Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 571
ZWODOWANE OSZUKAŃCZYM SZAMPANEM
Powstała w 1900 roku firma armatorska Dollar Steamship Lines – powszechnie zwana Dollar Lines - nie wzięła nazwy od amerykańskiej waluty, ale od nazwiska założyciela, kapitana Roberta Dollara, który oczywiście nie omieszkał malować na kominach swoich jednostek znany wszystkim symbol.
Należące do niej pasażerskie statki „President Coolidge” i jego bliźniak, „President Hoover” nie narodziły się pod szczęśliwą gwiazdą, ponieważ z powodu prohibicji, w butelkach rozbitych o ich dzioby znajdowała się rzeczna woda. To się nie mogło dobrze skończyć!
Jako pierwszego, fatum „wodnego szampana” dotknęło „Presidenta Hoovera”, który w 1937 roku podczas tajfunu wszedł na skały Formozy (dzisiejszego Tajwanu). Szczęśliwie wszyscy pasażerowie i załoga zostali ewakuowani, aczkolwiek wśród tych pierwszych zauważono sporą liczbę mocno pijanych mężczyzn. Widocznie w powstałym chaosie dobrali się do statkowych barów…
„President Hoover” na skałach. Na kominach charakterystyczne S z dwoma pionowymi kreskami. Statek próbowano ściągnąć na głęboką wodę, ale ostatecznie uznano za stracony (ogłoszono „total loss”)
*
Bliźniaczy „President Coolidge” został zwodowany 21 lutego 1931 roku, a przejęcie przez armatora nastąpiło 1 października. Statek miał aż 21.936 GRT i wraz z „Hooverem” stanowił parę największych amerykańskich jednostek cywilnych. Miał nawet klimatyzację, co wzbudzało nieustanny zachwyt pasażerów. Długość 187,5 metra, maksymalna szybkość 21 węzłów, 988 miejsc pasażerskich, plus załoga licząca około 300 osób.
,
Przez kilka następnych lat statek pływał ze Stanów do portów wschodniej Azji. Ważna zmiana nastąpiła dopiero w roku 1937, kiedy to po utracie „Presidenta Hoovera”, Dollar Lines popadły w bardzo poważne kłopoty finansowe, spotęgowane jeszcze dodatkowo znaczącymi błędami w zarządzaniu firmą, kierowaną przez synów Roberta Dollara. Niezapłacone rachunki, a przede wszystkim zaległe podatki, spowodowały tak silny nacisk administracji, że panowie musieli przekazać aż 93% akcji do Komisji Morskiej, czyli rządowej agencji, aktywnie zajmującej się żeglugą towarowo-pasażerską. Nowy, państwowy właściciel, zmienił nazwę firmy na American President Lines Ltd., nie zmieniając jednakże nazw przejętych statków, wśród których był także „President Coolidge”.
Chyba nieco zbyt udramatyzowany rysunek statku w sztormie. Przejście przy takim stanie morza z pewnością byłoby odnotowane w historii statku
A oto wspaniałe wnętrza:
, ,
Po zmianie właściciela „President Coolidge” pływał na zwykłej trasie, ale w 1940, kiedy to sytuacja polityczna na wschodzie Azji stawała się coraz bardziej nieciekawa, liniowiec pomógł w ewakuacji Amerykanów najpierw z Hong Kongu, a potem także z innych miejsc regionu.
Z nowym logo na kominach
Gdy zakończono ewakuację, statek zaczęto wykorzystywać do przewozu żołnierzy, wzmacniających garnizony na Pacyfiku. Ponieważ wnętrza nie zostały jeszcze przebudowane, umundurowani pasażerowie podróżowali niczym paniska w kabinach, a te najlepsze zajmowali oczywiście oficerowie.
Po ataku na Pearl Harbor statek został przejęty przez Administrację Żeglugi Wojennej (War Shipping Administration). Na początku 1942 roku nastąpiła całkowita przemiana. Jednostkę przemalowano na szaro, oraz przebudowano tak, aby mogła pomieścić nawet 5000 żołnierzy, pozostawiając jednakże trochę kabin dla oficerów, zwłaszcza wyższego stopnia. Zwykli żołnierze spali na piętrowych pryczach, pomiędzy którymi było raptem około pół metra przestrzeni: akurat tyle, aby można było tamtędy się przecisnąć. „Twój plecak to poduszka, a twój karabin to współlokator z pryczy”.
Większość luksusowych przedmiotów i mebli usunięto, lub też zastąpiono prostymi, bardziej użytkowymi. Utworzono oczywiście również mnóstwo dodatkowych toalet, i to na ogół w stylu „rzymskim”, czyli łańcuch sedesów obok siebie. O przegrodach między nimi nikt nawet nie pomyślał bo przecież to zajmuje miejsce, no i w ogóle kto by się przejmował takimi drobiazgami.
Przy okazji wyszło na jaw, że agencje rządowe już w trakcie projektowania statku (z absolutnie godną podziwu wyobraźnią!) maczały w tym palce – jak się po wojnie okazało, nie tylko przy tym statku – w rezultacie czego pokłady dziobowy i rufowy były tak mocno podparte, że teraz bez problemu można było na rufie postawić pojedyncze działo kalibru 127 mm. Do tego doszła broń przeciwlotnicza: 3 (lub 4) działa 76,2 mm oraz 12 działek 20 mm.
Przez kolejnych dziewięć miesięcy „President Coolidge” przewoził żołnierzy do Australii, Nowej Zelandii, Fidżi i Nowej Kaledonii. Statek miał nadal cywilną załogę, w tym także dotychczasowego kapitana, 63-letniego Henry’ego Nelsona. Mężczyzna nie skorzystał z możliwości zejścia na ląd, co później tak to uzasadnił: „Czułem, że mój kraj potrzebuje mnie w czasie kryzysu”.
6 października 1942 roku wyruszył z San Francisco w kolejny rejs, kierując się w stronę Nowych Hebrydów i leżącej tam wyspy Espiritu Santo.
Statek był wypełniony do granic możliwości: 5100 żołnierzy, w tym 300 osobno zakwaterowanych czarnych artylerzystów, a do tego 295 członków załogi, oraz 45 marynarzy z US Navy do obsługi dział – razem 5440 osób. Ładunek stanowiły działa, jeepy, ciężarówki, oraz palety z amunicją. Na pokład załadowano także kilka myśliwców P-38 Lightning, z których zdemontowano jedynie zbyt podatne na uszkodzenia śmigła.
Myśliwiec P-38 Lightining na klapach ładowni
Pierwszy postój nastąpił 20 października w Noumèa, Nowa Kaledonia. Przez Pacyfik statek płynął samotnie, ponieważ jego 20 węzłów w połączeniu z zygzakowaniem, powinny uchronić go przed atakiem japońskiego okrętu podwodnego. Nelson przeprowadzał częste ćwiczenia przeciwpożarowe i szalupowe, a artylerzyści dostarczali rozrywki obserwującym ich strzeleckie ćwiczenia.
Kolejnym portem miał być Luganville na Espiritu Santo. Ruchem jednostek w tym rejonie zarządzał wojskowy dyrektor portu, komandor porucznik John D. Andrews. 23 października przygotował on i przesłał na statek zalecaną trasę. Do tej ważnej informacji dołączono ściśle tajne instrukcje, dotyczące szczegółów podejścia do portu. Ponoć w żadnej z nich nie było ani słowa o własnych polach minowych na tych wodach. Następnego dnia na szykujący się do wyjścia z Noumèa statek doręczono komplet tych dokumentów.
Kurierem był chorąży John A. DeNovo, który śpieszył się z zejściem ze statku, ponieważ rzucenie cum zaplanowano na 15:00. Przynaglany Nelson w ciemno podpisał odbiór dokumentów, w tym także ten ze szczegółowymi wskazówkami dotyczących wejścia do portu, ale później twierdził, że nie dostał kompletu papierów.
W drodze do Luganville kapitan mówił ze starszym oficerem Davisem sposób podejścia do portu. Nie znając go uznali, że najlepiej będzie poczekać na pilota, który poprowadzi ich przez wąski kanał Segond (Segond Channel). Gdyby jednak statek musiał czekać na pilota, obaj dżentelmeni uznali, że mogłoby to narazić ich na atak spod wody, co było nie do przyjęcia.
26 rano „President Coolidge” zjawił się w pobliżu małej wysepki Tutuba („Point HYPO” na umieszczonej poniżej mapce), i stanął w dryfie, czekając na pilota. Obecni na statku sygnaliści z US Navy – wśród których był chorąży Doran S. Weinstein – spróbowali skontaktować się z nieodległym ścigaczem okrętów podwodnych PC 479.
Z okrętu oczywiście widziano transportowiec, ale nie wiedzieć czemu nie odebrano jego sygnałów. Później dowódca ścigacza zeznał że wprawdzie miał na burcie pilota portowego, ale nie był uprzedzony o przyjściu statku, ani też nie miał pojęcia, że potrzebuje on pilota.
O 9:06 statek nie ruszał się już przez godzinę, co zdaniem Nelsona było wręcz zaproszeniem do storpedowania go. „President Cooliddge” ruszył więc z miejsca, i o 9:14 znalazł się na trawersie północnego przylądka Tutuby. Nikt na pokładzie nie wiedział że przed nimi są dwa równoległe, podwójne pasy min, a bezpieczna droga do portu prowadzi po zachodniej stronie wysepki.
Około 9:30 Weinstein dostrzegł przez lornetkę nadawane aldisem słowo STOP. Chorąży wbiegł na mostek i zaalarmował kapitana, który błyskawicznie rozkazał dać całą wstecz. W tym czasie kolega Weinsteina odczytał resztę komunikatu: STOICIE NA MINACH. Fatalny kurs statku zauważono także na ścigaczu, który ruszył ile sił w maszynach w jego kierunku.
Było już jednak za późno na odwrócenie przeznaczenia. O 9:35 pod statkiem wybuchła mina kontaktowa, a kilka sekund później rozległa się kolejna eksplozja. Transportowiec zaczął się kłaść na lewą burtę. Reakcją Nelsona było danie steru maksymalnie w prawo, aby wejść na mieliznę, i to się udało. O 9:38 dziób oparł się o rafę koralową, zaledwie kilkadziesiąt metrów od brzegu.
W chwili wejścia na pierwszą minę, szeregowiec Richard Schneider jeszcze nie wstał. „Kiedy statek uderzył w minę, spadłem z górnej pryczy na podłogę. Ogłoszono alarm i powiedziano nam, że statek nie zatonie. Poinstruowano nas, abyśmy pozostali w swoich kwaterach”. Niedługo jednak inny głos oznajmił, że statek tonie. „Polecono nam wyjść. Udałem się na pokład i zeskoczyłem z pokładu do łodzi ratunkowej”. Szeregowiec wyszedł na brzeg „straciwszy cały sprzęt i rzeczy osobiste, uciekając jedynie z ubraniem na grzbiecie”.
Wspomina porucznik Renton, który zapamiętał „piękny, spokojny i pogodny poniedziałkowy poranek”. Po eksplozjach usłyszał wezwanie wszystkich do udania się do łodzi, i zauważył wtedy, że statek zaczynał się obracać, z dziobem tkwiącym wciąż na rafie. Wraz ze swym plutonem „zeszliśmy po burcie – bez paniki, w bardzo uporządkowany sposób – wszyscy w kamizelkach, do ciepłego Pacyfiku”.
, ,
Zwłaszcza podczas odpływu ewakuacja była śmiesznie prosta
„Wysłano wiele łodzi z brzegu, aby zabrać ocalałych” – wspominał sierżant sztabowy Parisi. „To był zorganizowany chaos, a większość żołnierzy zachowała spokój podczas ewakuacji”.
, ,
Bliskość brzegu i piękna pogoda znakomicie uspokajały żołnierzy
Widoczne liczne łodzie tubylców
Z kolei porucznik Hosner odnotował o 10:12, że przechył statku wynosi już 18,5 stopnia, i pogłębia się o stopień na minutę. Zauważył kilku przerażonych żołnierzy, którzy odmówili puszczenia wywieszonych za burtę siatek ratunkowych, i dopłynięcia do brzegu. „Kopcie ich w twarz!” krzyknął do kolejnych schodzących po siatce żołnierzy. „Statek długo już nie wytrzyma!”
Oficerowie pośpiesznie sprawdzali wnętrze „Presidenta” upewniając się, że nikt tam – być może ranny – nie pozostał. Jedną z takich kontrolnych grup stanowili kapitanowie Elwood J. Euart i Warren K. Covill, wraz z chorążym Robertem H. Moshimerem. Obwiązany w pasie liną Euart czołgał się w dół stromo nachylonym korytarzem, sprawdzając czy nikt nie pozostał we wnętrzu.
O 10:52 stało się. Tak to opisał Moshimer: „W tym czasie statek przewrócił się na lewą burtę, aż pokłady znalazły się w pozycji pionowej. W tej samej chwili dziób statku zesunął się z krawędzi rafy, i opadł dziobem na dno kanału. Zaledwie kilka sekund później zalała nas woda, i w jednej chwili pociągnęła w dół i w dół, aż statek zatonął.” Moshimer nie pamiętał jak długo pozostawał pod wodą, stwierdził jedynie że „zarówno Covill jak i ja wypłynęliśmy na powierzchnię, ale po Euarcie nie było śladu”.
Zdjęcie zostało zrobione tuż przed zsunięciem się statku pod powierzchnię wody. Na burcie widać dwóch mężczyzn. Prawdopodobnie są to Covill i Moshimer
Jeszcze tego samego dnia Euartowi przyznano pośmiertnie Distinguished Service Cross (Krzyż za Wybitną Służbę), drugie po Medalu Honoru pod względem hierarchii wojskowe odznaczenie. Pozostała dwójka otrzymała Soldier’s Medal (Medal Żołnierza), przyznawany za akt heroizmu, nie związanego z bezpośrednią walką z wrogiem.
, ,
„President Coolige” idzie na dno
I już po wszystkim…
Oprócz Euarta tego fatalnego poranka śmierć poniosła jeszcze tylko jedna osoba, strażak Robert Reid, który zginął w chwili eksplozji pierwszej miny. Ocalało zatem 5438 osób, ale cały przewożony sprzęt poszedł na dno. Szeregowiec Henry Schumacher tak opisywał odczucia po dotarciu na ląd: „Każdy człowiek, choć pozbawiony wszelkiego dobytku, potykając się o brzeg, odczuwał wdzięczność za to, że żyje”. Jednakże gdy żołnierze znaleźli się już na lądzie, napotkali nowe trudności. „Nie mieliśmy nawet szczoteczki do zębów. Nie mieliśmy namiotów. Nie mieliśmy nic” – opisywał swoje odczucia sierżant Glen Goodall. ”Ludzie na wyspie dali nam tyle namiotów, ile mogli, i mieszkaliśmy tak przez kilka [!?] miesięcy”.
Z kolei kapitan John H. Davin tak opisał wygląd żołnierzy po kilku tygodniach na wyspie: ”Straciwszy większość ubrań podczas zatonięcia statku, ocaleni musieli nosić to, co udało im się znaleźć na lądzie. Wkrótce ustalenie do jakiej służby należał dany mężczyzna stało się praktycznie niemożliwe, ponieważ mógł mieć na sobie części ubrań armii, marynarki czy piechoty morskiej”.
*
Zatonięcie transportowca i utrata cennego ładunku wymagało oczywiście wojskowego śledztwa. Już po kilku dniach admirał Halsey powołał wstępny sąd śledczy, mający za zadanie zebranie wszelkich możliwych dokumentów i zeznań do postępowania przed finalną rozprawą. Wstępne badanie rozpoczęło się 12 listopada na pokładzie niszczyciela „Whitney”, zacumowanego w Noumèa, a przesłuchania trwały pięć dni.
Od samego jednak początku widać było, że chodzi o zdjęcie odpowiedzialności z Marynarki, czego najlepszym dowodem było zabranie głosu przez samego Halseya, który z góry oskarżył kapitana Nelsona o rażące zaniedbanie, w wyniku czego utracił on nie tylko należący do wojska statek wraz z jego cennym ładunkiem, ale także przyczynił się do śmierci dwóch osób.
Finalna rozprawa zaczęła się w Noumèa 8 grudnia, i trwała siedem dni. Zespół obrońców Nelsona, złożony z prawników US Navy (!), przekonał sędziów, że za niefortunną utratę statku winni są oficerowie marynarki odpowiedzialni za aranżację bezpiecznego przejścia z Noumèa do Luganville, a nie kapitan transportowca! Uwolniony od winy Nelson wrócił do Kalifornii, i wkrótce stanął na mostku dużego frachtowca.
Marynarka doskonale wiedziała że ma dużo za uszami, i dlatego starała się blokować wszelkie informacje na temat losu „Presidenta Coolidge’a”. Pomimo tych wysiłków, już pod koniec grudnia sprawa stała się powszechnie znana. Amerykanie zareagowali złością, bo przecież utrata statku była ewidentnie spowodowana przez niedbałość ludzi z US Navy. Na oburzeniu się jednak skończyło, bo każdy dzień przynosił nowe, ważne wiadomości, usuwając poprzednie w mgłę zapomnienia.
*
Leżący na małej głębokości wrak jest popularnym celem płetwonurków.
,
„Dama z jednorożcem” z salonu pierwszej klasy wciąż ma się doskonale
I na koniec, mało przytulna jedna z wielu „rzymskich” ubikacji…
--
Post zmieniony (09-10-23 22:49)
|