Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 487
ZBRODNIA I KARA
U-booty typu IXD były średnio udanymi konstrukcjami czego najlepszym dowodem jest fakt, że w latach 1940-1944 zbudowano ich tylko trzydzieści. Główną wadą całej serii było zbyt powolne schodzenie pod wodę. „Dziewiątki” potrzebowały na to aż 10 sekund więcej od mniejszych okrętów typu VII. Różnica niby niewielka, ale zwłaszcza przy ataku lotniczym mogąca zadecydować o życiu lub śmierci. Głównym uzbrojeniem były oczywiście torpedy - aż 24 - wystrzeliwane z dziobu (4 rury) i z rufy (2 rury). Do dobijania uszkodzonych statków lub topienia niewielkich żaglowców na które szkoda byłoby użyć kosztującej 25.000 marek torpedy, postawiono przed kioskiem działo 105 mm, mające zapas 150 pocisków. Jak się przekonamy, na tym nie kończył się arsenał U-bootów...
27 marca 1916 roku urodził się w Hamburgu Heinz-Wilhelm Eck, który w kwietniu 1934 roku wstąpił do Kriegsmarine jako kadet.
Heinz-Wilhelm Eck - przystojny osiemnastolatek o miłym, jakby nieśmiałym uśmiechu. Zdjęcie z 1934 roku
W czerwcu tegoż roku odbył trzymiesięczny rejs na szkolnym żaglowcu „Gorch Fock”, po czym przez siedem miesięcy kontynuował szkolenie na lekkim krążowniku „Karslruhe”. Po zejściu z okrętu otrzymał stopień chorążego.
Już w mundurze, bez „prywatnego” uśmiechu
Kariera sympatycznego młodzieńca rozwijała się zgodnie z jego ambicjami, na co ogromny wpływ miały jego nadprzeciętne umiejętności. Dowodem na docenianie go przez zwierzchników niech będzie fakt, że po awansie w styczniu 1937 na starszego chorążego, już po trzech miesiącach otrzymał stopień podporucznika, a dokładnie dwa lata później został porucznikiem. Od września 1939 do czerwca 1942 Eck służył na trałowcach, otrzymując w tym czasie najpierw Krzyż Żelazny 2 klasy, potem Krzyż Żelazny 1 klasy, i awansując w 1941 roku do stopnia kapitana. Znakomite osiągnięcia jak na 25-latka.
Ambicja nie pozwalała młodemu człowiekowi na spędzanie lat wojny w nieciekawej służbie na trałowcach, i dlatego w czerwcu 1942 roku zgłosił chęć przejścia do U-bootwaffe. Intensywne szkolenie w Pilawie i na Bałtyku trwało pięć miesięcy, po czym zamustrowano go na U-124, gdzie pod twardą ręką komandora podporucznika Johanna Mohra, kawalera Krzyża Rycerskiego miał się szkolić na dowódcę U-boota. 9 stycznia 1943 roku Eck miał niezwykłą możliwość zaobserwowania ataku U-124 na konwój, w wyniku czego na dno poszły aż cztery amerykańskie statki o łącznym tonażu 23.567 GRT! Eck był zachwycony. Więc to idzie tak łatwo?
Eck był świadkiem zatopienia:
„Broad Arrow”
„Birmingham City”
„Collingsworth”
„Minotaur”
W lutym Eck zszedł z U-124 aby kontynuować szkolenie na Bałtyku. Miał szczęście, że terminowanie u Mohra nie było opóźnione o dwa miesiące! 2 kwietnia U-124 wyrwał z płynącego na północnym Atlantyku konwoju dwa brytyjskie frachtowce (9.547 GRT), po czym został zaatakowany przez korwetę HMS „Stonecrop” i slup HMS „Black Swan”. U-boot poszedł na dno wraz z całą, 53-osobową załogą. I pomyśleć że aż do tego dnia U-124 był powszechnie uważany za szczęśliwy okręt, który od 25 sierpnia 1940 zatopił aż 48 statków, 225.637 GRT.
Po ukończeniu szkolenia ambitny oficer wreszcie otrzymał swój okręt i to nowiutki, wprost ze stoczni. Był to U-852, zwodowana 28 stycznia 1943 roku jednostka typu IXD.
15 czerwca 1943. Kapitan Heinz-Wilhelm Eck salutuje podczas podniesienia bandery
Ani załoga ani okręt nie były oczywiście gotowe do natychmiastowego wejścia do linii. Przez siedem i pół miesiąca, aż do 31 stycznia 1944 roku Eck przygotowywał okręt, załogę i siebie samego do wojny. Zastanawiający jest czas trwania owego szkolenia, które zazwyczaj trwało góra cztery miesiące. Niedoświadczenie kapitana? Niekompetentna załoga? W tym czasie U-852 wchodził w skład treningowej 4 Flotylli, mającej bazę w Szczecinie. 1 lutego okręt przeszedł do Kilonii, gdzie został wreszcie uznany za gotowy do służby z przydziałem do znanej nam z poprzedniej Opowieści Gruppe Monsun.
Przed wyjściem w kilkumiesięczny rejs Eck spotkał się z dwójką doświadczonych dowódców U-bootów, Adalbertem Schnee i Güntherem Hesslerem, zięciem admirała Dönitza.
Günther Hessler po jak najbardziej zasłużonej dekoracji Krzyżem Rycerskim. Pomimo że należał on mu się już od pewnego czasu, Dönitz nie zgłaszał go do odznaczenia, chcąc uniknąć oskarżeń – choćby i nieoficjalnych, za plecami – o nepotyzm. Dopiero wyraźny, podwójny (!) rozkaz jego zwierzchnika, admirała Raedera, spowodował złożenie podpisu pod odpowiednim wnioskiem
Pierwszy z nich miał na koncie 23 statki 95.889 GRT, a drugi 21 statków 118.822 GRT. Obaj przeżyli wojnę pewnie tylko dlatego, że przeszli do pracy sztabowej jeszcze przed okresem rzezi U-bootów, która zaczęła się wiosną 1943 roku. Niedoświadczony kapitan słuchał ich uważnie, prowadząc przy tym notatki.
Obaj oficerowie zwracali uwagę Ecka zwłaszcza na unikanie wykrycia przez samoloty, i nie było mowy jedynie o samym U-boocie, potrzebującym sporo czasu na zanurzenie. Równie zdradliwe były pływające po zatopieniu frachtowców szczątki, których pozycja mogła dać istotne wskazówki co do obszaru działania podwodnego pirata. Że tak rzeczywiście się działo mógł świadczyć fakt, że mające identyczne zadanie cztery okręty tego samego typu które niedawno wyszły w morze, przepadły gdzieś na południowym Atlantyku. Taktyka miała być zatem jasna: należy robić wszystko, aby nie zdradzić wrogowi swojej obecności.
U-852 rzucił cumy 18 stycznia 1944 roku i okrążając Szkocję przedostał się na Atlantyk. W ciągu dnia okręt szedł w zanurzeniu, wychodząc w nocy na powierzchnię celem podładowania baterii. Widać było w tym niedoświadczenie Ecka: w nocy okręt mógł łatwo paść ofiarą wyposażonego w radar samolotu, podczas gdy w świetle dziennym była możliwość dostrzeżenia wrogiej maszyny z wyprzedzeniem, dającym czas na ucieczkę pod wodę. Dopiero po minięciu równika U-boot płynął praktycznie cały na powierzchni.
Po południu 13 marca, gdy okręt znajdował się nieco poniżej równika na linii łączącej Wyspę Wniebowstąpienia z Freetown, dostrzeżono na horyzoncie statek, znajdujący się po prawej przed dziobem. Był to grecki frachtowiec „Peleus”, mający 6659 GRT, i znajdujący się w czarterze brytyjskiego Ministerstwa Transportu Wojennego. Statek wypłynął pięć dni wcześniej w balaście z Freetown, kierując się po ładunek do Buenos Aires. Na zbudowanym w Anglii w roku 1928 frachtowcu znajdowało się 39 marynarzy. Najwięcej było Greków z kapitanem Minasem Mavrisem na czele, a ponadto Brytyjczycy, Egipcjanie, Chińczycy, a ponadto Chilijczyk, Rosjanin o nietypowym imieniu i nazwisku Pierre Neuman i wreszcie Polak, Wincenty Staniewicz pełniący obowiązki palacza.
„Peleus”
Po dwóch i pół godzinach marszu całą naprzód, U-582 znalazł się na pozycji do strzału. O 19:40, kiedy już było ciemno, dwie torpedy rozerwały burtę „Peleusa” na wysokości drugiej i trzeciej ładowni. Statek bardzo szybko poszedł pod wodę, zabierając ze sobą część załogi.
W chwili wybuchu drugiej torpedy podmuch eksplozji pozbawił przytomności greckiego starszego oficera, Antoniosa Cosmos Liossisa. Bezwładne ciało zatoczyło łuk w powietrzu i opadło do wody, styczność z którą okazała się błogosławieństwem: poważnie kontuzjowany oficer odzyskał przytomność.
Na pokładzie znajdowała się spora grupka ludzi nie mających akurat wachty, wśród nich brytyjski smarownik Rocco Said. Pracujący na morzu od wczesnej młodości Said z miejsca ocenił, że statek musi zatonąć, i to zatonąć szybko. Razem z kilku osobami wyskoczył za burtę: niestety „Peleus” tonął tak błyskawicznie, że nikt nawet nie pomyślał o pobiegnięciu po kamizelkę ratunkową. Szansę na uratowanie życia dawały za to liczne drewniane szczątki, unoszące się na wodzie. Innym marynarzom udało się wyrzucić za burtę kilka tratew. Właśnie ku jednej z nich zaczął płynąć Liossis oraz jego rodak, marynarz Dimitrios Konstantinides. Weszli na nią dopiero wtedy, gdy U-boot oddalił się.
W chwili ataku na pomoście znajdowali się Eck, mający akurat wachtę starszy oficer, porucznik Gerhard Colditz, oraz dwóch obserwatorów, przez cały czas rozglądający się uważnie przez lornetki, aby w porę zauważyć zbliżający się wrogi samolot lub okręt. Na górę został wezwany starszy mechanik, kapitan Hans Lenz, najbieglej posługujący się językiem angielskim. Po przejściu na dziób, miał za zadanie przepytać rozbitków. Na górę wyszedł także niemający akurat wachty drugi oficer August Hoffman oraz lekarz okrętowy (przydzielano ich na okręty typu IX w przypadku planowania długich rejsów) Walter Weisspfennig.
U-852 zbliżył się do jednej z tratew, na której znajdowało się czterech rozbitków, w tym trzeci oficer Agis Kefalas. Właśnie on został wezwany do wejścia na pokład. Kephales powiedział o planowanej trasie statku, a następnie na żądanie przekazał także informacje o systemie konwojów, oraz liczbie okrętów Royal Navy we Freetown. Hoffman pytał także, czy jest tam jakiś lotniskowiec. Na końcu nie wiadomo z jakiego powodu Kephales sam dodał, że za nimi idzie w tym samym kierunku statek wolniejszy od „Peleusa”. Na takie dictum Hoffman pocieszył rozbitków, że następnego dnia uratują ich koledzy, po czym poszedł na pomost, aby zrelacjonować Eckowi rozmowę. Usłyszawszy o idącym po tej samej trasie statku kapitan mruknął do siebie „Za dużo tego dobrego”, po czym podszedł do Colditza i Lenza, rozpoczynając z nimi cichą rozmowę. Zarówno Hoffman jak i lekarz trzymali się z boku, nie przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy trzema najważniejszymi oficerami na U-852.
Eck powiedział Colditzowi i Lenzowi, że liczba szczątków po „Peleusie” przekracza jego wcześniejsze wyobrażenia. Spodziewał się że już następnego ranka zostaną one dostrzeżone przez samoloty, co spowoduje intensywną akcję poszukiwania jego okrętu który może skończyć tak, jak kilku poprzedników na tej trasie. Z drugiej strony, gdyby od razu zaczął oddalać się całą naprzód na powierzchni, wykorzystując swoje ponad 18 węzłów, to w chwili domniemanego wykrycia szczątków „Peleusa” znajdowałby się około 200 mil dalej, co trudno uznać za niebezpieczny dystans. Zaważył brak doświadczenia, oraz słowa o zdradzających obecność U-boota szczątkach, usłyszane od Adalberta Schnee i Günthera Hesslera. Decyzja zapadła, gdy okręt znajdował się już pół mili od tratew z rozbitkami. Zawracamy!
Eck rozkazał wnieść na górę dwa pistolety maszynowe oraz granaty (!), przeciwko czemu zaprotestowali starszy oficer Colditz i starszy mechanik Lenz. Dowódca wysłuchał ich obiekcji, ale nie zmienił rozkazu, bowiem w trosce o bezpieczeństwo U-boota postanowił podziurawić i posłać na dno tratwy, oraz w miarę możliwości pokawałkować największe z pływających szczątków. Wtedy jednak jeszcze tego głośno nie powiedział.
Kiedy okręt zawrócił w stronę tratew Lenz zszedł pod pokład, pozostawiając na pomoście Ecka, Colditza, Hoffmana i Weisspfenniga. Oficerowie przymocowali broń do lewego i prawego relingu. Noc była bezksiężycowa. Słysząc powracający okręt rozbitkowie pogasili nieliczne latarki, ale nic im to nie pomogło. Eck odwrócił się do Weisspfenniga, każąc otworzyć mu ogień. Lekarz (!) bez wahania wykonał rozkaz, strzelając do odległej o około 180 metrów tratwy. Po wystrzeleniu kilku pocisków broń zacięła się ale wtedy natychmiast podszedł Hoffman, odblokował ją i sam zaczął strzelać do tratwy będącej przed chwilą celem Weisspfenniga. Lekarz pozostał na pomoście, ale nie wziął już dalszego udziału w strzelaniu.
Lekarz okrętowy Walter Weisspfennig
Oto pierwsza część relacji cudem ocalałego z rzezi starszego oficera, 46-letni Liossisa:
„...okręt podwodny odpłynął. W wodzie widziałem wielu ludzi z naszej załogi wspinających się na tratwy i czepiający szczątków, krzyczących i dmących w gwizdki. Związaliśmy ze sobą dwie tratwy i wtedy okręt pojawił się ponownie. Z U-boota krzyknięto, żebyśmy się zbliżyli. Kiedy to zrobiliśmy, nagle otworzono na nas ogień. Położyliśmy się [na tratwie]. Słyszałem krzyk bólu Kostantinidisa [Dimitrios Kostantinidis, marynarz], wielokrotnie trafionego kulami.
Tratwa była w wielu miejscach postrzelana ale nie tonęła, ponieważ miała zbiorniki [wypełnione lekkim materiałem] dające jej pływalność. Niemcy rzucili także trzy granaty, z których jeden mnie zranił. Załoga okrętu świeciła lampą sygnalizacyjną żeby zobaczyć czy nas wszystkich wykończyła. Leżałem bez ruchu a ponieważ miałem zakrwawione plecy [odłamki trafiły go w plecy i ramię], sądzę iż uznali, że jestem martwy”.
Tymczasem na U-boocie Eck zastanawiał się gorączkowo dlaczego postrzelane tratwy nie toną, ponieważ sądził iż są one pneumatyczne. Wobec słabej widoczności nie domyślił się (?) co jest tego przyczyną. U-boot powoli ruszył przez pole szczątków, strzelając cały czas do tratew. Ze względu na wzajemne położenie wobec siebie okrętu i tratew strzelano tylko z prawej burty tam, gdzie broń trzymał Hoffman. Eck and Colditz nie wystrzelili ani jednego pocisku.
Wreszcie Hoffman wstrzymał ogień. Spowodowane to było nie nagłym głosem sumienia, ale fatalną widocznością w bezksiężycową noc. Kolejnym powodem było także rozczarowanie związane z niespodziewanie efektywną pływalnością tratew, co z miejsca zniweczyło plan zatopienia ich. Hoffman zasugerował użycie usytuowanego z tyłu kiosku działka 37 mm, którego pociski mogłyby rozwalić tratwy na kawałeczki. Innym pomysłem było użycie działa 105 mm, ale cel był zbyt blisko, aby wystarczająco nisko pochylić lufę. Z tego powodu Eck wydał Hoffmanowi rozkaz użycia podwójnego działka kalibru 20 mm.
Ponieważ ku szczeremu rozczarowaniu Niemców, także i te pociski nie potrafiły skutecznie rozbić tratew, ktoś rzucił pomysł umieszczenia na nich ładunków wybuchowych. Eck odrzucił jednakże tę propozycję nie chcąc, aby ktokolwiek w niezwykle ciemną noc opuszczał okręt. Zamiast tego rzucono z dziesięciu metrów granaty, o których wspominał Liossis. Zrobił to Hoffman, ale oczywiście granaty także nie mogły zatopić tratew.
W trakcie przewodu sądowego – bo do niego doszło – oficerowie z Eckiem na cele twierdzili że ich celem nie byli marynarze ale tylko i wyłącznie tratwy. Przekonani byli jakoby, iż po pierwszych strzałach rozbitkowie powskakiwali do wody, w związku z czym kolejne pociski i wreszcie granaty zostały użyte z myślą jedynie o pustych tratwach. Tyle że Eck doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bez nich rozbitkowie nie mieliby szans doczekać ratunku!
We wnętrzu U-boota załoga mogła się jedynie domyślać co oznaczają strzały z broni maszynowej i bardzo niskie obroty maszyn. Jedyną osobą wśród nich która doskonale wiedziała co dzieje się na powierzchni był starszy mechanik Lenz, ale nikt nie śmiał się go o to spytać, a i on sam milczał jak zaklęty.
O północy nastąpiła zmiana wachty. Colditz zszedł na dół, zmieniony przez Hoffmana. Na pomoście zjawili się także dwaj obserwatorzy, a jednym z nich był starszy marynarz Wolfgang Schwender. Właśnie jemu Eck wydał rozkaz stanięcia przy lewoburtowym karabinie i strzelania do co większych szczątków frachtowca, celem rozbicia ich na mniejsze kawałki. Marynarz przyjął rozkaz, po czym otworzył ogień na odległą o 30 metrów tratwę.
Po jeden serii broń zacięła się. Schwender usunął zacięcie w chwili, gdy na pomost wyszedł Lenz. Starszy mechanik zdecydowanym ruchem odsunął marynarza na bok i zaczął strzelać do tratwy. Pozbawiony broni Schwender wziął nocną lornetkę i podjął swoje zwykłe obowiązki obserwatora.
Dlaczego Lenz przejął broń bez rozkazu Ecka? Jego późniejsze tłumaczenie ocierało się o paranoję. Otóż pomyślał on jakoby, że na trawie znajduje się trzeci oficer Kefalas, którego nie tak dawno przesłuchiwał. Lenz nie chciał, aby oficer... „nie został trafiony i zabity przez [zwykłego] marynarza, który w moim przekonaniu był złym żołnierzem”. Z tego to jakoby powodu wolał, aby trzeci oficer został zastrzelony także przez oficera, czyli człowieka honoru!
Starszy Mechanik, kapitan Hans Richard Lenz
Mijały kolejne kwadranse i wreszcie godziny, aż wreszcie po pięciu godzinach od zatopienia „Peleusa” i zaledwie sześć godzin przed świtem Eck dał rozkaz odejścia pełną naprzód, pozostawiając w dwóch mocno postrzelanych tratwach czterech rozbitków. Należy przypuszczać że uważał ich za martwych, ponieważ w innym przypadku z pewnością nie pozostawiłby przy życiu świadków masakry.
Dalszy ciąg opowieści starszego oficera Liossisa:
„Krótko przed świtem okręt odpłynął. Stwierdziłem że Konstantinidis nie żyje. Dołączyłem do trzeciego oficera [Kefalasa] który wypadł ze swojej tratwy i trzymał się mojej. Kule bardzo mocno zraniły jego prawe ramię. Ponieważ wokół zgromadziło się wiele rekinów, nie chcieliśmy dać im do zjedzenia Konstantinidisa. Poczekaliśmy do nocy, aby go wyrzucić za burtę. Obaj odczuwaliśmy wielki ból, ale znaleźliśmy trochę lekarstw i opatrunków, oraz biszkopty i wodę [na tratwach były także konserwy mięsne]. Zrobiliśmy osłonę przeciwsłoneczną. Na czwarty dzień po zatonięciu spostrzegliśmy tratwę z Rocco Saidem i Argirosem [Dimitrios Argiros, starszy marynarz]. Na ósmy dzień byli już tak blisko że przeszli na naszą tratwę, porzucając swoją. Dwadzieścia pięć dni po zatopieniu, trzeci oficer zmarł z ran.
Sporządziliśmy żagiel i użyliśmy wiosła jako steru, płynąc w stronę Afryki Zachodniej. 20 kwietnia zobaczyliśmy portugalski parowiec Alexandre Silva który szczęśliwie dostrzegł nas i wziął na pokład. Otrzymaliśmy dobrą opiekę i siedem dni później osiągnęliśmy port Lobito [Angola]”.
Głos zabrał także Rocco Said. Opowiadał że Niemcy strzelali do rozbitków w wodzie, a także próbowali rozjechać tratwy. Tratwy przewróciły się. Następnego dnia około 4 po południu Said znalazł tratwę, na której leżało ciało chińskiego palacza. Obrażenia twarzy i klatki piersiowej wskazywały na wybuch granatu. Krótko potem do Saida dołączył Argiros.
Później Said ze swym towarzyszem przeszedł z na tratwę Liossisa, gdzie pomagał opiekować się umierającym trzecim oficerem. Zmarł po 25 dniach z powodu gangreny i żółtej febry. Przed śmiercią Kefalas powiedział mu o szczegółach przesłuchaniu go przez Hoffmana. Pomimo że było to świadectwo z trzeciej ręki, w swoim czasie sąd uznał te informacje za całkowicie wiarygodne. Co mówił Kefalas?
Zaraz po zatonięciu statku znalazł się na tratwie razem z Rosjaninem [Pierre Neumanem], Liossisem i Konstantidisem. Okręt zbliżył się, po czym Kefalas i Rosjanin zostali wezwani na pokład na przesłuchanie. Niemcy chcieli poznać nazwę statku. Wzięli także koło ratunkowe żeby mieć dowód na zatopienie. Obaj marynarze wrócili na tratwę i wtedy rzucono na nich granat który zranił Liossisa i Konstantidisa, oraz złamał rękę trzeciego oficera. Znacznie później wrzucono do wody ciało Konstantidisa, który zmarł w wyniku poważnych obrażeń.
Podobnie brzmiała historia opowiedziana przez starszego marynarza Dimitriosa Argirosa. Dodał on jedynie, że po eksplozji torped poczuł silny zapach gazu, silny do tego stopnia że kiedy wpadł do wody, pierwsze co zrobił to obmył twarz, bojąc się oślepienia przez gaz. W sądzie marynarz wyjaśnił jednak że nie ma zamiaru oskarżać Niemców o chęć zagazowania załogi. Przykry zapach pochodził prawdopodobnie od gazów powstałych po wybuchu torped, co było naturalnym zjawiskiem.
*
Podczas rozprawy Eck powiedział „Miałem wrażenie, że nastrój na okręcie był raczej przygnębiający”, oraz „Sam byłem w takim nastroju”. Zdecydował o poinformowaniu załogi o nocnych wydarzeniach.
Poprzez głośniki powiedział co się stało dodając, iż decyzję podjął z „ciężkim sercem”. Wyraził także żal, że podczas prób zatopienia tratew część rozbitków mogła zostać zabita. Nie dodał jednakże, że bez tratew rozbitków czekała pewna śmierć. Przestrzegł jednocześnie załogę „przed zbytnim współczuciem” dodając iż „musimy myśleć o naszych ginących żonach i dzieciach, będących ofiarami powietrznych ataków”. Pomimo tych słów, nastroje wśród załogi nie polepszyły się.
Pomimo zostawienia na oceanie szczątków – w tym tratew z rozbitkami - nie zostały one odkryte wystarczająco wcześnie, aby mogło to w czymkolwiek zagrozić U-bootowi. Okręt bez przeszkód kontynuował rejs na Ocean Indyjski. 1 kwietnia Eck w pobliżu Przylądka Dobrej nadziei zatopił brytyjski frachtowiec „Dahomian”, ale tym razem nie zdecydował się na „usunięcie wszelkich śladów”. Dzięki temu już następnego dnia 49 marynarzy zostało uratowanych przez uzbrojone statki wielorybnicze HMSAS (HMSAS - Her Majesty's South African Ship) „Krugersdorp” (T 48) oraz HMSAS „Natalia” (T 02) i następnie wysadzeni na ląd w Simonstown. Brakowało wśród nich dwóch osób, które poniosły śmierć w chwili eksplozji.
Miejsce zatopienia drugiej ofiary U-852
Sukces ten, a przede wszystkim brak rozkazu „Pistolety maszynowe i granaty na górę!”, podniósł wreszcie morale załogi U-boota.
Tak wyglądał „Dahomian” – na zdjęciu bliźniaczy „Congonian”
Po trzech dniach Brytyjczycy przechwycili wiadomość z U-852, dzięki czemu dowiedzieli się, że okręt wciąż znajduje się na tym samym akwenie, na którym poszedł na dno „Dahomian”. Eck krążył tam do połowy kwietnia, ale nie odniósł już kolejnego sukcesu. Wprawdzie raz odpalił trzy torpedy w kierunku statku ocenionego przez niego jako transportowiec, ale pociski chybiły, a duża prędkość statku nie pozwoliła na dogonienie go. W końcu Eck odpuścił sobie i skierował okręt na północ, ponieważ przed zwinięciem na Penang chciał jeszcze spróbować szczęścia u wejścia do Zatoki Adeńskiej, gdzie spodziewał się licznych, płynących z Indii do Suezu statków. Nie wiedział, że w rejony te Brytyjczycy skierowali niedawno dodatkowe jednostki polujące na okręty podwodne: dziewięć fregat i slupów oraz lotniskowce eskortowe „Begum” i „Shah”. Jednocześnie zwiększono liczbę lotów patrolowych z baz na atolu Addu (Malediwy) oraz atolu Diego Garcia (na południe od Malediwów).
*
Kilka dni po decyzji o marszu Ecka na północ, „Alexandre Silva” natknął się na trójkę rozbitków z „Peleusa” i po tygodniowej podróży wysadził ich na ląd w Lobito, Angola. Tam ocalała z rzezi trójka marynarzy złożyła szczegółowe raporty o wydarzeniach. Byli oni także drobiazgowo przesłuchiwani przez ludzi z brytyjskiego wywiadu. Niestety nie można było dojść numeru U-boota.
*
30 kwietnia brytyjski nasłuch radiowy zlokalizował obecność U-boota na południe od wejścia do Zatoki Adeńskiej. Natychmiast poderwano w powietrze stacjonujące w Adenie bombowce Vickers Wellington. Jeden z nich znalazł go – na powierzchni - rankiem 2 maja!
Vickers Wellington w wersji do zwalczania okrętów podwodnych
O tej porze oficer wachtowym był Hoffman. Zarówno on jak i para obserwatorów, została całkowicie zaskoczona przez nadlatujący od strony słońca samolot. W dół poleciało sześć bomb głębinowych, uszkadzając przeciwlotnicze działko 37 mm, oraz zalewając okręt masą wody. Zanurzenie alarmowe!
Sytuacja była bardzo poważna, ponieważ rozbiciu uległo sporo akumulatorów, co spowodowało wytwarzanie się chloru, szybko rozprzestrzeniającego się po okręcie. Po kilkunastu minutach U-boot uderzył o dno pod kątem 60 stopni, co wzmogło jeszcze produkcję chloru. Eck dał rozkaz przedmuchania wszystkich balastów.
Gdy tylko kiosk znalazł się nad wodą, zaczęła z niego wyskakiwać obsługa działek przeciwlotniczych. Pilot Wellingtona był jednak czujny. Samolot z rykiem przeleciał nisko wzdłuż okrętu, otwierając ogień. Na miejscu zginęli starszy oficer Gerhard Colditz i starszy marynarz Josef Hofer.
Okręt miał duże przegłębienie na rufę, co w połączeniu z obecnością chloru w kadłubie nie dawało szansy na zanurzenie. W tej sytuacji jedynym wyjściem była próba wyrzucenia okrętu na nieodległy ląd. U-852 ruszył ociężale dzięki odważnym mechanikom, pracującym pod pokładem w maskach przeciwgazowych. Jedyne nadające się do użycia działko 20 mm bezskutecznie starało się odgonić samolot, którego karabiny maszynowe zabiły kilku kolejnych ludzi.
Pomimo groźby zatonięcia w każdej chwili, Eckowi udało się osadzić okręt tuż przy brzegu.
Zamierzał wysadzić U-boota w powietrze – każdy okręt miał na takie okazje specjalne ładunki wybuchowe – ale nieudana próba skończyła się śmiercią jednego z mechaników. I wtedy Eck popełnił błąd, który nie tylko dla niego miał fatalne następstwa: nie zniszczył dziennika okrętowego!
Przykładowa strona dziennika okrętowego U-boota z przełomu sierpnia/września 1939. Notatki były robione na brudno i dopiero w wolnej chwili przepisywano je na maszynie
Pomimo że okręt ewidentnie nie miał szans na zejście z mielizny, karabiny maszynowe samolotu nadal ostrzeliwały załogę. Część marynarzy płynęła do lądu, a kilku innych będąc w wodzie trzymało się tratew, na których ułożono rannych. Wtedy to został postrzelony w obie nogi drugi oficer Hoffman. W końcu Wellington odleciał, pozostawiając za sobą wielu zabitych i rannych marynarzy.
Niemcy wiedzieli że wzięcie ich do niewoli było już tylko kwestią godzin. Ponownie nie wykorzystał ich Eck, nawet nie próbując wydostać z U-boota dziennika okrętowego.
Następnego dnia tuż obok wylądował brytyjski oddział, wsparty z lądu przez żołnierzy z Somaliland Camel Corps (Wielbłądzi Korpus Somalilandu) w którym służyli dowodzeni przez Białych wierni Koronie tubylcy.
Oddział Somaliland Camel Corps jeździł na wielbłądach
Niemców wzięto do niewoli, podczas gdy Brytyjczycy penetrowali wnętrze okrętu. Oczywiście jedną z natychmiast zabranych rzeczy był dziennik okrętowy, w którym wprawdzie było opisane zatopienie „Peleusa”, ale ani słowa o strzelaniu do rozbitków.
5.5.1944. U-582 już w rękach Brytyjczyków
Przez następne tygodnie przesłuchiwano załogę, dochodząc wreszcie do szczegółów tragicznej nocy. Wszystko to trwało długo, ale w końcu wyselekcjonowano piątkę, którą postanowiono oskarżyć o zbrodnię wojenną:
- Heinz-Wilhelm Eck, dowódca
- Hans Lenz, starszy mechanik
- August Hoffman, drugi oficer
- Walter Weisspfennig, lekarz okrętowy
- Wolfgang Schwender, starszy marynarz
Do kompletu brakowało tylko starszego oficera Gerhard Colditza, któremu karę wymierzyły już pociski Wellingtona.
Rozprawa odbyła się od 17 do 20 października przed Sądem Wojskowym w Hamburgu. Wśród sędziów znajdowało się pięciu Brytyjczyków oraz dwóch oficerów z Marynarki Wojennej Grecji. Przewodniczył brygadier C.J.V. Jones, Komandor Orderu Imperium Brytyjskiego. Do pomocy sędziowie mieli dwóch tak zwanych adwokatów sędziego (judge advocats) których zadaniem było doradzenie w sprawach prawnych i podsumowywanie sprawy.
Po lewej jeden z adwokatów sędziego, major Stevenson. Po prawej przewodniczący sądu brygadier Jones
Prokuratorem został pułkownik R. C. Halse z Wydziału Wojskowego Biura Głównego Adwokatów Sędziego (Military Department, Judge Advocate General’s Office)
Poza jednym wyjątkiem obrońcami byli Niemcy:
- Eck: komandor porucznik Meckel oraz doktor Todsen
- Hoffman: doktor Pabst i doktor Wulf.
- Weisspfennig: doktor Pabst
- Lenz: major Lermon (brytyjski prawnik)
- Schwender: doktor Pabst
Całość obrony koordynował profesor Wegner.
Hoffman był najmłodszy w tym gronie, mając zaledwie 22 lata.
Całą piątkę oskarżono o:
„Popełnienie zbrodni wojennej w ten sposób, że w nocy z 13 na 14 marca, na Oceanie Atlantyckim, kapitan i członkowie załogi U-852 zatopili parowiec „Peleus” łamiąc prawo i zwyczaje wojenne, zabijając członków załogi wyżej wymienionego parowca należącego do Aliantów, poprzez strzelanie i rzucanie w nich granatów”.
Bardzo szybko oskarżenie wzmocniły zeznania pięciu marynarzy z U-boota którzy przyznali, iż widzieli czterech spośród oskarżonych strzelających z pistoletów maszynowych i rzucających granaty na pływające w pobliżu tratwy. Na żądanie prokuratury nie ujawniono nazwisk tych świadków, a to w obawie przed możliwymi zamachami na ich życie dokonanymi przez rozgoryczonych „zdradą” rodaków. Oczywiście przede wszystkim przesłuchano trójkę z „Peleusa”, która nie szczędziła okrutnych szczegółów.
W trakcie krzyżowego przesłuchania Eck jednoznacznie stwierdził że nikt (w domyśle: Dönitz) nie wydał mu rozkazów nakazujących strzelanie do tratew i szczątków statku. Jego zadaniem było ukrywanie obecności okrętu w rejonie, w którym wcześnie przepadło tyle innych U-bootów. Kiedy powrócił na miejsce zatopienia zażądał przyniesienia broni aby uchronić swój okręt. I zaraz wyjaśnił, o co mu chodziło: otóż słyszał o przypadkach, kiedy to obecność rozbitków stała się przyczyną zagłady U-boota. Z tego to powodu rozkazał otworzyć ogień do tratew. Dodał także że tratwy mogły być wyposażone w nowoczesne urządzenia sygnalizacyjne, które mogłyby zaalarmować samoloty i okręty alianckie, podając przy tym dokładną pozycję. Wierzył w to co mówił, czy chciał jedynie znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swojego czynu?
Ława oskarżonych. Od lewej Heinz-Wilhelm Eck, August Hoffmann, Walter Weisspfennig, Hans Lenz i Wolfgang Schwender. Hoffman z laską z powodu zranionych przez pociski Wellingtona nóg
Stwierdził także że w chwili otworzenia ognia nikogo na tratwach nie widział. Czy dodał także, że noc była bardzo ciemna a widoczność nawet z użyciem szperacza ograniczona? Granaty? Rozkazał rzucać gdy zorientował się, że kule nie zatopią tratew. Przyznał także że Lenz miał zastrzeżenia do rozkazu. Spytany o to Lenz zeznał, iż rzeczywiście nie zgadzał się z rozkazem, ale Eck wyjaśnił mu, że jest słusznym i właściwym zniszczenie wszelkich śladów po „Peleusie”.
Dlaczego Eck nie wziął rozbitków na pokład? No cóż, obecność tylu wrogich ludzi byłaby zagrożeniem dla okrętu i jego misji.
Przesłuchiwanie trwało nadal. W pewnym momencie Eck przyznał, iż zdawał sobie sprawę, że bez tratew rozbitkowie są skazani na pewną śmierć. Powiedział także, że nie wydał rozkazu strzelania Lenzowi, a jedynie pozostałej trójce.
Kolejnym przesłuchiwanym był Hoffman. Jego obrona oparta była na prostym stwierdzeniu „Słuchałem rozkazów dowódcy!” Podobnie bronił się Weisspfennig, dodając że przepisy Kriegsmarine zabraniają oficerom medycznym użycia broni w celach ofensywnych (dozwolone było to jedynie w samoobronie). Lekarz powiedział że złamał ten przepis, ponieważ tak mu rozkazał kapitan. Dodał iż nie wiedział o tym, że Konwencja Genewska pozwala w takich sprawach na nie wykonanie rozkazu tym bardziej, że nie był osobą wyznaczona do walki.
Oskarżony Lenz wypowiedział bzdurne słowa, które już poznaliśmy: nie chciał, aby oficera zastrzelił jakiś tam kiepski marynarz, a nie inny oficer...
Schwender przyznał się do strzelania na rozkaz, ale w kółko powtarzał że strzelał do tratew, nie do ludzi.
Teraz przyszła kolej na mowy obrońców. Najłatwiej przyszło im oświadczyć że zbrodni nie popełnił Schwender, który ich zdaniem ani z rozmysłem ani przez przypadek nikogo nie zranił i nie zabił, strzelając jedynie do samych tratew. Jeśli by go ukarano, należałoby także ukarać tysiące żołnierzy, strzelających do nieożywionych celów.
Postępowanie Hoffmana i Weisspfenniga tłumaczono otrzymanym rozkazem a ponadto twierdzono, że nie udowodniono popełnienia przez nich czynów przestępczych (!). Jeśli nawet jednak tak było, to akt przestępstwa obciążał rozkazodawcę, nie ich. Nie można było oczywiście powiedzieć tego samego o Lenzu, oraz o Ecku.
Na końcu wystąpił prokurator, który po ogólnikowym wstępie podsumował ocenę postępowania każdego z oskarżonych.
Ecka uznał za bezwzględnie winnego stawianych mu zarzutów. Kapitan musiał wiedzieć że na tratwach są ludzie, w związku z czym zdaniem prokuratora popełnił morderstwo z zimną krwią.
Hoffman przyznał, że rzucił granaty jako pierwszy. Jeden z ocalałych rozbitków powiedział pod przysięgą, że będąca z nim na tratwie osoba zginęła od granatu. Tym samym prokurator uznał że zarzuty wobec oficera są w pełni udowodnione.
Czyn Weisspfenniga zasługuje na potępienie przede wszystkim dlatego, że jako lekarz w ogóle nie powinien brać broni do ręki. Tłumaczenie że działał na rozkaz zwierzchnika, było dla prokuratora nie do przyjęcia.
Lenz. Prokurator przyznał że był on pierwszym który zaprotestował przeciwko rozkazowi, a potem jakoby z rozmysłem strzelał tylko do co większych szczątków statku.
Jedynym nie-oficerem w tym gronie był Schwender. Bez wątpienia strzelał on w kierunku szczątków zdając sobie sprawę, że mogą tam być ludzie.
Na sam koniec Eck stanął przed sądem i oświadczył, że bierze całą winę na siebie.
Ogłoszono wyrok. Cała piątka została uznana winnymi, jakkolwiek w różnym stopniu:
Eck, Hoffman i Weisspfenning zostali skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Lenz dostał dożywocie, a Schwender 15 lat. O nieskazaniu Lenza na karę śmierci zadecydował fakt, że jako jedyny (żyjący – drugim był starszy oficer Colditz) zgłosił głośno obiekcję wobec rozkazu Ecka. 12 listopada wyrok został zatwierdzony przez dowódcę Brytyjskiej Armii Renu. Egzekucję wyznaczono na 30 listopada 1945 roku.
Zimnym rankiem tego dnia wyprowadzono z cel trójkę skazańców. Działo się w hamburskim więzieniu (Gefängnis Altona). Cała trójka miała na sobie mundury Kriegsmarine, ale pozbawione dystynkcji i odznaczeń. Skazańców przywiązano do pali w ten sposób, żeby po ich rozstrzelaniu ciała jakby jedynie lekko przyklękły, z pochyloną do przodu głową. Na krótko przed egzekucją skazańcom nałożono nieprzezroczyste kaptury. Salwa rozległa się dokładnie o 8:40.
Ciała pochowano anonimowo na hamburskim cywilnym cmentarzu (Hauptfriedhof Ohlsdorf). Nie ma żadnego z ich nazwisk w archiwum cmentarza i jedynie tylko z grubsza wiadomo, w którym miejscu leżą szczątki trójki z U-852
Gdzieś w tym miejscu pochowano trójkę oficerów
W więzieniu pozostała dwójka skazanych, których obrońcy wystąpili z apelacją. Odniosła ona sukces, ponieważ udało się zamienić dożywocie Lenza na 21 lat, a 15 lat Schwendera zamieniono na lat 10.
Sprawa U-582 była jedyną udowodnioną przed sądem zbrodnią wojenną załogi okrętu podwodnego, podczas 2 wojny światowej.
*
Zbrodnia godna potępienia? Oczywiście. Ale marynarze U-852 nie byli jedynymi, którzy popełnili wojenną zbrodnię na morzu. Wcale nie tak rzadkie przypadki zdarzały się podczas obu wojen światowych, i nie dotyczyło to jedynie Niemców i Japończyków – którzy zresztą przewyższali wszystkich bezwzględnością, okrucieństwem i liczbą popełnionych zbrodni wojennych. Oto kilka z wielu przykładów gdy tymi złymi byli Brytyjczycy.
I WOJNA
- SIERPIEŃ 1915. BRYTYJSKI OKRĘT-PUŁAPKA „BARALONG”.
Po zatopieniu „Lusitanii” w maju 2015 przez U-20, dowódcę „Baralonga”, komandora Godfreya Herberta, odwiedzili w Queenstown dwaj oficerowie z Tajnej Służby Admiralicji (Admiralty’s Secret Service). Powiedzieli mu: „Sprawa Lusitanii jest szokująca. Nieoficjalnie mówimy panu... nie brać jeńców z U-bootów”.
19 sierpnia 1915. 70 mil od Queenstown U-27 zatrzymał i przeszukał brytyjski frachtowiec „Nicosian”. Po stwierdzeniu że statek przewozi materiały wojenne oraz... muły przeznaczone dla Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych we Francji kapitan Berndt Wegener rozkazał załodze statku zejść do szalup.
U-27
Po ewakuowaniu załogi, Wegener rozpoczął przygotowania do zatopienia „Nicosiana” pociskami z 88-milimetrowego działa. I wtedy w pobliże podpłynął statek noszący neutralną, bo amerykańską banderę. I gdy Wagner już zamierzał wydać rozkaz otwarcia ognia, amerykańska bandera poszła w dół, a na jej miejscu załopotała bandera brytyjska. Jednocześnie opadły zasłony kryjące działa okrętu-pułapki. Bardzo szybko U-27 został zatopiony, pozostawiając w wodzie 12 ludzi: obsługę działa oraz obsadę pomostu.
Rozbitkowie zaczęli płynąć w kierunku „Nicosiana”, chcąc po sztormtrapie wejść na jego pokład. Udało się to kapitanowi Wegenerowi i pięciu jego ludziom. Pozostali zginęli w wodzie, zastrzeleni z pokładu „Baralonga” na rozkaz komandora Herberta.
Komandor widział, że kilku Niemcom udało się dostać na „Nicosiana”. Wysłał tam 12 Royal Marines, dowodzonych przez kaprala Collinsa, który dostał od Herberta rozkaz „Nie brać jeńców!”.
Niemcy schronili się w maszynowni, i tam pięciu z nich zostało zastrzelonych. Wegener uciekł na górę. Mówi chorąży Gordon Steel: „Wegener pobiegł do kabin na górnym pokładzie. Znalazłem go w łazience Manninga [kapitan „Nicosiana]. Marines rozwalili drzwi kolbami karabinów, ale Wegener przecisnął się przez okno i skoczył do wody. Wciąż miał na sobie kamizelkę ratunkową. Podniósł ręce do góry na znak poddania, ale kapral Collins wycelował i przestrzelił mu głowę”.
Berndt Wegener
Wygląda na to że z jakichś powodów wyłowiono ciało Wegenera, ponieważ po latach Collins wspominał że Herbert rzucił rewolwerem w twarz Niemca, krzycząc „Co z Lusitanią, bękarcie?”
Po powrocie do portu komandor Herbert został wezwany do Admiralicji. Powiedział tam iż podejrzewał że Niemcy zechcą przejąć siłą „Nicosiana”, i dlatego rozkazał marines zabić ich. Po sporządzeniu raportu, Admiralicja rozkazała trzymać wszystko w tajemnicy. Pomimo tego historia dotarła do Niemiec, stając się usprawiedliwieniem dla identycznych działań wobec rozbitków wroga.
- WRZESIEŃ 1915. BRYTYJSKI OKRĘT-PUŁAPKA „WIARDA”
Był to „Baralong” z tą samą załogą, ale ze zmienioną nazwą. 24 września 1915 roku okręt-pułapka zatopił ogniem artyleryjskim U-41. Dwójka ocalałych Niemców znalazła się na niewielkiej łódce. Trzy godziny później „Wiarda powróciła, i z rozmysłem staranowała łódź.
Godfrey Herbert, dwukrotny kawaler Distinguished Service Order (Order za Wybitną Służbę) zmarł w roku 1961, nigdy nie rozliczony za swoje czyny z 1915 roku.
II WOJNA
- KWIECIEŃ 1940. NARVIK. BITWA NISZCZYCIELI
Brytyjczycy zatopili tam m.in. niemiecki niszczyciel „Erich Giese”. Jeden z ocalałych, kapitan Karl Schmidt zeznał 23 sierpnia 1940 iż „Kiedy około 200 członków załogi znalazło się w wodzie, brytyjskie niszczyciele otworzyły do nas ogień z dział i karabinów maszynowych. Wiele razy poprzez skoki ciśnienia wody odczuwałem eksplodujące pociski, jednakże nie widziałem żeby kogoś trafiły. Załoga poniosła straty od ognia karabinów maszynowych, łatwych do zidentyfikowania przez charakterystyczny świst. Na lądzie marynarze zameldowali mi, że wielu ludzi został trafionych...”
- MAJ 1941. OKOLICE KRETY
W nocy 20 maja składający się z 21 statków konwój został zaatakowany przez okręty Royal Navy. Świadkowie zeznali, że Brytyjczycy przeszukiwali reflektorami wodę, strzelając do rozbitków. Kapral Walter Segel powiedział: „Widziałem co najmniej 20 grup rozbitków oświetlonych przez Brytyjczyków i następnie ostrzelanych”
- LIPIEC 1941. BRYTYJSKI OKRĘT PODWODNY „TORBAY”
Dowodził nim komandor podporucznik Anthony Miers
Na początku lipca 1941 jego okręt patrolował okolice Krety, topiąc dwa niemieckie transportowce. W obu przypadkach, po zatopieniu statków Miers rozkazał strzelać z karabinów maszynowych Lewis do znajdujących się na tratwach rozbitków. Jaka była reakcja Admiralicji? Wystosowała do Miersa ostre pismo, w którym zabroniła mu kiedykolwiek powtórzyć praktyki z ostatniego patrolu...
Udekorowany najwyższymi odznaczeniami Miers zmarł w roku 1985, mając stopień kontradmirała.
Odznaczenia Miersa
*
Darujmy sobie przytaczanie dalszych przykładów świadczących o tym, co wojna potrafi zrobić z człowieka...
Post zmieniony (03-05-20 12:08)
|