Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 244
STATEK SZPITALNY „ANGLIA”
„Anglia”. Tę miłą dla polskiego ucha angielską (!) nazwę nosił od 1900 roku brytyjski prom, mający 1862 GRT i niewiele ponad 100 metrów długości. Statek przejął nazwę po wcześniejszej „Anglii”, parowym frachtowcu, który w roku 1892 uderzył w piaszczystą łachę, w rezultacie czego wywrócił się do góry dnem i zatonął, zabierając ze sobą na dno piętnaście ofiar.
Armatorem nowej „Anglii” była znana nam już dobrze spółka London and North Western Railway. Prom zaczął służbę na linii łączącej walijskie Holyhead z Dublinem, a w roku 1908 przeszedł na linię Holyhead – Kingston. Historia statku nie mówi, do którego z kilku Kingstonów statek zawijał (Kingston upon Thames?).
„Anglia”
Po wybuchu I wojny światowej, prom został zarekwirowany i przystosowany do roli statku szpitalnego. Nadal właściwie kursował jednak tak, jakby wciąż był zwykłym promem, bo chodził niby tkackie czółenko pomiędzy Anglia a północną Francją.
Tu już jako statek szpitalny
O statku stało się głośno w prasie gdy jesienią roku 1915 przywiózł z Francji króla Jerzego V, który miał tam wypadek podczas konnej jazdy! 27.10.1915 król odwiedził na froncie francuskich żołnierzy. Wygląda na to, że dosiadał z tej okazji rumaka no i stało się. Dowodzący statkiem komandor Lionel John Manning puchł z dumy, mogąc osobiście witać na pokładzie tak znakomitego pasażera. No cóż, ja także bym puchł...
Kilka dni później, kiedy opadła ekscytacja obecnością króla, statek szedł 17 listopada 1915 roku swą zwykłą trasą z Francji do Anglii. Załogę stanowiło 13 oficerów i 372 marynarzy, a w części szpitalnej statku znajdowało się 385 pacjentów z opiekującymi się nimi licznymi lekarzami, pielęgniarkami i fizjoterapeutami. Zadaniem „Anglii” było dowieźć ich wszystkich do Folkestone.
Jeszcze tylko mila do wejścia do portu. Załoga stawiła się do manewrów. I wtedy statek wjechał na minę, postawioną przez niemiecki okręt podwodny UC-5!
Mina rozerwała lewą burtę tuż przed mostkiem. Siłą wybuchu była tak wielka, że znajdujący się na skrzydle komandor Manning wyleciał w powietrze, po czym spadł na pokład leżący „piętro niżej”. Szczęśliwie obrażenia nie były na tyle poważne, żeby stracił zdolność dowodzenia. Pozbierał się, mocno potłuczony i od razu udał się do kabiny radiowej, aby nadać SOS. Niestety, wewnątrz znalazł rannego radiooficera i rozbitą radiostację. Nie było tu nic do roboty, toteż Manning nie tracąc czasu zarządził opuszczanie szalup. Było to o tyle pilne, że statek już zaczął się kłaść na prawą burtę.
Rozbita burta i głęboki przechył był wyjątkowo tragiczny w skutkach. Dwie sale pełne rannych i chorych zostały w mgnieniu oka zalane: nie ocalał nikt. Woda wlewała się także do kilku innych sal, ale brawurowa postawa lżej rannych, pielęgniarek i załogi pozwoliła uratować z nich prawie wszystkich.
„Anglia” tonie. W miarę zalewanie wszystkich dziobowych przedziałów, w tym momencie statek nieco się wyprostował
Z powodu głębokiego przechyłu na lewą burtę nie można było oczywiście użyć prawoburtowych szalup. Mało tego: zaraz po opuszczeniu zaledwie jednej szalupy z lewej burty z 50 osobami, zwodowanie innych stało się także niemożliwe!
Pomimo tak tragicznej sytuacji, na statku nie wybuchła na szczęście panika. Niewątpliwie pomogła w tym bliskość lądu oraz kilku torpedowców. Dzięki opanowaniu, troskliwie zajmowano się najciężej rannymi i tymi, którzy mieli ograniczoną zdolność poruszania się. Już po wszystkim wielu ocalałych wyrażało wielką wdzięczność zwłaszcza pielęgniarkom które wyprowadzały pacjentów na pokład i zaopatrywały ich w pasy ratunkowe, stawiając własne bezpieczeństwo na drugim miejscu.
Pielęgniarki wykazały się niezłomnym charakterem. Rysunek z Illustrated London News.
Jeszcze zanim statek zatonął, w pobliżu pojawił się wiozący z Londynu do Lizbony węgiel frachtowiec „Lusitania” (właśnie tak się nazywał!), który opuścił na wodę swoje dwie duże szalupy. Statek w tym czasie już bliski był zatonięcia z rufą skierowaną ukośnie do góry, a wciąż obracające się śruby niosły zagrożenie i dla rozbitków i dla ratowników. Pomimo tego zagrożenia, do wody skoczyło z rufy około 40 osób. Ryzykując życiem, w brawurowej akcji obsady obu łodzi podeszły pod obracające się śruby i wyciągnęły wszystkich z wody!
Rozbitków przeniesiono na „Lusitanię”, po czym łodzie wróciły na miejsce, gdzie już „Anglii” nie było... I wtedy na minę weszła „Lusitania”! Zanim jednakże frachtowiec przekręcił się do góry dnem i zatonął, obie jego łodzie zdążyły zabrać do siebie rozbitków i tę juz raz wyratowaną czterdziestkę z „Anglii” i załogę „Lusitanii”. Zaraz zresztą przekazano ich na kolejny frachtowiec, który przybył na ratunek.
Zaledwie po 15 minutach od wejścia na minę, „Anglia” poszła dziobem na dno. Ponieważ tak blisko lądu morze nie było zbyt głębokie, nad wodą wystawały czubki jej masztów.
Niewątpliwie szybkość z jaką przy „Anglii” pojawiły się inne statki znacznie ograniczyły listę ofiar. Ale i tak nie doliczono się wśród ocalałych jednej pielęgniarki, 4 oficerów armii oraz 129 żołnierzy i marynarzy. Komandor Manning przeżył. Z załogi dzielnej „Lusitanii” nie zginął nikt.
I na zakończenie o dalszych, ciekawych losach UC-5. W kwietniu 1916 roku okręt miał pecha wejść na mieliznę w pobliżu Harwich. Po dostrzeżeniu niszczyciela „Firedrake” załoga U-boota próbowała go zatopić, ale jak tu zatopić stojący na mieliźnie okręt?
Brytyjczycy załatali UC-5, podnieśli na nim Union Jacka i triumfalnie wpłynęli nim na Tamizę. Okręt wyremontowano, po czym obwożono go jako wojenne trofeum i w Wielkiej Brytanii i – później – w Stanach Zjednoczonych. Po wojnie okręt został pocięty na złom.
UC-5 z brytyjską załogą
A w poniedziałek kolejna – bardzo długa! – Opowieść!
--
Post zmieniony (02-05-20 13:03)
|