KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 64 z 114Strony:  <=  <-  62  63  64  65  66  ->  => 
21-01-16 13:07  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Z tym lenistwem, które ma być (?) rękojmią zdrowia to tak jak z "anarchią, która jest matką porządku".
Lenistwo to nie zdrowie a kompletne zgnuśnienie !

Post zmieniony (21-01-16 13:07)

 
21-01-16 15:57  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (18-02-20 13:19)

 
25-01-16 08:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 411
cz. 2

EXPLICIT NOMEN

Pod koniec maja 1940 roku samoloty „Gloriousa” oraz „Ark Royala” – flagowego okrętu wiceadmirała Sir Lionela Victora „Nutty” Wellsa – dawały powietrzne wsparcie wycofującym się z Norwegii alianckim oddziałom.



Na pierwszym planie niszczyciel „Westminster”


Dwudziestego siódmego Wells przesłał na „Gloriousa” sygnał, proszący jego dowódcę, komandora Guya D’Oyly Hughesa – mającego wprawdzie duże doświadczenie, ale głównie w okrętach podwodnych - o rozważenie możliwości zaatakowania niemieckich transportów i oddziałów, znajdujących się prawdopodobnie na drodze w pobliżu lotniska Mosjøen. Nad mapami pospiesznie zasiedli D’Oyly Hughes, dowodzący samolotami „Gloriousa” komandor podporucznik J. B. Heath, oraz dowódcy eskadr. Pomimo najlepszych chęci, żaden z nich nie potrafił połączyć skromnych informacji otrzymanych od admirała z danymi znajdującymi się na mapie. Gdzie tak naprawdę miałby się znajdować wróg i przede wszystkim, gdzie znajduje się to cholerne lotnisko?

Od lewej komandor podporucznik J.B. Heath i komandor Guy D’Oyly Hughes


Podsumowując naradę, Heath oraz oficer odpowiedzialny za planowanie operacji lotniczych przedstawili dowódcy okrętu opinię mówiącą, że:
- lotnicy z „Gloriousa” nie byli szkoleni w rozpoznawaniu i atakowaniu pojazdów oraz piechoty na drogach [chodziło zapewne o brak umiejętności używania myśliwców Gladiator i bombowców Swordfish w charakterze szturmowców],
- jedynym odpowiednim celem może być lotnisko pod warunkiem, że jego położenie jest znane choćby tylko w przybliżeniu.

Heath dodał także: „Uważam, że operacja powietrzna bez jasno określonych i prawidłowo zlokalizowanych celów jest fundamentalnie błędna i nie do przeprowadzenia”. Komandor Guy D’Oyly Hughes zaakceptował tę opinię. Na krótko.

Następnego ranka – prawdopodobnie po otrzymaniu bury od wiceadmirała – D’Oyly Hughes zwołał ponownie zespół, któremu przedstawił własny plan. Zgodnie z nim, osłaniane przez Gladiatory Swordfishe miały najpierw polecieć na „Hermesa”, który to lotniskowiec znajdował się bliżej wybrzeża niż „Glorious”. Stamtąd miały polecieć na odległe o czterdzieści mil lotnisko Mosjøen, atakując tam znalezione cele. Dowodzący Swordfishami komandor podporucznik Stephens odparł że jego samoloty są gotowe wykonać każdy rozkaz, ale nie uważa planu za dobry z powodu nieodpowiednich samolotów do zadania tego typu, a także dlatego, że sam cel został określony bardzo niejasno.

D’Oyly Hughes nie zamierzał tym razem dyskutować i po prostu wydał Stephensowi rozkaz wyjścia razem z Heathem, celem przygotowania się do wykonania zadania.

Jeszcze przed południem komandor wezwał Heatha oraz dowódców eskadr, i z gniewem domagał się wyjaśnienia, dlaczego ociąga się z wykonaniem rozkazu. Heath odpowiedział: „Nie ociągam się, ale napotkałem na duże trudności w zaplanowaniu [lotu i ataku] z powodu braku danych wywiadowczych oraz nieodpowiednich sił”. I wtedy D’Oyly Hughes triumfalnie krzyknął: „Tego potrzebowałem!”, po czym zażądał oświadczenia na piśmie, celem przedłożenia najwyższemu dowództwu.



Dowódca „Gloriousa” zawiesił Heatha w wykonywaniu obowiązków i polecił mu udać się do kabiny, z której miał się nie ruszać aż do powrotu do Scapa Flow. Po rzuceniu w bazie kotwicy, motorówka zabrała Heatha na ląd, gdzie w areszcie domowym miał czekać na proces przed sądem wojskowym. Większość pilotów trzymała jego stronę i jedynie najmłodsi, nie mający doświadczenia bojowego uważali, że atak należało przeprowadzić.

Po pobraniu paliwa i zaopatrzenia „Glorious” powrócił na norweskie wody, gdzie na początku czerwca ponownie dołączył do „Ark Royala”. Zadanie pozostało niezmienione: wspieranie wycofujących się oddziałów. D’Oyly Hughes z satysfakcją przejął dowodzenie lotnictwem na swym okręcie. Pierwszą decyzją było przeprowadzenie ataku identycznego z tym odrzuconym przez Heatha, tyle że tym razem celem miała być niemiecka kwatera główna w Hundallan. Sześć Swordfishów wystartowało podczas fatalnej pogody przy niskim pułapie chmur. Podczas formowania szyku nisko nad wodą, dwie maszyny w ostatniej chwili uniknęły kolizji, ale ostatecznie cała szóstka ruszyła nad Norwegię. Ponieważ zła pogoda utrzymywała się, Swordfishe wylądowały ostatecznie na lądzie, nie będąc w stanie znaleźć celu.

Okręt otrzymał rozkaz przyjęcia na pokład siedmiu myśliwców Hurricane, aby nie wpadły w ręce Niemców. Wprawdzie przez chwilę rozważano ich zniszczenie na lotnisku, ale w końcu słusznie uznano że szkoda spalić doskonałe maszyny, tak potrzebne na Wyspach. Wprawdzie „Ark Royal” miał większy hangar, ale jego windy miały zbyt małe rozmiary aby pomieścić nie mające składanych skrzydeł myśliwce, podczas gdy przednia winda „Gloriousa” była na to wystarczająco duża.

Lądowanie szybkich samolotów nie mających haków ogonowych, a dodatkowo pilotowanych przez ludzi którzy nigdy nie korzystali z pokładu lotniskowca było ogromnym ryzykiem. Z tego też powodu na samym początku D’Oyly Hughes był bardzo sceptyczny wobec tego przedsięwzięcia. Jako typowy marynarz nie przejmował się zbytnio o bezpieczeństwo pilotów RAFu, ale obawiał się skazy na reputacji, jeżeli jego pokład lotniczy pokryje się porozbijanymi Hurricanami. Dowódca myśliwców wytłumaczył mu jednak że jeśli okręt popłynie pod wiatr trzydziestoma węzłami, to dodawszy prędkość wiatru wyjdzie razem czterdzieści węzłów, co powinno wystarczyć samolotom lądującym na pustym pokładzie. Pustym, czyli nawet bez hamującej bariery, która w tym przypadku mogłaby jedynie przeszkadzać. Każdy myśliwiec natychmiast po wylądowaniu miał się znaleźć na windzie, zjeżdżając jak najszybciej do hangaru, aby dać wolną drogę kolejnej maszynie. Pusty pokład umożliwiałby także przerwanie lądowania nawet w ostatniej chwili.

Wielkie emocje miały miejsce siódmego czerwca 1940 roku. Pomimo zrozumiałych obaw piloci RAFu wykazali się znakomitym opanowaniem rzemiosła, lądując w komplecie bez żadnego uszczerbku dla siebie i okrętu. Dobre wyszkolenie pokazali także marynarze obsługujący windę: z pewnością nigdy jeszcze nie chodziły one tak szybko w cyklu góra-dół-góra-dół!

„Glorious” sfotografowany z pokładu „Ark Royala”, po prawej niszczyciel „Diana”. Jest to ostatnie znane zdjęcie okrętu wykonane przez Brytyjczyków


W nocy „Glorious” miał wyruszyć w drogę do Scapa Flow wraz z „Ark Royalem” oraz innymi okrętami i transportowcami. Około 3:00 na prośbę D’Oyly Hughesa wiceadmirał Wells zezwolił mu na samodzielny marsz, wydzielając do osłony niszczyciele „Acasta” i „Ardent”.

„Acasta” i „Ardent”
,

Swoją prośbę komandor uzasadnił jakoby niewielkim zapasem paliwa, którego mogłoby nie wystarczyć, gdyby okręt musiał płynąć w tempie konwoju (?). Zezwolenie wydano pomimo tego, że Wells powinien zdawać sobie sprawę z obecności w morzu ciężkich okrętów Kriegsmarine A może nic na ten temat nie wiedział?

W 1978 roku Sir Harry Hinsley, historyk i wicekanclerz Cambridge napisał w oficjalnej historii brytyjskiego wywiadu w latach drugiej wojny światowej, że już na dziesięć dni przed opisywanymi tu wydarzeniami, centrum w Blechley Park – gdzie jako młody człowiek analizował niemieckie komunikaty radiowe – wielokrotnie informowało Admiralicję o tym, że analizy wskazują na to, że „główne jednostki” Kriegsmarine mają opuścić Bałtyk i skierować się na wody norweskie. I jak te informacje Admiralicja konsekwentnie ignorowała.

Kolejnym wyjątkiem był krążownik „Devonshire”, który samotnie popłynął w kierunku Scapa Flow. Na okręcie znajdowała się norweski król Haakon VII z rodziną, liczni oficjele rządowi oraz norweskie złoto, jasne było zatem że im krócej krążownik będzie się znajdował na morzu, tym będzie mniejsze ryzyko dla niezwykłych pasażerów (było ich aż czterystu sześćdziesięciu jeden!) i cennego ładunku.

Najważniejsza osoba na krążowniku: król Haakon VII


Wracamy na lotniskowiec. Było już jasno i znający się na rzeczy nie mogli uwierzyć własnym oczom: w powietrzu nie unosił się ani jeden patrolujący samolot. D’Oyly Hughes po prostu nie widział potrzeby stałego utrzymywania w powietrzu kilku Swordfishów! Znakomita większość samolotów stała spokojnie w hangarze, a nieliczne znajdujące się na pokładzie maszyny nie znajdowały się w stanie gotowości. Oddzielone od korpusu torped głowice bojowe torped leżały w magazynie tak, jakby Scapa Flow znajdowała się raptem o kilka godzin. Nie wystawiono także obserwatorów w bocianim gnieździe, chociaż dobra widoczność pozwoliła by dojrzeć stamtąd wroga z bardzo dużej odległości.

*

Kontynuując rozgrywanie norweskiej partii, Niemcy wyszli w morze dwoma pancernikami „Scharnhorst” i „Gneisenau”.

„Scharnhorst” w ciekawym kamuflażu – pomalowana ciemniejszą farbą burta śródokręcia mogła zmylić wrogi okręt podwodny co do rozmiarów jednostki


... i „Gneisenau”



O 15:45 z niemieckich okrętów zauważono dym z komina „Gloriousa”, a dopiero kwadrans później z lotniskowca dostrzeżono za rufą jakieś nieznane jednostki. Wysłany na bocianie gniazdo marynarz z lunetą (wysłany dopiero teraz!) zameldował, że widzi dwa wielkie okręty. Na rozpoznanie ruszył ku nim „Ardent”, a lotniskowiec zmienił kurs na wschodni.
Niemcy otworzyli ogień o 16:31 i już po ośmiu minutach trzecia salwa wystrzelona przez „Scharnhorsta” trafiła w pokład lotniczy „Gloriousa”. Pociski przebiły się do hangaru, zamieniając jego część w piekło wypełnione płonącym paliwem i eksplodującą amunicją. Według niemieckich źródeł celna salwa została wystrzelona z 24.175 metrów. Ponad dwadzieścia cztery kilometry!

„Scharhnorst” strzela do „Gloriousa”. Zdjęcie wykonane z „Gneisenau”

W panującym zamieszaniu D’Oyly Hughes w pierwszej chwili nie wydał rozkazu zaalarmowania „Ark Royala”. Zrobiono to dopiero później, dwukrotnie. Do komandora podbiegł dowódca eskadry Gladiatorów mówiąc że jest w stanie wystartować jedną z maszyn aby znaleźć „Ark Royala” i ostrzec go, a jednocześnie poprosić o pomoc. Komandor nie zdążył wydać odpowiedniego rozkazu. O 16:56 pocisk z „Gneisenau” trafił dokładnie w mostek zabijając wszystkich, w tym głównego winowajcę nieszczęścia, komandora D’Oyly Hughesa. Gdyby miał wybór, pewnie sam wybrałby dla siebie taki los, bo gdyby ocalał, czekałby go sąd wojenny, który z pewnością z maksymalną surowością oceniłby jego bezmyślne postępowanie, które przyniosło ogromne straty w ludziach, samolotach i okrętach. Najważniejszym pytaniem byłoby zapewne: dlaczego nie prowadzono rozpoznania lotniczego, które pozwoliłoby na wykrycie Niemców daleko od własnego zespołu? Wysłane w kierunku pancerników i uzbrojone w torpedy Swordfishe mogłyby zatopić albo przynajmniej uszkodzić – redukując przy tym szybkość - choćby tylko jeden okręt. Skuteczność takiego ataku potwierdził później przypadek „Bismarcka”.

Do beznadziejnej walki włączyły się niszczyciele. „Ardent” starał się absorbować uwagę bliższego „Scharnhorsta”, podczas gdy „Acasta” kładła zasłonę dymną między pancernikami a lotniskowcem.

„Acasta” kładzie zasłonę dymną. Na pierwszym planie dziób „Scharnhorsta”


Dzielnym okręcikom udało się nawet trafiać „Scharnhorsta” ze swych mizernych dział, a w końcu „Acasta” ciężko go uszkodziła dwoma ostatnimi torpedami. Eksplozja zabiła 48 ludzi z obsady rufowego działa, poważnie je przy tym uszkadzając, a przez wielką w kadłubie do wnętrza wlało się aż 2800 ton wody. Rozwalona była także jedna śruba. Robiący dwadzieścia węzłów okręt dotarł do Trondheim, gdzie prowizoryczne naprawy pozwoliły mu wyruszyć dwudziestego pierwszego czerwca do Niemiec.

Tonący „Glorious”. Zdjęcie wykonane z „Scharnhorsta”


Walka trwała dwie godziny i zakończyła się zatopieniem wszystkich trzech okrętów Royal Navy. O 17:20 na lotniskowcu wydano rozkaz „Opuścić okręt!”, a po dwudziestu minutach poszedł on na dno. Dziesięć minut później w jego ślady poszedł „Ardent”. Samotna „Acasta” zdążyła jeszcze tylko wystrzelić ostatnie – celne - torpedy, po czym położyła się na burtę i zatonęła.



Śmierć poniosło 1532 ludzi (1217 na lotniskowcu, a na obu niszczycielach 315). Jak zwykle nie są to pewne liczby: według Roskilla – o czym niżej - śmierć poniosło 1515 osób, a w muzeum na Malcie podano 1531. Wielu z nich zdążyło opuścić okręty ale zmarło, zanim nadeszła pomoc. Przeżyło zaledwie 46 osób: 44 z lotniskowca i zaledwie po jednym starszym marynarzu z każdego z niszczycieli. Szczęściarze ci zeznali później przed sądem że tratwy Carleya miały za krótkie linki, żeby po opuszczeniu na wodę dało się je przytrzymywać z wysokości pokładu przy burcie. Na żadnej z tratew nie było też wody ani żywności.

*

Jak już wiemy, „Glorious” wysłał dwie wiadomości, których jednak jakoby nikt nie odebrał. Nie wiadomo, dlaczego żaden z niszczycieli nie skorzystał z radiostacji. Najbliżej tej trójki był „Devonshire” – znajdował się zaledwie o 50 mil od pola bitwy - ale radiooperator krążownika przysięgał, że niczego nie otrzymał. Odmienne zdanie na ten temat przedstawił towarzyszący królewskiej rodzinie wiceadmirał John Cunningham.

Wiceadmirał John Cunningham


Powiedział on że jakaś wiadomość nadeszła, ale była „zbita” (garbled) i praktycznie nieczytelna. O 16:25 – czyli krótko po otrzymaniu „zbitej” wiadomości – zarządzono pierwsze od ponad miesiąca ćwiczenia artylerii głównej. Podczas ćwiczeń lufy znajdowały się w pozycji horyzontalnej, czyli że ćwiczono walkę z siłami nawodnymi, a nie z lotnictwem.

Podczas całej podróży z Norwegii do Scapa Flow na „Devonshire” tylko raz dano na maszynę komendę „Cała naprzód”. W cztery minuty po ostatnim sygnale wysłanym z lotniskowca o 17:19, w dzienniku okrętowym wpisano „Zwiększono szybkość do 30 węzłów”. Dopiero po dwóch godzinach zredukowano ją do poprzednich 26 węzłów. I to wszystko działo się zaraz po otrzymaniu „zbitej”, niezrozumiałej wiadomości? Cóż za niezwykły zbieg okoliczności!

Dziwna jest ta różnica pomiędzy słowami radiooperatora, a admirała. Dodatkowe zamieszanie wprowadziły zeznania pięciu ludzi z krążownika, którzy zdecydowanie twierdzili, że otrzymana wiadomość była „daleka od nieczytelności”!

Wygląda to tak, jakby zapomniano ustalić jedną wersję, którą wszyscy powinni zgodnie prezentować. Nic więc dziwnego, że po wojnie podnosiły się liczne głosy mówiące że „Devonshire” odebrał wprawdzie czytelny sygnał, ale wyższa konieczność – czyli obowiązek bezpiecznego dowiezienia do Szkocji niezwykłych pasażerów i ich złotego skarbu – spowodowała brak reakcji na wezwanie o pomoc. Jakież zresztą szanse miałby ciężki krążownik w walce z dwoma pancernikami? Ale dlaczego w takim razie nie przekazano wiadomości dalej choćby tylko po to, aby zorganizować akcję ratowania rozbitków? No tak, tyle że w związku z niecodziennymi pasażerami „Devonshire” miał nakazaną ciszę radiową...

Niemcom ratowanie rozbitków oczywiście nie przyszło do głowy – może gdyby „Scharnhorst” nie był tak poważnie uszkodzony? Brytyjczycy z kolei jeszcze przez kilkanaście godzin wysyłali na lotniskowiec rozmaite instrukcje nieświadomi faktu, że okręt leży już na dnie. Dowiedzieli się o tym dopiero następnego dnia z... niemieckiego radia, które z dumą poinformowało o zatopieniu lotniskowca „Glorious” i dwóch niszczycieli.

Niewielka grupka ocalałych rozbitków doczekała się ratunku dopiero po trzech dniach. Norweski parowiec „Borgund” podjął z tratew trzydziestu ośmiu ludzi z lotniskowca i jednego z „Acasty”. W trakcie akcji ratowniczej nadleciały niemieckie samoloty, ale powstrzymały się od ataku, powiadamiając za to służby lądowe. Dzięki temu kolejną piątkę uratowali norwescy rybacy, a dwóch marynarzy podjęła niemiecka łódź latająca.

*

Jak na tragedię zareagowała Admiralicja? Po zakończeniu rozprawy sądowej dowódca Home Fleet, admirał Charles Forbes sporządził raport, w którym napisał między innymi: „Zgadzam się z ustaleniami Sądu. Wygląda na to, że „Glorious” został przyłapany [przez pancerniki] nieprzygotowany do akcji i niewiedzący o nieprzyjacielskich siłach w pobliżu. Nie ustalono powodów, dlaczego tak się stało”.

No właśnie. Dlaczego tak się stało? Sąd Admiralicji z dziwnym „roztargnieniem” nie spytał o treść sygnałów wymienionych pomiędzy wiceadmirałem Wellsem, komandorem D’Oyly Hughesem i dowódcą floty w Scapa Flow. Ujawnienie tego być może pozwoliłoby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego „Glorious” został pospiesznie wysłany do bazy jedynie z niewielką eskortą? Może powodem tego pośpiechu był komandor podporucznik Heath, czekający na sąd wojenny, który nie mógł rozpocząć pracy bez głównego świadka oskarżenia, czyli dowódcy „Gloriousa”!

Utrata trzech okrętów i prawie wszystkich służących na nich marynarzy zszokowała Wielką Brytanię. Parlament zażądał wyjaśnień, oskarżając za wszystko... powszechnie nielubianego premiera Chamberlaina. Zarzucano mu podjęcie nawet takich decyzji, które leżały w gestii pierwszego lorda admiralicji, Winstona Churchilla!

Ministerstwo Obrony szło w zaparte i utrzymywało, że powodem prawie samotnego rejsu lotniskowca był niedostatek paliwa. Po wojnie historycy Marynarki odrzucili tę teorię twierdząc, że nie mogło być mowy o zbyt niskim stanie bunkru, ale Ministerstwo uparcie nie zmieniało swojej wersji. Ciekawe, że żyjący do 1963 roku Wells nigdy nie był oficjalnie wezwany do potwierdzenia informacji o paliwie.

Wyjaśnienie „paliwowe” znajdowało się także w oficjalnym oświadczeniu Admiralicji, wydanym ósmego maja 1946 roku.

Szybko powstała teoria że do tragedii doszło, bo ciężko urażony D’Oyly Hughes chciał jak najszybciej dobrać się do skóry znienawidzonemu Heathowi. Historycy odrzucili jednak ten pomysł twierdząc, że był to zbyt błaha sprawa, aby narażać na niebezpieczeństwo aż trzy okręty. Przy okazji: krótko po śmierci dowódcy „Gloriousa” Heath został zwolniony z aresztu domowego i oczyszczony z zarzutu tchórzostwa. Skończył wojskową karierę jako dowódca HMS Heron w Yeovilton. Wbrew literom „HMS” Heron nie jest okrętem, ale jedną z dwóch głównych baz sił powietrznych Royal Navy.

Ponieważ za sprawą rodzin ofiar o wszystkim nadal było bardzo głośno, Ministerstwo Obrony ucięło sprawę ogłaszając, że na sto lat utajnia akta dotyczącego zatopienia „Gloriousa”, „Acasty” i „Ardenta”.

*

W 1968 roku komandor porucznik Le Geyt, dowodzący w 1940 roku niszczycielem „Diana” oznajmił, że widział sygnał wysłany aldisem [reflektorem sygnałowym] z „Gloriousa” na „Ark Royala”, proszący o zgodę na oddzielenie się [od konwoju] i pójście do Scapa Flow w związku z przygotowaniami do sądu wojennego.

Komandor Stephen Wentworth Roskill, znany i ceniony autor oficjalnej historii Royal Navy w czasie II wojny światowej zbadał dokładnie dostępne źródła i w roku 1970 wyraził swój pogląd na tę sprawę. Napisał list do Royal Navy Staff College w Greenwich (szkoły prowadzącej zaawansowane treningi dla oficerów Marynarki), gdzie czytamy: „teoria o braku paliwa to bzdura”. Po dziesięciu latach dalszych badań opublikował w „The Times” długi artykuł, gdzie m.in. napisał: „Odpowiedź jest bolesna”. Admiralicja starała się ukryć prawdę przez 40 lat, ale wygląda na to, że 1515 ludzi zginęło w rezultacie łańcucha błędnych decyzji Admiralicji”.

W roku 2000 w Izbie Gmin głos zabrał w zapomnianej – wydawałoby się – sprawie parlamentarzysta Partii Pracy Peter Kilfoyle. Jak powiedział, „po drobiazgowych poszukiwaniach” dotarł do nowych dowodów mówiących o tym, że „Glorious” otrzymał osobisty rozkaz dowódcy Home Fleet opuszczenia bezpiecznego [a w każdym razie bezpieczniejszego] konwoju i jak najszybszego przypłynięcia do Scapa Flow na proces Heatha.

Jeśli słowa Kilfoyle’a są prawdziwe, to przyczyną tragedii była decyzja admirała Forbesa, a nie rozkaz wiceadmirała Wellsa, który zapłacił za wszystko wysoką cenę: nigdy już nie piastował odpowiedzialnego stanowiska.

Plakieta w Maritime Museum, Vittoriosa na Malcie upamiętnia 40 Maltańczyków, którzy zginęli na „Gloriousie”


Post zmieniony (25-06-20 19:26)

 
25-01-16 16:35  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Czyli jeszcze tylko trzydzieści lat i poznamy prawdę, bez przypuszczeń!

Proszę, zmień literkę w nazwie cmentarza, bo Rakowiec to część Warszawy, a W Krakowie to są Rakowice. A jakby być bardziej szczegółowym, to właściwie cmentarz wojskowy tylko przylega do cmentarza rakowickiego. https://pl.wikipedia.org/wiki/Cmentarz_wojskowy_przy_ul._Prandoty_w_Krakowie

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
25-01-16 22:33  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (18-02-20 13:18)

 
27-01-16 12:08  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Na razie jestem w Kolnie, ale jak wrócę, to się przejdę. Wywiad działa :)

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
27-01-16 21:09  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 413

„CITY OF COLUMBUS”

Powstała w roku 1872 firma armatorska Ocean Steamship Company of Savannah Georgia – znana powszechnie jako Savannah Line - postawiła sobie za cel wożenie bawełny z Savannah w Georgii, do Nowego Jorku i Bostonu. Było to dobrze przemyślane przedsięwzięcie, bo należąca do tych samych właścicieli forma kolejowa Georgia Central Railroad dowoziła do Savannah bawełnę i pasażerów, a z Nowego Jorku i Bostonu rozwoziła ich, dostarczając również bawełnę do fabryk włókienniczych. W jednych rękach znajdował się zatem cały, przynoszący bardzo przyzwoite zyski, ciąg usługowy.

Biznes kwitł i Savannah Line zamówiła kolejne statki. Pod koniec 1877 roku w stoczni John Roach and Sons w Chester, Pennsylvania, zwodowano bliźniacze „City of Macon” oraz „City of Savannah”. Były to jednostki nowoczesne, którymi bezzwłocznie zastąpiono dwa najstarsze statki kompanii. Bliźniaki zaczęły z miejsca przynosić tak interesujące dochody, że po zaledwie kilku miesiącach John Roach and Sons otrzymali zamówienie na dwie kolejne, tym razem nieco większe jednostki. Zakontraktowane w lutym 1878 roku „City of Columbus” i „Gate City”, zwodowane zostały w lipcu tegoż roku.

Statki miały po 2200 GRT i mierzyły 84 metry, a 1500-konna maszyna zapewniała prędkość 12,5 lub, według innych źródeł, nawet aż 15 węzłów. Jak to w tych latach bywało, maszynę mogły wesprzeć rozpinane na dwóch masztach żagle. Na żelaznym kadłubie ustawiono drewniane nadbudówki.

W 1882 roku obie jednostki zostały sprzedane firmie Nickerson Company of Boston, której oddział pod nazwą Boston and Savannah Steamship Company zaczął działać jako armator. Zgodnie z nazwą firmy, statki pływały pomiędzy Bostonem i Savannah. Mając także inne statki, armator mógł sobie pozwolić na ogłoszenie regularnych, cotygodniowych odejść z każdego portu. Tak jak do tej pory, obie jednostki woziły pasażerów i bawełnę.

„City of Columbus”


Siedemnastego stycznia 1884 roku o godzinie 15:00 dowodzony przez kapitana Schuylera E. Wrighta „City of Columbus” wypłynął z Bostonu, mając na pokładzie 81 pasażerów i 45 członków załogi. Kapitan miał uprawnienia pilota na pobliskie akweny. Pasażerowie, wśród których było 35 kobiet i dzieci płynęli na południe, aby tam przeczekać najgorszy okres zimy. Można się z tego domyślić, że nikt z nich nie zaliczał się do biedaków.

Termometr wskazywał wprawdzie tylko minus jeden stopień, ale silny wiatr z północnego-zachodu powodował, że odczuwalna temperatura była znacznie niższa. W chwili gdy statek omijał przylądek Cod, większość pasażerów po zjedzeniu kolacji zebrała się w głównym salonie oraz w palarni.

Około północy „City of Columbus” wpłynął w cieśninę Vineyard (Vineyard Sound). Wkrótce statek miał mijać po prawej stronie latarnię Tarpaulin Cove Light, znajdującą się na wyspie Naushon. Przed pójściem do swej kabiny, kapitan wydał rozkaz drugiemu oficerowi Augustusowi Hardingowi: „Kiedy na północy pokaże się Tarpaulin Light, kieruj się na zachód-południowy-zachód”. Była godzina 2:15, kwadrans po tym, jak Harding przejął wachtę od pierwszego oficera Fullera. Kapitan nie położył się. Jego kabina znajdował się z tyłu sterówki i teraz przez otwarte drzwi mógł słyszeć wszystko, co się dzieje na mostku.

Statek płynął przez cieśninę Vineyard. Minął po prawej wyspę Naushon z latarnią Tarpaulin Light.


Około 3:15 marynarz na oku dostrzegł z prawej strony dziobu boję, której nie miało tam prawa być. Harding natychmiast wydał komendę na ster: „W prawo”. Usłyszawszy to, kapitan wyskoczył na mostek i krzyknął „Maksymalnie w prawo!”, chcąc jak najszybciej zejść ze złego kursu. Wright błyskawicznie zorientował się, że statek znajduje się zbyt blisko skał Devils Bridge, skalistej płycizny wychodzącej w głąb cieśniny Vineyard z południowo-zachodniego krańca wyspy Martha’s Vineyard. Na lewo przed dziobem widać było światło latarni Gay Head, ostrzegającej przed skałami. Światło było blisko, zbyt blisko statku!

Zachodni skrawek wyspy Martha’s Vineyard z latarnią Gay Head (na poprzedniej mapie okolice Aquinnah) oraz skałami Devils Bridge


Właściwy kurs prowadził w prawo (proper course). Po prawej boja (buoy), która powinna znajdować się po LEWEJ stronie statku



Po kilkunastu sekundach „City of Columbus” wjechał na skały. W nadziei że statek nie odniósł przy tym istotnych uszkodzeń kapitan dał całą wstecz, chcąc zejść na głębszą wodę. Rozkaz okazał się fatalny w skutkach. Statek cofnął się o dwie długości, po czym do podziurawionego w wielu miejscach kadłuba zaczęły wlewać się ogromne ilości wody. W jednej chwili śmierć poniosło kilkudziesięciu ludzi, głównie pasażerów. Statek najpierw przechylił się ostro na lewą burtę, po czym wyprostował, gdy jego dno osiadło na skalistym podłożu. Nad powierzchnią morza widać było już tylko część dziobową, komin oraz maszty. Ponieważ woda momentalnie zgasiła ogień w kotłach – cud prawdziwy że nie doszło do ich wybuchu! – nie można było nadać sygnałów parowym gwizdkiem.

Dwie opuszczone na wodę szalupy natychmiast zmiotły fale, przez co do jednej z nich zdążyło wsiąść jedynie pięciu ludzi, podczas gdy druga odpływała pusta. Do morza wskoczył jeden z pasażerów, z zawodu kapitan marynarki handlowej, o nazwisku Vance. Znakomitemu pływakowi udało się dopłynąć do pustej łodzi i wdrapać do niej. Po kilkunastu godzinach zauważył go i uratował holownik US Navy „Speedwell”. Siedmiu mężczyzn obsadziło tratwę, która szybko znikła wśród fal. Nie znaleziono nigdy ani tratwy, ani nikogo z tej siódemki.

Ci którzy przeżyli zatonięcie statku zrobili jedyne, co im pozostało, wspinając się na maszty. W przenikliwym zimnie, przemoczeni do cna bryzgami wody czekali na ratunek. Co jakiś czas ktoś spadał do wody na pewną śmierć, nie mając sił na dalsze trzymanie się olinowania.

Rankiem następnego dnia wrak został dostrzeżony przez latarnika z Gay Head Lighthouse. Mężczyzna natychmiast zaalarmował Massachussets Humane Society Gay Head Lifesaving Station (czyli po prostu stację ratowniczą). Jej szef, Indianin o nazwisku Simon Johnson miał pod rozkazami dwudziestu jeden ochotników, będących w większości wielorybnikami.

Łódź ratownicza Massachussets Humane Society i sposób jej transportowania nad morze


To oni ratowali rozbitków. Praktycznie cała obsada łodzi ratowniczych składała się z tubylców, członków plemienia Wampanoag



Ratownicy wyruszyli na pomoc trzema łodziami. Pomimo silnego przyboju, dwóm z nich udało się dopłynąć do wraku i zabrać z niego 21 rozbitków. Trzecią łódź fala wywróciła do góry dnem, rozbijając po chwili o skały. Znajdującym się w niej ratownikom udało się szczęśliwie dopłynąć do brzegu.

Około 12:30 przy szczątkach „City of Columbus” pojawił się kuter celny „Dexter”, wchodzący właśnie do cieśniny po odbyciu kolejnego patrolu mającego na celu łapanie przemytników.

„Dexter”


Kapitan Eric Gabrielson nie tracił czasu. Wiele ryzykując podpłynął tak blisko jak tylko się dało, po czym rzucił kotwicę. Zaraz potem na wodę poszła szalupa dowodzona przez porucznika Johna Rhodesa. Na masztach widać było wtedy już jedynie garstkę ludzi.

Łódź nie mogła podejść w ich bezpośrednie sąsiedztwo, ponieważ groziłoby to rozbiciem jej o znajdujący się pod wodą kadłub. I wtedy Rhodes dokonał szaleńczego wręcz czynu: pomimo lodowatej wody wyskoczył z łodzi i dopłynął w bezpośrednie sąsiedztwo rozbitków, po czym wezwał znanego mu z widzenia kapitana Wrighta, aby ten puścił kurczowo trzymaną linę i wskoczył do wody. Wright odkrzyknął „Ratuj najpierw innych!” Znakomity pływak doholował do łodzi pierwszego z rozbitków który skoczył do wody, po czym zawrócił po kolejnego. Zrobił aż osiem takich kursów, a ostatnią uratowaną przez niego osobą był kapitan Wright.

„Dexter” i „City of Columbus”. Malarz grubo przesadził z liczbą szalup


Z katastrofy z życiem uszło zatem 30 ludzi w tym 18 członków załogi. Śmierć poniosło 69 pasażerów w tym wszystkie kobiety i dzieci, oraz 27 marynarzy.

Wrak „City of Columbus”


Obraz namalowany na desce pochodzącej z „City of Columbus”. W tle latarnia Gay Head


Nurkowie wydobywają ciała z wraku



Ratowników ze Stacji oraz załogę „Dextera” – a zwłaszcza porucznika Rhodesa – obwołano bohaterami, a Kongres uczcił ich zasługi specjalną rezolucją.

Sąd uznał winnym tragedii kapitana Wrighta, unieważniając jego dyplom kapitański oraz licencję pilota.

Wydobyte z morza drzwi i srebrna cukiernica
,

Niejaki Charlie Eastman napisał tekst i muzykę do pieśni na solistę i chór, dedykując ją przyjaciołom którzy zginęli na „City of Columbus”.
Tytuł pieśni:
STATEK PŁYNĄCY Z BOSTONU
ALBO
WRAK CITY OF COLUMBUS



Post zmieniony (25-06-20 18:09)

 
28-01-16 12:20  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

Chwilę zastanawiałem się o co może chodzić w zdaniu "...forma kolejowa Georgia Central Railroad dowoziła do Savannah bawełnę i pasażerów".
Nie jestem specem od XIXw, więc może nie wiem, ale chyba chodzi jednak o firmę kolejową :)

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 
28-01-16 13:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (18-02-20 13:20)

 
30-01-16 11:27  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

Ja po prostu sprawdzam czy mnie demencja nie łapie i potrafię jeszcze skupić się na tekście czytając ze zrozumieniem ;)
Nie jest jeszcze tak źle jak z dzisiejszą młodzieżą, ale o formę trzeba dbać! Gdy patrzę na to co wyprawia taki Kasai (dziś znów w pierwszej 10), albo Kolega, który raczy nas tu historyczno-literackimi smakołykami pierwszego sortu, znaczy się można :)

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 64 z 114Strony:  <=  <-  62  63  64  65  66  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024