KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 62 z 114Strony:  <=  <-  60  61  62  63  64  ->  => 
08-01-16 12:04  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

:D
Niestety, najprawdopodobniej "obejrzę" w poniedziałek w pracy, ale nic to, odsmażę sobie, żeby ciepłe było. Lotniskowce łykam w każdej postaci ;P

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 
08-01-16 15:20  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:45)

 
09-01-16 23:14  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Kurczę pieczone, przeczytałem teraz ostatnią opowieść. Mam wrażenie, że to kwintesencja pracy na morzu. Niby wszystko się zgadza, specjaliści wskazują brak zagrożenia, a potem załoga zapiernicza w nieludzkich warunkach próbując ocalić cokolwiek. Tym razem się nie udało, ale gdyby bomba nie wybuchła, pewnie można by było przeczytać: Beaver State - statek bez historii.
A tak przy okazji - E pluribus unum, to sentencja łacińska będąca kwintesencją Ameryki. Z mnogich - jednym. Z wielu narodowości jeden naród amerykański, tak to należy rozumieć.

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
10-01-16 21:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:45)

 
11-01-16 08:03  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 408


OKRĘT, KTÓRY PODZIELIŁ LOS „KUJAWIAKA”

Niewiarygodne! Dowódca niszczyciela Jego Królewskiej Mości „Faulknor” nie wierzył własnym oczom. Lecący na ponad czterech kilometrach samotny Heinkel zrzucił sześć bomb, z których aż dwie trafiły niszczyciel z namalowanym na burcie oznaczeniem H71. - Polish destroyer has been hit twice! – krzyknął, jakby nikt poza nim tego nie widział. Był czwarty maja 1940 roku.

Agonia „Gromu” trwała zaledwie kilka minut. Na wodach fiordu widać było teraz licznych rozbitków, oczekujących pomocy. Do rozpoczętej przez „Faulknora” akcji ratowniczej szybko dołączyły krążowniki „Enterprise” i „Aurora” oraz niszczyciel „Bedouin”, dowodzony przez komandora Jamesa Abernethy McCoya. Z brzegu rozległy się strzały z broni maszynowej: to Niemcy próbowali dopełnić dzieła zaczętego przez bombowiec. Natychmiast zareagowała artyleria ”Bedouina”, zmuszając wroga do przerwania ostrzału i ukrycia się przed masą wystrzeliwanych z niszczyciela pocisków.

I tak właśnie poznaliśmy bohatera dzisiejszej Opowieści.

„Bedouin”, na pierwszym zdjęciu w Narviku
, ,

Pomijając kolejne etapy służby „Bedouina”, przenosimy się wprost na Morze Śródziemne do czerwca 1942 roku. Operacją Harpoon nazwali Brytyjczycy działania, mające doprowadzić do Malty wychodzący z Gibraltaru konwój WS19, wiozący zaopatrzenie dla walczącej resztkami sił wyspy. Czterdzieści trzy tysiące ton żywności, leków, części zamiennych, amunicji i paliwa wiozło sześć statków, w tym brytyjskie „Troilus”, „Burdwan” i „Orari”, holenderski „Tanimbar” oraz amerykańskie „Chant” i „Kentucky” - wyładowany po brzegi paliwem dziesięciotysięcznik. Ponieważ statki musiały dotrzeć do celu za każdą cenę, eskorta był kilkakrotnie liczniejsza od samego konwoju. W skład bezpośredniej osłony wchodziły krążownik przeciwlotniczy „Cairo”, dziewięć niszczycieli – w tym „Bedouin” oraz nasz „Kujawiak”, cztery trałowce, sześć tzw. motor launch, czyli niewielkich jednostek zwalczających okręty podwodne oraz szybki stawiacz min „Welshman”, którego dochodząca do 40 węzłów szybkość mogłaby zawstydzić wiele niszczycieli! Na okręt ten załadowano kilkadziesiąt ton najcenniejszej drobnicy.

„Welshman”


Zewnętrzną osłonę miały dać konwojowi pancernik „Malaya”, lotniskowce „Argus” i „Eagle”, oraz trzy krążowniki i osiem niszczycieli. Plus cztery okręty podwodne patrolujące wody, przez które konwój miał przechodzić. Trzydzieści dziewięć okrętów miało chronić zaledwie sześć statków!

Krótko po wyjściu konwój został dostrzeżony przez rezydujących w Hiszpanii, w pobliżu granicy z Gibraltarem, niemieckich szpiegów. Na pierwszy atak nie trzeba było długo czekać. Czternastego czerwca zapisano w dzienniku okrętowym „Bedouina”:

1108 – 1135: Dwadzieścia osiem bombowców i dwadzieścia myśliwców zatopiło frachtowiec Tanimbar i trafiło [torpedą] krążownik Liverpool, który zawrócił na holu do Gibraltaru.
1152 – 1202: Atak 40 bombowców nurkujących i 41 myśliwców.
1815 – 1835 Ataki z dużych wysokości oraz bombowców nurkujących Ju-88 skoncentrowane na lotniskowcach Argus i Eagle, ale bez trafień.
1005 – 2032: Ataki z dużych wysokości oraz bombowców nurkujących ze wsparciem U-boota na Argus, bez rezultatu
2130: Ciężkie okręty zawróciły, pozostawiając Cairo, Bedouin, Patridge, Ithuriel, Matchless, Marne, Kujawiak, Blakney, Badsworth, Hebe, Speedy, Rye, Hythe, ML121, ML134, ML135, ML459 i ML462 do eskortowania zbiornikowca Kentucky i frachtowców Burdwan, Chant, Troilus i Orari do Malty.
2205: Ostatni atak lotniczy w gęstniejącym mroku.

Jako pierwszy został zatopiony „Tanimbar”


Noc nie przyniosła odpoczynku. Piętnastego czerwca dwanaście po drugiej konwój znalazł się tak blisko wybrzeży afrykańskich, że kilka niszczycieli pomyłkowo otworzyło ogień do wraku brytyjskiego niszczyciela „Havock”, który wszedł na mieliznę dwa miesiące wcześniej i tam już pozostał, wysadzony przez załogę. O piątej czterdzieści obserwator z bocianiego gniazda zameldował dowódcy „Bedouina”, komandorowi Bryanowi Gouthwaite Scurfieldowi: „Algierskie statki rybackie w polu widzenia!” Scurfield przyłożył do oczu lornetkę, po czym powiedział głuchym głosem: „To nie rybacy, ale dwa krążowniki i pięć niszczycieli”. Włosi znaleźli ich.



Dowodzony przez wiceadmirała Alberto da Zara Siódmy Dywizjon składał się z lekkich krążowników „Eugenio di Savoia” (okręt flagowy) i „Raimondo Montecuccoli”, oraz niszczycieli „Alfredo Oriani”, „Ascari”, Ugolino Vivaldi”, „Lanzerotto Malocello” oraz „Premuda”. Gdyby tak silny zespół dopadł konwoju, zaczęłaby się jatka.

„Eugenio di Savoia”]


„Raimondo Montecuccoli”



Brytyjczycy zareagowali natychmiast, kierując konwój jeszcze bliżej Afryki w eskorcie trałowców i „motor launch”. „Cairo” wraz z niszczycielami postawił zasłonę dymną po lewej stronie frachtowców. O szóstej dwadzieścia „Bedouin” poprowadził pięć niszczycieli na wroga. Kryjąc się w dymie okręty podeszły na cztery i pół kilometra od włoskich krążowników, ale silny ogień zmusił je do natychmiastowego powrotu w warstwę dymu. Po kilkunastu minutach niszczyciele ponownie wyszły na otwartą przestrzeń. Tak to opisywał Scarfield w liście wysłanym do żony z obozu jenieckiego:

„Krążowniki otworzyły ogień prawie natychmiast i pierwsze salwy spadły za rufą Bedouina. Rozrzut był niezwykle mały; z tej odległości strzelanie wyglądało na bardzo nieprzyjemne. Prawdopodobnie zawsze ma się takie wrażenie, gdy jest się celem! Cała moja uwaga pochłonięta była tym, żeby sterować w miejsce ostatniego rozprysku. Często słyszałem [o tej metodzie] i znalazłem ją zabawną. Działało to przez jakiś czas. Krótko przed 06:30 Manners [starszy oficer] powiedział mi że [wróg] jest w zasięgu, kazałem mu zająć się prowadzącym niszczycielem, otworzyliśmy ogień z 16 kilometrów. Dziesięć minut później nieprzyjaciel zmienił kurs o dwadzieścia stopni. Przerzuciliśmy nasz ogień na prowadzący krążownik [będący na] 11.400 metrach”.

„Cairo” oberwał, uszkodzony „Partrige” zastopował, a nadbudówka „Bedouina” została prawie odstrzelona, w wyniku czego także i ten okręt wkrótce się zatrzymał. Wprawdzie Brytyjczycy też nie strzelali grochem, ale uzyskali jedynie kilka mało groźnych trafień na „Eugenio di Savoia”. Tym niemniej odważny atak powstrzymał Włochów przed ruszeniem w kierunku konwoju, jako że najpierw musieliby wejść w ścianę dymu, za którą mogły przecież czekać kolejne jednostki wroga. Obejść zasłonę próbowały niszczyciele „Lanzerotto Malocello” i „Ugolino Vivaldi”, ale zostały powstrzymane przez ogień niszczycieli „Matchelss” i „Marne” oraz niszczycieli eskortowych typu Hunt, a wśród nich także i „Kujawiaka”.

Tym razem alianci strzelali znacznie celniej. Objęty pożarami „Ugolino Vivaldi” zatrzymał się, i musiał zostać odholowany z pola bitwy przez „Malocello” i „Premudę”. Po kilkudziesięciu minutach wymieniania pojedynczych salw, Włosi zniknęli z pola widzenia.

Konwój płynął dalej. Za nim pozostały „Bedouin” i „Partridge”, ale już o dziewiątej drugi z okrętów był gotów do ruszenia po dokonaniu prowizorycznych napraw. Uszkodzenia „Bedouina” okazały się jednak znacznie poważniejsze. Okręt został trafiony dwanaście razy przez 152-milimetrowe pociski krążowników. Szczęściem w nieszczęściu było, że dwa czy trzy z nich okazały się niewybuchami! W pobliżu magazynów amunicji 102 mm oraz dwufuntowej wybuchł pożar i trzeba było te magazyny zatopić. Odstrzelony został maszt, co zerwało komunikację radiową. Silniki steru nie działały, brakowało także elektryczności. Centrala kierowania ogniem i mostek były rozbite. Przy pomocy hamaków i poduszek załoga łatała dziury znajdujące się niebezpiecznie blisko linii wodnej.

Na rozkaz Scarfielda zaczęto palić dokumenty. Zablokowano możliwość wybuchu bomb głębinowych, po czym wyrzucono je za burtę. Komandor wciąż miał nadzieję na przywrócenie zasilania w prąd, co pozwoliłoby na uruchomienie silników. „Partridge” wziął rozbity okręt na hol, jakkolwiek jego zamocowanie było dosyć czasochłonne z powodu mocno rozbitego dziobu „Bedouina”. Na początku okręty skierowały się na zachód, w kierunku Gibraltaru, ale wkrótce przyszedł rozkaz zawrócenia i dołączenia do konwoju.

”Partridge”


O trzynastej piętnaście bombowce nurkujące zatopiły „Chanta” i uszkodziły „Burdwana” i „Kentucky”, który także musiał był wzięty na hol. Do ich osłony pozostawiono niszczyciel i dwa trałowce, podczas gdy pozostałe jednostki kontynuowały drogę ku Malcie. Ponieważ ciągnący uszkodzony okręt „Partridge” nie potrafił dotrzymać im kroku, para niszczycieli ponownie zawróciła na zachód.

I wtedy stało się to, co stać się musiało. Włoskie krążowniki powróciły. Najpierw natknęły się na „Burdwana” i „Kentucky”. Pierwszy z nich z miejsca poszedł na dno, dosłownie rozstrzelany przez „Raimondo Montecuccoli”, a płonący „Kentucky” został wkrótce dobity torpedą przez „Alfredo Oriani”. W trakcie obrony resztek konwoju uszkodzenia odniosły krążownik „Cairo” i trałowiec „Hebe”.

W końcu z krążowników dostrzeżono parę wlokących się niszczycieli. Nie było sensu „lec na dnie” bez żadnych szans na przyniesienie nieprzyjacielowi strat. „Partridge” rzucił hol, postawił zasłonę dymną i szybko zniknął z oczu Włochów. Dotarł do Gibraltaru po trzech dniach. Dryfujący „Bedouin” otworzył ogień w swej ostatniej, beznadziejnej walce. Jednocześnie udało się – dopiero teraz! – uruchomić maszyny. Okręt zaczął stawiać zasłonę dymną, ale wtedy nadleciał włoski bombowiec SM.79 zrzucając z niskiego pułapu torpedę, która trafiając w maszynownię przesądziła o losie okrętu. „Bedouin” położył się na lewą burtę po czym zatonął, zabierając ze sobą dwudziestu ośmiu ludzi. Nawiasem mówiąc samolot został zestrzelony – szkoda tylko, że już po zrzuceniu przez niego torpedy.

Savoia-Marchetti SM.79


Tonący „Bedouin”



O zmierzchu dwustu trzynastu marynarzy zostało podjętych z wody przez niewielki (900 ton) włoski statek szpitalny, prawidłowo oznaczony wielkim krzyżami. Gdy jednostka podchodziła do rozbitków, zaatakowały ją cztery włoskie samoloty Fiat CR-42, dokonując ataku bombami z lotu nurkowego. Energicznym manewrem statek uniknął bomb. Brzmi to niewiarygodnie, ale w roku 1989 wypowiedział się na ten temat jeden z pilotów. Powiedział on, że otrzymał rozkaz zaatakowania brytyjskiego niszczyciela na tej i na tej pozycji i już. Kropka. Gdy dziennikarz zwrócił mu uwagę, że w tym miejscu mógł widzieć jedynie malutki statek szpitalny – doprawdy nietrudny do rozróżnienia od niszczyciela – odparł że rozkazano mu nie kombinować, tylko przeprowadzić atak! Idiota czy dureń? Pewnie i to i to…

CR-42


O 21:30 akcja ratownicza została ukończona. Na pokładzie statku wycieńczeni, wyziębieni i pokryci tłustą mazią marynarze spotkali się z lotnikiem zestrzelonego samolotu który oznajmił z dumą ale i bez nadmiernego triumfalizmu, że to on zatopił „Bedouina”, a nie krążowniki.

Statek popłynął na północ, po czym wysadził jeńców na niewielkiej Pantellerii. Podchodzący do portu stateczek został ostrzelany z lądu, ale znowu bez żadnych trafień. W tych gorących chwilach komandor Scarfield nauczył się kilku co efektowniejszych włoskich przekleństw…

Jeńców umieszczono w długim baraku. Traktowano ich dobrze, karmiono nieźle, a każdy otrzymał dla siebie siennik. Przyjechała także cysterna z wodą do mycia, ale – jak wspominał jeden z jeńców - włoskie mydło było wyjątkowo kiepskiej jakości. Wydano ubrania i sandały takie same, jakie nosili włoscy marynarze.

Po dziesięciu dniach Brytyjczyków przewieziono na Sycylię, do obozu w pobliżu Castel Vetrano. Tam zobaczyli otoczone drutami namioty. Pogoda była dobra, jedzenie niezłe, a oficerowie mogli wychodzić z obozu na słowo w towarzystwie symbolicznej jedynie eskorty. Dokąd zresztą mieliby na Sycylii uciec? Wojna wydawała się być bardzo odległa i wkrótce wszyscy wrócili do pełnego zdrowia, ucząc się jenieckiego życia. Po trzech tygodniach wsadzono wszystkich do pociągu, którym powieziono ich na stały ląd. Przez cieśninę Messyńską pociąg przewiózł prom kolejowy. Kiedy wreszcie transport zatrzymał się, podzielono jeńców na marynarzy/podoficerów i oficerów. Tych pierwszych umieszczono w Campo PG T2 w Chiavari, portowym mieście leżącym na południe od Genui. Oficerów zawieziono do Campo PG35 w Paduli, miasteczku leżącym mniej więcej w pół drogi między Salerno a Brindisi. Obóz ten urządzono w starym klasztorze. Przetrzymywano w nim około trzystu oficerów armii, lotnictwa i marynarki, z tym że tych ostatnich był zdecydowanie najmniej. Kwatery, wyżywienie i możliwość utrzymania higieny były na zupełnie przyzwoitym poziomie. Komendantem został najstarszym stopniem brygadier Mountain. Oficerowie mieszkali po dziesięciu w sporych mnisich celach, wychodzących na niewielki ogródek.

Trzeba było zająć czymś zmęczone jednostajnym rytmem dnia umysły. Niewielką bibliotekę dostarczył Czerwony Krzyż. Oficerowie stworzyli własny teatr, co muzykalniejsi dawali koncerty, a inni przekazywali kolegom posiadaną na liczne tematy wiedzę. Udało się nawet namówić Włochów do urządzenia boiska piłkarskiego oraz miejsca do ćwiczeń fizycznych. Wprawdzie regularnie dochodzili wciąż nowi jeńcy, ale obszerny klasztor nigdy nie był zatłoczony.

Każdorazowo nowy jeniec musiał składać szczegółową relację z wydarzeń na frontach. Pewnego razu, być może przez przeoczenie Włochów – ale raczej nie – przez głośniki poleciała informacja BBC o zwycięstwie pod El Alamein! Zanim włoskie dowództwo zdążyło przerwać transmisję, jeńcy triumfalnymi okrzykami potwierdzili odebranie tej krzepiącej informacji.

Gdy minął rok 1942, oficerów przewieziona do obozu leżącego w pobliżu Bolonii. Trwała wojna, więc nic dziwnego że podróż pociągiem trwała aż pięć dni. Na każdym postoju jeńcy mieli prawo wysiadać z pociągu. Na miejscu czekały ich świeżo zbudowane, otoczone drutem kolczastym baraki. Tam spędzili niecały miesiąc. Gdy Włosi niespodziewanie wyszli z wojny, natychmiast pojawili się nowi, zupełnie inaczej do jeńców nastawieni niemieccy strażnicy. Natychmiast rozkazali szykować się do opuszczenia obozu. Tym razem wagony zastąpiły samochody przystosowane do przewożenia bydła – jakby zapowiedź przyszłego traktowania jeńców. Po pięciu dniach samochody dotarły do Innsbrucku. Teraz już definitywnie miło nie było. Z Innsbrucku część jeńców trafiła do Blechhammer (obecnie Blachownia Śląska) w pobliżu Auschwitz. Tam zszokowani Brytyjczycy na własne oczy zobaczyli, co Niemcy robią z Żydami. Unbelievable!

Wbrew przepisom Konwencji Genewskiej, część marynarzy skierowano do pracy w śląskich kopalniach węgla. Gdy na początku 1945 roku przyszło rosyjskie zagrożenie, jeńcy wraz innymi więźniami zostali zmuszeni do koszmarnego marszu na zachód. Wycieńczeni ludzie szli po czterdzieści kilometrów dziennie.

Przez trzy i pół miesiąca jeńcy szli przez Polskę i Czechosłowację, zatrzymując się wreszcie w Moosburgu, Bawaria. Ich nowy obóz nazywał się Stalag VII-A. Część jeńców skierowano na północ, pod Lubekę, gdzie doczekali maja 1945 roku. Wtedy to niemiecka eskorta postanowiła pomaszerować w towarzystwie jeńców na spotkanie wojsk alianckich. No cóż, z powietrza trudno odróżnić wojsko maszerujące i gotowe do walki od wojska idącego do niewoli… Podczas jednego z nalotów myśliwców RAF śmierć poniósł – tuż przed końcem wojny! – komandor Scarfield i dwóch jego marynarzy.

A jak skończyła się historia konwoju WS19? Za cenę „Beduina” i „Kujawiaka”, który wpadł na minę w pobliżu Malty, oraz utratę aż czterech statków – w tym najcenniejszego „Kentucky” – jedynie dwa frachtowce „Orari” i „Troilus” – a także „Welshman” - dotarły ze swym bezcennym ładunkiem na Maltę.

Na Maltę dotarły jedynie „Orari”...


...i „Troilus”



A „Partridge”, co z „Partridgem”? Niszczyciel przeżył „Beduina” jedynie o kilka miesięcy. Okręt zatonął osiemnastego grudnia 1942 roku, storpedowany przez U-565.

Co najmniej jeden z jeńców z „Bedouina” zmarł w obozie na terenie Polski. Oto Jego grób na Cmentarzu Wojskowym przylegającym do Cmentarza Rakowickiego w Krakowie. Kwatera 2C, st. marynarz (able seaman) R. Young z HMS Bedouin. Na dole nagrobka napis RESTING WHERE NO SHADOWS FALL (SPOCZYWA TAM, GDZIE NIE CIEŃ NIE PADA). Wygląda na to, że zdanie – którego nie ma na innych grobach ludzi z Royal Navy - zostało tam umieszczone na prośbę rodziny marynarza


Post zmieniony (03-05-20 10:41)

 
11-01-16 08:47  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:47)

 
11-01-16 10:38  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:47)

 
11-01-16 14:20  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Ale jakbyś w wolnej chwili skorygował literkę w nazwie wyspy Pantelleria (w opowieści na razie jest Pantellaria), to chyba wyszłoby wszystkim na zdrowie. W końcu w ostatnich latach ta wysepka znowu jest "na topie" z powodu ratowania ludzkich istnień.

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
14-01-16 08:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 409


NIE NAWOJOWAŁ SIĘ


Zwodowany w lutym 1916 roku „Courageous” był jednym z licznych krążowników liniowych Royal Navy. Ponieważ toczyła się już wojna, okręt należało jak najszybciej wprowadzić do służby. Po ponad ośmiu miesiącach wytężonej pracy stoczniowców, 28 października 1916 roku krążownik wpisano uroczyście na listę floty. Głównym uzbrojeniem były cztery działa (2x2) kalibru 381 mm, a do tego dochodziło 8 dział 102 mm, działka przeciwlotnicze i wreszcie wyrzutnie torpedowe, których liczba stopniowo rosła. Dzięki słabemu – jak na swoją wielkość – opancerzeniu, okręt mógł rozwinąć aż 30,5 węzła, co było doprawdy znakomitym wynikiem. Mottem okrętu było FORTITER IN AUGUSTIS czyli DZIELNY WOBEC TRUDNOŚCI. Rysunek na godle nawiązywał bezpośrednio do owych słów:



W trakcie wojny krążownik nie miał okazji do wykazania się poza 16 listopada 1917 roku, kiedy to w większym towarzystwie ostrzeliwał grupę lekkich okrętów niemieckich, nie osiągając jednakże żadnego sukcesu. Gdy wreszcie zapanował pokój, nikt z załogi „Courageousa” nie miał okazji chwalenia się w ojczystych stronach swymi sukcesami i orderami. Ale przynajmniej nikt nie zginął, a nawet nie odniósł rany...

„Courageous” z umieszczonymi na wieżami głównej artylerii platformami, z których mogły startować samoloty
,

Po zakończeniu wojny sporo brytyjskich okrętów wycofano ze służby i zezłomowano, ale „Courageous” był zbyt nową jednostką, aby ktoś się na podobne rozwiązanie odważył. Od 1920 roku okręt służył jako szkolny dla artylerzystów. Po wejściu w życie Traktatu Waszyngtońskiego dwa lata później zdecydowano, że zamiast złomowania krążownika, lepiej byłoby przebudować go na lotniskowiec.

Operację rozpoczęto w czerwcu 1924 roku. Zdjęte działa troskliwie umieszczono w magazynie, gdzie miały leżeć aż do roku 1945, kiedy to zainstalowano je na ostatnim zbudowanym dla Royal Navy pancerniku „Vanguard”. Skomplikowana przebudowa „Courageousa” trwała do lutego 1928, kiedy to lotniskowiec wszedł uroczyście do służby.

, ,

Okręt mógł zabrać do 48 samolotów. Piętnastego maja 1928 na jego pokładzie po raz pierwszy odbyło się lądowanie. Pionierem był bombowiec torpedowy Blackburn Dart.

Blackburn Dart


Wkrótce potem zjawiły się kolejne maszyny: myśliwce Fairey Flycatcher, rozpoznawcze Fairey III F oraz kolejne Darty. Z pełną grupą lotniczą okręt skierował się na Morze Śródziemne, wchodząc w skład Mediterranean Fleet.

Fairey Flycatcher


Fairey III F


„Renown”, „Courageous” i „Furious”


Przez kolejne lata na lotniskowcu służyły coraz to nowsze typy samolotów.

W maju 1939 roku z „Courageousa” odleciały jednak wszystkie jego samoloty – myśliwsko-bombowe Blackburn Skua, myśliwce Gloster Sea Gladiator i bombowce torpedowe Fairey Swordfish – ponieważ okręt przeznaczono do celów szkoleniowych. Na krótko przed wybuchem wojny lotniskowiec powrócił do bojowej służby, przyjmując 31 sierpnia na stan dwie eskadry (811 i 822) Swordfishów, każda licząca dwanaście samolotów.

Swordfishe na „Courageous”


Od 24 lipca dowódcą okrętu był komandor William Tofield Makeig-Jones, który zszedł z mostku „Nelsona”, gdzie kapitanował przez ostatnich osiemnaście miesięcy.

, ,

Mając w pamięci smutne doświadczenia z poprzedniej wojny, Admiralicja z miejsca pomyślała o U-bootach. Ponieważ asdic nie był jeszcze zbyt wiarygodny, postanowiono wysyłać w morze grupy poszukiwawczo-pościgowe złożone z lotniskowca, i osłaniający go niszczycieli. Oprócz „Courageousa”, podobne zadania otrzymały także „Hermes” i „Ark Royal”. Jakoś nie pomyślano, że tak łakome kąski jak lotniskowce raczej będą przyciągać U-booty, niż je wystraszać. Gdy jednak 14 września zespół „Ark Royala” zatopił U-30 (vide Opowieść 371), szczerze sądzono że „to jest to”.

W swój pierwszy patrol „Courageous” wypłynął w eskorcie czterech niszczycieli wieczorem 3 września, raptem kilka godzin po rozpoczęciu się wojny z Niemcami. Rejonem patrolu były wody tzw. Western Approaches, czyli akwenu leżącego na zachód od Wysp Brytyjskich. Dzień w dzień wyrzucano w powietrze samoloty, bezskutecznie wypatrujących wynurzonych U-bootów, albo choćby tylko śladu ich peryskopów.

Siedemnastego września grupa „Courageousa” znajdowała się na kolejnym patrolu. Okręt płynął w eskorcie czterech bliźniaczych niszczycieli „Inglefield”, „Ivanhoe”, Impulsive” i „Intrepid”. O 14:45 odebrano sygnał z parowca „Kafiristan”, znajdującego się o 350 mil na zachód od wyspy Cape Clear (zwanej także po prostu Clear), najdalej wysuniętej na południe zamieszkanej irlandzkiej wyspy. Krótki sygnał oznaczał atak okrętu podwodnego, którego torpeda chybiła zaledwie trzy minuty wcześniej.

„Kafiristan”


Po dalszych trzydziestu dwóch minutach druga wystrzelona przez U-35 torpeda zatopiła statek, przynosząc śmierć sześciu marynarzom. Pozostałych dwudziestu ośmiu podjął z wody amerykański „American Farmer”, dowożąc ich bezpiecznie do Nowego Jorku.

„American Farmer”


W kierunku podanej przez „Kafiristan” pozycji ruszyły całą naprzód „Inglefield” i „Intrepid”, a z lotniskowca wystartowały cztery „Swordfishe” z których jednemu udało się zagonić U-boota pod wodę. Była 17:00.

*

Dowodzony przez kapitana Otto Schuharta U-29 od wielu godzin szukał idącego z Kanady, a sygnalizowanego przez dowództwo konwoju. W końcu będąc w zanurzeniu Schuhart dojrzał przez peryskop lecącego na wschód Swordfisha. Samolot tego typu odległy o trzysta mil od lądu mógł oznaczać tylko jedno: gdzieś niedaleko znajduje się lotniskowiec! Gdy tylko maszyna znikła z pola widzenia, okręt wynurzył się i obrał kurs zbieżny z samolotem, a wachtowi przykleili się do lornetek. O 18:00 zauważono na horyzoncie dym. Czyżby miał to być cel dający pewność otrzymania rycerskiego krzyża?

U-29 i jego dowódca, kapitan Otto Schuhart
,

Zgodnie z obawami, sprawy nie przedstawiały się jednakże tak prosto. W powietrzu krążyły samoloty, a dwa niszczyciele zygzakowały, wypatrując wroga. Już po wszystkim Schuhart napisał w prywatnym dzienniku: „Wtedy wyglądało to na beznadziejną operację. Z powodu samolotów nie mogłem się wynurzyć, a moja podwodna prędkość wynosiła mniej niż osiem węzłów, podczas gdy lotniskowiec robił dwadzieścia sześć. Ale podczas ćwiczeń mówiono nam, że trzeba zawsze znajdować się w pobliżu i było to dokładnie to co robiliśmy, podążając za nim w zanurzeniu”.

U-29 podążał śladem lotniskowca przez półtora godziny, przez cały czas tracąc dystans. Niespodziewanie o 19:30 okręt obrócił się pod wiatr aby mogły wylądować cztery Swordfishe, wysłane na U-35. Dzięki temu U-boot znalazł się na znakomitej pozycji do ataku. Dziesięć minut później Schuhart wystrzelił w lewą burtę celu trzy torpedy z odległości około 2600 metrów. W dzienniku okrętowym kapitan zapisał „wielkie rozmiary celu nie wymagały żadnych obliczeń, tyle że patrzyłem wprost w słońce”.

Lotniskowiec osłaniały jedynie „Impulsive”…


…i „Ivanhoe”


U-boot wycofywał się i gdy oddalił się na 400 metrów, torpedy wciąż były w drodze. Przez peryskop widoczny był przepływające obok niszczyciel, nieświadomy przeprowadzanego właśnie ataku. U-29 zszedł bardzo głęboko, bijąc swój dotychczasowy rekord. Ciszę przerywało tylko niepokojące trzeszczenie kadłuba, aż wreszcie dały sie słyszeć dwie eksplozje. Zabrzmiały tak głośno, że Schuhart przez chwile pomyślał, że to jego okręt jest atakowany bombami głębinowymi. Pomimo pewności że taki atak wkrótce nastąpi, załoga wzniosła radosny okrzyk.

*

Jedna z torped trafiła na wysokości nadbudówki, druga trochę dalej w kierunku rufy. Eksplozje miały przerażającą siłę. Okręt z miejsca zaczął się kłaść na lewą burtę.

, ,

Wspomina jeden z marynarzy:

„Za pięć ósma byłem na pokładzie lotniczym. Okręt podwodny zaatakował naszą burtę. Trafiono nas za pięć ósma, a [nasz] okręt znikł około piętnaście po. Niszczyciel za nami zaczął rzucać bomby głębinowe. Po jednej z nich okręt podwodny wyszedł z wody. Było to jeszcze zanim opuściliśmy okręt. Widzieliśmy wynurzający się okręt [także inny marynarz dał identyczne świadectwo – o czym niżej – chociaż kapitan Schuhart nigdy nie przyznawał się do tego]. Wszyscy wiwatowali. Byłem przekonany że został zatopiony.

Po dwóch eksplozjach „Courageous” mocno przechylił się w lewo. Skoczyłem z pokładu lotniczego na niższą platformę i czekałem przez chwilę na rozkazy. Przyszedł pięć minut po storpedowaniu. Z ust do ust przekazywano „Abandon ship” [opuścić okręt]. Sieć radiowa była rozbita i dlatego rozkazy przekazywano [metodą] człowiek do człowieka. Jedyną opuszczoną [zwykłą] łodzią była szalupa która opadła na wodę w chwili, gdy okręt tonął. Potem opuszczono z lewej strony rufy łódź motorową. Z pokładu mesowego wybiegli marines. Zaraz po rozkazie „Abandon ship!” większość z nas wyskoczyła do wody. Ja byłem bardzo dobrym pływakiem, więc [spokojnie] pływałem. Niektórzy kumple popełnili błąd biegnąc na prawą burtę i będąc coraz wyżej i wyżej, dochodząc do wniosku że nie mogą wyskoczyć [stamtąd] do wody, biegli w dół pokładu lotniczego. Wielu przez to straciło życie”.

,

Inny marynarz:

„[Po trafieniu] maszyny się nie zatrzymały od razu i okręt przebył jeszcze około sto metrów, zanim się nie zatrzymał. W pierwszej chwili pomyślałem że nie jesteśmy poważnie trafieni, skoro okręt wciąż płynął.

Niektórzy trzymali pieniądze [chodzi tu pewnie o ciężki bilon] w kieszeniach spodni. Gdy wyskoczyliśmy za burtę, zorientowali się, że nie utrzymają się na powierzchni mając na sobie spodnie. Próbowali skopać je z siebie ale nie bardzo to wychodziło. Wielu przez to utonęło. Wokół było sporo kawałków drewna, tratwy i motorówka, ale płynąłem dalej, bo w ogóle się nie bałem. Wiedziałem że jestem dobrym pływakiem. W końcu uchwyciłem się [kawałka] drewna.” …

… Kapitan niszczyciela ustawił okręt bokiem do fali, która znosiła ludzi w jego kierunku. Wyrzucili za burtę drabinki i liny i gdy ktoś podpłynął, wyciągali go. Niektórzy [z załogi] skakali z okrętu i przyciągali [pod burtę] wyczerpanych ludzi. Kiedy wskoczyłem do wody, niszczyciel był o około półtora mili, ale kiedy „Courageous” zatonął stopniowo zbliżał się, wciąż pełen obawy że wjedzie swymi śrubami w nieszczęśliwych kolegów, płynących do niego. Drugi niszczyciel rzucał bomby aż do chwili, kiedy osiągnęli pewność, że nieprzyjaciel odpłynął. Pojawił się statek amerykański i holenderski, które zaczęły podejmować rozbitków…

Rozbitków ratowały amerykański „Dido”…


…i holenderski „Veendam”


… Wyskoczyłem do wody dziesięć po ósmej, a zostałem wyciągnięty około 9:15. Chciałbym specjalnie podziękować kapitanowi niszczyciela za jego umiejętność utrzymywania okrętu wobec fali, oraz załodze za sposób w jaki nas ratowali. Opróżnili swoje żeglarskie worki. Gdy wyszedłem na ląd, byłem owinięty w dwa przymocowane paskiem koce i wodoodporną kurtkę”.

*

U-boot został dosyć szybko namierzony przez prymitywny niestety asdic jednego z niszczycieli. Natychmiast na pomoc ruszył mu drugi. Okręty zrzuciły mnóstwo bomb, których część wybuchła tak blisko, że załoga U-29 kilkakrotnie była przekonana, że oto zbliża się ich koniec. Przez godziny trzeszczący z powodu dużej głębokości U-boot czekał na tę ostatnią chwilę. Nie nastąpiła. O 23:40 wszystko cudownie ucichło. Oba niszczyciele wyrzuciły swoje wszystkie bomby głębinowe! Spokojnym głosem Shuchart podał nowy kurs. Po kilku godzinach okręt wynurzył się, wysyłając do dowództwa krótki radiogram: „Couregous zniszczony. U-29 wraca do bazy”.

*

Gdy rozległa się pierwsza eksplozja, osiemnastoletni Tom Hughes był w kantynie. Gdy wraz z innymi ruszył ku pokładowi nastąpił kolejny wybuch, niosąc ze sobą płomienie. Na zewnątrz zobaczył ludzi wyrzucających za burtę kawałki drewna, wiosła i wszystko, co tylko mogło unosić się na wodzie. Gdy oficer wydał mu rozkaz „Płyń do tego!”, Hughes opuścił się po linie i zeskoczył z niej do morza, które „było tak [grubo] pokryte paliwem, że pływaliśmy w niej jak w melasie”. Młodemu marynarzowi udało się dostać na tratwę, skąd został podjęty przez niszczyciel. „Gdy zorientowaliśmy się, że zostaliśmy storpedowani, nasi ludzie byli tak wściekli, że zaczęli wyrzucać za burtę bomby głębinowe w chęci zatopienia U-boota”.

Zanim jednak osiemnastolatek został wciągnięty na pokład niszczyciela, przeżył dramatyczne chwile.

„Pływałem, gdy usłyszałem głuchy ryk. Nagle wynurzył się okręt podwodny i po chwili zniknął jak kamień. Bez wątpienia zatonął. Setki walczących w wodzie o życie triumfowało. Gdy tak pływaliśmy, ktoś krzyknął „Czy straciliśmy serce?” po czym usłyszał: „NIE!”.

Dalej Hughes wspominał, że jego najżywszym wspomnieniem było uchwycenie spojrzenia dowódcy „Coureagousa”, komandora Makeig-Jonesa, salutującego na mostku w chwili, gdy okręt szedł na dno.

„Pływałem i pływałem. Godziny w wodzie wlokły się. Te trzy godziny wyglądały na znacznie dłuższe. Muszę oddać cześć niszczycielowi, który nas uratował. Był tak prowadzony, że fala znosiła nas ku niemu”…

… Gdy znalazłem się przy burcie, kumpel podpłynął do mnie i powiedział „Ratuj mnie”. Chwyciłem go za włosy, i kiedy ktoś z niszczyciela wyciągnął nas na pokład, wciąż go tak trzymałem. Uratowało mu życie to, że długo nie był u fryzjera”…

…Inną sceną z tych chwil która zawsze pozostanie w mojej pamięci jest sierżant Royal Marine, który płynąc pokonywał niewiarygodne odległości od człowieka do człowieka, mówiąc - Trzymaj się koleś, a wszystko będzie w porządku. Serce i głowa w górę!
Było wtedy wielu bohaterów, ale sierżant był największym, jakiego kiedykolwiek widziałem”.

I na koniec relacja oficera będącego wtedy na wachcie, czyli George’a Grandage:

„Byłem na wachcie przez prawie dwie godziny, kiedy to o 19:55 zostaliśmy prawie jednocześnie trafieni dwoma torpedami w śródokręcie lewej burty. Okręt od razu się przechylił i w bardzo krótkim czasie stało się jasne, że jest tylko niewielka szansa na jego ocalenie, niezależnie od przedsięwziętych kroków.

Obecni na mostku pozostawali tam przez około dziesięć minut, zanim kapitan spokojnym głosem oznajmił - Kto chce, może iść.

Zaczęliśmy schodzić po burcie, która bardzo szybko przyjmowała pozycję horyzontalną. Większość a nas wzięła [dodatkowe] ubrania. Wielka liczba ludzi odpływała od okrętu, podczas gdy inni rzucali do wody każdy kawałek drewna, jaki mogli znaleźć.

Przez chwilę okręt wydawał się prostować, ale była to złudna nadzieja, po [zaraz] zobaczyłem, że kładzie się na dziób. Zorientowałem się, że to początek końca i kiedy dotarłem do zgrubienia pancerza, zdjąłem spodnie. Natychmiast potem poczułem, że z kadłuba znosi mnie wielka fala, która zalała burtę tuż przed zatonięciem [okrętu]. Skoczyłem do wody tak, jakbym był w basenie.

Nasze niszczyciele były w pobliżu, a odległy o dwie mile statek płynął na pomoc. Pomyślałem że [niszczyciele] są bardzo wystawione na atak okrętu podwodnego, który był w pobliżu. I wtedy poczułem, że jestem wciągany w głąb przez tonący okręt. Nieważne jak ciężko walczyłem, rzucany byłem o elementy okrętu lub o ludzi, znajdujących się w takim samym strasznym położeniu. Z miejsca zrozumiałem, że moje wysiłki są bezużyteczne. Starałem się zachować zmysły i spokojnie czekać na koniec myśląc czy zobaczę wizję minionego życia – jak to słyszałem o tonących osobach.

Nie mam pojęcia jak długo to trwało ale nagle coś się stało i zorientowałem się, że płynę w górę bez żadnego wysiłku z mojej strony. Byłem na powierzchni zaledwie kilka sekund, gdy wir ponownie mnie wciągnął. Chwyciłem spojrzeniem końcówkę idącego w dół masztu. Wciągało mnie pod wodę trzy razy i myślałem, ile jeszcze mogę wytrzymać. Gdy wypłynąłem po raz trzeci, uderzyła mnie cisza i spokój, Szczęśliwie dla nas wszystkich pogoda była dobra, a morze gładkie.

Morze pokryte było różnymi szczątkami. Blisko mnie znajdowało się kilka tratew Carleya z ludźmi albo siedzącymi na nich, albo też trzymających się [bocznych linek].

Tratwa Carleya


Gruba warstwa paliwa na wodzie śmierdziała nie do wytrzymania. Zdecydowałem brać to wszystko na spokojnie i pływałem dopóki nie uspokoiłem oddechu i nie opróżniłem żołądka. [Wreszcie] dobrze się czując podpłynąłem do jednej z nadmuchiwanych tratew (dingi), zdjętych ze stojących w hangarze samolotów i wyrzuconych za burtę. Było tam trzech ludzi, z których jeden był całkowicie wyczerpany. Jedyne co mógł robić, to trzymać się tratwy. Po kilkunastu minutach podjęła nas szalupa z handlowego statku. Była pełna milczących, w znacznej części wyczerpanych ludzi. Osobiście czułem się bardzo dobrze, więc chwyciłem za wiosło i pchałem [wraz z innymi] ku statkowi. To mnie dodatkowo rozgrzało.

W ciemności statek wydawał się być opuszczony. Większość załogi znajdowała się w szalupach wciąż podejmujących rozbitków. Przywozili ich, po czym znowu wyruszali po kolejnych. Pozostali członkowie załogi zaopatrywali nas w ubrania i koce. Na zewnątrz, na burtach wisiało około piętnastu ludzi zbyt wyczerpanych, aby się wspiąć. Zebrałem kilku marynarzy i jednego z naszych oficerów. Zawiązaliśmy pętle na linach i opuściliśmy je, po czym wciągaliśmy ludzi jednego po drugim. Większość z nich padała wyczerpana na pokład. Poszedłem na mostek, gdzie zobaczyłem w kapitańskiej kabinie około dwudziestu oficerów [z naszego okrętu]. Ktoś wcisnął mi do ręki brandy, ale pierwszy łyk fatalnie na mnie podziałał. Dostałem od starszego oficera [ze statku handlowego] starą koszulę i białe spodnie – dał nam większość swojej garderoby.

Kolejnym zajęciem była pierwsza pomoc medyczna. Jeden z naszych był ciężko ranny: jego stopa była prawie odcięta poniżej kostki – powinna być amputowana. Szczęśliwie był z nami chirurg, który korzystając z okrętowej apteczki oczyścił ranę i zszył ją, podczas gdy ja i dwóch kolegów przytrzymywaliśmy go. Zniósł to wspaniale pomimo straszliwego bólu, jedynie pomrukując”.

*

„Couraegous” zatonął zaledwie po siedemnastu minutach na pozycji około 190 mil na południowy-wschód od wyspy Dursey, leżącej na południowo-wschodnim krańcu Irlandii. Wraz z okrętem zginął jego dowódca komandor William Tofield Makeig-Jones, siedemnastu oficerów i pięciuset jeden marynarzy, w tym trzydziestu sześciu ludzi z Royal Air Force. Wraz z okrętem poszły na dno także wszystkie Swordfishe.

*

Rankiem następnego dnia informacje o zatopieniu lotniskowca podały wszystkie światowe agencje. A było o czym mówić: „Coureagous” był pierwszą wielką ofiarą U-bootwaffe.

,

Sukces U-29 spowodował natychmiastowe wycofanie lotniskowców z przeciwpodwodnych patroli. Nie pokazały się na wodach Western Approaches przez kolejne cztery lata. Wszyscy członkowie załogi U-boota otrzymali Żelazne Krzyże Drugiej Klasy, a Schuchart krzyż klasy Pierwszej.

W swojej wojennej karierze Otto Schuhart zatopił 12 statków i jeden okręt – „Courageous” – o łącznym tonażu 89.777 GRT. Sam okręt doczekał końca wojny w charakterze jednostki szkoleniowej i został zatopiony przez załogę piątego maja 1945 roku.

Schuchart w roku 1941 został instruktorem w szkole podwodniaków, a w czerwcu 1943 dowódcą 21 Flotylli okrętów podwodnych. Końcówkę wojny spędził w szkole Kriegsmarine we Flensburgu-Mürwick. W 1955 wstąpił do Bundesmarine, kończąc karierę w stopniu komandora. Zmarł w roku 1990.

--

Post zmieniony (03-05-20 10:41)

 
14-01-16 08:27  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Greg77   

Tak na szybko- " do tego dochodziło 81 dział 102 mm" - najlepiej uzbrojony okręt??

--
Pozdrawiam
Grzegorz
KWA

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 62 z 114Strony:  <=  <-  60  61  62  63  64  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024