KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 23 z 80Strony:  <=  <-  21  22  23  24  25  ->  => 
28-07-17 10:56  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

OK, ale nie zmienia to faktu, że Burak to na 100 % imię a Hakki nazwisko.
https://www.google.pl/search?q=Burak+Yilmaz&oq=Burak+Yilmaz&aqs=chrome..69i57j0l5.10144j0j4&sourceid=chrome&ie=UTF-8
PS
Szambelan Sulejmana Wspaniałego miał tez na imię Burak.

 
28-07-17 13:22  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:38)

 
28-07-17 14:38  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

A wiesz, że o tym samym pomyślałem, że może tak jak u nas w Turcji też mogą być nazwiska odimienne. Poszperałem w sieci i ... Hakki (podobnie jak Burak) to jest IMIĘ !
Ale narozrabiałem !!! :-)

 
28-07-17 15:00  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:38)

 
28-07-17 23:24  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

To jakiś "francuz" - nazwy nie pamiętam, ale powstał po I W. Ś. na fali trendu posiadania okrętów podwodnych zdolnych towarzyszyć flocie liniowej.
Cała koncepcja okazała się chybiona, a chyba najbardziej znanymi jej przedstawicielami były brytyjskie okręty typu K, które na powierzchni używały napędu... parowego (!!!).

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
29-07-17 17:52  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:38)

 
30-07-17 14:44  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Może coś o "bitwie" koło wyspy May? ;-)

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
30-07-17 17:55  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:38)

 
21-08-17 12:45  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 13:38)

 
21-08-17 13:40  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 494


ZAPOMNIANA TRAGEDIA

Pasażerski statek „Rohna” należący od samego początku – czyli od 5 listopada 1926 roku - do British-India Steam Navigation Company sylwetkę miał tak nieciekawą, a do tego pomalowaną „na żałobnie”, że chyba mało kto kierował na niego obiektyw aparatu. Jak zresztą w inny sposób wyjaśnić fakt, że zachowało się tak niewiele jego zdjęć? Zresztą oceńcie sami urodę jednostki:



Siostrzaną „Rajulę” pomalowano sympatyczniej dopiero po wojnie
,

„Rohna” miała 140,6 metra długości i mogła rozwinąć do 14,3 węzła, jakkolwiek w praktyce – dla oszczędności węgla – nie przekraczała 12. Ponieważ statek miał pływać pomiędzy portami Indii i Singapurem, przygotowano miejsca dla aż 5064 „deck passengers” (pokładowi pasażerowie), ponieważ mało którego Azjatę stać było na kupno miejsca w kabinie. Nazywano ich tak, ponieważ w tropikach kto tylko mógł, opuszczał duszne pomieszczenia i jak najwięcej czasu spędzał na zewnątrz. Oczywiście na Północnym Atlantyku niewielu było chętnych do przebywania na pokładzie, i tam bezkabinowców nazywano „steerage”.

Deck passengers z miskami w kolejce do wydawanego posiłku


Statek miał również kabiny pierwszej klasy dla 181 pasażerów, drugiej dla 33 oraz trzeciej dla 100 osób. Niewiarygodne, ale pomimo wielkiej liczby pasażerów, załoga liczyła raptem 195 osób. W 1931 roku zmiana międzynarodowych przepisów wymusiła na armatorze zmniejszenie liczby deck passengers do 3851, co z miejsca poprawiło im komfort podróży.

Pierwsze pół roku „Rohna” spędziła na doskonale płatnych czarterach rządowych, przewożąc wojsko do Szanghaju i rozpoczynając cywilną służbę dopiero w czerwcu 1927.

31 października tegoż roku, gdy statek stał przycumowany do beczki wewnątrz portu w Madrasie, odebrano ostrzeżenie o nadciągającym cyklonie. Kapitan Carré polecił rzucić prawą kotwicę oraz dał rozkaz maszynie podniesienia pary tak, żeby w każdej chwili można było ruszyć z miejsca.

Kapitan Carré na mostku „Rohny”


Pogoda zaczęła pogarszać się już w nocy, a nad ranem było całkiem kiepsko. Fale zaczęły przetaczać się przez wschodni falochron. O siódmej rano wiatr zmienił kierunek i teraz wodne wały wpływały na wewnętrzną redę bezpośrednio przez wejście do portu, atakując „Rohnę”. Statek kładł się tak mocno na burty, że chwilami jego cumy podnosiły beczkę ponad poziom wody. Dalszy postój w tym miejscu stał się niezwykle ryzykowny. Na dźwięk alarmowych dzwonków załoga pobiegła na stanowiska. W końcu nadszedł rozkaz uruchomienia maszyny. Całkiem słusznie Carré uznał że bezpieczniej będzie sztormować na otwartym morzu, niż na ograniczonym akwenie portu.

Wściekły wiatr i fala zmusiły statek do zrobienia najpierw nawrotu na bardziej osłoniętych wodach, chociaż wiązało się to z ryzykownym slalomem pomiędzy tańczącymi na kotwicach statkami. O dziwo nie doszło przy tym do żadnej kolizji!

Droga „Rohny” na otwarte morze. Plan sporządzony przez kapitana Carré


2 listopada 1927. „Rohna” wychodzi z portu, aby przeczekać cyklon na otwartym morzu


Decyzja kapitana okazała się błogosławiona w skutkach. Zaledwie 20 mil dalej na południe morze było wyraźnie spokojniejsze, a już następnego dnia – jak wspominał kapitan – „Znaleźliśmy się pod śmiejącym się niebem, a wiatr ustał. Kiedy wróciliśmy do portu dowiedzieliśmy się że w Madrasie mówiono o naszym wyczynie. Spadło na mnie wiele pochwał zarówno od armatora jak i oficjeli oraz moich przyjaciół marynarzy, ale cały incydent dał wspaniałą okazję do oddania czci Jemu, którego zasługą było to, co się stało”. Należy dodać, że cała relacja kapitana z owego dnia była gęsto przeplatana hołdami wobec Boga, wyrażana takimi zwrotami jak np. „Boski Pilot”.



Po wybuchu wojny „Rohna” kontynuowała wożenie pasażerów w rejonie Bombaj – Rangun, chociaż zdarzył się okres pomiędzy styczniem a marcem 1940, kiedy to pływała na linii Hajfa-Marsylia. W maju liniowiec został zarekwirowany i od tej pory służył jako transportowiec. Głównym uzbrojeniem było 1 działo 102 mm, 1 x 76 mm oraz 6 przeciwlotniczych Oerlikonów. Do załogi dołączyło 12 artylerzystów.

Przez następne lata statek wykorzystywano bardzo intensywnie, głównie na wodach Oceanu Indyjskiego. Po alianckiej inwazji na Sycylię, „Rohna” trafiła w końcu na Morze Śródziemne.

26 listopada 1943 rok z Oranu wypłynęło pięć transportowców z amerykańskimi oddziałami. Jednym ze statków była „Rohna”, mająca na burcie 1981 żołnierzy, 3 brytyjskich wojskowych lekarzy oraz 7 osób z Czerwonego Krzyża. Portem docelowym Amerykanów był Bombaj, skąd mieli udać się w dalszą drogę do Azji Południowo-Wschodniej, aby wzmocnić tam walczące z Japończykami oddziały. Wraz z osiemnastoma już artylerzystami (16 z Marynarki i 2 z wojsk lądowych) załoga liczyła około 220 ludzi, a dowodził nią australijski kapitan T. J. Murphy Oficerowie byli Brytyjczykami, a szeregowa załoga w całości składała się z laskarów, czyli obywateli indyjskich. Wyjście w morze było ściśle zgrane z mijającym właśnie Oran, a płynącym z zachodu konwojem KMF 26, idącym z Wielkiej Brytanii do Aleksandrii. KMF (United Kingdom Mediterranean Fast) oznaczało szybki konwój ze Zjednoczonego Królestwa na Morze Śródziemne.

Konwój eskortowany był między innymi przez naszego „Ślązaka” (niszczyciel eskortowy typu Hunt) – przedstawionego zresztą w książce o „Rohnie” jako „O.R.P SLAZAK, jeden z wielu brytyjskich okrętów eskortujących konwój KMF-26”. Nawet podanie skrótu ORP zamiast HMS nie powstrzymało autora od popełnienia kompromitującego błędu! Inne źródło „koryguje” ów skrót, wymieniając w ten oto sposób jednostki atakowane przez niemieckie samoloty: „HMS Coventry, HMS Catterick, HMS Atherstone, HMS Cleveland, HMS Slazak (wszystkie okręty brytyjskie)”.

Ślązakiem” dowodził komandor podporucznik Romuald Nałęcz-Tymiński.

„Brytyjski” niszczyciel eskortowy ORP „Ślązak”. Okręty typu Hunt były planowane do ochrony konwojów atlantyckich, ale szybko okazało się, że kiepsko spisują się podczas ciężkich sztormów i dlatego wiele z nich przeniesiono na dużo spokojniejsze wody Morza Śródziemnego

ym33xb83j/][im
Oddajmy teraz głos drugiemu oficerowi „Rohny”, J. E. Willisowi:
„Wypłynęliśmy z Oranu 25 listopada o 1230 [12:30] z czterema innymi statkami i o 1530 dołączyliśmy do konwoju K.M.F. 26, zajmując pozycję nr 12, drugi statek w lewej kolumnie. Konwój składał się około 24 statków ustawionych w 6 kolumnach. W naszej kolumnie były cztery statki. Eskorta 7-8 niszczycieli [krótko potem wymienia jednak z nazwy lekki krążownik „Coventry”].

Nie było ostrzeżeń o samolotach w sąsiedztwie i konwój płynął bez wydarzeń do 26 listopada. Zszedłem z mostku o 1620 i poszedłem do kabiny na herbatę. Około 10 minut później usłyszałem ogień artyleryjski. Pospieszyłem na mostek i gdy się tam znalazłem, zobaczyłem fontannę wody około 30 metrów od rufy krążownika przeciwlotniczego H.M.S. COVENTRY. COVENTRY był wtedy przed środkiem konwoju, na prawo od naszego dziobu i kiedy go zobaczyłem skręcał w lewo, w kierunku niszczyciela ATHERSTONE. Drugi oficer włączył alarmowe dzwonki i wszyscy pobiegli na stanowiska bojowe.

Przez następne 40 minut widzieliśmy bez przerwy nieprzyjacielskie samoloty. Później dowiedziałem się, że w ataku wzięło udział około 30 Heinkli 177. Trzymały się poza zasięgiem [naszego] ognia i wyglądało to tak, jakby atakowały eskortę.

Heinkel He 177 Greif


Widziałem wiele szybujących bomb i jedna z nich spadła blisko BANFORY, nr 14, ostatni statek w naszej kolumnie. Później usłyszałem że tuż przy niszczycielu ATHERSTON wybuchło pięć bomb, ale szczęśliwie obie jednostki nie odniosły uszkodzeń”.

Przerwijmy na chwilę relację oficera i zajmijmy się nieco owymi szybującymi bombami. Miały one napęd rakietowy i nazwały się Henschel Hs 293. Poznajmy je bliżej za Wikipedią:

„Henschel Hs 293 – niemiecki kierowany pocisk rakietowy powietrze-woda lub powietrze-ziemia, klasyfikowany także jako kierowana bomba szybująca. Była to pierwsza udana broń tego rodzaju. Jedyną wersją użytą bojowo był Hs 293 A-1, kierowany zdalnie radiowo przez operatora w samolocie, który naprowadzał pocisk utrzymując znacznik (lampę na ogonie pocisku lub smugacze) na tle sylwetki celu. Pocisk był zrzucany w odległości 6-10 km od celu, z wysokości 2-4 km. Przenoszony były przez specjalne wersje bombowców Dornier Do 217, Focke-Wulf Fw 200 i Heinkel He 177. Produkcja seryjna rozpoczęła się w listopadzie 1942, zbudowano ok. 1500 pocisków”.

, ,

Początek 1941. Drugi test bomby w locie z użyciem Heinkla He-111
,

Tu już bomba podczepiona jest pod Heinklem 177. Samolot który okazał swoją nieprzydatność w atakowaniu atlantyckich konwojów, sprawdził się na ograniczonym akwenie Morza Śródziemnego


Wracamy do relacji Willisa:
„Wtedy nic nie wiedziałem o szybujących bombach, wydawało mi sie, że to zestrzelone brytyjskie myśliwce, które próbowały atakować bombowce. Kiedy bomba jest zwolniona to z początku pozostaje za bombowcem, ale potem szybko go wyprzedza. Kiedy leci w dół, jej nos zaczyna świecić na czerwono. Podczas ataku widziałem 3-4 „zestrzelone myśliwce”.

Konwój nie zmienił ani kursu ani prędkości. Nieprzyjacielskie samoloty krążyły nad nim, wykonując bezpośrednie ataki na okręty eskorty. Później powiedziano mi, że atakowano je także torpedami. Ewidentnie ich zamiarem było rozbicie eskorty przez uderzeniem na statki konwoju. Później usłyszałem że nie otrzymaliśmy ostrzeżenia przed zbliżającym się atakiem, ponieważ wróg zakłócał łączność radiową.

Krótko po 1700 pojawiło się wiele kolejnych samolotów i w pewnej chwili zobaczyłem formację czterech maszyn w naszej lewej tylnej ćwiartce. Ogień eskorty powstrzymał je od ataku. O 1725 zobaczyłem dwa zbliżające się z tego samego kierunku bombowce, lecące na mniej więcej tysiącu metrów. Jeden z nich zaatakował statek z przodu a drugi, będący na naszym trawersie, skręcił i zrzucił bombę Byliśmy wtedy o 15 mil na północ od Jijelli [na mapie na prawo od Bougie, opisane jako DIDJELLI] sterując 100 stopni i idąc 12 węzłami.

Pogoda była ładna, z chmurami, słońce zachodziło, widzialność dobra. Może było umiarkowane z długą martwą falą, wiatr północno-zachodni siła 3.

Gdy bomba została zrzucona, najpierw pokazała się trochę poniżej samolotu po jego prawej stronie. Następnie zbliżyła się do maszyny, po czym poszła w dół. Na jej nosie pokazała się świecąca czerwona plama. Gdy była w połowie drogi zrozumiałem, że jest to bomba szybowcowa. Dałem rozkaz lewoburtowym Oerlikonom otworzyć ogień ale nie sądzę żeby ktoś trafił. Bomba trafiła w maszynownię po lewej burcie, tuż nad linią wodną. Nie było głośnej eksplozji. Maszynownia natychmiast zaczęła brać wodę i jednocześnie stanęła w płomieniach. Gródź numer 4 zapadła się. Radiooficer który stał wtedy na pokładzie łodziowym powiedział, że w powietrze wyleciała masa szczątków, wyposażenia wojskowego i hełmów, ponieważ część żołnierzy znajdowała się wtedy właśnie za czwartą grodzią.

Statek przechylił się lekko na prawo. Poszycie burt po obu stronach na wysokości 2 metrów zostało rozerwane. Pobiegłem na pokład łodziowy i zwolniłem taśmy przytrzymujące szalupy, po czym wróciłem na mostek po rozkazy. Kapitan ocenił że nic już nie można zrobić [dla ocalenia statku] i kazał wyrzucić za burtę cztery [znajdujące sie w pobliżu] tratwy. Skoczyłem za nimi do wody i odpłynąłem nieco od statku. Kiedy odwróciłem się, dziób właśnie wchodził w wodę. Ostatecznie statek zatonął około półtora godziny od trafienia.

Słyszałem później że kapitana wyratowano, ale nie sądzę żeby udało się Starszemu Oficerowi: był na pokładzie szalupowym gdy statek zatonął i jeśli nie wskoczył natychmiast do wody, z pewnością został wciągnięty przez tonący kadłub.

Po około godzinie w wodzie zostałem podjęty przez niszczyciel Jego Wysokości ATHERSTONE”.

HMS „Atherstone” był siostrzanym okrętem „Ślązaka”


A teraz oficjalny raport podpisany przez dowódcę „Atherstone’a”, kapitana Ernesta Normana Wooda:

s.s. „ROHNA”, drugi statek w kolumnie po lewej stronie został trafiony bombą szybowcową około 1730/26. [17:30, 26 listopada]. Po otrzymaniu sygnału SLAZAKA Atherstone zawrócił i dołączył do U.S.S. PIONEER i S.S. „CLAN CAMBELL” ... S.S. „ROHNA” stała nieruchomo i płonęła tak gwałtownie, że jej los był przesądzony ... U.S.S. PIONEER i S.S. CLAN CAMPBELL były już zajęte ratunkiem, obie jednostki zastopowały po nawietrznej płonącego statku. Płomienie rozszerzały się bardzo szybko, a statek zaczął się przechylać. Wkrótce miała zapaść ciemność, ale przez trzydzieści minut lub więcej S.S. CLAN CAMPBELL mógłby być łatwym celem dla bombowców torpedowych. Zdecydowano o położeniu od wschodu zasłony dymnej i w razie czego daniu mu osłony artyleryjskiej [i to było zadanie „Atherstone’a”] ... Ta decyzja została wkrótce usprawiedliwiona przez pokazanie się bombowców torpedowych które latały nad wrakiem na trzydziestu metrach, ale nie atakowały ... Około 1839 S.S. „ROHNA” zatonęła nagle po godzinie od trafienia ...

rałowiec USS „Pioneer”...


...i frachtowiec „Clan Campbell”



Od 1825 do 0215 Atherstone zajęty był poszukiwaniem i podnoszeniem rozbitków razem z S.S. CLAN CAMPBELL, U.S.S. PIONEER i holownika MINDFUL który wyszedł z BOUGIE i bardzo szybko do nas dołączył.

HMS „Mindful” był ex-amerykańskim holownikiem ratowniczym. Na zdjęciu siostrzana jednostka HMS „Favourite”


Po podjęciu kapitana i niektórych oficerów stało się bardzo jasne, że wielka liczba żołnierzy została zabita na S.S. „ROHNA” po wpadnięciu bomby do przestrzeni, gdzie były mesy. Eksplozja i ogień uczyniła także niezdatnymi do użytku wiele szalup na lewej burcie. Były liczne przypadki gdy przeładowane łodzie pogrążały się w wodzie, a żurawiki niektórych zablokowały się [czyniąc opuszczenie szalupy niemożliwym]. Na samym początku ewakuowano oddziały, oficerowie i załoga pozostała na statku, opuszczając go dopiero tuż przed zatonięciem. Nie było pary [z maszynowni].

Operacja ratunkowa była utrudniona przez ciemności i wzburzone morze. Wszystko szło powoli, bo rozbitkowie byli rozrzucenia na rozległej przestrzeni. Pokrywający wodę olej [maszynowy, statek był napędzany węglem] stwarzał dodatkowy problem przy podnoszeniu wyczerpanych ludzi. Przez cały czas świeciły szperacze. Niestety stan morza czynił nieprzydatnym łódź motorową. Załoga Atherstone’a pracowała ciężko przez prawie osiem godzin. Wielu z nich zeszło do wody i przywiązywało ludzi do lin. Zrobiono wszystko, co możliwe.

O 0100/27 dołączył z Algieru HMS HOLCOMBE.

„Holcombe” był kolejnym niszczycielem eskortowym typu Hunt


O 0215 ATHERSTONE popłynął do Philipville zgodnie z rozkazem 262241 dowódcy Floty Morza Śródziemnego, wraz z S.S. „CLAN CAMPBELL” i U.S.S. PIONEER. Przybyliśmy tam 0800/27. W ciągu dnia z trzech jednostek wyokrętowano 819 rozbitków. Nie wiadomo ilu wysadzono na ląd w Bougie lub gdzie indziej. Po wysadzeniu rozbitków Atherstone wypłynął z Philipville aby dołączyć do K.M.F. 26 [konwoju] wraz z S.S. CLAN CAMPBELL, szybkość 15 węzłów .... W południe 30 ATHERSTONE i S.S. CLAN CAMPBELL dołączyły do konwoju.

Tyle raport kapitana Wooda.

Oficer nie mógł znać szczegółów dotyczących sprzętu ratunkowego na transportowcu, a był on w fatalnym stanie. Z 22 szalup większość albo zniszczyła eksplozja, albo były uszkodzone lub w złym stanie. Cała reszta też była – jak to określił jeden z rozbitków – „stara i sfatygowana”. Części ze 101 gumowych tratew nie dało się użyć, a żołnierze nigdy nie zostali poinstruowani jak nadmuchiwać kamizelki. Co więcej, załoga „w niebezpieczeństwie nie myślała o nikim, poza sobą”. Tyle że są także informacje iż załoga była bez zarzutu, a sprzęt ratunkowy jeszcze lepszy. Także kapitan Murphy wyraził później wyrazy hołdu dla dyscypliny, lojalności i poświęcenia swoim oficerom i załodze. Wziąwszy jednak pod uwagę że szeregowa załoga składała się z niedoświadczonych laskarów, przychylam się do opinii negatywnych.

Według relacji jednego z Amerykanów – Thomasa W. Hooksa – iż z 22 szalup sześć zniszczyła eksplozja a kilka innych spadło do wody po przedwczesnym przecięciu fałów przez żołnierzy i zatonęło. Fały części łodzi zaplątały się lub zaklinowały w żurawikach i w rezultacie zaledwie osiem szalup osiadło bezpiecznie na wodzie.

Czas na wspomnienia zwykłych żołnierzy. Na początek relacja Toma Hollimona z 853 Batalionu Mechaników Lotniczych. Dowodzony przez pułkownika Alexandra J. Frolicha batalion liczył 30 oficerów i 793 niższych rangą. Tego wieczoru śmierć znalazło 10 oficerów i 485 żołnierzy, a kolejnych 138 odniosło rany, wśród nich Hollimon, który oczywiście w związku z tym otrzymał medal Purpurowe Serce.

Ranni z „Rohny” otrzymują Purpurowe Serca


W chwili gdy bomba trafiła statek, Tom wraz z większością batalionu znajdował się w ładowni trzy piętra poniżej pokładu głównego. Eksplozja wywaliła dziury po obu burtach demolując maszynownię, zabijając wielu żołnierzy i zrywając mocowania prowadzącej na górę schodni. Szczęśliwie udało się ją jakoś przywrócić na swoje miejsce i dzięki temu wkrótce na miejscu pozostały już tylko liczne martwe ciała.

Kiedy Tom znalazł się na pokładzie, większość szalup została już zwodowana albo bezradnie wisiała, zakleszczona w olinowaniu żurawików. Żołnierz zjechał po linie wprost do łodzi. Była ona jednak tak niesamowicie przeładowana, że Hollimon ześlizgnął się do wody, wzywając znajdujących się w szalupie dobrych pływaków, aby poszli w jego ślady.

Tom Hollimon szczęśliwie dożył starości


Zapadła ciemność i Tom tańczył na dużej fali w dół i górę niczym ogromny korek. Wprawdzie po kilkunastu minutach chwycił się linki tratwy, ale prawdziwą sztuką było nie wypuścić jej ze zgrabiałych dłoni. Morze było zimne, a dodatkowo przykry wiatr zwiększał jeszcze odczucie chłodu. Około 1 w nocy Hollimon puścił tratwę i popłynął w kierunku wywieszonego za burtę „Mindfula” sztormtrapu. Wielu rozbitków błogosławiło owej nocy załogę holownika za ich upór w poszukiwaniu ludzi w wodzie. Po wejściu na pokład Tom zwalił się na niego, do cna wyczerpany. Natychmiast zdjęto z niego mokre, zapaskudzone olejem ubranie, po czym zawinięto w koce i zniesiono pod pokład.

Dodajmy jeszcze, że po otrzymaniu uzupełnień, batalion dotarł w końcu do Azji, gdzie Holliman spędził 30 miesięcy.

I jeszcze relacja sierżanta Aubreya Williamsa:

„Przyszedł rozkaz opuszczenia statku. Wszyscy ruszyli do schodów, Sierżant Jokel i ja ciągnęliśmy ranionego w głowę sierżanta Haedela. Statek siedział głęboko w wodzie i zaczął się przechylać. Do wnętrza zaczął przedostawać się dym. Na pokładzie oparliśmy sierżanta Haedela o ścianę nadbudówki, po czym zaczęliśmy rozglądać się za sanitariuszem.

Ludzie próbowali opuścić na wodę tratwy i szalupy ale bez specjalnego powodzenia, podczas gdy inni szykowali sie do wyskoczenia do wody. Widziałem dwóch żołnierzy w pełnym oporządzeniu bojowym: karabiny, bagnety itd. Powiedziałem żeby wszystko zostawili, a przed skokiem zdjęli także hełmy, kurtki i buty. Jeden z nich zrobił tak, ale drugi wyskoczył z tym wszystkim. Nie widziałem jak wpadał do wody, ale musiał pójść na dno jak kamień. Oficerowie z załogi kazali opuszczać statek po jego wynurzonej, „wysokiej” burcie, ale mnóstwo żołnierzy wybrało krótki skok po przeciwnej stronie. Niestety, po „niskiej” burcie znajdowała się ogromna wyrwa w kadłubie do wnętrza której rozbitkowie byli wsysani, bez szansy powrotu na otwartą wodę ...

... Statek zaczynał zanurzać się rufą. Pomyślałem że lepiej opuścił statek razem z sierżantem Haedelem i Jokelem. Nie mogłem jednak znaleźć sierżanta Jokela, a sierżanta Haedela nie było tam, gdzie go pozostawiłem. Na pokładzie nie było zbyt wielu ludzi. Poszedłem na prawą burtę i znalazłem wywieszoną na niej linę. Objąłem ją i nieco się ześlizgnąłem. Wcześniej zdjąłem buty i kurtkę. [Ponieważ] martwa fala uderzała o burtę chciałem wskoczyć do wody w chwili, gdy odbita będzie odchodziła od statku. Puściłem linę dziesięć metrów nad poziomem wody.

Byłem całkiem dobrym pływakiem i tak szybko jak tylko mogłem oddaliłem się od statku. Wokół mnie byli inni, ale także i martwe ciała. Część ludzi próbowała dopłynąć do tratwy, ale ponieważ było ich zbyt wielu, nie poszedłem w ich ślady. Kiedy odpływałem, ktoś powiedział mi żebym płynął pieskiem, twierdząc że daje to lepsze rezultaty. I wiecie co? To działało!

Znosiła mnie fala, ale wciąż kierowałem się w stronę odległego okrętu. Inni też go widzieli i część zaczęła tam płynąć, ale reszta wyglądała na wyczerpanych i oczekujących jedynie na utonięcie. Krzyczałem żeby płynęli w stronę okrętu, coraz słabiej widocznego w gasnącym świetle dnia. Sądzę że krzyczałem bardziej dla podniesienia siebie samego na duchu ale chciałbym myśleć, że próbowałem zmusić innych do wysiłku. Słyszałem modlitwy, a jeden z rozbitków płakał. Przede mną dwóch ludzi próbowało zdjąć pas z utopionego żołnierza. Nie wiem, kim byli.

Z powodu pchającego mnie rozkołysu niewiele czasu minęło, zanim zostałem tylko z niewielką grupą. Cichły wołania o ratunek. Skupiłem uwagę na okręcie do którego chciałem dotrzeć. Wraz z narastającą ciemnością zacząłem wątpić czy uda mi się to, zanim zacznie odpływać.

[Ponieważ] inni musieli myśleć tak samo, zaczęliśmy gorączkowo płynąć. Wydawało się że minęły wieki zanim dotarliśmy do okrętu; w rzeczywistości była to prawdopodobnie godzina lub coś w tym rodzaju. Wokół byli przesiąknięci wodą ludzie, chwytający wyrzucone za burtę liny. Niektórzy wdrapywali się po nich niczym gromada małp; inni – tak jak ja – tylko trzymaliśmy się ich, starając się odzyskać siły. Jestem prawie pewny że widziałem marynarza który skoczył do wody, aby pomóc rannemu. Nigdy nie mogłem tego zweryfikować ale przysięgam, że widziałem to.

W końcu spróbowałem wspiąć się, ale zaraz się ześlizgnąłem. W końcu znalazłem grubszą linę i dzięki niej dostałem się na pokład. Marynarz spytał mnie czy zostałem trafiony a ja powiedziałem, że nie wiem. Pokazał mi okolice prawego pośladka. Opuścił moje spodnie i wtedy zobaczyłem, że są zakrwawione. Ktoś zaprowadził mnie pod pokład i przyłożył mi na ranę ręcznik. Miałem go trzymać aż do zastopowania krwawienia. Siedzący obok żołnierz powiedział: „Musiałeś dostać gdy nas trafili”.

W tym punkcie mam pytanie. Czy nie byliśmy pod deszczem odłamków artylerii przeciwlotniczej eskorty konwoju? Po zejściu na ląd i później w obozie gdzie wypoczywaliśmy, słyszałem jak wielu rozbitków mówiło o tym, jak nas – będących w wodzie – ostrzeliwały niemieckie samoloty. Ja nie widziałem ani nie słyszałem jakichkolwiek samolotów w pobliżu – nie mówiąc już o strzelaniu do nas. Moim zdaniem to, co uważano za kule z atakujących samolotów było po prostu spadającymi odłamkami artylerii przeciwlotniczej. Wciąż uważam, że zostałem trafiony odłamkiem „friendly fire” (bratobójczego ognia) eskorty.”

Williams wspominał także, że w obozie wypoczynkowym do rozbitków przyjechali oficerowie z dokumentami, które należało podpisać. Zgodnie z ich treścią nigdy – teraz ani później – uratowani żołnierze nie mieli prawa nikomu powiedzieć co się stało. Wielu pisało listy do domu, ale cenzorzy byli czujni.

Należy dodać, że wielu rozbitków znalazło się w wodzie bez nadmuchiwanych pasów ratunkowych, ale nawet wśród tych, którzy je nałożyli i nadmuchali, były liczne przypadki utonięcia na skutek niewłaściwego ich założenia.

Pas przed napełnieniem go powietrzem z dwóch załączonych butli


Zdjęcie pokazuje właściwą, odpowiednio wysoką pozycję pasów



Niestety, liczni, nieprzeszkoleni w ich używaniu żołnierze napełniali je powietrzem zaciskając na biodrach i tak skakali do wody, mając na głowach hełmy. Nader często powodowało to tragiczną w skutkach zmianę środka ciężkości: po wpadnięciu do wody ciało przekręcało się nogami do góry i głową w całości znajdującą się pod wodą. Kilkadziesiąt sekund rozpaczliwych prób odwrócenia ciała o 180 stopni i... już było po wszystkim.

Ze znajdujących się na „Rohnie” 2195 osób zginęło aż 1184, w tym 1050 amerykańskich żołnierzy, 120 członków załogi (pięciu oficerów i 115 laskarów), 11 artylerzystów oraz trójka z Czerwonego Krzyża. Ponieważ mnóstwa ciał nie odnaleziono, wiele rodzin otrzymało telegramy informujące o „zaginięciu w akcji” ich bliskich. Dopiero po dłuższym czasie wystosowano pisma, informujące iż dana osoba „zginęła w akcji”.

Ofiar z pewnością byłoby mniej, gdyby nie skandaliczna i niezrozumiała decyzja dowódcy zespołu siedmiu pustych jednostek desantowych piechoty, które pojawiły się w rejonie zatonięcia „Rohny” krótko po pójściu jej na dno. Dowódca ów wiedział co się stało, ale pomimo tego nie włączył się do akcji ratowniczej. Nie są znane wszystkie konsekwencje wyciągnięte wobec tego oficera – wiadomo jedynie, iż natychmiast usunięto go z dowódczego stanowiska.

Szeregowiec Archie Arlie Dalton, jedna z ofiar tragicznego wieczoru...


...i telegram do jego matki, o treści:
Z upoważnienia Sekretarza Wojny wyrażam głęboki żal że Pani syn Szeregowiec Archie A. Dalton został zgłoszony jako zaginiony w akcji od dwudziestego szóstego listopada w rejonie Afryki Północnej. Jeśli otrzymamy dalsze szczegóły lub informacje, będzie Pani bezzwłocznie poinformowana



Ocalałym rozbitkom dano kilka tygodni relaksu, po czym zaokrętowano ich i wysłano do Indii, skąd następnie trafili do Chin i Birmy.

*

W końcu Amerykanie musieli coś powiedzieć na temat listopadowej hekatomby. W lutym 1944 rząd poinformował o śmierci ponad tysiąca żołnierzy na zatopionym transportowcu, ale bez podawania jego nazwy. Podano także że statek zatonął po storpedowaniu go przez okręt podwodny, nie chciano bowiem, żeby na światło dzienne przedostała się informacja o skuteczności bomb szybowcowych. Dopiero w czerwcu 1945 rząd podał dokładną liczbę ofiar, odkrywając także nazwę statku.

Pełny opis wydarzeń ukazał się dopiero w 1967 roku, po wejściu w życie Freedom of Information Act, czyli Ustawie o Wolnej Informacji. Relacja ta nie dotarła jednakże ani wtedy ani przez wiele późniejszych lat do szerokiej opinii publicznej, czego dowodem mogą być słowa wydawcy „American History Magazine”, Eda Holma z roku 1994:

„Po pięćdziesięciu latach badań przez historyków z całego świata i po opublikowaniu tysięcy książek i artykułów prasowych wydawało się, że praktycznie nic już nie pozostało do odkrycia z historii II Wojny Światowej”.

I dalej:

„ Wiem że ponad tysiąc stu członków załogi zginęło, kiedy pancernik Arizona poszedł na dno w Pearl Harbor w grudniu 1941, i że prawie dziewięciuset ludzi z Marynarki poniosło śmierć kiedy w lipcu 1945 zatonął krążownik Indianapolis. Ale nigdy nie słyszałem o Rohnie”.

Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych żyjący świadkowie tej tragedii zaczęli opowiadać swoje historie lokalnym gazetom. Jeden z artykułów trafił do komentatora CBS News który starał się nagłośnić sprawę na cały kraj, ale po tylu latach poruszyła ona już tylko nielicznych.

Dopiero w roku 1996 w Seale, Alabama odsłonięto niewielki pomnik upamiętniający ofiary z „Rohny”


Wydano także co najmniej trzy książki o znamiennych tytułach:
SEKRET ALIANTÓW Zatonięcie HMT Rohna
ZAGŁADA ROHNY Ukryta tragedia II wojny światowej
ZAPOMNIANA TRAGEDIA Zatonięcie HMT Rohna

, ,

Post zmieniony (03-05-20 12:10)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 23 z 80Strony:  <=  <-  21  22  23  24  25  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024