KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok ze standardowym stronicowaniem  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 5 z 23Strony:  <=  <-  3  4  5  6  7  ->  => 
16-07-15 08:40  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 355

CZTERY MINUTY

Na początku wypadałoby jak zwykle przedstawić bohatera niniejszej Opowieści:
- Statek pasażerski „Drummond Castle”
- Zwodowany 1881 w szkockim Govan
- 3706 GRT
- Długość 111 m
- Maszyna parowa 600 KM, prędkość 12,5 węzła
- Kapitan W.W. Pierce

Statek miał kabiny pierwszej klasy dla 120 pasażerów, drugiej dla 100 i wreszcie zbiorowe pomieszczenia dla 160 pasażerów mających wprawdzie bilety z zaznaczoną trzecią klasą, ale de facto byli to bezkabinowcy, czyli bardzo dobrze nam już znani steerage. Podróżowali z pewnością mało wygodnie, ale za to tanio!

„Drummond Castle”


Armatorem był londyński D. Currie & Co., któremu udało się podpisać bardzo opłacalny kontrakt na przewóz poczty i z tej okazji zmienił nazwę na lepiej brzmiącą Castle Mail Packets. Na statku znajdowała się ładownia chłodzona, którą wykorzystywano do wożenia brzoskwiń z Afryki Południowej do Anglii. Zwyczajowa trasa prowadziła z Londynu do Cape Town i na Mauritius.

Dwudziestego ósmego maja 1896 roku „Drummond Castle” wypłynął z Cape Town w drogę do Londynu. Na burcie znajdowało się 143 pasażerów oraz 103-osobowa załoga. Wśród pasażerów większość stanowiły kobiety i dzieci, w tym rodziny wracających do ojczyzny osiemnastu południowoafrykańskich plantatorów herbaty.

Po kilkunastu dniach przyjemnej podróży przy pięknej pogodzie, wieczorem 16 czerwca statek znalazł się w pobliżu wyspy Ushant czyli w punkcie, gdzie Zatoka Biskajska zaczyna przechodzić w Kanał La Manche. Morze nadal było spokojne, ale widoczność nienajlepsza.

Silne prądy zbiegające się przy wysepce Moléne – tuż przy Ushant - powodują, że akwen ten stanowił zmorę nawigatorów, zaliczając się do najniebezpieczniejszych na świecie. Tak było także w przypadku „Drummond Castle”, kiedy to oficerowie na jego mostku nie zorientowali się, że ich statek znoszony jest coraz bardziej na wschód.

Około 22:30 „Drummond Castle” został spostrzeżony przez parowiec „Werfa”, którego pierwszy oficer zwrócił uwagę na to, że mijany statek nie idzie zwykłym w tym miejscu kursem, kierując się wyraźnie w stronę lądu. Niestety nie było jak ostrzec Brytyjczyków przed tym zagrożeniem, mimo że statki mijały się o zaledwie trzy czwarte mili. Oficer poprzestał na wpisaniu obserwacji do dziennika okrętowego „Werfy”. „Drummond Castle” zniknął z ciemnościach, wciąż idąc niezmienionym kursem.

Krótko przed dwudziestą trzecią płynący dwunastoma węzłami statek wpadł na skały Pierres Vertes, znajdujących się na podejściu do Molene, po południowej stronie wejścia do cieśniny Fronveur.

Mapa fatalnego akwenu z podkreślonymi nazwami:
Ile d’Ouessant (Wyspa Ushant)
Ile Moléne (Wyspa Moléne)
Pierres Vertes


Zarówno kapitan Pierce jak i jego pierwszy oficer byli w tym czasie na mostku. Bez żadnych na swoje twierdzenie dowodów uznał, że statek osiadł tak mocno na skałach, iż nie grozi mu zatonięcie. Z tego też powodu zdecydował nie opuszczać szalup czekając na świt. Poprzestał na wydaniu starszemu mechanikowi rozkazu wypuszczenia pary z kotłów, aby nie narażać ich na eksplozję.

Prawie natychmiast okazało się, że Pierce błędnie ocenił sytuację. „Drummond Castle” zaczął tonąć w błyskawicznym tempie. Od chwili wejścia na skały do zniknięcia statku pod powierzchnią wody minęły zaledwie cztery minuty!



Dwaj uratowani marynarze, sternik Wood i marynarz Godbolt udzielili kilku wywiadów dla prasy, przedstawiając wydarzenia owej strasznej nocy:

Pomimo późnej godziny, w chwili zderzenia znakomita większość mężczyzn przebywała na pokładzie, rozkoszując się wieczorną fajką. W łóżkach znajdowały się jedynie dzieci i pilnujące ich matki. W chwili wejścia na skały dał się słyszeć przeciągły i głośny zgrzyt, po którym zapanowała martwa cisza. Po kilku minutach statek zapadł się pod wodę tak szybko, jakby zrobiony był z ołowiu. Następnych chwil marynarze nie pamiętali, wznawiając narrację od momentu, kiedy znaleźli się w wodzie, trzymając kurczowo zmyte z pokładu kawałki drewna. Wokół słychać było mnóstwo błagających o ratunek głosów słabnących z każdą minutą, aż wreszcie wszystko ucichło.

Każdy z unoszących się w pewnej odległości od siebie marynarzy sądził że tylko on ocalał z katastrofy, ale wreszcie Godbolt dostrzegł Wooda. Podpłynął do niego i tak, dodając sobie nawzajem otuchy unosili się na falach przez dziesięć koszmarnie ciągnących się godzin. Kilkakrotnie rozdzielały ich fale, ale za każdym razem rozbitkowie potrafili znowu się połączyć.

Dopiero o dziewiątej rano wycieńczonych do cna marynarzy zauważyli francuscy rybacy, wciągając ich na łódź. Francuzi bezskutecznie krążyli jeszcze w tym rejonie przez godzinę, ale nikogo już więcej nie znaleźli. Trzecią i ostatnią osobą która ocaliła życie, był pasażer pierwszej klasy Charles Marquandt, wyłowiony z wody przez rybaków z Ushant. I to wszystko! Śmierć poniosło 101 członków załogi – w tym kapitan Pierce – oraz 142 pasażerów.

Na Ushant odprawiono przed kościołem mszę za dusze ofiar katastrofy


W ciągu kilku następnych dni fale wyrzuciły na brzeg 53 ciała, z których 51 zostało zidentyfikowanych przez Alphonse Bertillona, pracownika wydziału kryminalnego policji francuskiej. Za swą niewdzięczną pracę został później odznaczony przez Brytyjczyków, podobnie jak biorący udział w akcji ratowniczej rybacy.



Jak zwykle w tamtych latach, nawet na tak wielkiej tragedii próbowano zarobić. Oto opakowanie czekolady:


Wrak został odnaleziony dopiero w 35 lat po tragedii, w roku 1929. Dokonali tego przypadkowo włoscy nurkowie, poszukujący w tym samym rejonie wraku statku „Egypt”, który zatonął 20 maja 1922 roku z prawdziwymi skarbami w ładowniach (vide Opowieść 238). Dzięki temu odkryciu wiemy, dlaczego „Drummond Castle” zatonął tak szybko: jego kadłub miał wielkie rozdarcie od kilu aż po linię wodną.

--

Post zmieniony (02-05-20 14:00)

 
16-07-15 08:46  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

W ramach przeprosin za opóźnienie :-), kolejna Opowieść ukaże się już jutro!

 
16-07-15 09:04  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Przeprosiny nie sa az tak istotne, problemy z internetem to przeciez nic niezwyklego. Niemniej na kolejna Opowiesc juz czyszcze okulary :)

--
pozdrawiam Kuba

 
16-07-15 09:28  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Przygotuj także zatyczki do uszu :-)

 
16-07-15 09:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Może i nie ufasz, ale jednak używasz... Tak samo niektórzy mówią o żonach :-)
(NIE JA!)

 
16-07-15 10:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Bedac bardzo niepoprawny politycznie zapytalbym sie, czy masz na mysli ufanie, uzywanie, czy mowienie ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
16-07-15 10:39  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Będąc bardzo poprawny politycznie, odmawiam jednoznacznej odpowiedzi :-)

 
17-07-15 08:07  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 356

PÓŁ ROKU SUKCESÓW

W lipcu 1914 roku lekki niemiecki krążownik „Karlsruhe” przypłynął na wody centralnej Ameryki, aby zluzować przebywający tam już od pewnego czasu „Dresden”, mając powrócić do Vaterlandu. Jedynym z załogi „Dresdena” który się z tego powrotu nie cieszył był jego dowódca, komandor Erich Kohler, ponieważ rozkazem admiralicji przeszedł na przybyły okręt, przejmując jego dowództwo. No cóż, befehl ist befehl!

„Karslruhe”


Dwudziestego szóstego lipca „Karlsruhe” zawinął do Hawany, gdzie otrzymał od niemieckich dyplomatów informację o zbliżającej się nieuchronnie wojnie. Po czterech dniach postoju okręt wypłynął z portu, kierując się w stronę Bahamów. Po dotarciu w pobliże wyspy Plana Cays, Kohler odebrał radiowy rozkaz nawiązania łączności z liniowcem Norddeutsche Lloyd „Kronprinz Wilhelm”, celem ustalenia miejsca spotkania, a następnie przekazania na niego nadwyżki uzbrojenia. Do rendez-vous doszło 6 sierpnia, o 120 mil na północny-wschód od wyspy Watling. Jednostki stanęły burta w burtę, po czym rozpoczęto przeładowywanie na „Wilhelma” zapasowych dział krążownika oraz amunicji. Po zakończeniu tej operacji, liniowiec miał rozpocząć samodzielne działania w charakterze krążownika pomocniczego.

Tego dnia szczęście nie było jednakże po niemieckiej stronie. Gdy na południowym horyzoncie pojawił się brytyjski krążownik pancerny „Suffolk”, zdążono przerzucić jedynie 2 działa 88 mm z niewielkim zapasem 290 pocisków, a do tego karabin maszynowy i 36 karabinów zwykłych. Ponadto na „Kronprinz Wilhelm” przeszedł oficer nawigacyjny z „Karlsruhe”, kapitan Paul Thierfelder, stając się dowódcą nowego krążownika pomocniczego. Dotychczasowy pierwszy po Bogu, kapitan Kurt Grahn, został pierwszym oficerem. Na „Wilhelma” przeszło także dwóch oficerów i trzynastu artylerzystów, jako że nikt z załogi statku pasażerskiego nie potrafił obsługiwać dział.

Pospiesznie rzucono cumy, po czym obie jednostki rozdzieliły się w ucieczce przed dużo silniejszym przeciwnikiem. „Suffolk” ruszył oczywiście za „Karlsruhe”, słusznie uznając go za bardziej wartego eliminacji przeciwnika niż statek pasażerski. Ponieważ jednak maksymalna szybkość niemieckiego okrętu była większa aż o sześć węzłów (29 wobec 23 jednostki brytyjskiej), dowodzący „Suffolkiem” komandor Edward H. Moubray rozkazał drogą radiową lekkiemu krążownikowi „Bristol”, aby ten przeciął kurs „Karslruhe”.

„Suffolk” stanowił wielkie zagrożenie dla „Karlsruhe”


Już o 20:15 tego samego dnia „Bristol” nawiązał kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. W świetle pełnego księżyca widoczność była znakomita, toteż Brytyjczycy wkrótce otworzyli ogień, na który po paru minutach doczekali się odpowiedzi, i to odpowiedzi groźnej: dwa niemieckie pociski weszły w cel. Zapowiadało się na ostrą walkę, ale w tejże chwili – akurat teraz! – na „Bristolu” uległ awarii skraplacz, redukując szybkość krążownika z 26 do zaledwie 18 węzłów. Brytyjczycy patrzyli bezsilnie, jak wróg znika z ich pola widzenia.

„Bristol”


Z powodu rozpaczliwie małego zapasu węgla, „Karlsruhe” obrał kurs na San Juan w Puerto Rico. Dotarł tam, mając zaledwie dwanaście ton paliwa! Nadzieje na całkowite wypełnienie zasobni okazały się jednak płonne, jako że w porcie znajdowało się zaledwie osiemset ton węgla. Nie można było czekać na dodatkową dostawę, ponieważ komandor Kohler nie miał wątpliwości, że Brytyjczycy nie zrezygnowali z dopadnięcia jego okrętu. Zresztą Niemcy i tak mieli szczęście, że rządzący w Puerto Rico Amerykanie pozwolili im na bunkrowanie!

Ostatnie znane zdjęcie krążownika. Pobieranie węgla w San Juan


Okręt rzucił cumy i pognał ile sił w maszynach do Curaçao w Zachodnich Indiach Holenderskich, gdzie Kohler spodziewał się dobrać węgla do pełna. I tym razem Niemcom udało się uniknąć spotkania z Royal Navy.

Postój w Curaçao trwał zaledwie dobę, ale każda chwila znaczona była ciężką pracą przy pobieraniu węgla. Gdy okręt z wypełnionymi po brzegi zasobniami powrócił na otwarte wody, załoga odetchnęła z ulgą: krążownik znowu mógł pływać z pełną prędkością bez obawy, że zwiększone zużycie węgla unieruchomi go w obliczu nieprzyjaciela.

Z Curaçao wypłynął także wyładowany wcześniej cennym paliwem niemiecki frachtowiec „Stadt Schleswig”, mający krążyć u wybrzeży Brazylii w charakterze pływającej stacji węglowej. Kilka innych, mających identyczne zadanie statków zostało wysłanych w morze przez niemieckich agentów, usytuowanych w portach Ameryki Środkowej i Południowej. Doskonała logistyka pozwoliła na nieprzerwany dwu i pół miesięczny pobyt na morzu, przynosząc krążownikowi godne odnotowania sukcesy.

„Karslruhe” przechwycił aż szesnaście brytyjskich statków oraz holenderski „Maria”, znajdujący się w brytyjskim czarterze. Czternaście jednostek zostało zatopionych, a trzy kolejne, mające w swych ładowniach węgiel, miały towarzyszyć krążownikowi. Łączny tonaż zdobyczy sięgnął 76000.

Niemiecka pocztówka propagandowa informująca iż „najnowszy i najszybszy okręt naszej marynarki” zatopił siedem angielskich parowców


Osiemnastego października czterystu dziewiętnastu jeńców z zatopionych statków zostało przeniesionych na statek „Crefeld”, który cztery dni później zawinął z nimi na Wyspy Kanaryjskie. Tam, w neutralnym kraju, zostali wypuszczeni na ląd.

Czwartego listopada „Karlsruhe” znajdował się w drodze do Barbados. Towarzyszyły mu węglowce „Hoffnung” (przechwycony wcześniej brytyjski „Indrani”), oraz niemiecki „Rio Negro”.

O 18:30 okrętem szarpnęła wielka eksplozja, rozrywając go na dwie części! Dziobowa sekcja z rozbitą w pył nadbudówką, masztem i przednim kominem zatonęła prawie natychmiast, zabierając ze sobą na dno komandora Kohlera wraz z ogromną liczbą marynarzy. Liczne ofiary znajdowały się zresztą także na części rufowej, która jeszcze przez jakiś czas unosiła się na wodzie. „Hoffnung” i „Rio Negro” wyciągnęły z wody zaledwie 123 rozbitków. Poza Kohlerem, śmierć poniosło aż 262 członków jego załogi. Przyczyną eksplozji był prawdopodobnie samozapłon kordytu.

Najwyższy rangą wśród ocalonych był komandor porucznik Studt, który rozkazał przenieść wszystkich rozbitków na „Rio Negro”. Ponieważ na drogę do Niemiec nie starczyłoby węgla dla obu statków, opróżniono ładownie „Hoffnunga”, po czym zatopiono go poprzez otwarcie zaworów dennych.

„Rio Negro” najpierw obrał kurs na Islandię, a następnie z daleka ominął Szkocję, wpływając na Morze Północne. Pod osłoną sztormu udało mu się ominąć brytyjską blokadę i zawinąć do Ålesund w Norwegii. Na początku grudnia statek szczęśliwie przedarł się do ojczyzny, przynosząc Admiralicji hiobowe wieści o „Karlsruhe”. Niemcy przemilczeli oczywiście fakt utraty swego krążownika, wciąż poszukiwanego przez Royal Navy. Polowanie odwołano dopiero w marcu 1915 roku, kiedy to do Brytyjczyków dotarły w końcu informacje o losie niemieckiego okrętu.

Wdowa po komandorze Kohlerze została w 1927 roku matką chrzestną trzeciego już w historii niemieckiego okrętu o nazwie "Karlsruhe".

Post zmieniony (02-05-20 14:00)

 
17-07-15 09:10  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Ja tylko dodam, ze kolejnym Karlsruhe byl: https://en.wikipedia.org/wiki/SMS_Karlsruhe_%281916%29, a wymieniony przez Ciebie byl nastepnym w kolejnosci.


--
pozdrawiam Kuba

Post zmieniony (17-07-15 10:07)

 
17-07-15 09:14  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

No rzeczywiście. Zaraz wprowadzę korektę.

 
19-07-15 17:57  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Lepiej chyba "w stronę Wysp Bahama". Analogicznie - w stronę Salomonów czy Wysp Salomona ?

 
19-07-15 20:09  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Chodzi o styl pisania.

 
20-07-15 08:04  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Gdybym napisał "w stronę Pypcików" zamiast "w stronę Wysp Pypciki" to byłoby ewidentnie źle, bo kto wie, że istnieją Wyspy Pypciki? Pewnie nikt :-)

Ale co do Bahamów, to z pewnością NIKT nie może mieć wątpliwości, iż mowa jest o wyspach. Tak samo jak można napisać "w stronę Kamczatki", "w stronę Andamanów" zamiast "w stronę Wyspy Kamczatki" czy "w stronę Wysp Andamany".

Tym niemniej, dziękuję Ryszardzie, za wprowadzenie ożywczego fermentu do mojego cyklu. Twoje uwagi i komentarze zawsze są i będę mile widziane, a niektóre nawet uwzględniane ;-)

 
20-07-15 08:14  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 357

TAJEMNICE TRÓJKĄTA BERMUDZKIEGO

„Cyclops” był jednym z czterech wielkich masowców, zbudowanych na zamówienie US Navy i stopniowo wchodzących w jej skład w latach 1910-1913. Pozostała trójka nosiła nazwy „Jupiter”, „Nereus” i „Proteus”.

„Cyclops”
,

„Cyclops” wszedł do służby 7 listopada 1910 roku, wchodząc w skład Pomocniczej Służby Marynarki Wojennej (Naval Auxiliary Service). Statek miał aż 19.360 GRT, długość 165 metrów i mógł rozwijać 14 węzłów. Załoga liczyła około 260 osób ale każda z nich miała pełne ręce roboty, jako że głównym zadaniem statku było zaopatrywanie w węgiel znajdujących się w morzu okrętów US Navy. Ktoś musiał przecież w końcu ręcznie napełniać wiele worów, które następnie przeciągano na bunkrującą jednostkę. W operacjach tych pomagały charakterystyczne urządzenia przeładunkowe, pozwalające już z daleka rozpoznać statek.

Rok 1914. „Cyclops” przekazuje węgiel na pancernik „South Carolina”
,

Na początku stycznia 1918 roku „Cyclops” włączony został do Naval Overseas Transportation Service i wysłany do Brazylii z pełnostatkowym ładunkiem węgla, mającego służyć amerykańskim okrętom służącym na wodach południowego Atlantyku. W Rio de Janeiro załadowano w zamian aż 10.000 ton używanej do produkcji amunicji rudy manganowej mocno przeładowując statek, który według znaku wolnej burty mógł załadować najwyżej 8.100 ton. Postój w Rio trwał dwa tygodnie. Dowódcą był komandor podporucznik George W. Worley z Naval Auxiliary Service.

Dowódca „Cyclopsa”


Załoga była w kiepskich nastrojach, jako że ostatni okres przyniósł ze sobą nagromadzenie bulwersujących wydarzeń. Zaczęło się podczas wypływania z Norfolk, kiedy to o mało nie doszło do zderzenie z okrętem badawczym marynarki, USS „Surveyor”. W drodze do Brazylii eksplodowała głowica cylindra, wyłączając z użytku jeden z dwóch silników. Wreszcie statek minął (!) Rio, w związku z czym musiał zawrócić, przy okazji o mało nie wpadając na skały. Oficer który wykreślił na mapie właściwy kurs, kapitan Forbes, oskarżył Worleya o jego zmianę, co o mało nie doprowadziło do katastrofy. Worley uznał oskarżenie Forbesa za bunt i po prostu go aresztował!

Nie był to koniec nieszczęść, uważanych za co bardziej przesądnych za zły omen. Podczas cumowania w Rio, nieostrożny manewr komandora Worleya doprowadził do utonięcia znajdującego się w asystującej łodzi marynarza, a na końcu „Cyclops” otarł się o burtę krążownika „Raleigh”, co zaowocowało uszkodzeniem obu jednostek.



Worley nie był lubiany. Za plecami załoga mówiła o nim jako o pijaku, traktującym bezwzględnie swych ludzi niczym kapitan Bligh ze słynnego „Bounty”. Conrad A. Nervig, który w Rio zszedł z „Cyclopsa” przemustrowując na frachtowiec US Navy „Glacier” określił go później jako „bardzo przeciętnego marynarza i słabego, zbyt ostrożnego nawigatora”. Według niego wszystkie przedstawione tu nieszczęścia były winą komandora. Dla porządku dodajmy jednak, że jeden z badaczy sprawy „Cyclopsa” twierdzi, iż opinia taka została zwyczajnie zmyślona, a nikogo takiego jak Nervig nie było na statku podczas jego drogi z Norfolk do Rio. Tak czy owak, słowa innych marynarzy przekazujących kolegom z innych jednostek opinię o Worleyu, miały identyczny wydźwięk.

Szesnastego lutego „Cyclops” wypłynął z Rio de Janeiro, mając na pokładzie czterdziestu siedmiu pasażerów, w tym pięciu zamkniętych w dobrze strzeżonych pomieszczeniach. Dwóch z nich było dezerterami, a pozostała trójka miała odpowiedzieć w Stanach za morderstwo. Pozostałych czterdziestu dwóch mężczyzn było marynarzami z USS Pittsburgh”, przenoszonych do kraju.

Na statku zaczęły krążyć z każdą chwilą olbrzymiejące plotki. Według nich jeden z morderców, James Coker miał zostać rozstrzelany podczas rejsu, inni szeptali z kolei, jakoby część ludzi z „Pittsburgha” planowała uwolnienie przestępców podczas rejsu, a znaleźli się i tacy, którzy „wiedzieli na pewno” że są chętni do uwolnienia siłą wciąż przetrzymywanego pod kluczem kapitana Forbesa. Atmosfera na statku musiała być doprawdy bardzo nieciekawa.

O tych rewelacjach wiadomo z opowieści załogi podczas zawinięcia do Salvadoru. Tam na statek zaokrętował amerykański konsul w Brazylii Alfred L.M. Gottschalk, chcący zgłosić się do armii. Było to o tyle zaskakujące, że mający niemieckie pochodzenie Gottschalk znany był do tej pory z jednoznacznie wyrażanych proniemieckich sympatii. Może w porę pomyślał o swej dyplomatycznej przyszłości po zakończeniu wojny, a może po prostu chciał ze Stanów poprzez Meksyk wrócić do Vaterlandu? Razem z dyplomatą, na statku znajdowało się teraz 309 ludzi.

Dwudziestego drugiego lutego „Cyclops” rzucił cumy i wyszedł w drogę do Baltimore. Po drodze niespodziewanie zawinął jeszcze do Bridgetown na Barbados, celem dobrania węgla i prowiantu. Wprawdzie w ocenie amerykańskiego konsula generalnego na tej wyspie, statkowe zapasy wystarczyłyby bezproblemowo na bezpieczne dojście do Baltimore, ale w końcu uległ żądaniom Worleya, po czym wysłał następujący telegram:

„Sekretarz Stanu
Waszyngton.
2 kwietnia 17, po południu
Departament 15. Poufne. Kapitan CYCLOPS stwierdził, że potrzebuje sześćset ton węgla, mając na burcie wystarczającą ilość do dotarcia na Bermudy [powinno być Baltimore?]. Maszyny w bardzo złym stanie. Nie ma wystarczających funduszy i dlatego prosi, żebym to ja zapłacił. Niezwykle powściągliwy. Mam potwierdzenie że wziął tutaj tonę świeżego mięsa, tonę mąki i tysiąc funtów warzyw, płacąc 775 dolarów.
Z różnych źródeł wiem, że rzekomo miał mnóstwo gorszego węgla, dobrał węgiel po to, aby go wymieszać, prawdopodobnie miał ponad półtora tysiąca ton.
Kapitan przeklinany jako cholerny Niemiec, najwyraźniej nielubiany przez oficerów.
Podobno miał kłopoty po drodze, uwięził ludzi a jednego stracił; ma także więźniów z okrętów [przebywających] na brazylijskich wodach, jeden z nich skazany na dożywocie.
Pasażerem Konsul Generalny Stanów Zjednoczonych Gottschalk, 231 członków załogi oprócz oficerów i [innych] pasażerów. Dużo niemieckich nazwisk [na liście załogi].
W porcie dostarczono do kapitana lub agenta statku szereg telegraficznych lub radiowych informacji. Wszystkie telegramy [wysłano przez statek] do centrali w St. Thomas, Barbados. Sugeruję przeprowadzenie tam kontroli. Nie mam ku temu żadnych podstaw, ale obawiam się jednak, że może się to skończyć czymś gorszym od zatonięcia statku, a to na bazie niechęci wobec kapitana.
Livingston, Konsul”

Livingston pisał o przeprowadzonej na statku egzekucji, co musiał usłyszeć z ust kogoś z załogi. Gdyby to była prawda, komandora Worleya czekałyby w Stanach nie lada kłopoty. Być może jednak była to tylko plotka powstała z innej wcześniejszej, mówiącej o tym, jakoby morderca James Coker miał zostać rozstrzelany w drodze do Baltimore.

W zdaniu „Kapitan przeklinany przez innych jako cholerny Niemiec” konsul użył słów „damned Dutchman”, ale oczywiście w tym konkretnym przypadku „Dutchman” oznaczało Niemca.

Czwartego marca „Cyclops” opuścił Bridgetown, podając eta Baltimore na trzynastego (eta – expected time of arrival – spodziewany czas przybycia). Następnego dnia statek nawiązał radiową łączność z liniowcem „Vestris” - którego tragiczny los poznaliśmy w Opowieści 7 - informując o doskonałej pogodzie. I to była ostatnia radiowa wiadomość z „Cyclopsa”.

Szóstego marca statek był widziany jeszcze dwukrotnie przez brytyjskie patrolowce, znające port przeznaczenia „Cyclopsa”. Ponieważ jego kurs nie prowadził wprost ku Zatoce Chesapeake – nad którą leży Baltimore – Brytyjczycy dwukrotnie podali Amerykanom właściwe namiary. Czy niewłaściwy kurs był wynikiem niedbałej nawigacji Worleya czy też planował on popłynięcie na wschód, o czym jeszcze będzie mowa?

Kiedy minął trzynastego i czternastego marca, a o statku nie było ani widu ani słychu, rozpoczęto zakrojoną na dużą skalę akcję poszukiwawczą. Wielka liczba jednostek US Navy uparcie patrolowała trasę Barbados-Baltimore, nadaremnie wypatrując rozbitków, albo chociażby jakichkolwiek szczątków statku. Morze było puste.

Doprawdy trudno było pogodzić się z myślą, że tak wielka jednostka mogła zniknąć bez najmniejszego śladu! Po długim acz bezowocnym śledztwie, sporządzono jedynie sześciopunktową listę możliwych scenariuszy:
1. Załoga zbuntowała się i uciekła ze statkiem.
2. Gottschalk poddał statek Niemcom.
3. Statek został storpedowany przez U-boota.
4. Ładunek mógł eksplodować, topiąc statek.
5. „Cyclops” zatonął na skutek zbyt wielkich przeciążeń podczas kołysania się (pamiętajmy o jego przeładowaniu!).
6. Worley poddał statek Niemcom, albo też był w spisku mającym doprowadzić go do zatopienia przez U-boota.
Na żadną z tych teorii nie zdobyto najmniejszych nawet dowodów.

Do sprawy powrócono po zakończeniu wojny. Bazując na słowach konsula o wielu niemieckich nazwiskach, oraz wiedząc o obecności na pokładzie Gotschalka który tak niespodziewanie zapałał chęcią obrony Stanów Zjednoczonych, poważnie rozważano możliwość ucieczki statku do Niemiec. Czyżby dlatego kapitan wziął dużo więcej węgla, niż potrzebował na drogę do Baltimore? Do Niemiec wybrała się grupa oficerów US Navy, która po drobiazgowym śledztwie ustaliła, że „Cyclops” nigdy nie pojawił się w żadnym niemieckim porcie. Na bazie dokumentów Kaiserliche Marine ustalono także, że na planowanej trasie statku nie działał w tym czasie żaden U-boot ani też niemiecki rajder. Tym samym upadły punkty 1, 2, 3 i 6.

Aż do dzisiaj powstają wciąż nowe i nowe teorie, mające wyjaśnić tajemnicze zniknięcie statku, takie jak na przykład zatopienie go przez „falę wyjątkową” (falę morską o wysokości znacznie większej niż typowe fale w danych warunkach pogodowych). Jedyną szansą na dojście do prawdy może być jednakże tylko odnalezienie wraku.

***
Poznajmy także pokrótce losy pozostałych trzech statków z tej serii.

„Proteus” zaginął bez śladu pod koniec listopada 1941 roku, także w okolicach Trójkąta Bermudzkiego, idąc na dno z 58 członkami załogi. Prawdopodobną przyczyną zatonięcia był silny sztorm, który 25 listopada szalał w tym rejonie. Wykluczono storpedowanie przez U-boota.

„Proteus”, rok 1913


„Nereus” także nie pozostawił po sobie żadnych szczątków. Statek został utracony w połowie grudnia 1941 i również w tym samych okolicach co „Cyclops” i „Proteus”. Jako najprawdopodobniejszą przyczynę zatonięcia zarówno „Proteusa” jak i „Nereusa” uznano pęknięcie w sztormie mającego już wiele lat kadłuba.

„Nereus” bierze węgiel w Nagasaki, 1916. Węgiel wnoszony jest na statek w workach, na plecach dokerów


Losy czwartego i ostatniego z węglowców, „Jupitera”, potoczyła się zupełnie inaczej. W roku 1920 w stoczni Marynarki Wojennej w Norfolk rozpoczęto przebudowę statku na pierwszy lotniskowiec US Navy, nazwany „Langley”.

„Jupiter”


Jako „Langley” na stoczni w Norfolk, maj 1921. Widać już kratownicę, na której spocznie pokład lotniczy


„Langley”


Po kilkunastu latach nie pasujący już do nowoczesnych samolotów okręt przebudowano na transportowiec samolotów


„Langley” zatonął w pobliżu Jawy 27 lutego 1942 roku, po ataku japońskich samolotów.

Tonący „Langley”


--

Post zmieniony (02-05-20 14:00)

 
20-07-15 10:18  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Czy do napisania tej Opowiesci zainspirowal Cie Jupiter/Langley z WoWs?

A w kwestii mojego czepialstwa:
"nieostrożny manewr komandora Worleya doprowadził do utonięcia znajdującego się w asystującej łodzie marynarza" - powinno byc "łodzi".

--
pozdrawiam Kuba

 
20-07-15 11:25  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

1. Nie. Zdecydowanie nie. Napisałem o "Cyclopsie", a dopiero potem uznałem, że warto napisać krótko o losach bliźniaczych statków.
2. Poprawiam

Post zmieniony (20-07-15 11:27)

 
20-07-15 11:25  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Ciekawe !
Drobna uwaga: w cytatach wstawki odautorskie wg polskich zasad pisowni umieszczamy w nawiasach kwadratowych.
"Pasażerem [Pasażer] Konsul Generalny..."

 
20-07-15 11:29  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszard - o proszę, nie wiedziałem (fstyt!). Faktycznie jest to sensowne, bo czytelne. Zaraz poprawię (i będę stosował w przyszłości!). DZIĘKI.

 
20-07-15 12:28  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Podejrzewam, że gdyby nie zniknięcie statku, nikt by nie rozważał preferencji politycznych Mr Gottschalka. W końcu wielu Amerykanów do tej pory wskazuje, że z pochodzenia są Niemcami - polecam rzut oka na taką mapkę Amerykański cenzus 2000 - przodkowie hrabstwami
No i mam wrażenie, że za wyjątkiem Pearl Harbor nie mają tendencji do popadania w paranoję, że ich obywatel będzie bardziej lojalny względem kraju pochodzenia przodków niż własnego państwa.

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
20-07-15 12:40  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Akra - zapewne swoje "Opowieści" masz posegregowane i zapisane w plikach. Takie poprawki warto uwzględnić - rzutuje to na poprawność i czytelność całości.
Np. ważny jest też spójny, jednolity styl zapisu. Często można spotkać w jednym tekście np.
Ju-88, Ju 88, Junkers 88, Junkers - 88 a winno być tylko Ju-88 (lub inne określenie) ale w całym tekście.
Tak samo z pisaniem liczebników porządkowych - obowiązuje konsekwencja w całym tekście (jednolitość). Piszemy je albo wszystkie słownie albo cyframi.
Tak nagle przyszło mi do głowy a w Twoich "Opowieściach" nie szukam dziury w całym. ;-)

 
20-07-15 12:42  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Gottschalk - też tak uważam, chociaż z drugiej strony jego niespodziewany krok "amerykańsko-patriotyczny" był co najmniej zastanawiający wobec wcześniej deklarowanej sympatii do Niemiec. Ni z tego ni z owego nagle uznał, że ten kraj jest jednak be, a Stany cacy?

"Za wyjątkiem Pearl Harbor nie mają tendencji do popadania w paranoję, że ich obywatel będzie bardziej lojalny względem kraju pochodzenia przodków niż własnego państwa". - to jednak, co się działo podczas 2 wojny z amerykańskimi Japończykami, wystarczy.
O ile się orientuję, to nawet rodziny żołnierzy takiego pochodzenia (bardzo dzielnie walczących w Europie) nie mogły liczyć na zwolnienie z internowania, co uważam za zwycięstwo ostrożności nad zdrowym rozsądkiem. Ale z drugiej strony, gdybym był wtedy białym Amerykaninem, może myślałbym inaczej...

 
20-07-15 21:47  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszard: Ponieważ nie widzę szansy na opublikowanie moich tekstów drukiem, nie planuję porządkowania wszystkiego od Opowieści numer 1 :-)

 
23-07-15 08:03  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 358

PIERWSZY PAROWIEC CUNARDA

Pierwszego przejścia przez Atlantyk z wykorzystaniem maszyny parowej dokonał w roku 1819 amerykański bocznokołowiec „Savannah”, przepływając trasę Savannah-Liverpool w 29 dni 11 godzin. Ze względu jednakże na mało efektywną, za to paliwożerną maszynę, napędzała ona statek jedynie przez 80 godzin. Przez pozostały czas „Savannah” musiał polegać na żaglach.

„Savannah”. Wąskie łopatki nie mogły mieć dużej wydajności


W piątym dniu rejsu „Savannah” został z daleka dostrzeżony przez szkuner „Contract”, który widząc czarny dym wydobywający się z żaglowca („Savannah” szedł wtedy równocześnie pod żaglami i przy pracującej maszynie) uznał że na statku jest pożar. Próba zbliżenia się celem udzielenia pomocy spełzła jednakże na niczym, ponieważ podwójnie napędzany „płonący” statek płynął z szybkością 10 węzłów.

Dopiero w dwanaście lat później podjęto kolejną próbę. Kanadyjski bocznokołowiec „Royal William” wyruszył z Pictou w Nowej Szkocji w drogę do Gravesand nad Tamizą. Przelot zajął 25 dni, ale nie udało się dokonać go jedynie pod parą. Co kilka dni zatrzymywano maszynę i na wiele godzin podnoszono żagle. Przerwy powodowane były potrzebą regularnego zeskrobywania z kotłów soli, zbierającej się tam od gotowanej w nich morskiej wody.

„Royal William”


Przełomem stał się dopiero rejs „Siriusa” w kwietniu 1838 roku. W swym jedynym rejsie przez Atlantyk – zaraz potem słusznie uznano, że statek jest zbyt mały na tak trudny szlak – parowcowi potrzeba było jedynie 18 dni 4 godziny i 22 minuty dla przejścia z irlandzkiego Cork do Nowego Jorku. Niedaleko Stanów skończył się węgiel, ale mający ambicję przepłynąć Atlantyk jedynie przy użyciu maszyny parowej kapitan zdecydował się na niezwykłe rozwiązanie, powtórzone po latach przez Juliusza Verne’a w powieści „W 80 dni dookoła świata”. Uzbrojeni w piły i siekiery marynarze, wspomagani przez przejętych sytuacją pasażerów, zabrali się za drewniane wyposażenie statku. Do paleniska poszły meble, zapasowe reje i nawet jeden z masztów. Udało się! „Sirius” wpłynął do Nowego Jorku jako pierwszy statek, który bez użycia żagli przebył Atlantyk, osiągając przy tym średnią prędkość 8,03 węzła. Wprawdzie rekordowy czas przejścia został prawie natychmiast pobity przez „Great Western”, który przypłynął do Nowego Jorku zaledwie w kilkanaście godzin po „Siriusie”, ale stateczek zdążył wejść na stałe do historii żeglugi. Podróż „Great Western” ze średnią szybkością 8,66 węzła zajęła 15 dni 12 godzin. Dla porównania, żaglowce w tych latach potrzebowały nawet i 40 dni na pokonanie oceanu. Rozpoczął się atlantycki wiek pary.

„Sirius”


Jednym z tych, którzy wyczuli interes był Brytyjczyk Samuel Cunard, który wraz z inżynierem Robertem Napierem założył w 1839 roku spółkę armatorską British and North American Royal Mail Steam-Packet Company, przemianowaną w 1879 na Cunard Steamship Line, a znaną powszechnie jako Cunard Line. Nowy armator zaplanował budowę czterech bocznokołowców, mających pływać na linii Liverpool – Halifax – Boston. Pierwszym z serii była „Britannia”, a pozostałe trzy nosiły nazwy „Acadia”, „Columbia” i „Caledonia”.

Samuel Cunard


„Britannia”
, ,

„Britannia” miała 1150 GRT, długość 63 metrów, maszynę o mocy 740 KM pozwalającą na rozwinięcie 9 węzłów, trzy ożaglowane maszty, oraz luksusowe kabiny dla 115 pasażerów. Kabiny były oczywiście luksusowe jedynie jak na owe czasy, bo dziś wzbudziłyby pewnie jedynie uśmieszek politowania. Zachował się rysunek takiej kabiny, ponoć należącej do Charlesa Dickensa i jego żony Kate, którzy w styczniu 1842 roku odbyli „Britannią” rejs do Nowego Jorku:



Dickens napisał o niej bardzo gorzkie słowa:
„...odejmując dwie koje, jedna nad drugą [górna była bardzo trudno dostępną półką] - nigdy w historii nie było mniej miejsca do spania z wyjątkiem trumien – nie była większa od (wnętrza) dorożki...”

Dickens wybrał akurat ten statek ze względu na doskonałą opinię, którą się cieszył. Pisarz jednakże nie miał z podróży żadnej przyjemności. Cierpiąc na chorobę morską, większość czasu spędzał w „klaustrofobicznej” – jak napisał – kabinie. Gdy już z kolei zaczął pokazywać się na pokładzie, ogromnym lękiem napawały go iskry z komina, lecące wprost na rozpostarte żagle drugiego masztu (dla oszczędności węgla i zwiększenia szybkości żagle często wspierały maszynę). Do Europy państwo Dickens wrócili już zwykłym żaglowcem, bardzo wątpliwe jednakże jest, żeby tym razem trafiła im się większa i wygodniejsza kabina. No, może chociaż koje stały obok siebie, a nie piętrowo.

W sierpniu 1841 roku „Britannia” odebrała „Great Westernowi” Błękitną Wstęgę Atlantyku za przelot z zachodu na wschód, osiągając średnio 10,98 węzła. Rekord utrzymał się jednakże tylko do maja następnego roku, kiedy to „Great Western” odzyskał Wstęgę, bijąc statek Cunarda raptem o jedną setną węzła (10,99)! W dwa lata po rekordowym rejsie „Britannia” otrzymała nową maszynę mającą o 300 KM więcej od poprzedniej, ale to już nie wystarczyło do bicia rekordów.

Przed kolejne dwa i pół roku statek odbywał rutynowe rejsy, aż nadszedł niezwykle mroźny styczeń 1844 roku. „Britannia” stała przy kei w Bostonie szykując się do wyjścia w morze, gdy kapitan John Hewitt z przerażeniem stwierdził, iż gruby lód mocno trzyma statek w swych objęciach. Opóźnione – o ile dni? – wyjście oznaczałoby wypadnięcie z rozkładu, co szalenie ucieszyłoby konkurentów Cunarda, bardzo dbałego o wizerunek swej firmy.

Niespodziewanie na pomoc przyszli mieszkańcy Bostonu, którzy zjawili się licznie do rozkuwania lodu! Pieniądze na liczne oskardy i łopaty wyłożyła grupa bogatych bostończyków. Dzielni Amerykanie pracując bez przerwy przez wiele godzin wykuli w końcu siedmiomilową (!) rynnę, szeroką na trzydzieści metrów. Załodze i pasażerom brakowało słów, aby wyrazić wdzięczność. Dzięki tej niezwykłej obywatelskiej akcji, „Britannia” przypłynęła do Liverpoolu zgodnie z rozkładem.

Oswobodzona z lodów „Britannia” opuszcza Boston
,

Przez następne trzy lata znowu nie działo się nic godnego uwagi aż do września 1847 roku, kiedy to niewiele brakowało, aby żywot pięknego parowca nagle zakończył się.

Płynący do Nowego Jorku statek wszedł w gęstej mgle na skały przylądka Race, leżącego na południowo-wschodnim wybrzeżu Nowej Funlandii. Kapitan Harrison rozkazał natychmiast opuścić żagle i wyrzucić za burtę co tylko się dało, aby odciążony statek miał szansę na samodzielne zejście ze skał. Wylano nawet część wody z kotłów! Łopatki kół ruszyły energicznie do tyłu i... „Britannia” ponownie znalazła się na głębokiej wodzie.

Starszy mechanik zszedł pod pokład, aby sprawdzić stan kadłuba. Mimo deformacji przedniej części szczęśliwie wytrzymał on uderzenie o skały, przepuszczając jedynie niewielkie ilości wody. Wyliczono że w godzinę przybywało na dnie statku raptem około 30 centymetrów wody, co dla dwóch natychmiast wprawionych w ruch pomp nie stanowiło wielkiego problemu.

Pasażerowie w liczbie sześćdziesięciu pięciu zachowali niezwykle zimną krew, nie zawracając głowy ani kapitanowi ani jego oficerom zbędnymi pytaniami. Dopiero gdy statek ruszył ponownie w drogę, kilku dżentelmenów zostało zaproszonych przez Harrisona do jego kabiny, gdzie wspólnie pochylono się nad mapą. Najbliższym portem był odległy o 50 mil St. John’s, ale pójście w jego kierunku przy wciąż gęstej mgle byłoby bardzo ryzykowne. Kapitan zapewnił swoich gości, że pompy dają sobie doskonale radę i dlatego zamierza dopłynąć bezpieczniejszą drogą do Halifaxu, gdzie nurkowie dokładnie sprawdzą stan kadłuba. Jeden z pasażerów, niejaki Winthrop. podjął się przedstawienia sytuacji i planu działania pozostałym pasażerom.

Po otrzymaniu w Halifaxie od nurków optymistycznego w gruncie rzeczy raportu, statek wznowił rejs, kończąc go zgodnie z rozkładem w Bostonie. Przed zawinięciem do portu, Harrison otrzymał podpisany przez wszystkich pasażerów list, wyrażający uznanie dla kapitana i jego załogi.

Pobyt na doku w Bostonie trwał cztery dni, podczas których statek otrzymał nowy kil, zaoblenie dziobu, oraz kilka arkuszy poszycia, po czym powrócił na zwykłą trasę pomiędzy Bostonem a Liverpoolem.

,

Wobec znakomicie rozwijającego sie interesu, Cunard zainwestował w kilka nowych statków, większych i nowocześniejszych od „Britannii” i jej trzech sióstr. Gdy do służby weszły „America”, „Niagara”, „Europa” i „Canada”, siłą rzeczy starsze jednostki stały się zbędne.

W 1849 roku „Britannię” sprzedano niemieckiej Reichsflotte, która zainstalowała na niej dziewięć dział i przemianowała na „Barbarossa”. Okręt był pilnie potrzebny, ponieważ trwała właśnie wojna z Danią, w trakcie której duńskie okręty od czternastu miesięcy blokowały niemieckie porty, w dużym stopniu uniemożliwiając zawijanie tam statków handlowych.

„Barbarossa”, ex „Britannia”


Czwartego czerwca 1849 roku przeciwko stojącej w zatoce Helgoland duńskiej korwecie „Valkyrien”, a dowodzonej przez kapitana Poldera wyruszyły – po raz pierwszy pod czarno-czerwono-złotą banderą – niemieckie okręty. Flagową jednostką komandora Karla Rudolfa Brommy był „Barbarossa”, której towarzyszyły korwety „Hamburg” i „Lübeck”.

„Hamburg”


„Lübeck”


„Valkyrien” w walce z niemieckimi jednostkami


Obie strony otworzyły ogień, ale przewaga liczebna Niemców szybko zmusiła Poldera do schronienia się na należącej wtedy do Wielkiej Brytanii wyspie Helgoland. Pomimo że Brytyjczycy zachowywali w konflikcie neutralność, pozwolili Duńczykom na postój u siebie, dodatkowo posuwając się do ostrzelania (!) niemieckich okrętów, gdy te zanadto zbliżyły się do portu. Gdy po pewnym czasie na pomoc „Valkyrien” nadpłynęła duńska korweta „Gejser”, Brommy wycofał swoje okręty podejrzewając, że wkrótce nadciągną dalsze jednostki wroga. Niemieckie okręty uciekły do Cuxhaven, a przed ujściem Elby ponownie stanęła duńska blokada. Bitwa ta była jedyną bojową akcją „Barbarossy”.

W 1852 roku okręt sprzedano Prusom które zachowały dotychczasową nazwę, ale diametralnie zmieniły jego przeznaczenie. „Barbarossę” zacumowano w Gdańsku, gdzie przez dwadzieścia osiem lat służył jako pływające koszary. W lipcu 1880 roku bardzo już wysłużoną jednostkę odholowano w morze jako statek-cel. Następnego dnia, podziurawiona pociskami dawna „Britannia” poszła na dno.



Ogromny wkład Cunarda w rozwój żeglugi pasażerskiej został między innymi uhonorowany efektownym pomnikiem oraz tablicą, na której „Britannia” zajmuje honorowe miejsce. Pomnik znajduje się w Halifaxie
,


--

Post zmieniony (02-05-20 14:00)

 
23-07-15 08:33  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Ciekawa historia wejscia pary w historie zeglugi.

Przyczepie sie tylko, ze "Sirius" przeplynal ta trase rowno 100 lat wczesniej niz napisales ;)

P.S. Wieczorem postaram sie podeslac Ci jedno dodatkowe zdjecie pasujace do tej Opowiesci.

--
pozdrawiam Kuba

 
23-07-15 08:46  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Czy w słowach Dickensa cytowanych przez Ciebie w nawiasach są jego słowa - wyjaśnienia, czy może Twoje ?
Wychodzi na to, że Dickensa.
Nawias nawiasowi wszak nierówny...

Post zmieniony (23-07-15 08:47)

 
23-07-15 08:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

RYSZARD: Poprawiłem. Ach te wstrętne kwadratowe nawiasy ;-)

pieczarek: och, te sto lat w tę czy w tę...

Post zmieniony (23-07-15 12:29)

 
23-07-15 19:48  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

I jest pięknie, muzyka gra...

 
23-07-15 20:58  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Wysłałem Ci maila Andrzeju.

--
pozdrawiam Kuba

 
24-07-15 08:24  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Uwaga: ostatnią Opowieść uzupełniłem na końcu dwoma fajnymi zdjęciami, wykonanymi "własnoaparatowo" przez pieczarka i łaskawie mi udostępnionymi.
Wielkie dzięki, Kuba! W zamian daję Ci prawo do czytania moich kolejnych Opowieści!

 
24-07-15 08:50  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Dzieki wielkie, na pewno skorzystam ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
27-07-15 08:20  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 359

DOSKONAŁY SYSTEM WENTYLACJI

Zwodowany w 1828 roku „Bombay” należał do okrętów zwanych w Royal Navy „line-of-battleship”. Określenie to obowiązywało od wieku siedemnastego do połowy dziewiętnastego i oznaczało pancernik przeznaczony do walki w szyku liniowym, kiedy to dwie ustawione równolegle do siebie kolumny okrętów wzajemnie się ostrzeliwały. Do tak morderczej walki najlepiej nadawały się jednostki duże i silnie uzbrojone – i jedną z nich był właśnie „Bombay”.

Kolumna line-of-battleships


Zbudowany z drewna tekowego okręt miał 2782 ton i długość nieco ponad 71 metrów (dane po przebudowie, o czym poniżej), a uzbrojono go w 64 działa, w większości rozmieszczone po obu burtach. Co ciekawe, okrętu nie zbudowano w Wielkiej Brytanii ale w Bombaju, w stoczni „Bombay Dockyard”. Powstało tam zresztą więcej dużych okrętów dla Royal Navy, choćby „Ganges”, inny line-of-battleship. Firma działa do dziś, jako największa stocznia remontowa Indian Navy, czyli indyjskiej marynarki wojennej.

Bombay Dockyard nadal istnieje


„Bombay”


Pod koniec lat czterdziestych XIX wieku szybko zaczęła wzrastać liczba parowców i oczywiście nie uszło to uwagi brytyjskiej Admiralicji. Napędzany parą okręt mógł wreszcie uniezależnić się od wiatru, co pozwalało na dokonywanie niemożliwych to tej pory manewrów. Oprócz budowy nowych parowców, zdecydowano także o zainstalowaniu maszyn na licznych ciężkich okrętach żaglowych. Wybrano do nich napęd śrubowy, odporny na ostrzał wroga, w odróżnieniu od wrażliwych łopatek bocznokołowców.

W roku 1861 „Bombay” przypłynął do stoczni w Chatham, Anglia, gdzie został przecięty na pół, a pomiędzy rozdzielone części wstawiono dodatkową sekcję z zainstalowaną wewnątrz maszyna parową mającą moc 400 koni mechanicznych, i według zapewnień stoczni pozwalającą na pływanie z prędkością ośmiu węzłów. Dłuższy kadłub pozwolił także na zwiększenie liczby dział do osiemdziesięciu czterech. Admirałowie zacierali z satysfakcją ręce: oto mieli kolejny nowoczesny i silny okręt, pozwalający z czystym sumieniem na śpiewanie „Rule, Britannia! Britannia rule the waves...”

„Bombay” w doku, przebudowywany na okręt o napędzie parowym


Trzy lata po przebudowie, w roku 1864 zdecydowano o wysłaniu okrętu na wody Południowego Atlantyku. Pancernik ponownie wszedł na dok, gdzie między innymi zwiększono moc maszyny. Dowódcą mianowano komandora Colina Campbella. Sam „Bombay” został mianowany okrętem flagowym kontradmirała Charlesa Elliota, dowodzącego flotą South American Station.

Po zejściu z doku, okręt odbył próby morskie unowocześnionej maszyny. Dwudziestego szóstego kwietnia podczas pomiaru na odcinku mili, idący jedynie pod parą okręt osiągnął prędkość aż 10,157 węzła! Ku radości załogi na okręcie zainstalowano także bardzo efektywny system wentylacji, rozprowadzający pod pokładem świeże powietrze.

Po dwóch tygodniach „Bombay” rzucił cumy w Plymouth, obierając kurs na Amerykę Południową. W lipcu pancernik odwiedził Rio de Janeiro, we wrześniu Pernambuco, a w listopadzie i grudniu Montevideo. Właśnie z tego portu pancernik wypłynął 22 grudnia 1864 roku, aby na przybrzeżnych wodach przeprowadzić ćwiczenia artyleryjskie.

Na burcie nie było kontradmirała Elliota. Tego ranka przeniósł on tymczasowo swoją flagę na bocznokołowy slup „Triton” i wypłynął na nim w morze. Slupowi towarzyszył inny bocznokołowy slup, „Stromboli”.

Gdy płynący tylko pod żaglami „Bombay” oddalił się od portu na 14 mil, o godzinie 15:35 jeden z marynarzy zameldował o pożarze w magazynie ze spirytualiami. Doskonale zdyscyplinowana załoga natychmiast przystąpiła do akcji gaśniczej uruchamiając pompy pożarowe, ale zaledwie po kilkunastu minutach trzeba było pogodzić się z beznadziejnością sytuacji. Campbell podjął jeszcze próbę zalania magazynów prochu, ale wysłany pod pokład oficer powrócił mówiąc, że dotarcie do magazynów poprzez kłęby dymu nie jest możliwe. Komandor postanowił upewnić się o tym osobiście i pomimo prób zatrzymania go przez oficera zszedł pod pokład tylko po to, aby potwierdzić beznadziejność ich położenia.



Tak bardzo chwalony przez załogę system wentylacji przyczynił się do niewiarygodnie szybkiego rozprzestrzeniania się ognia. Podczas postoju w doku w ścianach i podłogach wielu pomieszczeń zrobiono osłonięte kratkami otwory mające na celu rozprowadzanie świeżego powietrza, ale tym razem zostały one wykorzystane przez szalejący żywioł. Płomienie rozprzestrzeniały się także dzięki wybuchającym beczkom z alkoholem. Ogromne bryzgi płonącego płynu przenosiły ogień w coraz to nowe rejony okrętu. Dym widać było w promieniu wielu mil i już wkrótce w kierunku skazanego na zagładę okrętu płynęły pospiesznie liczne jednostki, w tym także „Triton” i „Stromboli”.



Wkrótce okręt palił się od dziobu do rufy. Jakby mało było płonącego alkoholu, zaczęły wybuchać także składowane w szafkach przy działach pociski. Pokład działowy stał się niedostępny. O 15:52 zaczęto opuszczać szalupy. Nie udało się zwodować tylko jednej z nich, znajdującej się tuż pod opadającymi w płomieniach kawałkami żagli. O 16:15 zwalił się przepalony u nasady grotmaszt pancernika, o 16:40 w jego ślady poszedł stermaszt i wreszcie dwadzieścia pięć minut później ich los podzielił fokmaszt.

W ucieczce przed płomieniami wielu odciętych ogniem na dziobowej części marynarzy weszło na znajdującą się pod bukszprytem siatkę. Zaczęli z niej skakać do wody, gdy w pobliże podeszła – nie zważając na wielkie ryzyko - szalupa dowodzona przez porucznika Mandevilla, wsparta wkrótce przez rybacką łódź.

Ze swojej szalupy komandor Campbell rozkazał kapitanowi Vidalowi, aby na swej łodzi co sił we wiosłach popłynął do portu, aby powiadomić władze o pożarze. W tym czasie jednakże w pobliżu pojawiło się już wiele statków, pospiesznie opuszczających na wodę swoje szalupy. Jako pierwsza wkroczyła do akcji pilotówka, która przejęła z najmniejszej, ale za to bardzo przeładowanej łodzi, znaczną część rozbitków.

O 20:25 ogień dotarł do rufowego magazynu prochu. Po niezwykle silnej eksplozji okręt poszedł błyskawicznie na dno głębokiego w tym miejscu na 16 metrów oceanu. Tylko liczne pływające szczątki świadczyły o tym, że jeszcze niedawno znajdował się tu potężny pancernik.

Życie straciło dwóch oficerów i 89 marynarzy. Cześć z nich zginęła w ogniu, ale spora grupa po prostu utonęła, nie umiejąc pływać. Skakali do wody na pewną śmierć, ale alternatywą było przecież spłonięcie żywcem. Ocalało 523 ludzi, w tym komandor Campbell.

Teraz do akcji wkroczyli królewscy sędziowie. Aresztowano Campbella i jego oficerów, zabierając im szpady. Przypadek rozważano bardzo starannie, przesłuchując wielu członków załogi. W końcu sąd ogłosił werdykt:

„Po pięciu dniach śledztwa w oczach Sądu nie ma dowodów na to, że przyczyna pożaru mogłaby być [odpowiednio wcześnie] wykryta, a tym samym komandor Campbell, oficerowie i załoga utraconego okrętu Jej Królewskiej Mości „Bombay” nie może być za to obwiniona. W opinii Sądu po wykryciu pożaru zrobiono wszystko aby go stłumić, ale okazało się to niewykonalne z powodu systemu wentylacyjnego okrętu, powodującego rozprzestrzenianie się ognia z nadzwyczajną szybkością; okręt został opuszczony dopiero wtedy, gdy znikły wszelkie nadzieje na jego uratowanie, a uciekający przed płomieniami oficerowie i załoga byli zmuszeni ewakuować się.

Kapitan, oficerowie i załoga okazali wobec bardzo wymagających okoliczności gotowość i dyscyplinę, a wielką liczbę ludzi uratowano głównie dzięki przezorności z jaką poczyniono przygotowania i szybkości z jaką opuszczono łodzie i dlatego Sąd uwalnia od winy komandora Campbella, jego oficerów i załogę.

Sąd chciałby także zwrócić uwagę Admiralicji co do sposobu wentylacji magazynu spirytualiów na „Bombayu”, przez co ogień miał łatwy dostęp do tego pomieszczenia. W opinii Sądu powinny być powzięte wszelkie kroki, aby zabezpieczyć magazyny spirytualiów na okrętach Jej Królewskiej Mości przed takimi wypadkami.

Sąd uważa za swój obowiązek zwrócić uwagę członków Izby Lordów Admiralicji na wiele przykładów bohaterstwa i poświęcenia oficerów oraz marynarzy „Bombayu” w przypadkach które zostaną poparte dowodami i przykładami, w których wielu oficerów miało ogromny wpływ na uratowanie tylu ludzi”.

Po odczytaniu wyroku uroczyście uwolniono aresztowanych, zwracając im oficerskie szpady.

Obrazek wykonany z włóczki (!) przez jednego z marynarzy pancernika


--

Post zmieniony (02-05-20 14:01)

 
27-07-15 09:49  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Miło mi, drogi ZbiGu, że wciąż jesteś ze mną :-)

 
27-07-15 11:47  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Spirytualia to zapewne głównie rum na regulaminowe wydawanie grogu.
Teraz okręty wojenne to same "dryshipy".
Pamiętam jak podczas postoju m/s "Śmiałym" (PLO) w ekwadorskim porcie Guayaquil obok nas zacumowała korweta kanadyjskiej Navy. Jakiś matros, z pochodzenia Polak skumał się z naszymi i zaczął się handel wymienny - nasze przydziałowe wino tropikalne za różne sorty mundurowe a finalnie za różne gorzały, które my (oni nie) mogliśmy kupować w Duty Free Shopie na terenie portu.
Po dwóch dniach wybuchła afera gdy co niektórzy z naszych paradowali w okrągłych czapkach z czarnym otokiem i złotymi literami HMCS....
Na naszego handlowca do "starego" przybył oficer komplementacyjny i kolesie z żalem oddali czapki. "Starego" i dwóch czifów zaproszono potem na okręt, a kanadyjscy matrosi tylko puszczali do naszych "perskie oko" i handlowano dalej...
PS:
"...okręt miał 2782 tony [ton wyporności] ...."

 
27-07-15 15:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

A jeszcze wcale tak niedawno na polskich statkach będących w obszarze tropiku wydawano CODZIENNIE do obiadu po lampce wina marki "Tropik". Czerwone, marka specjalnie dla polskich statków, nie do nabycia w normalnym sklepie... tfu, a co można było w normalnym sklepie wtedy kupić?

Na linii afrykańskiej Euroafryki do tej pory można w wypić piwo (ale tylko w "prawdziwym" tropiku!) bez ryzyka powrotu do kraju na swój koszt, ale JEDNO! Kontrola trzeźwości jest zbyt ścisła, a konsekwencje wyciągane zbyt stanowczo, żeby ryzykować. Poza rejonem Afryki wypicie nawet jednego piwo jest mooocno ryzykowne :-)
I słusznie.

I - jak mawiał Szwejk - "Melduję posłusznie", że tony poprawione!

 
27-07-15 18:31  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Wino "Tropik" (na nalepce żaglowiec ) było produkowane z runa leśnego.
O niebo było lepsze od wina beczkowego - a takie też drzewiej bywało na burcie. Ogólnie - ostry, czerwonawy kwas !
Norma - 150ml/os/raz dziennie do obiadu.
Rozlewane ! (nie wolno było wydawać na zapas w butelkach).
Można było w miejsce owego trunku otrzymać zamiennik - dodatkowa porcję wagową owoców (owoce nie były wystawiane w messach - by brać ile się chce).
Wszystko określały normy wagowe itp. itd.
Później już "Baltona" dostarczała butelkowane wino czerwone wytrawne - tańszych gat. z Bułgarii, Algerii itd.
Popularnie wszystkie zwano "Burgundem".



Na statkach PLO było wino "Tropik" z taką samą nalepką tylko czerwoną i owalną - produkowane w Wejherowie.

Post zmieniony (27-07-15 18:36)

 
27-07-15 19:46  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Od 1976 przez baaaaaaardzo wiele lat pracowałem w Eksploatacji Linii Afryki Zachodniej. Ponieważ wtedy mieliśmy w porywach 15-18 (niedużych) statków takich jak Brodnica, Krynica, Polanica czy mniejsze takie jak Jelenia Góra czy Rybnik, mieliśmy w biurze "ochmistrza" z pomagierem, zajmującymi się zaopatrywaniem statków w papu w Szczecinie. Kiedyś ów "ochmistrz" polecił swemu pracownikowi wlać dwie flachy Tropicu do czajnika i zrobić grzaniec. Nieszczęśnik się zagapił i wino ZAGOTOWAŁ! On dostał opeer od szefa, a w biurze śmierdziało gorzelnią jak diabli do końca dnia :-)

 
30-07-15 07:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 360

NIECAŁE PIĘĆ MINUT

Podobnie jak „Titanic”, także hiszpański liniowiec „Príncipe de Asturias” miał być niezatapialny. Mający bardzo nowoczesną konstrukcję statek zbudowała szkocka stocznia Russel & Co., przekazując go na początku sierpnia 1914 roku działającemu od siedemdziesięciu czterech już lat armatorowi Naviera Pinillos. Statek miał 8371 GRT, długość 136 metrów i mógł rozwinąć 18 węzłów.

, ,

Licząca 200 osób załoga mogła przewozić aż 1890 pasażerów. Stu pięćdziesięciu z nich rozkoszowało się podróżą w szalenie luksusowych i eleganckich kabinach pierwszej klasy.

Na bogaczy tych czekała wspaniała jadalnia ze ścianami wyłożonymi japońskim dębem, gdzie pośrodku sufitu znajdowała się piękna kryształowa kopuła, wpuszczająca do wnętrze naturalne światło. Do tego specjalny pokój muzyczny z jedwabnymi tapetami, pozłacanymi dekoracjami i mahoniowymi meblami. W hallu stało zbudowane specjalnie dla statku pianino, na którym pasażerowie mogli zagrać. Oczywiście tylko ci, którzy mieli odpowiedni bilet... Kolejnym luksusowo wyposażonym pomieszczeniem była biblioteka, a wspaniała główna klatka schodowa mogłaby śmiało dekorować wnętrze wytwornego pałacu.

Sypialnia kabiny I klasy


Salonik kabiny I klasy


Biblioteka


Jadalnia I klasy


Pokład spacerowy. Szyby chroniły pasażerów przed wiatrem i deszczem. Na fotelu siedzi kapitan Jose Lotina Abrisquet


Elegancka główna klatka schodowa


Na stu dwudziestu pasażerów czekały kabiny klasy drugiej, wprawdzie znacznie mniej wyszukane, ale wciąż godne uznania. Ostatnią klasą kabinową był trzecia, oferująca czterosobowe pomieszczenia dla 120 osób. Rzecz jasna najwięcej pasażerów, bo aż 1500, mogły pomieścić pomieszczenia zbiorowe dla znanych nam dobrze „steerage”, będących jak zawsze w takich przypadkach w stu procentach emigrantami. Statek dołączył do o dwa lata starszej siostry, „Infanty Isabel”.

Na dowódcę nowiutkiego statku wyznaczono najbardziej doświadczonego w firmie kapitana Jose Lotinę Abrisqueta. „Príncipe de Asturias” stał się modny wśród pasażerów nie tylko ze względu na luksusy pierwszej klasy i wygody drugiej, ale także dlatego, że podróż statkiem mającym na rufie banderę neutralnego państwa, niosła ze sobą w latach Wielkiej Wojny gwarancję względnego bezpieczeństwa.

Oficerowie statku. Drugi z lewej siedzi kapitan


Dziewicza podróż rozpoczęła się 16 sierpnia 1914 roku w Barcelonie, rejsem do kilku portów Ameryki Południowej. Potem mijała kolejna podróż za podróżą i wszystko sobie spokojnie szło, aż nadszedł 17 lutego 1916 roku. Statek wypłynął z Barcelony do brazylijskiego Santos, a stamtąd do Buenos Aires, mając na pokładzie 193 członków załogi i 201 pasażerów. Dodatkowi mieli się dosiąść po drodze.

W ładowniach statku znajdowało się około pięć tysięcy ton sztabek (gąsek) cyny, ołowiu, żelaza i miedzi. Najbardziej niezwykłym ładunkiem było jednakże dwadzieścia brązowych posągów, każdy o wadze 800 kilogramów. Stworzone przez hiszpańskiego rzeźbiarza Agustína Querola – jego wspaniałe rzeźby wciąż budzą zachwyt nie tylko na placach Madrytu - miały stanowić wspaniałą ozdobę uroczystości upamiętniających stulecie niepodległości Argentyny, planowanych na dziewiątego lipca.

Po drodze do Ameryki statek zawinął jeszcze do Walencji, Cadiz i Las Palmas, wszędzie tam dobierając pasażerów. Oficjalnie było ich teraz 395, ale jest bardzo prawdopodobne, że co najmniej kilkuset innych dostało się na pokład „prywatnie”, bez kupowania biletu. Statkowy skarbiec pęczniał od zdeponowanych w nim pieniędzy i kosztowności pasażerów, oczywiście głównie tych z pierwszej klasy.

Czwartego marca „Príncipe de Asturias” zbliżał się wreszcie do wybrzeży Ameryki i chyba tylko najbardziej rozpieszczani (czytaj: pierwszej klasy) pasażerowie mogli żałować zbliżającego się końca podróży. Gdy statek znajdował się już o niewiele mil od Santos, nagła mgła z towarzyszącym jej sztormem zmusiła kapitana Querola do zmiany kursu, w obawie przed wejściem na mieliznę.

Przezorność Querola nie zdała się na nic. Morze nadał było pokryte mgłą, gdy rankiem piątego marca rozległ się przeraźliwy krzyk stojącego na oku marynarza: „Ziemia! Ziemia! Natychmiast padła komenda „Ster maksymalnie w lewo” oraz do maszyny „Cała wstecz”, ale...

Statek wszedł z prędkością około 12 węzłów na skały przylądka Pirabura na wyspie Ilhabela.



Skały przylądka Pirabura


Dziobowa część statku wyszła wysoko w górę, po czym opadła z impetem na skały, co rozerwało dno kadłuba prawie na całej jego długości. Niewiele sekund później dziób poszedł pod wodę, a rufa z wciąż obracającymi się śrubami wystrzeliła ku niebu.



Poprzez rozerwane pod kotłownią poszycie do wnętrza dostały się masy wody, która momentalnie zalała kotły. O 16:15, po około dwóch minutach od wejścia na skały eksplodowały one, zabijając przy tym wielu ludzi i jednocześnie rozrywając statek na dwie części.

Woda zalała także generatory, co uniemożliwiło uruchomienie radiostacji. Statek szybko tonął i nikt o tym nie został powiadomiony! Co najgorsze, zanim Querola wydał rozkaz opuszczenia szalup i zanim marynarze do nich dobiegli, statek szedł już na dno.

Zrozpaczeni, zszokowani tak błyskawicznym rozwojem sytuacji pasażerowie i załoga zaczęli masowo wyskakiwać do wody, ale większość z nich albo tonęła od razu, albo też ginęli po kilkudziesięciu sekundach, rzucani z impetem przez fale wprost na skały.

Ponieważ godzina była bardzo wczesna, znakomita większość pasażerów jeszcze spała. Wszyscy zginęli zalani masami wody, bez najmniejszych szans na ocalenie. Nie minęło nawet pięć minut od wejścia na skały, gdy „Príncipe de Asturias” leżał na głębokości 40 metrów.

Doprawdy do cudów należy zaliczyć okoliczność, że gdy w osiem godzin później w pobliżu przepływał francuski parowiec „Vega”, zastał na urwanych z mocowań w chwili tonięcia szalupach aż 143 rozbitków, wśród nich 57 pasażerów. Jak opowiadali później francuscy marynarze, miejsce tragedii pokryte było licznymi ciałami, szczątkami mebli i drewnianego wyposażenia statku. Oficjalnie podano o śmierci 445 osób, ale oczywiście nie wzięto tu pod uwagę dodatkowych pasażerów „bezbiletowych”.

„Vega”


Prasa brazylijska donosi o tragedii


Szok w Hiszpanii był oczywiście ogromny, ale lata mijały i wreszcie „Príncipe de Asturias” odszedł w niepamięć. Do czasu.

Na początku lat pięćdziesiątych przypomniano sobie o przewożonych w sejfie skarbach. Na miejscu pojawiły się przyzwoicie wyposażone ekipy, którym na początek udało się nawet wydobyć sporą część gąsek, ale rzecz jasna to nie było TO. Postanowiono dotrzeć do statkowego sejfu przy użyciu dynamitu. Ładunki wprawdzie odpalono, ale skarbu nie znaleziono.



Wykonana z brązu śruba warta była wydobycia. Rozerwaną dynamitem wyciągano po kawałku


W 1992 roku powstał plan wydobycia z wraku dwudziestu brązowych figur. Wyprawę sfinansowało Buenos Aires. Niestety, aby dostać się do ładowni, należało ponownie użyć materiałów wybuchowych. Efekt tych działań był żałosny. Wyłowiono jedynie jedną, silnie uszkodzoną przez eksplozję figurę. Jest ona obecnie eksponowana w Muzeum Morskim w Rio de Janeiro.



Wrak „Príncipe de Asturias”, stan obecny


--

Post zmieniony (02-05-20 14:02)

 
30-07-15 09:11  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Ile to było tych niezatapialnych statków i okrętów, które poszły na dno.

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
30-07-15 12:21  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"W 1922 roku powstał plan wydobycia....należało ponownie [!] użyć materiałów ....".
Wcześniej zaś mowa jest o latach pięćdziesiątych.
Nie zgadza się chronologia opisywanej eksploracji wraku.

 
30-07-15 13:26  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Sorki Ryszardzie, 1992. Już skorygowałem. A rzeźby Agustína Querola naprawdę warto obejrzeć (jest ich w necie sporo, wystarczy wpisać w guglu Agustín Querol foto)

Post zmieniony (30-07-15 13:28)

 
03-08-15 07:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 361

„NALEŻAŁO JEDYNIE DOCHOWAĆ ODPOWIEDNICH STARAŃ”

Najnowszy nabytek Peninsular & Oriental Steam Navigation Co., czyli mówiąc po ludzku P&O miał nosić nazwę „Mysore”, od miasta w Indiach. W ostatniej chwili armator doszedł wszakże do wniosku, że „Carnatic” – to z kolei od regionu w południowych Indiach – będzie brzmiało lepiej.

Budowy podjęła się w roku 1862 leżąca w Londynie, w miejscu popularnie nazywanym Wyspą Psów (Isle of Dogs) stocznia Samuda Brothers Yard Poplar. Słowo „Wyspa” jest zresztą nader myląca, bo mówiono tak o obszarze leżącym nad północnym brzegiem Tamizy, otoczony meandrem rzeki jedynie od wschodu, południa i zachodu. Zapomniana obecnie stocznia rozwijała się wówczas w szalonym tempie, wodując w 1863 roku dwa razy więcej tonażu niż wszystkie pozostałe londyńskie stocznie razem wzięte.

„Carnatic” miał 2014 GRT, długość 90 metrów i parową maszynę nadającą mu prędkość 12 węzłów, chociaż na próbach bez obciążenia udało się osiągnąć nawet 13,9. Jak to zwykle bywało w czasach gdy maszyny nie były specjalnie niezawodne, statkowi dodano dwa niosące żagle maszty. Było zresztą wtedy w zwyczaju oszczędzać węgiel, jeśli we właściwym kierunku wiał odpowiednio silny wiatr.

„Carnatic”
,

Statek rozpoczął dziewiczą podróż w czerwcu 1863 roku, płynąc z Southampton poprzez Przylądek Dobrej Nadziei do Galle na Cejlonie i następnie do Kalkuty. Przez rok „Carnatic” pływał na linii Kalkuta – Suez, którą po roku zmieniono na Suez – Bombaj - Hong Kong. Po niecałym roku uznano, że można lepiej zarobić na innej trasie i dlatego we wrześniu 1865 roku dotychczasowy rozkład zmieniono na Bombaj – Aden – Suez. Liniowiec pływał tak dokładnie przez cztery lata.

W niedzielę dwunastego września 1869 roku statek wypłynął z Suezu do Bombaju, mając na burcie zaledwie 34 pasażerów – kolejni mieli dosiąść się w Adenie - oraz 176 członków załogi. Od dwóch lat statkiem dowodził rezerwista Royal Navy, kapitan P.B. Jones. Pogoda była znakomita, z przyjemnie chłodzącym wiatrem. „Carnatic” płynął całą naprzód.

Minęła północ i wtedy stało się. O pierwszej w nocy trzynastego września statek wszedł na ukrytą przez przypływ na głębokości nieco ponad metr rafę, otaczającą wyspę Shadwan. Rafa była wyraźnie oznaczona na mapie!

Położenie wyspy Shadwan


A oto sama wyspa


Pogrążonych we śnie ludzi obudził silny wstrząs. Na wpół ubrani pasażerowie i marynarze wybiegli na pokład. W świetle pięknego księżyca, sytuacja szybko stała się klarowna dla każdego. Z tyłu po prawej stronie widać było miniętą godzinę wcześniej latarnię Ushruffi, która regularnie omiatała stojący statek snopem światła. Wydawało się, że piaszczysta wyspa przed dziobem leży najwyżej o milę, może o półtorej przed dziobem, ale gdy słońce wzeszło, okazało się, że dystans wynosi jakieś trzy mile. Odpływ odsłonił wierzchołki rafy.

Ponieważ nie widać było żadnego bezpośredniego zagrożenia, nikomu nie udzieliła się panika. Nie zwrócono jednakże uwagi na niepokojącą sytuację: oto statek siedział po nawietrznej stronie rafy, więc dmuchający w burtę wiatr powodował regularne uderzanie o nią kadłuba. Dodatkowo rufa znajdowała się poza rafą, nad głęboką wodą. Zgodnie z rozkładem dnia wydano śniadanie, a potem kolejne posiłki.

O 17:30 kapitan zebrał na rufie pasażerów. Podziękował za opanowanie i poprosił o wybranie spośród siebie komitetu, któremu wyjaśni sytuację statku i plan dalszego postępowania. Wybranych trzech mężczyzn udało się na spotkanie z kapitanem, ale po zachodzie słońca niewiele było do zrobienia. Ponieważ na szalupy nie załadowano do tej pory wody ani żywności (!), zgodzono się z kapitanem, iż pomimo dostającej się do kadłuba wody, należy z podjęciem decyzji poczekać do następnego ranka.

Statek pomalutku przegłębiał się na rufę, po czym zaczął się przechylać na prawą burtę. Większość pasażerów przyjmowała to jednak spokojnie, pamiętając podobną sytuację na statku „Pera”, na którym przypłynęli niedawno do Aleksandrii. Wtedy statek na podejściu do portu wszedł na piaszczysty podwodny garb, ale spłynął z niego bezproblemowo z chwilą przypływu. Dlaczegóż by teraz nie miało się to powtórzyć?

Noc nie minęła spokojnie. Około pierwszej w nocy woda zaczęła coraz szybciej zalewać maszynownię, w związku z czym pospiesznie wygaszono paleniska. Stanęły pompy. Nadszedł kolejny słoneczny poranek.

Największym zagrożeniem było teraz możliwe ześlizgnięcie się podziurawionego kadłuba rufą na głęboką wodę. Rzucono dziobową kotwicę, oraz postawiono przednie żagle. Z pomocą pasażerów odciążano statek, wyrzucając za burtę co tylko się da. W końcu padła także komenda przeniesienia na szalupy jedzenia i wody. Na pokład rufówki coraz bardziej przegłębiającego się statku zaczęły wchodzić fale. Czekający na opuszczenie szalup pasażerowie patrzyli, jak z wnętrza wypływają liczne meble. Nie było już złudzeń co do losu „Carnatica”. Wszyscy udali się w kierunku dziobowej części statku, gdzie ujrzeli dwie pasażerki i stewardessę – jedyne kobiety na statku – które wraz z małą dziewczynką zajęły miejsca w szalupie. Do dołączenia do nich szykowała się gromada mężczyzn.

W tym momencie nadwerężony uderzeniami o rafę i wiszący poza nią rufą, kadłub przełamał się. Przechylony do tej pory na prawą burtę rozerwany statek gwałtownie przechylił się w przeciwną stronę, a po ostro nachylonym pokładzie do wody zjechała część ładunku, znajdujące się na śródokręciu na wszelki wypadek osiemnastofuntowe działo, ale co najgorsze, także wielu mężczyzn. Część z nich nie umiała pływać, toteż ich los szybko dokonał się. Inni z kolei wpadli w wyrwę, powstałą pomiędzy obydwoma częściami kadłuba. Powstała przy tak gwałtownym przechyle z burty na burtę ogromna fala zmiotła do wody kolejnych nieszczęśników, a w końcu posłała na dno obie części statku.

„Carnatic” tonie


Ponad wodą wystawał obecnie jedynie przedni maszt, na którym znaleźli schronienie szczęśliwcy, którzy tego dnia wygrali los na loterii życia. Po dwóch godzinach w pobliżu rozbitków pojawiła się szalupa, zerwana z żurawików w momencie tonięcia statku. Wkrótce wszyscy znaleźli się w bezpiecznej łodzi. Wszyscy, którzy schronili się na maszcie. Wielu ludzi wciąż stało na rafie, po pas w wodzie. Szczęśliwie nie widać było złowrogich płetw rekinów. Na wodzie unosiły się trzy ciała, które wciągnięto na pływające bele bawełny. Próbowano tę trójkę przywrócić do życia, ale sztuczne oddychanie nie przyniosło pożądanego rezultatu.

Dwie łodzie przebijały się mozolnie w kierunku wyspy i wreszcie około dwudziestej wyczerpani rozbitkowie mogli położyć się na piasku. Wyładowano na ląd zapasy. Największym zmartwieniem był bardzo skromny zapas wody. Wokół wyspy unosiły się setki bel perkalu i bawełnianych ubrań, wykorzystane przez rozbitków do zrobienia osłon chroniących głowy przed żarem tropikalnego słońca, oraz do sporządzenia legowisk. Dlaczego nikt nie pomyślał, aby wykorzystać tkaniny do rozpalenia ogniska wytwarzającego dużo dymu?

W każdej chwili w pobliżu powinien przepływać „Sumatra” albo „Naera”, także należące do P&O. O dwudziestej zdecydowano że starszy oficer, dwóch krzepkich i umiejących dobrze pływać pasażerów oraz trzech chińskich marynarzy wypłyną z wyspy i dotrą do szlaku żeglugowego, aby tam zwrócić uwagę któregoś z przepływających statków. Gdyby żaden się nie pojawił, szalupa miała spróbować przepłynąć dwadzieścia mil pod prąd i wiatr do latarni Ushruffi, aby pobrać tam wodę. Na łódź wrzucono jedyną posiadaną flarę wraz z także jedynym pudełkiem zapałek.

W chwili gdy łódź znalazła się już na wodzie, jeden z Chińczyków zauważył w oddali światła statku. Energicznie zabrano się za wiosła i wkrótce szalupa znalazła się poza pasmem rafy. Odpalono flarę, która została zauważona na płynącej z Bombaju „Sumatrze”, bo ten właśnie statek dostrzegli rozbitkowie.

Ku nieopisanej uldze nieszczęśników statek zastopował, po czym sprawnie zabrał się za wodowanie szalup. Ku wyspie zawróciła także łódź ze starszym oficerem, aby zabrać stamtąd kilkudziesięciu ludzi. Jej śladem płynęły szalupy z „Sumatry”. Ewakuacji przeszkadzał silny wiatr i dlatego dopiero następnego dnia o godzinie dziesiątej wszyscy rozbitkowie znaleźli się pod troskliwą opieką. Wśród żywych zabrakło 26 członków załogi i 5 pasażerów.

Nie był to koniec historii „Carnatica”. Na wraku znajdowało się złoto wartości 40.000 funtów, czyli sporo ponad milion według cen obecnych. Zaledwie w dwa tygodnie po zatonięciu statku, P&O podjął dobrze przygotowaną akcję, w wyniku której odzyskano całość skarbu. Wyłowiono także większość znoszonych prądem bel.

Penetrowanie wraku „Carnatica”


Sprawa zatonięcia „Carnatica” trafiła oczywiście do sądu. Określono tam kapitana Jonesa jako „wprawnego i doświadczonego oficera”, ale padły także słowa iż „wszystkie okoliczności, pogoda i światło zapewniały bezpieczną podróż i należało jedynie dochować odpowiednich starań. Nie zrobiono tego i stąd katastrofa”. Kapitański dyplom Jonesa został zawieszony na dziewięć miesięcy, ale mając taki zapis w swych dokumentach, nigdy już nie powrócił na morze.

Wrak „Carnatica” został ponownie odkryty w maju 1984 roku i od tej pory stanowi on popularne miejsce odwiedzin płetwonurków tym bardziej, że w pobliżu znajduje się bardzo popularna wśród turystów Hurghada.

Wrak „Carnatica”, stan obecny


Wciąż doskonale zachowany komin „Carnatica


Rafy wyspy Shadwan okazały się zdradzieckie nie tylko dla „Carnatica”. Oprócz tego liniowca leżą tam wraki trzech innych statków.



We wrześniu 1978 roku zatonął tam niemiecki „Marcus”, płynący z Suezu do Arabii Saudyjskiej. Przyczyną wejścia na rafę była awaria steru. Ponieważ statek wiózł włoskie kafelki podłogowe (po angielsku floor tiles), wrak nazywany jest „Wreck of the Tiles”.

Wrak „Marcusa”


W grudniu 1989 roku płynący z Turcji do Bombaju panamski „Kimon M” wszedł na rafę w wyniku błędu nawigacyjnego. Z powodu ładunku soczewicy (po angielsku lentils) zwany jest obecnie „Wreck of the Lentils”.

Wrak „Kimona M”


I na koniec wrak bez żadnego przydomka. W kwietniu 1983 roku zatonął tam płynący z tarcicą z Chorwacji do Jemenu grecki „Ghiannis D”. Powód wejścia na rafy i zatonięcia? Oszustwo, mające na celu wyciągnięcia odszkodowania z firmy ubezpieczeniowej. Tyle że firma ta szybko doszła prawdy i bez wahania powiadomiła policję...

Wrak „Ghiannisa D”


--

Post zmieniony (02-05-20 14:02)

 
03-08-15 08:38  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

ZbiGu - za to w czwartek nic nie zatonie!

 
03-08-15 09:49  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Maluśki błąd, co szybko skorygujesz "Wreck od the Tiles".

A czemu nie podpalono bawełnianych bel? Przecież sam napisałeś, że był to ładunek godzien odzyskania...

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
03-08-15 10:36  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ale jak by dymił!!!!

 
03-08-15 16:29  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"na próbach bez obciążenia " - może być ale sądzę, że lepiej (fachowo) to albo "statek pusty" lub "pod balastem" (tak zwykle podawane są info. o próbach)
i takie drobne "wygładzenia" stylistyczne:
"przed dziobem leży najwyżej o milę, może o półtorej przed dziobem" - leży najwyżej o milę, może o półtorej przed dziobem. Usunąć "dziobem"
tak samo zaraz po sobie jest "rafa" i "za rafa" - i za nią ?
"W każdej chwili w pobliżu powinien przepływać „Sumatra” albo „Naera”- powinna przepływać...

 
04-08-15 00:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

A co do nazwy, to ja na miejscu armatora też bym ją zmienił. No bo niby miasto w indiach, ale każdy by widział tylko "moją kontuzję". Carnatic przynajmniej kojarzył się po domowemu. Carnac - miejsce bitwy z Francuzami, Carnavon - słynny zamek, to już było coś.

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
04-08-15 09:04  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszard - „Próby bez obciążenia” - gdy napisałem kiedyż iż statek „pływał w serwisie” zwrócono mi uwagę za użycie zbyt fachowego terminu. Teraz uwaga w drugą stronę ;-)

rafa – za rafą??? Czy chodzi o poprawne zdanie „Dodatkowo rufa znajdowała się poza rafa, nad głęboką wodą?

„Sumatra” albo „Naera” - poprawiłem

Kolniak - faktycznie! MY SORE ;-)

Post zmieniony (04-08-15 09:05)

 
04-08-15 10:28  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Napisałeś:
"W tym momencie nadw[e]rężony uderzeniami o rafę i wiszący rufą poza rafą kadłub przełamał się:.
Moim zdaniem lepiej stylistycznie będzie:
"W tym momencie nadwyrężony uderzeniami o rafę i wiszący za nią rufą kadłub przełamał się".
Chodziło mi o unikanie takich samych wyrazów/określeń w jednym zdaniu.

 
04-08-15 10:38  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Racja. Za szybko piszę :-)

 
04-08-15 22:39  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Mogę dodać uwagi do opowieści 361? (mam zaległości, ale nadrabiam...)

Niezbyt szczęśliwe jest używanie w stosunku do Bombay'a terminu "pancernik" - wszak opancerzenia żadnego nie nosił, a trudno uznać za pancerz drewno teakowe.
Myślę, że znacznie lepiej brzmiałoby "okręt liniowy" albo po prostu "liniowiec".

--
Pozdrówka

GrzechuO

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 5 z 23Strony:  <=  <-  3  4  5  6  7  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024