Ryszard
Na Forum: Relacje w toku - 20 Galerie - 33
W Rupieciarni: Do poprawienia - 20
- 9
|
Kamienica
Zwykła ulica, jedna z wielu w tym mieście. Niedługa, może ma 200 metrów ? Przy niej kamienica oznaczona numerem 15, ogródek, drzewa i wciąż te same drzwi.
Wracają wspomnienia… Przed oczami pojawiają się obrazy z lat minionych. Najpierw szybko jak w przyspieszonym filmie, zwalniają, obraz staje się ostry, wyrazisty…
Mam siedem lat i jest upalny lipcowy dzień. Czekam na Gizelę. Czy wyjdzie dzisiaj na dwór? Gizela… moja pierwsza miłość. Jest starsza ode mnie o dwa lata i mieszka na pierwszym piętrze ja na parterze w tej samej kamienicy. Na drzwiach wejściowych, wciąż, mimo zamalowań, widoczne są gotyckie litery „Bitte Ture zu”. Na parterze mieszka też Róża, licealistka, a mój Tata udziela jej korepetycji z matematyki. Jej ojciec pływa, a jak wraca z rejsów, obdarowuje mnie pachnącymi pomarańczami. Każda owinięta jest w bibułkę ze złotymi literami. Co roku, latem, do Gizeli przyjeżdża wujek z Ameryki. Dużym, czarnym Chevroletem zabiera całą podwórkową dzieciarnię na lody do Włocha.
Przez otwarte okno Mama woła:
- Rysiu, chodź, zaniesiesz Helmutowi obiad !
Helmut, tak nazywa go cała ulica, starzec o głowie żółwia i siwych bokobrodach, całymi dniami przesiaduje w oknie. Odsunięte firanki, obok pelargonia i łuszcząca się niegdyś biała farba. Podaję mu kankę z gęstą grochówką a on szepcze – danke, danke…
Gizela pewnie dzisiaj nie zejdzie, szkoda.
W jednopiętrowym domku, po drugiej stronie ulicy, tam gdzie mieszka Helmut, na zewnątrz są drewniane schody. Z samej góry razem z Władkiem, on tam mieszka, puszczamy papierowe samoloty . Władek i Jacek z trzeciego piętra mojej kamienicy to najlepsi przyjaciele. Tworzymy zgraną paczkę „diabłów” jak nas nazywa mama Władka. Czasami dołącza do nas Lucek mieszkający nad kawiarnią „Domino” przy której zawsze stoi sznur taksówek. Tata mówi, że to „gang taksiarski”.
Łazimy po podwórkach i „kopiemy skarby”. Ostatnio w dwóch zbutwiałych walizkach znaleźliśmy jakieś talerze, połamane noże ,widelce, strzępy materiałów, kilka fenigów , przerdzewiały hełm i dziwny, metalowy ciężki walec.
Na całej długości jezdni są „kocie łby”. Walec toczony po kostkach, pięknie łomoce, a my latamy, raz ja, raz Władek czy też Jacek w hełmie i krzyczymy heil, heil, heil! Z niskiego domku wybiega krawiec, pan Jarząbek goni nas krzycząc, ale gdzie mu tam, żadnego z nas przecież nie złapie. Uciekamy przez podwórko wrzeszcząc „Kacap, Kacap”, wpadamy w „świńską ścieżkę” i chowamy się za wysokim parkanem ogrodu . Znamy tutaj każdy kąt. Przez obluzowaną deskę w płocie zakradamy się tam na „szaber”, na jabłka, porzeczki i agrest.
Nie wiem dlaczego pan Jarząbek tak się denerwuje, ale nikt nie mówi o nim inaczej jak tylko „ruski” lub „kacap”. Tata powiedział - Całe szczęście, że Jarząbek zabrał wam ten złom. To był zapalnik od bomby !
Za ogrodem mieszkają bracia Klimkowie i hodują gołębie.
Wieczorami, gdy przychodzi gazownik, chodzę z nim gdy zapala latarnie po obu stronach ulicy. Syczą, mrugają by po chwili rozbłysnąć świetlistym kręgiem.
Pod kloszem jest duża metalowa poprzeczka a my robimy zawody który z nas najszybciej wdrapie się na górę.
Czasami na moją ulicę zajeżdża wóz pocztowy. Duża zielona buda ,dach ma pokryty papą, z boku są małe okienka, z tyłu składane schodki a ciągną ją dwa konie. Rozwozi paczki. Gdy rusza wskakujemy na schodki , konie klaskają kopytami o bruk, słychać cmokanie woźnicy i Wiooo…! Co za frajda tak jechać !
Na parterze w kamienicy gdzie mieszkam, w ostatnim pokoju tuż przy ubikacji (a jest tam na długim łańcuszku biała porcelanowa gałka z napisem „Ziehen”) mieszka sublokator pan Wiktor. Lubię go bardzo, ciągle się uśmiecha i ma zrudziałe od nikotyny wąsy i brązowe palce. Zawsze ma szklaną fifką w zębach. Wieczorami Pan Wiktor i mój Ojciec siedzą w kuchni i długo rozmawiają. Nieraz myślę o czym można tak ciągle gadać. Raz w odwiedziny przyjechała do niego siostra - Ksenia. Śmieszne to imię ta Ksenia ! Tak ubranej kobiety jeszcze nie widziałem. Na głowie przez cały dzień ma białą chustkę zawiązaną pod brodą a jej czarna spódnica w czerwone maki sięga do samej podłogi. Nie rozumiałem co mówi, ale gdy upiekła duże plackowate ciasto bardzo mi ono smakowało. Była z Ukrainy, jak powiedziała mi Mama.
Mama posyła mnie do pobliskiego sklepu po zakupy. Lubię tam chodzić ale nie kiedy mam kupić także mleko. Obie ręce zajęte, w jednej kanka z mlekiem a w drugiej z kiszoną kapustą. Mleka nie lubię ale kapusta podjadana po drodze smakuje wspaniale !
U nas, w każdym pokoju są zielone piece do samego sufitu. Latem za piecem Mama nastawia mleko na zsiadłe a potem robi twaróg. Zimą chodzę z Tatą do piwnicy. Rąbie drewno, które ja ładuję do wiadra a sam płaską szufelką sypie węgiel do drugiego. Pachnie stęchlizną, na ścianach lśnią smugi po ślimakach, pajęczyny zwisają w rogach, ale najciekawsze są drewniane drzwi . Obite wieloma warstwami starych gazet drukowanych gotyckimi literami przyciągają mój wzrok.
Gdy tata rozpali w piecach leżę na podłodze i patrzę jak z paleniska spadają rozżarzone skry, błyskają ogniki, rudo złote płomyki drgają, syczą, strzelają i bucha ciepło. Z boku pieców są pięknie rzeźbione drzwiczki –pieką się tam jabłka posypywane potem cukrem-pudrem. Palce lizać ! Przy piecu wygrzewa się Diana, mieszaniec , niby wilk, Tata dwa lata temu gdzieś ją znalazł i teraz jest z nami. Leżymy tak sobie, a ona patrzy na mnie bursztynowymi oczami i wolno macha końcem ogona.
Na święta przyjadą dziadkowie. Kochana Babcia Marysia zrobi andruty smarowane masą kakaową, dziadek Przemsio będzie rano kaszlał i ziewał – ajtaaa, ajtaaa… ja będę codziennie kupował, prócz „Wieczoru Wybrzeża” (wycinam i zbieram przygody Kajtka i Koka tam zamieszczane) kilka paczek „Mazurów”. Kruszy je na gazecie, potem nabija gilzy tytoniem i robi „swoje” cygaretki, jak mówi. Dziadek nie ma żadnego zęba, ostatnie dwa kazał sobie wyrwać, nie ma w ogóle włosów a ja ciągle męczę go by mi opowiadał jak walczył z Kozakami.
Jacek z którym spotykam się codziennie i jego rodzina to „bezbożniki” (tak mówi Mama). Choinkę stroją na Nowy Rok. Na szczycie pali się wielka czerwona gwiazda, nie ma na niej bombek, aniołków, tylko wiszą papierowe parowozy, samochody i Dziadek Mróz z siwą brodą.
Co mi tam, Jacek to najlepszy kumpel i już ! (jego starszy brat ma wiatrówkę i dał mi postrzelać !)
Jak jest śnieg czekamy z sankami na rogu ulicy, samochód zakręca, zwalnia, my zaczepiamy sanki o zderzak i jedziemy !
W naszej kamienicy mieszka też rodzina G. Ich najstarszego syna Heńka nie często widuję. Mama mówi, że to złodziej i bandzior – ciągle go zamykają. Jego siostra Renia stoi wieczorami pod kawiarnią Domino i „sprzedaje swoje ciało”- tak mówi Tata. Jak można sprzedawać ciało zastanawiam się ? Sprzedaje się przecież w sklepach, na rynku, towary. Znów gadasz te głupoty, mówi Mama do Ojca. Tata mówi też, że z całej rodziny to porządny jest tylko pan G., stoczniowiec.
A, bym zapomniał, jeszcze mieszkają w naszym domu dwie dziwne panie. Matka z córką. Starsza to Truda. Niemry. Są blade jak papier i ciągle tylko szwargocą i szwargocą.
Mój Tata pracuje w banku i jak dostaje pensje to na stole rozkłada czyste czerwone stuzłotówki i pięćsetki z górnikami. Obok siedzi Mama coś tam notuje, rozdzielają pieniądze a ja dostaję dwadzieścia złotych. Kiedyś Tata zrobił mi łuk bambusowy a w zeszłym roku skleił duży latawiec.
Kocham Mamę i Tatę, nigdy na mnie nie krzyczą.
Minęło tyle lat… Dziadkowie, Rodzice dawno już nie żyją. Władek zapił się na śmierć. Gizela z rodzicami wyjechała do Izraela. Jacek został zawodowym podoficerem. Nie ma Helmuta i innych. Po drugiej stronie, tam gdzie mieszkał w małym domku z ogrodem pan Jarząbek firma Doraco wybudowała nowe domy. W ich szklanej tafli ścian odbijają się fasady starych kamienic, tych które jeszcze są. Wszystkie posesje ogrodzono, założono domofony. Tylko bruk ten sam…
Post zmieniony (04-09-14 15:42)
|