KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok ze standardowym stronicowaniem  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 3 z 23Strony:  <=  <-  1  2  3  4  5  ->  => 
29-05-15 08:43  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Masz rację, Misiu :-)

 
29-05-15 09:08  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Miałem okazję uczestniczyć w transporcie słonia drogą morską z Indii do Hamburga . Cała historia miała miejsce bodajże w 1978 r, na m/s "Emilia Plater". "Jasiek" (tak go nazwaliśmy), był "młodzieńcem" - kilkunastolatkiem i miał zbudowaną, zadaszoną płótnem zagrodę na pokładzie. Opiekował się nim płynący z nami tubylec. Niestety nie mam zdjęć ale pamiętam, bluzgi "starego" - na przelocie robota stanęła, wszyscy non-stop siedzieli przy Jaśku. W HBG-u była TV, słoń został wymalowany i przystrojony. Nie kojarzę już czy trafił do cyrku czy do ZOO.
PS - kosztował chyba ok. 8 tyś $ - kwota niewyobrażalna dla przeciętnego Hindusa

Post zmieniony (29-05-15 09:10)

 
29-05-15 09:09  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Calkowicie sie z Wami zgadzam...
A filmik niesamowity!

--
pozdrawiam Kuba

 
29-05-15 12:24  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Edekyogi 

 

Prosty eksperyment:
Zamknijcie w bagażniku teściową i swojego psa. Po godzinie wypuście. Zobaczcie - kto się będzie cieszył i radośnie witał...

 
01-06-15 08:10  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Miała to być Opowieść o japońskim „Hitachi Maru”, ale ostatecznie statek ten stał się tylko jednym z jej bohaterów – i to wcale nie tym najważniejszym.

Opowieść 341

PIĘTNASTOMIESIĘCZNY RAJD

Niemiecki frachtowiec „Wachtfels” nie wyróżniał się spośród tysięcy mu podobnych, przemierzających morza i oceany tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny. Od samego początku, czyli roku 1913 statek był własnością bremeńskiego armatora Deutsche Dampfschiffahrts-Gesellschaft Hansa, znanym powszechnie jako DDG Hansa.

Przez pierwsze lata wojny statkowi udawało się unikać brytyjskich okrętów czyhających na niemieckie frachtowce, aż wreszcie w roku 1916 wpadł on w oko Kaiserliche Marine. Zdjęto cywilną załogę, po czym wstawiono statek na stocznię, gdzie solidnie go uzbrojono. Zainstalowano aż siedem dział kalibru 150 mm i trzy 52mm, oraz cztery wyrzutnie torpedowe. Do tego dorzucono aż 465 min, oraz dwumiejscowy zwiadowczy wodnosamolot typu Friedrichshafen FF.33. Ponieważ sam okręt otrzymał nazwę „Wolf”, samolot nazwano pieszczotliwie „Wölfchen”, czyli Wilczek. Wiele się po nim spodziewano tym bardziej, że „Wolf” mógł rozwijać zaledwie 11 węzłów.

„Wolf”. Przed rufowym masztem widać „Wilczka”


Działa 150 mm na „Wolfie”
,

Za działem widoczna wyłożona na burtę wyrzutnia torpedowa


„Wölfchen”


Dowódcą okrętu został komandor porucznik Karl August Nerger, mający pod komendą aż 330-osobową załogę.

„Wolf” miał aż 135 metrów długości i 17,1 m szerokości, toteż z trudem bo z trudem, ale jakoś upchano na nim tylu marynarzy. Dla ich celów przerobiono między innymi międzypokłady dwóch dziobowych ładowni, zamieniając je w pomieszczenia mieszkalne. Z kolei międzypokłady rufowych ładowni 3 i 4 miały służyć do umieszczania tam wziętych do niewoli marynarzy zatopionych statków, a że takowe będą, Nerger nie wątpił ani chwili.



Dla zmiany wyglądu na burcie znajdował się złożony fałszywy komin oraz dodatkowe maszty, które można było szybko postawić. Działa z kolei zostały zasłonięte fałszywymi falszburtami, które można było w mgnieniu oka opuścić, odsłaniając pole ostrzału. Identyczną metodę stosowały zresztą znane nam dobrze z Opowieści 315 statki-pułapki. Przy szybkości 8 węzłów zapas 8000 ton węgla powinien wystarczyć na pokonanie 32.000 mil morskich, zakładano jednak, iż można będzie uzupełniać jego zapasy z zasobni zdobytych statków.

Mostek „Wolfa”


Okręt wyszedł z Kilonii 30 listopada 1916 roku. W eskorcie U-66 ominął od północy Szkocję i następnie popłynął na południu, ku Przylądkowi Dobrej Nadziei. Tam właśnie zaczął stawiać pierwsze miny, które wnet zaczęły zbierać krwawe żniwo. Pierwszą ich ofiarą był brytyjski „Matheran”, który zatonął 26 stycznia 1917 roku na podejściu do Kapsztadu. Po jedenastu dniach na pobliskim akwenie wyleciał na minie kolejny brytyjski parowiec, „Tyndareus”, a zaledwie dzień później na dno poszła również brytyjska „Cicilia”. W tym czasie jednak „Wolf” znajdował się już w drodze na wody okalające Indie i Cejlon, także i tam stawiając gęsto miny. „Worcestershire” zatonął 17 lutego w pobliżu Colombo, a po czterech dniach prawie w tym samym miejscu Brytyjczycy utracili „Perseusa”. Początek rajdu był świetny.

Na stawianiu min oczywiście nie poprzestano. Wilczek regularnie patrolował wody wokół swego „taty”, w poszukiwaniu łatwych celów. Pierwszym z nich był zbiornikowiec „Turitella”. Co ciekawe, statek przed wojną nazywał się „Gutenfels” i nosił niemiecką banderę! Po wybuchu wojny stojący akurat w Alexandrii statek przejęli Brytyjczycy, przemianowując na „Turitella”.

„Wolf” podchodzi do „Turitelli”


Po zdjęciu załogi Nerger nie zatopił go, przeładowując za to z „Wolfa” kilkadziesiąt min i obsadzając niemiecką załogą. Po przemianowaniu na „Iltis” zbiornikowiec wyruszył w stronę Adenu, mając stawiać tam pola minowe. Tym razem jednak Niemcy mieli pecha. Już piątego marca „Iltis” dostrzeżony został przez brytyjski krążownik „Odin”, i aby nie oddać zbiornikowca – niemieckiego w końcu! – w ręce wroga, załoga otworzyła zawory denne, po czym zeszła do szalup.

A „Wolfowi” szczęście nadal dopisywało. Ze swoim potężnym uzbrojeniem mógłby zresztą stawać do walki choćby i z krążownikiem, nie będąc wcale na straconej pozycji, pomimo nędznych 11 węzłów.

„Wolf”. Odpalenie torpedy


Kolejne dni przynosiły kolejne straty wrogom kajzera. Tym razem na liście ofiar zjawiły się statki, które topiono poprzez otwarcie zaworów dennych. Na dno poszły brytyjskie parowce „Jumna” i „Wordsworth”, oraz bark z Mauritiusa, „Dee”. Oczywiście każdorazowo przed zatopieniem, przeładowywano na rajdera węgiel, wodę i żywność, co pozwalało Niemcom na niewchodzenie do portów. Pomieszczenia dla jeńców wypełniały się.

Pierwszego czerwca „Wolf” znajdował się już na południu. Jako pierwsi o tym przekonali się pierwszego czerwca marynarze nowozelandzkiego parowca „Wairuna”, płynącego z Perth z drobnicą do San Francisco.

Znajdująca się w pobliżu Wyspy Niedzielnej (Sunday Island – wyspa u północnych wybrzeży Australii) „Wairuna” została dostrzeżona najpierw przez „Wilczka” który najpierw zrzucił przed dziobem statku kilka niewielkich bomb, po czym na pokład trafił pakiet, zawierający polecenie natychmiastowego zatrzymania się pod groźbą otwarcia ognia. Na poparcie tej groźby zbliżający się „Wolf” opuścił fałszywe burty, odsłaniając działa i wyrzutnie torpedowe. Kolejne załogi trafiły do niewoli. Marynarze mieli coraz mniej miejsca dla siebie, otoczeni przez wielkie ilości wciąż znajdujących się na okręcie min. Podawane im jedzenie składało się właściwie tylko z czarnej kawy (bez mleka i cukru, jak to wspominał ze zgrozą jeden z jeńców) i tak paskudnego czarnego chleba, że mało kto go chciał na początku jeść. Dopiero głód dodał chlebowi smaku.

„Wolf” zaczął przeładowywać z „Wairuny” żywość oraz 1200 ton węgla, tak potrzebnego dla kontynuowania rajdu. Drugiego dnia podczas spaceru po pokładzie, do wody wskoczyło dwóch marynarzy, podekscytowanych widokiem odległej zaledwie o milę wyspy. Nowozelandzki oficer i drugi oficer, Irlandczyk, silnymi wyrzutami rąk ruszyło ku wolności, a Niemcy? Niemcy ich nie ścigali, pokazując sobie za to liczne płetwy obecnych na tych wodach rekinów. Nie zauważono ani ataku rekinów, ani mężczyzn wychodzących na plażę, ale faktem jest, że nigdy już o nich nie usłyszano. Za tę ucieczkę pozostali jeńcy zostali ukarani trzytygodniowym zakazem wychodzenia z ładowni na pokład, co w tropiku było czystym okrucieństwem.

„Wairunę” plądrowano przez całe czternaście dni. „Wolf” w końcu podniósł kotwice tylko po to, żeby zobaczyć w sąsiedztwie niewielki (567 ton) amerykański szkuner „Winslow”, wiozący na „Samoa” nie tylko węgiel, ale także benzynę – tak bardzo przecież potrzebną dla „Wilczka”. Jak widać, pobyt na australijskich wodach okazał się bardzo owocny. Po opróżnieniu ładowni szkuner zatopiono w taki sam sposób jak dzień później „Wairunę”, czyli przez otwarcie zaworów dennych.

„Wolf” ruszył w dalszą drogę, pozostawiając za rufą liczne miny, zwłaszcza na gęsto uczęszczanej trasie żeglugowej Sydney - Londyn. W ciągu kilku następnych tygodni zatonęły na nich trzy statki. Pod koniec lipca mina postawiona dawno temu w okolicach Bombaju posłała na dno kolejny parowiec.

Kolejnymi ofiarami stały się kolejne dwa małe amerykańskie żaglowce „Beluga” i „Encore”, a kilka zaledwie dni później na „Wolfie” przechwycono niezakodowaną radiową wiadomość o statku „Mantuga”, który wyszedł z Sydney z prowiantem dla garnizonu w Rabaulu. Z prowiantem!

„Mantuga”


Komandor Nerger ustawił się na przypuszczalnej trasie statku i czekał. Czekał całe dziesięć dni, ale w końcu mu się to opłaciło. Z przechwyconą „Mantugą” popłynął w okolice niewielkiej wysepki na północ od Nowej Gwinei, gdzie przez kolejnych 14 dni przeładowywał z niej bogate łupy. Tym razem nie poprzestano na węglu, wodzie i żywności, ale zdemontowano także miedziane rury i wszelkie mosiężne elementy. Pusty statek zatopiono następnego dnia na głębokiej wodzie.

Rajder ruszył na północ. Po drodze zauważony idący przeciwnym kursem brytyjski krążownik. Ogłoszono alarm i obsadzono działa i wyrzutnie torpedowe, ale ostatecznie ku wielkiej uldze Niemców, krążownik minął ich bez słowa.

„Wolf” powrócił na Ocean Indyjski. Dwudziestego szóstego września 1917 roku, na południe od Malediwów spotkał na swej drodze japoński „Hitachi Maru”, płynący z cennym ładunkiem do Londynu. W kabinach znajdowało się także 30-40 pasażerów.

„Hitachi Maru”


Japoński kapitan Tominaga mając na pokładzie jedno działo postanowił walczyć, jednocześnie nadając SOS. Niemcy szybko pokazali mu jednak, jak nierówne są siły nie tylko ostrzeliwując statek, ale także bombardując z „Wilczka”. Po śmierci czternastu marynarzy i ranieniu sześciu dalszych, Japończycy podali się.

„Wolf” ostrzeliwuje „Hitachi Maru”. W górze „Wölfchen”
,

Przez ponad miesiąc (!) oba statki stały burta w burtę przy Malediwach, przeładowując na „Wolfa” żywność, węgiel a także najcenniejszą część ładunku: miedź, cynę, gumę, skóry i temu podobne.

Ładunek z ”Hitachi Maru” trafia na pokład „Wolfa”


Pasażerowie i marynarze trafili do pomieszczeń jenieckich. Kapitan Tominaga tak bardzo przeżył wzięcie do niewoli i utratę statku, że kilka tygodni później wyskoczył za burtę i utonął. Siódmego listopada Niemcy zatopili niepotrzebną już zdobycz.

„Hitachi Maru” tonie
,

Na poszukiwanie zaginionego „Hitachi Maru” wyszedł w morze krążownik „Tsushima”, ale nawet wyjątkowo długi i intensywny patrol nie doprowadził do rozwiązania tajemnicy zniknięcia statku. Do poszukiwań włączono także francuski krążownik „D’Estree”, ale i to nie pomogło. Dopiero wiele miesięcy później Japończycy dowiedzieli się, co stało się z ich jednostką.

Po drodze do wód okalających Cejlon, Niemcy natknęli się na hiszpański parowiec „Igotz Mendi”, wiozący węgiel do Colombo. Tym razem „Wolf” pobrał tylko część tego ładunku. Parowiec został obsadzony niemieckimi marynarzami, a dodatkowo przeniesiono na niego także część jeńców: kobiety, dzieci, chorych oraz marynarzy najbardziej zaawansowanych wiekiem. Pozostawiono także hiszpańską załogę, tyle że teraz rozkazy wydawał im niemiecki oficer.

Obie jednostki płynęły od tej chwili razem w kierunku Europy. Po drodze „Wolf” odniósł swoje ostatnie zwycięstwa w postaci trzech barków: amerykańskiego „John H. Kirby”, francuskiego „Maréchal Davout” i norweskiego „Storebor”. Ten ostatni ograbiony został i zatopiony już w roku 1918, 4 stycznia.

W lutym szczęście opuściło zdobycz „Wolfa”, czyli zdobyty hiszpański statek. Wszedł on w lutym na mieliznę na Skagen i nie mogąc się uwolnić, wpadł ostatecznie w ręce Brytyjczyków. Niemieccy marynarze zostali internowani, a niespodziewanie uwolnionych jeńców zabrano pełnych szczęścia do Anglii.

Sam „Wolf” wrócił do Vaterlandu 24 lutego 1918 roku z 467 jeńcami oraz – co najważniejsze – z mnóstwem cennego, często strategicznego ładunku. Aż do 23 grudnia jeńców przetrzymywano w obozach, gdzie z początku cierpieli wielką biedę. Dopiero gdy przewieziono ich do Schweidnitz (Świdnica), warunki życia uległy niezwykłej poprawie a to dzięki bezpośredniemu finansowemu wsparciu rządu brytyjskiego. Londyn był tak bardzo zorientowany w tym co się w obozie dzieje, że dowiedział się nawet, iż Niemcy planują rozstrzelanie dowódcy statku „Caledonia”, kapitana Blaikie za to, że starał się staranować atakującego go U-boota. Do dowódcy obozu przyszła pilna wiadomość od samego premiera Lloyd George’a, że w takim przypadku, Brytyjczycy rozstrzelają znajdującego się w ich rękach kapitana Muellera z Kaiserliche Marine. Na takie dictum Blaikie’go uwolniono od zarzutów i tym samym darowano życie. Ostatni jeńcy z „Wolfa” dotarli via Dania do Anglii 5 stycznia 1919 roku.

Załoga „Wolfa” witana była w Kilonii z niezwykłymi honorami. Okręt wchodził powoli do portu pomiędzy dwoma rzędami pancerników, krążowników i mnóstwa pomniejszych jednostek, których załogi wiwatowały na cześć swych dzielnych kolegów.

Załoga maszerowała triumfalnie także przez Berlin. Z przodu po lewej komandor porucznik Nerger. Po obu stronach eskorta honorowa


Przetrzymanie piętnastu miesięcy w morzu bez dnia w jakimkolwiek porcie świadczyło o niezwykle wysokim morale marynarzy, a lista ich sukcesów była znacząca. „Wolf” zatopił czternaście statków, a na położonych przez niego minach poszło na dno kolejnych trzynaście jednostek. Najtragiczniejszą ofiarą był hiszpański parowiec pocztowy „Carlos de Einzaguirre”, który wpadł na minę 25 maja 1917 roku w okolicach Kapsztadu. Statek zatonął w zaledwie cztery minuty wraz ze 134 ludźmi, w tym 12 kobietami i piątką dzieci. Przeżyło tylko 24 rozbitków.



Następnego dnia po zacumowaniu na „Wolfie” zjawił się książę Henryk Pruski, z gratulacjami dla dowódcy i jego załogi – po czym spora liczba chorych marynarzy została odwieziona do szpitali... Załoga pomniejszona była o ludzi przeniesionych na „Odin” oraz na pechowy hiszpański pryz, a także o 25 marynarzy, którzy zginęli w wyniku rozerwania się jednego z dział 150 mm.

Komandor porucznik Karl August Nerger został odznaczony najwyższym wojskowym orderem Pour le Merite, ale i pozostałym członkom załogi również nie szczędzono honorów.

Karl August Nerger pełen chwały i orderów


Jego oficerów także nie ominęły odznaczenia


„Wolf” do końca wojny pływał po Bałtyku, a następnie jako „Antinous” przejęty został przez Francuzów. W 1931 roku słynny statek sprzedano do włoskiej stoczni złomowej.

Post zmieniony (02-05-20 13:55)

 
01-06-15 08:11  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

W czwartek - święto nie święto - opublikuję kolejną Opowieść!

 
01-06-15 11:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Ciekawa historia. Niejeden okręt nie mógł poszczycić takimi sukcesami jak ten powolniak.

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
01-06-15 12:18  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Przepraszam, czy ks. Henryk Pruski to jakiś krewny dziedzica Pruskiego, polskiego dziedzica?

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
01-06-15 12:23  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Oczywiście! To krewny dziedzica Pruskiego z "Misia" :-)

 
01-06-15 20:20  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Przeczytałem z dużym zainteresowaniem. Co by nie mówić to rzeczywiście należy podziwiać tych kajzerowskich matrosów. Miałem okazję powłóczyć się po tych wodach (PNG, NZ, Borneo) i wiem jaki jest tam klimat i wilgotność. Bez klimatyzacji temp. w kabinie nocą (!) wynosi prawie + 30 stopni C ! Po tygodniu człek dostaje amoku. Jak dodamy do tego prawie półtora roku poza domem, wojskową dyscyplinę i zagrożenie życia to mamy pełny obraz czego doświadczyli.
PS - jest kilka literówek (Turitela - raz z dwoma "L", brak "m" w "(...) prawie w tym samym...", "(...)wyruszył w drogę [do] Adenu..." i unikałbym powtarzania po sobie tych samych słów np. najpierw, kolejne, groźba, pierwszego itd.

 
02-06-15 08:11  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

ZbiGu - w święto powinienem leżeć świństwem do góry i nic nie robić - a jednak zamieszczę tu kolejną Opowieść. I o to mi chodziło w mojej informacji. Nie poniał???

Ryszard - wprowadzę poprawki literówek. "wyruszył w drogę [do] Adenu" - ? W tekście jest "wyruszył w stronę Adenu" (okręt nie znajdował się w drodze DO Adenu) więc nie mam co korygować :-)

Post zmieniony (02-06-15 08:57)

 
04-06-15 10:36  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 342

ZDERZENIE W CIEŚNINIE MESSYŃSKIEJ

W swym ostatnim rejsie grecki zbiornikowiec „Patmos” wiózł w zbiornikach 83.689 ton ropy naftowej. Zwodowany w 1969 roku statek miał 111.244 DWT i długość 258 metrów, a należał do nieistniejącego już armatora Patmos Shipping Corporation.

W marcu 1985 roku „Patmos” był w drodze z tureckiego terminalu naftowego Ceyhan do włoskiej Savony. Rankiem dwudziestego pierwszego marca statek przechodził przez Cieśninę Messyńską, znajdując się na wysokości Reggio di Calabria. W przeciwną stronę płynął pod balastem hiszpański zbiornikowiec „Castillo de Montearagon” znacznie większy od greckiego, bo mający aż 259.043 DWT. Była czwarta trzydzieści.

„Castillo de Montearagon”


Silny wiatr i prąd oraz niezrozumiale ogromna porcja nieuwagi, spowodowała ustawienie się greckiego statku burtą wprost przed dziób hiszpańskiego zbiornikowca. W jednej chwili nad kadłubem „Patmosa” wykwitły otoczone czarnym dymem kłęby płomieni. Nieprzychylny wiatr spowodował szybkie przeniesienie się ognia na nadbudówkę, skąd przedostał się on do maszynowni. Statek stanął w dryfie, a załoga ruszyła na pokład łodziowy.

Pospiesznie policzono się. Dwadzieścia siedem osób. Gdzie jest pozostała trójka? Kilku ochotników wbiegło do nadbudówki nawołując zaginionych, ale odpowiadał im jedynie szum pożaru. Z opuszczonymi głowami wrócili do czekającej już tylko na nich łodzi.

Fale i wiatr znosiły bezwładny statek coraz bliżej lądu, aż wreszcie „Patmos” osiadł na mieliźnie w pobliżu wioski Faro, w bezpośrednim sąsiedztwie latarni morskiej Capo Peloro, stojącej na najbardziej wysuniętym na północny wschód cyplu Sycylii. Z długiego rozdarcia na burcie wyciekała ropa, zagrażając popularnym wśród turystów plażom w rejonie sycylijskiego miasteczka Taormina.

Latarnia morska Capo Peloro. To na widocznej mieliźnie osiadł płonący „Patmos”


W ciągu kilku zaledwie godzin akwen zaroił się od okrętów Marina Militare i statków prywatnych firm specjalizujących się w zwalczaniu wycieków substancji szkodliwych dla środowiska. Z wystających daleko za burty wysięgników spadały w dół strumienie detergentów. Z powietrza identyczną akcję prowadziły helikoptery, wskazując także statkom najbardziej zapaskudzone miejsca. Szczęśliwie wiatr i prądy zaczęły znosić wielką plamę na południowy wschód, omijając plaże Sycylii i kontynentalnych Włoch.

Płonący „Patmos” na mieliźnie


Tego samego dnia na „Patmosie” ugaszono pożary, a następnego ranka ściągnięto statek z mielizny i zaholowano do stoczni SMEB w Messynie, celem wypompowania pozostałej w zbiornikach ropy. Pokryty wybrzuszeniami pokład wyglądał równie fatalnie, jak w znacznej mierze spalona nadbudówka.

Gdy holowano wrak „Patmosa”, „Castillo de Montearagon” stał już zakotwiczony w Mortelii, w północno wschodniej Sycylii. W zmiażdżonym dziobie straszyła wielka dziura, a prawa burta miała grube krechy zadrapań powstałych w chwili, gdy przesuwał się wzdłuż niej kadłub „Patmosa”. Następnego dnia statek przeszedł w pobliże Mortelli, gdzie przeprowadzono szczegółowy przegląd stanu technicznego. Po zakończeniu pracy ekspertów statek pod eskortą jednostek włoskiej służby celnej popłynął do Palermo, gdzie został oficjalnie aresztowany. Przymusowy postój w porcie wykorzystano do przedmuchania zbiorników i wypełnienia ich neutralnym gazem, co było niezbędnym warunkiem do przyjęcia statku przez stocznię remontową.

Nie tylko „Castillo de Montearagon” został aresztowany. Dwudziestego szóstego marca decyzją sędziego z Reggio di Calabria aresztowany został także jego kapitan, któremu zresztą po trzech dniach zamieniono „zwykły” areszt na domowy. Najprawdopodobniej jednakże Hiszpanie zostali wkrótce uwolnieni od winy i kary, ponieważ zażartą walkę o jak najniższe odszkodowanie za rozlew ropy i akcję ratowniczą stoczył jedynie armator „Patmosa”. Nie napotkałem na żadne dokumenty mówiące o finansowych roszczeniach wobec armatora „Castillo de Montearagon”.

„Patmos” zniszczony został przez ogień w tak znacznym stopniu, że armator ogłosił „total loss” (całkowitą utratę) zgłaszając się do ubezpieczycieli po osiem milionów dolarów odszkodowania. Z pustymi już zbiornikami wrak został w lipcu przeholowany do greckiego Pylos, skąd miesiąc później popłynął w swój ostatni rejs do stoczni złomowej w Santander, Hiszpania.

Teraz do akcji wkroczyli prawnicy. Do sądu w Messynie trafił pozew skierowany przeciwko Patmos Shipping Corporation, oraz IOPC Fund. IOPC to „The International Oil Pollution Compensation Fund”, międzynarodowa organizacja zbierająca składki od armatorów zbiornikowców dla pokrywania przynajmniej części kosztów ewentualnych rozlewów paliwowych.

Rzeczoznawcy sądowi ustalili, że do morza przedostało się tylko około 700 ton ropy. Szczęśliwe połączenie silnych wiatrów wiejących we właściwym kierunku oraz prądów morskich spowodowało, że prawie cała ta ilość rozlała się szeroko po morzu, zanikając po pewnym czasie w jak najbardziej naturalny sposób. Sąd wziął jednakże pod uwagę fakt, że szczęściu bardzo pomogła intensywna akcja ratownicza z użyciem znacznej ilości sprzętu i detergentów.

Rękę po odszkodowania zgłosiło aż 32 podmiotów, wśród których najpoważniejszym był rząd włoski, który za samo zanieczyszczenie środowiska zażyczył sobie 20 miliardów lirów czyli trochę ponad 9 milionów funtów szterlingów. Zważywszy na doprawdy niewielkie w sumie szkody, była to suma ewidentnie wymyślona zza biurka. Rozumiał to sąd pierwszej instancji, odrzucając to żądanie w całości. Ktoś w Rzymie poszedł wtedy po rozum do głowy i zgłosił się do sądu apelacyjnego już tylko z 5 miliardami lirów, ale decyzja pierwszej instancji pozostała w mocy: nie należy się ani jeden lir!

Pozostałe żądania dotyczyły rekompensat za oczyszczanie powierzchni morza, nurków, transport, odgazowywanie zbiorników „Patmosa”, holowanie, gaszenie pożarów, wynajem specjalistycznego sprzętu itp itd. Razem z owym kosmicznym rachunkiem Rządu, całość roszczeń sięgnęła ponad 76 miliardów lirów, czyli około 34,5 miliona funtów szterlingów. Sąd pierwszej instancji uznał roszczenia na kwotę 1,93 miliona funtów, a apelacyjny podwyższył nakazy płatnicze do równowartości 2,3 mln funtów.

Zderzenie spowodowało bardzo istotne zmiany w lokalnym prawie morskim. Włoskie Ministerstwo Żeglugi Handlowej ogłosiło, iż z dniem 8 maja 1985 roku obowiązują nowe przepisy dotyczące ruchu morskiego w Cieśninie Messyńskiej:

- Wprowadza się umowną środkową linię separacyjną wzdłuż cieśniny
- Obowiązuje ruch prawostronny
- Przed wpłynięciem do cieśniny należy zgłosić się do władz morskich w Messynie lub Reggio di Calabria
- Wprowadza się obowiązkowy pilotaż dla statków powyżej 15.000 DWT i 6.000 DWT w przypadku statków wiozących ropę, substancje ropopochodne lub inne, szkodliwe dla środowiska
- Wprowadza się zakaz przechodzenia przez Cieśninę zbiornikowców powyżej 50.000 DWT.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:55)

 
08-06-15 08:25  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 343


„ROYAL CLIPPER”


Prom „Bore III” był szwedzkiej budowy i od samego początku – czyli od roku 1952 – pływał pod szwedzką banderą. Swoją służbę rozpoczął na linii Szwecja – Finlandia, mogąc jednorazowo zabrać wprawdzie aż 700 pasażerów, ale za to jedynie 20 aut.

„Bore III”


Ponieważ pod koniec lat sześćdziesiątych na linii zaczęły pokazywać się nowocześniejsze, a co najważniejsze dużo pojemniejsze promy, należało pomyśleć o nowym zatrudnieniu „ Bore III”. Wycieczkowiec!

W roku 1970 usunięto pierwszy komin zyskując dzięki temu sporo dodatkowego miejsca, oraz wyposażono statek w kabiny dla 250 osób – kabiny, których wcześniej praktycznie nie potrzebowano.

„Bore III” jako wycieczkowiec, już bez pierwszego komina


Mierzący zaledwie 91 metrów statek rozpoczął turystyczne rejsy po Bałtyku, krążąc po trójkącie Helsinki – Tallinn – Leningrad. Po kilku latach wymagania coraz bardziej wybrednych pasażerów doprowadziły armatora do wniosku, że czas „Bore III” już minął. Wystawiono statek na sprzedaż.

Nabywca znalazł się w roku 1976, w Kanadzie. Nowy właściciel przemianował go na „Lowell Thomas Explorer”, planując zatrudnić w krążowniczych rejsach po Wielkich Jeziorach.

„Lowell Thomas Explorer”


Interes zaczął się jednak pechowo, bo Kanadyjczycy stracili pierwszy sezon z powodu strajku filipińskiej załogi która zeszła ze statku, domagając się lepszych warunków bytowo-płacowych. Armator najwyraźniej nie należał do tych solidnych, bo już w maju 1977 roku statek został na polecenie sądu zatrzymany w Montrealu za niezapłacone rachunki firmy, sięgające ponad milion dolarów. Żeby spłacić chociaż część wierzycieli, „Lowell Thomas Explorer” został wystawiony na aukcję. Czternastego listopada kolejnym właścicielem statku za jedyne 370 tysięcy dolarów stała się zarejestrowana w Liberii kanadyjska firma, Thoroughfun Corporation. Firma ta była w rzeczywistości przykrywką dla prawdziwych właścicieli, którzy kupili statek do spółki: Mount Royal Marine Repairs Ltd. i Clipper Ship Supply Ltd., obie z Montrealu. Czegóż to nie robi się dla unikania płacenia podatków... Ponieważ kredytujący zakupy bank znajdował się w Panamie, na statku podniesiono banderę właśnie tego kraju.

„Royal Clipper” przy kei w Montrealu. Statek ma już barwy nowego właściciela, ale na rufie pozostała jeszcze poprzednia nazwa


Na kadłubie namalowano trzecią już nazwę, „Royal Clipper”. Tym razem statek miał jednak wreszcie popracować w cieplejszych niż dotąd rejonach, mianowicie na Karaibach. Fakt, że trudno o lepszy akwen dla wycieczkowca.

Przez kilkanaście dni prowadzono na mocno zapuszczonym statku niezbędne remonty, głównie w maszynowni, aż w końcu ustalono, że 8 grudnia „Royal Clipper” wypłynie z Montrealu do Hiszpanii, skąd zabierze pasażerów w swój pierwszy rejs na Karaiby.

Nigdy do tego nie doszło. Około 3:30 nad ranem 6 grudnia, gdy na statku znajdowała się jeszcze jedynie szkieletowa załoga i to bez kapitana, rozległ się sygnał alarmu pożarowego. Czujniki wskazywały na pojawienie się ognia w kotłowni. Zanim wyrwana ze snu załoga rozpoczęła akcję przeciwpożarową, płomienie objęły już całą maszynownię.

Po zorientowaniu się że pożar jest zbyt wielki aby mogła go ugasić dwudziestotrzyosobowa załoga, marynarze ewakuowali się na keję, ustępując miejsca 65 portowym strażakom. Niestety, bardzo szybko ogień rozszczelnił rurociąg paliwowy, co praktycznie z miejsca unicestwiło wszelkie wysiłki strażaków. Ich pracę utrudniała zresztą dodatkowo silna burza śnieżna, która tej nocy zaatakowała Montreal. Cud prawdziwy, że jedynie dwie osoby – marynarz i strażak - odniosły podczas walki z ogniem poparzenia.

Po pięciu godzinach wciąż płonący statek osiadł na dnie przy kei.

Po południu w porcie pojawił się dopiero co przybyły samolotem z Europy dowódca „Royal Clipper”, niemiecki kapitan Karl Gutschmidt, ale jedyne co mógł zrobić, to powiadomić armatora, iż statek jest stracony, bez najmniejszych szans na remont. Oczywiście Thoroughfun Corporation ogłosiło „total loss”, po czym wyciągnęła rękę do ubezpieczyciela.

Siódmego grudnia ogień nadal buszował wewnątrz kadłuba i w końcu doszedł do zbiorników paliwowych. Spowodowało to duża eksplozję, w wyniku której statek położył się na lewą burtę.

,

Ciekawe, że wrak został podniesiony dopiero latem 1982 roku (pozostawiono go przy kei aż przez cztery i pół roku!), a w listopadzie odholowano do stoczni złomowej w Port Maitland, Ontario.

Statek podniesiony w miejscu, gdzie strawił go pożar


W drodze do nabrzeża stoczni złomowej...


...i już na miejscu...
,

--

Post zmieniony (02-05-20 13:56)

 
08-06-15 09:18  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Dwudziestotrzyosobowa załoga...
Nazwałbyś ten statek pechowym (dla ostatnich armatorów na pewno), czy jednak szczęśliwym?

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
08-06-15 09:33  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dwudziesto trzyosobowa - to błąd "paluszkowy" bo akurat wiem, że ma być razem :-)
Statek który kończy żywot w płomieniach trudno nazwać szczęśliwym...

 
08-06-15 09:38  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Ale mimo katastrofy tylko dwie osoby poparzone - takie efekty zdarzają się i przy normalnej pracy.

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
08-06-15 10:18  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ale statek jednak spłonął, a że w porcie i ze szkieletową załogą to i dlatego tylko dwie osoby poparzone...

 
11-06-15 08:09  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 344

SZEŚĆ DZIAŁ 150 MM KONTRA JEDNO 102 MM

„Stier” był ostatnim ex-cywilnym rajderem, wysłanym przez Niemcy na Atlantyk w drugiej wojnie światowej. Mierzący 132 metry i zwodowany w roku 1936 statek mógł rozwijać 14,5 węzła. Przez pierwsze lata swej kariery frachtowiec przemierzał morza pod nazwą „Cairo”, należąc do Bremer Atlas-Levante.

„Cairo”
,

Po wybuchu wojny nowoczesnym statkiem zainteresowała się Kriegsmarine, w wyniku czego w listopadzie 1939 roku uzbrojony pospiesznie „Schiff 23” rozpoczął służbę krusząc lód na szlakach żeglugowych, oraz eskortując bałtyckie konwoje. W następnym roku „Schiff 23” wyznaczony został do stawiania min podczas Operacji Seelöwe (Lew Morski), czyli inwazji na Wielką Brytanię. Ponieważ jednak do desantu nigdy nie doszło, w kwietniu 1941 okręt wysłano najpierw do holenderskiej stoczni w Schiedam a następnie do szczecińskiego Vulcana, gdzie zmieniono go w Handelschützkeruer (HSK) czyli Handlowy Krążownik Opancerzony.

„Schiff 23” uzbrojono po zęby. Sześć dział 150 mm – wprawdzie pochodzące z okresu Wielkiej Wojny ale wciąż groźne - 2 x 37 mm plot, 4 x 20 mm plot i dwie wyrzutnie torpedowe godne były „normalnego” lekkiego krążownika. Do celów zwiadowczych oraz kierowania ogniem dodano dwa wodnosamoloty Arado Ar-231.

Pierwszego czerwca dowódca okrętu, 42-letni komandor porucznik Horst Gerlach uroczyście zmienił nazwę jednostki na „Stier” czyli Byk, będącym znakiem astrologicznym jego żony. Okręt powrócił oficjalnie w skład Kriegsmarine 11 listopada 1941 roku. Oprócz Gerlacha i starszego oficera podporucznika Ludolfa Petersona załogę stanowiło 10 oficerów, 3 kolejnych wyznaczonych do dowodzenia zdobytymi statkami – przez Anglików zwanych prize officers - oraz 310 podoficerów i marynarzy. „Stier” powrócił do swej dawnej służby na Bałtyku, wykorzystując ten czas na szkolenie załogi. W końcu nadszedł czas na prawdziwe włączenie się do wojny.

„Stier”. Widoczne na dziobie i rufie działa 150 mm
,

Dziesiątego maja 1942 roku okręt przeszedł do Rotterdamu, szykując się do sforsowania Kanału La Manche. W dwa dni później „Stier” ruszył na zachód, mając przy sobie silną eskortę. Stanowiły ją:
- 4 kutry torpedowe
- 4 torpedowce: „Iltis”, „Kondor”, „Falke” i „Seeadler”
Okręty te utworzyły krąg, w środku którego płynął „Stier”.

Jako pierwsi na widok niemieckiego zespołu zareagowali artylerzyści z Dover, nie osiągając jednakże żadnego trafienia. Gdy okręty znalazły się na trawersie Cap Gris Nez – przylądka leżącego w połowie drogi miedzy Calais a Boulogne-sur-Mer – w ciemnościach zaatakowały ich brytyjskie kutry torpedowe. Z powodu nocy i mgły bitwa stała się niezwykle chaotyczna, a trafienie kogoś lub nie, było często kwestią przypadku. W końcu jednakże wystrzeliwane przez Niemców flary pozwoliły im dostrzec wroga, w wyniku czego trafili dwa brytyjskie okręty, z których M.T.B. 220 po kilku godzinach zatonął.

Wyspiarze walczyli jednak nadal zażarcie i w końcu jedna z ich torped trafiła „Iltisa”, posyłając go na dno w ciągu zaledwie trzech minut! Razem z okrętem na do poszło aż 115 marynarzy. Nie był to koniec niemieckich strat. Krótko potem M.T.B. 219 trafił „Seeadalera”, który także zatonął z rozerwanym śródokręciem. Zaraz potem przez akwen po którym pływali rozbitkowie, przepływał „Stier”. Mający rozkaz strzelać do wszystkiego, co się unosi na wodzie, artylerzyści ostrzelali z morderczą skutecznością swoich kolegów, biorąc ich za Brytyjczyków z zatopionego M.T.B. Łączne straty na „Seeadlerze” sięgnęły 85 zabitych.

M.T.B. zatopiły dwa niemieckie torpedowce


W towarzystwie kutrów „Stier” kontynuował rejs, podczas gdy pozostałe przy życiu dwa torpedowce – „Kondor” i „Falke” - zawróciły, aby ratować rozbitków. Wyłowiły z wody 88 Niemców oraz trzech Brytyjczyków z M.T.B. 220.

Dziewiętnastego maja „Stier” wpłynął do Żyrondy, cumując w leżącym u ujścia rzeki porcie Royan, opuszczając go jednakże już następnego dnia. Zbliżał się czas polowania.

Po tygodniu samotnego rejsu okręt znalazł się mnie więcej w połowie drogi między Afryką a Ameryką Południową. Pierwszego czerwca odebrano entuzjastycznie przyjętą radiową wiadomość o awansowaniu Gerlacha na stopień komandora. Teraz tylko trzeba było udowodnić dowództwu, że ów awans nie był przypadkowy...

Horst Gerlach


Okazja taka pojawiła się zaledwie trzy dni później, kiedy to o świcie dostrzeżono frachtowiec. Nadciągający od strony słońca „Stier” gonił niezauważony swoją ofiarę, oddając w końcu ostrzegawczy strzał przed dziób statku.

Kapitan Griffith z „Gemstone”, brytyjskiego pięciotysięcznika, ustawił się do Niemców rufą aby stanowić jak najmniejszy cel, po czym podkręcił obroty i wraz z pozycją wysłał sygnał QQQ, oznaczający atak rajdera. Próby zagłuszenia nie powiodły się. Sygnał został odebrany przez inny statek, który natychmiast przekazał go do stacji lądowej.

„Lodestone” – bliźniak „Gemstone” – pierwszej ofiary rajdera


„Stier” otworzył ogień z 8300 metrów, ale wszystkie salwy były niecelne. Ponieważ jednak Niemcy szybko doganiali frachtowiec, jego kapitan uznał, że wobec potęgi artylerii wroga nie ma szans ze swym jednym działem 102 mm. Statek zastopował, po czym zaczęto przygotowywać się do jego opuszczenia.

Niemcy weszli na pokład „Gemstone”. Dowiedzieli się, że statek szedł z Afryki Południowej do Baltimore z ładunkiem rudy żelaza. Ponieważ nie było to coś możliwego do przejęcia, zabrano całą załogę na „Stiera”, po czym frachtowiec zatopiono torpedą.

Zanosiło się na wyjątkowo łatwą i pełną sukcesów wyprawę łowiecką, ponieważ zaledwie po dwóch dniach „Stier” napotkał panamski zbiornikowiec „Stanvac Calcutta”, mający ponad 10.000 BRT. Oddano przed dziób dwa strzały i wezwano do zastopowania maszyn. Ponieważ statek nie reagował, Gerlach polecił podnieść wojenną banderę w nadziei, że pozbawi to zbiornikowiec chęci na ucieczkę. Kapitan statku jednakże nie uląkł się uzbrojonego wroga. Skręcił ostro w prawo i dał całą naprzód mając nadzieję że idący pod balastem zbiornikowiec zdoła ujść pościgowi. Jednocześnie odezwały się jego dwa działa: rufowe 102 mm i dziobowe przeciwlotnicze o kalibrze 76 mm.

„Stanvac Calcutta”


Nierówna walka trwała dziesięć minut, podczas których „Stier” wzniecił wielki pożar na „Stanvac Calcutta”, zabijając między innym całą obsadę mostka, wraz z kapitanem. Dowództwo objął starszy mechanik, który wobec beznadziejnej sytuacji wydał rozkaz opuszczenia statku. Trzydziestu siedmiu marynarzy – jeden z nich wkrótce zmarł - zostało wziętych na pokład „Stiera”. Jedenastu zginęło wraz ze zbiornikowcem.

Podczas tej krótkiej bitwy Niemcy wystrzelili aż 123 pociski 150 mm, podczas gdy przeciwnik zdążył oddać ze swej stodwójki jedynie trzydzieści. Dwa z nich trafiły „Stiera”, który tym samym odnotował pierwsze bojowe uszkodzenia.

Dziesiątego czerwca rajder spotkał się z niemieckim zbiornikowcem „Charlotte Schliemann”, skąd zamierzał pobrać paliwo. W trakcie tankowania zorientowano się nagle, że na skutek błędu starszego oficera zbiornikowca, płyn przepompowywany do zbiorników „Stiera” składa się w 98% z wody! Wściekły Gerlach rozważał nawet sąd wojenny, ale ostatecznie ukarał jedynie nieuważnego oficera grzywną w wysokości 130 marek.

Ogromnym nakładem ciężkiej pracy w tropiku opróżniono i oczyszczono zbiorniki, po czym wznowiono przepompowywanie paliwa. Gdy wreszcie ukończono tę niewdzięczną pracę, przekazano na „Charlotte” prawie wszystkich jeńców. Na „Stierze” pozostał jedynie kapitan „Gemstone” oraz ranni ze „Stanvac Calcutta”.

W dowód uznania za dzielną postawę, po latach jedenastu członków załogi „Stanvac Calcutta” zostało uhonorowanych Merchant Marine Gallant Ship Citation, czyli Pochwałą Marynarki Handlowej dla Dzielnego Okrętu. Tyle że według słów komandora Gerlacha, wśród jeńców ze zbiornikowca przeważała opinia, że ich kapitan bezsensownie narażał własne i ich życie, decydując się na beznadziejną walkę...

Merchant Marine Gallant Ship Citation


Podczas drugiej wojny światowej Amerykanie uhonorowali taką pochwałą marynarzy z zaledwie dziewięciu statków handlowych.

Przez następne dni, podnieceni szybkimi i łatwymi sukcesami Niemcy rozglądali się łapczywie wokół, wypatrując kolejnego powodu do chwały. Tyle że ocean wciąż był pusty, przeraźliwie pusty. Morale wyraźnie siadło. W połowie lipca po raz pierwszy wystartował na rozpoznawczy lot Arado, ale prawie natychmiast zrezygnowano z usług tych bardzo delikatnych maszyn. Jak stwierdził Gerlach, były one „Całkowicie nieodpowiednie na Atlantyk, nawet przy najbardziej sprzyjających warunkach.”

Zbyt wątły Arado Ar-231 był jednym wielkim rozczarowaniem


Dwudziestego siódmego lipca odbyło się kolejne spotkanie z „Charlotte Schliemann” i wtedy to przekazano na niego kapitana Griffitha z „Gemstone”. Ciekawa była sprawa Griffitha. Przyjaźnie traktowany przez komandora Gerlacha i porucznika Petersona, z którymi prowadził długie rozmowy, dostał do wyboru: pozostać na „Stierze”, albo przesiąść się na „Charlotte”. Po wahaniu wybrał drugą opcję. Jeszcze o nim usłyszymy.

Następnego dnia „Stier” napotkał innego rajdera, „Michela”, znanego nam z Opowieści 287. Jego dowódca zaproponował współpracę w przeczesywaniu oceanu. Gerlach zgodził się i oba okręty popłynęły w tym samym kierunku w dwudziestokilometrowych odstępach. Szybko jednak dowódca „Stiera” uznał, że bardziej pasuje mu rola samotnego myśliwego. Okręty rozeszły się, ustalając spotkanie po upływie tygodnia, 9 sierpnia.

Rankiem tego właśnie dnia obserwatorzy „Stiera” dojrzeli na horyzoncie idący równoległym kursem statek. Rajder zbliżał się do celu tak powoli, że Gerlach rozkazał oddać ostrzegawcze salwy już z 17 kilometrów, czyli z odległości przekraczających zasięg dział! Podniesiono sygnały nakazujące zatrzymanie się i zabraniające używania radiostacji. W odpowiedzi frachtowiec zaczął mocniej dymić z komina, a w eter poszło QQQ.

Także „Stier” płynął całą naprzód, mając wreszcie przeciwnika w zasięgu głównej artylerii. Otwarto ogień i to ogień celny. Brytyjski siedmiotysięcznik „Dalhousie” stanął w ogniu i wreszcie zatrzymał się. Z idącego w balaście z Capetown do Trynidadu 37-osoba załoga frachtowca przeszła na rajdera, który torpedą posłał statek na dno.

W dali widać dziób tonącego „Dalhousie”. Na pierwszym planie „Stier”. Zdjęcie zrobione z „Michela” który zjawił się na miejscu wyznaczonego spotkania tylko po to, aby zobaczyć sukces okrętu Gerlacha


Czas teraz na parę słów o komandorze Gerlachu. Był bardzo lubiany przez załogę, ale oficerowie widzieli jego niezdecydowanie, chaotyczną taktykę i brak „twardości”. „Po prostu nie nadawał się do tej roboty”. Co ciekawe, pomimo krótkiego okresu znajomości, podobną o nim opinię wyrobił sobie także dowódca „Michela”.

Dwa miesiące żmudnego patrolowania i tylko trzy zatopione statki! Gerlach zaproponował zmianę wyznaczonego mu akwenu na bardziej uczęszczany, ale w odpowiedzi otrzymał rozkaz: „Zbadać wyspę Gough na południe od Tristan da Cunha i złożyć raport o ewentualnej przydatności jako baza rajderów.”

„Stier” przeniósł się zatem niechętnie na południe Atlantyku, po czym wysłał raport potwierdzający zalety mającej 91 kilometrów kwadratowych wyspy. Sam Gerlach wykorzystał zresztą ten rejon do spokojnego przeprowadzenia niezbędnych napraw. Dwudziestego siódmego sierpnia do „Stiera” ponownie podeszła „Charlotte Schliemann”, znowu przekazując paliwo w zamian za jeńców z ”Dalhousie”. Wyszło przy tym na jaw, że zbiornikowiec miał się stąd udać do opanowanej przez Japończyków Batawii (obecnie Dżakarta) i tam przekazać im wszystkich jeńców. Wiedząc czym to pachnie, kapitan Griffith z „Gemstone” poprosił Gerlacha o ponowne przyjęcie go na pokład, co spotkało się z akceptacją komandora.

Czwartego września dostrzeżono duży statek pasażerski. Był to francuski „Pasteur”, z którego 25 węzłami „Stier” nie miał szans konkurować, bardzo szybko rezygnując z absurdalnej próby pościgu.

Dwadzieścia jeden dni później rajder spotkał się z niemieckim łamaczem blokady „Tannenfels”, płynącym z Japonii do Vaterlandu. Na jego pokładzie znajdowały się między innymi wodnosamoloty Nakajima. Gerlach polecił wypróbować jeden z nich, ale maszyna okazała się równie nieprzydatna jak Arado.

„Tannenfels”


Dwudziestego siódmego września „Stier” stał w pobliżu „Tannenfelsa”. Załoga rajdera zajmowała się skrobaniem kadłuba i pokładów, szykując je do malowania. I wtedy dostrzeżono statek typu Liberty! Reakcja Gerlacha była natychmiastowa. Rozkazał iść w kierunku frachtowca całą naprzód, podnosząc jednocześnie bojową banderę i rozkazując zatrzymać się.

Liberciak oczywiście nie posłuchał wezwania, dając wszystko ze swych maszyn. Tym razem Gerlach nie bawił się w strzały ostrzegawcze, tylko ostro ruszył na przecięcie kursu przeciwnika, którym był dowodzony przez Paula Bucka amerykański frachtowiec „Stephen Hopkins”. Jego starszym oficerem był Richard Mroczkowski. Statek uzbrojony był niepomiernie słabiej niż rajder, mając raptem jedno działo 102 mm na rufie, jedno 37 mm na dziobie, oraz kilka karabinów maszynowych na śródokręciu. To wszystko. Statek odbywał właśnie dziewiczą podróż, mając za sobą San Francisco, Bora Bora, Auckland, Melbourne, Port Lincoln oraz Durban, a teraz szedł pod balastem do Paramaribo w Holenderskiej Gujanie.

Dla jasności obrazu, zróbmy porównanie sił:

”Stier” – 6 x 150 mm + 2 x 37 mm + 4 x 20 mm + dwie wyrzutnie torpedowe
„Stephen Hopkins” – 1 x 102 mm + 1 x 37 mm

Tak wyglądał „Stephen Hopkins”. Widoczne rozmieszczenie artylerii: działo 37 mm na dziobie, 102 mm na rufie, a na śródokręciu karabiny maszynowe


„Stier” zionął ogniem stopięćdziesiątek , a „Hopkins” odgryzał się swoją marną, usytuowaną na rufie stodwójką. Ale jak! Zszokowany Gerlach odebrał meldunek o trafieniu w ster, który zablokował się w maksymalnym wychyleniu na prawo, o zniszczonych rurociągach doprowadzających paliwo, a także o unieruchomionych z powodu uszkodzenia agregatu prądotwórczego wyrzutniach torpedowych. Głównym bohaterem tak celnego strzelania był marynarz Barker, celowniczy rufowego działa. Co 45 sekund wystrzeliwał kolejny pocisk, trafiając kilka razy także w linię wodną kadłuba rajdera. Śmiertelnie ranny dowódca artylerzystów, Kenneth Williams, nadal skutecznie dowodził swoimi ludźmi.

SUNK- zatopiony, SURVIVED - ocalał, HERO SHIP - statek bohater


Również dziobowa trzydziestkasiódemka nie próżnowała, trafiając raz za razem w mniejszy cel, czyli „Tannenfels”, który z powodu krótkiego dystansu był w stanie odgryzać się swymi karabinami maszynowymi. Nie milczała także broń Amerykanów. Za karabinem na śródokręciu stanął chief Richard Mroczkowski.

Na „Stierze” pociski dostarczano na stanowiska ręcznie, ponieważ pozbawione prądu windy nie działały. Niemieckie działa zaczęły w końcu systematycznie dewastować przeciwnika, wzniecając na nim liczne pożary. Tyle że ogień szalał również na rajderze... Tutaj ogień podsycało wylewające się z rozbitych rurociągów paliwo.

Niemiecki ogień koncentrował się teraz na rufie frachtowca, chcąc rozbić tak skuteczne jego działo. W rezultacie ginął tam jeden artylerzysta po drugim, aż w końcu z otoczonego zwłokami działa nie było już komu strzelać. I wtedy zjawił się tam dziewiętnastoletni kadet Edwin Joseph O’Hara. Odsunął na bok przeszkadzające mu ciała kolegów, po czym podszedł ku pojemnikowi wypełnionemu pięcioma pociskami. Zanim zginął, wysłał je samotnie ku „Stierowi” pięciokrotnie trafiając w linię wodną wroga! Były to ostatnie z 35 pocisków kalibru 102 mm, które trafiły rajdera.

Kadet Joseph O’Hara


Walczący samotnie O’Hara


Kolejny celny pocisk Niemców trafił w maszynownię „Hopkinsa” zabijając całą jej obsadę i unieruchamiając statek. Po chwili pocisk 150 mm rozbił działko 37 mm. Zginęła cała jego obsada, poza matem Stevenem Breckiem. Stało się to krótko po wydaniu rozkazu „Abandon ship!”. Breck skoczył do wody, po czym zaczął wdrapywać się na obsadzoną kilkunastu ludźmi szalupę. Dokładnie w tym momencie łódź została bezpośrednio trafiona, rozlatując się na kawałki. Jednym który przeżył, był ...Breck. To był jego dzień.

Rozkaz opuszczenia statku wydał kapitan Buck dopiero w chwili, gdy rychłe zatonięcie jego statku było przesądzone. Zginął krótko potem od ognia karabinów maszynowych w chwili, gdy próbował zwolnić z uchwytów jedną z tratew.

W jedynej unoszącej się na wodzie szalupie znalazło się raptem 19 z liczącej 57 osób załogi. Niemcy pozostawili ich samym sobie, nie mogąc jakoby w szkwale zobaczyć szalupy. Prawdziwa przyczyna byłą chyba jednak inna: mieli tyle własnych kłopotów, że do głowy im nie przyszło, aby jeszcze zajmować się Amerykanami.

Rozbitkowie podnieśli prowizoryczny żagiel i obrali kurs na zachód. Przy skąpych zapasach wody i żywności, dopiero dokładnie po miesiącu, dwudziestego siódmego października, szalupa dotarła do brzegów Brazylii, pokonawszy 2200 mil. Niestety czterech rannych marynarzy nie dożyło tej chwili.

Wracamy na pole bitwy, gdzie po niecałej godzinie od pierwszego wystrzału tonął objęty płomieniami od dziobu do rufy „Stephen Hopkins”. Szedł na dno w bezpośrednim sąsiedztwie równie ciężko postrzelanego „Stiera”. Poprzez liczne przebicia na linii wodnej do kadłuba wlewały się do rajdera tony wody. Do rozbitych rurociągów paliwowych i generatora i do zablokowanego steru doszły kolejne poważne uszkodzenia. Rozbite był pomieszczenia oficerskie, oba szpitale i mostek. Płonęło kilka pomieszczeń pod pokładem, a rozbita magistrala pożarowa uniemożliwiała ich efektywne gaszenie. Akcję przeciwpożarową oparto na systemie przekazywanych z rąk do rąk wiader z wodą, co oczywiście nie mogło być ani trochę skuteczne. Ogień wciąż rozprzestrzeniał się, podsycany przez rozbite rurociągi paliwowe. Maszyna „Stiera” zatrzymała się.

Ponieważ ogień coraz bardziej zbliżał się do magazynu z dziewiętnastoma torpedami, Gerlach poinformował oficerów o swej decyzji dotyczącej opuszczenia okrętu. Wprawdzie w tejże chwili maszyna ponownie zastartowała, ale nie zmieniało to tragicznego położenia rajdera. Mechanicy dostali rozkaz założenia ładunków wybuchowych. Załoga „Stiera” wraz z kapitanem Griffithem z „Gemstone” oraz rannymi ze „Stanvac Calcutta” zajęła miejsca w szalupach, skąd podjął ich „Tannenfels”. Na płonącym okręcie Niemcy zostawili ciała trzech kolegów, którzy zginęli w walce. Pięciu marynarzy zostało ciężko rannych, a lżejsze obrażenia odniosło dwudziestu ośmiu. Zanim eksplodowały założone ładunki, ogień dotarł do torped, których potężna eksplozja posłała „Stiera” na dno.

„Stier” na krótko przed eksplozją głowic własnych torped


„Tannenfels” obrał kurs na Bordeaux, gdzie dotarł szczęśliwie drugiego listopada.

W sierpniu 1944 roku „Tannenfels” został zatopiony w Bordeaux dla zablokowania ważnego dla aliantów portu. Na zdjęciu statek przy kei, już po przywróceniu mu pływalności


Tam komandor Gerlach złożył meldunek o tym, że stoczył walkę z „niezidentyfikowanym amerykańskim okrętem” (!). Tak, jakby nie było mnóstwa świadków – wśród nich dowódca „Tannenfels”, kapitan Haase – tego, co się naprawdę wydarzyło. Zaskoczone słowami Gerlacha dowództwo odpowiedziało mu, że jego przeciwnikiem był zwykły frachtowiec, uzbrojony w jedno zaledwie działo 102 mm. „Niemożliwe jest, aby statek z takim uzbrojeniem mógł zadać mi tak poważne uszkodzenia” – brzmiała odpowiedź komandora. To się nazywa iść w zaparte!

Po pewnym czasie Gerlach oświadczył tym razem, że jego przeciwnik był co najmniej krążownikiem pomocniczym, uzbrojonym w działa 150 mm (!) i 102 mm, a do tego kilka działek przeciwlotniczych. Pomimo tych zapewnień, dowództwo wiedziało swoje i dlatego Horst Gerlach został jedynym dowódcą rajdera, który nie otrzymał Krzyża Rycerskiego.

Gerlach już nie wrócił na morze. Najpierw został morskim komendantem niezdobytego ostatecznie Leningradu, potem morskim komendantem Peloponezu, aż wreszcie w październiku 1944 wylądował w tym samym charakterze w Holandii. Po wojnie powodziło mu się kiepsko, pracował jakiś czas jako kierowca ciężarówki. Dopiero po latach udało mu się powrócić do służby, ale lądowej. Zmarł na wylew krwi do mózgu w roku 1970.

Z kolei Amerykanie bardzo wysoko ocenili postawę swoich ludzi:

- Kapitan Paul Buck, drugi oficer Joseph Earl Layman, starszy oficer Richard Mroczkowski, kadet Edwin Joseph O’Hara, drugi mechanik George S. Cronk i ochmistrz Ford Stilson otrzymali Merchant Marine Distinguished Service Medal (Medal Marynarki Handlowej za Wybitną Służbę) – czterech pierwszych pośmiertnie.

- Dziewiętnastoletni kadet O’Hara otrzymał także – jaka szkoda, że pośmiertnie! – Gallant Ship Unit Citation, Mariners Medal, Combat Bar, Atlantic Zone Bar, Pacific War Zone Bar, Victory Medal oraz Presidential Testimonial Letter. Jego imieniem nazwano także kompleks budynków (US Merchant Marine Academy (Akademii Marynarki Handlowej) w Nowym Jorku.

- Artylerzysta Kenneth M. Willet - będący członkiem US Navy - pośmiertnie otrzymał Navy Cross (Krzyż Marynarki Wojennej).

Merchant Marine Distinguished Service Medal


Navy Cross


Zgodnie z amerykańską tradycją, nazwiska bohaterów stały się nazwami nowych jednostek. Trzy statki typu Liberty otrzymały nazwy: „Paul Buck”, „Edwin Joseph O’Hara” i „Richard Mroczkowski”, a czwarty nazwano „Stephen Hopkins II”. Bohaterski oficer US Navy Willett został uhonorowany nadaniem nazwy „Kenneth M. Willet” niszczycielowi eskortowemu.

Kompleks budynków US Merchant Marine Academy nazwano imieniem O’Hary


Niszczyciel eskortowy „Kenneth M. Willet”


Kolejny już amerykański statek nosi nazwę „Paul Buck”


Post zmieniony (02-05-20 13:56)

 
11-06-15 11:40  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

Jakoś dyżurni korektorzy się pospali, albo z urlopów nie wrócili... ;P

Przyznam, że dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie tego zdania. Ma dość karkołomną konstrukcję. Chyba pomógłby przecinek między "nie" i "było", albo zrezygnowanie z "lub nie".
"Z powodu nocy i mgły bitwa stała się niezwykle chaotyczna, a trafienie kogoś lub nie było często kwestią przypadku. "


"Zbyt wątły Arado Ar-231 był jednym wielkim rozczarowaniem" - na zdjęciu wcale nie wygląda na wątłego, wręcz naprzeciwnie :)

"Zdjęcie zrobione z „Michela” który zjawił się na miejscu wyznaczonego spotkania tylko po to, aby zobaczyć sukces okrętu Gerlacha" - jest łudząco podobne do zdjęcia „Tannenfels”.

Domyślam się, że skopiowały się niewłaściwe linki. Normalna rzecz przy takim długim artykule.
A sam artykuł wyśmienity! Lekkie pióro ma Kolega, ale to już pewnie inni tu kadzili więc nie przynudzam więcej ;)

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 
11-06-15 11:44  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Przecinek wstawiony, fotki poprawione. Fakt, że przy tak wielu zdjęciach (tym razem jest ich aż 23 !) można się czasem przy Photobuckecie pomylić, chociaż się staram :-)

Post zmieniony (11-06-15 11:57)

 
11-06-15 13:03  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Niedawno gdzies czytalem historie tego starcia i nawet przez chwile sie zastanawial, czy nasz Autor sie nie zdublowal... Ale nie, to mimo zbieznosci tematu i fotografii, tylko mnogosc zrodel ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
11-06-15 13:49  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Kuba, na jednym z dokumentów Worda mam umieszczone jednym ciągiem wszystkie napisane do tej pory Opowieści i wiele razy sprawdzałem ("Znajdź...") , czy o czymś nie napisałem już wcześniej.

Parę razy tylko dzięki takiemu sprawdzeniu uniknąłem powtórnego opisania tej samej historii. Prawie trzysta pięćdziesiąt (nie do wiary!!!) Opowieści to jednak ogromna ilość tekstu i równie wielka liczba opisanych tam jednostek. Można się pogubić :-)

 
11-06-15 15:34  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

No tak, to juz sie powoli ze zwyklej ksiazki encyklopedia robi. A ja kibicuje dalej!

--
pozdrawiam Kuba

 
11-06-15 15:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Jakby co, to w kolejce czeka kolejna Opowieść typu "Nikt nie zginął i nawet właściwie także nic nie zatonęło" :-)

 
11-06-15 16:09  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

:D
Wiecej chyba nie musze pisac.

--
pozdrawiam Kuba

 
11-06-15 16:45  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Sturmovik 

Na Forum:
Relacje w toku - 4
Relacje z galerią - 1
Galerie - 4
 

Grupa: WLKP

Właśnie zapisałem cały TOM 1 w postaci PDF. Ponad 26 MB.
Lekturka na długie zimowe wieczory będzie ;-)

--
Adam - ffulmar2@gmail.com ==== Skype: adams-1970 ==== GG: 2629637 <--- uprzedź mailowo, nie przyjmuję wiad. od nieznajomych
Ostatni skończony: dorożka Hansom'a z fragmentem Baker Street (CSSH, 1:24)
Obecnie na warsztacie: PZL M-18 Dromader (GPM) i inne

 
11-06-15 18:09  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Sturmovik - jakby co, jeśli z powodu nadmiaru lektury przestaniesz kleić modele, to nie moja wina!

 
11-06-15 22:26  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Historia żeglugi i konflikty zbrojne na oceanach i morzach świata obfituje w tyle niezwykle ciekawych epizodów, że jak sądzę tematów nie zabraknie nawet powyżej numeru 1000 - czego życzę autorowi i wiernym czytelnikom, do których ja także się zaliczam.

 
12-06-15 08:15  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszardzie, tematów jest mnóstwo, ale zebranie na ich temat materiałów z możliwie wielu źródeł (z wyłączeniem tekstów polskich autorów, bo nie chcę ich kopiować) to zupełnie co innego. Np. nie mogę znaleźć nic sensownego na temat "Brdy" czy "Solluma/Czecha", a nie chcę kopiować tekstów z "Morza" czy z wydanej jakiś czas temu w Polsce fantastycznie ilustrowanej przez Adama Werkę książki o polskich jednostkach. Dlatego z pewnością na pewno skończę cykl na długo przed Opowieścią numer 1000...

A tak w ogóle czuję się już we własnych oczach jak klasyk, bo coraz częściej w nowych Opowieściach mam okazję powołać się na którąś z poprzednich :-)

 
12-06-15 09:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. ,, na pewno skończę cykl na długo przed Opowieścią numer 1000..." - tylko spróbuj :)

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
12-06-15 18:38  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Jeszcze maleńka literówka:
"Tak wyglądał „Stephen Hopkins”. (...) 104 mm na rufie" - oczywiście na rufie 102 mm, tak jak wszędzie w pozostałym tekście.

Jak dla mnie to starcie było istnie epickie - jak walka Dawida z Goliatem.

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
12-06-15 20:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Dzieje statków PMH są stosunkowo dobrze opisane w publicystyce polskiej.
"Biblią" jest 4 tomowe dzieło "Księga statków polskich" oraz kilka książek poświęconych katastrofom polskich jednostek.
Miałem okazję poznać osobiście red. H. Mąkę, który odbywał podróż okrężną na m/s "Chełmońskim" a właśnie on sporo opublikował o katastrofach.
Odnośnie akcji ratunkowej s/s "Czecha" to z nam to z opowiadań członka załogi p. Józefa Romana, który był elektrykiem na m/s "Edward Dembowski" na którym to zaczynałem "x" lat temu pracę na morzu. Z okazji świat państwowych obchodzonych w owych czasach zakładał na niebieskiej wstążce na szyję order egipski, który otrzymał za udział w tej akcji ratowniczej. Utkwiło mi to w pamięci.
Natomiast uważam, że cenne i godne uwagi jest przybliżanie przez Ciebie historii raczej trudno dostępnych dla przeciętnego czytelnika (angielskojęzyczne źródła) a szczególnie epizodów z okresu przejściowego z żagli na parę i mało znanych konfliktów morskich.

 
13-06-15 17:46  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszard: Jeśli chodzi i opisywanie wydarzeń z XIX i z początku XX wieku, to sprawia mi to sporą satysfakcję, jako że są to historie w dużej części kompletnie nieznane nawet tzw. „ship-loverom”. Odkryłem także, że nawet przy okazji bardzo znanych wydarzeń, można znaleźć tam elementy o których mało kto słyszał, a są naprawdę warte poznania. Dobrym przykładem może tu być np. przejmująca walka niepokaźnego niszczyciela „Shark”’ podczas starcia olbrzymów, czyli Bitwy Jutlandzkiej (Opowieść 318).

Podobna sytuacja powstała przy Opowieści o rajderze „Stier”. O tym okręcie słyszał z grubsza każdy, kto się wojną na morzu interesuje. Z GRUBSZA. Ale ilu zna w szczegółach walkę z „Hopkinsem” i kto słyszał o postawie bohaterskiego kadeta O’Hary?

Było także sporo bitew, niekiedy naprawdę dużych, o których mało się u nas pisało: choćby rozbicie przez Amerykanów hiszpańskiej floty pod Hawaną (Opowieść 175) czy bitwa amerykańsko-hiszpańska pod Filipinami (Opowieść 336). Przedstawiłem je tutaj dosyć szczegółowo, sam przy okazji chłonąc historyczną wiedzę jak gąbka wodę :-)

Nieprzypadkowo podkreśliłem to zdanie. Dla przykładu, gdy opisywałem ostatni rejs „Andrea Dorii”, chciałem na samym końcu napisać gdzie i kiedy skończył w stoczni złomowej żywot jej pogromca, czyli „Stockholm”. Gdy z ogromnym zdziwieniem stwierdziłem, że statek NADAL PŁYWA, uznałem, że jest to doskonały temat do kolejnej Opowieści (Opowieść 152).

Nadal zatem będę podążał tą drogą, nie bawiąc się w Opowieści na tematy doskonale znane wszystkim w najdrobniejszych szczegółach.

A 104 zmieniłem na 102, GrzechuO.

Post zmieniony (15-06-15 15:09)

 
13-06-15 20:22  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

A tak w temacie zapomnianych konfliktów na morzu to kiedyś wpadła mi w ręce kilkusetstronicowa książka "Wojny morskie 1860-1883" - autor Piotr Olender. Pasjonująca lektura, pamiętam, że najbardziej zaciekawiły działania jednostek w czasie Wojny Secesyjnej.

 
14-06-15 07:27  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

U mnie Wojna Secesyjna nie była zapomniana! Napisałem trzy Opowieści na ten temat (Opowieść 189, 207 i 280) i na pewno jeszcze wrócę do tego okresu.

Post zmieniony (14-06-15 11:52)

 
15-06-15 08:03  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 345


SIEDEM MIESIĘCY ROZPACZY I NADZIEI


Brytyjski żaglowy statek towarowo-pasażerski „Strathmore” został ukończony na początku kwietnia 1875 roku, a już siedemnastego wyruszył z Gravesend nad Tamizą w swój dziewiczy rejs do nowozelandzkiego Otago. Na jego pokładzie znalazło się pięćdziesięciu chcących osiedlić się w Nowej Zelandii emigrantów oraz trzydziestu ośmiu członków załogi. Kapitan Alex MacDonald miał nadzieję dobrać pasażerów w Cape Town, gdzie planowany był krótki postój na uzupełnienie zapasów. W ładowniach znajdowało się 3800 ton szyn kolejowych oraz spora ilość baryłek z prochem strzelniczym.

„Strathmore”


Dwudziestego trzeciego maja statek przeciął równik, a załoga z tej okazji urządziła tradycyjny chrzest tym, którym zdarzyło się to po raz pierwszy – czyli wszystkim pasażerom... Kolejne tygodnie upływały przy wyjątkowo pomyślnej pogodzie, ale z końcem czerwca przestało już być tak sympatycznie.

Statek znajdujący się na zachód od wysp Crozeta - leżących mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Madagaskarem a Antarktydą - otulała gęsta mgła, urozmaicona dodatkowo dokuczliwą mżawką. Opuszczono część żagli celem zmniejszenia szybkości. Kapitan MacDonald zmienił nieco kurs tak, aby przejść bezpiecznie na południe od archipelagu. Żegluga na wyczucie trwała kilka dni, przerwana 1 lipca o 4:30 wejściem na skały. Były to skały jednej z wysepek Apostołów (Îles des Apôtres) o nazwie Îles Grande (Wyspa Duża), znajdującej się na północnym zachodzie archipelagu Crozet. Na północnym zachodzie, chociaż kapitan był pewny, iż ominie wyspy od południa!

Grupka kilkunastu wysepek Apostołów ma łączną powierzchnię około 2 kilometrów kwadratowych, co oznacza że nazwanie nawet największej z nich Dużą, świadczyło o czyjejś wielkiej fantazji. Przy bardzo niewielkiej powierzchni wyspy, jej jedyny – wulkaniczny - szczyt Mont Pierre był imponująco wysoki, mając aż 292 metrów. Wysepki noszą obecnie tytuł Important Bird Area (Ważny Ptasi Obszar), nadany przez organizację Bird Life International. Jakże ważny w naszej Opowieści wkrótce okaże się fakt, że był to rzeczywiście rejon z mnóstwem ptaków!

Statek wbił się między skały, które przez jakiś czas przytrzymywały jego część dziobową, natomiast rufa prawie natychmiast poszła pod wodę. Wśród przejmującej ciemności rozległ się głos kapitana: „Żegnajcie, wszystko skończone. Ratujcie się natychmiast na szalupach”. W relacji innego pasażera słowa były jednak jeszcze bardziej przygnębiające: „Nie ma nadziei, wszyscy zginiemy, wszyscy zginiemy.” Bez wątpienia żadnej z owych wypowiedzi nie można uznać za godną angielskiego kapitana!

„Strathmore” na skałach. Rysunek statkowego cieśli


Gdy nadszedł świt, ponad wodą wystawała już tylko część dziobowej nadbudówki. Stała na niej w ścisku grupa zszokowanych, zziębniętych ludzi, podczas gdy inni szukali trzymali się kurczowo znajdującego się ponad wodą takielunku. Wśród nich nie było już ani kapitana Alexa MacDonalda ani pierwszego oficera Williama Ramsaya, zmytych przez falę podczas opuszczania na wodę szalupy z osiemnastoma ludźmi.

Miejsce tragedii. Archipelag Crozeta, Wysepki Apostołów (Îles des Apôtres) – w lewym górnym rogu mapki - i Duża Wyspa (Îles Grande – lub Grande Île), na której rozbitkowie znaleźli schronienie
, ,

Dowództwo nad rozbitkami przejął drugi oficer Peters, późniejszy kapitan statków pływających na tej samej linii. Z pomocą kilku mężczyzn udało mu się zrzucić na wodę znajdujące się wciąż na dachu dziobówki szalupę, oraz niewielką łódź. Nie wszyscy się w nich zmieścili. Wypełnione po brzegi łodzie popłynęły w kierunku odległej o milę nadającej się do lądowania plaży.



Późnym popołudniem obsadzona ochotnikami większa łódź wróciła pod wrak ”Strathmore”, zabierając jednakże jedynie pięć osób, jako że pozostali bali się zejść do miotanej falami na wszystkie strony szalupy. Ceną za to było spędzenie na dachu nadbudówki kolejnej zimnej i mokrej nocy. Następnego ranka szalupa powróciła i tym razem pomimo ryzyka nikt nie odmówił ewakuacji.

Peters policzył rozbitków. Razem z nim było ich czterdziestu dziewięciu, w tym jedna kobieta, Fanny Wordsworth i jej trzyletni synek Charles Francis, zwany oczywiście Charliem. Oznaczało to, że katastrofy nie przeżyło aż trzydziestu dziewięciu pasażerów i marynarzy.

Położenie rozbitków było skrajnie trudne. W nocy z 2 na 3 lipca zmarł jeden z mężczyzn a co gorsze, przybój rozbił obie łodzie! Rankiem nie widać było już także „Strathmore”.

Peters nie pozwalał na bezproduktywne lamentowanie. Zrobił przegląd posiadanych rzeczy:
- skrzynka z czterema tuzinami słoików z piklami
- skrzynka z ośmioma puszkami sucharów
- skrzynka z prochem strzelniczym
- skrzynka z brandy
- skrzynka z rumem
- trzy skrzynki z ginem
- skrzynka z damskimi butami (wyrzucona przez fale na brzeg, podobnie jak pikle i proch)
- baryłka porto
- pudło z kilkoma prześcieradłami, kocami, nożami i woreczkiem biszkoptów, które z góry przeznaczono dla pani Wordsworth i jej synka.
- sporo desek, kilka wioseł i połamanych skrzyń

Po pierwszych dwóch nieprzespanych z zimna nocach zbudowano prymitywne, ale w miarę skuteczne schronienie, używając do tego kamieni i darni. Teraz śpiący w środku ludzie mogli wzajemnie się ogrzewać. Osobne pomieszczenie zbudowano dla Fanny Wordsworth i chłopca. Kobieta, która znalazła się na wyspie jedynie w koszuli nocnej i szlafroku, traktowana była przez rozbitków ze specjalną atencją.

Ponieważ rozbitkowie skarżyli się na zmarznięte stopy, zabito kilka napotkanych młodych albatrosów, robiąc z ich skóry buty i nosząc je wewnętrzną stroną skóry do stopy. Był to fatalny pomysł, ponieważ bardzo szybko byle jak oczyszczone z mięsa i tłuszczu ptasie skóry zaczęły powodować wielkie bąble, które w zetknięciu się z zimnem powodowały powstanie odmrożeń. Ponieważ „normalne”’ buty po pewnym czasie nie wytrzymywały dłuższego chodzenie po ostrych skałach, zaczęto zmyślnie dostosowywać brane ze skrzynki damskie buty do znacznie większych męskich stóp. Tylko pani Wordsworth nie miała z problemu z dobraniem właściwego rozmiaru...

Z początku Peters najbardziej martwił się o wodę, ale okazało się, że na wyspie bije małe źródełko! A co z żywnością? Głównym daniem stały się młode pieczone albatrosy oraz ich jaja, gotowane w puszkach po sucharach. Wprawdzie młode ptaki były dużo mniejsze od dorosłych, ale za to ich mięso było delikatniejsze i znacznie smaczniejsze. Ich zabijanie ułatwiało to, że nie znające ludzi ptaki nie uciekały przed nimi.

Dziewiętnastego lipca zmarł pasażer Stanbury, z Dover. Przyczyną śmierci była gangrena paskudnie zranionej nogi. Na wyspie pozostało już tylko 47 rozbitków.

Trzydziestego lipca skończyły się tak bardzo oszczędzane zapasy drewna, ale już następnego dnia odkryto, że tłuste skóry albatrosów stanowią równie dobre paliwo. Szybko też zauważono, że im bardziej skóry śmierdziały – czyli im były bardziej podgniłe - tym lepiej się paliły. Ponieważ wielu spośród rozbitków miało przy sobie zapałki, problem ognia został tym samym rozwiązany.

Trzydziestego pierwszego sierpnia ujrzano przepływający statek, ale z powodu odległego dystansu nie zauważono na nim rozpaczliwie wymachujących ubraniami rozbitków. Po czterech kolejnych dniach odnotowano za to kolejny zgon, niejakiego J. Hendersona, który zmarł na dyzenterię.

Jak prymitywne pędzono na wyspie życie niech świadczy opis mycia się: substytutem mydła była wewnętrzna strona ptasiej skóry, a za ręcznik służyły pióra. Nic dziwnego zatem, że wszyscy wyglądali okropnie, niemożliwie przy tym cuchnąc. Jeśli chodzi o wyżywienie, to specjalnie wyszukanym daniem były smażone ptasie mózgi ze zmiażdżonymi między kamieniami sercami i wątrobą, z dodatkiem mchu – to ostatnie dla odsunięcia zagrożenia szkorbutem. Brak soli zastępowano dosypaniem do jedzenia odrobiny prochu strzelniczego lub morską wodą.
Trzynastego września kolejny statek mijał wyspę, którą pokrywało już kilka centymetrów śniegu. I tym razem jednakże sygnały nie zostały zauważone. Po kilku dniach zauważono za to, że na wyspę zaczynają przybywać pingwiny! Pierwszy z nich wyszedł na ląd dwudziestego i od razu został zabity. Wkrótce na Îles Grande znajdowały się już tysiące tych nielotów, co oznaczało, iż podczas zimy żywności i tłuszczu rozbitkom nie zabraknie. Nie do pogardzenia były także duże pingwinie jaja. Z ptasich skór robiono czapki, kubraki, buty, worki do przechowywania wody i tłuszczu oraz zasłony w otworach wejściowych prymitywnych domostw.

Pingwiny nadal przybywają masowo na Dużą Wyspę


Rozbitkowie ze „Strathmore” zabijający pingwiny drewnianymi pałkami


Fanny Wordsworth przy prowizorycznej kuchni we wnętrzu większego „domku”


Dwudziestego trzeciego października zmarł ochmistrz W. Husband, a to z powodu gangreny, która zaatakowała zranioną rękę. Teraz już tylko 45 rozbitków wyglądało ratunku. Nadzieja weszła na krótko w ich serca 9 grudnia, ale trzeci już spostrzeżony statek także przepłynął nie zatrzymując się. Być może był to „White Eagle”, których pasażerowie mówili po przypłynięciu do Auckland, iż na mijanej na oceanie Indyjskim wyspie widzieli jakieś sygnały, ale poinformowany o tym oficer wachtowy zbył to wzruszeniem ramion. Na innym z kolei statku podróżował niejaki Henry King, który przy mijaniu nocą wysp Crozet zgłosił starszemu oficerowi widoczne dwa ogniska, na co usłyszał, iż pewnie są to przebywający tam czasowo wielorybnicy. Oba te przypadki stały się głośnie dopiero wtedy, gdy szczegóły dotyczące rozbitków ze „Strathmore” zostały opisane w gazetach.

W dzień Bożego Narodzenia zmarł kolejny rozbitek, a w dwa dni później zaczęto budować z kamieni i darni wieżę sygnalizacyjną, która ostatecznie osiągnęła wysokość około 4 metrów. Wyczerpującą pracę ukończono trzeciego stycznia 1876 roku. Niestety ani ona, ani rozniecony ogień nie zwróciły uwagi kolejnego statku, który przepływał w pobliżu 14 stycznia. Podwyższono wieżę o kolejne dwa metry.

Wreszcie dwudziestego pierwszego stycznia, po prawie siedmiu miesiącach przebywania na wyspie, nadszedł ratunek! Sygnały spostrzeżono z pokładu amerykańskiego statku wielorybniczego „Young Phoenix”. Opuszczono dwie szalupy, które zabrały z wyspy część rozbitków. Ponieważ ściemniało się już, obiecano pozostałym zabranie ich następnego ranka, póki co zostawiając im na noc chleb i solidny kawałek wieprzowiny.

W końcu sygnały rozbitków zostały dostrzeżone!


Rano rozbitkowie wyprosili u kapitana Gifforda z „Young Phoenix” trochę drewna, wznosząc przed opuszczeniem wyspy krzyże na grobach zmarłych kolegów.

„Young Phoenix”


Wzruszeni opowieściami o siedmiomiesięcznej niedoli, Amerykanie gotowi byli uchylić nieszczęśnikom nieba. Oddali im swoje zapasowe ubrania, przygotowali dla każdego gorącą kąpiel – po siedmiu miesiącach nieustannego brudu musiało to być niezwykłe przeżycie! – dobre jedzenie i… ach, cóż za szczęście dla palaczy pozbawionych tak długo tytoniu: cygara…

Kapitan Gifford miał teraz wielki zgryz: dalsze zajmowanie się rozbitkami i dowiezienie ich do jakiegoś portu oznaczało utratę znacznej części sezonu wielorybniczego, co wiązałoby się z poważną stratą finansową. Z tego powodu rozważał on zaopatrzenie rozbitków i wysadzenie ich na wyspie Hog, gdzie żyły dzikie świnie i króliki, po czym zabranie ich stamtąd po trzech miesiącach, po zakończeniu sezonu. Szczęśliwie dla rozbitków, Gifford zdecydował w końcu o odrzuceniu tego planu.

Ponieważ „Young Phoenix” był teraz nad miarę zatłoczony, Amerykanie skorzystali z okazji i przekazali dwudziestu ludzi na napotkany 26 stycznia angielski statek „Sierra Morena” (kapitan Kennedy), po czym popłynęli na Mauritius, gdzie wysadzili na ląd pozostałych pasażerów. Do tego samego miejsca zawinęła także „Sierra Morena”, której kapitan zgodził się w końcu na przyjęcie pozostałych rozbitków.

„Sierra Morena” obrała kurs na Point de Galle na Cejlonie, gdzie dotarła na resztkach jedzenia i wody. Z Cejlonu rozbitkowie popłynęli najpierw na „Bangalore” do Sydney, a stamtąd do Southampton. Tam dowiedzieli się, że uważano ich za martwych aż do marca, kiedy to do kraju dotarły pierwsze wiadomości na ich temat.

Dwie z kilku książek przedstawiający dramatyczne losy rozbitków ze „Strathmore”. Drugą z nich napisała pra-prawnuczka Charlesa Wordswortha (owego trzyletniego wtedy chłopczyka), a tym samym pra-pra-prawnuczka Fanny Wordsworth. Sylvie Haisman dowiedziała się o dramatycznych przeżyciach swych przodków dopiero jako dorosła kobieta.
,

--

Post zmieniony (02-05-20 13:57)

 
15-06-15 22:01  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Wracając do Wojny Secesyjnej to wielce ciekawe są historie okrętów podwodnych i "pół-podwodnych" (?) i zatopienie po raz pierwszy w dziejach wojen morskich okrętu przez OP konfederatów w lutym 1864 r.
Może coś w tym temacie, jeśli oczywiście masz jakieś ang. źródła.

 
16-06-15 08:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Masz na myśli "Hunleya". Na dobry początek mam już coś w swoich książkach, poszukam uzupełnień. NAPISZĘ :-)

 
16-06-15 08:46  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Tak "Hunleya" lecz wielce ciekawe były także inne projekty i prototypy OP, różne Bushnelle i "pół-podwodne".

 
16-06-15 08:51  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Your request is well noted, jak mawiają Rosjanie :-)

 
18-06-15 07:58  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 346

TRÓJKA „ABORYGENÓW”

Zwodowana 5 grudnia 1911 roku w szkockiej stoczni W. Beardmore & Co. Ltd pasażerska „Warilda” miała jeszcze dwie siostry o nazwach „Wandilla” i „Willochra”, obie zwodowane w 1912. Zamówione przez australijskiego armatora Adelaide Steamship Company, miały nazwy wzięte z języka Aborygenów:
- Warilda – barć dzikich pszczół
- Willochra – rozlany potok wśród zielonego buszu (poetyka jakby rodem z Japonii)
- Wandilla – prowincja w Australii

Statki miały trochę ponad 7700 GRT i 125 metrów długości (pomiędzy poszczególnym jednostkami były niewielkie różnice). Największa osiągnięta na próbach szybkość wynosiła 16 węzłów, ale eksploatowano je z ekonomiczną prędkością 14,5 węzła.

„Warilda” przypłynęła z Europy do Freemantle w Australii w 1912 roku, rozpoczynając kabotażowe rejsy pomiędzy zachodnią i wschodnią częścią kraju. Kabiny pierwszej klasy mieściły 250 pasażerów, drugiej 120 i trzeciej 60.

,

I tak spokojnie mijał rejs po rejsie, aż tu nagle rozpoczęła się Wielka Wojna, a w jej konsekwencji Wielka Brytania zaczęła się rozglądać po wszystkich państwach Commonwealthu, w poszukiwaniu statków nadających się do wykorzystania w militarnych celach. Oczywiście w polu widzenia londyńskich sztabowców w końcu pokazała się także nowoczesna i szybka australijska trójka.
,

W sierpniu 1915 roku „Wardilda” została zarekwirowana - oficjalnie przez rząd australijski – i przez następny okres przystosowywana do wożenia żołnierzy. Od tej chwili przed jej nazwą dodawano litery HMAT (His Majesty’s Australian Transport). Nie było już oczywiście mowy o eleganckich kabinach dla kilkuset pasażerów, a jedynie o dużych pomieszczeniach mających za zadanie zmieścić jak najwięcej wojska.



Australijscy żołnierze czekający na zaokrętowanie na „Warildę”


Pierwsza podróż prowadziła z Brisbane i Sydney do Suezu, druga z Liverpoolu (ale tego będącego częścią Sydney) i Freemantle także do Suezu, a trzecia z Melbourne i Freemantle do Plymouth, gdzie statek przybył 18 lipca 1916 roku. Zamiast trzy razy po 430 pasażerów, statek przewiózł w tych rejsach aż siedem tysięcy żołnierzy, co dawało średnią na podróż 2333 osoby! Bez wątpienia wszystkim musiało być tam bardzo, ale to bardzo ciasno. Jedynie najwyżsi rangą oficerowie podróżowali wygodnie w nielicznych zachowanych kabinach.

W lipcu 1916 roku „Warilda” ponownie zmieniła swoje przeznaczenie, zamieniając się w statek szpitalny. Przez pierwsze miesiące jednostka pływała po Morzu Śródziemnym, ale w końcu roku przerzucono ją do Anglii. Teraz statek chodził na „linii” w poprzek Kanału, wożąc z Francji do kraju rannych i chorych żołnierzy. Między końcem roku 1916 a sierpniem 1918 „Warilda” odbyła ponad 180 rejsów na trasie Le Havre – Southampton, przewożąc około 80.000 pacjentów. W zasadzie nie był to statek szpitalny, ale szpitalny transportowiec (hospital carrier), mający za cel jak najszybsze dostarczenie pacjentów do angielskich szpitali. Zgodnie z konwencją haską tylko prawdziwe statki szpitalne miały prawo do charakterystycznego malowania.

Początkowo „Warilda” miała takie właśnie malowanie, ale gdy Niemcy ogłosili, że ich U-booty będą atakować w Kanale La Manche KAŻDĄ wrogą jednostkę, w roku 1917 kadłub, nadbudówkę i komin statku pokryto plamami kamuflażu – tym bardziej że statek w drodze do Francji woził wojskowe zaopatrzenie.

„Warilda” w kamuflażu
,

Dopiero po pewnym czasie przywrócono statkowi nie bardzo mu przysługujący biały kolor i krzyże.

W lutym 1918 szczęście wojenne uśmiechnęło się do „Warildy”. Statek został trafiony torpedą, która jednakże nie eksplodowała po uderzeniu w kadłub! W następnym miesiącu było już dużo groźniej. Kapitan statku, który zszedł na miesięczny urlop zastąpiony został przez nie znającego statek dowódcę, który niezgrabnie manewrując doprowadził w pobliżu wyspy Wight do kolizji z frachtowcem „Petit Gaudet”. Poważnie uszkodzony „Petit” musiał ratować się wejściem na mieliznę w zatoce Świętej Heleny. Zbudowany w roku 1897 frachtowiec został jednak szybko naprawiony i wrócił do służby.

Trzeciego sierpnia 1918 roku szczęście opuściło australijski statek. Noc była tak ciemna, że widoczność sięgała zaledwie pół mili. O 1:35, gdy statek znajdował się prawie dokładnie w połowie drogi z Le Havre do Portsmouth, torpeda z UC 49 trafiła w prawoburtową śrubę, wyrywając także wielki płat poszycia dna. Zalane w znacznej części pomieszczenie maszynowni nie pozwalało na zatrzymanie silników. Przy zablokowanym w wychyleniu sterze, statek zaczął zataczać wielkie kręgi, cały czas płynąc piętnastoma węzłami. Co najgorsze, duża szybkość uniemożliwiała wodowanie szalup! Wbrew rozkazom spróbowano wprawdzie opuścić jedną z nich, ale oczywiście wywróciła się ona z chwilą dotknięcia wody, a cała jej 19-osoba obsada utonęła. Jak wspominał jeden ze stojących wtedy na pokładzie obserwatorów: „Byliśmy zszokowani widząc opuszczoną na wodę łódź, która obróciła się wokół osi, wyrzucając do wody wszystkich ludzi.”

UC 49 należał do typu UCII


O 4:10 statek poszedł rufą na dno, leżące w tym miejscu na mniej więcej pięćdziesięciu metrach. Ponieważ „Warilda” szła w eskorcie dwóch niszczycieli (kolejne złamanie zasad konwencji haskiej o statkach szpitalnych!), pomoc nadeszła bardzo szybko.

W owym fatalnym rejsie na „Warildzie” znajdowało się 801 ludzi, z których aż 123 poniosło śmierć, w tym 115 pacjentów (znaczna ich część zginęła w zalanym natychmiast po wybuchu torpedy rufowym pomieszczeniu, gdzie spali mogący chodzić pacjenci) i jedna pielęgniarka. W zalanej maszynowni zginęła jej siedmioosobowa obsada.

Sprawcą nieszczęścia był UC 49 pod dowództwem Hansa Kükenthala, znajdujący się na swoim jedenastym już patrolu. Po zatopieniu „Warildy” na koncie U-boota znajdowało się 25 statków – w tym 13 posłanych na dno przez Kükenthala - mających łącznie 58.907 ton.

Ów jedenasty patrol okrętu okazał się być ostatnim. Wprawdzie jeszcze piątego sierpnia U-boot uszkodził frachtowiec „Tuscan Prince”, a w trzy dni później zrobił to samo z „Portwoodem”, ale w końcu przyszła kryska na Matyska. Kilka godzin po uszkodzeniu „Portwooda”, UC 49 został zatopiony u wybrzeży Kornwalii przez niszczyciel „Opossum”. Nie uratował się nikt z 31-osobowej załogi.

„Opossum” i wrak UC 49
,

Wrak „Warildy” jest chętnie odwiedzany przez ryby


A jakie były losy pozostałej australijskiej dwójki?

„WANDILLA”

Przed wybuchem wojny „Wandilla” także pływała na linii Freemantle – Sydney, i także w 1915 roku została zmobilizowana w charakterze transportowca, aczkolwiek tylko na pół roku. Trzydziestego pierwszego stycznia 1916 statek wyszedł po raz ostatni z Brisbane z żołnierzami na pokładzie, dowożąc ich szczęśliwie do Southampton, gdzie następnie przebudowano go na kolejny szpitalny transportowiec, także malując go tak, jak klasyczne statki szpitalne.

„Wandilla” w cywilu...
,

...jako transportowiec wojsk...


... i jako transportowiec szpitalny


W odróżnieniu od swej siostry, „Wandilla” szczęśliwie przetrwała wojnę. Służbę jak HMAT zakończyła w maju 1919 roku, przywożąc do Australii kilkuset wojskowych rannych i inwalidów. Nie mogę się przy tym oprzeć pokusie, aby nie dodać, że 200 z nich wyokrętowano na wodach zatoki o dźwięcznej nazwie Woolloomooloo (czytaj: Łulumulu) tuż przy Sydney.

W 1921 roku statek sprzedano angielskiemu armatorowi Furness Line, który przemianował go na „Fort St. George”, upamiętniając tą nazwą pierwszy angielski fort w Indiach, założony w okolicach Madras w roku 1644. Statek chodził na linii Bermudy – Nowy Jork.

„Fort St. George”


W roku 1935 zmienił banderę na włoską i nazwę na „Cesarea”, wożąc włoskich żołnierzy do Tobruku. Trzy lata później nowa nazwa brzmiała „Arno”, a miejsce żołnierzy zajęli zwyczajni pasażerowie. Na krótko. Wybuchła wojna, a statek „Arno” został przejęty przez wojsko i przebudowany – nie zgadlibyście - na transportowiec szpitalny!

„Arno” przewoził także niemieckich żołnierzy


Podczas wojny Włosi wykorzystywali jednostkę zarówno do jej oficjalnych celów, jak i do przewożenia wojsk oraz zaopatrzenia w poprzek Morza Śródziemnego. Podobnie robiła „Warilda” a pewnie także i „Wandilla”. Na nieszczęście dla Włochów Brytyjczycy przechwycili 31 sierpnia 1942 roku niemiecką radiową wiadomość, iż statek jest wykorzystywany do przewożenia do Benghazi zaopatrzenia wojennego. Takie w każdym razie było oficjalne stanowisko Londynu po tym, co się wkrótce stało.

Dziesiątego września „Arno” został zatopiony na podejściu do Tobruku przez brytyjskie samoloty torpedowe. Na statku znajdowało się 160 pacjentów, których jednakże wszystkich udało się uratować. Śmierć poniosło czterech marynarzy i aż dwadzieścia trzy pielęgniarki, których kwatera znajdował się w pobliżu miejsca trafienia jednej z torped.

W latach drugiej wojny Włosi mieli dwanaście statków szpitalnych i każdy z nich był co najmniej jeden raz atakowany!
- „Principessa Giovanna”, „Virgilio” i „Toscana” zostały uszkodzone podczas dziennych ataków przy wybrzeżach Tunezji w kwietniu i maju 1943. Doskonała pogoda panująca podczas nalotów wykluczała pomyłkę lotników.
- „Po” i „Californię” zatopiły lotnicze torpedy podczas postoju w nocy w porcie. Oba statki miały wygaszone światła stąd trudno mieć pretensję do brytyjskich lotników.
- „Citta di Trapani” uszkodzony został wybuchem miny.
- „Sicilia” została zbombardowana w Neapolu przez atakujące z wysokiego pułapu amerykańskie samoloty.

„WILLOCHRA”

Jedyny z trójki, na którym nikt nie zginął.

Gdy „Willochra” po wyjściu ze szkockiej stoczni dotarła wreszcie 4 kwietnia 1913 roku do Sydney, załoga dowiedziała sie ku swemu wielkiemu zdziwieniu, że nowiutki statek nie ma żadnego zatrudnienia! Na trasie pomiędzy zachodnią a wschodnią Australią – obsługiwanej już między innymi przez „Warildę” i „Wandillę” – była nadpodaż tonażu (inni armatorzy też chcieli tam zarabiać) i dlatego włączenie do tego serwisu „Willochry” byłoby finansowym samobójstwem. Pachnący nowością statek został wystawiony na sprzedaż albo do wyczarterowania.

,

Szybko znalazł sie chętny w postaci Union Steamship Company of New Zealand, który wyczarterował statek na bazie „bareboat charter” czyli bez załogi. Podpisano czarter na dwa lata, z opcją zakupu po upłynięciu tego terminu (co nastąpiło). Udziałowcy Adelaide Steamship Company odetchnęli z ulgą.

Statek przeszedł do Port Chalmers, Nowa Zelandia, gdzie przeprowadzono na nim sporo prac tak, aby spełniał wszystkie wymogi czarterującego. Na początku „Willochra” pływała pomiędzy portami Australii, Tasmanii i Nowej Zelandii, ale w tym czasie szykowano się do wejścia w lipcu na linię do San Francisco. Na przeszkodzie tym planom stanęła epidemia ospy w Australii, skąd miała pochodzić większość chętnych na rejs do Ameryki. Nowa Zelandia zażądała, aby każdy pasażer – także z Nowej Zelandii gdzie również odnotowano przypadki zachorowań – miał ważne świadectwo szczepienia.



Jak każda jednak epidemia także i ospa przeszła w końcu do historii i „Willochra” wyszła 6 września z Sydney, zastępując na linii do San Francisco inni nowozelandzki liniowiec „Aorangi”, dobrze nam znany z Opowieści 266.

Końcówka tego roku nie była najszczęśliwsza, a to z powodu dwumiesięcznych strajków w Nowej Zelandii, obejmujących także port w Wellington. Dopiero 20 grudnia centrala związkowa doszła do wniosku, że jedynym wynikiem protestów jest utrata dwumiesięcznych zarobków jej członków i w związku z tym ogłosiła powrót do pracy. „Willochra” wróciła na pacyficzne szlaki.

Czwartego listopada 1914 roku statek został zmobilizowany przez nowozelandzki rząd w charakterze transportowca wojsk. Przed jego nazwą pojawił się skrót HMNZT (His Majesty New Zealand’s Transport). Przez trzy lata statek ośmiokrotnie wiózł na wojnę żołnierzy z Australii i Nowej Zelandii: cztery razy do Egiptu i cztery do Anglii.

Zdarzały się i takie rejsy. „Willorcha” przypływa 15 lipca 1915 do Wellington z rannymi i chorymi żołnierzami spod Dardanelli...


...zabierając następnie do Europy nowe oddziały
, , ,

Przez pewien czas statek nosił efektowny kamuflaż


Siedemnastego kwietnia 1918 roku statek został oficjalnie przejęty przez brytyjski rząd i wykorzystywany następnie do przewożenia do Europy wojsk amerykańskich i kanadyjskich. Po zakończeniu działań wojennych nadal robił to samo, tyle że teraz żołnierze płynęli na zachód. Wreszcie sfatygowany wojenną służbą wrócił do Nowej Zelandii, gdzie czekało go bardzo nietypowe zadanie. W maju 1919 roku na statek siłą zaokrętowano ponad 400 internowanych po wybuchu wojny obywateli, głównie niemieckiej narodowości. Oficjalnie byli oni jedynie repatriowani do swych prawdziwych ojczyzn, ale ponieważ wcale tego nie chcieli, trudno doprawdy używać takiego określenia. Razem z nimi na statku znalazła się niewielka gromada żon i dzieci. Dlaczego tylko niewielka?

Znakomita większość żon urodzonych w Nowej Zelandii lub w jakimkolwiek innym kraju Commonwealthu wolała rozwieść się z mężami którzy musieli stąd się wynieść, i pozostać w kraju. Przyczyna tej dramatycznej decyzji była prosta: nie chciały przenosić się do kraju, który do niedawna był ich śmiertelnym wrogiem i gdzie z tego powodu mogłyby być dyskryminowane. W grę pewnie wchodziły także i czynniki ekonomiczne: stosunkowo dostatnie życie w Nowej Zelandii kontra bieda w zniszczonych wojną i reparacjami Niemczech.

Rząd zgodził się na takie rozwiązanie. Mało tego, zmienił prawo dotyczące rozwodów tak, aby w przypadku gdyby wyrzucony z Nowej Zelandii mężczyzna w jakiś sposób do niej powrócił, nie miałby prawa zmuszać byłej żony do powtórnego ślubu.

Oprócz Niemców, na statku znajdowali się także internowani z innych krajów centralnych: Austrowęgrzy, Bułgarzy i Turcy. Po drodze do Europy mężczyźni ci zeszli ze statku w Sydney, aby ich miejsce mogli zająć wyrzucani z Australii Niemcy. Nie oznaczało to jednak, że mogą w Australii pozostać. Zamknięto ich w obozie (Holdsworthy Internment Camp, Sydney), a po czterech miesiącach wsadzono na inny statek i wyprawiono do Europy.

Pod koniec 1919 roku statek sprzedano australijskiemu armatorowi Furness Withy, który przywrócił mu pasażerski charakter, nazywając „Fort Victoria”, po czym oddając do eksploatacji podległej mu kanadyjskiej firmie z Montrealu Quebec Steamship Co. W 1921 za zarządzanie statkiem zabrał się kolejny zależny od Australijczyków armator, Bermuda & West Indies Steamship Co., Hamilton, Bermudy.

„Fort Victoria”
, ,

Osiemnastego grudnia 1929 roku „Fort Victoria” wypłynęła z Nowego Jorku do Hamilton z dwustu pasażerami na burcie. Wobec bardzo gęstej mgły statek stanął na kotwicy, czekając na polepszenie widoczności. I wtedy w lewą burtę „Fortu” wbił się głęboko angielski liniowiec „Algonquin”, idący z Galveston do Nowego Jorku. Oba statki zaczęły nadawać SOS, odebrane przez amerykański Coast Guard. Ponieważ nie było ani wiatru ani wysokiej fali, ewakuacja z „Fort Victoria” przebiegała systematycznie i bardzo spokojnie. Uratowano wszystkich, a statek poszedł na dno dopiero następnego dnia. Uszkodzenie „Algonquin” były na tyle niegroźne, że mógł samodzielnie kontynuować rejs.

„Algonquin”


Kilka tygodni później leżący na dnie wrak „Fort Victorii” porozrywano dynamitem na kawałki, żeby oczyścić kanał żeglugowy.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:57)

 
18-06-15 09:52  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Moim zdaniem, z dwoma kominami byłyby ładniejsze.

 
18-06-15 21:04  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Dzakuja -jak mawiają Pomorsczi Kaszebi ! ;-)

 
22-06-15 08:08  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 347

KAPITAN JAN HENDRIK WILLEMSZOON TAAT, CZYLI DO DWÓCH RAZY SZTUKA

Nazwa armatora Nederlandsch-Amerikaansche Stoomvaart-Maatschappij (późniejszy Holland-Amerika Lijnod) od razu mówi nam, iż bohaterem kolejnej Opowieści będzie statek holenderski.

Nederlandsch-Amerikaansche Stoomvaart-Maatschappij nie zaniedbywało reklamowania swoich usług


Zwodowany w 1874 roku pasażerski „W. A. Scholten” swą nazwą honorował Willema Alberta Scholtena, zastępcę dyrektora i jednocześnie głównego akcjonariusza firmy. Statek służył głównie do przewożenia sześciuset pasażerów bezkabinowych (znanych nam już doskonale „steerage”), ale miał także kabiny dla pięćdziesięciu pasażerów pierwszej klasy. Stu pięćdziesięciu chętnych na rejs do Nowego Jorku weszło na pokład w Rotterdamie w grudniu 1887.

„W. A. Scholten”
,

Czterdziestosiedmioletni kapitan „W. A. Scholtena”, Jan Hendrik Willemszoon Taat, zaczął pracować dla kompanii w roku 1874 jako trzeci oficer, a już zaledwie w cztery lata później dostał swoje pierwsze dowództwo na statku pasażerskim „Maas”. Po „Maas” było jeszcze kapitaństwo na „Amsterdamie”, aż wreszcie czwartego października 1881 roku Taat objął dowództwo zwodowanego zaledwie dwa miesiące wcześniej parowego liniowca „Edam”. Statek miał 2950 GRT i długość 98 metrów, a napędzany śrubą osiągał prędkość 10 węzłów. „Edam” oferował 46 miejsc dla pasażerów pierwszej klasy i 648 dla bezkabinowców.

Jan Hendrik Willemszoon Taat. Zdjęcie z wczesnego okresu jego kapitaństwa


„Edam”


We wrześniu 1882 roku „Edam” znajdował się w drodze z Nowego Jorku do Amsterdamu mając na burcie 54 członków załogi i 21 pasażerów, głównie jadących do Europy biznesmenów. Oczywiście pomieszczenia dla bezkabinowców w przypadku idącego na wschód statku były puste, za to w ładowniach znajdowały się towary o wartości 150 tysięcy funtów szterlingów.

Dwudziestego pierwszego wieczorem, gdy statek wszedł w obszar gęstej mgły, z drugiej strony wpłynął na ten sam akwen należący do Wilson Line liniowiec „Lepanto”. Morze było spokojne.

O 21:00 kapitan Rogers z „Lepanto” polecił zredukować szybkość i rozpocząć nadawanie sygnałów rogiem mgłowym. W godzinę później sygnał taki, powtórzony po kilku minutach, usłyszano na „Edam”. Z powodu mgły, na holenderskim statku oba sygnały odebrano jednakże jako pochodzące z dwóch różnych miejsc. Błędna lokalizacja kierunku z którego dochodziły dźwięki, doprowadziła w piętnaście minut później do kolizji, mającej miejsce o 390 mil od Nowego Jorku.

Wprawdzie na kilka minut przed zderzeniem oba statki wymieniały nerwowo sygnały dźwiękowe, ale nic to nie dało. Dziób „Lepanto” uderzył na wysokości maszynowni „Edama”, po czym jeszcze dwukrotnie natarł na przesuwający się przed nim statek.

Kapitan Taat z miejsca ocenił swoje szanse na zerowe. Padł rozkaz opuszczenia statku. Przy niewielkich objawach paniki obsadzono łodzie i spuszczono je na wodę. W dół poszły także gotowe do udzielenia asysty szalupy z niegroźnie uszkodzonego „Lepanto”. Mgła była tak gęsta, że dopiero po ponad godzinie rozbitkowie z „Edama” dostrzegli brytyjski statek, gdzie też znaleźli schronienie. Pół godziny po kolizji „Edam” poszedł na dno, zabierając ze sobą dwóch palaczy, którzy prawdopodobnie zginęli w maszynowni już w chwili zderzenia.

Na „Lepanto” załatano prowizorycznie dziób, po czym statek kontynuował swą podróż do Nowego Jorku, gdzie 24 września stanął przy kei.

Holendrzy wystąpili do sądu o odszkodowanie od Wilson Line w wysokości 450 tysięcy dolarów, ale wyrok zapadł nie po ich myśli. Żądania finansowe zostały odrzucone w związku z uznaniem winy obopólnej.

Z kronikarskiego obowiązku dodam że „Lepanto” zatonął sześć lat później, staranowany na wodach Kanału Angielskiego przez parowiec „Knight of St. George”. Tym razem obyło się bez ofiar.

Po powrocie do kraju kapitan Taat został wezwany na dywanik, gdzie wbrew jego całkiem uzasadnionym obawom nie wyrzucono go z pracy! Armator skierował go do nadzorowania budowy statku „Edam II”, płacąc przez ten okres 50 procent kapitańskiej pensji, czyli 125 guldenów. Zważywszy że pensja trzeciego oficera wynosiła wówczas 40 guldenów, drugiego 60 i wreszcie starszego oficera 200, kara nie była w trudnej sytuacji Taata specjalnie dotkliwa.

„Edam II” został wreszcie ukończony i 22 października 1883 roku jego dowódcą został kapitan ... Jan Hendrik Willemszoon Taat, znowu ze zwykłą kapitańską pensją wynoszącą 250 guldenów.

Szesnastego listopada 1887 roku Taat przeszedł na mostek kapitański „W. A. Scholtena”. Czas zatem powrócić do jego 156 pasażerów – głównie niemieckich i holenderskich emigrantów - oraz 53 członków załogi.

„W.A. Scholten”...


... i kapitan Jan Hendrik Willemszoon Taat. Zdjęcie z roku 1887, ostatniego roku jego życia


W mglistą noc 19 listopada około 22:20 statek znajdował się o 4 mile na wschód od Dover. W pobliżu stał na kotwicy, czekając na lepszą pogodę niewielki (720 ton) brytyjski parowiec „Rosa Mary”, mający w ładowniach węgiel do Saint Nazaire. W chwili kolizji kapitan węglowca, Webster, znajdował się na mostku wraz ze swym starszym oficerem. Jak zeznał później przed sądem:

„Wachtowy na dziobówce zameldował mi o świetle, które wkrótce sam zobaczyłem. Widziałem tylko światło na przednim maszcie parowca i żadnego bocznego. Staliśmy na kotwicy. Ponieważ wyglądało na to, że statek się porusza, przeszliśmy z czifem na górny mostek i stamtąd dostrzegłem zielone światło mówiące nam, że parowiec przechodzi przed naszym dziobem z prawej strony. Potem przez chwilę widzieliśmy światło zielone razem z białym. Statek był o cztery punkty (four points) po prawej od dziobu. Nagle zielone światło znikło. Zobaczyłem światło lewoburtowe i prawie natychmiast potem statek popłynął w poprzek naszego dziobu, odrywając go. Statek płynął prosto. Pomyśleliśmy że (nasz) statek zatonie, ale uratowała nas gródź. Cały czas wysyłaliśmy sygnały alarmowe.”

Słowa kapitana Webstera potwierdził jego starszy oficer a także stojący na wachcie marynarze Alersham i Boyes. Tajemniczy statek nadal płynął z szybkością 6-7 węzłów i wkrótce zniknął Brytyjczykom z oczu. Załoga „Rosa Mary” pospiesznie zaczęła pracować nad wzmocnieniem przedniej grodzi, co zakończyło się pełnym sukcesem. Następnego dnia statek dowlókł się do Dover.

Znacznie gorzej działo się z „W. A. Scholten”. Szeroka na 2,5 metra, a wyrwana dziobem węglowca dziura ciągnęła się wzdłuż lewej burty. Do rozprutego kadłuba wlewały się masy wody, przechylając go na lewą stronę. Przechył błyskawicznie stał się tak wielki, że uniemożliwił opuszczenie szalup poza zaledwie dwoma, obsadzonymi przez kilkudziesięciu szczęśliwców. Statek zatonął w zaledwie pół godziny.

W pobliżu pojawił się zaalarmowany niezwykłym hałasem parowiec „Ebro”, który wziął na swój pokład 78 rozbitków z szalup. Śmierć poniosło aż 132 ludzi, w tym kapitan Taat oraz starszy oficer.

- 1. Ostatnie chwile „W. A. Scholten”
- 2. Dziób „Rosa Mary” po zderzeniu
- 3. Ludzie przynosili spontanicznie ubrania ulokowanym w Domu Marynarza w Dover rozbitkom


Już w Dover część rozbitków oskarżyła zmarłego kapitana o to, że rozkazał załodze trzymać pasażerów bezkabinowych z dala od szalup, dając szansę ratunku jedynie „lepszym” pasażerom. No cóż, ani kapitan ani starszy oficer nie mogli się przed tymi zarzutami bronić. Załoga jednakże miała swój spory udział w hekatombie na ich statku: otóż bardzo wiele wyłowionych z morza ciał miało niewłaściwie założone kamizelki ratunkowe, co odebrało im szanse na przeżycie. Był to niewątpliwy dowód na zajmowanie się załogi jedynie pasażerami pierwszej klasy, oraz ...sobą.

W sądzie odezwały się głosy mówiące o tym, że w chwili zderzenia „Rosa Mary” wcale nie stała na kotwicy tylko ją właśnie podnosiła, zaniedbując przy tym zapalanie burtowych świateł. Inni z kolei twierdzili, że węglowiec był w ruchu. Te ostatnią tezę poparł szyper jednego z kutrów, który znalazłszy fragmenty swojej sieci w rozbitym dziobie „Rosa Mary” i stwierdził, że została ona rozdarta jeszcze przed zderzeniem, w chwili gdy parowiec był w ruchu. Tyle że równie dobrze statek mógł wpaść na sieć w drodze do Dover.

Ostatecznie przeważyły bardzo spójne i logiczne zeznania Brytyjczyków. Sąd uznał że ich statek stał na kotwicy, a winnym zderzenia był „W. A. Scholten.”

Wystające ponad powierzchnię wody maszty wraku zobaczono następnego ranka z falochronu Admiralty Pier w Dover. Pospiesznie zaopatrzono je w światła, aby przez kolejne noce nikt nie najechał na wrak.

Holendrzy wciąż pamiętają o tragedii. Znaczek z „W. A. Scholtenem”


--

Post zmieniony (02-05-20 13:57)

 
22-06-15 09:37  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Jednym słowem miał chłop pecha.
Ludek marynarski przesądny był i jest, a jak za Masterem ciągnie się pech, to nie chce okrętować na statek pod jego dowództwem.
PS - w księgarni ostatnio przeglądałem dwa albumy - "Polskie Linie Oceaniczne Album Floty 1951-2011" i "Polska Żegluga Morska Album Floty 1951-2014".
Zdjęcia wszystkich statków obu armatorów, krótkie opisy etc. i dużo innych ciekawych, już historycznych fotek.
Wg mnie pozycje obowiązkowe dla wszystkich shiploversów.

 
22-06-15 10:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dzięki za info o albumach - muszę się z nimi zapoznać a pewnie i kupić.

 
22-06-15 11:39  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Tak to wygląda

 
22-06-15 11:52  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

"Czeba" będzie kupić!

 
22-06-15 11:57  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

To są fotki z sieci ale jak dla mnie to najciekawsze są zdjęcia z lat 50-60 tych i tak się przymierzam do albumu o PLO.
Pozdrawiam

 
25-06-15 07:49  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 348

POD AUSTRIACKĄ BANDERĄ

Societá di Navigazione a Vapore di Genova – tak to dumnie nazywał się włoski armator, właściciel zwodowanego w Belfaście roku 1908 statku pasażerskiego „Ancona”. Jednostka miała 8188 GRT, długość 147 metrów i rozwijając 16 węzłów mogła zabrać aż 2500 pasażerów, w większości bezkabinowców, oczywiście. Pomimo niskich cen biletów, to na nich właśnie robiło się największe pieniądze.



Jeszcze w roku 1890 dwie trzecie włoskich emigrantów przepływało Atlantyk na obcych statkach, ale konsekwentne powiększanie własnej floty spowodowało, iż w roku 1908 na inne niż włoska bandery decydowała się już tylko połowa wyjeżdżających. Chętnych do wyprawy za Wielką Wodę w nękanej bezrobociem i nędzą Europie wciąż było mnóstwo. Od pierwszego rejsu aż do wybuchu wojny, „Ancona” zdążyła przewieźć pomiędzy Włochami a Nowym Jorkiem aż 98.000 pasażerów z czego 90 procent stanowili „steerage” czyli bezkabinowi emigranci, głównie włoscy! Najbiedniejsze rejony takie jak Sycylia, pustoszały, chociaż trafiali się na „Anconie” także dawni „steerage”, którzy powracali do ojczyzny z nabitą w Stanach kabzą.

,

Finansowe żniwa nadal utrzymywały się po wybuchu Wielkiej Wojny w sierpniu 1914 roku. Wprawdzie zarówno Włochy jak i Stany Zjednoczone były póki co neutralne, ale odnotowano gwałtowny przyrost pasażerów obu tych nacji, wracających na ten gorący czas do swych krajów. Po wejściu Włoch do wojny pod koniec maja 1915 roku, w trzech kolejnych podróżach na wschód statek zabierał każdorazowo po około 1300 „steerage”, chcących bronić ojczyzny. W czwartym, ostatnim rejsie z Nowego Jorku, na statek zaokrętowało według „New York Times” z 17 października 1915 roku 1200 włoskich rezerwistów (?). Tytuł artykułu brzmiał „1,200 Italians Sail for War”.

Po szczęśliwym dowiezieniu do kraju przyszłych wojaków, „Ancona” szykowała się do kolejnego rejsu do Nowego Jorku. Ostatecznie wypłynęła z Neapolu w południe 6 listopada, pod dowództwem kapitana Massardo. Na statku znajdowało się 153 pasażerów i 163 członków załogi. W drodze do Stanów liniowiec zawinął jeszcze do Messyny, skąd zabrał kolejnych 130 pasażerów. Gdzie te czasy, kiedy to chętnych do emigracji liczono na „Anconie” w tysiącach!

Ósmego listopada 1915 roku, gdy statek znajdował się na wysokości przylądka Carbonara (południe Sardynii), został dostrzeżony z niosącego bezprawnie austriacką banderę niemieckiego okrętu podwodnego U 38, a dowodzonego przez kapitana Maxa Valentinera. Należał on do grona podwodnych asów, mając do tej pory na koncie 70 zatopionych, uszkodzonych i zdobytych statków. Wprawdzie część z nich to były niewielkie żaglowce mające po mniej niż 100 ton, ale trafiły mu się także dwa dziesięciotysięczniki.

Pomimo austriackiej flagi okręt należał do Kaisermarine, a w tym czasie Niemcy nie znajdowali się jeszcze w stanie wojny z Włochami! U-boot wynurzył się, po czym oddał ostrzegawczy strzał. W odpowiedzi, kapitan Massardo rozkazał dorzucić węgla do kotłów, pokładając nadzieję w swoich szesnastu węzłach.

Valentiner także rozkazał wydusić z maszyny co się da, jednocześnie rozpoczynając ogień, w wyniku którego trzy pociski kalibru 88 weszły w cel. Według Włochów wystrzelono aż około setki pocisków, ale w raporcie U-boota napisano jedynie o szesnastu i pewnie ta właśnie liczba jest prawdziwa. Trzy trafienia niedużego w końcu kalibru były oczywiście mocno niewystarczające do zatopienia a nawet poważnego uszkodzenia statku, ale wystarczyły, aby „Ancona” zaprzestała ucieczki. Liniowiec zastopował, oczekując instrukcji z U-boota. A były one jednoznaczne: ewakuować statek, który zostanie zatopiony!

U 38 i austriacka bandera, pod którą pływał podczas ataku na „Anconę”
,

Na „Anconie” zapanowała panika, w której prym wiodła niestety załoga, nawet nie myśląca troszczyć się o umieszczenie pasażerów w szalupach. Mało tego, wystraszeni akcją U-boota marynarze nie potrafili nawet zabrać się za opuszczanie łodzi! Valentiner przez dwadzieścia minut czekał na rozpoczęcie ewakuacji, ale w tym czasie ani jedna szalupa nie poszła w dół. Oddano ostrzegawczy strzał i także bez rezultatu: Włosi nadal miotali się bezsensownie po pokładzie, a kapitan Massardo nie potrafił nad nimi zapanować.

Po kolejnych dziesięciu minutach Niemcy dostrzegli zbliżający się ku nim jakiś statek. Kapitan Valentiner uznał, że idzie on na pomoc, zaalarmowany przez „Anconę”. Ponieważ dwie – choćby i cywilne - jednostki mogły zagrozić jego okrętowi, padł rozkaz zanurzenia, a następnie odpalenia torpedy w kierunku „Ancony”, która z chwilą zniknięcia U-boota ruszyła naprzód.

Dopiero teraz zabrano się za opuszczanie szalup, ale Massardo nie pomyślał, aby najpierw zatrzymać swój statek! Rezultat był łatwy do przewidzenia: łodzie opadały na wodę, ale zanim zdążono je odhaczyć nabierały wody i wywracały się do góry dnem, ciągnięte przez wciąż płynącą „Anconę”.

W wyniku skandalicznej postawy kapitana Massardo i jego załogi, śmierć zebrała obfite żniwo. Spośród 446 osób na pokładzie zginęło aż 208. Prawie wszystkie ofiary były pasażerami! Spośród dwunastu Amerykanów na pokładzie ocalał tylko jeden, doktor Cecil Grid.

Na ratunek rozbitkom w szalupach przypłynął z Bizerty francuski stawiacz min "Pluton".

„Pluton”


Zatopienie „Ancony” wzbudziło powszechne oburzenie w krajach Ententy oraz Stanów Zjednoczonych. Działanie U-boota przedstawiano jako „barbarzyńskie i niesprowokowane”. Udający niewiniątko niemiecki rząd oficjalnie zwrócił się o wyjaśnienia do rządu Austro-Węgier, który uznał winę „swojego” okrętu. Było to bardzo cwane posunięcie: po wcześniejszym zatopieniu przez niemieckiego U-boota „Lusitanii” z amerykańskimi obywatelami na pokładzie, powtórna śmierć Amerykanów z niemieckich rąk mogłaby zdecydować o natychmiastowym przystąpieniu Stanów do wojny. Ale ponieważ zawinił tu okręt Austro-Węgier, kraju który do tej pory nie podpadł Waszyngtonowi, afera mogła zakończyć się jedynie na uroczystych protestach i pełnych oburzenia notach dyplomatycznych...

Noty i protesty oczywiście wystosowano, nie zawsze jednakże pisząc w nich jedynie prawdę. Amerykańska nota do rządu Austro-Węgier z 6 grudnia mówiła między innymi:

„...(statek) próbował uciec, ale zmuszony został przez okręt podwodny do zastopowania; po krótkiej przerwie i zanim pasażerowie i załoga mogli wsiąść do łodzi, okręt podwodny wystrzelił pewną liczbę pocisków oraz ostatecznie storpedował i zatopił statek w chwili, gdy znajdowało się na nim wielu ludzi. Przez ogień artyleryjski i zatonięcie statku straciła życie lub została poważnie ranna wielka liczba ludzi, wśród nich obywatele Stanów Zjednoczonych.”

Oczywistym dyplomatycznym błędem byłoby wspominanie przy okazji o skandalicznej postawie kapitana Massardo i jego załogi...

Dodatkowe informacje – również nie wszystkie do końca prawdziwe - podesłał do Departamentu Stanu włoski ambasador:

„Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, nawet bez strzału ślepym nabojem, bez zachowania żadnych formalności potwierdzających prawo do zatrzymania, okręt podwodny otworzył ogień na nieuzbrojony liniowiec pasażerski, bezlitośnie strzelając nie tylko do radiostacji, burt i pokładów stojącego statku, ale także do szalup, w których wystraszeni pasażerowie szukali ucieczki. Wielu pasażerów zostało zabitych lub rannych. Ci, którzy zbliżyli się do okrętu podwodnego w nadziei otrzymania ratunku, zostali wśród szyderstw oddaleni. W wyniku takiego niehumanitarnego postępowania, ponad dwustu mężczyzn, kobiet i dzieci straciło życie.”

Odpowiedź Austro-Węgier była bardzo zdecydowana, mówiąc między innymi iż „nie ma powodu do znajdowania błędu (dowódcy U-boota) podczas trwania akcji” i że „w tym przypadku nic nie działo się wbrew instrukcjom”. I na koniec: „Utrata życia przez Amerykanów jest godna pożałowania tak samo jak to, że Amerykanie płynęli na statku należącym do kraju będącego w stanie wojny z Austro-Węgrami.”

Na takie dictum Amerykanie odpowiedzieli ze zdwojonym oburzeniem, Austro-Węgry powtórzyły swoje stanowisko, Waszyngton wystosował kolejne pismo i tak dalej i tak dalej, aż wreszcie sprawa sprzed miesięcy przestała już kogokolwiek interesować. Wprawdzie w końcu wyszło na jaw, że U 38 był de facto okrętem niemieckim, ale niczego to już nie zmieniło.

Zakończmy Opowieść szerszą informacja o sprawcy całego zamieszkania, czyli kapitanie (Kapitänleutenant) Maxie Valentinerze. Był on jednym z najwybitniejszych niemieckich dowódców U-bootów w latach Wielkiej Wojny.

Kapitan Max Valentiner


Dowodząc U 38 w okresie 5.12.1914 – 15.9.1917 osiągnął takie oto sukcesy:
- 136 statków 288.461 GRT zatopionych
- 1 okręt 680 ton zatopiony
- 5 statków 22.301 GRT uszkodzonych
- 1 okręt 10.850 ton uszkodzony
- 3 statki 3.550 GRT przejęte jako pryzy

Znacznie gorzej poszło mu na kolejnym okręcie, U 157, którym dowodził od 22.9.1917 do 20.7.1918:
- 7 statków 10.333 GRT zatopionych

Oczywiście za takie wyczyny został udekorowany najwyższym z odznaczeń, czyli Pour le Mérite. Po wojnie Brytyjczycy umieścili go na liście zbrodniarzy wojennych ale nie potrafili go znaleźć, a Niemcy nie byli oczywiście skłonni im w tym pomagać.

Podczas drugiej wojny służył od 1940 do marca 1945 w U-Boots-Abnahmekommision (UAK – rodzaj inspektoratu) w Kilonii. Zmarł w 1949, już jako komandor.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:58)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 3 z 23Strony:  <=  <-  1  2  3  4  5  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024