ilość (26) wystarczyłaby dla bieżącego odprowadzenia za burtę wylewanej z węży wody – podobno były pozapychane.

O 19:40 kapitan Sayed Omar wydał rozkaz użycia przenośnych pomp do usuwania wody z pokładu samochodowego. Czyż nie byłoby rozsądniej po prostu nakazać oczyszczenie szpigatów? Statek miał lekki trym na rufę – dlaczego nie otwarto rufowej furty, przez która można by wylewać nadmiar wody?

W związku z przechyłem sięgającym już 7 stopni, tuż po dwudziestej pierwszej kapitan zaczął rozważać ze starszym oficerem możliwość wstrzymania akcji gaśniczej, w wyniku której coraz więcej wody spływało na prawą burtę. O 22:30 przechył sięgnął 11 stopni.

Tak zbierała się woda. Otwarcie furty rufowej natychmiast poprawiłoby sytuację


Oficjalny raport podał że przechył pogłębiał się, i w końcu statek zatonął o 23:33. Tyle że w tym konkretnym przypadku kładący się na burtę prom w końcu przekręciłby do góry dnem i w takiej pozycji trwał jeszcze przez jakiś czas – a nie z miejsca tonął!

A jednak statek zatonął. Jeśli zatem nie woda z systemu gaśniczego go zatopiła, to co? Może kadłub został rozerwany przez ładunek wybuchowy? Dlaczego statek nie nadał żadnego (!) wezwania o pomoc? W rezultacie statki ratownicze przybyły na miejsce aż 10 godzin po zatonięciu statku – wyszły w morze dopiero wtedy, gdy prom nie przybył na czas do portu. Dlaczego kapitan nie zawrócił promu do Duby, tylko nadal trzymał kurs na otwarte morze? Do powrotu namawiali go liczni pasażerowie. Dlaczego nie odblokowano szpigatów jeżeli jakoby były zapchane? Czy naprawdę były zapchane? Prom cieszył się przecież opinią dobrze zadbanego.

Ocaleli pasażerowie zeznali, że na krótko przed zatonięciem słyszeli eksplozje wewnątrz kadłuba. Huki mogły być jednak spowodowane przez jakieś ciężkie elementy wyposażenia, zerwane ze swych stanowisk.

Nocne zdjęcie z akcji ratunkowej. Tratwa przy egipskim okręcie


--

Post zmieniony (02-05-20 13:20)

 
08-12-14 16:38  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Wygląda jakby ktoś na kadłubie statku postawił blok mieszkalny.

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
09-12-14 08:13  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Tak jest! Odnoszę identycznie wrażenie i dlatego bez wahania napisałem o brzydocie statku :-)

Ale że to akurat Włosi???

 
09-12-14 08:13  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 293

DWA TRÓJMASZTOWCE I JEDEN PAROWIEC

Zbudowany w Anglii parowiec „Napoleon III” był ostatnim bocznokołowcem w służbie francuskiej Compagnie Générale Transatlantique.

„Napoleon III”


W 1866 roku statek skierowano na linię Le Havre – Nowy Jork. Po kilku latach uznano jednak że łopatki kół są zbyt wrażliwe na atlantyckie fale, w związku z czym statek postanowiono przebudować. W marcu 1873 roku ze stoczni wyszedł dłuższy o 17 metrów liniowiec o trzech zamiast dwóch masztach i co najważniejsze, napędzany śrubą. Przy okazji zmieniono nazwę na „Ville du Havre”.

„Ville du Havre”
,

Wielki Salon parowca


Statek wrócił na swoją dotychczasową trasę. W nocy szóstego czerwca 1873 roku „Ville du Havre” wchodził do Nowego Jorku. Jak zeznawał kapitan, trzymasztowy bark „Curacao” stojący na kotwicy na rzece Hudson – na torze wodnym! - był nieoświetlony i dlatego parowiec wjechał w niego całym impetem. Dowodem na prawdziwość słów kapitana miało być to, że prawie do ostatniej chwili żaglowca nie widział nikt: ani dwójka obserwatorów na dziobie, ani sam kapitan z dwoma oficerami, ani wreszcie amerykański pilot. Sąd wytknął jedynie później Francuzowi, że jego oficerowie nie mieli nocnych lornetek.

„Curacao” szybko zatonął, szczęśliwie bez ofiar w ludziach. Załoga broniła się przed odpowiedzialnością twierdząc, że mieli zapalone przepisowe światła, ale – jak wygadał się w końcu jeden z marynarzy – tuż przed zderzeniem były „przyciemnione”. Być może w lampach zaczynało brakować nafty? Ostatecznie sąd uznał, że oba statki zawiniły w tym samym stopniu.

Pięć miesięcy później liniowiec znajdował się w drodze do Francji. Na statku płynęło 313 pasażerów i marynarzy. Dowódcą był kapitan Marino Surmonte. O północy z 21 na 22 listopada statek znajdował sie przy Azorach. Noc była ciemna, ale powietrze przejrzyste. „Ville du Havre” płynął 12 węzłami pod żaglami i parą.

Na szkockim trzymasztowym, stalowym kliprze „Loch Earn” tuż obok sternika stał kapitan Robertson.

„Loch Earn”


To on jako pierwszy ujrzał wynurzający się z mroku kadłub francuskiego statku. Zadzwonił na alarm i jednocześnie rozkazał wyłożyć ster w prawo. Za późno. Stalowy dziób żaglowca wbił się w burtę „Ville du Havre”. Impet uderzenia był tak duży, że maszty parowca złamały się i opadając zabiły kilkanaście osób, oraz zniszczyły dokumentnie dwie szalupy. Na pokład zaczęli wybiegać zszokowani, wyrwani ze snu ludzie - większość nie zdążyła nawet niczego narzucić na nocne koszule.

,

Załoga starała się uspokajać pasażerów, ale sami marynarze zdawali sobie sprawę, że uszkodzenia są zbyt poważne, aby statek mógł utrzymać się na powierzchni. Widok rozprutego kadłuba i szum wdzierającej się do niego wody jeszcze potęgował panikę. Zaczęto rozdawać kamizelki ratunkowe oraz podjęto próby zwodowania szalup. Tych dodatkowych, leżących do góry dnem na pokładzie nie dało się nawet ruszyć, bo pomalowano je kilka dni wcześniej w taki sposób, że teraz farba przykleiła łodzie do desek pokładu... O miejsca w kilku pozostałych szalupach toczono bezlitosne walki. Przy burcie śmiertelnie przetrąconego statku unosiły się już łodzie z „Loch Earn”.



Zaledwie po 12 minutach „Ville du Havre” przełamał się na pół i zatonął. Załoga klipra uratowała jedynie 61 pasażerów i 26 członków załogi francuskiego statku. Aż dwieście dwadzieścia sześć osób poniosło śmierć.

To jeszcze nie był koniec. „Loch Earn” był tak mocno uszkodzony, że teraz jemu groziło zatonięcie. Szczęśliwie nad ranem ujrzano amerykański parowiec „Tremountain”, który zaalarmowany rakietami pospieszył na ratunek. Amerykanie przejęli na swój pokład rozbitków z „Ville du Havre”, zawożąc ich następnie do Bristolu. Na żaglowcu załoga tymczasem próbowała go ocalić. Przez wlokące się niemiłosiernie sześć dni okaleczony statek wlókł się w kierunku lądu. Uszkodzenia okazały się jednak zbyt poważne. Dwudziestego ósmego listopada cała załoga przeniosła się do szalup, patrząc przez łzy, jak ich kliper idzie na dno. Następnego dnia marynarzy wziął na swój pokład statek „British Queen”. Nikt z „Loch Earn” nie zginął.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:20)

 
10-12-14 08:17  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 294

TUŻ PRZED KOŃCEM BARDZO DŁUGIEJ PODRÓŻY...

Połowa XIX wieku to czas coraz liczniejszych żaglowców z dodaną maszyną parową. Jednym z takich statków był „Royal Charter”, należący do Liverpool & Australian Steam Navigation Co. Mierzący zaledwie 72 metry statek w swym ostatnim rejsie miał na pokładzie aż 388 pasażerów i 112 członków załogi – chyba tylko kapitan Thomas Taylor nie musiał spać z nikim „na waleta”...

Co ciekawe, „Royal Charter” miał pomieszczenia aż dla 600 pasażerów, ale oczywiście poza gośćmi luksusowych kabin pierwszej klasy i znacznie gorszymi klasy 2 i 3, większość musiała gnieździć się w pomieszczeniach zbiorowych. Wiemy już, jak to wyglądało.

„Royal Charter”
,

Dwudziestego szóstego sierpnia 1859 roku kliper wypłynął z Melbourne kierując się do Europy. W ładowni wydzielono specjalne miejsce na przewożony skarb: prawie 1940 kilogramów złotych grudek i piasku wartych wtedy 273.000 funtów szterlingów, oraz 48.000 funtów szterlingów w złotych suwerenach. No cóż, Australia była wtedy u szczytu gorączki złota i wielu fartownych kopaczy wracało teraz ze swym cennym kruszcem do ojczyzny.

Statek był znakomity, pogoda dobra, toteż rejs do irlandzkiego Queenstown (obecnie Cobh) zajął jedynie 55 dni! Wynudzeni i wykołysani do cna pasażerowie nie kryli zadowolenia z tak szybkiego przelotu. Z redy Queenstown wysłano ogromną liczbę telegramów, informujących bliskich o szczęśliwym przebyciu tak długiej trasy. Teraz pozostał już przecież jedynie krótki skok do Liverpool i wio do domu!

W Irlandii wysiadło zaledwie 13 pasażerów, a na ich miejscu pojawiło się 11 „riggers”, czyli marynarzy, mających pomóc załodze przy statkowych pracach w kolejnym porcie po Liverpoolu, czyli Cardiff. Po podróży do Australii i z powrotem nazbierało się wystarczająco dużo roboty do wykonania.

Popłynięcie w kierunku Liverpool opóźniło się z powodu usilnych próśb pasażerów, aby „Royal Charter” najpierw skierował się w kierunku portu Holyhead, gdzie stał akurat największy statek świata, „Great Eastern”. Nikt nie chciał stracić okazji zobaczenia olbrzyma, nawet kapitan Taylor. Opóźnienie spowodowane dewiacją miało straszliwe konsekwencje.

Dwudziestego piątego października, kiedy opóźniony kliper znajdował się niedaleko latarni morskiej Point Lynas – skąd blisko już było do ujścia rzeki Mersey, nad którą leży Liverpool – nadszedł sztorm. Kapitan podszedł możliwie blisko brzegu i wystrzelił rakiety wzywające pilota. Pomimo sztormu pilotówka mogła przecież podjąć próbę podejścia pod znajdujący się tak blisko lądu statek. Żaden z pilotów jednak nie chciał podjąć takiego ryzyka.

„Royal Charter” sztormuje


Taylor zdecydował się o przeczekaniu sztormu. O dwudziestej drugiej statek rzucił dwie kotwice, a wolno pracująca maszyna pomagała trzymać go dziobem do wiatru. Sztorm był jednak zbyt silny. W cztery godziny później pękły oba łańcuchy kotwiczne i statek zaczęło znosić na brzeg. Taylor natychmiast rozkazał ściąć przedni i główny maszt, ale nie zahamowało to dryfu. „Royal Charter” osiadł na piaskach w pobliżu miasteczka Moelfre na walijskiej wyspie Anglesey, na której znajduje się także latarnia Point Lynas.

Maszyny zaczęły pracować teraz całą naprzód, aby statek znalazł sie jak najbliżej plaży, ale nie odniosło to żadnego skutku. Co gorsza, unoszące sie na wodzie olinowanie ze ściętych masztów wkręciło się w śrubę, natychmiast ją unieruchamiając. Nad ranem sztormowe fale zniosły kliper na skały.



Gdy tylko się rozjaśniło, do Taylora zgłosił się na ochotnika maltański marynarz Ġużeppi (czytaj: Dżiuseppi) Ruggier, ale na statku znano go jako Josepha (Joe) Rogersa. Pomimo groźnych fal przyboju, młody człowiek podjął się dopłynięcia z liną na brzeg! Joe owinął się liną i wyskoczył za burtę, śledzony z nadzieją przez setki ludzi.

Młody Maltańczyk dał nadzieję rozbitkom


Dopłynął, po czym wspiął się na skały, aby tam zamocować solidnie przeciągniętą ze statku stalową linkę. Do liny podczepiono tzw. ławeczkę bosmańską (rodzaj krzesła) i wkrótce pierwszy rozbitek trafił w ręce bohaterskiego Maltańczyka. Potem kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Z natury rzeczy szło to bardzo powoli i gdy po kilku godzinach wyjątkowo ogromna fala rozbiła na kawałki kadłub „Royal Charter”, na lądzie znajdowało się zaledwie 21 pasażerów i 18 członków załogi. Nie uratowała się żadna kobieta i żadne dziecko. Aż 459 osób – w tym kapitan Taylor – straciło życie. Wiele ciał znalezionych później na brzegu obciążonych było pasami z wypełnionymi złotem specjalnymi kieszeniami. I to waga tego złota pociągnęła jego właścicieli na dno...

Wrak klipra


Ponieważ powszechnie wiedziano o skarbach przewożonych przez „Royal Charter”, bardzo szybko przy szczątkach wraku pojawili się wynajęci przez armatora nurkowie. Przez kilka następnych tygodni wydobyto – często już spod piasku – znaczną część złota i suwerenów. Przez kolejne lata przypadkowi już poszukiwacze wciąż znajdowali pojedyncze suwereny. Ostatnie próby odnotowano w 2012 roku.

Wydobywanie złota


Złote samorodki z „Royal Charter”


Stalowe fragmenty statku takie jak poszycie czy wręgi wciąż są widoczne przy niskiej wodzie.

Na wyspie postawiono pomnik upamiętniający i tragedię i jednocześnie pokazujący wyczyn Joe Rogersa. Napis brzmi:
ROYAL CHARTER
Rozbił się na tym wybrzeżu 26 października 1859
Tragedia pochłonęła setki ofiar

, ,

Dzielny Maltańczyk do końca życia cieszył się ogromnym szacunkiem. Oto on wiele lat po zatonięciu „Royal Charter”


--

Post zmieniony (02-05-20 13:21)

 
11-12-14 08:34  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 295

POŻAR PRZY KEI

Z dzisiejszego punktu widzenia statek był raczej szpetny, ale mógł pomieścić aż 600 pasażerów. Miał klasyczną sylwetkę „jeziorowca”, czyli jednostki kursującej po Wielkich Jeziorach, rozdzielających Kanadę od Stanów Zjednoczonych. „Noronic” zwodowano w 1913 roku na zlecenie Canada Steamship Lines, znane bardziej jako CSL. Ze względu na rozmiary – i ponoć także ze względu na urodę statku (?) – nadano mu przydomek Królowej Jezior (The Queen of the Lakes”).
, ,
,

Urodziwe były z pewnością wnętrza „Noronica”. Wyłożone drewnem i bogato zdobione sala balowa, biblioteka, salon piękności (był już wtedy!), pokój muzyczny czy jadalnia budziły powszechny zachwyt. No i statkowa orkiestra grająca nie tylko podczas balu... Do tego eleganckie kabiny. Czegóż trzeba więcej, żeby być Bardzo Zadowolonym Pasażerem? Statek nie kursował jako rodzaj promu na ściśle określonej trasie, oferując za to rejsy wycieczkowe.

, ,
,

Czternastego września 1949 roku „Noronic” stanął na noc przy Kei 9 w Toronto. Zimny wiatr spowodował, że prawie wszyscy spośród 131 członków załogi i 574 pasażerów woleli przebywać w ciepłych kabinach, niż na omiatanym wiatrem pokładzie.

O 2:30 w nocy pasażer Don Church poczuł dym w tylnej części korytarza pokładu C prawej burty. Poszedł w tym kierunku, aż dotarł do zamkniętych drzwi magazynu z pościelą. O swym odkryciu Church natychmiast poinformował chłopca hotelowego, O’Neilla. Nie podnosząc alarmu, otworzył on drzwi magazynu! Z wnętrza buchnęła wielka kula ognia, która z miejsca zapaliła drewniane poszycie korytarza.

Dopiero teraz krzyki O’Neilla ściągnęły na miejsce kilku członków załogi, którzy wraz z Churchem próbowali opanować pożar. Wobec szybko rozprzestrzeniającego się ognia, musieli ustąpić jednakże już po kilku minutach. Ogólny alarm podniesiono (wciąż tylko krzykiem) dopiero po ośmiu minutach od wydostania się ognia na korytarz. Dopiero wtedy o zagrożeniu dowiedzieli się statkowi strażacy! Nawet tak niewiele minut wystarczyło, żeby pożar znacznie się już rozprzestrzenił: znajdujące się wszędzie drewno, często gęsto pokryte lakierem, stanowiło znakomitą pożywkę dla żywiołu.

Statek łączyły z lądem jedynie dwie kładki oraz platforma malarska, umieszczona tam przez wyjątkowo przytomnego robotnika, akurat wracającego keją do domu. Pozwoliło to na nieco szybszą ewakuację z objętego ogniem statku, chociaż i tak wielu ludzi po prostu skakało do wody.
, ,

Pierwszy strażacki wóz przyjechał o 2:41, kiedy to ogień przedostał się już na zewnątrz, sięgając szczytu masztów. Od strony wody podpłynęły statki strażackie. Na „Naronicu” znajdowało się wciąż niepokojąco wielu ludzi zablokowanych przez płonące klatki schodowe i zdezorientowanych wszędobylskim dymem. Strażacy porozbijali klapy prostokątnych otworów znajdujących się u góry burt, aby ułatwić ucieczkę ze statku.

Nawet huk płomieni i warkot silników służb ratowniczych nie potrafiły przytłumić wycia uwięzionych na statku, często płonących żywcem ludzi. Całkiem zrozumiała panika powodowała skoki z wysokości wprost na beton kei, co w wielu przypadkach skończyło się śmiercią. Jedna z przeciążonych kładek zerwała się pod ciężarem ludzi.

,

Na zdjęciu widać jednego z pasażerów bez butów i spodni, tak jak wybiegł z kabiny


Ogień był tak silny, że metalowa konstrukcja statku zaczęła się topić, co powodowało zawalanie się kolejnych pokładów. Użyta do gaszenia woda spływała na dno kadłuba, powodując w końcu jego silny przechył na keję.



Poświęcenie i liczebność strażaków pozwoliła w końcu ugasić pożar po dwugodzinnej, wyjątkowo dramatycznej akcji. O siódmej rano zaczęło się poszukiwanie ciał ofiar. Mnóstwo zwęglonych szkieletów leżało na korytarzach, ale szczątki wielu ofiar znaleziono po prostu w spalonych łóżkach. Ciała niektórych po prostu wyparowały w ogromnej temperaturze, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu!

Do pracy w identyfikacji szczątków zaprzęgnięto niedawno powstały Medical Identification Institute. Tak naprawdę nigdy nie ustalono prawdziwej liczby ofiar pożaru. Zakłada się, że owej koszmarnej nocy śmierć poniosło od 118 do 139 pasażerów. Z załogi nie zginął nikt. Postawa załogi spotkała się zresztą z dość powszechna krytyką: chodziło o to, że widząc ogień, nie zaczęli natychmiast budzić i alarmować pasażerów. Z uznaniem natomiast spotkała się natomiast postawa kapitana Williama Taylora. Jeszcze przed taką samą akcją ratowników, Taylor sam rozbił kilka klap na burcie, wypychając przez otwory zszokowanych ludzi. Spośród szukających ucieczki w wodzie utonęła zaledwie jedna osoba.

, , ,
,

Tytułem rekompensat armator wypłacił 2 miliony dolarów. Sam wrak został pocięty na miejscu tragedii i dopiero jego denna część została zaholowana do stoczni złomowej.

Najważniejszym rezultatem owej nocy była bardzo istotna zmiana przepisów. Łatwopalne materiały takie jak drewno, zostały zakazane przy pływających po Jeziorach statkach. Do tego doszedł wymóg budowania przegród przeciwogniowych, rozmieszczania licznych gaśnic, zakładanie dzwonków alarmowych. Obowiązkowy stał się także system spryskiwaczy.

A co było powodem pożaru? Drogą logicznej dedukcji sąd uznał za najbardziej prawdopodobny taki oto scenariusz: pościel została złożona w magazynie przez jakiegoś palacza, który później rzucił tam niedokładnie zgaszony niedopałek. I to wszystko.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:21)

 
11-12-14 09:51  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Woda i ogień, ogień i woda - dwa żywioły !

 
11-12-14 10:06  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 14:07)

 
11-12-14 12:57  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

Z historii zatopienia kutra torpedowego PT-109 (Tokio Express) późniejszego prezydenta J. F. Kennedy, staranowanego przez japońskiniszczyciel.
Jeden z członków załgi maszynowej miał TRZY życia:
- najpierw o mało nie został zgnieciony przez dziób niszczyciela,
- potem przeżył pożar paliwa,
- na koniec o mało się nie utopił zanim się wydostał z maszynowni.
Było to opisane zdaje się przez Jerzego Pertka w "Morze w ogniu 1939-1945"

 
12-12-14 08:01  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 296

NIE TAKI ZNÓW GROŹNY

Brytyjski pancernik pierwszej klasy „Formidable” (Groźny) w chwili wybuchu I wojny światowej miał za sobą dziesięć lat służby. Pierwsze lata okrętu były bardzo dziwne. Stępkę położono w marcu 1898 roku, zwodowano tegoż samego roku w listopadzie, ale z powodu kłopotów z maszynami, ukończono dopiero trzy lata później. Techniczne problemy musiały być doprawdy bardzo poważne, skoro dopiero po kolejnych trzech latach, 10 października 1904, okręt oficjalnie wszedł do służby.

, ,

W 1914 roku pancernikiem dowodził komandor Noel Loxley. Okręt wchodził w skład 5 Eskadry Bojowej (5th Battle Squadron) działającej w ramach Floty Kanału. Trzydziestego grudnia „Formidable” wypłynął z kilkoma okrętami z bazy w Sheerness, znajdującego się u ujścia Tamizy. Zespół miał pójść w okolice Portland nad zachodnią częścią Kanału Angielskiego, celem przeprowadzenia ćwiczeń artyleryjskich.

Na początku drogi eskadrę konwojowało sześć niszczycieli, które zawróciły na trawersie Folkestone. Teraz opiekę przejęły dwa lekkie krążowniki „Topaze” i „Diamond”. Tylko dwa. W sylwestra odbyto pierwszą część zaplanowanych ćwiczeń. Na znajdującym się o 25 mil od Portland akwenie nie zauważono śladów wroga. Oczywiście najbardziej rozglądano się za okrętami podwodnymi.

„Topaze”


„Diamond”


Pod wieczór dowodzący zespołem wiceadmirał Lewis Bayly postanowił nie wchodzić do portu, ale – pomimo braku osłony niszczycieli – pozostać w morzu, sterując na wyspę Wight. Tam następnego ranka zamierzał wznowić ćwiczenia.

Przepisy Admiralicji stanowiły że w przypadku możliwości podwodnego ataku, po zapadnięciu zmroku należało zmienić kurs okrętów, aby zmylić być może widzącego je jeszcze w świetle dziennym wroga. Zgodnie z tą całkiem sensowną zasadą, o 19:00 zespół zmienił kurs o 16 stopni, płynąc w kolumnie z szybkością 10 węzłów. Ostatnim z ciężkich okrętów był „Formidable”, za nim szły już tylko oba lekkie krążowniki. Przy zachmurzonym niebie widoczność sięgała dwóch mil. Morze było mocno sfalowane, wiał południowy wiatr.

O 2:20, gdy okręty przechodziły blisko rybackich kutrów, w prawą burtę „Formidable”, na wysokości przedniego komina trafiła torpeda. Okręt wyszedł z szyku i zaczął przechylać na prawo. Padł rozkaz opuszczania szalup. Zanosiło się na trudną pracę, jako że fale były coraz większe. Po niewielu minutach przechył stał się na tyle głęboki, że maszyny zatrzymały się. Okręt kołysał się bezwładnie.

Gęstniejące chmury znacznie pogorszyły widoczność. Opuszczanie ciężkich szalup bez pomocy pary stało się niezwykle trudnym zadaniem. Udało się zaledwie z czterema, ale jedną z nich prawie natychmiast fala przewróciła do góry dnem. Czterdziestu trzech ludzi z drugiej szalupy wziął na swój pokład „Topaze”. Trzecia, z 60 marynarzami, pomimo sztormowej już pogody dopłynęła szczęśliwie do małego portu w Lyme Regis. Czwarta szalupa, z 71 rozbitkami, po kilku godzinach napotkała na swej drodze kuter rybacki „Provident”, z Brixham. Dowodzący nim szyper William Pillar tak zręcznie manewrował wśród wysokich fal, że pomimo cały czas grożącej wywrotki, ustawił się w końcu burta w burtę z łodzią. Niewielki kuter mający raptem czteroosobową załogę nagle miał na sobie aż 75 ludzi! Ściśnięci niczym sardynki w puszce, zalewani falami, rozbitkowie w końcu zostali szczęśliwie dowiezieni do portu przez dzielnego szypra.

W tym czasie „Diamond” starał się wyciągnąć z wody jak największą liczbę pływających w morzu ludzi. Ocalił życie aż i tylko pięćdziesięciu dziewięciu marynarzom.

Na pancerniku wciąż znajdowała się większa część załogi, starająca się ocalić okręt. Na próżno. O 3:05 „Formidable” otrzymał kolejny cios. Druga torpeda trafiła tym razem w lewą burtę, na wysokości tylnego komina. Nadzieja legła w gruzach. Kolejny rozkaz nakazywał wyrzucanie za burtę jak największej liczby drewnianych elementów, mających służyć skaczącym do wody.

Nagle, ku powszechnemu zdziwieniu w bliskim sąsiedztwie pojawił się statek pasażerski. Oświetlony! Dowódca „Topaze” wysłał sygnał nakazujący włączenie się do akcji ratowniczej, na co otrzymał ze statku potwierdzenie. I gdy już liczono ileż to szalup taki statek może zwodować, niezidentyfikowany „pasażer” zmienił kurs i zniknął w ciemności…

Przypuszczając, że okręt podwodny wciąż jest w pobliżu, komandor Loxley rozkazał „Topaze” oddalić się od tonącego pancernika. Z wielką niechęcią, dopiero po powtórzeniu rozkazu dowódca krążownika wydał rozkaz odpłynięcia.

O 4:45 „Formidable” przewrócił się na prawa burtę i zatonął. Z 780-osobowej załogi śmierć poniosło 35 oficerów – w tym komandor Loxley oraz 512 marynarzy.

Sprawcą zatopienia „Formidable” był U-24 pod dowództwem kapitana Rudolfa Schneidera. Oprócz zatopienia pancernika, okręt wszedł do historii także jako pierwszy U-boot, który zaatakował statek handlowy bez ostrzeżenia. Był to parowiec „Admiral Ganteaume”, storpedowany 26 października 1914 roku. Pomimo poważnych uszkodzeń, statek dotarł na holu do Anglii. Sam U-24 doczekał wojny jako okręt szkolny. Poddany Brytyjczykom w listopadzie 1918 roku, został przez nich pocięty na złom cztery lata później.

U-24 należał do krótkiej serii liczącej tylko cztery okręty: U-23, U-24, U-25 i U-26


Oryginalny proporczyk z U-24, dokumentujący triumf nad pancernikiem


Wojny za to nie przeżył Rudolf Schneider. Trzynastego października 1917 roku, podczas bardzo silnego sztormu został zmyty z kiosku U-87. Kiedy po ryzykownej akcji marynarze wydobyli go wreszcie z wody, ich dowódca już nie żył.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:21)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 95 z 121Strony:  <=  <-  93  94  95  96  97  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024