KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 25 z 80Strony:  <=  <-  23  24  25  26  27  ->  => 
08-09-17 08:56  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:43)

 
09-09-17 15:10  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 495
część 2


K JAK KALAMITY

Kolejnym pechowcem został K2, który w trakcie prób zanurzenia – przeprowadzanych także w styczniu 1917 roku – miał wewnętrzną eksplozję, która spowodowała szybko ugaszony pożar. Szczęśliwie skończyło się tylko na kilku rannych.

Okręty typu K nie miały szans na niepostrzeżone podejście na powierzchni do przeciwnika


Ponownie o okręcie tego typu stało się w Royal Navy głośno pod koniec 1917 roku. 18 listopada lekki krążownik „Blonde” prowadził na Morzu Północnym zespół składający się z K1, K3, K4 i K7. Po południu, przy kiepskiej widoczności, z przodu niespodziewanie pojawiły się sylwetki trzech (brytyjskich) krążowników, przecinających kurs zespołu. Aby uniknąć kolizji „Blonde” ostro skręcił, zmuszając najbliżej idącego K1 do wykonania identycznego manewru. Niestety to, co się bezproblemowo udało krążownikowi, nie mogło powieść się okrętowi podwodnemu. K1 położył się na burtę tak ostro, że woda wdarła się do kominów, wygaszając momentalnie paleniska. Okręt zaczął gwałtownie wytracać szybkość. Płynący w pobliżu K3 cudem zdążył wjechania na niego, ale tak samo dobrze nie poszło K4, który uderzył w kiosk K1.

Woda zaczęła się wlewać do centrali, a stamtąd do umieszczonych pod pokładem akumulatorów, powodując wydzielanie się chloru. Kapitan zdążył jeszcze zasygnalizować na „Blonde” iż jego okręt tonie, nakazując jednocześnie załodze wyjście na pokład. Cudem prawdziwym nikogo nie brakowało! Po kilku minutach pod coraz bardziej pogrążający się w wodzie okręt podpłynęły dwie wiosłowe szalupy z krążownika, zabierając wszystkich na jego pokład.

Ponieważ K1 tonął bardzo powoli, „Blonde” otworzył ogień, aby przyspieszyć pójście na dno. Nie chciano zostawić wciąż unoszącego się na wodzie okrętu, żeby przypadkiem nie wpadł w ręce wroga.

HMS „Blonde”


Także w styczniu 1917 K4 wszedł w czasie przypływu na mieliznę wyspy Walney i trwało trochę czasu, zanim go – również podczas przypływu – nie ściągnięto.

K4 podczas odpływu
,

Niewiele także zabrakło, aby w czasie prób zatonął K16. W trakcie przepływania przez akwen na którym zatonął K13, poważna awaria sterów głębokości spowodowała nagłe zejście pod wodę. Jedynie refleks i doświadczenie dowódcy pozwoliły na powrót na powierzchnię.

Z kolei K15 miał aż dwa niekontrolowane, szczęśliwie zakończone zanurzenia, w tym jedno rufą naprzód.

Wszystko to przebite zostało jednak przez wydarzenia z 31 stycznia 1918 roku, nazwane po wojnie szyderczo przez prasę „Bitwą u wyspy May”. Niewielka wyspa (Isle of May) jest usytuowana u ujścia szkockiej zatoki Forth (Firth of Forth). Z kimże to biła się tam dzielna Royal Navy?

Usytuowanie Isle of May i ona sama
,

Dziewięć okrętów typu K zostało wyznaczonych do udziału w ćwiczeniach nazwanych po prostu Exercise EC1 (Ćwiczenia EC1). Zakrojono je na ogromną skalę: okręty podwodne były jedynie skromnym dodatkiem do 26 pancerników, 9 krążowników liniowych, 4 krążowników lekkich oraz licznych niszczycieli. Ponieważ wojna wciąż trwała, starannie rozglądano się za U-bootami.

Interesujący nas dywizjon płynął z szybkością 20 węzłów w długim na 30 mil (!) szyku torowym. Prowadził krążownik liniowy „Courageous”, potem płynął prowadzący czwórkę okrętów podwodnych niszczyciel „Ithuriel” a za nim jego „podopieczni” K11 – K17 – K14 – K12 i K22, następnie krążowniki liniowe „Australia”, „New Zealand” i „Indomitable” - lekki krążownik „Fearless” który prowadził kolumnę czterech okrętów podwodnych czyli K4 – K3 – K6 – K7 i wreszcie pancerniki oraz niszczyciele. 20 mil przez nimi poszukiwały niemieckich min osiem trałowców. Niewiarygodne, ale oba zespoły nie miały o sobie żadnego pojęcia! Był już wieczór, co zważywszy na porę roku oznaczało wszechobecną ciemność.

W pobliżu wyspy May z okrętów podwodnych dojrzano światła dwóch stojących w miejscu, idealnie na kursie kolizyjnym, trałowców. Idący na czele K11 natychmiast zredukował szybkość i skręcił w prawo. Jego manewr powtórzył K17. Na trzecim w linii K14 również zmniejszono szybkość do 13 węzłów ale tylko dlatego, że zrobiły to dwa pierwsze okręty. Nie widząc jeszcze świateł trałowców, dowodzący K14 komandor porucznik Harbottle nie nakazał zmiany kursu, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego poprzedzające jednostki wykonały taki niezrozumiały manewr. Wszystko stało się jasne, gdy pół mili przed dziobem zobaczono światła.

Jedyną szansą na uniknięcie kolizji było natychmiastowe przełożenie steru. Sternik przekręcił mocno koło ale po chwili krzyknął, iż ster się zablokował! Obok przemknął ostro skręcający K12.

Po sześciu minutach ster wprawdzie samoczynnie się odblokował, ale przez ten czas K14 wykonał bardzo głęboki zakręt, kierując się teraz wprost na idące cztery mile za jego rufą krążowniki liniowe.

Kiedy K12 wyminął rozpaczliwym manewrem K14, idący za nim, dowodzony przez kapitana Laurence Dickinsona K22 stracił z oczu jego niebieskie rufowe światło, za którym przecież powinien podążać. Rozpaczliwie rozglądano się wokół i wreszcie po prawej stronie przed dziobem ujrzano odległe o 200 metrów światło - tyle że czerwone, umieszczane po lewej stronie nadbudówki. K22 płynął teraz w tym kierunku!

Komenda „Ster lewo na burtę!” okazała się być spóźniona. Płynący 19 węzłami K22 uderzył w lewą burtę K14, tuż za przedziałem torpedowym.

Na obu okrętach natychmiast pozamykano wodoszczelne drzwi. Przednie przedziały zalała woda, ale dzięki szybkiej reakcji załóg, żadnej z jednostek nie groziło natychmiastowe zatonięcie. Tyle że rozwijające obecnie 21 węzłów pancerne kolosy były tuż tuż... Na K22 zapalono czerwoną pochodnię, wymachując nią co sił.
Trzy pierwsze krążowniki liniowe wyminęły pokiereszowane jednostki, ale nie zdążył tego zrobić „Inflexible”. Wielki okręt uderzył w K22, zrywając dziesięć metrów dziobowego zewnętrznego poszycia. Wielki płat poszarpanej blachy odstawał teraz pod kątem 90 stopni. „Inflexible” nawet nie zwolnił i po chwili zniknął w ciemnościach. Czyżby K22 miał zatonąć co do dnia rok po wydarzeniach z 31 stycznia 1917? Na pokładzie znajdował się człowiek, który wtedy przeżył: podoficer Oscar Moth. Co musiał czuć teraz?

Gdy wiadomość o kolizjach dwóch jego okrętów dotarła do komandora porucznika Ernesta Leira na „Ithurielu”, zawrócił on pospiesznie, przesyłając identyczny rozkaz do K11, K12 i K17. Gdy niszczyciel kończył zwrot, z ciemności wynurzył się krążownik liniowy „Australia”, mijając go o włos.

O tym, że „Ithuriel” i trzy okręty podwodne zawróciły o 180 stopni, nie miał pojęcia komandor Little na „Fearless”, prowadzącym K4, K3, K6 i K7. Jako pierwszy na krążowniku zobaczył dwa światła – jedno za drugim – oficer wachtowy. Widać je było z prawej strony dziobu. Jakieś okręty szły dokładnie przeciwległym kursem! Oficer wytężył wzrok i o pół mili dalej dostrzegł kolejne światło – także dziobowe.

Ponieważ dwa pierwsze okręty przeszły bezpiecznie obok, skupiono sie teraz na trzeciej jednostce, którą był dowodzony przez komandora porucznika Johna Hearne K17. Little spodziewał się, że zgodnie z dobrą praktyką okręt przejdzie wzdłuż jego prawej burty i dlatego nie zmienił ani kursu, ani swoich 21 węzłów. Gdy zorientował się, że K17 nie zrobi tego, czego należało się spodziewać, Little dał komendę na ster, oraz rozkaz do maszyny „Cała wstecz”.

Na K17 też wreszcie dostrzeżono powagę sytuacji. O 20:30, kilka sekund po komendzie „Zamknąć wodoszczelne drzwi”, dziób „Fearless” z całą siła uderzył tuż przed kioskiem, przebijając sztywny kadłub. „Opuścić okręt!” – dowódca K17 nie miał złudzeń co do rozwoju sytuacji. Okręt tonął jednakże aż przez osiem minut, co pozwoliło tym którzy przeżyli uderzenie wyjść na pokład, i następnie wskoczyć do wody. Pewnie pomimo ciemności wielu z nich uratowałby „Fearless” gdyby nie fakt, że wkrótce przez akwen z rozbitkami przepłynęły z dużą szybkością nie mające pojęcia o niczym niszczyciele... „Fearless” zdążył uratować zaledwie 9 osób, z których jedna wkrótce zmarła.

„Fearless”...


...i jego dziób po staranowaniu K17



Wszystkie okręty nadal były w ruchu, a dzięki dziwnym komendom, ich kursy były często kolizyjne. Po zatonięciu K17 na morzu nadal panował chaos. K12 w ostatniej chwili uciekł sprzed dziobu „Australii”, ale rozpaczliwy manewr wyprowadził go dziobem wprost na K6, który zmuszony został tym samym do wykonania gwałtownego skrętu. W wyniku tego okręt wjechał z całym impetem w burtę K4, przecinając go prawie na pół! K4 szybko zaczął iść na dno. Nad tonącym okrętem przeszedł jeszcze K7, zahaczając kilem o pogrążający się wodzie pokład i zabijając przy tym kilku rozbitków, którzy zdążyli wydostać się z kiosku. Z załogi K4 nie ocalał nikt.

„Bitwa u wyspy May” zakończyła się tragicznym bilansem. W ciągu zaledwie 75 minut zatonęły K4 i K17, a K6, K7, K14, K22 oraz „Fearless” odniosły uszkodzenia. Zginęło 55 ludzi z K4, 47 z K17 i 2 z K14 – razem aż 104 marynarzy. Nic dziwnego, że cała sprawa była trzymana w tajemnicy i wyszła na jaw dopiero po zakończeniu wojny.

Tablica z 2001 roku upamiętniająca ofiary z K4 i K17


Sonarowy obraz wraków K4 i K17


Powojenne zdjęcie z U-bootem znakomicie pokazuje rozmiary okrętów typu K



W latach pokoju okręty typu K nadal zasługiwały na przydomek K jak Kalamity.

19 stycznia 1921 roku prowadzone przez lekki krążownik „Inconstant” K5, K8, K9, K15 i K22 prowadziły ćwiczenia w pobliżu wyspy Scilly. Jako pierwszy zszedł pod wodę K9, napotykając jednak przy tym spore trudności, ponieważ z powodu niedokładnego zamknięcia niektórych zaworów okręt uparł się, żeby zanurzyć się najpierw rufą. Kolejny okrętem z kłopotami był dobrze nam już znany K22 z miłym dla naszych serc nazwiskiem Poland (komandor podporucznik Allan Poland). Tym razem okręt miał problem nie z zanurzeniem, ale z niedopuszczeniem do niekontrolowanego zejścia pod wodę, co łacno mogło skończyć się przekroczeniem bezpiecznej głębokości. Udało się powrócić na powierzchnię dopiero po całej wstecz i jednoczesnym przedmuchaniu wszystkich zbiorników balastowych. Po powrocie na powierzchnię, Poland przytomnie zgłosił rezygnację z kontynuowania ćwiczeń.

Pod wodę zeszły także K5, K8 i K15. Wczesnym popołudniem z krążownika wyszedł radiowy rozkaz podania swojej pozycji. Brakowało odpowiedzi z K5. „Inconstant” zapytał dowódców pozostałych okrętów czy widzieli zaginioną jednostkę. Cztery negatywne odpowiedzi.

O 17:42 zauważono wielką plamę oleju i pływające szczątków. Miejsce znajdowało się o półtora mili od tego, w którym K5 zanurzył się. K9 wyłowił kilka kawałków drewna, którego rodzaj i kolor były tożsame z użytym na okrętach typu K. Następnego dnia na powierzchnię wypłynęła przykrywka jakiegoś pudełka. I to był ostatni ślad po K5 i jego załodze.

Ustalono, że K5 zanurzył się o 11:30 pod właściwym kątem i bez żadnego problemu. O 11:44 widziano go ponownie na powierzchni, po czym ponownie poszedł pod wodę i znikł na zawsze. Ostatecznie przyjęto, że przyczyną zatonięcia było niekontrolowane przekroczenie dopuszczalnej głębokości.

*

W czerwcu 1921 roku. K15 – dowódca komandor porucznik G. F. Bradshaw – stał w Portsmouth u burty krążownika „Canterbury”.

K15


W nocy z 25 na 26 robiący obchód wachtowy spostrzegł ze zdziwieniem, że rufa okrętu znajduje się pod wodą. Oficer zbiegł pod pokład i zaczął budzić załogę. Szczęśliwie większość ludzi była na przepustce. Ponieważ nie można było zrobić niczego aby zapobiec pogrążaniu się okrętu – nie znano przecież przyczyny - marynarze przeszli na pokład „Canterbury”.

Gdy nastał świt, dzięki odpływowi można było zobaczyć nad powierzchnią wody kominy i część kiosku. Kadłub był całkowicie zalany ponieważ jeden z włazów w pokładzie był otwarty, tak samo jak drzwi wodoszczelne. Nie było to naganne, bowiem okręt stał przecież w bezpiecznym porcie, nie narażony na fale.

Wydobywanie K15 zajęło prawie dwa tygodnie. Po postawieniu go na doku, można było wreszcie dojść przyczyn zatonięcia. Cóż się zatem stało owej nocy?

No cóż, z powodu wysokich temperatur w ciągu dnia olej w hydraulicznym systemie zamykania zaworów zewnętrznych zbiorników balastowych powiększał swoją objętość, przelewając się i wydobywając się tym samym z systemu. Z kolei nocny chłód powodował kurczenie się zmniejszonej już ilości oleju, powodując spadek jego ciśnienia. Rezultatem tego było poluzowanie się zaworów i ucieczka powietrza ze zbiorników balastowych, a na jego miejsce wpływała oczywiście woda.

I to już był koniec smutnych przygód dziwnych okrętów.

Wszystkie jednostki typu K zostały sprzedane na złom w latach 1921-1926 i jedynie K26, będący ich ulepszoną wersją przetrwał do roku 1931. K jak Kalamity przeszły do historii.

K26


Post zmieniony (03-05-20 12:11)

 
11-09-17 08:18  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:44)

 
11-09-17 14:46  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Sven 

Na Forum:
Relacje w toku - 8
Relacje z galerią - 2
Galerie - 6


 - 3

Tu jeszcze fotki podobnych podwodniaków

http://www.gstatic.com/hostedimg/83254353b7447052_large
http://www.gstatic.com/hostedimg/6e0b3febe9c8bce3_large
http://www.gstatic.com/hostedimg/f04c4cc0cd934e7e_large
http://www.gstatic.com/hostedimg/11cf1e4bba016fdc_large
http://www.gstatic.com/hostedimg/52bd53df52fd44cf_large

A przy okazji, co to takiego?

http://www.gstatic.com/hostedimg/2a32d7cf66cc091f_large

--

Post zmieniony (11-09-17 14:56)

 
11-09-17 14:59  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:44)

 
14-09-17 15:28  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 496


„KTO CHCIAŁ ZOSTAĆ, TEN ZOSTAŁ”


W roku 1991 pasażerski statek „Oceanos” miał już 38 lat, co jak na jednostkę przemierzającą oceany było wiekiem bardzo zaawansowanym. Wprawdzie nadal (w roku 2017) pływa 69-letni (!) wycieczkowiec „Azores”, zwodowany w roku 1948 jako „Stockholm” (ten sam, który zatopił „Andrea Dorię”), ale jest to jedynie fenomenalny wyjątek od reguły. Więcej na temat owego dziarskiego staruszka można przeczytać w Opowieści 152 pt. „STOCKHOLM” – WIECZNY WĘDROWIEC.

„Oceanos” został oddany do służby w roku 1953 jako francuski „Jean Laborde” i pływał pod tą nazwą aż do roku 1970.

„Jean Laborde”


Ponieważ armatora Messageries Maritimes stać było na odnawianie floty, w roku 1970 sprzedano „Jeana Laborde” Grekom, którzy nazwali go „Mykinai”. Zaledwie rok później znalazł się kolejny chętny, który z kolei zmienił nazwę na „Ancona”.

Zaledwie trzy lata później, w 1974, pod następnym armatorem „Ancona” stała się „Eastern Princess”, ale nosiła wciąż tę samą biało-niebieską banderę.

„Eastern Princess”


Statek najwyraźniej jakoś nie pasował dotychczasowym greckim właścicielom, ale już w 1976 znalazł się kolejny, który tym razem związał się z nim na dłużej. Mowa o armatorze Epirotiki Lines z Pireusu. Kolejna nazwa jednostki brzmiała „Oceanos”.



Statek odbywał na konto armatora liczne rejsy wycieczkowe, zaglądając nawet na wody otaczające Afrykę Południową. Na początku r wielką firmę turystyczną TFC Tours (obecnie Stralight Cruises), oferującą miedzy innymi rejsy na wycieczkowcach. Załoga pozostała ta sama, z 51-letnim kapitanem Yiannisem Avranas. Miał on za sobą 30 lat na morzu, w tym 20 w charakterze oficera, co śmiało pozwalało go zaliczyć do marynarzy z ogromnym doświadczeniem. Tylko z takim pływać!

W lipcu 1991 roku statek odwiedził Seszele, Mauritius i Reunion na Oceanie Indyjskim, po czym zawinął do East London. Na pokładzie znajdowało się 387 pasażerów oraz – licząc także artystów -184 członków załogi.



W porcie tym, 2 sierpnia, miał odbyć się na statku ślub oraz wesele. Pan młody nalegał jednak na przeprowadzenie ceremonii na morzu, co – poparte z pewnością wymiernymi „argumentami” – zostało przez Avranasa zaakceptowane. „Oceanos” wyszedł na redę, po czym odbyła się uroczystość zaślubin. Nie było to jednak zbyt radosne wydarzenie, ponieważ fatalna pogoda doprowadziła zarówno młodą parę jak i ich gości do choroby morskiej. Żeby wesele mogło się odbyć jak należy statek powrócił do kei, gdzie stał przez całą, wypełnioną tańcami noc.

„Oceanos” miał rzucić cumy następnego ranka, ale stan morza spowodował dziesięciogodzinne opóźnienie. Kiedy w końcu statek znalazł się na odkrytych wodach, pogoda dała się wszystkim mocno we znaki. Nadal panował sztorm, ale akurat na tych wodach jest to zjawisko normalne. Powodem tego jest spotkanie poruszającego się na południe szybkiego Prądu Mozambickiego z silnymi wiatrami wiejącymi w przeciwnym kierunku, na co nakłada się krawędź kontynentalnego szelfu. Wszystko to razem tworzy wielkie, często kapryśne fale, atakujące z impetem przepływające tamtędy statki. Po wyjściu z East London „Oceanos” napotkał wiatr wiejący 75 km/godzinę, a rozkołysane morze (tzw. swell) tworzyło fale dochodzące do 9 metrów.

Wprawdzie większość pasażerów rozchorowała się i wolała pozostać w łóżkach darując sobie kolację, ale i bardziej odporni mieli kłopot z jej zjedzeniem. Niezamocowane meble zmieniały swoje położenie, a jeśli nawet stewardom udało się postawić na stołach talerze z jedzeniem, to wiele z nich lądowało one na podłodze.

Około 21:30 wachtowy mechanik zgłosił na mostek duży przeciek ze skrzyni kingstonowej, w wyniku czego do maszynowni zaczęła wlewać się woda. Czym są skrzynie kingstonowe (na rysunku opisane jako sea-chest)? Poprzez otwory w podwodnej części kadłuba trafia do nich woda, skąd następnie pobierana jest rurociągami dla chłodzenia silnika, napełniania balastów oraz celów przeciwpożarowych. Prawdopodobnie niekonserwowany przez dłuższy czas zbiornik przerdzewiał na wylot i to zarówno od strony wody jak i maszynowni. Swoje mogły zrobić także silne uderzenia fal, mogące rozbić w tym miejscu osłabione poszycie kadłuba.



Dlaczego osłabione? Swoje miał tu do powiedzenia znany południowoafrykański adwokat David Gordon, który dwa tygodnie wcześniej filmował wyjście statku z Reunion. Zapisał na taśmie między innymi wydobywający się spod kadłuba wir mułu i kamieni. Zapytany o to kapitan odparł że to nic takiego i że statek prawdopodobnie uderzył w znajdująca się pod wodą boję (?). Prawnik był jednak pewny, że statek przeszorował po kamienistym dnie. Jak później powiedział, „Oceanos” był najgorszym statkiem, na jakim kiedykolwiek pływał.

Dodajmy jeszcze iż niektóre źródła mówią o „głuchej eksplozji” od której wszystko się zaczęło, ale przy skrzyni kingstonowej nie ma niczego, co mogłoby ową eksplozję wywołać. Wody zaczęło bardzo szybko przybywać.

Kwadrans po zgłoszeniu przecieku Moss Hills, gitarzysta statkowego zespołu, dostrzegł kilku członków załogi rozdających napotkanym pasażerom kamizelki ratunkowe. Moss odnalazł osobę odpowiedzialną za personel artystyczny, Lorraine Betts. Okazało się, że kapitan powiedział jej że jest kłopot z silnikiem (!) i że trzeba będzie opuścić statek.

W tym czasie pasażerowie zbierali się w głównym holu, aby obejrzeć zaplanowane na 22:00 występy artystyczne.

Utrzymanie się na nogach w trakcie czekania na występy nie było łatwe dla tych, którzy nie mieli solidnego fotela. Swoją drogą jak można było wtedy myśleć o rozrywce?


W chwili gdy pierwsi artyści mieli zacząć występ, zgasły światła. Powodem tego było wyłączenie zalewanych przez wodę generatorów. Zamarły także agregaty pomocnicze, w wyniku czego statek stanął w dryfie.

Ponieważ nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji – statkowe głośniki wciąż milczały – pomimo braku prądu występ się zaczął, tyle że zamiast elektrycznych gitar i instrumentów klawiszowych muzycy użyli fortepianu, a także ...naczyń i sztućców.

Tymczasem na dole zamykano wodoszczelne drzwi maszynowni, po czym jej obsada założyła kamizelki ratunkowe i udała się na pokład. Tak to później skomentował kapitan Roy Martin, współuczestniczący w badaniu sprawy: „Jeśli widzisz ludzi z maszynowni idących w górę w kamizelkach, możesz być pewny, że statku nie uda się uratować”.

Pomimo że wciąż nie ogłoszono alarmu (!), załoga zaczęła wykładać szalupy za burtę. Zaniepokojonych świadków uspakajano mówiąc iż robi się to „na wszelki wypadek” i że to nieprawda, iż statek nabiera wody. „Na wszelki wypadek” wielu miało jednak ze sobą pakunki z rzeczami osobistymi! Słysząc te słowa Hills zszedł pod pokład i sfotografował wciąż przybierającą w klatach schodowych wodę. Skąd się ona wzięła, skoro zamknięto drzwi wodoszczelne? Otóż woda z maszynowni dostawała się przez otwór w grodzi do zbiornika na zużytą wodę sanitarną. Rosnące ciśnienie spowodowało pójście wody w górę tak, że w końcu zaczęła się wylewać na całym statku z otworów ściekowych pryszniców i umywalek, oraz toalet. Jakim cudem wydobywała się z maszynowni woda? No cóż, w pośpiechu pozamykano drzwi wodoszczelne, ale zapomniano o otwartych zaworach...

Większość pasażerów uświadomiła sobie niebezpieczeństwo dopiero wtedy, gdy ujrzeli na własne oczy przelewającą się na dolnych pokładach wodę.

Tymczasem na pokładzie szalupowym trwała już ewakuacja, a jakże. Tyle że oficerowie i większość załogi weszli do szalup w pierwszej kolejności, opuszczając część z nich wypełnionych zaledwie w połowie. Szczęśliwym trafem ogromne fale nie wywróciły żadnej z nich.

W tych krytycznych chwilach najlepiej spisała się ...Lorraine Betts. Głównie dzięki jej zdecydowaniu na pokładzie szalupowym, udało się ewakuować kobiety i dzieci.

W szalupie numer 2 większość stanowiły kobiety i dzieci


Gdy ostatnia z łodzi możliwych do zwodowania zeszła w dół - z powodu przechyłu nie udało się to z niektórymi z lewej burty - na statku pozostało jeszcze 228 ludzi, głównie pasażerów.

W kolejce do szalup


Moss Hills był jednym z nielicznych, który nie stracił głowy. Wraz iluzjonistą Julianem Butlerem i żoną Tracy (Tracy i Moss występowali na statku w duecie) pobiegł na mostek, gdzie ...nikogo nie znalazł. Kapitana nie było na posterunku, nie nakazał także nadania SOS! Gitarzysta oczywiście był pewny że wezwanie o pomoc zostało już nadane, ale milcząca aparatura szybko skłoniła go do przekonania, że nic takiego nie miało miejsca. Młodzieniec włączył radiotelefon i zaczął wywoływać statki. Z początku trafiał jedynie na jednostki, na których nikt nie znał słowa po angielsku – prawdopodobnie były to rybackie kutry. Z kolejnego statku zasypała go z kolei lawina słów w kompletnie obcym mu języku, bez reakcji na angielskie słowa. W końcu udało się! Odpowiedział holenderski statek „Neddloyd Mauritius”, z kapitanem Detmarem, który osobiście prowadził rozmowę.

„Na początku zadał mi kilka technicznych pytań i chciał poznać naszą pozycję, ilu ludzi znajduje się na statku, kąt przechyłu itp. Ponieważ nie potrafiłem udzielić odpowiedzi, spytał mnie o stopień. Odpowiedziałem że nie mam żadnego, jestem gitarzystą. Po krótkiej przerwie na przetrawienie tej wiadomości [Detmar] powiedział: „Co robisz na mostku?”. „No cóż, nie ma tu nikogo innego”.

Południowoafrykańska prasa podchwyciła tę historię i zamieściła rysunek niewielkiej postaci na mostku przechylonego statku, z podpisem: Uwaga, uwaga, mówi wasz gitarzysta prowadzący. Rysownik wysłał mi oryginał, który wciąż mam”.

Moss Hills z żoną Tracy występowali razem na „Oceanosie”. Tu już po bezpiecznym dotarciu na ląd


Statek znajdował się wtedy około 10 kilometrów na południe od zatoki Coffee (Coffee Bay).

Coffee Bay znajduje się w połowie drogi między East London a Durbanem


Kapitan Detmar z miejsca powiadomił południowoafrykańską Marynarkę Wojenną i lotnictwo, gdzie bez chwili zwłoki ogłoszono alarm najwyższego stopnia. Na nogi poderwano załogi 16 helikopterów, a w szpitalach ogłoszono stan gotowości.

Noc z 3 na 4 sierpnia


Wreszcie nadszedł świt, niosąc nadzieję na ratunek. Zdjęcie wykonane przez Hillsa


Rankiem 4 sierpnia nadleciały pierwsze maszyny. Starszy marynarz Paul Whiley opuścił się na linie na pokład przechylonego o 30 stopni na lewą burtę statku. Wprawdzie gwałtowny ruch statku spowodował iż w ostatniej fazie schodzenia Whiley z impetem uderzył o nadbudówkę, ale pomimo silnego bólu, po odpięciu liny natychmiast podjął obowiązki.

Za chwilę Paul Whiley stanie na pokładzie


Ratowników przywitał oczywiście nikt inny, jak Moss Hills, któremu dzielnie asystował Julian Butler. Widząc ich wolę działania, Whiley pokazał jak zakładać specjalne szelki ratownicze. Najpilniejszym zadaniem było jednak w tej chwili nie samo ratowanie rozbitków, ale poodcinanie wszelkich lin i anten, w które mogliby się zaplątać wciągani do helikopterów ludzie. Whiley ponownie podpiął się i zaproponował pierwszemu chętnemu jazdę do góry. Wydawało się to jednak tak przerażające, że dopiero po dłuższej chwili zgłosił się jakiś młody człowiek. Na szczęście wszystko poszło znakomicie i wkrótce Whiley powrócił z przypiętymi do pasa specjalistycznymi narzędziami. W odcinaniu lin pomagał mu jeden z pasażerów, Piet Niemand.

Wyciągarka brała w powietrze po dwie osoby. Gdy maszyna była już pełna, odlatywała w kierunku lądu, a jej miejsce zajmował kolejna. Ich znaczna liczba pozwalała na prowadzenie akcji praktycznie bez przerwy.

Tylko przywiązanie się do relingów zabezpieczało przed zjechaniem do wody. Wiele z tych osób uratował osobiście Moss, powtarzając metodę Toma Cruise z filmu „Mission: Impossible”. W tym celu gitarzysta przywiązał się do relingu długą liną, po czym opuszczał się po pokładzie, aby następnie niczym wahadło co sił pobiec w bok, a ograniczająca jego zasięg lina pomagała dostać się łukiem na samą górę gdzie chwytał się relingu, po czym przywiązywał do niego kolejnego pasażera.



Aby maksymalnie przyspieszyć ewakuację, ratownicy podzielili ludzi na dwie grupy. Pierwsza wraz z Paulem Whileyem pozostała na rufie, a druga z jego kolegą Gary Scoularem, przeszła na część dziobową.

Gdy nadleciał drugi helikopter do Whileya podszedł ...Avranas, który zażądał zabrania go do maszyny. Gry ratownik zdecydowanie odmówił, kapitan powiedział, iż chce koordynować akcję ratowniczą. Z lądu! Kapitan ostatecznie dostał się do helikoptera na cztery godziny przed zatonięciem statku, gdy wciąż znajdowali się tam pasażerowie.

Kapitan Yiannis Avranis bezpieczny na lądzie


W pewnej chwili ewakuacja została wstrzymana, ponieważ wszystkie maszyny musiały uzupełnić paliwo. Ten czas został wykorzystany przez Whileya do sprawdzenia, czy pod pokładem, a zwłaszcza w kabinach nikt nie został. Była to szalenie ryzykowana decyzja, ponieważ statek mógł w każdej chwili przewrócić się. Znalazł tylko jednego pasażera, pijanego do nieprzytomności. Wyciągnięcie go na pokład było nie lada wyzwaniem, ale w końcu udało się. Przy okazji Whiley zauważył wciąż wylewającą się z łazienek wodę.

Dzielny ratownik działał nadal, zrzucając trzy gumowe tratwy. Dwie z nich zostały rozbite przez ciężko pracujący na falach kadłub, ale trzecia ocalała. Namawiał co odważniejszych do skoku w jej pobliże, i następnie wciągnięcie się do środka. Ostatecznie zdecydowało się na to trzech mężczyzn, wśród nich Julian Butler. Magik jako pierwszy dostał się na tratwę, po czym wciągnął pozostałą dwójkę. Wkrótce zabrał ich stamtąd helikopter.

Julian Butler (po lewej) w lecącym na ląd helikopterze


Gdy wszystkie maszyny powróciły pełne paliwa, „niebo było od nich czarne”, jak wspominał Whiley.

Ostatecznie helikoptery uratowały wszystkich znajdujących się na statku, a ostatnią wciągniętą do góry parą byli Tracy i Moss – po nich ewakuował się już tylko Paul Whiley. Dodajmy jeszcze, że rozbitków z szalup podjął z wody „Nedlloyd Mauritius”, który na wszelki wypadek zwodował także swoje, obsadzone wyłącznie ochotnikami, łodzie. Zaraz potem zaczął podejmować rozbitków „Oceanosa”. Także i tutaj, pomimo ogromnych fal, nie zginął nikt. Sam statek zatonął dopiero około 15:00.

, ,

Już po wszystkim, sprawą zajął się oczywiście grecki sąd. Kapitanowi i czterem oficerom zarzucono niewłaściwe działanie w krytycznej sytuacji, a zwłaszcza pozostawienie pasażerów samym sobie. Avranis bronił się wręcz niewiarygodnymi słowami: „Kiedy daję rozkaz opuszczenia statku, nie ma znaczenia kiedy ja to zrobię” oraz „[Komenda] Opuszczenia statku obowiązuje wszystkich. Kto chciał zostać, ten został”.

Nie doszedłem jak to się skończyło dla oficerów, ale kapitan poniósł dotkliwą karę, oczywiście. Ową karą była OSTRA NAGANA. Jeszcze łagodniej potraktował go armator, dając mu po kilku miesiącach pod komendę prom pasażersko-samochodowy...

Jako szósty w historii kraju, Paul Whitley został udekorowany drugim co do znaczenia południowoafrykańskim wojskowym medalem za odwagę, Honoris Crux Gold.
,

Trzy lata po zatonięciu „Oceanosa” bantustan Transkei, na wodach którego to się stało, wydał taki oto znaczek



Post zmieniony (03-05-20 12:11)

 
26-09-17 12:21  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 497

TRZY SIOSTRY

W roku 1924 znany armator British India Steam Navigation Company odebrał ze stoczni Barclay, Curle & Co. Ltd w Glasgow trzy siostrzane statki pasażerskie o nazwach związanych z Indiami, czyli „Talamba”, „Takliwa” i „Tairea”. „Talamba” była ciut krótsza od pozostałej dwójki (137,40 m wobec 142,04), ale za to miała nieco większe GRT (8.018 ton wobec 7.934 i 7.936). Dwie parowe maszyny nadawały predkość 16 węzłów. Statkom wystarczyłyby tylko dwa kominy ale dostawiono im trzeci jako tak zwany „suchy” (nie podłączony do maszynowni) tylko po to, aby sylwetka była bardziej harmonijna. Przypomnijmy w tym miejscu że z tego samego powodu „suche”, czwarte kominy, dostawiono na „Titanicu” i „Olympicu”.

Statki miały po 56 miejsc kabinach pierwszej klasy i 80 w klasie drugiej. Do tego dochodzili liczni pasażerowie pokładowi (deck passengers). Więcej szczegółów na temat owej nietypowej klasy można znaleźć w Opowieści 497 pt. ZAPOMNIANA TRAGEDIA. „Talamba” mogła ich zabrać 2777, ale za to „Tairea” już 3262, a „Takliwa” nawet 3302! Wniosek był jeden: nie miałeś za dużo pieniędzy a chciałeś podróżować w możliwie najmniej uciążliwych warunkach, wybierz „Talambę”. Cała trójka została zatrudniona na linii pomiędzy Kalkutą – gdzie mieściła się siedziba armatora – a portami japońskimi, odwiedzając niekiedy także Singapur i Hong Kong. Zajmijmy się najpierw najbardziej urozmaiconymi losami „Talamby”.

„Talamba”
,

Statek wszedł do eksploatacji w październiku 1924 roku, a już po czterech miesiącach miał „przygodę” w japońskim Shimoneseki, gdzie wjechał w niego parowiec „Arabia Maru”. Szczęśliwie skończyło się na kilkudniowym remoncie nadburcia. Pierwszy naprawdę poważny przypadek zdarzył się za to we wrześniu 1926, kiedy to „Talamba” wiozła z Singapuru ponad tysiąc deportowanych do swego kraju chińskich robotników. Nie mający chęci powrotu do skrajnie biednej ojczyzny pasażerowie próbowali wedrzeć się na mostek i opanować statek. Szczęśliwie dla załogi „Talamby” na rozpaczliwe wezwanie o pomoc szybko pojawił się w pobliżu lekki krążownik „Carlisle”. Jego obecność z miejsca ostudziła pirackie zamiary Chińczyków. Eskortowany przez krążownik statek zawinął do Hong Kongu, gdzie zdał kłopotliwych pasażerów, których Brytyjczycy z miejsca odstawili do Chin, oczywiście.

Kolejne lata mijały bez żadnych godnych odnotowania wydarzeń, aż wreszcie nadszedł 1 września 1937 roku. „Talamba” stała w Hong Kongu jako jeden z kilkudziesięciu statków, a do tego dochodziły setki łodzi rybackich oraz dżonek. Jak ostrzegali meteorolodzy, nad miasto nadciągał potężny tajfun. Uprzedzono wszystkie jednostki o konieczności dokładnego pozamykania ładowni i uszczelnienia jakichkolwiek otworów, oraz wyjątkowo solidnego zamocowania takielunku. Powstały przy Luzonie tajfun przemieszczał się w kierunku północno-zachodnim z szybkością 35 kilometrów na godzinę.

W Hong Kongu żyło jeszcze wielu ludzi, którzy pamiętali podobny żywioł z 19 września 1906 roku. Tajfun zatopił lub rozbił wtedy 31 stojące w porcie statki w tym francuski niszczyciel „Fronde”, oraz zniszczył niezliczoną liczbę sampanów i dżonek. Śmierć poniosło około 10.000 osób, a straty wyliczono z grubsza na 20 milionów dolarów, co dzisiaj oznaczałoby ponad pół miliarda.

Tajfun w Hong Kongu na rysunku z 1906 roku


Ostrzeżenie przed tamtym tajfunem przyszło jednakże zaledwie 20 minut (!) przed jego nadejściem, podczas gdy tym razem śledzono trasę żywiołu już od 31 sierpnia. Wprawdzie następnego dnia wszystko wskazywało na to że jednak ominie on Hong Kong, ale w ostatniej chwili tajfun skręcił ostro, idąc wprost na miasto.

Skąd w porcie znalazło się tak wiele statków i to w znacznej części dużych, pasażerskich? Powodem były ostre walki japońsko-chińskie. Zaledwie o 75 mil dalej japońskie samoloty bombardowały Kanton, i dlatego lepiej było przeczekać najgorętsze chwile w bezpiecznym miejscu.

Niestety aż 22 duże jednostki stały w zatoce Junk, nie mając w zasięgu wzroku nabrzeżnej stacji, na maszcie której wywieszano przy pomocy flag informacje o pogodzie. Z tego powodu jedynie parę statków wiedziało o gwałtownej zmianie kursu tajfunu. Szybko zresztą i na nich przestano cokolwiek widzieć, ponieważ gwałtowna ulewa zasłoniła wszystko ścianą wody. Następnego dnia wielu kapitanów mówiło że gdyby wiedzieli o zbliżaniu się tajfunu (wciąż mieli informacje z poprzedniego dnia o zmianie jego kursu!), to wyszliby w morze aby tam, sztormując, mieć większe szanse przetrwania, niż na ograniczonym i zatłoczonym akwenie.

Dopiero gdy zaczęło potężnie wiać, niektóre jednostki podniosły kotwice próbując opuścić port, ale miotane żywiołem na wszystkie strony na ograniczonym akwenie nie miały łatwego zadania.

Jednym ze statków którym się to udało, był brytyjski transportowiec wojska „Dilwara”


Póki co tajfun nie wydał się tak groźny, jako można było się spodziewać i gdy o 22:30 falowanie na kotwicowisku zmniejszyło się a wiatr nieco zelżał wydawało się, że najgorsze już minęło. Tyle że już pół godziny po północy zaczęło wiać coraz mocniej, a do wnętrza zatoki Kowloon zaczęły wlewać się wciąż rosnące fale. W pewnym momencie anemograf wskazał prędkość wiatru 200 km/godzinę, ale „zaledwie” tyle, ponieważ na tym kończyła się skala przyrządu. Oceniono później, że wiatr dochodził nawet do 260 km/godzinę! Oko tajfunu przemieściło się nad ląd, po czym niezwykłej siły wiatr – jakby odbity od wzgórz – powrócił nad port. Fale zaczęły przypominać tsunami, zrywając łańcuchy kotwiczne i cumy. Część statków zaczęła dryfować. Jednym z nich był duży japoński liniowiec „Asama Maru”.

„Asama Maru”


Statek z zapalonymi wszystkimi światłami – ponoć wyglądał z tym jak „małe miasteczko” – znoszony był w kierunku przedniej części prawej burty „Talamby”. Potężne uderzenie rozbiło jego pokład dziobówki i poważnie uszkodziło dziób. Zaraz potem japoński statek przeszorował wzdłuż burty zgniatając prawe skrzydło mostku, i dopiero potem jednostki się rozdzieliły. Do tej pory cumy „Talamby” trzymały ją przy beczkach, ale teraz nie wytrzymały powstałych gwałtownych naprężeń i puściły. Statek zaczął dryfować nabierając przegłębienia na dziób, aby wreszcie zatrzymać się na skałach, z wystającym ponad wodę sterem.

„Talamba” na skałach
,

Tymczasem „Asama Maru” dryfowała nadal uszkadzając kolejny liniowiec, włoski „Conte Verde”, po czym oba statki weszły na przybrzeżne skały.

„Asama Maru”


Jak to czasem w życiu bywa, najmniejsze uszkodzenia z całej trójki odniósł sprawca nieszczęść, czyli statek japoński.

Na szczęście już o 4:30 barometr zaczął iść w górę i w końcu trwający długie dziewięć godzin niezwykłej siły sztorm przeszedł do historii. Na skałach lub na mieliznach stało 29 statków handlowych i pasażerskich oraz brytyjski slup „Cornflower”. Liczby utraconych niewielkich lokalnych jednostek nigdy nie podano. Śmierć poniosło pomiędzy 11 a 15 tysiącami osób. Dla porządku dodajmy że „Dilwara” przetrzymała dzielnie tajfun na otwartym morzu, wracając bezpiecznie do portu, jakkolwiek znaczna część jej szalup została zmyta do wody.

„Asama Maru” ściągana ze skał


Wyrzucony na ląd „Cornflower” zdołał powrócić do służby




Szczęśliwie nie zatonął holenderski „Van Heutsz”, mający na burcie 1200 uchodźców z terenu walk


Dopiero 21 listopada lokalna firma dała radę załatać rozpruty dziób „Talamby” i przywrócić jej pływalność, a następnie zaholować do suchego doku. Remont trwał trzy i pół miesiąca.

Wrzesień 1938 roku przyniósł statkowi styczność ze służbą wojskową. Powodem rekwizycji jednostki był kryzys wywołany aneksją Czechosłowacji przez Niemcy. Pomimo że sprawa rozeszła się po kościach, statek pozostał w roli transportowca, jeszcze przed wybuchem wojny przywożąc z Indii na Wyspy żołnierzy. Pełnił tę rolę do czerwca 1941 roku, kiedy to przystosowano go do służby w charakterze statku szpitalnego, instalując na nim 485 łóżek. Personel medyczny liczył 110 osób. Na kadłubie i nadbudówce wymalowano liczbę 43 będącą kodem, pod którym teraz służył.

Pod koniec 1941 roku „Talambę” skierowano w doskonale jej znane rejony. Bazą było Triconmalee na Cejlonie. W grudniu statek brał aktywny udział w ratowaniu rozbitków z zatopionych przez japońskie lotnictwo pancerników „Repulse” i „Prince of Wales”. Był to dopiero początek wojny na Dalekim Wschodzie i Japończycy w niczym nie przeszkadzali w tej akcji i to nie tylko w przypadku statku szpitalnego: nie zaatakowano również wyławiających rozbitków niszczycieli „Tenedos” i „Express”. Na przełomie stycznia i lutego 1941 zatrudniono „Talambę” do ewakuowania mieszkańców Singapuru, ostro atakowanych przez cesarskich żołnierzy.

W końcu statek powrócił na Stary Kontynent, nadal pomalowany na biało i z czerwonymi, doskonale widocznymi nawet z daleka krzyżami.

„Talamba” jako statek szpitalny


Przyszedł lipiec 1943 roku, niosący ze sobą aliancką inwazję na Sycylię. W pobliżu miasteczka Gela lądowały liczne amfibie.



Wśród mnóstwa rozmaitych jednostek zaangażowanych w operację, znajdowała się także „Talamba”, stojąca 3 mile od plaży, będącej celem desantu. Jego dowódcą był kapitan J. D. Woods, a poza nim i oficerami, załoga składała się głównie z laskarów. Po południu 10 lipca statek przyjmował licznych, ewakuowanych z wyspy rannych. Gdy nadeszła godzina 22:00, na jaskrawo oświetlony statek nadal przywożono pacjentów. Oto opis następnych chwil w relacji podoficera w maszynowni, urodzonego na Cejlonie Stana Fernando.

Stan Fernando


„Gdy ledwo zasnąłem, rozległo się głośne BANG! Wielka porcja wody opadła na pokład łodziowy. W jednej chwili zerwałem się z koi i wskoczyłem w kombinezon. Tak jak inni, momentalnie wyskoczyłem z kabiny. Nie widać było żadnych uszkodzeń, ale woda zmywała pokład. Usłyszeliśmy zgrzytliwy dźwięk samolotu [był to Junkers Ju-87 Stuka] strzelającego z karabinów maszynowych i gwałtowny krzyk „Zgaście te światła!” Nikt nie jest przygotowany do czegoś takiego na statku szpitalnym. Najlepsze co mogłem zrobić to zdjąć but i starać się rozbić lampy nade mną, ale był to daremny trud. Po kilku minutach zdaliśmy sobie sprawę, że „Talamba” znalazła swoje przeznaczenie. Statek tonął teraz całkiem szybko i dały się wszędzie słyszeć głosy aby opuszczać szalupy. Aussie Brown [trzeci mechanik „Big Aussie” Brown – Australijczyk potężnej postury] zbiegł na dół i odciął zasilanie świateł. Kiedy wszyscy mieli już założone kamizelki, usłyszeliśmy rozkaz opuszczenia statku. Kamizelki nazywano wtedy „May West” [May West była popularną wtedy amerykańską aktorką o obfitym biuście. Ponieważ nadmuchana kamizelka kojarzyła się z owym biustem, marynarze zaczęli ją powszechnie nazywać May West. W następstwie tego US Navy zwróciło się do aktorki z prośbą o zgodę na oficjalne stosowanie tego określenia, co aktorka z entuzjazmem potwierdziła].

Obfite kształty May West...


...i zdjęcie z kamizelką, na której złożyła autograf



W świetle reflektorów otaczających nas okrętów łódź do której byłem przypisany, została bardzo szybko zwodowana. Mieliśmy szczęście że nasza załoga nie spanikowała, ale w kilku innych szalupach członkowie załogi (oczywiście nie oficerowie) wpadli w panikę i wchodzili do nich biorąc je w posiadanie jeszcze przed rozpoczęciem opuszczania. Większość oficerów odmawiała wejścia do łodzi, dbając o to, żeby zrobiły to najpierw załoga i personel medyczny. O znajdującym się w ładowniach (przebudowanych na sale szpitalne) „żywym ładunku” chorych i rannych nikt nie miał czasu myśleć”.

Po tych wstrząsających słowach należy wspomnieć, że prawie natychmiast po wybuchu bomby trzy pozostałe znajdujące się na tym akwenie statki szpitalne – jednym z nich była bliźniacza „Takliwa” a ponadto „Leinster” i „Newfounland” – natychmiast pogasiły swoje światła.

Statek zatonął tak szybko, że spośród pacjentów uratowała się tylko niewielka część. Jak wspominał ranny żołnierz Flynn: „Brytyjska pielęgniarka chodziła między pacjentami mówiąc spokojnie „Kto może chodzić niech wyjdzie na pokład i rozejrzy się w sytuacji”.

Ilu ludzi zginęło tego wieczoru? Na dobrą sprawę nikt tego nie wie, ponieważ nie tylko nie wiadomo ilu było na nim pacjentów, ale nawet liczba załogi i personelu medycznego nie jest pewna. Wprawdzie można napotkać informację jakoby nie zginął nikt, ale można je śmiało włożyć między bajki podobnie jak to, że zginęło jedynie pięć osób z maszynowni, ofiar wybuchu bomby. Stan Fernando pisał: „Statek zatonął w dramatycznych okolicznościach zabierając ze sobą do wodnego grobu kilkaset dusz”. Ofiary były także wśród załogi i personelu medycznego.

*

Wspomnieliśmy już o tym, że świadkiem zagłady „Talamby” była „Takliwa”. Zabrała zresztą z Sycylii część rozbitków z siostrzanego statku.



Ona również początkowo pływała na linii Indie – Japonia, ale po 1933 zaczęła obsługiwać połączenie Bombaj – Mombasa (Kenia) – Wielka Brytania. Krótko po wybuchu wojny wyciągnęło po nią długie ręce Ministerstwo Transportu Wojennego, przystosowując do przewozu żołnierzy, początkowo po wodach Oceanu Indyjskiego. W lipcu 1943 statek przeniesiono na Morze Śródziemne, gdzie pływał do sierpnia następnego roku, asystując między innymi podczas inwazji na Sycylię. 11 listopada 1943 idący w konwoju statek zaatakowały Dorniery Do-217 (z Kampfgeschwader 100) oraz Heinkle He-11 i Junkersy Ju-88 (z Kampfgeschwader 26), ale skończyło się tylko na niegroźnych uszkodzeniach.

W sierpniu 1944 statek dowoził żołnierzy lądujących na plażach południowej Francji (Operacja Dragoon), po czym – wobec słabości wroga na Morzu Śródziemnym – doczekał tam końca wojny już bez żadnych nieprzyjemnych sytuacji i zagrożeń. W czerwcu 1945 roku „Takliwa” wróciła do Bombaju.

Krótko potem transportowiec został zmieniony w statek szpitalny. Skierowano go do repatriacji alianckich jeńców z Hong Kongu do Indii. Wobec rozpaczliwego stanu zdrowia większości jeńców, medyczny personel miał z nimi mnóstwo pracy.

15 października 1945 roku statek znajdował się w drodze z Hong Kongu do Madrasu, mając na burcie 820 chorych żołnierzy. Od kilkunastu godzin „Takliwa” szła w silnym sztormie, który, których wepchnął ją w końcu na przylądek Parsons wyspy Great Nicobar, leżącej na Morzu Andamańskim.

Po śmierci Indiry Ghandi nazwę Parsons Point – najbardziej wysuniętej na południe części wyspy - zmieniono na Indira Point


Silny wstrząs spowodował pożar w kotłowni. Bez chwili zwłoki nadano SOS, który został odebrany na niezbyt na szczęście oddalonym okręcie desantowym piechoty (Landing Ship, Infantry) HMS „Sainfoin”. Ze względu na jego wyposażenie było to najlepsze, co mogło spotkać ludzi na „Takliwie”!

„Sainfoin”, zdjęcie z 1945 roku


Z okrętu zaczęto opuszczać znajdujące się na nim barki desantowe, które – mając niewielkie zanurzenie – podchodziły bezpośrednio pod zawietrzną burtę płonącego statku, nie dotykając dna. Wprawdzie dwie barki fale rzuciły na rafy, ale ich załogi w komplecie dopłynęły do plaży.

W ciągu kilku godzin około 600 ludzi trafiło na „Sainfoina”, a pozostali – wykorzystując że zawietrzna burta była od strony lądu – dostali się tam albo na szalupach „Takliwy”, albo też przepływając niewielki w gruncie rzeczy odcinek.

Barka z rozbitkami zbliża się do „Sainfoina”


Rozszerzające się pożary zaczęły w końcu docierać do zbawczej, zawietrznej burty. Widząc co się święci, kapitan wydał rozkaz jak najszybszej ewakuacji na plażę, bez czekania na kolejne barki. Opuszczanie skazanego na zagładę statku poszło bardzo sprawnie i po południu nikt już na „Takliwie” nie pozostał.

Rankiem następnego dnia po resztę rozbitków ponownie popłynęły barki. Jedna z nich wpadła wprawdzie na skały, ale tak jak poprzedniego dnia, nikt przy tym nie zginął. Około 11:00 wszyscy z „Takliwy” – wszyscy co do jednego! – znaleźli bezpieczne schronienie na „Sainfoinie”. Z pewnością nie byłoby tak dobrze, gdyby na miejscu tego znakomicie wyposażonego okrętu z doskonale wyćwiczoną załogą znalazł się zwykły frachtowiec.

Wchodzącego do Madrasu „Sainfoina” witały na kei wiwatujące tłumy. Kolejne okrzyki rozlegały się gdy z okrętu schodzili – lub znoszono ich na noszach - żołnierze, mający za sobą trzy i pół roku okrutnej niewoli. Wśród uratowanych był także kot z „Takliwy”, który w ciągu krótkiego rejsu stał się ulubieńcem Mortimera, małpki wchodzącej oficjalnie w skład załogi okrętu. Niestety, jak odnotowano, natychmiast po opuszczeniu trapu kot zbiegł po nim jako jeden z pierwszych i już nie powrócił. Pewnie uznał, że nie dla niego życie na morzu...

*

Pozostała nam zatem już tylko trzecia z sióstr, „Tairea”.



Rozpoczęło się jak zwykle, czyli rejsami z Kalkuty do Japonii. Po wybuchu w roku 1937 wojny chińsko-japońskiej statek wycofano z niebezpiecznego rejonu, i wysłano na linię Bombaj – Durban w Południowej Afryce. Po wybuchu wojny bardzo szybko, bo już w 1940 statek zamieniono w pływający szpital z numerem kodowym 35. 120 osób personelu medycznego dysponowało 506 łóżkami

„Tairea” jako statek szpitalny


Jeszcze w tym samym roku statek ewakuował rannych i chorych z Kismayu w Somalii: pacjenci byli ofiarami starć z Włochami. Ponieważ ten rybacki port był za płytki dla dużej jednostki, „Tairea” wysyłała tam swoje szalupy.

W lipcu 1943, jak już wiemy, wraz z „Talambą” statek asystował przy inwazji na Sycylię. Po zatopieniu siostrzanego statku zabrał z wyspy część jej rozbitków.

3 listopada 1943. „Tairea” z niemieckimi i włoskimi jeńcami na pokładzie


Pomimo wielu zagrożeń statek szczęśliwie przetrwał wojnę i w 1945 idąc w ślady „Takliwy” zajął się przywożeniem z Hong Kongu do Indii byłych jeńców wojennych. W następnym roku stocznia przywróciła mu dawne wyposażenie i barwy, a armator ponownie wysłał liniowiec na linię Bombaj – Durban. W 1949 „Takliwa” wróciła na stare śmieci, ponownie łącząc Kalkutę z Japonią. Trzy lata później mocno sfatygowaną jednostkę sprzedano do angielskiej stoczni złomowej w Blyth za 123.500 funtów szterlingów. I tak dobiegła końca historia trzech niezbyt urodziwych siostrzanych statków.

Post zmieniony (03-05-20 12:12)

 
26-09-17 14:53  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:47)

 
26-09-17 18:01  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

W miejscu, w którym wymieniane są niemieckie bombowce, Heinklowi zniknęła jedna "jedynka". Winno być He-111 ;)
To tak tylko na marginesie od purysty lotniczego :)

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 
26-09-17 18:29  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
ukp   

"Będzie 500+ :-)"

YES!!

YES!!

YES!!

:)

UKP

--
Na razie pilny obserwator, ale relacja/galeria tuż, tuż

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 25 z 80Strony:  <=  <-  23  24  25  26  27  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024