KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok ze standardowym stronicowaniem  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 1 z 23Strony:  1  2  3  4  5  ->  => 
18-04-15 07:44  TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Zaczynam drugi tom Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie. Pierwszy tom z Opowieściami od 1 do 33o cz. 1 można znaleźć TUTAJ

Opowieść 329
część 2

CZARNA SERIA

Po zatopieniu 17 stycznia 1940 roku „Almedy Star” przez U-96, armatorowi pozostawały jeszcze wciąż cztery statki z tej serii: „Avelona Star”, „Arandora Star”, „Avila Star” i „Andalucia Star”. Dzisiejsza Opowieść pokaże nam losy pierwszych dwóch z nich.

„AVELONA STAR”

Blue Star Line odebrał statek ze słynnej stoczni John Brown & Co. Ltd, w Clydebank w maju 1927 roku. Podobnie jak w przypadku pozostałych jednostek z tej serii, w 1929 roku do nazwy dodano słowo „Star”.

Do roku 1929 statek nazywał się „Avelona”
,

Na tym zdjęciu jest już „Avelona Star”


Z początku statek woził pomiędzy Londynem a Ameryką Południową nie tylko ładunki chłodzone, ale także pasażerów. Wkrótce jednak Wielki Kryzys spowodował, że liczba chętnych do podróży na tym szlaku spadła tak drastycznie, iż nie było sensu zatrudniania aż tylu statków pasażerskich. Podjęto drastyczną, ale w takiej sytuacji jedyną słuszną decyzję.

W 1931 roku w Greenock zmieniono „Avelona Star” na frachtowiec, powiększając przy tym kubaturę ładowni. Usunięto kabiny pasażerskie i zdjęto drugi komin który zresztą był atrapą, dodaną we wszystkich pięciu statkach serii jedynie dla zachowania harmonijnej sylwetki. Sensownie uznano, że statek wożący tylko ładunki zdecydowanie nie musi być tak elegancki.

„Avelona Star” po przebudowie


Zdjęty komin został zresztą wkrótce wykorzystany: zainstalowano go na frachtowcu „Celtic Star”. Jak widać na zdjęciu tego statku, komin jest wyraźnie za duży w stosunku do całej sylwetki. Ale przynajmniej się nie zmarnował...

„Celtic Star” z kominem zdjętym z „Avelona Star”


Po przebudowie pojemność ładowni zwiększyła się do 18.321 metra sześciennego, co było ówczesnym rekordem światowym: żaden inny statek nie miał tak wielkiej przestrzeni ładunkowej.

Podobnie jak „Almeda Star”, także i „Avelona Star” po wybuchu wojny kontynuował zwykłe rejsy. W końcu maja 1940 roku statek wyszedł z brazylijskiego Santos do Freetown, skąd z kolei miał pożeglować do Londynu. W ogromnych ładowniach znajdowało się aż 8800 ton mrożonego mięsa!

Szesnastego czerwca „Avelona Star” wypłynął z Freetown w dużym konwoju składającym się z 34 statków. Chłodniowcem dowodził kapitan George Ernest Hopper, goszczący u siebie komodora konwoju. Przed statkami i po obu jego bokach płynęły jednostki eskorty. Wszyscy zygzakowali w regularnych odstępach.

Ponieważ szybkość konwoju była szybkością najwolniejszego statku, po dwunastu dniach zespół znajdował się dopiero o 200 mil na północny-zachód od Przylądka Finisterre. Był piękny niedzielny dzionek 30 czerwca, gdy o 10:00 jeden ze statków dostał torpedę, odnosząc jednakże przy tym tylko niezbyt groźne uszkodzenia. Gorączkowe przeczesywania morza przez eskortę nie dało żadnego efektu. Zwiększono liczbę obserwatorów podejrzewając, że wokół konwoju może czaić się nie jeden, ale kilka U-bootów.

O 19:30 torpeda z U-43 trafiła w przednią część prawej burty „Avelona Star”. Jedna jedyna torpeda spowodowała ogromne zniszczenia na dużym przecież statku, który szybko przechylił się o 20 stopni. Po kilkunastu minutach kadłub sam wyprostował się, ale nie była to dobra oznaka: po prostu pod naporem wody zaczęły pękać grodzie. W końcu woda dostała się także do przedniej kotłowni, która – niewygaszona w porę – wyleciała w powietrze wśród kłębów dymu, pyłu i pary.

„Abandon ship!”, rozkazał Hopper. Opuszczono szalupy, w których znalazło się 80 z 84 członków załogi. Pospieszne poszukiwania zaginionych kolegów nie dały rezultatu, przyjęto zatem, iż musieli oni ponieść śmierć w chwili eksplozji torpedy.

Pomimo zagrożenia ze strony U-bootów, do szalup podszedł frachtowiec „Beignon”, który w tym celu odłączył sie od konwoju. Jego bohaterska trzydziestoosobowa załoga sprawnie przejęła wszystkich rozbitków. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie fakt, że o 3 nad ranem także „Beignon” został storpedowany, tonąc zaledwie po 10 minutach. Załoga „Avelona Star” po raz drugi w ciągu zaledwie kilku godzin musiała opuszczać statek.

Zdążono zwodować jedną szalupę oraz zrzucić kilka tratew. Na jednej z nich znalazło schronienie aż 25 osób, prawie dosłownie siedzących sobie na głowach. Mnóstwo marynarzy znajdowało się w wodzie, trzymając się linek tratew i szalupy. Szczęśliwie morze było ciepłe i gładkie jak nigdy.

Natychmiast po trafieniu „Beignon” zdążył jeszcze nadać wezwanie o pomoc, podając swą pozycję. Dzięki temu o 5 nad ranem na miejscu zjawiły się niszczyciele „Vesper” i „Windsor”, podejmując z wody wszystkich stu dziesięciu rozbitków. Bezpiecznie dowieziono ich do Plymouth.

„Vesper”


„Windsor”


I na zakończenie dowiedzmy się o losach kata „Avelona Star”, czyli U-43. Okręt zatopiony został 30 lipca 1943 na południowy-wschód od Azorów przez specjalnie opracowaną do zwalczania okrętów podwodnych samonaprowadzającą się torpedę akustyczną Fido, zrzuconą przez Avengera z lotniskowca eskortowego „Santee”. U-boot poszedł na dno wraz z całą 55-osobową załogą.

„ARANDORA STAR”

Najbardziej znany, ongiś szalenie popularny statek z serii. Służbę zaczął jak należy, czyli na szlaku Londyn – Ameryka Południowa, ale bardzo szybko armator wyczuł znacznie lukratywniejszy interes.

Statek pływał do Ameryki Południowej tylko przez dwa lata


Kadłub przemalowano na biało, zwiększono liczbę miejsc pasażerskich ze 164 do 354 – wszystkie tylko pierwszej klasy! - zmieniając statek na klasycznego wycieczkowca, rzucanego na wciąż nowe akweny.

,

Trzytygodniowe rejsy z Tilbury do norweskich fiordów, potem wycieczki po Morzu Śródziemnym, Karaibach – zwanych wówczas West Indies czyli Indie Zachodnie, Afryce i Azji. Łatwiej chyba byłoby wymienić wody nie znające tego statku.

„Arandora Star” we fiordzie...


... na Malcie...


... w Wenecji...


... i na Karaibach


Blue Star Line nie żałowało pieniędzy na bardzo intensywną reklamę. Oto kilka przykładów:
, , , ,

Czerwony pasek okalający biały kadłub dał okazję do mówienia niekiedy o statku „Pudełko czekoladek”, bądź też „Tort weselny”.

I było miło i wesoło, ale przyszła wojna. W chwili jej wybuchu statek pod dowództwem kapitana Edgara Wallace Moultona znajdował się w drodze do Nowego Jorku, gdzie też szczęśliwie dotarł. Także powrót do Anglii przebiegł bezproblemowo.



Podczas postoju w Southampton statek wykorzystano do prób z sieciami antytorpedowymi.

Na zdjęciu z marca 1940 roku widać przyspawane do burty wysięgniki, na których rozwieszano sieci


Po rozpoczęciu walk w Norwegii skończyło się słodkie nieróbstwo wycieczkowca. Czwartego czerwca 1940 roku statek wszedł do Narviku, zabierając stamtąd około 1600 ludzi z RAFu, oraz polskich i francuskich żołnierzy. Na Morzy Północnym szalały ciężkie okręty Kriegsmarine – zatopiły one transportowiec „Orama”, zbiornikowiec „Oilpioneer” wraz z eskortującym go trawlerem „Juniper”, a dzień później lotniskowiec „Glorious” i eskortujące go niszczyciele „Acasta” i „Ardent”.

Szczęście jednak dopisywało „Arandorze”, która bezpiecznie dowiozła żołnierzy do Glasgow. Potem przyszła ewakuacja wojsk z Francji, aż wreszcie nadszedł kolejny rozkaz. Tym razem statek miał zabrać z Anglii dużą liczbę internowanych po wybuchu wojny Niemców i Włochów oraz gromadę jeńców wojennych. Moulton miał przewieźć ich przez Atlantyk do St. Johns na Nowej Funlandii, gdzie planowano osadzić ich w pospiesznie przygotowywanych obozach. Stamtąd nijak nie mogliby szkodzić Wielkiej Brytanii. Ciekawe że uwięzieni tam mieli być także ci Niemcy, którzy w ubiegłych latach uciekli przez Kanał z rządzonego przez Hitlera kraju. W oczach Brytyjczyków każdy Niemiec był złym Niemcem i wobec tego nie warto było tracić czasu na dochodzenie co do prawdziwych przekonań poszczególnych internowanych. W połowie roku 1940 na wywiezienie z Wysp czekało już ponad osiem tysięcy osób. Samych mężczyzn, jako że ich żony i dzieci uznano za niegroźnych dla Korony. Rozłączono w ten sposób tysiące rodzin.

Trzydziestego czerwca 1940 roku „Arandora Star” opuściła Liverpool, mając na burcie 1673 osoby:
- Załoga 174
- Wojskowi strażnicy – 200
- Internowani niemieccy cywile – 479
- Niemieccy jeńcy wojenni – 86
- Internowani włoscy cywile - 734

Statek szedł samotnie, nieregularnie zygzakując z prędkością 15 węzłów. Drugiego lipca rano znajdował się o 75 mil na zachód od północno-zachodnich wybrzeży Irlandii i wtedy – o 6:15 – trafiony został torpedą wystrzeloną przez słynny U-boot U-47, dowodzonego przez jeszcze słynniejszego kapitana Günthera Priena. Czternastego października 1939 roku okręt Priena brawurowo wdarł się o bazy Royal Navy w Scapa Flow, zatapiając pancernik „Royal Oak”, po czym bezpiecznie wrócił do ojczyzny, witany tam jak prawdziwy bohater.

Günther Prien na U-47. Na kiosku namalowane godło okrętu, czyli szarżujący byk


Torpeda trafiła w tylną maszynownię po prawej burcie, zabijając całą jej obsadę. Przestały działać generatory, co spowodowało totalny blackout. Zniszczeniu uległa także szalupa nad miejscem wybuchu, oraz żurawiki sąsiedniej łodzi. Ponieważ określano pozycję statku co pół godziny, pozwoliło to na natychmiastowe wysłanie tych danych razem z sygnałem SOS. Z ulgą przyjęto prawie natychmiastowe potwierdzenie odbioru wysłane przez stację na Malin Head, najbardziej na północ wysuniętym skrawku Irlandii.

Opuszczono wszystkie dziesięć nieuszkodzonych szalup, obładowanych do granic możliwości. Wyrzucono za burtę wszystkie tratwy. A czasu było niewiele.

Około 7:15 widać już było jak na dłoni, że statek zatonie lada chwila. Kapitan Moulton oraz najstarsi rangą oficerowie opuścili pokład jako ostatni w chwili, gdy podstawy relingów znajdowały się już w wodzie. Pięć minut później statek przekręcił się wokół osi i z dziobem skierowanym ostro do góry poszedł na dno.

Juz o 9:30 nad rozbitkami pokazał się latająca łodź RAFu Short Sunderland, zrzucając zestawy medyczne pierwszej pomocy oraz żywność i papierosy w wodoszczelnych i pływalnych workach. Przyczepiono do nich pisemne zapewnienie, że pomoc jest już w drodze.

Short Sunderland


Dla dodania otuchy rozbitkom i dla wskazania ratownikom miejsca zatonięcia statku, Sunderland krążył tam aż do godziny 13:00, kiedy to na miejscu zjawił się gnający ile sił w maszynach kanadyjski niszczyciel „St. Laurent”, dowodzony przez komandora porucznika De Wolfa.

H.M.C.S. „St. Laurent”. Skrót przed nazwą oznacza „His Majesty Canadian Ship”


Akcja ratunkowa była niezwykle trudna i wyczerpująca, bo należało zająć się i rozbitkami w szalupach i w tratwach i – co najgorsze – pływających w pokrytej paliwem wodzie. Z tego właśnie powodu Kanadyjczykom zajęło to aż pięć godzin. Na niewielkim okręcie schronienie znalazło 868 rozbitków, których zawieziono do Greenock. Droga do portu była dla wszystkich jednym wielkim koszmarem, jako że łącznie z załogą niszczyciela na okręcie przebywało aż 1013 osób! Upychano ich gdzie tylko się da, łącznie z pomieszczeniami jednej z kotłowni. Dla tych, którzy nie mieścili się pod pokładem rozpostarto nad nim brezenty, mające dać choćby namiastkę osłony.

Wróćmy jeszcze raz do szczegółowej listy osób obecnych na statku, konfrontując ją z liczbą śmiertelnych ofiar:

- Załoga 174 – zginął kapitan Moulton, 12 oficerów i 42 marynarzy, razem 55. Ocalało 119
- Wojskowi strażnicy – 200 – zginęło 37. Ocalało 163
- Internowani niemieccy cywile i jeńcy – 565 – zginęło 243. Ocalało 322
- Internowani włoscy cywile – 734 – zginęło aż 470. Ocalało 264

Czyli że spośród 1673 osób, śmierć poniosło aż 805. Hekatomba wśród Niemców i Włochów – w ogromnej większości niewinnych cywilów - wznieciła liczne protesty w Wielkiej Brytanii, co spowodowało zarzucenie pomysłu wywożenia tych ludzi za ocean. Zbudowano za to dla nich obozy na Wyspach.

Ostatnim z żyjących rozbitków z „Arandory Star” był włoski zegarmistrz Rando Bertoia, w chwili internowania żyjący w Szkocji. Zmarł w roku 2013 w wieku 93 lat. Oto on:


W 2008 w kościele Naszej Pani i Św. Mikołaja w Liverpoolu odsłonięto dokładnie w 68 lat po zatonięciu statku pamiątkową tablicę


A jakie były losy U-47 i jego sławnego kapitana? Od 7 marca 1941, kiedy to nadał do bazy ostatni meldunek, nie dał o sobie znaku życia. Przyjmuje się, że zatonął gdzieś – z powodów, których możemy się jedynie domyślać - na Atlantyku, na południe od Islandii. Wraz z nim zginęła cała, 45-osobowa załoga.

Na koniec króciutko podsumujmy losy trzech pierwszych statków z serii:

- „Almeda Star” –zatopiony przez U-96 17.1.1940
- „Avelona Star” – zatopiony przez U-43, 30.6.1940
- „Arandora Star” – zatopiony przez U-47 2.7.1940, zaledwie dwa dni po zatopieniu „Avelona Star”!

W trzeciej części Opowieści poznamy losy pozostałych dwóch statków

--

Post zmieniony (02-05-20 13:49)

 
18-04-15 08:38  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Greg77   

W trzeciej części Opowieści poznamy losy pozostałych dwóch statków;)

A może by tak wydać to drukiem?- chętnie bym kupił taką książkę.

--
Pozdrawiam
Grzegorz
KWA

 
18-04-15 09:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (25-02-20 11:11)

 
18-04-15 09:04  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Greg77   

GPM?WAK?Orlik? Chyba książkę wydać łatwiej niż model?Nie trzeba się martwić sklejalnością;)

--
Pozdrawiam
Grzegorz
KWA

 
18-04-15 09:28  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Kiedyś wysłałem propozycje do trzech chyba wydawnictw książkowych, ale zero reakcji :-)

 
18-04-15 10:54  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Edekyogi 

 

Mały OFF co do pokręconych nazw statków.
Pamiętam, jak w którymś numerze kultowego miesięcznika Morze, w dziale o marynarskich opowieściach, napisano jak jednemu mustrującemu się na polski statek ms Dubois (Dibua) urzędnik wpisał do książeczki - ms Bibuła :-(

 
18-04-15 11:17  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Janisz 

W Rupieciarni:
Do poprawienia - 1
 

Chwile mnie nie bylo i jak sie zrobilo wesolo. ;-)
Powod musielismy zrobic maly tranzyt ledwo 144 i pol mili z jednego pola na drugie kartoflisko....

Tak to te slynne "Oczki Toczki" vel "Obroncy Poczty" - brawo za czujnosc.
moj koles byl na 'Mejdzor Hubal" ... latwizna.

Moim pierwszym pelnomorskim statkiem na ktorym 20 lat temu zaczynalem kariere byla:
"Kopalnia Szczyglowice" ..... zebyscie to slyszeli na radiu. Co stacja - to inny polamaniec w eterze. Najlepiej im wychodzilo bodajze przy Grecji " Kopalnina, kopalina" i wiedzielismy ze to my. ;-)

Stary mi wtedy opowiadal ze jak byl na "Manifescie Lipcowym" i poplyneli do Angli to Angole zastanawiali sie jak mozna dac takie glupie imie statkowi - nazwa dekretu co za bezsens.... a nasi sie chwalili ze to flagowiec....

co do wydania takiej ksiazki drogi przyjacielu Akra to wiesz jak to jest wydawnictwa musza zarobic a czy u nas bylby popyt na taka ksiazke? Do tego musi byc sporo zdjec a tu juz wchodza prawa autorskie itp. Ale kto wie ..... ;-))

--
Janisz
---------------------
Verbum nobile debet esse stabile. (łac.)

Przysłowie staropolskie: Słowa honoru należy dotrzymywać.

 
18-04-15 12:01  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Edekyogi 

 

"Manifest Lipcowy" - głupia nazwa, bo dekret.
A amerykańskie USS "Constitution" - to nie głupie?

 
18-04-15 13:25  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Janisz 

W Rupieciarni:
Do poprawienia - 1
 

Trafne spostrzezenie ;-))

--
Janisz
---------------------
Verbum nobile debet esse stabile. (łac.)

Przysłowie staropolskie: Słowa honoru należy dotrzymywać.

 
18-04-15 14:55  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Edekyogi - touche!

A co do zdjęć - wybieram tylko te bez literki C w kółku!

 
19-04-15 21:34  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kalafior 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 9
Galerie - 2


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 1


 - 5

Rozważ wydanie tych swoich opowieści w wersji papierowej. Uważam, że warto abyś o tym pomyślał.

Pozdrawia wierny czytelnik.

Post zmieniony (19-04-15 21:44)

 
20-04-15 07:30  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Ja moge sie zadeklarowac, ze na pewno kupie, a gdybys potrzebowal w tym celu listy z podpisami, to tez sie podpisze.

--
pozdrawiam Kuba

 
20-04-15 08:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 329
część 3

CZARNA SERIA

„AVILA STAR”

Statek wszedł w skład floty Blue Star Line w marcu 1927 jako „Avila”, w dwa lata później zmieniając się w „Avila Star”. Jak przystało na członka grupy „Luxury Five”, statek reklamowano jako nieposiadający kabin 2 klasy, a także bez miejsc dla pasażerów bezkabinowych. Jak luksus, to luksus!



Menu z dziewiczej podróży


Tu już jako „Avila Star”


W podpisie czytamy: Luksusowy komfort – Bez emigrantów i Drugiej klasy


Dwanaście lat służby na trasie Londyn - Ameryka Południowa zleciało nie wiadomo kiedy i wreszcie nadszedł czas wojny. Podobnie jak siostrzane jednostki – z wyjątkiem „Arandory Star” – statek okazał się cennym środkiem transportu dla tysięcy ton importowanego do Wielkiej Brytanii mięsa, i tak jak one pływał bez eskorty, poza konwojami, wykorzystując swoje szesnaście węzłów do unikania ataków U-bootów oraz ucieczki przed rajderami.

Z początku pozostawiono niezmienioną rotację Londyn – Lizbona – Mindelo (obecnie w Republice Zielonego Przylądka) – Rio de Janeiro – Santos – Montevideo – Buenos Aires. W obliczu nalotów na stolicę Wielkiej Brytanii, w maju 1940 armator zmuszony został do usunięcia Londynu z planu rejsu, przenosząc statek na zachód Anglii.

W dwóch kolejnych podróżach „Avila Star” zawinęła do Cardiff i Swansea, ale wobec intensywnych nalotów Luftwaffe na te porty, od następnego rejsu angielską bazą stał się Liverpool. W październiku 1940 statek po raz pierwszy wyruszył z ojczyzny w konwoju, który zresztą został rozproszony na Atlantyku zaledwie dwa dni później. Na szybkiej „Avili” przyjęto tę decyzję z ulgą: nareszcie nie trzeba było się wlec ośmioma węzłami.
Ataki lotnicze na Liverpool stawały się coraz częstsze i silniejsze, w związku z czym Blue Star Line zdecydowała o zamianie portu na Avonmouth, w pobliżu Belfastu. Wykreślono także z trasy rejsów Lizbonę i Mindelo, dzięki czemu statek nie musiał już więcej przemieszczać się po niebezpiecznych przybrzeżnych wodach.

Wielka Brytania importowała mięso skąd tylko się dało, dlatego też w dzienniku okrętowym „Avila Star” pokazały się w także Trynidad i Bermudy. W kolejnych podróżach statek pływał albo sam albo w konwoju, ale zawsze szczęśliwie. Do czasu.

Dwunastego czerwca 1942 roku statek wypłynął z Buenos Aires. Po trzech dniach cumował już w Montevideo, po czym kontynuował rejs płynąc samotnie na wschód, ku Freetown. Pośrodku Atlantyku „Avila Star” napotkała tratwę z trzema rozbitkami z zatopionego 11 czerwca przez niemiecki rajder „Michel” frachtowca „Lylepark”. Byli to pierwszy i trzeci oficer, oraz artylerzysta z obsługi statkowego działa.

„Lylepark”


Dwudziestego ósmego czerwca „Avila Star” rzuciła cumy we Freetown. Rozkazy kapitana Johna Fishera były jasne: jeśli w porcie będzie się formował jakiś idący na północ konwój, należy do niego dołączyć. Jeśli nie, statek miał samotnie popłynąć do Anglii, z zawinięciem po drodze do São Miguel na Azorach. Oprócz 6050 ton mrożonego mięsa na burcie znajdowało się 166 członków załogi i 30 pasażerów, w tym dziesięć kobiet oraz kilkunastu rozbitków z „Lylepark”. Trzech z nich uratowała „Avila Star”, a resztę lotniskowiec eskortowy „Archer”.

Prawie natychmiast po wyjściu z Freetown Fisher zarządził alarm szalupowy i bezwzględnie powtarzał go w każdy dzień rejsu. Wszyscy na statku albo mieli założone kamizelki ratunkowe, albo też – jak niektórzy marynarze na służbie - musieli trzymać je przez cały czas w zasięgu ręki. Nawet w nocy wszyscy musieli być ubrani, a jedynym odstępstwem była zgoda na zdjęcie butów podczas snu. Do ubrań przyczepione były świecące na czerwono lampki z baterią. Na wypadek konieczności opuszczenia statku lekarz okrętowy, doktor Maynard Crawford miał przygotowany plecak zawierający niewielką ilość brandy a do tego sole trzeźwiące, jodynę, opatrunki, strzykawki z morfiną oraz liczne lekarstwa. Nic nie pozostawiono przypadkowi.

Piątego lipca wieczorem „Avila Star” znajdowała się o 90 mil na wschód od São Miguel. Około 21:30 Crawford siedział w kabinie sporządzając rutynowy medyczny raport, gdy nagle poczuł bardzo silny wstrząs i odgłos przynoszący na myśl „rozdzieranie tysięcy zmrożonych pudeł aluminiowych”. Bardzo wyszukane porównanie, ale chyba dające jakieś pojęcie o rodzaju usłyszanego hałasu. To wystrzelone z U-201 dwie torpedy trafiły w prawą burtę statku, w tym jedna bezpośrednio w pomieszczenie kotłowni.
Pogasły wszystkie światła, po czym prawie natychmiast rozległ się klakson alarmu szalupowego. Bardzo szybko włączył się awaryjny generator i żarówki znowu zabłysły. W pośpiechu ale bez paniki, ludzie wydostawali się na pokład. Zaczęto opuszczać szalupy. Jedna z nich, numer 3, okazała się niestety zbytnio uszkodzona wybuchem.

Usłyszano głuchy stuk po prawej stronie, ale tym razem trzecia już wystrzelona przez U-201 torpeda, okazała się niewypałem.

Pomimo tylu odbytych ćwiczeń, łódź numer 5 po prawej burcie zaczęto opuszczać nierównomiernie, w wyniku czego przechyliła się mocno na rufę, wysypując do wody część rozbitków oraz wyposażenia. Po minucie zaczęła iść w dół wypełniona po brzegi sąsiednia szalupa numer 7 (łodzie prawej burty miały numery nieparzyste, a lewej parzyste), między innymi z doktorem Crawfordem na pokładzie. I kiedy szalupa znajdował się w połowie wysokości burty, dokładnie pod nią wybuchła czwarta torpeda, wyrywając w łodzi dno i zabijając większość znajdujących się w niej ludzi. Szalupa opadła na wodę, utrzymując się jednakże częściowo na powierzchni dzięki komorom powietrznym. Wśród szczęśliwie ocalałych znajdował się miedzy innymi Crawford. Lekarz rozejrzał się szukając jakiejś tratwy lub szalupy na którą mógłby się przenieść, ale w oddali widział jedynie mnóstwo czerwonych światełek.

Na jego oczach „Avila Star” przegłębiła się mocno na dziób (część rozbitkowie twierdziła iż położyła się na prawą burtę) i w takiej pozycji poszła na dno. Już po jej zniknięciu doktor poczuł silne podwodne szarpnięcie – to albo wybuchł pod wodą jakiś kocioł, albo też nastąpiło gwałtowne przemieszczenie wody w wyniku zapadnięcia się grodzi statku.

Crawford czuł się bardzo źle. Miał fatalnie złamaną prawą stopę, poranioną lewą nogę i nie widział na lewe oko. Do tego wyczuł językiem brak kilku zębów. Ponieważ tak troskliwie przygotowywany plecak z lekarstwami szalenie utrudniał mu pływanie, wypuścił go z poczuciem winy z ręki i ruszył na poszukiwanie ratunku. Ostatecznie po godzinie wciągnięto go do łodzi numer 4.

Rankiem szóstego łodzie zbliżyły się do siebie, a część rozbitków przemieściła się, aby wypełnione one były w równym stopniu w stosunku do swej wielkości. Piątka przeciekała zbyt mocno aby w niej pozostać, a siódemka została rozbita eksplozją torpedy podczas opuszczania. Pozostało zatem pięć łodzi: numer 1, 2, 4, 6 i 8.

Postawiono niewielkie żagle i przez cały dzień rozbitkowie sterowali w kierunku wschodnim, ku odległej o 600 mil Portugalii. Dlaczego nie płynęli na zachód? Azory były przecież odległe zaledwie o 90 mil? Przeważyła obawa, że mając ograniczone zdolności manewrowania łacno można niepostrzeżenie ominąć wyspy, wychodząc na niezmierzone wody Atlantyku, a w takim przypadku najbliższym lądem byłaby dopiero Ameryka!

W nocy łodzie rozproszyły się. Rano 7 lipca na płynącej dotąd powoli pod żaglami motorowej ósemce uruchomiono silnik, po czym dowodzona przez pierwszego oficera Tallacka szalupa ruszyła na poszukiwanie pozostałych. Po dwóch godzinach napotkano łódź numer 1, a zaraz potem 4. Cała trójka skierowała się konsekwentnie na wschód. Następnego ranka Tallack zastanowił się nad sytuacją. Na jego łodzi część marynarzy chorowała będąc obficie pokryta ropą, przy czym trójka z nich była poważnie ranna. Wlokąc się dalej w tempie łodzi żaglowych nie było szans na dowiezienie ich do Portugalii żywych. O 20:30 Tallack opuścił żagle, po czym włączył silnik i ruszył samotnie w drogę.

Zaledwie po godzinie spostrzeżono po lewej światła jakieś statku! Światła, czyli że musiała to być jednostka neutralna. Szalupa zmieniła kurs. Zapalono flary i zaczęto nadawać latarką SOS. Światła były coraz bliżej i wreszcie wśród ciemności ujrzano portugalski niszczyciel „Lima”, będący w drodze z Lizbony do Ponta Delgada na Azorach.

„Lima”


Tallack natychmiast poinformował dowódcę niszczyciela, kapitana Rodrigueza, że w pobliżu powinny znajdować się inne szalupy z „Avila Star”. I rzeczywiście, po krótkim marszu na zachód okręt natknął się na łodzie numer 1 i 4. Kolejny Brytyjczycy weszli nas gościnny pokład „Limy”.

Szalupa z „Avila Star” – zdjęcie wykonane z pokładu niszczyciela


Na morzu pozostały zatem teraz tylko szalupy numer 2 i 6. Na mniejszej szalupie, tej z numerem sześć znajdowały się 24 osoby, a na większej od niej dwójce aż 40. „Lima” szukała ich przez 24 godziny, ale w obliczu kończącego się paliwa musiała przerwać przeczesywanie oceanu i obrać kurs na Ponta Delgada, gdzie rozbitkowie zeszli na ląd.

Dwójka i szóstka starały się trzymać razem i udawało się to im aż do wieczora 11 lipca, kiedy zniknęły sobie z oczu. W tym momencie od Portugalii dzieliło je około 370 mil.

Na dowodzonej przez drugiego oficera Johna Leslie Ansona łodzi numer 2, większość rozbitków była w kiepskim stanie. Ropa, rany czy złamane kończyny i żebra dokuczały prawie wszystkim. Poza marynarzami na łodzi znajdowała się piątka pasażerów, w tym dwie kobiety, które odmówiły jakiegokolwiek uprzywilejowania przy rozdzielaniu skąpych zapasów wody i żywności. Jeden z pasażerów zaczął okazywać objawy delirium, w związku z czym Anson zlecił dwójce marynarzy pilnowanie go. Nie na wiele to się stało. Trzynastego lipca o 4:10 rano, gdy strażnicy z trudem zwalczali senność, pasażer błyskawicznie wyskoczył za burtę, krzycząc iż musi wziąć kąpiel.

Anson rozkazał natychmiast zrzucić żagiel i zabrać się do wioseł. Szalupa zawróciła i przez pięćdziesiąt minut przeczesywała wzburzony ocean, ale bez skutku. Z goryczą w sercach wrócono na poprzedni, wschodni kurs. Fatalna pogoda utrzymywała się. Zimno i spowodowany silnym kołysaniem brak snu wysysał z rozbitków resztki energii. U marynarza ze zranioną stopą prawdopodobnie zaczęła rozwijać się gangrena. Czternastego lipca Anson zapisał: „Portugalia zdaje sie być wykluczona z powodu nieprzychylnego wiatru z NNW oraz falowania. Dystans do wybrzeży hiszpańskich 225 mile.”

Następnego dnia – już dziesiątego od zatonięcia statku - zauważono marynarza pijącego ukradkiem morską wodę, a szesnastego lipca jeden z pasażerów dostał biegunki. Rozbitkowie nie mieli śliny, aby przeżuwać skąpo wydzielany prowiant. Na początku dzienna porcja wody wynosiła 200 gramów, ale po pogorszeniu się pogody zmniejszono ją do 120, wydawanej trzy razy dziennie po 40 gramów. Z jedzeniem było równie kiepsko. O ósmej rano każdy dostawał po biszkopcie z odrobiną suszonego mięsa, o 11 kawałek czekolady, o 12:30 dwa cukierki i dwa kawałki czekolady a o 18:30 biszkopt i dwa cukierki.

Dwudziestego lipca wyrzucono za burtę zmarłego pasażera, a w dwa dni później identycznie postąpiono z ciałem kolejnego, zmarłego z zimna i wycieńczenia. Nadszedł 23 lipca.

O 5:30 jeden z marynarzy zauważył światła pozycyjne samolotu, który jednakże po paru minutach zawrócił w stronę lądu. I gdy rozbitkowie popadli w jeszcze czarniejszą rozpacz, o 10:30 nadleciały dwa portugalskie wodnosamoloty! Okrążyły szalupy, po czym zrzuciły trzy kamizelki ratunkowe, do których przywiązane były butelki z wodą i puszki biszkoptów. Wyłowiono tylko dwie kamizelki bo trzecia upadła zbyt daleko, ale to już nie miało wielkiego znaczenia. Rozbitkowie otrzymali trochę wody i jedzenia i – najważniejsze – znaleziono ich!

Z samolotu zrzucono pojemnik z mapą wybrzeża afrykańskiego (nie hiszpańskiego i nie portugalskiego!) i zaznaczoną pozycją szalupy, oraz z kilkoma zdaniami o zbliżającej się pomocy. Nie było jednak tak dobrze, jak by się mogło wydawać – okazało się bowiem, że ratownicy mają do pokonania spory dystans.

24 lipca. Dwa kolejne morskie pogrzeby, za to pogoda poprawiła się. 25 lipca rankiem zmarli następni rozbitkowie. I w końcu o 10:00 tego samego dnia dostrzeżono w oddali maszt. Zapalono flary i zaczęto wymachiwać marynarkami. W dwie godziny później przy szalupie stał już portugalski slup „Pedro Nunes”. Wciągnięto rozbitków na pokład i zajęto się nimi troskliwie. Pomimo tego po kilku godzinach niestety z ran i wycieńczenia zmarł brytyjski marynarz. Kolejna dwójka poszła w jego ślady już w lizbońskim szpitalu.

„Pedro Nunes”


Szalupy numer 6 nigdy nie odnaleziono. Przepadła na oceanie bez śladu wraz z 24 rozbitkami.

Spośród 199 osób obecnych na pokładzie śmierć poniosły aż 73 osoby, wśród nich trójka rozbitków z „Lylepark”, tych samych, których wcześniej uratowała załoga „Avila Star”.

U-201 przeżył swoją ofiarę o siedem miesięcy. Siedemnastego lutego 1943 roku zatonął z całą, 49-osobową załogą na Północnym Atlantyku, w wyniku udanego ataku bombami głębinowymi brytyjskiego niszczyciela „Viscount”.



„ANDALUCIA STAR”

URL=http://s1143.photobucket.com/user/akra2/media/Testy%2024/1%20anda_zps5c2xwsiu.jpg.html][/URL],

Przedwojenne losy statku były tak bliźniaczo podobne do losów pozostałych statków z tej serii, że możemy je śmiało pominąć. No, może poza zmianą w latach trzydziestych kształtu dziobu.

„Andalucia Star” po zmianie dziobu
,

Pierwsze wojenne lata także nie zmieniły wiele w rotacji statku, dlaczego również nie będziemy się zajmować tym okresem, przenosząc się od razu do września roku 1942.

Dwudziestego szóstego września „Andalucia Star” wypłynęła z Buenos Aires do Freetown, skąd trasa miała prowadzić już prosto do zachodniej Anglii. W ładowniach wiozła 5374 tony mięsa oraz 32 tony jajek, niecierpliwie oczekiwanych przez Brytyjczyków, podlegającym surowej reglamentacji. Dorosła osoba mogła tygodniowo kupić 540 gramów mięsa oraz jedno (JEDNO) jajko. Dla ścisłości dodajmy, że rezygnujący z przydziału mięsa wegetarianie, mogli w zamian kupić dodatkowe jajko.

Na statku znajdowało się także 170 członków załogi (wśród nich artylerzyści) oraz 83 pasażerów. Większość z nich stanowili mieszkający w Ameryce Południowej mężczyźni, którzy postanowili wstąpić do wojska. Poza nimi zaokrętowali także „zwykli” pasażerowie, wśród nich 22 kobiety i 3 dzieci. W drodze do Afryki odbywano obowiązujące w Blue Star Line codzienne alarmy szalupowe.

Jeden z plakatów wzywających do wstępowania do wojska


O 22:00 szóstego października zaciemniony statek znajdował się o 180 mil na południowy-zachód od Freetown. Kapitan James Bennett Hull nie zamierzał zawracać sobie głowy czymś takim jak ekonomiczna prędkość, płynąc z maksymalna szybkością na jaką było stać jego statek, czyli 16 węzłów. Hull był doświadczonym marynarzem, który przeżył pierwszą wojnę dowodząc kilkoma frachtowcami i zawsze szczęśliwie doprowadzającym je do portu.

We wnętrzu statku odbywał się właśnie muzyczny show, z amatorskimi artystami poprzebieranymi na wszelkie sposoby, także w damskie suknie. Nikt oczywiście nie mógł mieć pojęcia, że „Andalucia Star” od siedmiu już godzin była zażarcie ścigana przez U-107. Właśnie o dwudziestej drugiej U-boot znalazł się w idealnej pozycji do strzału. W kierunku Brytyjczyków poszły dwie torpedy. Obie celne. Pierwsza z nich trafiła w ładownię numer 4, a druga w szóstkę, najbardziej wysuniętą ku rufie.

Miejsce storpedowania statku


Po ogłoszeniu alarmu, pokład szalupowy natychmiast zaroił się od zdyscyplinowanych, niewiarygodnie opanowanych ludzi. Maszyny stanęły, prawdopodobnie zalane przez uszkodzoną gródź dzieląca je od ładowni 4. Nie było na co czekać. Hull wydał rozkaz opuszczenia statku.

Szalupa po szalupie zaczęły schodzić na wodę. Bezproblemowo zwodowano jednak tylko siedem z nich. Na znajdującej się po lewej stronie przed mostkiem łodzi numer 2 nagle poluzował się przedni faleń i łódź gwałtownie przechyliła się na dziób, wyrzucając do morza większość rozbitków. Najbliższa szalupa rozpoczęła akcję ratunkową wyciągając z wody wszystkich poza jedną z pasażerek oraz stewardessą, które znikły w ciemnościach. Ponieważ nie było słychać ich głosów, prawdopodobnie obie kobiety poniosły śmierć już w chwili wypadku.

Łódź numer dwa mocno i gwałtownie przechyliła się na dziób


Po dalszych dwudziestu minutach kolejna torpeda trafiła, tym razem w ładownię numer 1, co już definitywnie przesądziło o losach ”Andalucia Star”.

U-107 wraca z kolejnego patrolu. Liczne proporczyki pokazują jego zwycięstwa


Na statku wciąż pozostawała czwórka ludzi, z kapitanem Hullem na czele. Ponieważ wokół kadłuba widać było duże plamy ropy, marynarze poszli ku rufie w poszukiwaniu wody wystarczająco czystej, aby do niej skoczyć. Ku swemu zdumieniu po drodze napotkali jednego z pasażerów, który z niewyjaśnionych powodów nie udał się na pokład szalupowy, a teraz zdecydowanie odmówił pójścia z marynarzami! Ponieważ namowy nie dawały żadnego efektu, a pasażer zdecydowanie obstawał przy pozostaniu na statku, marynarze pozostawili go w końcu samemu sobie. Nigdy go już później nie widziano. Zrzucono tratwę, po czym cała czwórka wyskoczyła do wody. Już na tratwie emocji i wysiłku nie wytrzymało niestety serce jednego z mężczyzn.

Krótko potem „Andaluca Star” zniknęła pod wodą. O dziwo U-boot nie wynurzył się, aby sprawdzić co zatopił i wziąć przy okazji kapitana do niewoli.

Jako że zaraz po pierwszych torpedach zdążono nadać SOS, należało spokojnie oczekiwać ratunku. Ponieważ jednak pogoda była dobra a ocean gładki, podniesiono na trzymających się razem szalupach żagle i obrano kurs na wschód. Wczesnym rankiem kolejnego dnia z ulgą dostrzeżono szybko zbliżający się okręt. Była to brytyjska korweta „Petunia”. Dobrze przygotowani do akcji ratunkowej marynarze potrzebowali zaledwie 90 minut, aby wziąć na pokład wszystkich rozbitków. Z dwoma znajdującymi się w najlepszej kondycji szalupami na holu okręt obrał kurs na Freetown. Stamtąd, dwoma różnymi statkami rozbitkowie popłynęli do Glasgow.

„Petunia” prowadzi akcję ratowniczą


Jeśli chodzi o ludzi, bilans zatonięcia statku był bardzo dobry. Śmierć poniosło tylko czworo ludzi – w tym jeden niejako na swoje życzenie – a życie ocaliło aż 249 osób.

I jeszcze słowo o U-107. Osiemnastego sierpnia 1944 poszedł na dno z całą 58-osobową załogą na Biskaju, zatopiony bombami głębinowymi z brytyjskiego Sunderlanda.

***

Na koniec zróbmy krótkie zestawienie losów całej tym razem piątki „gwiaździstych” statków:

- „Almeda Star” – zatopiony przez U-96 17.1.1940
- „Avelona Star” – zatopiony przez U-43, 30.6.1940
- „Arandora Star” – zatopiony przez U-47 2.7.1940, zaledwie dwa dni po zatopieniu „Avelona Star”
- „Avila Star” – zatopiony przez U-201 5.7.1942
- „Andaluca Star” – zatopiony przez U-107 22.10.1942

Pięć pięknych siostrzanych statków i każdy z nich zatopiony został przez U-boota! Cóż za czarna seria...

--

Post zmieniony (02-05-20 13:50)

 
22-04-15 22:06  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 330

NIEZWYKŁY ŁAMACZ BLOKADY

Brytyjska morska blokada podczas I Wojny Światowej mocno dawała się Niemcom we znaki, stąd też kluczową sprawą stało się jej przełamywanie przez pojedyncze choćby frachtowce przywożące żywność oraz – co ważniejsze – surowce niezbędne w przemyśle wojennym. Skoro jednak Royal Navy bezapelacyjnie rządziła na oceanach, należało znaleźć jakiś sposób na jej okręty.

Niemieckie kartki żywnościowe z lat I wojny światowej
,

Niemieccy biznesmeni z North German Lloyd Line postanowili w końcu zbudować duże statki podwodne, pozwalające na prowadzenie handlu z wciąż neutralną Ameryką. Żeby interes się opłacał, jednostki musiały być oczywiście dużo większe od zwykłych U-bootów. Zaplanowano zatem statki długie na 65 i szerokie na 8,9 metra z kadłubem sztywnym o wymiarach odpowiednio 57 i 5,8 metra. Podwodna wyporność wynosiła aż 2272 tony, prawie dwa więcej od zwykłych okrętów podwodnych. Szybkość wprawdzie nie była rewelacyjna: 12,4 węzła na powierzchni i 5,3 pod wodą (niektóre źródła podają 15 i 7), ale pamiętajmy, że mowa jest o roku 1916. Zapas paliwa wystarczał na bezproblemowe rejsy przez Atlantyk tam i z powrotem. Wprawdzie statki teoretycznie mogły się zanurzyć tylko do 50 metrów, ale wystarczało to całkowicie dla nieprzeznaczonych przecież do walki jednostek handlowych.

, ,

Statki mogły załadować maksymalnie 750 ton, co było niewielką liczbą wobec możliwości klasycznych frachtowców, toteż zamierzano przewozić nimi tylko wyjątkowo cenne ładunki.



Dwóm pierwszym – i jedynym, jak się później okazało – jednostkom nadano nazwy „Deutschland” i „Bremen”. Załogę stanowiło zaledwie 4 oficerów i 25 marynarzy, ale też i nie potrzeba było torpedystów, artylerzystów i innych „stów”. Kapitanem zwodowanego w 1916 roku „Deutschlanda” został Paul Koenig, do tej pory dowodzący parowcami North German Lloyd Line. „Bremen” objął jego kolega, Karl Schwartzkopf.

Kapitan Paul Koenig


Dwudziestego czerwca 1916 roku „Deutschland” wypłynął w swój pierwszy rejs do Stanów. Do Baltimore statek wiózł 750 ton cennego ładunku, składającego się ze:
- barwnika smołowego - bardzo drogiej substancji otrzymywanej ze smoły węglowej, a stosowanej jako składnik barwników w przemyśle tekstylnym i ...spożywczym, kosztującym według dzisiejszych cen 1800 dolarów za kilogram
- lekarstw
- kamieni szlachetnych
- oraz poczty
Całość była warta aż półtora miliona ówczesnych dolarów, czyli około 27 milionów na obecne czasy.

Kanał La Manche statek pokonał w znacznej części w zanurzeniu, szczęśliwie omijając liczne patrole Royal Navy. Budząc niebywałą wprost sensację, „Deutschland” przybył do Baltimore 9 lipca.

„Deutschland” wpływa do Baltimore
, , , , , , , ,

O wydarzeniu natychmiast dowiedzieli się Brytyjczycy, którzy też z miejsca zażądali od Amerykanów internowania załogi oraz statku tak samo, jak należałoby to zrobić z jednostką bojową. Głównym argumentem Londynu było to, że ładunek „Deutschlanda” był niczym innym, tylko zwykłą kontrabandą. Naciskani z drugiej strony przez Niemców, Amerykanie gładko jednak odrzucili to żądanie słusznie twierdząc, że nieuzbrojony statek – choćby i podwodny – nie może być traktowany jak jednostka bojowa. W rezultacie „Deutschland” stał nie niepokojony w porcie całe przez trzy tygodnie. Na cześć załogi tak bardzo niezwykłego statku wydano w Baltimore szereg uroczystych obiadów, honorując oczywiście zwłaszcza oficerów.

Pamiątkowe zdjęcie załogi, zrobione w Baltimore. Pośrodku salutujący kapitan Koenig


Drugiego sierpnia „Deutschland” wypłynął w drogę powrotną, wioząc 350 ton niklu, 100 cyny i 350 surowej gumy, z której aż 250 ton zasztauowano i bardzo solidnie zamocowano między kadłubem sztywnym, a zewnętrznym. Statek przypłynął do Kilonii, nie niepokojony po drodze przez wroga, 25 sierpnia 1916 roku. Zysk z tej nietypowej podróży tam i z powrotem wyniósł aż 17,5 miliona dolarów, czyli prawie cztery razy tyle, ile kosztował sam statek!

W listopadzie „Deutschland” popłynął ponownie na zachód, tym razem do New London w Connecticut. Tym razem ładunek stanowiły kamienie szlachetne, papiery wartościowe i produkty medyczne. W New London załadowano mniej więcej to samo co poprzednio, dodając do tego 6,5 tony srebrnych monet.

„Deutschland” przy kei w New London
,

Statek odcumował cumy i... zderzył się z holownikiem „T.A. Scott Jr”, zatapiając go. Cała pięcioosobowa załoga holownika poniosła śmierć. Kolizja zaowocował tygodniowym remontem „Deutschlanda” w New London.

Uszkodzony statek na doku


Dwudziestego pierwszego listopada statek ponownie wyszedł w morze, tym już razem bez żadnych przygód.

Zanim wrócimy do dalszych losów „Deutschlanda”, przejdźmy na krótko – na bardzo krótko - do drugiego z łamaczy blokady, czyli do zwodowanego także w roku 1916 „Bremen”. Statek wyszedł z Kilonii do Norfolk we wrześniu tegoż roku ale nigdy tam nie dotarł, tonąc w niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach.

„Bremen”...


...i jego dowódca, kapitan Karl Schwartzkopf


Ponieważ stosunki pomiędzy Niemcami a Stanami Zjednoczonymi gwałtownie pogarszały się, uznano iż ponieważ lada chwila handel przez Atlantyk skończy się, odwołano trzecią, planowaną na styczeń 1917 roku podróż. Statek przejęła Marynarka. Na nazwanej U-155 jednostce zainstalowano dwie wyrzutnie torpedowe, a na pokładzie ustawiono dwa wielkie działa kalibru 150 mm. Ponieważ pozostałe U-booty wyposażone były zaledwie w jedno działo 88mm, nazwa U-Kreuzer, czyli podwodny krążownik, była wyjątkowo zasłużona.

Podobnej przebudowie uległo także sześć, jeszcze nie wprowadzonych do eksploatacji, statków tej samej klasy. W Kaisermarine otrzymały one nazwy U-151-154 i 156-157.



Działo 150 mm na „Deutschlandzie”




U-155 odbył trzy patrole bojowe, odnosząc godne podziwu sukcesy, jako że zatopił aż 43 statki o łącznej wyporności 120.434 ton. Z trzeciego patrolu okręt wrócił do bazy 12 listopada 1918 roku, dzień po zakończeniu wojny. Stamtąd zabrany został na holu do Londynu, gdzie eksponowano go na Tamizie. W 1921 roku został pocięty na złom.

U-155 na Tamizie. Pierwsze ze zdjęć znane jest już z Opowieści 315
,
--

Post zmieniony (26-06-20 10:07)

 
23-04-15 07:41  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Dziekuje bardzo za uraczenie nas mniej krwawa historia. Bede teraz spokojnie czekal na kolejne, po drodze napawajac sie rowniez pelnokrwistymi daniami.

--
pozdrawiam Kuba

 
23-04-15 10:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Całkiem nieźle wygląda też artykuł o tym w polskojęzycznej wiki:
http://pl.wikipedia.org/wiki/U-155_(1917)
Czy przy tym opowiadaniu posłużyłeś się inną literaturą niż artykuł W. Głębowicza?

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
23-04-15 11:24  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

KAŻDY mój tekst jest oparty na KILKU źródłach, prawie zawsze anglojęzycznych. W necie można znaleźć nawet takie anglojęzyczne książki na tematy morskie, na których poszczególne strony można wejść! Często mam także wsparcie w posiadanych przeze mnie angielskich i amerykańskich książkach i pismach.

Przykładowo: losy „Mauretanii” opisałem bazując na posiadanej przeze mnie grubej książce pt. "The Only Way to Cross: The Golden Era of the Great Atlantic Liners - From the Mauretania to the France and the Queen Elizabeth 2" - vide http://www.goodreads.com/book/show/946914.The_Only_Way_to_Cross , wzbogaconej o kilka źródeł internetowych.

A wracając do Twojego pytania:
- Nie znam artykułu pana Głębowicza - nawet nie wiedziałem że ktoś o tych statkach u nas pisał
- Nie czytałem także przywołanego polskiego tekstu w Wikipedii. Pewnie dlatego, że w Google wpisywałem SUBMARINE DEUTSCHLAND, w rezultacie czego pokazywały mi się tylko angielskie teksty :-)

--

 
27-04-15 07:52  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Miała to być jedynie Opowieść o ogromnym BUUUM!, ale w miarę postępów w pisaniu doszedłem do wniosku, że najciekawsze wydarzyło się znacznie później.

Opowieść 331

BUNT

Lokalizacja Port Chicago, Kalifornia


Poniedziałek 17 lipca 1944 roku w kalifornijskim miasteczku Port Chicago nie był specjalnie ciepły. Ba, pod wieczór było nawet wręcz zimno. Księżyc znajdował się w fazie nowiu i tylko portowe oraz statkowe lampy przyświecały ciężko pracującym przy przeładunku amunicji i ładunków wybuchowych. Byli to praktycznie sami Murzyni, których ze względu na braki w edukacji odrzuciła US Navy, kierując za to do batalionów roboczych. Z każdej partii poborowych takich odrzuconych było od 25 aż do nawet 40 procent. Wynikające z obowiązującej powszechnie segregacji braki w wykształceniu dawały znać o sobie.

Czarni dokerzy w Port Chicago
, ,

Przeprowadzane przez Marynarkę testy na inteligencję (General Classification Test) regularnie plasowała przymusowych dokerów na samym dole tabeli wyników. Biali zwierzchnicy określali ich jako niesolidnych, reagujących emocjonalnie i niezdolnych do zrozumienia oraz zapamiętania otrzymanych rozkazów. Z kolei u robotników w pogardzie byli czarni podoficerowie. Uważano ich za niekompetentnych i wyzywano od „nadzorców niewolników” i „wujów Tomów”. Nie było żadnej linii porozumienia ani chęci współpracy.

Dowódcą portu był komandor Merrill T. Kinne, służący w US Navy od 1915 do 1922 roku, kiedy to przeszedł w stan spoczynku, aby powrócić do służby w roku 1941. I on i jego biali oficerowie mieli zerowe doświadczenie jeśli chodzi o manipulacje z ładunkami wybuchowymi. Nikt nie zadbał o ich szkolenie w tej mierze, w rezultacie czego poprzestawali jedynie na ciągłym poganianiu robotników. Podzieleni na stuosobowe oddziały mieli bić rekordy przeładunków, bo młodsi oficerowie zakładali się między sobą, czyi ludzie przeładują na zmianie więcej ton...

Na terenie bazy znajdowały się nieliczne tylko tablice mówiące o zasadach bezpiecznej pracy tak jak by z góry zakładano, że i tak nikt nie zechce ich czytać. Prawdę mówiąc takie właśnie było przekonanie komandora Kinne. Tablic nie było także w mieszkalnych barakach.

Wprawdzie związki zawodowe (International Longshore and Warehouse Union) zaproponowały przysłanie fachowców mogących nauczyć ludzi pracować efektywnie i bezpiecznie, ale Navy odrzuciła propozycję bojąc się, że jej realizacja może być zbyt kosztowna. Drugim, wymienianym jedynie po cichu powodem była obawa, że stosujący się ściśle do przepisów robotnicy będą po prostu pracować wolniej. W rezultacie NIKT spośród dokerów i dowodzących nimi ludźmi nie odbył profesjonalnego szkolenia dotyczącego tak bardzo nietypowej przecież pracy!

Wracamy do zimnego, bezksiężycowego wieczora. Po obu stronach kei stały dwa statki. Pierwszy z nich, „E.A. Bryant” typu Liberty, stał tam już cztery dni, cały czas przyjmując kolejne palety pocisków i materiałów wybuchowych. W jego ładowniach znajdowało się już prawie 4700 ton, a dodatkowe 595 czekało pod statkiem na swoją kolej. Po drugiej stronie stał z pustymi ładowniami zacumowany o godzinie osiemnastej tegoż dnia statek typu Victory, „Quinault Victory”. Wzdłuż jego burty zaczęto ustawiać gotowe do załadunku palety.



Dokładnie o 22:18 rozpętało się piekło. Dwie następujące po sobie w siedmiosekundowym odstępie eksplozje miały według późniejszych kalkulacji siłę pięciu kiloton trotylu! Zdaniem świadków pierwszy wybuch nastąpił na kei, a drugi – znacznie potężniejszy – na „E. A. Bryant”. W niebo wystrzelił wysoki na cztery kilometry gigantyczny słup ognia, dymu, stalowych szczątków i eksplodujących w powietrzu pocisków. Towarzyszył temu huk o niezwykłym natężeniu słyszany w promieniu 40 mil, także w San Francisco, Oakland i Alamedzie gdzie myślano nawet, iż gdzieś w pobliżu jest silne trzęsienie ziemi.

„E.A. Bryant” dosłownie rozpłynął się w powietrzu, nie pozostawiając żadnych możliwych do zidentyfikowania szczątków. „Quinault Victory” obrócił się o 180 stopni i opadł na wodę o 170 metrów dalej w dwóch niesamowicie poszarpanych kawałkach.

Wrak „Quinault Victory”


Znikła keja oraz stojące na niej 45-tonowa lokomotywa i samochody. Stojąca w pobliżu pożarnicza barka Coast Guardu także została zniszczona, a obecni na niej ludzie dosłownie wyparowali. Znajdujące się daleko od kei dwie łodzie porwane zostały przez dziesięciometrową falę, tracąc przy tym jednego człowieka. Latarnia na wyspie Roe została poważnie uszkodzona. Dziwnym trafem nie wybuchła amunicja składowana w portowych magazynach, chociaż żaden z budynków nie pozostał nieuszkodzony!

Bardzo ucierpiało także zamieszkane przez 1500 ludzi Port Chicago. Ponad 300 domów uległo poważnym uszkodzeniom spowodowanym spadającymi z nieba kawałkami rozgrzanej stali, oraz niewypałami bomb. Szczęśliwie żadna z nich nie eksplodowała po upadku na ziemię. Niewiarygodnym zbiegiem okoliczności nie zginął nikt z mieszkańców, ale ponad stu odniosła rany, niekiedy ciężkie: latające na wszystkie strony kawałki rozbitych szyb pozbawiły wzroku kilkanaście osób. Szyby wylatywały zresztą nawet w domach odległych od 20 mil od miejsca eksplozji!

To przy tej kei stały oba statki


,

Pierwsze karetki oraz wozy straży pożarnej pojawiły się na miejscu po trzydziestu minutach, natychmiast przystępując do akcji. Czerwony Krzyż, United Service Organization i Armia Zbawienia zajęły się każdym potrzebującym pomocy.

, ,

Dopiero po kilku dniach doliczono się liczby ofiar i były to dane przerażające. Zginęło aż 319 ludzi, w tym 202 czarnych dokerów. Rany odniosło 245 osób.

Ponieważ nie ocalał żaden naoczny świadek tragedii, nie ogłoszono werdyktu dotyczącego przyczyn wybuchu. Z pewnością jednak główną role odegrał tu pośpiech i brak umiejętności obchodzenia się z tak delikatnym ładunkiem. Zwalono winę na czarnych dokerów.

Marynarka poprosiła Kongres o zgodę na wypłacenie rodzinom każdej z ofiar po 5000 dolarów. Senator John Rankin z Mississippi zaprotestował i zaproponował zmniejszenie tej kwoty do dwóch tysięcy. Powodem owej propozycji był fakt, iż zdecydowana większość ofiar była czarnoskóra! W końcu stanęło na trzech tysiącach.

Robotników którzy mieli szczęście nie pracować owego fatalnego wieczoru, przeniesiono do pobliskiego obozu (Shoemaker Camp), gdzie pozostawali do początku sierpnia. Mężczyźni byli w fatalnym stanie psychicznym, histerycznie reagując nawet na trzaśnięcie drzwiami. Powszechnie oczekiwano udzielenia krótkich choćby tylko przepustek na odwiedzenie rodzin, ale nic takiego nie nastąpiło. Przepustek nie dostali nawet ci, którzy odnieśli podczas wybuchu rany.

Dziewiątego sierpnia nadszedł krytyczny dzień. Drugi, trzeci i dziewiąty oddział, łącznie 328 ludzi, dostało rozkaz przejazdu na wyspę Mare, gdzie mieli przystąpić do załadunku min morskich i innych materiałów wybuchowych na USS Sangay . Dwustu pięćdziesięciu ośmiu mężczyzn którzy odmówili wykonania rozkazu zostało aresztowanych.
Do ludzi tych zaapelował admirał Wright. Powiedział, że amunicja jest pilnie potrzebna dla walczących na Saipanie żołnierzy. Admirał, który w morskiej bitwie pod Tassafarongą stracił prawie 400 swoich ludzi dodał dobitnie, iż jakkolwiek przeładunek amunicji jest ryzykowny, większym zagrożeniem dla życia jest pluton egzekucyjny.

Czterdziestu dziewięciu buntowników zostało zamkniętych na należącej do Shoemaker Camp barce. Osobno trzymano jedynie mata Josepha Randolha „Joe” Small, dźwigowego w czwartym zespole, który – jak podejrzewano – był przywódcą buntowników. Pozostałych dwustu ośmiu mężczyzn nadal trzymano pod aresztem w Shoemaker.

Zaczęły się przesłuchania aresztowanych. Każdego z nich przesłuchiwano osobno, a dla zastraszenia więźniów często asystowała przy tym uzbrojona straż. Najważniejszym pytaniem było oczywiście to o nazwiska przywódców protestu. Na koniec dawano do podpisania protokoły z zeznaniami, nie pozwalając ich jednakże na ogół przedtem przeczytać! Część oczywiście odmówiła swego podpisu, ale większość zrobiła to, ponieważ „oficer kazał.”

Po przesłuchaniach, dwustu ośmiu oskarżonych o bunt „mniejszego kalibru”, usłyszało wyrok sądu wojskowego. Każdego z nich skazano na konfiskatę trzech miesięcznych żołdów, a następnie podzielono na małe grupki i poprzydzielano do różnych garnizonów na Pacyfiku. Tam przydzielono im najgorsze prace w rodzaju czyszczenia latryn. Pozbawieni żołdu chodzili z opuszczonymi głowami w nadziei natrafienia na niedopałek. Gdy wreszcie zwolniono ich z wojska otrzymali takie papiery, które pozbawiły ich wszystkich możliwych benefitów przysługujących byłym wojskowym.

We wrześniu 1944 roku rozpoczął się proces pozostałej pięćdziesiątki, znanej już jako „Port Chicago 50”. Oskarżono ich o niewykonanie rozkazu oraz „rozmyślny i celowy zamiar zastąpienia nadrzędnych władz wojskowych.” Ponieważ Stany Zjednoczone toczyły wojnę, przestępstwo takie karane było śmiercią. W przypadku jednakże gdyby sąd nie zdecydował się na taki wyrok, mógł skazać oskarżonych na piętnastoletnie ciężkie roboty.

Obrońcami grupy zostało sześciu prawników z Marynarki: po jednym na każdą dziesiątkę oskarżonych plus kierujący obroną kapitan Gerald Veltman. Oficerowie uczciwie i bez uprzedzeń zabrali się do pracy. Podczas rozmów z więźniami dowiedzieli się na przykład, że dwóch z nich było przedtem kucharzami, a to z powodu fizycznych warunków, wykluczających ciężką fizyczną pracę. Na pytanie Veltamana czy mieli kiedykolwiek do czynienia z amunicją, odpowiedzieli negatywnie. Kolejny mężczyzna miał złamany nadgarstek (nosił rękę na temblaku) i on także nigdy nie miał do czynienia z materiałami wybuchowymi. Co ważniejsze, szybko stało się dla obrońców jasne, że nikt nigdy nie miał zamiaru przejmowania dowództwa z rąk oficerów, co pozwalało domagać się wycofania oskarżenia o bunt.

Wszystko to i jeszcze więcej Veltman powiedział przed sądem, który rozpoczął pracę 14 września. W odpowiedzi prokurator komandor podporucznik James Coakley stwierdził że odmowa pracy przez dwóch lub więcej ludzi – co w cywilu nazywa się strajkiem – w wojsku jest wystarczającym dowodem konspiracji mającej na celu przejęcie dowództwa, co oznacza bunt. Na takie dictum prowadzący rozprawę kontradmirał Hugo Wilson Osterhaus przyznał mu rację, oddalając wniosek Veltmana o wycofanie oskarżenia o bunt.

Przez następne dni trwały intensywne przesłuchania licznych świadków zeznających czasem na korzyść oskarżonych, czasem nie. Wreszcie 23 września jeden po drugim oskarżony stawał przed sądem. Każdy z nich twierdził że decyzja o odmowie pracy była jego indywidualną decyzją, do której nikt go nie namawiał, tak jak on nie namawiał innych. Wypłynęła także sprawa obciążających zeznań, jakoby złożonych przez dokerów w śledztwie. Sąd dowiedział się wtedy, jak wyglądała sprawa widniejących pod nimi podpisów!

Obecni na sali reporterzy prasowi dowiedzieli się także o stałym nacisku na jak najszybsze tempo pracy, bez uwzględniania natury ładunku. Bezpośrednio nadzorujący pracę oficerowie nakazywali zwolnienie szybkości przeładunku i tym samym bezpieczniejszą pracę tylko wtedy, gdy w pobliżu pokazywał się wysoką rangą zwierzchnik. Sprawa narzuconego przez oficerów wyścigu zespołów była następnego dnia głównym tematem wielu gazet.

Sala sądowa


Zeznania kolejnych świadków obrony wlewały otuchę w serca oskarżonych i ich rodzin. Psychiatra z US Navy autorytatywnie stwierdził, że stałe zagrożenie śmiercią przy pracy kumulowało w każdym z dokerów coraz większe poczucie strachu. Na zewnątrz sali sądowej doskonałą robotę wykonywał Thurgood Marshall z Krajowego Związku Postępu Kolorowych Ludzi, który domagał się na łamach prasy szczegółowego zbadania warunków pracy przy przeładunku materiałów wybuchowych. Protestował także przeciwko podzieleniu 258 ludzi na „mniej winnych dwustu ośmiu” i „bardziej winnych pięćdziesięciu” – którym groziła kara śmierci - skoro każdy z nich tak samo odmówił pracy. Jeśli dwustu ośmiu nie skazano na więzienie, tak samo winno postąpić się z pozostałymi!

Batalia na sali sądowej do samego końca była niezwykle zażarta. W końcu nadszedł dwudziesty czwarty października. Po osiemdziesięciominutowej naradzie sąd uznał wszystkich za winnych buntu.
Całą pięćdziesiątkę zdegradowano do stopnia starszego marynarza oraz skazano na piętnaście lat ciężkich robót, po którym to okresie mieli być w pełnej hańbie wydaleni w Marynarki.

Wyrok przesłano admirałowi Wright’owi do zaakceptowania. Piętnastego listopada admirał złagodził wyrok wobec 40 skazanych. Dwudziestu czterech oskarżonych skazano ostatecznie na 12 lat, jedenastu na 10, a pięciu najmłodszych na 8. Wobec dziesięciu pozostałych, w tym „Joe” Smalla, wyrok sądu pozostał niezmieniony. Po kilku dniach wszystkich przewieziono do więzienia na wyspie Terminal, leżącej w zatoce San Pedro, niedaleko Los Angeles.

Thurgood Marshall rozpoczął ogólnokrajową kampanię, mającą na celu doprowadzenie do apelacji. Wysłał do Sekretarza Marynarki Jamesa Forrestala pytanie, dlaczego do przeładunku amunicji wyznaczano jedynie czarnych, dlaczego ich nie przeszkolono , dlaczego zmuszano ich do ścigania się „kto szybciej i więcej”, dlaczego po wybuchu nie dano wszystkim wolnego przysługującego tym, którzy przeżyli dramatyczną sytuację i na koniec, dlaczego nie pozwalano im awansować. Odpowiedź Forrestala była mętna i wymijająca.

Marshall wzmógł tempo i rozmiar swej kampanii do tego stopnia, że sprawa stała się ogólnokrajowa. Petycja domagający się zrewidowania wyroku miała już tysiące podpisów, a ich liczba wzrastała z każdym dniem. Trafiła w końcu także w ręce Eleanor Roosevelt, która przesłała ja Forrestalowi z prośbą o dokładne przyjrzenie się sprawie. Nie było możliwości odmówić żonie samego prezydenta!

W chwili kiedy do akcji wkroczył Forrestal, zmiana wyroku stała się pewna. Kontradmirał Osterhaus i admirał Wright musieli ugiąć się pod naciskiem swego zwierzchnika, ale rozmyślnie czy nie, działali bardzo powoli i stopniowo.

We wrześniu 1945 roku, już po zakończeniu wojny z Japonią każdy z wyroków został skrócony, ale zaledwie o rok. W październiku rozważano propozycję dalszego skrócenia kary o dwa lub trzy lata, w zależności od wcześniejszego przebiegu służby. W końcu, 6 stycznia 1946 roku US Navy poinformowało, że 47 z 50 skazanych zostanie zwolnionych z więzienia. Zamustrowano ich na różne okręty, gdzie mieli wykonywać najbardziej niewdzięczne prace. Dwóch znajdujących się akurat w więziennym szpitalu skazańców wypuszczono na wolność, gdy tylko doszli do zdrowia. Ostatni z pięćdziesiątki pozostał za kratami z powodu bardzo złego sprawowania się w trakcie odbywania kary. Nie był to „Joe” Small.

Po odbyciu służby w Marynarce ci którzy pełnili ją bez zarzutu, przeszli do cywila z zachowaniem wszystkich przywilejów należnych zdemobilizowanym żołnierzom.

Zachowany do dzisiaj fragment palowania kei, przy której nastąpił wybuch
, ,

„Kawałek poszycia z jednego ze statków zniszczonych eksplozją w Port Chicago 17 lipca 1944”


A co z Port Chicago? W 1968 Marynarka wykupiła teren miasta i okolic i po zburzeniu zabudowań zrobiła tam zamkniętą strefę otaczającą szerokim promieniem Concord Naval Weapons Station czyli bazę w której nadal składa się i przeładowuje amunicję i ładunki wybuchowe.

Concord Naval Weapons Station


--

Post zmieniony (02-05-20 13:51)

 
27-04-15 09:06  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Wielce tragiczna historia, ktora na szczescie nie przeszla bez echa i stala sie jednym z przyczynkow do zaprzestania dyskryminacji rasowej w US Navy.

Natomiast w kwestii korektorskiej w pierwszym zdaniu wpisales rok 1918 zamiast 1944, a w ostatnim informacje, ze miasteczko Port Chicago nadal istnieje, co nie jest prawda, gdyz po wykupieniu tertenu przez US Navy zabudowania zostaly wyburzone, a strefa wokol miejsca przeladunkowego ustalona jako strefa ochronna. Pamiatka po Port Chcago to teraz oprocz miejsc pamieci tragedii tylko Port Chicago Highway w jednostce osadniczej Bay Point (swoja droga to dawna nazwa Port Chicago).

--
pozdrawiam Kuba

 
27-04-15 09:48  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Połknąłeś też słowo w "a obecni na ludzie dosłownie wyparowali."

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
27-04-15 10:30  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Pomyłka z istnieniem miasta jest tylko dowodem na to, że w zasadzie każdą informację trzeba sprawdzić w co najmniej dwóch źródłach - tylko że łatwo wtedy można dojść do tzw. przegięcia.

Nie pamiętam już gdzie, ale naprawdę czytałem o "szczątkowym" istnieniu miasta - jak widać, informację nieprawdziwą. Korekty zrobione, dzięki.

 
27-04-15 11:14  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Az z ciekawosci wszedlem na mapy googlowe i rzeczywiscie w tym miejscu na duzym przyblizeniu pojawia sie nazwa Port Chicago, ale wyglada, ze odnosi sie tylko do bazy wojskowej i pomnika. Za to Bay Point wyglada na cos wiecej niz tylko "jednostke osadnicza". Smial bym nawet okreslic to mianem miasteczka. W Wikipedii za to (tak polskiej jak i angielskiej oraz niemieckiej) jest informacja o nieistniejacej juz miejscowosci.

--
pozdrawiam Kuba

 
27-04-15 11:54  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Chyba ten fragment rozwija wątpliwości: "In 1968, all property was bought and buildings demolished by the federal government to form a safety zone around the adjacent Concord Naval Weapons Station loading docks."
Amerykański urząd statystyczny http://www.census.gov w Kaliforni nie zna zasiedlonego miejsca o nazwie Port Chicago ani Chicago Port. To chyba przesądza sprawę ostatecznie.

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
27-04-15 12:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Znalazłem tę właśnie informację zaraz po wpisie pieczarka. Powtarzam, że moja pomyłka bazowała na mylnej netowej informacji. Miałem pecha trafić akurat na nią :-)

 
27-04-15 12:06  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"Na zewnątrz sali sądowej doskonałą robotę [prowadził/wykonał] Thurgood Marshall ".

 
27-04-15 13:10  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Świnta racja, Ryszardzie.

 
27-04-15 13:25  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
mondo   

Hmm,cosik mi świta:),że jeden z odcinków 'JAG' był tej eksplozji poświęcony..

 
27-04-15 13:28  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Ano byl, wiki tez cos o tym swieci ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
27-04-15 14:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

1. Trudno żebym dopiero ja odkrył ten temat :-)

2. Nie oglądam JAG, bo z zasady nie oglądam żadnych seriali, a inne programy telewizyjne też nie za często. Myślałem że to serial fabularny, a nie historyczny?

3. Staram się ograniczać korzystanie z wiki, a już zwłaszcza w języku polskim, bo łatwo może do nich dotrzeć - i zrozumieć! - każdy. Naprawdę można trafić na ciekawe informacje non-wiki, trzeba tylko głęboko kopać w necie, lub szukać u mnie na półce - i tak właśnie robię.
Swoją drogą niby łatwo do takich informacji dotrzeć, ale trzeba jednak najpierw wiedzieć, że przykładowo w jakimś tam Port Chicago była kiedyś jakaś tam eksplozja. Jeśli się o tym nie wie, to przecież nikt przypadkowo nie wpisze w gugla "Port Chicago eksplozja" :-)
Zakładam, że znakomita większość moich Czytelników dopiero dziś usłyszała o tamtych tragicznych wydarzeniach.

4. Rozprawę sądową opisałem na podstawie dwóch bardzo szczegółowych amerykańskich źródeł: musiałem odrzucać jej mniej istotne wątki żeby nie napisać czegoś o objętości Trylogii :-)
Jasne, że można znaleźć w tej sprawie identyczne lub podobne informacje u mnie i w wiki, no ale przecież nie będę pisać kłamliwych bzdur, byle tylko moje informacje różniły się od tych w wiki :-)

5. A w czwartek 30/4 przedstawię losy dwóch statków o tej samej nazwie: z roku 1859 i 1908. W poniedziałek 4/5 będzie z kolei Opowieść pod tytułem BARDZO ZŁOTE "WROTA". A potem solidnie sobie znowu postrzelamy i tak dalej i tak dalej...

 
27-04-15 14:20  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Ad.3.
Ja temat eksplozjii w Port Chicago wlasnie dzieki wiki swego czasu poznalem. Jesli mam czas, to patrze sobie na glownej stronie co tam w ciekawostkach, rocznicach itd daja. Swego czasu byl wlasnie link do strony opisujacej ta tragedie, wiec sobie poczytalem i zglebilem troche temat. Znajac natomiast rozne 'kwiatki' pojawiajace sie w takich i innych sytuacjach w internecie przewaznie staram sie zweryfikowac poprawnosc opisu z przynajmniej inna wersja jezykowa, jesli nie innymi zrodlami.

Ad.5.
Na czwartek juz sobie w takim razie przecieram ekran, zeby lepiej widziec i uszy... a nie, to bez wersji audio, ale bedzie juz gotowe na BUM BUM ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
27-04-15 14:31  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

W ten czwartek bum-buma nie będzie, w poniedziałek 4 maja takoż nie. Bumbumać będę dopiero w czwartek 7 maja, za to solidnie! A jeszcze później będzie o najdłuższym statku świata - i nie myśl tylko sobie że zawczasu znajdziesz w necie jego nazwę! Szkoda Twojego czasu :-)

 
27-04-15 15:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Hmmm... jak rozumiem nie chodzi ani o Seawise Giant, ani o projekt Habakkuk, ani nawet o jednorazowe jednostki tworzone na potrzeby splawu drewna... Wiec nie, nie bede tracic czasu i wracam do pracy ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
28-04-15 07:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

He he he... racja, nie trać czasu :-)

 
30-04-15 08:10  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 332

DWIE „POMONY”

Rok 1859

Pływać przez Atlantyk wożąc niekończące się rzesze dążących do Ameryki emigrantów – w XIX wieku to był biznes co się zowie! Jedną z takich maszynek do robienia pieniędzy był amerykański żaglowiec „Pomona”, własność mało znanej nawet wówczas nowojorskiej firmy Howland & Frothingham. Kapitanem wypierającego 1181 ton statku był Charles Merryhew. Inne źródła podają wprawdzie wyporność 1200, 1400 a nawet 1500 ton, ale nie wydają się one zbytnio wiarygodne. Załoga liczyła 44 ludzi a emigrantów było 404, co daje razem 458 osób, które wyruszyły w ostatni rejs statku.

„Pomona”


Trzyletni statek wypłynął z Liverpoolu 27 kwietnia 1859 roku, spotykając na morzu przyjemny, aczkolwiek może ciut zbyt silny wietrzyk. Z upływem czasu jednakże wiatr zaczął tężeć zamieniając się po północy w sztorm, któremu towarzyszyła silna ulewa. Wymęczeni i zestresowani pasażerowie bezskutecznie starali się zasnąć na swych kojach.

Pogoda szalenie utrudniała prowadzenie nawigacji, więc tym bardziej Merryhew powinien się do niej przykładać. Tymczasem nad ranem kapitan najwyraźniej stracił orientację co do położenia statku, wchodząc o godzinie czwartej na mieliznę na wysokości miasteczka Blackwater, leżącego w południowo-wschodniej Irlandii.

Na mapie Irlandii zaznaczono na zielono hrabstwo, w którym doszło do tragedii. Na drugiej mapie widać miasto Blackwater. To na jego wysokości statek wszedł na mieliznę
,

Nagłe szarpnięcie poderwało wszystkich na nogi, a w pomieszczeniach emigranckich dały się słyszeć krzyki przerażenia i płacz dzieci. Po kilku minutach na pokładzie pojawili się pierwsi pasażerowie, w większości w niekompletnym odzieniu. Mokrzy od deszczu i wchodzących na statek fal, dygotali teraz z zimna i ze strachu.

Merryhew ocenił sytuację. Ze względu na ciemność oraz wciąż wzrastający na sile sztorm, zwodowanie szalup nie wydawało się możliwe. Na obecną chwilę najważniejsze było zlikwidowanie paniki, czego w końcu udało się kapitanowi dokonać. Sztorm sztormem, ale przecież wejście na mieliznę musiało oznaczać, iż ląd jest tuż tuż, a więc i z ratunkiem nie będzie źle! Taka logika trafiła do wyobraźni pasażerów.

Wspomagani przez co silniejszych emigrantów, marynarze „Pomony” stanęli do pomp. Byle tylko doczekać ranka! Ranek przyniósł jednak ze sobą zwiększenie siły wiatru. Sztorm zmienił się teraz w huragan. Na rozkaz kapitan ścięto maszty.

Pomimo wściekłego wiatru i wielkich fal podjęto w końcu próbę opuszczenia łodzi. Gdy pełna rozbitków schodziła w dół, silna fala rzuciła ją o burtę statku rozbijając w drobne kawałki i wysypując wszystkich do wody. Wśród wściekle kotłujących się fal nikt z nich nie miał szans na przeżycie. Co teraz robić?

Nikt już nie zamierzał próbować szczęścia w kolejnej szalupie. Co gorsza, na plaży nie było widać nikogo kto mógłby wszcząć alarm, a morze było puste, bez żadnego masztu czy dymu z komina. W bezsilnej rozpaczy mijała godzina za godziną. Kapitan starał się dodawać wszystkim otuchy.

Nadszedł wieczór. Rozbitkowie szykowali się na kolejną niespokojną i nieprzespaną noc na szarpanym przez fale statku. I wtedy niespodziewanie statek spłynął rufą z mielizny na głęboką wodę, która też natychmiast zaczęła wlewać się do kadłuba. Ponieważ fale były tu mniejsze niż na mieliźnie, natychmiast opuszczono dowodzoną przez trzeciego oficera łódź, obsadzoną w większości przez marynarzy. Kapitan i pierwszy oficer pozostali na pokładzie.

Szalupa odpływa od „Pomony”. Na rysunku z epoki popełniono dwa błędy: statek nie miał już w tym momencie masztów, a ponadto w łodzi znajduje się zdecydowanie zbyt mała liczba rozbitków
,

Naciśnięto mocno na wiosła. Szalupa płynęła w kierunku plaży rzucana na wszystkie strony ogromnymi falami. Po kilkunastu minutach nierównej walki morze jednakże zwyciężyło, wyrzucając rozbitków do wody. Woda zaroiła się od głów ludzi, starających się dopłynąć do brzegu. Udało się to tylko niektórym. Pływacki wyścig o życie wygrał trzeci oficer Stephen Kelly, osiemnastu marynarzy i pięciu pasażerów. Mężczyźni natychmiast ruszyli w głąb lądu, alarmując każdego napotkanego człowieka.

Zaraz po zejściu z mielizny kapitan rozkazał rzucić dziobową kotwicę i trzymał aż 40 ludzi przy pompach w nadziei, że kolejna fala ponownie wniesie statek na mieliznę. Rzeczywistość jednak był okrutna. Mocno doświadczony przez fale statek nagle jakby zapadł się pod wodę, pozostawiając na powierzchni wielką, ale topniejącą w błyskawicznym tempie, liczbę rozbitków. Gdy w pobliżu pojawił się parowy holownik „Erin”, ciągnący za sobą dwie łodzie ratownicze, marynarze zobaczyli unoszące jedynie wystające nad wodę fragmenty części dziobowej.

W wyniku zatonięcia statku życie straciło aż 399 spośród 404 pasażerów, podczas gdy z 44-osobowej załogi życie ocaliło 19! Śmierć poniosło zatem aż 424 spośród 448 znajdujących się na „Pomonie” ludzi. Utonął także kapitan Merryhew. Na plaży znaleziono sporą liczbę wyrzuconych przez fale ciał. Jak ze zgrozą podała policja, jedno z nich, należące do 40-letniej kobiety, było pozbawione dolnej części ubrania. Badanie wykazało, że kobieta została zgwałcona i to najprawdopodobniej już po jej śmierci!

Prasa donosi o tragedii
,

Pamiątkowy monument w Blackwater


Fale wyrzuciły na brzeg także galion „Pomony”



Rok 1908

Kolejna „Pomona” była pasażerskim parowcem co się zowie, zbudowanym w San Francisco w roku 1888 dla Northern California. Statek pysznił się wykonaną z brązu śrubą, dzięki czemu wyróżniał się wśród pływających wzdłuż wybrzeży Kalifornii bocznokołowców. Długi na 69 metrów kadłub „Pomony” wykonano ze stali. Przed nadbudówką umieszczono sporą ładownię. Statek szybko uzyskał miano „Pride of the Coastal Fleet” (Duma Floty Przybrzeżnej).

,

W trzy lata po zwodowaniu statek przeszedł w ręce biznesmena o nazwisku Knowles, który w przypływie uzasadnionej dumy tak właśnie przemianował statek. Nie mający doświadczenia w eksploatacji statków Amerykanin sprzedał w końcu w roku 1897 „Knowlesa” do Pacific Coast SS Co. Nowy armator przywrócił poprzednią nazwę i skierował statek do obsługiwania linii San Francisco – Vancouver. Najpierw jednak skrócono rufową część nadbudówki oraz zainstalowano boczną furtę ładowni, co pozwoliło na szybsze operacje przeładunkowe. Dodatkowo na pokładzie zrobiono miejsce do przewożenia samochodów. Wszystkie te przeróbki miały to o tyle sens, że nowy właściciel uznał jako główne źródło przychodów fracht za ładunki, podczas gdy wpływy z biletów uznał za drugorzędne. Kilkudziesięciu bogatych pasażerów miało do swej dyspozycji kabiny pierwszej klasy, podczas gdy pod pokładem często tłoczyli się pasażerowie bezkabinowi (steerage), głównie Włosi, chcący dla odmiany spróbować szczęścia w Kanadzie. Stamtąd było zresztą blisko do Alaski, kuszącej swym złotem.

W marcu 1908 roku statek znajdował się w drodze na północ, kierując się do Eureki, pośredniego portu na trasie. Oprócz pasażerów statek wiózł 300 ton wartościowego ładunku (w tym porcelanę) oraz kilka samochodów. Siedemnastego marca po południu „Pomona” zbliżała się do trawersu miejscowości Fort Ross. Dystans od lądu wydawał się być bezpieczny, chociaż mniejszy niż zazwyczaj. Decyzję o zbliżeniu się do brzegu podjął w trosce o pasażerów kapitan Swansen, chcąc oszczędzić im niewygody silnego kołysania na otwartym oceanie. Według oceny kapitana nowy kurs statku trzymał go w odległości półtora mili od skalistego lądu.

O 18:15 rozwijająca 12 węzłów „Pomona” uderzyła w szczyt podwodnej skały. Była to prawdopodobnie Monterey Rock, nazwana tak dlatego, iż rok wcześniej nadział się na nią parowiec „Monterey”. Swansen przyjrzał sie dokładnie mapie. Wyglądało na to, że statek znajdował się raptem o trzy czwarte mili od lądu czyli znacznie bliżej, niż to się mu wcześniej wydawało. Pomimo wlewającej się do ładowni wody Swansen skierował statek ku Zatoce Fort Ross, mając nadzieję osadzić go tam bezpiecznie na plaży. Gdyby sie to udało to nie tylko pasażerowie byliby bezpieczni, ale uratowała by się także choćby tylko część cennego ładunku. To nie był jednakże jego dzień.

„Pomona” uderzyła w kolejną skałę i natychmiast zaczęła nabierać wody. Nikt już nie myślał o dopłynięciu do plaży. Statek zaczął się kłaść na prawą burtę. Rozległy się dzwonki alarmu szalupowego. Osłonięty od wiatru akwen pozwolił na sprawne i bezpieczne ulokowanie wszystkich rozbitków w szalupach, które po niewielu minutach bezpiecznie dotarły do plaży.

Dopiero po zawiezieniu rozbitków koleją do San Francisco, armator zaczął myśleć o wraku. Gdy na wpół zatopionym statku wylądowali jego ludzie stwierdzili, iż odwiedziło go już przed nimi sporo złodziei, którzy nieźle się tam obłowili, zabierając nawet część znajdującego się powyżej lustra wody ładunku. Pod kadłub wraka podciągnięto barkę, na którą przeładowano, co tylko jeszcze zostało. Z żalem stwierdzono zniszczenie przez wodę wszystkich worków z pocztą.

,

Teraz do pracy przystąpili wynajęci stoczniowcy, którzy ogołocili statek z wykonanych z brązu elementów. Zdemontowano także śrubę. Wielkim wysiłkiem udało się wydobyć silnik, ale tylko po to, aby zaraz sprzedać go na złom. Następnym krokiem była próba wydobycia statku przy pomocy przywiązanych do niego licznych pontonów, ale kilka kolejnych prób spełzły na niczym. Uznając, iż wrak może być zagrożeniem nawigacyjnym (w tym miejscu?), wysadzono go w końcu przy użyciu dynamitu.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:52)

 
30-04-15 09:07  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"Gdy w pobliżu pojawił się parowy holownik „Erin”, ciągnący za sobą dwie łodzie ratownicze, marynarze [ujrzeli/zobaczyli ?] unoszące jedynie wystające nad wodę fragmenty części dziobowej".
Pozdrawiam

 
30-04-15 09:11  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dzięki, Dick :-)

 
04-05-15 07:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 333

BARDZO ZŁOTE „WROTA”

Należący do amerykańskiego armatora Aspinwall Line i zwodowany w 1851 roku statek otrzymał ładną nazwę „Golden Gate” (Złote Wrota), nazwę która cały świat poznał w roku 1937, kiedy to otwarto w Kalifornii słynny most. Tak naprawdę jednak, miliony ludzi usłyszały te słowa już w roku 1862.

W połowie XIX wieku statek ten zaliczano do dużych. Bocznokołowiec mający 2850 GRT, mierzący 87 metrów, mogący rozwijać 11 węzłów i oferujący miejsca dla aż 1200 pasażerów - fakt że w znacznej większości bezkabinowych - prezentował się bardzo okazale. W przeciwieństwie jednak do siostrzanego „Golden Age” który przez długie lata przemierzał oceany, nie był to statek szczęśliwy.

W roku 1854 „Golden Gate” wszedł na mieliznę w pobliżu San Diego, a trzy lata później złamał wał prawego koła, co zmusiło go do bardzo trudnego nawigacyjnie powrotu do San Francisco tylko na jednym kole, starającym się zmusić statek do kręcenia w kółko.

Armator zatrudniał go w relacji San Francisco – Nowy Jork, a pasażerami byli głównie poszukiwacze złota wracający na Wschód ze zdobytym majątkiem, albo... z pustymi kieszeniami. Kabina pierwszej klasy kosztowała aż 250 dolarów, drugiej klasy 175, a bilet bezkabinowca (steerage) tylko 100

URL=http://s1143.photobucket.com/user/akra2/media/Teksty%2029/1%20golden_gate%201862_zpszidg8qax.jpg.html][/URL]

Taki właśnie rejs rozpoczął się w San Francisco w lipcu 1862 roku. Na statku znajdowało się 95 członków załogi oraz 242 pasażerów, spośród których mniej więcej połowy nie stać było na wykupienie miejsca w kabinie. Zarówno w ładowni jak i w posiadaniu pasażerów znajdowały się złote sztabki i monety których wartość oceniono na około dwa i pół miliona dolarów, co w połowie XIX wieku było sumą wręcz niewyobrażalną. Niektóre źródła mówią wprawdzie o „zaledwie” 1,4 miliona, ale i taka suma rzucała wtedy na kolana.

Dwudziestego siódmego o 16:45 kiedy to pasażerowie zasiedli do obiadu, kapitan W. H. Hudson powiadomiony został o pożarze w maszynowni. Statek znajdował się wtedy na trawersie meksykańskiego Manzanillo. Hudson natychmiast rozkazał sterować w kierunku odległej zaledwie o 15 mil plaży de Oro. Ogłoszono alarm szalupowy. Gdy możliwe do opuszczenia, a usytuowane niestety jedynie w rufowej części statku szalupy znalazły się na wodzie, dowodzący jedną z nich starszy oficer Mathew Nolan rozkazał podążać wszystkim za płynącym statkiem. Doświadczony oficer zdawał sobie sprawę z tego, że bez wątpienia zobaczą wkrótce skaczących do wody ludzi. Szalupy „Golden Gate” miały niestety niewielkie rozmiary, mogąc pomieścić raptem dwadzieścia kilka osób! Kamizelek ratunkowych było za to aż 1200.

Pożar rozszerzał się niewiarygodnie szybko, a płomienie wyrastały wysoko pomiędzy przednim kominem a kuchnią dla pasażerów. Marynarze podłączyli węże i uruchomili pompy. Dowodził nimi kapitan statku z poprzednich kilku rejsów R. H. Pearson, który przekazawszy dowództwo Hudsonowi płynął teraz do Nowego Jorku jako zwykły pasażer.

Pearson wiedział że na dole pozostał starszy mechanik W. Wadell z wachtą w kotłowni i maszynowni, wszyscy odcięci płomieniami od wyjścia na pokład. Z kilkoma ochotnikami zszedł na dół, rozwalając następnie częściowo tylną gródź maszynowni, co pozwoliło na ewakuację stamtąd kilkunastu ludzi. Jako ostatni na pokładzie znalazł się Wadell. Otoczony przez płomienie skoczył do wody, skąd został później wciągnięty na szalupę.



Wobec wściekłego pożaru na śródokręciu, ludzie zaczęli gromadzić się na dziobie i rufie. Na śródokręciu pozostali jedynie biorący bezpośredni udział w walce z ogniem. Nie było oczywiście szans na jego opanowanie; teraz chodziło jedynie o opóźnianie rozprzestrzenianie się pożaru, aby statek zyskał czas na dotarcie do mielizny. Tylko że łopatki obracały się coraz wolniej...



O 17:15 „Golden Gate” był już o zaledwie 3-4 mile od plaży. Ludzie zaczęli skakać do wody albo w kamizelkach, albo rzucając najpierw w dół drewniane elementy statku. Pasażer z Nowego Jorku, Ben Holladay – po kilku latach wielka szycha w Union Pacific Rail Road - był jednym z nieumiejących pływać, przywiązał się zatem do drewnianej drabiny i ryzykownym skokiem uciekł przed ogniem. Po kilkunastu minutach znalazł schronienie w szalupie.



„Golden Gate” osiadł na mieliźnie o 17:30, o 14 mil na północny-zachód od Manzanillo. Od brzegu dzieliło go zaledwie 300 metrów, ale cały ten dystans pokrywały fale silnego przyboju. Podnieceni bliskością lądu rozbitkowie zaczęli masowo skakać do wody, ale niewielu niestety dało radę wzburzonej wodzie. W końcu na pokładzie pozostała tylko dwójka kapitanów. Zdjęli część ubrania oraz buty i weszli na bukszpryt, po czym skoczyli do wody. Jako pierwszy na plaży znalazł się nie mający żadnych obrażeń Hudson a dopiero sporo czasu po nim Pearson, który tak wspominał te chwile: „Byłem sam, wyczerpany fizycznie i psychicznie z poparzonym lewym ramieniem i prawym barkiem. Jakkolwiek jestem dobrym pływakiem, wątpiłem czy dopłynę do brzegu bez kamizelki ratunkowej.”

Pod wieczór na plaży znajdowało się zaledwie około 80 osób, oraz cztery wyrzucone na piasek martwe ciała. Na oczach rozbitków dopełniał się los „Golden Gate”. Około 21:00 statek przełamał się na wypalonym do cna śródokręciu, po czym obie części podniosły się z mielizny, osiadając ostatecznie znacznie bliżej lądu niż poprzednio.

Rankiem rozbitkowie ujrzeli na plaży mnóstwo sztuk bagażu i – co najważniejsze – kilka baryłek z piwem, co pozwoliło wreszcie ugasić pragnienie. Pochowano zmarłych, po czym plażą wyruszono w kierunku Manzanillo. Gdy rozbitków dzieliło od miasta zaledwie 11 mil musieli zatrzymać się, zablokowani skałami nie do przejścia na obszarze zwanym „White Rock”. Tam spędzili dwie doby bez jedzenia i picia, zanim dotarła do nich pomoc.

Tymczasem inne statki wiedziały już o zagładzie „Golden Gate” – dym widoczny był przecież z daleka. Kilkudziesięciu rozbitków podjął z szalup parowiec „St. Louis”. Ten sam statek wyłowił także dwadzieścia sześć ciał, z których niektóre nosiły ślady ognia. Kolejne ciała ofiar pożaru morze wyrzucało na brzeg jeszcze przez prawie rok!

Kolejna łódź, dowodzona przez trzeciego oficera Jamesa Scotta zdryfowała aż 80 mil na południe od Manzanillo i dopiero wtedy 23 znajdujące się na niej osoby zostały uratowane przez parowiec „Orizaba”. Pasażerowie z tej szalupy zgodnym chórem okrzyknęli prawdziwymi bohaterami zarówno Scotta, jak i starszego oficera Nolana, doceniając ich poświęcenie i fachowość. Wiele szczęścia miał także pasażer André Chavanne, który samotnie dryfował w kamizelce przez 24 godziny, zanim został wyratowany przez rybaków.

Bilans pożaru był tragiczny. Śmierć poniosło 34 marynarzy i aż 157 pasażerów. Spośród pasażerów pierwszej klasy przeżyło 41 procent, a z drugiej 47. Bezkabinowcy byli bez szans na dostanie się do nielicznych szalup i dlatego zaledwie co czwarty z nich uratował życie. Ocalało 61 marynarzy i zaledwie 85 pasażerów.

Gdy opadły emocje związane z ludzką tragedią, przypomniano sobie o przewożonych przez „Golden Gate” skarbach. Pierwszym statkiem który pokazał się przy leżącym na głębokości zaledwie czterech metrów wraku był parowiec „Constitution”, którego załoga wydobyła 15 leżących prawie na widoku skrzyń. Znajdujące się w nich złote monety warte były aż 820 tysięcy dolarów! Wkrótce zresztą pozostało z tego tylko 620 tysięcy, bo pozostałe 200 zostało w tajemniczy sposób ...ukradzione.

Przez następne lata mozolnie wydobywano znajdujące się głęboko pod piaszczystym dnem złoto. W 1903 roku zbudowano nawet długi pomost, aby ułatwić sobie pracę!



Oficjalnie wiadomo, że oprócz owych 15 skrzyń wydobyto także złoto wartości 300.000 dolarów. Oznaczałoby to zatem, że na dnie pozostał skarb wart 1,4 miliona. Należy jednak sądzić, że pracujący przez dziesięciolecia „prywatni poszukiwacze” w bardzo znacznym stopniu zdołali uszczuplić tę kwotę.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:52)

 
04-05-15 07:58  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Na czwartek sugeruję zaopatrzyć się w zatyczki do uszu, bo będzie dużo bumbania, ale także i okazja, aby szczerze się wzruszyć...

Post zmieniony (04-05-15 11:31)

 
04-05-15 12:26  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Ciekaw jestem jak długie były takie rejsy z takimi prędkościami dookoła Ameryki Płd. 2-3 m-ce ?

 
04-05-15 12:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Specjalistyczny program jaki mam w firmie powiedział mi, że droga SF - NY via cieśnina Magellana to 13.164 NM. Przy trzymanych non-stop 11 węzłach przelot zajmuje 49,87 doby. W idealnych warunkach pogodowych, oczywiście.

Znalazłem w necie także coś takiego:

http://www.sea-distances.org/

co pozwala obliczyć czas trwania podróży nawet "doobkoła świata" via Kanał Sueski :-)

Post zmieniony (04-05-15 13:04)

 
04-05-15 13:55  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Dzięki, czyli uwzględniając pogodę, postoje w portach (branie bunkru, wody itd.) można przyjąć, że taka podróż trwała ok. 2,5 m-ca. Lądem z Kalifornii na wsch. wybrzeże to trasa mniej więcej taka jak z Polski do Hiszpanii i wędrowali ok. 6 m-cy (+ atrakcje jak Indianie).

 
04-05-15 14:12  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Z kolei na morzu równie wielką atrakcją był niejaki pan Horn w przypadku, gdyby ktoś nie lubił pana Magellana :-)

Post zmieniony (04-05-15 14:14)

 
07-05-15 07:58  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 334


„YOU MAY FIRE WHEN YOU ARE READY, GRIDLEY”

Powyższe słowa znaczące: „Możesz strzelać gdy jesteś gotowy, Gridley” stały się od chwili ich wypowiedzenia w roku 1898 częścią historii Stanów Zjednoczonych. Zna je chyba każdy Amerykanin, a już na pewno taki, któremu nie jest obca historia jego kraju. Słowa te możemy przeczytać między innymi na tablicy stojącej na cmentarzu, gdzie ów Gridley został pochowany.



Poznajmy bliżej tę historię.

Piętnastego lutego 1898 roku tajemnicza eksplozja na stojącym w Hawanie amerykańskim pancerniku „Maine” (vide Opowieść 34) spowodowała takie wzburzenie w Stanach, że wybuch wojny z Hiszpanią był jedynie kwestią czasu. W stan ostrego pogotowia powołano między innymi także czasowo stacjonującą w Hong Kongu Eskadrę Azjatycką US Navy, dowodzoną przez komodora George Deweya.

Komodor George Dewey


Na swój flagowy okręt Dewey wybrał krążownik pancernopokładowy „Olympia”, którego dowódcą był stary przyjaciel komodora, komandor (captain) Charles Vernon Gridley.

Komandor Charles Vernon Gridley


Do boju gotowe był następujące okręty eskadry:

- krążownik pancernopokładowy „Olympia” – 21,7 węzła – 4x200 mm + 10x127 mm


- krążownik pancernopokładowy „Baltimore” – 20,6 węzła – 4x200 mm + 6x152 mm


- krążownik pancernopokładowy „Boston” – 15 węzłów – 2x200 mm + 6x152 mm


- krążownik pancernopokładowy „Raleigh” – 19 węzłów – 1x152 mm + 10x127 mm


- kanonierka „Concord” – 17,3 węzła – 6x152 mm


- kanonierka „Petrel” – 13,7 węzła – 4x152 mm


Do tego dochodziły cztery okręty bez żadnej wartości bojowej: kuter celny „Hugh McCulloh”, bocznokołowy okręt zaopatrzeniowy „Manocari” oraz dwie niewielkie jednostki „Nanshan” i „Zafiro”.

Okręty były gotowe do boju, ale Gridley zdecydowanie nie. Od dłuższego już czasu czuł się bardzo źle z powodu silnego, nieustannego bólu po prawej stronie ciała, błyskawicznie przy tym tracąc wagę z 90 do zaledwie 52 kilogramów. Wszystkie objawy wskazywały na raka wątroby.

Piętnastego kwietnia okrętowy chirurg uznał Gridleya za fizycznie niezdolnego do pełnienia obowiązków. Gdy Dewey z ogromnym żalem zakomunikował przyjacielowi że odsyła go do kraju, ten stanowczo zaprotestował. Gorączkowo tłumaczył że Dewey ma obowiązki jako dowódca eskadry szykującej się do bitwy z Hiszpanami, i dlatego nie powinien zajmować się pojedynczym okrętem. Zadeklarował także, iż pomimo wyniszczającej go w strasznym tempie choroby będzie w stanie pełnić obowiązki dowódcy „Olympii” tym bardziej, że znał doskonale plan opracowanego również przy jego udziale starcia. Wzruszony desperacją przyjaciela Dewey ustąpił.

Dziesięć dni później do Hong Kongu dotarła informacja, że Eskadra Północnego Atlantyku rozpoczęła blokadę Hawany. Rozpoczęcie wojny pomiędzy Stanami a Hiszpanią musiało spowodować natychmiastową reakcję neutralnych Brytyjczyków. Gubernator Hong Kongu Henry Arthur Black oznajmił, iż do 26 kwietnia 16:00 wszystkie okręty pod hiszpańską i amerykańską banderą muszą opuścić port. Na doręczonej Deweyowi pisemnej decyzji, Black dopisał na dole: „Bóg wie, mój drogi komodorze, że przesyłam ci to powiadomienie ze złamanym sercem.”

Dewey wypłynął zatem z Hong Kongu, po czym zakotwiczył w znajdującej sie o kilka zaledwie godzin drogi zatoce Mirs (zwanej przez Chińczyków Tai Pang Wan), postanawiając czekać tam na rozkazy. Długo nie czekał. Wydany przez Sekretarza Marynarki Johna Davisa Longa rozkaz brzmiał:

„Rozpoczęła się wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Hiszpanią. Płyńcie na Filipiny. Rozpocznijcie działania przeciwko hiszpańskiej flocie. Musicie okręty przechwycić albo zniszczyć. Dołóżcie wszelkich starań.”

Jeszcze przez dwa dni Dewey czekał w zatoce na amerykańskiego konsula z Manili Oscara F. Williamsa, który przywiózł cenne wiadomości. Hiszpańska eskadra opuściła zatokę Manilską, zamieniając ją na łatwiejszą do obrony zatokę Subic, usytuowaną o 25 mil na północ od Manili.

Amerykańskie okręty podniosły kotwice 27 kwietnia. Szyk prowadziła „Olympia” za którą szły krążowniki „Baltimore”, „Raleigh” i „Boston” i wreszcie kanonierki z pozostałymi jednostkami. Coraz bardziej wynędzniały Gridley rozkazał wykreślić kurs prowadzący do zatoki Subic.

Trwały przygotowania do bitwy. Prowadzono ćwiczenia z użyciem karabinów oraz maczet (!), wokół nasady masztów owijano zapasowe łańcuchy kotwiczne i wyrzucano za burtę łatwopalne wyposażenie takie jak meble czy drewniane obudowy szotów a także - co wydaje się lekką przesadą - książki i nawet przypinane na szafkach zdjęcia mocno nieubranych panienek.

Gridley przypomniał załodze że najbliższym miejscem gdzie można uzupełnić zapasy jest San Francisco, w związku z czym wyraził nadzieję, że artylerzyści będą starannie celować, licząc każdy wystrzelony pocisk. Jeszcze wrócimy do liczenia każdego wystrzelonego pocisku...

W południe 30 kwietnia zespół dotarł do zatoki Subic tylko po to aby przekonać się, iż Hiszpanów już tam nie ma. Dowodzący nimi kontradmirał Patricio Montojo y Pasaron (znany bardziej jako Patricio Montojo) nie zmienił jednakże miejsca postoju z powodu nadciągających Amerykanów z tego prostego powodu, że nie miał o nich pojęcia. Zbuntowani Filipińczycy przecięli po prostu kabel łączący Manilę z resztą kraju, czyniąc kontradmirała głuchym i ślepym. Hiszpanie przeszli na nowe kotwicowisko z czysto praktycznych względów. Stali teraz w zatoce Cañacao, w pobliżu portowego miasta Cavite (Puerto de Cavite). Flagowym okrętem Montojo był krążownik „Reina Cristina”.

Kontradmirał Patricio Montojo y Pasaron


Jaki siłami dysponowali Hiszpanie?

- krążownik „Reina Cristina” – 17,5 węzła - 6x160 mm + 2x70 mm


- krążownik „Castilla” – 14 węzłów – 4x150 mm + 2x120 mm


- krążownik „Don Juan de Austria” – 14,3 węzła – 4x120 mm


- krążownik „Don Antonio de Ulloa” – 14,3 węzła – 4x120 mm


- krążownik „Isla de Cuba” – 16 węzłów – 4x120 mm


- krążownik „Isla de Luzon” – 16 węzłów – 4x120 mm


- kanonierka „El Cano” – 11,5 węzła – 3x120 mm
- kanonierka „General Lezo” – 11 węzłów – 3x120 mm
- kanonierka „Marques del Duero” – 10 węzłów – 1x160 mm + 2x70 mm

Wszystkie te okręty były powolne, słabo uzbrojone i po prostu przestarzałe. Także załogi nie liczyły pełnych stanów. Winne one liczyć łącznie 1865 ludzi, gdy tymczasem obsadzone były jedynie przez 1134! Porównajmy teraz łączną liczbę dział poszczególnego kalibru. Oto artyleria amerykańska:
10x200 mm
23x152 mm
20x127 mm
razem – ujmijmy to jedną liczbą - 8036 mm

oraz hiszpańska:
7x160 mm
4x150 mm
24x120 mm
4x70 mm
razem zaledwie 4880 mm

Zarówno pod względem liczby dział jak i ich kalibru, przewaga Amerykanów – do tego szybszych i lepiej opancerzonych – była przytłaczająca. Tylko cud mógłby uratować Hiszpanów przed porażką. Montojo rozkazał zaminować wejście do zatoki, ale słabo wykwalifikowane załogi postawiły je zbyt głęboko, poniżej maksymalnego zanurzenia najcięższych nawet okrętów amerykańskich! Hiszpańska eskadra mogła liczyć na wsparcie artylerii znajdujących się na pobliskich wzgórzach fortów. Jeden z nich miał nawet działa 240 mm.

Amerykanie znali już nowe miejsce pobytu okrętów Montojo, ale mimo ogromnej przewagi, działali bardzo rozważnie. Okręty Eskadry Azjatyckiej powoli zaczęły zbliżać się do wroga.

Zatroskany stanem Gridleya, Dewey zaproponował mu zejście do kabiny żeby choć trochę się przespał, ale odpowiedź była zdecydowana: „Dziękuję komodorze, ale (Olympia) jest moim okrętem i będę na nim walczył.” Gridley wziął kubek z kawą i pomalutku ruszył na swoje stanowisko bojowe na mostku.

Pierwszego maja o 4 nad ranem Montojo dowiedział się wreszcie o nadciągających Amerykanach i zarządził alarm bojowy. Po trzech kwadransach na „Don Juan de Austria” dostrzeżono wroga.

O 5:05 działa z fortów zaczęły strzelać w kierunku odległego o pięć mil nieprzyjaciela, ale ten nie odpowiadał, nadal skracając dystans. Szyk prowadziła „Olympia”, a za nią w dwustumetrowych odstępach szły „Baltimore”, „Petrel”, Raleigh”, „Concord” i „Boston”. Pierwsze amerykańskie pociski z „Bostonu” i „Concorda” wystrzelono ku fortom dopiero po dziesięciu minutach, ale nie był to ogień intensywny. Rozkaz oszczędzania amunicji wykonywany był z żelazną konsekwencją. Tu nie forty były ważne, ale hiszpańskie okręty!

A okręty te właśnie włączyły się do bitwy. Pomimo ostrzału, Dewey spokojnie formował swój szyk i dopiero o 5:40 opanowanym głosem powiedział do dowódcy „Olympii”: „Możesz strzelać gdy jesteś gotowy, Gridley”.

Jako pierwsze odezwało się dziobowe działo „Olympii”, a zaraz potem ostrzał rozpoczęły pozostałe okręty. Ustawieni do Hiszpanów burtami Amerykanie zaczęli zasypywać wroga gradem pocisków, koncentrując się głównie na noszącym admiralską flagę „Reina Cristina”. Bardzo szybko ciężkie pociski zdewastowały pokład i działa okrętu Montoi, a w końcu spowodowały eksplozję kotłów. Pod ciężkim ostrzałem kontradmirał przeniósł swoją flagę na „Isla de Cuba”, który zresztą też zaczął solidnie obrywać. „Reina Cristina” zatonęła po dwóch godzinach na płytkiej wodzie, płonąc od dziobu do rufy.

Montoja opuszcza płonącą „Reinę”




„Boston” w akcji


Dewey na skrzydle mostku „Olympii”


Po minięciu hiszpańskiej linii Dewey zawrócił, ponownie strzelając salwami burtowymi, po czym powtórzył manewr.



A tak to przedstawiała amerykańska prasa




Wszystko wyglądało znakomicie do chwili, gdy Gridley zameldował, iż pozostało mu tylko po 15 pocisków na każde działo kalibru 152 mm. Problem był o tyle poważny, że działa te były dużo bardziej szybkostrzelne niż te kalibru 200 mm, co szalenie podnosiło ich efektywność. Przy zachowanym tempie strzelania oznaczało to, że działa 152 mm zamilkną już po dwóch minutach! Dewey rozkazał zespołowi wstrzymać ogień, myśląc jakby tu przerzucić amunicję pomiędzy okrętami. Korzystając z ogłoszonej przez siebie przerwy kazał załogom wydać ...spóźnione śniadanie, zjedzone pod niecelnym szczęśliwie ogniem dział z fortyfikacji. I wtedy okazało się, że Gridley otrzymał źle sformułowany meldunek. Tak naprawdę każde z dział 152 mm wystrzeliło do tej pory 15 pocisków a nie, że tyle ich pozostało! Zgodnie z rozkazem liczono wystrzały, tyle że po drodze na mostek meldunek uległ przekłamaniu...

Korzystając z „przerwy śniadaniowej” Amerykanów, Montoja zrobił przegląd resztek swej floty. Niezwykle celny ogień wroga poczynił ogromne szkody. „Reina Cristina” zatonęła tracąc swego kapitana, trzech oficerów i 126 marynarzy. Jej los podzielił „Don Antonio de Ulloa”. Podziurawiona przez pociski i opuszczona przez załogę „Castilla” stała w płomieniach. Zginęło na niej 23 marynarzy. Z czterech dział 120 mm na „Isla de Luzon” strzelać mogło już tylko jedno. Także „Marques del Duero” został bardzo mocno postrzelany. Montoja rozkazał resztkom swej floty wycofać się w głąb zatoki, tam walczyć jak długo się da, a następnie zatopić okręty.

W tym czasie Dewey zażądał raportów o stratach. Komodor patrzył z niedowierzaniem na meldunki: Hiszpanie tak strzelali ze swych przestarzałych dział, że nikt z Amerykanów nie zginął! Rany odniosło zaledwie dwóch oficerów oraz siedmiu marynarzy, ale były to głównie lekkie obrażenia. Ośmiu z tych pechowców służyło na „Baltimore”, gdzie znaleźli się blisko wybuchu jednego z pocisków. Dziewiąty ranny służył na „Bostonie”. Nawet nie dostał lekarskiego zwolnienia ze służby.

O 11:16 najedzeni Amerykanie którzy przy okazji mogli złapać trochę oddechu, dziarsko powrócili do boju. Tym razem „Baltimore” zamienił się miejscami z „Olympią”. Wysunięty mocno do przodu okręt poprosił o zgodę na ostrzelanie dział fortu Sangley, szybko zmuszając je do zamilknięcia. Ku Amerykanom poszły pociski z „Don Antonio de Ulloa”, ale ci odpowiedzieli tak celnym ogniem, że Hiszpanie pospiesznie opuścili rozbity krążownik. Koniec bitwy zbliżał się wielkimi krokami.

,

„Olympia” dobija resztki hiszpańskiego zespołu


„Concord” zabrał się za zatopienie stojącego bezradnie na mieliźnie parowego frachtowca „Isla de Mindanao”. Mający najmniejsze zanurzenie „Petrel” wpłynął daleko w głąb zatoki, aby zdobyć lub zniszczyć chroniące się na płyciźnie jednostki. Dzięki temu ryzykownego manewrowi udało mu się przejąć transportowiec „Manila” oraz szereg mniejszych statków.

Bitwa skończyła się miażdżącym zwycięstwem Amerykanów. Zatopili lub kompletnie zniszczyli praktycznie całą hiszpańską flotę, zabijając przy tym lub raniąc 381 ludzi co stanowiło prawie 34 procent wszystkich załóg. Cieszyli się z sukcesu nie niepokojeni tym razem przez lądową artylerię ponieważ Dewey zagroził, że w przypadku ponownego otwarcia ognia w kierunku jego okrętów, ostrzela w odwecie miasta Cavite i San Roque.

Wrak „Isla de Cuba”


Wrak „Reina Cristiny”
,

Wrak „Castilli”


Osadzony na mieliźnie „Don Juan de Austria” został przez Amerykanów wydobyty, wyremontowany i pod niezmienioną (!) nazwą wcielony do US Navy
,

Amerykanie triumfowali. „DEWEY ROZBIJA HISZPAŃSKĄ FLOTĘ”


Zdobyczne hiszpańskie bandery wywieszono w Akademii Morskiej w Annapolis


Na fali patriotycznego uniesienia można zarobić na wszystkim. Oto opakowanie kakao


***

Po bitwie dzielny komandor Charles Vernon Gridley zgodził się wreszcie na opuszczenie swego okrętu, zamierzając poprzez Japonię dotrzeć do domu, aby dokonać żywota wśród najbliższych. Choroba była jednakże zbyt zaawansowana. Gridley zmarł 5 czerwca – niewiele ponad miesiąc po bitwie - na stojącym w Kobe statku „Coptic”, w wieku lat pięćdziesięciu trzech.

Gridley Monument w Erie, Pensylwania


***

Decyzją prezydenta McKinleya, George Dewey został awansowany na kontradmirała zaledwie trzy tygodnie po bitwie. Jego zwycięska eskadra wsparła jeszcze sierpniowe lądowanie 6000 amerykańskich żołnierzy w Manilii, a potem patrolowała wody wokół Filipin. W marcu 1899 roku Kongres awansował go na admirała. Zmęczony fizycznie i psychicznie Dewey powrócił do Stanów 26 września 1899, gdzie po czterech dniach poprowadził w Nowym Jorku zwycięską paradę. Zmarł w 1917 roku w wieku lat osiemdziesięciu.

Dewey stał się bohaterem narodowym
, ,

Admirał George Dewey


***

W wyniku przegrania bitwy która była nie do wygrania, kontradmirał Patricio Montojo y Pasaron został zwolniony z pełnienia obowiązków już we wrześniu 1898 roku. Razem z odwołującym go rozkazem otrzymał także wezwanie do stawienia się przed Naczelnym Sądem Wojskowym w Madrycie. W marcu 1898 uznano go tam winnym porażki pod Cavite i uwięziono. W jego obronie stawał nawet sam kontradmirał Dewey, zdający sobie doskonale sprawę z tego, że żaden hiszpański dowódca nie miałby szans przy tak dużej dysproporcji sił. Po kilku spędzonych w więzieniu miesiącach Montojo został ułaskawiony, ale jednocześnie odesłano go do cywila. Zmarł pełen goryczy w roku 1917, zaledwie w osiem miesięcy po śmierci swego wielkiego oponenta. Żył 78 lat.

***

W 1902 roku jedno z dział „Castilli” zostało sprezentowane przez amerykańskiego konsula w Manilii miastu Rochester, w stanie Nowy Jork. Obecnie jest eksponowane w parku Highland. Kolejne dwa trafiły do Montpellier, gdzie według amerykańskich źródeł stoją do dzisiaj przed Vermont State House, czyli przed siedzibą rządu stanu Vermont. Na żadnej dostępnej mi fotografii tego budynku nie można jednak ich dostrzec.

,

***

I na koniec o dalszych losach flagowego okrętu Deweya, czyli „Olympii”. Po powrocie w 1899 do Stanów został wycofany ze służby, ale tylko na trzy lata. Podczas I wojny światowej służył w charakterze okrętu szkoleniowego dla kadetów, a następnie jako pływające koszary w Charleston, Południowa Karolina.

Po wojnie „Olympia” wzięła udział w interwencji podczas wojny domowej w Rosji, a potem pływała po Morzu Śródziemnym i Adriatyku, promując pokój w niestabilnych politycznie Bałkanach. W roku 1921 krążownik otrzymał wyjątkowe zadanie przewiezienia z Francji do Waszyngtonu szczątków nieznanego amerykańskiego żołnierza, poległego podczas wojny. Pochowano go na cmentarzu w Arlington.

Trumna na pokładzie „Olympii”...


... i już na amerykańskiej ziemi, tuż po zdjęciu jej z krążownika


Grób Nieznanego Żołnierza w Arlington nosi napis TU SPOCZYWA W GLORII CHWAŁY AMERYKAŃSKI ŻOŁNIERZ ZNANY TYLKO BOGU
,

W grudniu 1922 ponownie wycofano okręt ze służby, wpisując na listę rezerwy. Szczęśliwie przez następne lata nikomu nie przyszło do głowy go zezłomować. W końcu w roku 1957 US Navy przekazała prawa do krążownika stowarzyszeniu Cruiser Olympia Association, któremu udało się doprowadzić mocno sfatygowaną jednostkę do stanu z 1898 roku. Od tej chwili okręt stał się eksponatem w Independence Seaport Museum w Filadelfii.

, , ,

Post zmieniony (26-06-20 09:50)

 
07-05-15 13:24  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Czyta się ! Wspaniałe "story" i PR ! ;-)))

 
07-05-15 14:31  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Miło mi szalenie :-) ale co to jest PR?

P.S. Już w poniedziałek Opowieść "Najdłuższy statek świata"!

 
07-05-15 15:24  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

PR - po "polskiemu" pijar vel piar (Public relations) ;-)))

 
07-05-15 16:57  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Opowieść długa, ale wielce ciekawa.

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
08-05-15 13:00  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
kezat 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Galerie - 1
 

Dzięki za kolejną fajną opowieść!

Kilka zdjęć z mojej wizyty na Olympii:




pozdrawiam,

--

 
08-05-15 13:27  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dzięki za fajne fotki, kezat - ależ Ci zazdroszczę tej wizyty!

 
08-05-15 14:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
kezat 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Galerie - 1
 

... jakbyś kiedyś pisał coś o USS Becuna (SS-319) lub USS New Jersay (BB-62) to też mam trochę fotek. Te trzy okręty muzeum są zacumowane koło siebie - można zwiedzić za jednym podejściem.

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 1 z 23Strony:  1  2  3  4  5  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024