vansen
Na Forum: Relacje w toku - 1
|
Wiecie co się stałosię?? Taka ciekawostka. 14.06.19 o 23:26 skończyło się moje małżeństwo. Cały czas jego trwania miałem awantury o finanse. To znaczy, jeśli rozmawialiśmy neutralnie, szło sie nawet dogadać, w miare normalnie żyć. Jeśli temat schodził na temat finansów- od razu wybuchały awantury. A to jestem ciotą, bo nie potrafie zarobić na rodzine, a to cotozafacet co nie dba o dobro rodziny, a to innifacecipotrafio, a ty nie a to tynigdyniemaszkasy, słowa wypluwane jak z MG42... No i dochodzimy do momentu, kiedy moja żona wymyśla samochód, nabiera ogromnej potrzeby jego posiadania. Na dowóz dzieci na rehabilitacje. Nie wystarczy, że i rehabilitacje w Żorach i dowóz taksówką spod domu, na obiekt, gdzie taxi czeka, następnie zabiera i podwozi pod dom ma załatwioną i opłaconą z fundacji TpTop... ooooo, nieeee... To zbyt proste, ma być samochód. Początkowo nieduży, niedrogi, z dużym bagażnikiem i benzyna/gaz. Potem wizja przeradza sie w samochód z przesuwanymi drzwiami, najlepiej Renault Kangoo, czy podobny, nawet szuka wśród siedmioosobowych Fordów 1,9 TDI... Tłumaczę, nie stać mnie teraz na auto, nie mam pracy, choruję, mam lichą rentę (jeszcze czekam na papiery, nawet nie wiem, ile dostane), dwa lata dostawałem zasiłek rehabilitacyjny, max 1700, do tego kredyty zaciągnięte przez jej brak współpracy finansowej i jej pozew o alimenty... Nie stać mnie, nie mam Tynigdyniemaszkasy, siedemlatniemaszkasy itp. Nieważne, mi brakuje na czynsz, ona kupuje tablet za 1300, ja nie mam na oplaty za hipotekę, ona kupuje działkę za 4000... To ma być żona? Następuje zwrot, żona dostaje z Fundacji Zdążyć Z Pomocą 10 000 na zakup auta. Radochipopachi. I wypatruje Astrę, za 6500. I tu następuje piątek, 14.06.19...
Odbieram dziecko z przedszkola, za pomocą taxi, nie jestem w stanie o kulach dreptać z przystanku do budynku, potem z powrotem z maluchem do domu busem. Jest tak, że mimo bólu i choroby moim obowiązkiem jest odebrać drugą z przedszkola, gdy Efka jest z jedną w Żorach na rehabilitacji. Odbieram. Po 17:00 wracają, na plac zabaw, gdzie czekamy na nie. Od razu atak, mam jej dać 3000 na tę Astrę.Tłumaczę- przecież masz z fundacji 10K, mnie teraz nie stać. Ona fundacji nie chce ruszać, bo może trafi coś lepszego- pytam, dwa auta chcesz mieć?? Odpowiedź- skąd wiesz, a może będzie taka potrzeba?? Wybucha awantura. Na placu zabaw, przy ludziach, przy dzieciach, moich, cudzych... Wyzwiska, jak to nigdy nie mam kasy, jak to nigdy jej nie dawałem, jak to nie dbam o dobro dzieci, jak to nie interesuję się ich zdrowiem...Nieważne, że 7 lat ponad nie interesuje jej hipoteka, gaz, czynsz, woda, wszystko ma opłacone i czerpie ile chce,. bez oporu... Wkurzam się, ide do domu...
Akt III już w domu. Żona wraca do domu, ja siedze przy kompie. Ona od razy z darciem, że mam sie wynosić do matki, że co ja tu jeszcze robie, że ona ma dosyć mnie, że mam sie rozwodzić, w tej chwili mam sie pakować i wynosić. Zaczyna drzeć sie, zaczyna grozić, że połamie modele, łapie kadłub Hiei, macha nim po pokoju, odstawia, bo jej szkoda tyle pracy. Zaczyna w szale rzucac przedmiotami, obrywam dezodorantem, lecą we mnie trzy butelki, jedna szklana rozbija się. Leci we mnie kubek z porcelany, rozbija sie o łokcie i ramiona, leci we mnie (sic!) duża szklana misa pełna truskawek w śmietanie. Obite ręce, ramiona, zachlapany monitor, łóżko, meblościanka, pół podłogi w śmietanie, rozbite okulary. Nie wystarczy. Efka wpada z miotłą, z darciem atakuje, łamie trzonek na moich ramionach udach i głowie. Wzywam Policję. Uznana za agresorke i zbadana przez załogę wezwanej karetki zostaje zabrana na badania do psychiatryka w Toszku..
Akt IV. W szpitalu nie udzielili mi informacji o jej stanie, dzwoniłem dwa razy. W tle było słychać dyskusję, jej podniesiony ton, rozmówczyni z izby przyjęć wyraźnie wrogo nastawiona do mnie. Karmię wystraszone i zapłakane dzieci, sprzątam pokój, przebieram sie, myje sie z tej śmietany, uspokajam dzieci, tak, mama zaraz wróci, myje im zęby, kończę sprzątać, wpada do domu żona. Dość szybko obróciła z Toszka, nie wiem, może odmówiła badań,.odmówiła pobytu... Wpada z darciem "NO, TO ŻEGNAM PANA.
Akt V, krótki. Efka drze sie, dlaczego nie jestem spakowany, co ja tu robie. Wyłącza korki w całym mieszkaniu, żeby komp zgasł.. (w sumie spowodowała awarie biosa, musiałem dzisiaj wyjmować bateryjke z płyty, bo komp padł...) Już miałem na serio dosyć, poddałem sie, przegrałem. W ciemności ubierałem sie i wychodziłem. 23:26 opuściłem dom. 7 lat i 8 miesięcy drogi krzyżowej przez pole minowe.
Mieszkam teraz w Rudzie Śląskiej u matki, na 2, 3 lata, żeby dojść do siebie, potem wynajmę pokój albo jade do ciotki i kuzynostwa do Irlandii, jak, oczywiście, wyzdrowieję. Będziemy się rozwodzić. Najbardziej mi szkoda dzieci. Nie zobaczę ich dorastania, nie będzie mnie przy nich. Ryczę non stop, serce mi pęka, ale nie mogę już tam mieszkać. Wczoraj przyjaciele przywieźli mi moje graty, w czwartek wieziemy resztę książek i kolekcję MSiO, kilkadziesiąt starych numerów, jakieś nieduże modele, nie mam tu warunków na razie, w drodze wyjątku mogę zabrać Titanica. I tyle. Nie mam już żony, nie mam rodziny, nie mam wiary, nie widzę sensu tego wszystkiego, nie wiem, co robić dalej, jak żyć, panie premierze...
Post zmieniony (16-06-19 19:30)
|