Piter
Na Forum: Relacje w toku - 2
W Rupieciarni: Do poprawienia - 2
- 1
|
A oto artykulik, ktory otrzymalem o Teeda, umieszczony w AEROPLANie 01/2004. Jesli ktos ma ochote, moze poczytac:)
"POGROMCY CZERWONEGO BARONA"
ANDRE R. ZBIEGNIEWSKI
Porucznik Hans Joachim Wolf był ostatnim niemieckim pilotem, który widział Richthofena żywym. Wspominał później: (...) Nad Hamelet wspólnie z porucznikiem Karjusem uwikłani byliśmy właśnie w walkę z trzema Camelami, gdy nagle w pobliżu zobaczyłem czerwonego Fokkera. Wymienił ogień z jednym z wyżej lecących Anglików, który następnie ratował się ucieczką na zachód w szaleńczym korkociągu i nurkowaniu. Rittermeister pognał za nim niesiony silnym wschodnim wiatrem. Pamiętam, że zastanawiałem się jeszcze, czy nasz dowódca weźmie te anomalia pod uwagę. Doszedłem tymczasem mojego oponenta i zestrzeliłem go. Spadał w płomieniach. Kiedy śledziłem opadanie unicestwionego wroga, ujrzałem czerwonego Fokkera nisko nad drogą Bray-Corbie, już za Sommą. Za wrogimi liniami. Uparcie siedział na ogonie Camela, wokół zaś eksplodowały szrapnele obrony przeciwlotniczej. Potem straciłem go z oczu. Do dziś nie mogę sobie tego darować (...)
Biografia jednego z najsłynniejszych wrocławian - Manfreda von Richthofena - nie stanowi tajemnicy. Została opracowana i opublikowana już w latach 20. Szczegóły jego życia nie wzbudzają kontrowersji. Znaki zapytania związane są jedynie ze śmiercią legendarnego asa.
Wydarzenia, jakie miały miejsce w ostatnich minutach życia Richthofena, zarejestrowano zgodnie z prawdą w 1918, następnie zapis utajniono na 50 lat. Na początku 1969 został on wszakże ujawniony i od tej pory żaden rzetelny badacz nie mógł po prostu nie wiedzieć, iż Czerwony Baron poległ trafiony pociskiem wystrzelonym z ziemi!
Znana też była odtąd lista pretendentów do tego zwycięstwa (niepełna wprawdzie, ale zawsze jakaś). Spróbujmy zatem usystematyzować owe wydarzenia.
Ranek dnia 21 kwietnia 1918 wstał pochmurny, z mgłą unoszoną znad rzeki po obu stronach linii frontu przez rzadko spotykany w tych okolicach wschodni wiatr. Przecierało się bardzo powoli. Patrol 209 Dywizjonu RAF mógł poderwać się w powietrze dopiero o 9:30. Dla jednego z pięciu pilotów Cameli, kanadyjskiego porucznika Maya, miał to być jeden z pierwszych lotów bojowych. Kapitan Brown, jego rodak prowadzący formację, przypomniał mu jeszcze raz przed startem, iż ma mieć oczy szeroko otwarte i unikać walki.
W ślad za pierwszym patrolem, pod komendą amerykańskiego kapitana Le Boutilliera, w powietrzu znalazły się dwie pozostałe eskadry dywizjonu. Zaplanowana trasa przelotu 15 myśliwców miała przeciąć strefę wymiatania wyznaczoną dla Jasta 11, gościnnie dowodzonym przez Manfreda von Richthofena. Rozciągający się nad Sommą płaskowyż Morlancourt, nad którym miało nastąpić spotkanie obu wrogich zespołów, najeżony był stanowiskami artylerii australijskiego korpusu piechoty, obsadzającego ten odcinek frontu.
Jako pierwsza na przeciwnika natrafiła eskadra Le Boutilliera. Ofiarą błyskawicznego ataku padł jeden z dwóch napotkanych samolotów rozpoznawczych typu Albatros CX. W tym samym czasie lecąca wyżej piątka Browna dostrzegła w oddali silne rozbłyski eksplozji artylerii przeciwlotniczej. Jej ogień skierowany był w stronę czterech Fokkerow Dr. I rozpoczynających atak na parę zwiadowczych RE8 z australijskiego 3 Dywizjonu AFC.
Cztery Sopwith Camele natychmiast zanurkowały na przeciwnika. Piąty, z porucznikiem Mayem za sterami, na wyraźne polecenie kapitana Browna pozostał na dotychczasowym pułapie. Jednocześnie ku miejscu akcji nadleciało 5 Fokkerów pod dowództwem Richthofena. May otworzył ogień w ich kierunku, strzelając długimi seriami. Prowadzony ze zbyt dużej odległości ostrzał nie był skuteczny, zwrócił tylko uwagę Niemców na samotnego Camela. Na domiar złego długa seria spowodowała zacięcie zamka karabinu Maya. Dla bezbronnego nowicjusza jedyną szansą ratunku było nurkowanie i ucieczka na zachód - niestety, z rozjuszonymi wrogami na ogonie!
Z karkołomnych akrobacji May wyszedł dopiero tuż nad ziemią. Pewny, że zgubił prześladowców, wyrównał lot i obrał kurs na macierzyste lotnisko. Dla formalności zerknął jeszcze za siebie i... zamarł z przerażenia. Do ataku na niego szykował się w tylnej połsferze złowrogi trójpłatowiec Czerwonego Barona. Wynik rozpoczynającego się pojedynku wydawał się oczywisty...
Sprawy przybrały jednak zupełnie inny obrót. Richthofenowi tego dnia towarzyszył pech. Pomimo parokrotnych prób, tego dnia nie udało mu się odnieść jeszcze żadnego zwycięstwa. Teraz dzikie uniki w nieprzewidywalnych manewrach uchodzącej na zachód brytyjskiej maszyny wyraźnie go rozzłościły.
Zsumowanie prędkości silnego wschodniego wiatru z prędkością Fokkera spowodowało, że Richthofena zniosło zbyt szybko ku wrogim pozycjom. Najgorsze były wszakże usterki broni pokładowej, które nie ominęły również niemieckiego asa. Jeden z kaemów odmówił posłuszeństwa tuż po starcie, a teraz, w krytycznej chwili zamilkł drugi.
Wkładając wiele wysiłku w utrzymanie się na ogonie Camela, Richthofen szarpał się z zamkiem karabinu. Nie zdawało się to jednak na wiele - po każdorazowym przeładowaniu można było oddać dwa lub trzy strzały i karabin zacinał się ponownie w wyniku uszkodzenia iglicy.
Richthofen był zły na siebie, na niesolidnych zbrojmistrzów, na pogodę, a także na nieprzewidywalnego wroga, który tańczył mu szaleńczo w celowniku, kilkakrotnie ledwie unikając zderzenia z ziemią. Pomimo wszystko Czerwony Baron postanowił jeszcze przez chwilę spróbować szczęścia i oddać kilka strzałów w kierunku potencjalnej ofiary. Jeszcze moment, kolejny ryzykowny manewr i Camel stanie się 81 zdobyczą najsłynniejszego niemieckiego myśliwca. Alternatywą było natychmiastowe zawrócenie w stronę własnych pozycji. Za tą decyzją przemawiało doświadczenie i ostrożność. Z drugiej jednak strony wstyd było pokazać się podwładnym bez kolejnego lauru.
Brzeg Sommy przelecieli na wysokości 50 m. Fokker pomału zbliżał się do Camela. Richthofen poluzował pasy, koncentrując się na celowaniu. W tym momencie spostrzegł go lecący 1000 m wyżej Brown, ktory natychmiast zrozumiał powagę sytuacji. Zanurkował bez namysłu na przecięcie kursu czerwonego Fokkera. Nadmiar prędkości Kanadyjczyka okazał się wszakże niefortunny. Oddana z lewego przewyższenia, niezbyt precyzyjnie mierzona seria w ogóle nie dosięgła niemieckiej maszyny. Odwróciła co prawda na chwilę uwagę Richthofena od samolotu Maya, lecz nie spowodowała ani zmiany prędkości, ani kierunku lotu jego samolotu. Brown nie ponowił już ataku.
Przez wiele lat mylnie sądzono, że to właśnie ten moment zdecydował o losie Richthofena. Studia porównawcze wszelkich dostępnych materiałów źródłowych oraz efekty wizji lokalnych przeprowadzonych przez autora świadczą jednak o czymś innym.
Po ataku Browna czerwony Fokker był w pełni sprawny. Jego pogoń za Camelem May'a trwała nadal. Przyczyn zguby Richthofena należy upatrywać przede wszystkim w sprzeniewierzeniu się własnym zasadom prowadzenia powietrznych starć z przeciwnikiem, które wpajał swoim podwładnym: nie przystępować do walki w pojedynkę i nie zapuszczać się na małej wysokości nad teren nieprzyjaciela.
Przelot nad wysokim zachodnim brzegiem Sommy wijącego się w unikach Camela, a za nim czerwonego trójpłatowca, powtarzającego każdy jego manewr, zwrócił uwagę piechoty rozlokowanej w okolicy. Wzniesienie będące wschodnim cyplem płaskowyżu obsadzały baterie australijskie, wzmocnione pododdziałami ciężkich karabinów maszynowych. Cekaemiści w skupieniu obserwowali oba samoloty kierujące się wprost na ich stanowiska. Przeczekawszy moment przelotu własnego myśliwca, Australijczycy otwarli ogień do jego prześladowcy.
W chwili, gdy zdawało się, że osiągnęli pierwsze trafienia zauważyli, że Fokker także strzela krótkimi seriami. Zaraz potem Niemiec przerwał ogień, by nad dolinką pomiędzy pierwszą i drugą linią okopów skręcić na wschód. Bob Buie, Bill Evans, Cedric Popkins z obsługi ciężkich karabinów maszynowych oraz liczni inni żołnierze zdołali się jednak wstrzelać w zawracającego Fokkera. Wielu zgłosiło potem osiągnięcie trafienia w jaskrawo czerwony kadłub i w skrzydła myśliwca. Co najmniej jedno trafienie wywołało zmianę zachowania się samolotu w powietrzu.
Uwagi obserwatorów nie uszedł również gest lotnika odrzucającego prawą ręką zerwane z twarzy gogle. Trafiony samolot zdążył jeszcze pogłębić prawy skręt, jakby w celu uniknięcia dalszego ognia przeciwlotniczego.
Pocisk, który przesądził o śmierci Richthofena dosięgnął go w tym właśnie momencie. Późniejsze oględziny wykazały, że trafiając w prawą burtę na wysokości kabiny, przeszył ukośnie (z dołu w górę) bok jego tułowia i skręcając po zderzeniu z przodem kręgosłupa, wyszedł poprzez lewą pierś.
Na moment silnik Fokkera ryknął na maksymalnych obrotach poczym zamarł. Kołyszący się nieznacznie na boki samolot obrał swój ostatni kurs. Nad kwitnącym na żółto polem łubinu podążył w stronę odległych o kilometr ruin cegielni. W zapadłej nagle ciszy najbliżsi obserwatorzy usłyszeli tylko świszczący wiatr w olinowaniu skrzydeł.
Świadkiem kraksy czerwonego Fokkera był także kapitan Brown, który po nierozstrzygniętej walce z innym Niemcem znowu pojawił się nad płaskowyżem. Z wysokości 500 m spostrzegł na ziemi, przy zakręcie drogi do Corbie, sylwetkę znajomego czerwonego Fokkera. Samolot zdawał się być nieznacznie tylko uszkodzony i takim był w istocie po przymusowym lądowaniu na błotnistym polu buraczanym.
Była godzina 10:49. Pomimo zagrożenia niemieckim ostrzałem, żołnierze piechoty zjawili się na miejscu kraksy niemal natychmiast. Ciało Richthofena tkwiło w kabinie i według ich słów wyglądało niczym popsuty manekin. Pilot miał twarz rozbitą uderzeniem o tylce kaemow, na karku widać było liczne sińce. Z szyi zwisała niewielka lornetka na błękitnej wstążce. Kombinezon, począwszy od rany w boku aż do dołu, przesiąknięty był krwią. Parę metrów od wraku znaleziono jego futrzaną pilotkę. Wyciągnięcie zwłok Richthofena z kabiny utrudnił ostatni, śmiertelny uścisk dłoni na drążku sterowym.
Bez względu na dość liczne inne rany postrzałowe stwierdzone w wyniku dokonanej sekcji zwłok, śmiertelna była tylko ta jedna, opisana wyżej.
Australijczycy złożyli szczegółowe raporty, dopełniając formalności opisania przebiegu całego wydarzenia. Dowództwo RFC jednak nie dało im wiary i zestrzelenie zaliczono jedynemu pilotowi, któremu można było je przypisać - kapitanowi Brownowi. Jak słusznie stwierdził przyjaciel autora, potomek cekaemisty Evansa: w wojnie, gdzie propaganda kształtowała wizerunek bohaterstwa lotników obydwu stron, tytułując ich rycerzami przestworzy, największy z pokonanych asów nie mógł zginąć tak po prostu, od kuli jakiegoś anonimowego żołnierza piechoty!
22 kwietnia 1918 rittermeister Manfred von Richthofen został pochowany na cmentarzu w Bretangles. Ceremonię pogrzebową zorganizowali Australijczycy. Ostatnia, trzykrotna salwa nad mogiłą padła także z australijskich karabinów. Jednym z tych, którzy oddali honorową salwę mógł być żołnierz, który dobę wcześniej wystrzelił śmiertelny pocisk.
___________________________________________________________
"Trudno nadać sens porządkowi, który dzieje się wbrew rozumowi"
Post zmieniony (17-03-05 15:33)
|