Jeszcze jedna moja "sentymentalna okladka"... MM 12/1977 "De Havilland Mosquito". Tez ma swoja historie. A mianowicie bylo to tak: byl to juz moj ktorys-tam model, wiec mialem troche doswiadczenia (wiedzialem po co sa wregi itp) i metodycznie sklejalem segmenty kadluba - jeden po drugim. Wnetrza kabiny w tym modelu nie bylo (co bylo standardem w tych czasach) ale segmentow kilkanascie. Bylem z siebie zadowlony, bo ladnie mi to wychodzilo i po sklejeniu w calosc kadlub byl prosciutki a po przyklejeniu statecznikow prezentowal sie "elegancko". Zabralem sie ochoczoza skrzydla - wycinam poszycie i wtedy........ tragedia. Do mojego pokoju wchodzi moja mlodsza siostrzyczka (wszystko dzieje sie w ulamkach sekund ;-) ), patrzy zaciekawiona na to co robie, podchodzi blizej, siada przy mnie, pyta "konrad-co robisz?", odpowiadam "samolot - zrobilem juz kadlub", ona mowi "to pokaz", ja go szukam wzrokiem - przeciez tu byl, rozgladam sie i widze........wystajace szczatki kadluba z obu stron pupy mojej siostry........ To zdazylo sie naprawde - 25 lat temu ;-)
Pozdrawiam!