KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 66 z 80Strony:  <=  <-  64  65  66  67  68  ->  => 
17-10-20 16:35  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Jakie pytanie taka odpowiedź -"dać sobie spokój i przejść na konradusową emeryturę".

Post zmieniony (17-10-20 16:36)

 
17-10-20 18:46  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Leć Adam leeeeć.....

 
18-10-20 11:35  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Ja Ci dam emeryturę ;) Pisz Pan, pisz.

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
18-10-20 14:05  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

- Ryszardzie, Twoją wypowiedź odbieram jako ironiczny klaps. Jeśli się mylę, napisz, to wezmę ją na serio.
- yak/Borowy - jak to mówią Rosjanie: "well noted".

 
18-10-20 15:21  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Pytałeś to Ci odpowiedziałem - jakie pytanie taka odpowiedź.
A powiedz mi jaki był sens zamieszczenie z Twojej strony retorycznego pytania ?
O swój piar i autoreklamę sam dbasz, ja (jak i inni) czytam z dużym zainteresowaniem Twoje opowiadania i w pełni doceniam Twój trud i zaangażowanie w ich przygotowanie, ale czy naprawdę wymagasz ciągłych oklasków ? :-)

 
18-10-20 20:17  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Nie wymagam oklasków, ale widzę że już od dawna Opowieści są przyjmowane obojętnie, bez żadnego odzewu, tak często interesującego w przeszłości - tak, jakby się już zdążyły znudzić. I dlatego właśnie od czasu do czasu nachodzą mnie wątpliwości.

Przy okazji: co w moim postępowaniu uważasz za "dbanie o piar i autoreklamę"? To, że od czasu do czasu z satysfakcją podaję liczbę wejść? To, że dla wygody Czytelników prowadzę spis Opowieści? A może gdzieś w necie znalazłeś zachęty do zapoznawania się z moim geniuszem? W ramach piaru i autoreklamy, oczywiście. A zatem?

 
18-10-20 22:08  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

:-)

 
19-10-20 14:20  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Nie odpowiedziałeś, stary pierniku (jestem od Ciebie młodszy o rok, więc mogę tak Ciebie nazywać!),co w moim postępowaniu uważasz za "dbanie o piar i autoreklamę"?

 
01-01-21 13:22  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Jeśli myśleliście, że to już koniec Opowieści, to się grubo pomyliliście :-) W Nowym Roku witam Was kolejną historią!

Opowieść 562

ŚLADAMI SCYPIONA AFRYKAŃSKIEGO I ADMIRAŁA NELSONA, CZYLI DLACZEGO WARTO ZNAĆ HISTORIĘ

Aż do lata 1943 roku amerykańskie niszczyciele nie miały właściwie okazji pokazać co potrafią zdziałać same, bez balastu ciężkich okrętów, które musiały osłaniać. W rezultacie bitwy toczyły głównie krążowniki, podczas gdy niszczyciele pełniły przy nich jedynie funkcję „obstawy”. Dziwna postawa, zważywszy, że Japończycy pokazali już jak można i należy używać niszczycieli. Najbardziej bolesną nauczką którą dali US Navy był bitwa koło przylądka Tassafaronga na północy Guadalcanalu, kiedy to osiem japońskich niszczycieli eskortowało sześć transportowców wiozących żołnierzy. Działo się to w nocy z 30 listopada na 1 grudnia 1942 roku.

Przeciwko owej, obarczonej przede wszystkim zadaniem obrony statków ósemce, Amerykanie wystawili prawdziwą armadę: cztery ciężkie i jeden lekki krążownik, oraz sześć niszczycieli. Bitwa skończyła się wspaniałym zwycięstwem Japończyków, którzy za cenę jednego niszczyciela („Takanami”) zatopili ciężki krążownik „Northampton”, bardzo poważnie uszkadzając trzy pozostałe okręty tej klasy: „Minneapolis”, „Pensacola” i „New Orleans”. Cała trójka wróciła do linii dopiero po wielu miesiącach remontów. A jak wyglądał udział w bitwie amerykańskich niszczycieli? Jedyne do czego je użyto, to ratowanie po bitwie rozbitków!

Kompromitująca porażka ciężkich okrętów w starciu z niszczycielami dała wiele do myślenia komandorowi Arleighowi Burke, dowódcy Grupy Operacyjnej 31.2 składającej się z sześciu niszczycieli, zgrupowanych po trzy w Dywizjonach 12 i 15. Interesujący się historią starożytną oficer dokładnie przeanalizował morską taktykę rzymskiego wodza Publiusza Korneliusza Scypiona, żyjącego w latach 236-183 p.n.e., sławnego pogromcę Hannibala podczas II wojny punickiej (Rzym kontra Kartagina). Po swoich zwycięstwach otrzymał zresztą zasłużony przydomek „Afrykański”.

Burke doszedł, iż Scypion podczas kilku morskich starć w pobliżu lądu uderzał na wroga w otwarty sposób tak, aby ten zwrócił ku atakującym całość swoich sił. W chwili gdy zdawało się, że los Rzymian wkrótce będzie przesądzony, zza cypla czy półwyspu wyłaniały się niespodziewanie kolejne okręty Scypiona, które – nawet gd nie były specjalnie liczne - uderzały z boku lub tyłu na kompletnie zaskoczone jednostki kartagińskie, niezdolne w takiej sytuacji do natychmiastowego przegrupowania się, co z miejsca wprowadzało ogromny chaos w szeregach. Co więcej, gdy tylko okręty zaczynały się obracać ku nowemu przeciwnikowi, jego pierwszy zespół wznawiał atak na chwilowo bezbronne jednostki, wzięte teraz w dwa ognie. Podczas starć z Japończykami, rolę cyplów czy półwyspów mogły odgrywać ciemności nocy.

Między innymi ta wiedza ta pozwoliła komandorowi opracować taktykę współdziałania w nocy pary idących równoległymi kursami dwóch zespołów niszczycieli. Po dostrzeżeniu wroga pierwszy zespół wyrzucał torpedy, po czym natychmiast zmieniał pozycję. W przypadku gdy któraś z torped trafiła, a nieprzyjaciel odpowiedział ogniem w kierunku oddalających się okrętów, drugi zespół natychmiast rozpoczynał atak z innej strony, dezorientując wroga. Gdy ten zmieniał kurs aby się z nim rozprawić, do powtórnego ataku ruszał pierwszy z nich.

Burke zabrał się także za stosowaną do tej pory doktrynę, wyznaczającą z góry bardzo konkretne zadania poszczególnym okrętom, co nader często kłóciło się potem z realiami bitwy. Tym razem komandor sięgnął do Nelsona, który przed bitwą pod Trafalgarem wydał jedynie ogólne rozkazy kapitanom, pozwalając na odstępowanie od nich, jeśli wymagać tego będą aktualne, dynamicznie przecież rozwijające się okoliczności. Taka decyzja szalenie pomogła uniknąć już w trakcie boju tego, co jeszcze do tej pory było regułą: konieczności stałego przekazywania nowych, aktualizowanych szczegółowych rozkazów, co najczęściej przynosiło jedynie zamieszanie.

Przypomnijmy, że do dnia tego słynnego starcia, okręty walczących ze sobą flot zazwyczaj płynęły równolegle do siebie, strzelając pełnymi salwami burtowymi. Nelson zdecydował się na zaskakujący atak dwoma kolumnami, idącymi PROSTOPADLE do długiej linii hiszpańskich okrętów, mając za zadanie jej rozerwanie, co oznaczało zerwanie łączności admirała Villeneuve ze znaczną częścią jego floty. Licznych okrętów nagle pozbawionych rozkazów co robić w danej sytuacji, gdy poprzednie nie przystawały już do rzeczywistości.



Wprawdzie manewr taki oznaczał, iż przez dobrą godzinę Anglicy mogli odpowiadać na salwy burtowe tylko z nielicznych dział dziobowych, ale gdy już przecięli szyk Hiszpanów, to oni teraz strzelali z burt do dziobów i ruf wrogich jednostek (stawiając tak zwaną kreskę na T), nie tworzących w dodatku już jednego zespołu.

Ponieważ jednakże w morskiej bitwie nie ma nic pewnego, Nelson pozostawił kapitanom prawo odrzucenia niewygodnych dla nich w danej sytuacji rozkazów (!), mówiąc: „Żaden kapitan nie popełni błędu, jeżeli ustawi okręt równolegle do przeciwnika”. Innymi słowy, okoliczności mogą wymusić bezkarne działanie wbrew wcześniejszym rozkazom, pod warunkiem przestrzegania podstawowej zasady, że tylna część nieprzyjacielskiego zespołu musi zostać odcięta, a przeważająca siła być na niej skoncentrowana.

Ta niebywała do tej pory swoboda decyzji oznaczała, że nie było potrzeby wydawania w trakcie bitwy rozkazów korygujących uprzednie, co w praktyce i tak się na ogół z oczywistych względów nie udawało. Dziś nazwalibyśmy to elastycznością w miarę rozwoju akcji.

Arleigh Burke zdawał sobie doskonale sprawę, że nawet pomimo posiadania łączności radiowej, próby sztywnego trzymania się wydanych przed bitwą rozkazów, niezależnie od rozwoju sytuacji, mogą skończyć się fatalnie – jak to czasem do tej pory się zdarzało. W rezultacie opracowano czteropunktową doktrynę dla niszczycieli, której W ZASADZIE należało się trzymać, chyba że w trakcie starcia zmieniły się okoliczności:
- Atakować natychmiast po dostrzeżeniu przeciwnika, bez czekania na rozkaz
- Najpierw torpedy. Nie otwierać ognia z dział, zanim torpedy nie dojdą do celu [aby przedwcześnie nie zdradzić swojej obecności]
- Operować w dwóch grupach o tej samej sile, a każda powinna mieć możliwość zaatakowania niezależnie od tego, w którą stronę skręci przeciwnik (ogień krzyżowy)
- Obie grupy powinny dawać sobie wzajemne wsparcie
Niby nic specjalnego, ale jednak: oto po raz pierwszy niszczyciele miały działać niezależnie jako okręty ofensywne, a nie tylko osłaniające cięższe jednostki.

Komandor Burke nie miał jednakże okazji być pierwszym, który w praktyce sprawdził sens takiego podejścia do bitwy, ponieważ 3 sierpnia zdał dowództwo nad złożoną z niszczycieli Task Force 31.2 komandorowi Frederickowi Moosbruggerowi. Zespół ten miał pełnić zadania uderzeniowe w ramach Sił Amfibijnych kontradmirała Wilkinsona zastępując krążowniki, wśród których po dwóch ostatnich bitwach trudno było znaleźć jakiś nieuszkodzony.

Komandor Moosebrugger w latach wojny. Na piersi świeżo zdobyty Krzyż Marynarki (Navy Cross), przyznawany za „niezwykłe bohaterstwo w walce”


Przy okazji wyjaśnijmy pewne nieporozumienie dotyczące przydomka Burkego, czyli „31 knots Burke” (31-węzłowy Burke). Nie oznaczało to, że zawsze gnał ile stocznia dała (niszczyciele mogły płynąć przecież szybciej niż 31 węzłami) ale przeciwnie: ustawił limit prędkości na dowodzonych przez siebie okrętach na poziomie 31 węzłów, ponieważ zdarzyło mu się wcześniej na, że gdy jego USS „Spence” rozwijał przez dłuższy czas maksymalne 34 węzły, kotły niszczyciela uległy uszkodzeniu. 31 węzły były zatem rozsądnym kompromisem pomiędzy chęciami, a realiami. Wyjaśnienie to wydaje się prawdziwsze od wersji, według której niszczyciele Burkego weszły (szczęśliwie bezkarnie) na japońskie pole minowe. Ponoć po usłyszeniu o tym admirał Halsey – głównodowodzący US Navy na Pacyfiku – natychmiast spytał Burkego co robi w tym miejscu, na co ten odpowiedział „[Robię] 31 węzłów”.

„31-węzłowy Burke”, zdjęcie z lat wojny


Moosebruger miał pod rozkazami sześć okrętów:
- 12 Dywizjon Niszczycieli: „Dunlap” (okręt flagowy), „Craven” i „Maury” – dowódcą dywizjonu był sam Moosebruger
- 15 Dywizjon Niszczycieli: „Lang”, „Sterett” i „Stack”, dowodzone przez komandora Rogera Simpsona
które miały atakować japońskie jednostki, wiozące wojsko i zaopatrzenie na Kolombangarę, jedną z wysp archipelagu Salomona. Do tej pory japońskim okrętom udawało się szczęśliwie przenikać przez amerykańską obronę. Ze względu na szybkość niszczycieli które coraz częściej wypełniały te zadania, wypady te otrzymały od Amerykanów nazwę Tokijskiego Ekspresu (Tokio Express).



Plan zaczynającej się 6 sierpnia 1943 roku operacji zakładał:
- okręty wejdą 15 węzłami do zatoki – właściwie cieśniny - Vella (na mapie Vella Gulf) tuż po zachodzie księżyca;
- na linii łączącej wyspę Vella Lavella z Gizo, oba dywizjony zajmą pozycję około 4 kilometry od siebie, nadal idąc niezmienioną szybkością;
- kurs ten doprowadzi niszczyciele w pobliże zachodniego brzegu wyspy Kolombangara, gdzie spodziewano się japońskich transportowców;
- 15 Dywizjon krąży w pobliżu wyspy, podczas gdy mający na uzbrojeniu 44 torpedy 12 Dywizjon zajmie pozycję dalej na północ, aby w razie czego zaatakować niszczyciele lub możliwe cięższe okręty, idące w dalekiej osłonie;
- w przypadku pojawienia się takich sił, 12 Dywizjon wystrzeli torpedy z dystansu 9 kilometrów, a po kilku minutach otworzy ogień. 15 Dywizjon pełni rolę osłony dla szykujących się i przeprowadzających atak torpedowy kolegów;
- dopóki nieprzyjaciel nie odkryje i nie zacznie ostrzeliwać 12 Dywizjonu, 15 Dywizjon poprzestaje tylko na ataku torpedowym, otwierając ogień dopiero wtedy, gdy torpedy dojdą celu;
- nad niszczycielami miały się pojawić dwie grupy po trzy maszyny typu Liberator Black Cat, ale zła widoczność oraz kłopoty z radarami samolotów spowodowały, że bombowce nie odnalazły okrętów.

Zespół nazwany MIKE (Task Group Mike) wyszedł 6 sierpnia o 11:30 z zatoki Purvis przy wysepce Florida, położonej kilkaset kilometrów na południowy wschód od Kolombangary. Wyjście przyspieszono o godzinę, ponieważ stan maszyn USS „Maury” pozwalał na rozwinięcie najwyżej 27 węzłów. W pobliżu wyspy Savo okręty ustawiły się w okrąg z „Dunlapem” w centrum, co miało ułatwić obronę w przypadku ataku lotniczego.

USS „Dunlap” był flagowym okrętem Task Group MIKE


O 17:30 Moosbrugger otrzymał informację z lotniczego zwiadu o dostrzeżeniu japońskich okrętów na północny wschód od Kolombangary. Amerykanie wyliczyli, że przeciwnik znajdzie w się w Zatoce Vella około północy. Sytuacja aż się prosiła o zastawienie pułapki, tym bardziej, że noc zapowiadała się wyjątkowo ciemna. Niebo pokrywały nisko wiszące chmury, a częste szkwały dodatkowo pogarszały widoczność. Wraz z upływającym czasem malała odległość z której cokolwiek można było zobaczyć, i w końcu nawet znakomitej jakości japońskie nocne lornetki nie sięgały dalej, niż 3-4 kilometry. A Amerykanie mieli radar…

Gdy o 22:00 niszczyciele docierały do cieśniny rozdzielającej wyspy Gizo i Ranonnga, nie przyspieszyły, ale wciąż utrzymując 15 węzłów zaczęły rozglądać się za Japończykami. Zgodnie z planem grupy odeszły od siebie na cztery kilometry, tworząc dwie kolumny, z odstępami około pięćset metrów pomiędzy kolejnymi okrętami. Pół godziny później szóstka niszczycieli zmieniła kurs i weszła do cieśniny Blackett (na mapie Blackett Straight), po czym kontynuowała marsz wzdłuż zachodniego brzegu Kolombangary. Była 22:50.

Księżyc zaszedł o 22:26, i nad spokojnym morzem zapanowały prawie kompletne ciemności. Do braku światła księżyca doszły nisko wiszące chmury, a częste szkwały dodatkowo pogarszały widoczność. W końcu nawet japońskie lornetki nie mogłyby sięgnąć dalej, niż 3-4 kilometry. A Amerykanie mieli radar…

O 23:18 na radarze flagowego „Dunlapa” pokazał się odległy o 4300 metrów kontakt, ale ponieważ nie potwierdził tego żadne z pozostałych niszczycieli, słusznie uznano ów kontakt jako fałszywy. O 23:23 zwiększono szybkość do 25 węzłów.

23:33. Radarzyści „Dunlopa” ponownie zgłosili kontakt, ale tym razem odległy o 23 kilometry, i tu już nie mogło być mowy o fałszywym echu, ponieważ zauważono go także na ekranie „Cravena”! Dowodzący nim komandor porucznik Francis Williamson przekazał przez UKF „Mam trzy cele, jak dla mnie, wyglądają cudownie duże” [w sensie: to nie jakieś tam barki], na co z „Dunlopa” odpowiedziano mu „My mamy cztery”. Zaraz potem otrzymano dane z Centrum Wywiadu Bojowego (Combat Inteligence Center) podające, że wrogie okręty idą w kolumnie z prędkością 25-30 węzłów, delikatnie zygzakując.

Jak się wkrótce okazało, były to cztery japońskie niszczyciele wypełnione setkami żołnierzy i zaopatrzeniem, wśród których był słynny „niezatapialny” okręt komandora Tameichi Hary, czyli „Shigure”. Oto skład całego zespołu:
- dwa okręty 4 Dywizjonu Niszczycieli, czyli „Hagikaze” (okręt flagowy) i „Arashi”
- jeden okręt 24 Dywizjonu Niszczycieli, czyli „Kawakaze” oraz jeden z 27 Dywizjonu Niszczycieli, „Shigure”.

„Shigure”


Formalnie Dywizjon winien składać się z czterech jednostek, ale minęły już czasy, gdy niszczycieli było na tyle dużo, żeby zespoły miały pełny skład. Z tego powodu komandor Hara wprawdzie nominalne dowodził czterema niszczycielami, ale miał do dyspozycji tylko jeden. Jednookrętowy dywizjon… Komentując awans komandora, admirał Kondo powiedział mu: „Jesteście dowódcą dywizjonu, ale brakuje nam okrętów, a więc trzy [pozostałe] pańskie okręty używane są przez innych dowódców. Mogą minąć miesiące, zanim pan przejmie dowodzenia nad wszystkimi czterema”.

Najgorzej w tym wszystkim musiał się czuć dowódca „Shigure”, komandor porucznik Kimio Yamagami, który jedynie formalnie dowodził okrętem. W praktyce wszystkie rozkazy, łącznie z dotyczącymi manewrów, szybkości, momentu otworzenia ognia itp. wydawał Hara, co czyniło z Yamagami jedynie jego asystenta.

23:40. Oficer torpedowy „Dunlapa” podał namiar na przeciwnika. Zespoły szły na spotkanie z prędkością 50 węzłów. Okręty 12 Dywizjonu dostały rozkaz zmiany kursu i gotowość do odpalenia torped w każdej chwili. Potem jeszcze dwukrotne zmiany kursu, aż wreszcie niszczyciele ustawiły się po lewej stronie wrogiej kolumny. Tymczasem trzy okręty 15 Dywizjonu zajęły pozycję umożliwiającą przejście przed dziobem Japończyków, w gotowości do oddawania pełnych salw burtowych.

Zaczęło się! O 23:42, z odległości nieco ponad 6 kilometrów 12 Dywizjon odpalił 24 torpedy, które powinny dojść do celu po 3-4 minutach. Ponieważ widoczność nie przekraczała 4 kilometrów, Japończycy nie mieli o tym pojęcia tym bardziej, że na rurach amerykańskich wyrzutni zainstalowane były osłony, ukrywające blask powstający w chwili odpalenia. Po wystrzeleniu torped – na każdym z okrętów opuszczały one rury w trzysekundowych odstępach – Moosbrugger nakazał ostry zwrot, aby uniknąć możliwego kontrataku Japończyków.

„Dunlop” atakuje


Dopiero o 23:43, jako pierwszy, dojrzał Amerykanów obserwator z „Shigure”. Nie był to przypadek: ciągłymi, powtarzanymi do bólu ćwiczeniami, Hara zrobił z załogi niszczyciela znakomity zespół, nigdy nie zdający się na innych. Tak było i teraz. „Białe fale! Ciemne obiekty! Liczne okręty idą w naszym kierunku!”

Idący na końcu szyku „Shigure” był także jedynym japońskim niszczycielem, który – mając po prawej „bezpieczną” Vella Lavella - szedł z rurami wyrzutni skierowanymi na lewą burtę: na pozostałych jednostkach pozostawiono je bezmyślnie w osi okrętów. Hara wydał rozkaz wystrzelenia ośmiu torped, z których zaledwie jedna eksplodowała, tyle że w śladzie torowym amerykańskiego niszczyciela. Zanim jednakże ostatni pocisk opuścił rurę wyrzutni, o 23:45 (lub minutę później) ciemność rozdarł wielki płomień, za którym podążył ogromny huk. Potem jeszcze jedno trafienie, i jeszcze, i jeszcze! Na trzech japońskich okrętach wybuchy torped spowodowały kolejne, wewnętrzne eksplozje. Głowice bojowe nie wypełniał – jak do tej pory – trotyl, ale wynaleziony przez Brytyjczyków i przekazany Amerykanom o wiele silniejszy torpex.

Do celu doszło 7 – a właściwie 8, o czym dalej - torped spośród 24 wystrzelonych, co – śmiem twierdzić - nie było wcale aż tak rewelacyjnym wynikiem, biorąc pod uwagę niewielką odległość do celu i pełne zaskoczenie. Hara napisał później, iż „był to jeden z najwspanialszych ataków torpedowych w historii”. Dlaczego zatem uważam, że więcej torped powinno dojść celu?

Ponieważ zapalniki magnetyczne amerykańskich torped często zawodziły, rozkazano bazować na zapalnikach uderzeniowych, z ręcznie nastawianą głębokością biegu. Jako że tej nocy spodziewano się mocno zanurzonych transportowców, większość torped nastawiono na przebieg 5-8 stóp pod powierzchnią wody, co w przypadku tej większej wartości było zbyt głęboko jak na niszczyciele. Pomyślał o tym jedynie pierwszy oficer z „Maury”, na którego natarczywą prośbę jego dowódca, komandor Geizer Sims, zezwolił nastawić przebieg ośmiu torped tylko na 5 stóp. Według wszelkiego prawdopodobieństwa aż pięć torped tego niszczyciela doszło do celu, czyniąc okręt głównym bohaterem tej nocy.

Aż trzy pociski z owej 24-torpedowej salwy trafiły w maszynownię „Arashi”, który z miejsca stanął w płomieniach. Czwarta i piąta torpeda dopadły „Kawakaze, wybuchając w magazynie amunicyjnym pod mostkiem, i powodując wielki pożar, który objął całą dziobową sekcję. Z kolei „Hagikaze” oberwał dwukrotnie w kotłownię, co spowodowało natychmiastowe zatrzymanie się z miejsca objętego pożarami okrętu. Ósma torpeda trafiła w ster „Shigure” nie wybuchając jednakże, ale wybijając w nim otwór (!) o średnicy 60 centymetrów, co Japończycy odkryli dopiero po czterech miesiącach, gdy okręt wszedł na suchy dok. Niszczyciel komandora Hary postawił zasłonę dymną i odszedł w noc, aby przeładować wyrzutnie.

Tymczasem Amerykanie kontynuowali realizację swego planu, zgodnie z którym trójka niszczycieli z 15 Dywizjonu postawiła „kreskę na T”, czyli znalazła się w szyku liniowym przed dziobami ciężko już doświadczonych okrętów przeciwnika. O 23:47 otwarto ogień, strzelając pełnymi salwami burtowymi w objętą pożarami trójkę niszczycieli.

Najbliżej, bo o niecałe trzy kilometry znajdował się „Kawakaze”, i na nim początkowo Amerykanie skoncentrowali ogień. Dodatkowo „Stack” wystrzelił cztery, niecelne, torpedy. Japoński niszczyciel o 23:52 przekręcił się do góry dnem, po czym poszedł na dno.

„Kawakaze” poszedł na dno jako pierwszy


W tym czasie na pole bitwy – a raczej rzezi – powróciły okręty 12 Dywizjonu, otwierając o 23:55 ogień na „Arashi”. Niszczyciel ten, wraz z wciąż nie rezygnującym z walki „Hagikaze” otworzył gęsty, ale chaotyczny ogień, który jednakże umilkł już po pięciu minutach, kiedy to wszystkie działa obu okrętów zostały rozbite.

„Arashi” zatonął krótko po północy


W tym czasie na plac boju powrócił ”Shigure”, ponownie z pełnymi rurami wyrzutni torpedowych. Żaden z japońskich niszczycieli nie odpowiadał na wezwania Hary, co nie pozostawiało wątpliwości co do ich losu. Ostatecznie komandor nie podjął nierównej walki, a to z powodu obecności 250 żołnierzy na burcie: mógł wprawdzie poświęcić okręt i załogę podejmując samobójczą walkę z przeważającym przeciwnikiem, ale nie chciał przy tym przynieść bezsensownej śmierci swoim nietypowym pasażerom. O 00:15 „Shigure” zawrócił do Rabaulu.

Ostatni z porozbijanych japońskich niszczycieli, „Hagikaze”, dogorywał jeszcze do 00:21, kiedy to trójka okrętów Simpsona (15 Dywizjon) odpaliła po dwie torpedy. Dwie minuty później trzy z nich przesądziły los dzielnego okrętu. Amerykańskie radary pokazywały teraz puste morze, jakimś cudem nie wychwytując znajdującego się wciąż w ich zasięgu „Shigure”.

Trzecią ofiarą znakomitej akcji niszczycieli Moosebruggera był „Hagikaze”


„Maury” zgłosił awarię głównej pompy zasilającej, co ograniczyło jego szybkość do 24-25 węzłów. W tym stanie rzeczy Moosebrugger rozkazał swego dywizjonowi obejście Kolombangary od północy, kierując się nastepnie do bazy. Okręty Simpsona pozostały jeszcze na miejscu przez jakiś czas, mając za zadanie ratowanie rozbitków.

Trójka niszczycieli krążyła powoli po pokrytym grubą warstwą paliwa morzu, wśród setek ocalałych marynarzy i żołnierzy. Na widok wywieszonych za burtę siatek i lin zaczęli oni śpiewać „Hymn do Martwych”, odmawiając przyjęcia pomocy. W rezultacie straty wśród Japończyków sięgnęły aż 1210 osób, w tym 685 żołnierzy. Ocalało 310 osób, a wśród nich dowódca 4 Dywizjonu Niszczycieli, komandor Kaju Sugiura, zaokrętowany na „Hagikaze”. Unosił się na wodzie przez całe 30 godzin (!), zanim dostał się na brzeg Vella Lavella, skąd zabrano go, wraz z wielu innymi, dopiero po tygodniu. Jak komandor powiedział później Harze, torpedy zauważono dopiero wtedy, gdy znajdowały się zaledwie o kilkaset metrów, co nie dało czasu na przeprowadzenie skutecznego uniku. Pamiętajmy, że gdy okręt płynie 30 węzłami – a tak było w tym przypadku – ster reaguje dopiero po upływie mniej więcej minuty!

Wynik starcia – trzy zatopione niszczyciele i 1210 śmiertelnych ofiar z jednej strony, i nawet ani jednego rannego z drugiej - oznaczał całkowitą porażkę zadufanych w sobie Japończyków. Bitwa miała także znaczenie psychologiczne: oto po raz pierwszy Amerykanie okazali się lepsi w nocnej walce torpedowej. Oczywiście decydującą rolę odegrał tu radar – Japończycy zbyt późno zrozumieli rolę elektroniki w nowoczesnej wojnie! – ale wiele znaczyła także nowa doktryna zakładająca użycie niszczycieli jako samodzielnej siły bojowej. Dodajmy do tego bezbłyskowy proch, plus na wszelki wypadek specjalne osłony wylotów luf, oraz użycie torpexu.

Nie możemy tu także zapomnieć o zwykłym szczęściu! Poprzednio nieraz się zdarzało, że doskonałe nocne japońskie lornetki szybciej wyszukiwały nieprzyjaciela niż robił to amerykański radar (!), ale tym razem słaba widoczność zdecydowanie pomogła niszczycielem Mooserbruggera, które wygrały aż trzy do zera.

--

Post zmieniony (03-01-21 18:00)

 
02-01-21 23:27  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dziadek-Tadek 

Na Forum:
Relacje w toku - 1
Relacje z galerią - 1
 

Dzięki Akra za kontynuację Opowieści. To wspaniały prezent noworoczny.
Jak zawsze czekam na kolejne.
Pozdrawiam

--
Co by tu jeszcze ... skleić panowie?

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 66 z 80Strony:  <=  <-  64  65  66  67  68  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024