Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
OPOWIEŚĆ 484
ŚMIERTELNY POJEDYNEK
W chwili wejścia Stanów Zjednoczonych do drugiej wojny światowej USS „Borie” był już mocno przestarzałym – bo zwodowanym w październiku 1919 roku – niszczycielem. Należał do ogromnej grupy tak zwanych czterokominowców (four-stack). To właśnie pięćdziesiąt takich okrętów otrzymała od Amerykanów Royal Navy w najgorszym dla konwojów okresie Bitwy o Atlantyk.
„Borie” przed wojną
Nazwa okrętu pochodziła od Adolpha Edwarda Borie, Sekretarza Marynarki w rządzie prezydenta Ulissesa Granta w roku 1869.
Adolph Edward Borie
Sekretarzował jednakże zaledwie 108 dni, a to ze względu na kłopoty zdrowotne. De facto Wydziałem Marynarki kierował wiceadmirał David Porter, a Borie przeszedł do historii US Navy dzięki dwóm sprawom: popierał prawo robotników stoczni US Navy do ośmiogodzinnego dnia pracy a ponadto doprowadził do tego, że w stoczni Marynarki w Waszyngtonie czarni robotnicy mieli takie same prawa, co ich biali koledzy. Słabowite zdrowie nie przeszkodziło Boriemu żyć jeszcze przez jedenaście lat po rezygnacji ze stanowiska. Zmarł w wieku 71 lat.
Ponieważ na czasy w których na oceanach zaroiło się od masy nowoczesnych niszczycieli, eskortowców i korwet trzeba było jeszcze trochę poczekać, w listopadzie 1942 roku skierowano „Borie” do stoczni w Nowym Orleanie celem poprawienia jego zdolności bojowych. Przede wszystkim zainstalowano radar do wykrywania celów nawodnych, a następnie zdjęto nieprzydatne już w tych czasach cztery karabiny maszynowe 7,62 mm, zastępując je dwoma 20-milimetrowymi Oerlikonami.
„Borie” w latach wojny, ze znacznie pomniejszonym numerem taktycznym
Ponieważ okręt nie bardzo pasował do wymogów stawianych przez wojnę na Pacyfiku, wyznaczono go najpierw do eskortowania atlantyckich konwojów, a następnie włączono w skład Task Group 21.14 mających za zadanie swobodne polowanie na U-booty. Centralnym punktem grupy był lotniskowiec eskortowy „Card” (CVE-11), któremu towarzyszyły trzy niszczyciele typu Clemson: „Barry” (DD-248), „Goff” (DD-247) i „Borie” (DD-215), z najmłodszym dowódcą niszczyciela w US Navy, 30-letnim kapitanem Charlesem H. Hutchinsem.
Charles H. Hutchins
30 października 1943 roku Task Group 21.14 znajdowała się mniej więcej w połowie między Azorami i Islandią, czyli na akwenie jeszcze do niedawna ulubionym przez U-booty, a to z powodu braku osłony lotniczej. Teraz tę lukę wypełniły lotniskowce eskortowe – zarówno idące w bezpośredniej osłonie konwojów, jak i polujące na wroga w towarzystwie niszczycieli.
Tego dnia samolot z „Carda” spostrzegł wynurzonego U-boota, ale ten schował się pod wodą tak szybko, że atak nie miał szans powodzenia.
„Card”
Następnego dnia o 16:00 inny samolot dostrzegł na powierzchni morza aż dwa U-booty! Okręty zaczęły ostrzeliwać Avengera, zmuszając go do trzymania się na dystans. W sukurs szybko nadleciały jednakże dwa kolejne samoloty, co natychmiast zmieniło układ sił. Dowodzony przez kapitana Heinza Hungershausena U-91 zdołał uciec w głębiny. Wygląda na to że szczęśliwa ucieczka przez lotniczym atakiem była jego największym sukcesem odniesionym w trakcie trzech patroli, trwających łącznie 136 dni. Kapitan poszedł na dno wraz z U-91 dopiero w kwietniu 1944 roku – wykończyły go brytyjskie fregaty „Affleck”, „Gore” i „Gould” – nie mając na koncie ani jednego zatopionego czy choćby tylko uszkodzonego statku. Wraz z nim śmierć poniosło 35 marynarzy. Brytyjczycy wyciągnęli z wody tylko 16 rozbitków.
Z kolei U-584 z kapitanem Joachimem Decke został trafiony aż dwoma samonaprowadzającymi się torpedami typu Fido. Okręt zatonął wraz z całą, 53-osobową załogą.
U-584 zasłynął swego czasu wysadzeniem 16 czerwca 1942 roku na Florydzie czterech niemieckich sabotażystów, którzy wraz z drugą czwórką, dostarczoną na plażę odległą od Nowego Jorku o 115 mil mieli zająć się podkładaniem bomb w ważnych dla Stanów Zjednoczonych miejscach, takich chociażby jak hydroelektrownia przy wodospadzie Niagara. Była to Operacja Pastorius.
Niemcy nie zdążyli jednakże rozpocząć działania ponieważ zdradził jeden z nich, George John Dasch, któremu później pomógł „sypać” Ernst Peter Burger. W rezultacie sześciu niedoszłych sabotażystów zginęło na krześle elektrycznym. Dasch i Burger dostali odpowiednio 30 lat i dożywocie, ale w 1948 roku prezydent Truman kazał wysłać ich – wprawdzie bez aktu ułaskawienia - do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Obaj nie mieli tam łatwego życia ponieważ traktowano ich jako zdrajców którzy nie tylko że nie wykonali zadania, ale ponadto spowodowali straszną śmierć sześciu kolegów.
George John Dasch (po lewej) i Ernst Peter Burger ocalili życie za cenę śmierci sześciu kolegów. Zdjęcia wykonane po ich aresztowaniu
Dowódca Task Force wysłał „Borie” na poszukiwanie U-91 przypuszczając, że okręt będzie musiał pobrać paliwo z tak zwanej „mlecznej krowy” czyli podwodnego zaopatrzeniowca U-bootów. Operacja taka trwała zwykle dwie-trzy godziny, podczas których połączone ze sobą cumami i rurociągiem podwodne okręty były niewielkie szanse w przypadku lotniczego ataku.
31 października o 20:10, w ciemnościach i przy silnym wietrze radar wykrył wynurzony okręt podwodny, oddalony o sześć kilometrów. Dziób niszczyciela obrócił się a fale odkosu gwałtownie przyspieszającego okrętu zaczęły wchodzić na pokład.
W chwili gdy operator radaru zgłosił zanik sygnału, odezwał się obsługujący sonar kolega, potwierdzając bliski kontakt z zanurzonym celem. Dwie bomby głębinowe wyrzuciły U-boota na powierzchnię, ale po krótkiej chwili wrócił pod wodę i to nietypowo, bo rufą. Po kolejnej bombie na powierzchni morza ukazała się wielka, szybko rozprzestrzeniająca się plama oleju. Przy okazji wybuch tej bomby poharatał także dziób niszczyciela.
Po trzech godzinach bezowocnego nasłuchu Hutchins uznał, że U-boot poszedł na dno i taki właśnie meldunek złożył dowódcy grupy. Po wojnie okazało się jednak, że kapitan grubo się pomylił. Atakowanym okrętem był U-256, dowodzony przez porucznika Wilhelma Brauela. Poważnie uszkodzony okręt niepostrzeżenie uszedł poza zasięg sonaru niszczyciela. Zarówno U-boot jak i jego dowódca przetrwali wojnę, mając jednakże na koncie zaledwie jedną zatopioną jednostkę, brytyjski slup „Woodpecker”.
Minęła północ. Wciąż pełen emocji po wydarzeniach sprzed kilku godzin Hutchins stał na mostku tuż obok sternika, Jamesa Aikenheada. Nagle w głośniku rozległ się głos radarzysty, meldującego o kontakcie z okrętem podwodnym. Była 1:53.
W swym ulubionym geście Hutchins opuścił głowę, podniósł prawą rękę i krzyknął „Cała naprzód!”, zmieniając jednocześnie kurs. Dziób niszczyciela przebijał się przez sześciometrowe fale, zalewające teraz okna sterówki. Pomimo tego „Borie” robił ponad dwadzieścia węzłów, co przy tym stanie morza było rewelacyjnym osiągnięciem. Woda wybiła cztery szyby dwucentymetrowej grubości, wlewając do sterówki co kilkanaście sekund sporą porcję wściekle zimnej wody.
Radar stracił kontakt, co oznaczało pójście U-boota pod wodę. Krótko potem obsługujący sonar marynarz Kent zameldował „Kontakt! Namiar jeden dziewięć zero!”
„Borie” zwolnił. Kent zgłaszał każdą zmianę kursu U-boota. Powiadomiono o sytuacji maszynownię, oraz obsługę dział i wyrzutni bomb głębinowych. Odpowiedzialny za te ostatnie szef torpedystów Frank Cronin był gotowy do działania w każdej chwili. Wreszcie bomby poszły do wody, i to w większej liczbie niż zamierzano, ponieważ zacięciu uległ mechanizm, zwalniający. Hutchins sądził że o ile wrogi okręt nie zatonął, to uszkodzony będzie musiał wynurzyć się i skierował lornetkę w miejsce, gdzie spodziewał się go zobaczyć: po prawej stronie za rufą. Żeby oznaczyć to miejsce, rozkazał zrzucić tam pływającą flarę. Ale komandor porucznik Rolf-Heinrich Hopman, dowódca atakowanego U-405, był godnym przeciwnikiem. Przed wynurzeniem wykonał ostry zwrot, wychodząc na powierzchnię po lewej stronie niszczyciela. Jako pierwszy dostrzegł U-boota artylerzysta Robert Maher. Podniecony tym widokiem krzyknął „Tam jest, tuż na prawo od flary!” Odległość wynosiła 350 metrów.
W ułamku sekundy Hutchins zdecydował o wykonaniu ostrego zwrotu, co jak zwykle zaakcentował podniesioną ręką. Okręt skręcił w prawo chwilowo oddalając się od wroga, ale z kolei dawało to szanse na szybkie ustawienie się do U-boota burtą, co pozwoliłoby na otworzenie ognia ze wszystkich dział. Na jego kiosk skierowano światło reflektora. Prawdę mówiąc reflektor ułatwiłby celowanie obu stronom gdyby nie fakt że duże, przetaczające się przez pokład U-boota fale uniemożliwiały obsadzenie jego 88-milimetrowego działa. Tak czy owak już druga czy trzecia salwa „Borie” wyrwała to działo z podstaw i na oczach amerykańskich marynarzy wyrzuciła wysoko do góry. U-boot ostro manewrował z szybkością 12 węzłów.
Przez kilka następnych minut oba okręty wykonywały szybkie zwroty, wirując w śmiertelnym tańcu. „Borie” zyskiwał jednakże przy tym przewagą, ponieważ jego artyleria kilkakrotnie trafiła wrogą jednostkę. Z początku lekkie działka przeciwlotnicze U-boota ostrzeliwała mostek niszczyciela, ale ogień Amerykanów szybko zmiótł z kiosku niemieckich artylerzystów. Kto tylko wyskoczył z włazu kiosku aby podbiec do działka, natychmiast padał martwy.
Nie widząc szans na nawiązanie artyleryjskiego pojedynku Hopman skręcił ostro w lewo, chcąc ustawić się rufowymi wyrzutniami torpedowymi w kierunku niszczyciela. Hutchins natychmiast zareagował, starając się utrzymać okręt nadal równolegle do U-boota. Pomimo tego przez krótką chwilę niemiecka jednostka znalazła się w pozycji do strzału, ale odpalona torpeda przeszła za rufą niszczyciela.
Gdy w dziobowym dziale zawiodło elektryczne odpalanie pocisków, dowodzący nim Kenneth Reynolds użył do tego celu linki, która jednakże zerwała się po kilku strzałach. Od tej chwili aby wystrzelić, Reynolds walił z całych sił ręką w element powodujący odpalenie pocisku: po zakończeniu bitwy jego nadgarstek i przedramię zwiększyło objętość aż trzykrotnie! Do tego dochodziły jeszcze wchodzące z impetem na dziobowy pokład fale, i tylko dzięki poświęceniu i odwadze murzyńskiego stewarda Ernesta Gardnera – mającego tu swoje stanowisko podczas alarmu bojowego – dwóch artylerzystów zostało przez niego uchwyconych w chwili, gdy woda znosiła ich już z pokładu.
Wielkie fale i dzikie manewry obu jednostek powodowały, że trudno było zniszczyć U-boota ogniem artyleryjskim. Hutchins zdecydował się na staranowanie przeciwnika. Jak zwykle opuścił głowę, uniósł ramię i powiedział do sternika „W porządku Aikenhead, wyprostuj go. Patrz przed siebie”. Po kilku minutach sternik odpowiedział „W porządku sir, mam go”, na co Hutchins krzyknął „Przygotować się do taranowania!”. Po kilku sekundach taka informacja zaskrzeczała we wszystkich głośnikach okrętu. Ponieważ U-boot utrzymywał stały kurs tak jakby nie zauważył manewru Amerykanów - fakt, że przebywanie na pomoście kiosku było proszeniem się o natychmiastową śmierć - zderzenie wydawało się być nie do uniknięcia. Załoga niszczyciela chwyciła się jakichkolwiek stałych punktów w oczekiwaniu na silny wstrząs.
I wtedy U-405 wykonał ostry zwrot w lewo, tworząc wielką falę, która podniosła niszczyciel. Zwrot wykonano jednakże zbyt późno! Wycelowany w górę dziób „Borie” opadł leniwie z falą na kadłub U-boota, tuż przed jego kioskiem. Nastąpiło to jednak pod kątem 30 stopni, w związku z niszczyciel w miarę gładko ślizgał się po obłym kadłubie w kierunku dziobu niemieckiego okrętu, nie czyniąc mu jednakże przy tym istotnych uszkodzeń. Wszystko to przebiegało tak łagodnie, że w maszynowni niszczyciela nikt nawet się nie zorientował, że okręty miały ze sobą bezpośredni kontakt. Zaczęto się tego domyślać dopiero z chwilą przyjścia rozkazu „Maszyny stop”.
Okręty stały teraz sczepione dziobami, tworząc wielką stalową literę V. Hutchins krzyczał „Strzelać! Strzelać! Otworzyć ogień!”, po czym niby mały chłopczyk zaczął w podnieceniu wrzeszczeć „Iiiipi!!!!!!” Ludzie na mostku krzyczeli „Dorwaliśmy sukinsyna, dorwaliśmy sukinsyna!”
Reflektor oświetlił odległy zaledwie o 10 metrów kiosk i zaraz potem otwarto ogień ze wszystkiego, czego lufy można było odpowiednio obniżyć. Oczywiście w tej sytuacji działa artylerii głównej musiały milczeć.
Trzeba przyznać Niemcom, że nawet w tak beznadziejnej sytuacji starali się podjąć walkę, ale kto tylko wyskoczył z kiosku w szalonej próbie dotarcia do działek, ginął natychmiast. Pierwszy z nich dostał pociskiem 20 mm prosto w pierś, po czym głowa i ręce poleciały w jedną stronę, a tułów z nogami w drugą. Kolejny marynarz stał jeszcze przez kilka sekund zanim nie zwalił się, pozbawiony głowy. Była to zwykła rzeź.
Amerykanów opanował bitewny szał. Zawsze spokojny i wręcz flegmatyczny operator radaru, Carl Banks, biegał wzdłuż relingu i krzyczał „Zabić bękarty! Zabić ich! Zabić! Zabić! Zabić!” Inni dla odmiany czuli się jak na pikniku, śmiejąc się i żartując. Marynarz Edward Malaney przeszedł na lewe skrzydło mostku i – zdziwiony długością U-boota (67 metrów) – powiedział „Mój Boże, co to? Bremen?” (Bremen – niemiecki transatlantyk). Inni, nie biorący udział w ostrzeliwaniu wroga, po prostu wrócili na swoje stanowiska, co zresztą było ich obowiązkiem.
Do bezpośredniej akcji włączył się podporucznik Brown, do którego obowiązków należało między innymi zapisywanie na mapie ruchów okrętu. Zasalutował Hutchinsowi i powiedział niezbyt zgodnie z regulaminem: „Zrobiłem wykresy, sir. Do diabła z zapisywaniem bitwy. Wszystkie podstawowe informacje są tuż obok”. W innym momencie zostałby z pewnością natychmiast ostro przywołany do porządku, ale nie teraz...
Brown podszedł do skrzyni z flagami kodu i wyjął stamtąd pistolet maszynowy (tak zwany tommy gun). Następnie przeszedł na platformę dalmierza gdzie oparł broń o reling i wycelował w otwór włazu U-boota. Spokojnie, jak na ćwiczeniach, zastrzelił kilku wciąż próbujących dostać się do działek Niemców. Inni poszli w jego ślady, uzbrojeni przez mającego pieczę nad bogatym zapasem broni palnej artylerzysty Richarda Wenza. Ponieważ nic nie zostało już dla kolejnego chętnego, marynarza Edwarda Malaneya (już go poznaliśmy), chwycił on rakietnicę słusznie zakładając, że potencjalna ofiara miałaby po celnym strzale zerowe szanse na przeżycie.
Niektórym z Niemców szaleńcze próby udawały się jednak, zwłaszcza w chwili gdy fale odprowadzały na bok lub do góry światło reflektora. Pamiętajmy że wokół panowały ciemności!
Nadal sczepione dziobami okręty poruszały się względem siebie, czasami zbliżając na minimalny dystans. Jedną z takich okazji wykorzystał strażak David Southwick, który rzucił nożem wprost w żołądek niemieckiego marynarza, który udało się dotrzeć aż na pokład. Najbardziej nietypową broń wybrał sobie – z musu – starszy bosman Walter Kurz. Wbił wzrok w kiosk U-boota, trzymając ważącą prawie 5 kilogramów pustą skrzynką po pociskach kalibru 102 mm. W pewnej chwili rzucił ją z impetem, wrzucając celnym ciosem niemieckiego marynarza wprost do oceanu.
Oficer artyleryjski Dietz miał pod sobą nieźle wyćwiczony oddział abordażowy, ale w odpowiedzi na propozycję Hutchins odpowiedział „Nie będzie abordażu. Nie będzie abordażu”.
Wprawdzie naliczono już ponad 30 zabitych Niemców przy zerowych stratach po własnej stronie, ale Hutchins miał swoje zmartwienia, ponieważ do przedniej maszynowni zaczęła przedostawać się woda. Było to bez wątpienia wynikiem ślizgania się starego, sfatygowanego kadłuba po U-boocie. Dodatkowe uszkodzenia powodowane były przez wciąż uderzające o siebie okręty. Oczywiście lepiej wychodził na tym U-boot którego zewnętrzny kadłub wprawdzie popękał tu i ówdzie, ale wewnętrzny – silny, potrafiący przecież znieść ogromne ciśnienie wody – wciąż znajdował się w dobrym stanie.
Pompy dawały radę z usuwaniem wody, ale tylko w niektórych przedziałach. Do pierwszej maszynowni woda napływała tak intensywnie, że nie było szans na jej wypompowanie. Usilne próby zatykania licznych pęknięć kadłuba spełzły na niczym. Hutchins zarządził ewakuację. Na miejscu, stojąc po pas w wodzie został tylko starszy mechanik Morrison Brown, wciąż mający nadzieję na znalezienie jakiegoś rozwiązania.
Po dziesięciu minutach okręty wreszcie się rozdzieliły, po czym na nowo rozpoczęły próby wymanewrowania przeciwnika. Hutchins zobaczył U-boota ponownie tak manewrującego żeby można było użyć rufowych wyrzutni, w odpowiedzi na co sam postanowił przeprowadzić atak torpedowy. Oficer torpedowy wycelował starannie i ...wielkie fale zepchnęły torpedy daleko od celu.
Oba okręty weszły w ciasne koło, ale krótszy U-boot mógł robić ciaśniejsze zwroty i kilka razy niewiele brakowało, żeby miał doskonałą pozycję do wystrzelenia torpedy. Hutchinsowi wciąż wydawało się że „Borie” nie skręca maksymalnie ciasno krzyczał więc do sternika: „W porządku Aikenhead, trzymaj w lewo, nie to szlag, trzymaj w lewo!”. Niewielki, ważący raptem 60 kilogramów marynarz, wyczerpany ciągłym pokonywaniem oporu steru odpowiadał płaczliwym głosem: „Ależ kapitanie, trzymam w lewo, trzymam w lewo”... Dopiero gdy Hutchins spojrzał na kompas dostrzegł, jak szybko obraca się jego okręt.
Trzeba było wreszcie zakończyć ową szaleńczą karuzelę prowadzącą do nikąd. Hutchins polecił zgasić reflektor i gwałtownie skręcił w prawo mając nadzieję iż Niemcy pomyślą iż zgubili swego prześladowcę, w związku z czym wyprostują kurs aby jak najszybciej się oddalić. I rzeczywiście U-boot zrobił to, czego się po nim spodziewano. Na „Borie” obsadzono stanowiska bomb głębinowych, a na mostku zjawił się nowy sternik, który zastąpił ledwo trzymającego się na nogach Aikenheada.
Wciąż bez włączonego reflektora niszczyciel zbliżył się do U-boota z jego lewej burty. Hutchins chciał ponownie taranować. „Borie” ostro skręcił w prawo, ale w tej samej chwili zwrot w lewo zrobił U-boot, doskonale prowadzony przez Hopmana. Teraz Niemiec zamierzał taranować, licząc na cienkie blachy kadłuba niszczyciela!
W tak dramatycznej chwili Hutchins podjął znakomitą decyzję, podyktowaną raczej odruchem niż analizą sytuacji, bo na nią po prostu nie było czasu. Dał rozkaz na ster maksymalnie w lewo i jednocześnie zatrzymanie prawej maszyny oraz przestawienie lewej na całą wstecz. Spowodowało to poślizg okrętu, obracającego się teraz rufą do zbliżającego się U-boota. Hutchins opuścił głowę, podniósł rękę i krzyknął do oficera dowodzącego wyrzutniami bomb głębinowych, chorążego Lawrenca Quinna: „ Okay Larry, dowal im z prawoburtowej baterii!”
Po chwili trzy nastawione na minimalną głębokość bomby spadły do wody, wprost ku nadpływającemu U-bootowi: dwie wybuchły po jego jednej burcie, a trzecia po przeciwnej stronie kadłuba. Wybuchy uniosły okręt, który po chwili znieruchomiał. Znieruchomiał tylko na chwilę, po czym podjął ostatnią, beznadziejną próbę ucieczki. Z jego kiosku wystrzeliły białe, zielone i czerwone flary wzywające na pomoc innego U-boota, jak domyślali się Amerykanie. I rzeczywiście krótko potem na horyzoncie zapaliły się flary potwierdzające odebranie sygnału.
Tym razem poważnie uszkodzony U-boot nie mógł manewrować z takim wigorem jak poprzednio i zostało to bezlitośnie wykorzystane przez Amerykanów. Pocisk za pociskiem z dział 102 mm uderzał we wrogi okręt, który po trafieniu w wylot spalin zwolnił do 4 węzłów.
Niemcy zbierali się na pomoście kiosku, wyraźnie szykując się do opuszczenia okrętu. Hutchins rozkazał wstrzymać ogień. Zanim jednak przebrzmiały jego słowa, ostatni wystrzelony pocisk trafił idealnie w pomost, zabijając wszystkich tam obecnych.
Rufa U-505 zaczęła iść pod wodę, a po chwili cały okręt wślizgnął się pod fale. I wtedy pod wodą nastąpiła eksplozja, nie do końca wiadomo czym spowodowana. Od momentu rozpoczęcia tego dziwnego, bezlitosnego pojedynku minęła godzina i cztery minuty.
Hutchins wspominał: „Kiedy okręt podwodny zatonął, wszyscy zaczęli krzyczeć – prawdopodobnie słychać ich było w Berlinie.”
U-405 i jego dowódca komandor porucznik Rolf-Heinrich Hopman do końca walczyli o zwycięstwo
,
Na powierzchni widać teraz było jedynie tratwę z grupką niemieckich marynarzy. Nie szukając ratunku w niszczycielu wystrzelili kilka kolorowych flar, na które ponownie dostali odpowiedź w postaci jednej białej. W obawie przed atakiem na mocno przeciekającego „Borie”, Hutchins rozkazał oddalić się jak najszybciej, tyle że obecnie oznaczało to zaledwie 10 węzłów. Każdy sprawny U-boot dogoniłby go bez najmniejszego problemu. Uszkodzenia okrętu były poważne: zalana maszynownia dziobowa, generatory nie działały podobanie jak skraplacze, w związku z czym turbiny zaczęły otrzymywać zasoloną parę. Załoga była przemarznięta, wyczerpana i głodna.
Hutchins wysłał wiadomość na „Carda”: „Właśnie zatopiłem numer drugi [jak wiemy, „numer jeden” nie zatonął] w kombinowanym ataku bombami głębinowymi, artylerią i taranowaniem. Możemy być zmuszeni do opuszczenia okrętu”.
Oczekując przyjścia siostrzanych niszczycieli Hutchins rozkazał maksymalnie odciążyć okręt. Wyrzucono za burtę co tylko się dało: obie kotwice z łańcuchami, reflektory, amunicję, torpedy, bomby głębinowe, dalmierz i wiele innych elementów. W dnie szalupy wybito otwór, po czym zwodowano ją, aby zatonęła. Miała na burcie namalowany numer „215”, co w razie czego pozwoliłoby nieprzyjacielowi zidentyfikować okręt, z którego pochodziła. Czy jednakże nie rozsądniej byłoby wziąć nieuszkodzoną łódź na hol?
W trakcie wyrzucania za burtę wszystkiego co się dało wymontować i podnieść, na mostku zjawił się magazynier Joseph San Philip, taszcząc grubą księgę zatytułowaną „Title B Book”. Był to spis urządzeń na okręcie, za które odpowiadał dowódca. San Philip spytał Hutchinsa: „Sir, kto weźmie odpowiedzialność za wszystkie rzeczy z tej książki, które wyrzucamy za burtę?” W odpowiedzi kapitan wyjął z jego rąk książkę i ...wyrzucił za burtę.
Wielkim problemem stał się brak łączności, co mogło utrudnić znalezienie okrętu przez samoloty z „Carda”. Zapasowy generator nie działał z powodu wyczerpania się niewielkiego zapasu benzyny. Co robić? Radiooficer usiadł przy radiostacji, a wokół niego zebrała się grupka kolegów. Jeden z nich zapalił papierosa. Zapalniczką BENZYNOWĄ! Natychmiast rozkazano przynieść do radiostacji wszystkie posiadane przez załogę zapalniczki. Benzyny z nich wystarczyło na wysłanie krótkiej wiadomości: „Możemy pływać przez jakieś dwie godziny. Zaczynamy tonąć”.
O 9 rano sól zablokowała w końcu łopatki turbin i okręt stanął w dryfie. Jak nakierować na pozycję samoloty z lotniskowca? Wszystkie zapalniczki były już opróżnione. Spirytus w izbie chorych! I rzeczywiście, zmieszany z naftą ożywił generator. Wysłano sygnał „Jest niedobrze”, a potem trzy kropki i kreskę czyli literę V jak Victory – Zwycięstwo. I ten krótki komunikat wystarczył jednemu z pilotów do odnalezienia „Borie”.
Około południa w pobliżu były już pozostałe trzy okręty z Task Force 21.14. Przy pomocy aldisa Hutchins wysłał na lotniskowiec wiadomość: „Chciałbym uratować tę blaszankę. Dajcie mi kilka godzin”, po czym wysłał starszego oficera Browna do dokładnego sprawdzenia aktualnego stanu okrętu. Było to skrajnie niebezpieczne zadanie, bo wejście do każdego z przedziałów – zwłaszcza tych pod linią wodną - łatwo mogło skończyć się nieszczęściem.
„Barry” i nisko siedzący w wodzie „Borie” (po prawej). Za kilka godzin będzie już po wszystkim
Nadchodził zmierzch, kiedy Hutchins porzucił myśl o ocaleniu okrętu. Wciąż wysokie na 6 metrów fale uniemożliwiały stanięcie burta w burtę z innym niszczycielem, i dlatego zwodowano tratwy. Gdy na „Borie” pozostał już tylko dowódca nie dołączył on od razu do swych ludzi, ale przebiegł przez większość pomieszczeń niszczyciela aby upewnić się, że nikt na nim nie pozostał. Dopiero wtedy zszedł z pokładu, ściskając pod pachą bojową banderę. Woda miała zaledwie 12 stopni Celsjusza.
„Barry” i „Goff” wyciągnęły z wody jedynie 95 osób, wśród nich kapitana Hutchinsa, wciąż trzymającego banderę. Śmierć poniosło 27 osób w tym większość w chwili, gdy dziób „Barry’ego” wjechał w jedną z tratew.
Nad ranem „Borie” był coraz bliżej zatonięcia, ale wciąż unosił się na wodzie. Ponieważ ze względu na fale nie można było użyć torped, niszczyciele otworzyły ogień.
Ponieważ jednakże uparty okręt nadal nie chciał iść na dno, zatopiła go w końcu 227-kilogramowa bomba, zrzucona przez Avengera z „Carda”. „Borie” zatonął 2 listopada o 9:55.
Bomba Avengera trafiła bezbłędnie
Za chwilę okręt pójdzie na dno
,
Hutchins szybko wrócił na morze już jako komandor podporucznik, dowodząc kolejnym czterokominowym starociem o nazwie „J. Fred Talbott” (DD-156). Służył na nim na Atlantyku i Morzu Śródziemnym od 28 grudnia 1943 roku do 12 października 1944.
„J. Fred Talbott”
Po zejściu z tego okrętu poszedł na dłuższy urlop – głównie w celu podreperowania zdrowia - wracając do służby 6 marca 1945 roku jako dowódca nowoczesnego wreszcie, bo oddanego do służby w sierpniu 1942 roku niszczyciela „Doran” (DD-634).
„Doran”, jeszcze przed przebudową
W połowie roku okręt przebudowano na szybki trałowiec i wysłano na Morze Żółte, gdzie zajął się rozminowywaniem tego akwenu. Hutchins zszedł na ląd 31 października 1945 i wrócił do domu dumnie prezentując Krzyż Marynarki Wojennej (Navy Cross). Jest to drugie w starszeństwie, po Medalu Honoru, amerykańskie odznaczenie nadawane za odwagę. Zmarł w 1992 roku w wieku lat 79.
A co stało się z nielicznymi niemieckimi rozbitkami którzy przeżyli zagładę swego okrętu? Wiemy już że liczyli na pomoc innego U-boota i że „Borie” odpłynął w ciemność wiedząc, że drugiego podobnego starcia nie przeżyłby. No cóż, niemieckie kroniki nie odnotowały ani jednego nazwiska marynarza z U-405, który przeżył ową niesamowitą noc. Oznacza to, że wraz z okrętem zginęła jego cała, 49-osobowa załoga.
Post zmieniony (25-06-20 10:50)
|