KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 64 z 80Strony:  <=  <-  62  63  64  65  66  ->  => 
10-09-20 20:06  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Mimo godnej pochwały ich postawy, to jednak zamiast zdjęcia biskupów mogłeś dać zdjęcie Loli Milanés ;-)

Natomiast prócz poznania szczegółów katastrofy Sirio, tej opowieści zawdzięczam "odkrycie" z niemałym zaskoczeniem... wyspy Alborán (i Nubes).
A miałem się za nieźle znającego geografię :-)
Człowiek uczy się przez całe życie, a i tak głupi umrze.

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
10-09-20 20:18  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Gdyby taki Schettino czytał do poduszki ...

 
17-09-20 10:15  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

DZIŚ RANO ODNOTOWAŁEM WEJŚCIE NA MOJE OPOWIEŚCI NUMER 200.069. Ponad 200 tysięcy... Jak to mówią Rosjanie: WOW! (albo ŁAŁ!), czyli po polsku: O RANY! (lub O K..A!)

Pisanie dzisiejszej Opowieści szło mi jak krew z nosa, ponieważ... nazbierałem zbyt wiele informacji, w tym relacji osobistych. Żeby wszystko opisać, musiałem przekopać się przez ponad 100 stron wydruku! W końcu wyszło mi to, co wyszło :-)

Następnym razem przeczytacie o japońskim krążowniku „Kumano”. Przypominam, że to o tym okręcie powiedział admirał William Halsey: „Jeśli w ogóle miałbym czuć przykrość z powodu jakiegokolwiek japońskiego okrętu, byłby to „Kumano”.


Opowieść 558


ZGODNIE Z ROZKAZEM ADMIRALICJI

Irlandzka stocznia Harland and Wolff – tak, ta sama, która zbudowała później między innymi „Titanica” – zwodowała 3 czerwca 1909 roku pasażersko-towarowy statek „Leicestershire”, dla Bibby Line, powstałego w 1807 roku armatora może i mało znanego, ale za to, po kilkukrotnych przekształceniach, istniejącego do dzisiaj (!). Parowiec miał 8.069 GRT, i 142 metry długości, a dwie śruby rozpędzały go raptem do 15 węzłów. Cztery cienkie, nieco przechylone do tyłu maszty dodawały lekkości sylwetce. Statek miał niewiele, bo tylko 230 miejsc pasażerskich w jednej, „uśrednionej” klasie. Armator przejął go 11 września co znaczyło, że już na pochylni musiano wykonać bardzo wiele prac wykończeniowych. Dziewicza podróż prowadziła z Birhenhead, Anglia, do stolicy Birmy, Rangunu.

„Leicestershire”


Krótko po wybuchu Wielkiej Wojny statek został zmobilizowany i przeznaczony do przewozu z Indii do Europy wojsk, w dużej mierze składających się z Hindusów. Gdy już przewieziono cały planowany kontyngent, statek wrócił pod cywilne rozkazy, ale w 1917 ponownie stał się wojskowym transportowcem. W 1918 zdarzyło mu się nawet zawieźć do Murmańska oddziały mające walczyć z bolszewikami.

Wcześniej jednak, 11 października „Leicestershire” staranował i zatopił duży, elegancki parowy jacht „Kethailes”. Dziwna nazwa, której nie przetłumaczy nam żaden, najbardziej nawet dokładny słownik angielsko-polski. KETHAILES to po prostu skrót od imion czterech córek właściciela pięknego jachtu, Williama Johnstona: Kathleen, ETHel, AILeen, EStele. Kto by się domyślił?



We wrześniu 1914 Johnston z własnej inicjatywy przekazał jacht do użytkowania Royal Navy, która podjęła na nim działania patrolowe najpierw na Morzu Północnym, a potem na Irlandzkim. Tam właśnie wpadł na niego „Leicestershire”. Życie straciło 17 marynarzy z patrolowca, a drugie tyle – w tym kapitana - uratowano. W 1918 roku rząd zwrócił Johnstonowi równowartość ceny jachtu.

Po wojnie ponownie znajdujący się pod zarządem Bibby Line statek poszedł na stocznię, gdzie zgodnie z panującym trendem przeobrażono go w motorowiec, a zasobnie na węgiel przekształcono w dodatkowe ładownie. W 1930 „Leicestershire” sprzedano firmie British National Exhibition Company. Statek miał pływać po portach krajów Imperium Brytyjskiego pokazując, reklamując i zachęcając do kupna brytyjskich towarów. W 1931 zmieniono nazwę na „British Exhibitor” (exhibitor - wystawca)
Firma zbankrutowała jednak już rok później, a wchodzący w skład masy upadłościowej statek został kupiony przez egipskiego armatora Egyptian Company for Travel and Navigation. Od 1922 roku Egipt był niezależnym państwem, chociaż de facto wciąż zależał od Wielkiej Brytanii.

Zmieniono nazwę na „Zamzam” (święta studnia w Mekce), po czym skierowano statek do przewozu pielgrzymów pomiędzy Suezem a Mekką. Jedną z ładowni przekształcono nawet w meczet, a ze względu na krótki przelot i dobre warunki pogodowe, zwiększono dopuszczalną liczbę pasażerów do sześciuset. Zaledwie po roku statek przeszedł w ręce innego egipskiego armatora, Societe Misr de Navigation (MISR Line), Aleksandria, ale pozostał na dotychczasowej, krótkiej linii.

28 października, gdy statek po powrocie z Japonii stał na doku w Aleksandrii, został uszkodzony przez włoskie bombowce. Naprawy skończono w grudniu, po czym angielski kapitan William Gray Smith – Egiptowi nadal brakowało swoich oficerów – wyszedł z ładunkiem oraz 99 pasażerami w bardzo długi rejs biegnący z Aleksandrii poprzez Kanał Sueski i Kapsztad, potem wzdłuż wybrzeży obu Ameryk aż do Nowego Jorku. Wszystko po to, aby uniknąć niebezpiecznych wód Morza Śródziemnego, oraz wschodniego i środkowego Atlantyku. Rejs zakończył się dopiero w lutym po 60 dniach w morzu, i przebyciu około 13.000 mil morskich.

Kapitan William Gray Smith


14 marca 1941 roku. „Zamazam” zbliża się do nowojorskiego portu



Pomimo że statek czekały kolejne zadania, przestał on kilkanaście dni przy kei w Hoboken, New Jersey, a to w związku z roszczeniem amerykańskiego dokera, który w trakcie rozładunku doznał poważnego urazu czaszki. Dopiero złożenie w sądzie kaucji 50.000 dolarów pozwoliło na opuszczenie portu. Wkrótce okaże się, że opóźnienie to było bardzo brzemienne w skutkach...

Statek krótko po wyjściu z Hoboken


„Zamzam” wyszedł z Hoboken o 21:30 20 marca, mając przed sobą trasę prowadzącą przez Baltimore, Trynidad, Recife (Brazylia), Kapsztad i Mombasę, z Aleksandrią jako port docelowy. W Baltimore przybyli kolejni pasażerowie, w tym 137 misjonarzy – część z nich z żonami i dziećmi – jadącymi szerzyć w Afryce Jedyną Prawdziwą Wiarę. Jeszcze będąc pod statkiem zaczęli śpiewać powstały jeszcze w 1833 roku religijny hymn Lead Kindly Light (Prowadź nas, Łaskawe Światło). Spotkało to się z nieprzychylną reakcją również czekających na wejście na „Zamzama” 24 kierowców Brytyjsko-Amerykańskiego Korpusu Sanitarek, którzy złośliwie zaczęli głośno śpiewać własną piosenkę o dużo mniej religijnej treści... Obserwujący to ze skrzydła mostu kapitan Smith odezwał się do starszego mechanika, drugiego Brytyjczyka na statku: „Zapamiętaj moje słowa, czifie, obecność tylu biblistów i niebiańskich przewodników przynosi pecha. Nic z tego dobrego nie wyjdzie”.

Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, nie ma pewności co do dokładnej liczby pasażerów. Przyjmijmy że było ich 202, w tym owych 137 rozśpiewanych kaznodziejów i ich rodzin, 24 kierowców mających pracować w Północnej Afryce dla aliantów jako ochotnicy w cywilu, 6 handlarzy tytoniem z Północnej Karoliny, żony brytyjskich lotników stacjonujących w Kenii i Egipcie, oraz brytyjscy, amerykańscy i kanadyjscy biznesmeni. Pań było 73, a dzieci 35. A tak przedstawiało się to, jeśli chodzi o narodowości:
- 138 Amerykanów
- 26 Kanadyjczyków
- 25 Brytyjczyków
- 5 Południowych Afrykanów
- 4 Belgów
- Włoch
- Norweg
- 2 greckie pielęgniarki

Załoga liczyła 129 osób, i też była mieszana:
- 106 Egipcjan
- 9 Sudańczyków
- 6 Greków
- 2 Jugosłowian
- 2 Turków
- 1 Czech
- 1 Francuz
- 2 Brytyjczyków, czyli kapitan i starszy mechanik.

Podaję te przydługie listy, ponieważ późniejsze losy ludzi zależały od ich narodowości.

W trakcie rejsu kapitan zamierzał iść w dzień pod egipską banderą, a w nocy z pełnymi światłami nawigacyjnymi, dla pokazania ewentualnym U-bootom że nie jest jednostką kraju walczącego, ale neutralnym statkiem. Nic z tego. Na Trinidadzie Smith otrzymał z Admiralicji rozkaz który nie tylko narzucał mu konkretne kursy pomiędzy poszczególnymi portami – nie było zgody na żadne odstępstwo! – ale dodatkowo nakazano mu zdjęcie bandery, oraz przestrzeganie pełnego zaciemnienia. W drodze z Trinidadu do Recife załoga musiała także zamalować na czarno bulaje. Nie było mowy o używaniu radiostacji.

Kapitan prosił o wycofanie rozkazu, ponieważ mając na burcie kobiety i dzieci bał się płynąć zaciemnionym, „utajnionym” statkiem, który przecież był neutralny! Odpowiedź była jednoznaczna, i zamykająca dalszą dyskusję: „Zamzam” przewozi warte 3 miliony dolarów zaopatrzenie dla wojsk w Egipcie, w związku z czym podlega brytyjskim regulacjom! Koniec, kropka.

Zgodnie z tak zdecydowanym rozkazem – pamiętajmy że kapitan Smith był obecnie oficerem rezerwy Royal Navy, więc nie mógł go zlekceważyć! - statek wyszedł z Recife do Kapsztadu 9 kwietnia bez podniesionej bandery, z milczącą radiostacją i w pełnym zaciemnieniu. Wykorzystali to później Niemcy twierdząc, że tym samym jednostka nie zachowywała się jako neutralna. Nagłośnili także sprawę ładunku, którego wojskową naturę uznali jako oczywistą kontrabandę. Niby prawda, tyle że akurat o ładunku Niemcy dowiedzieli się dopiero PO FAKCIE. Sfatygowane maszyny pozwoliły na wyciągnięcie zaledwie 13 węzłów.

We wtorek 16 kwietnia Smith ogłosił pasażerom że do Kapsztadu pozostało 1450 mil, czyli 5 dni rejsu, ale środa zmieniła wszystko.

O 5:43 kapitan został obudzony przez pierwszego oficera Stanko Fidela dla wyliczenia pozycji statku. Smith, wciąż w piżamie, wyszedł na skrzydło mostku, i wtedy zobaczył odległy o cztery mile statek, płynący tym samym kursem, bez wywieszonej bandery, i mający wymalowaną nazwę TAMESIS (nazwa statku norweskiego). Dlaczego oficer wachtowy nie obudził go zaraz po dostrzeżeniu jednostki? Kapitan wysłał Fidela do nawigacyjnej, aby zabrał stamtąd i wywiesił możliwie największą egipską banderę.

Obcy zbliżył się na 3,5 mili, po czym spadły osłony, pokazując działa sporego kalibru. I nagle, bez ostrzeżenia okręt którym był niemiecki rajder „Atlantis”, znany nam już z Opowieści 544 pt NUMER DWA, A MOŻE JEDEN, otworzył ogień! Pierwsza salwa była za krótka 20-30 metrów, ale jednak szła w kierunku mostka. Druga przeniosła, ale trzecia już weszła w cel. Jeden z pocisków zniszczył kabinę radiową, a inny rozbił szalupę. Pocisk z czwartej salwy wybił dużą dziurę w burcie maszynowni.

Dlaczego Rogge, dowódca „Atlantisa”, otworzył ogień bez ostrzeżenia?

Kapitan uznał, iż zaciemniony, pozbawiony bandery statek jest liniowcem brytyjskiego armatora Union Castle, mogącym służyć jako transportowiec wojsk. Przez jakiś czas obserwował jego nieregularnie zygzakowanie, a potem zaczął strzelać. Dopiero po 9 minutach ostrzału Rogge zobaczył podnoszoną egipską banderę, a zaraz potem uchodzącą z komina parę, będącą oznakę zatrzymania maszyn. Wtedy to padł rozkaz wstrzymania ognia.

A co się działo na „Zamzamie”?

Ponieważ lampa sygnalizacyjna została rozbita, kapitan Smith chwycił zwykłą latarkę, pospiesznie nadając raz za razem wiadomość „Statek neutralny – wszystko [w sensie: maszyna] zastopowane”.

W ciągu 9 minut Niemcy wystrzelili 55 pocisków, ale do celu doszło zaledwie dziewięć! Bardzo kiepski wynik, mając na względzie niewielką odległość od celu. W kabinie nawigacyjnej Smith gorączkowo pakował do obciążonego worka tajne dokumenty i kody, zapominając jednakże o czymś bardzo ważnym. Pod szkłem na stole wsunięte były rozkazy Admiralicji, ulokowane tam przez samego kapitana, aby o nich nie zapomnieć. W rezultacie rzuciły się one w oczy Niemcom, kiedy ci weszli na mostek.

Ponieważ statek zaczął się przechylać, kapitan wydał rozkaz opuszczenia go. Wspomina pasażerka Olga Guttormson:

„Rozkazy były mylące, bo kiedy dotarłam na stanowisko mojej łodzi, była ona akurat opuszczana. Wrzuciłam do niej jakąś szmatę i chciałam na nią skoczyć, ale szalupa zaczęła odchodzić od burty. Pobiegłam do innej łodzi, ale już tak zatłoczonej, że nie było miejsca. Większość pasażerów i załogi już opuściła statek, i właśnie w dół schodziła ostatnia łódź.

Skoczyłam do niej gdy była w połowie drogi, ale wtedy zablokowały się liny [na których opuszcza się szalupę]. Przez chwilę wisieliśmy przy burcie. Wtedy ktoś znalazł w łodzi siekierkę i zaczął rąbać liny, aż znaleźliśmy się w wodzie. Szalupa był uszkodzona przez odłamki i szybko zaczęła się wypełniać wodą. Zdjęliśmy buty i zaczęliśmy [nimi] ją wylewać ale łódź była przeciążona i jedyną szansą było jej odciążenie. Mieliśmy sporo dzieci więc było jasne, że to starsi muszą wysiąść. Zawiązaliśmy mocniej kamizelki ratunkowe i ześlizgnęliśmy się do wody. Atlantyk był niespodziewanie ciepły. Do tej chwili zatonęła większość pozostałych szalup, część z nich została podziurawiona odłamkami na samym początku. Te które pływały, też miały dziury.

Rajder zbliżył się i kapitan perfekcyjną angielszczyzną zaczął wykrzykiwać rozkazy, nakazując dowódcom poszczególnych łodzi wiosłować do lewej burty jego jednostki. Opuścili łodzie motorowe, żeby pozbierały tych w wodzie.”

Pasażerka Kathleen Levitt znajdowała się w kabinie z dwójką dzieci, gdy rozpoczęła się kanonada. Eksplodujący w pobliżu pocisk rozbił częściowo kabinę, a odłamek poważnie zranił stopę kobiety.

Kathleen Levitt...


...oraz Peter i Wendy. Zdjęcie zrobione gdy cała trójka wraz z innymi pasażerami i załogą „Zamzama” byli niemieckimi jeńcami. Później całą trójkę (oraz pozostałe kobiety i dzieci) Niemcy wymienili na swoje kobiety i dzieci, internowane w Wielkiej Brytanii i Kanadzie



Kathleen z trudem wydostała się z dziećmi na pokład, gdzie szczęśliwie zajęli się nimi współtowarzysze niedoli, pomagając dostać się do szalupy. Peterem zaopiekował się jeden z handlarzy tytoniem, Harry Cawthorne, który wziął chłopca pod pachę, i tak zniósł do łodzi. W podobny sposób znalazła się tam także kobieta i jej córeczka.

„Zamamzem” podróżował fotoreporter znanego amerykańskiego tygodnika „Life”, David Scherman. Wysokiej klasy zawodowiec prędzej pozbyłby się kamizelki ratunkowej niż aparatu, dzięki czemu zachowało się sporo zdjęć z tamtych dramatycznych chwil. Jedno z nich pomogło zresztą później przypieczętować los „Atlantisa”, o czym była mowa w Opowieści NUMER DWA, A MOŻE JEDEN.

Oto jedno ze zdjęć Schermana. Trzymający mocno Petera, Harry Cawthorne schodzi po sztormtrapie do szalupy


A oto David Scherman, tyle że w lepszych czasach



Inną pasażerką podróżującą z dziećmi, tyle że aż z szóstką, była Lillian Danielson, żona czekającego na nią w Afryce misjonarza. Dzieci to Laurence (najstarszy, miał wtedy 11 lat), Eleanor Grace, Evelyn Ruth, Luella Faith, Wilfred i najmłodsza Lois Christine (niecałe dwa latka).

Lillian Danielsen z dziećmi. Zdjęcie wykonano kilka dni przed wyjściem statku w morze


Po usłyszeniu pierwszych strzałów dzielna kobieta przede wszystkim zadbała o to, żeby każdy miał na sobie mocno zawiązaną kamizelkę ratunkową (wcześniej dostała dla nich małe rozmiary). Cała siódemka weszła do przypisanej sobie szalupy, ale gdy tylko osiadła ona na morzu, zaczęła nabierać wody przez liczne dziury od odłamków. Mówi Lillian Danielsen, która nawet w takich chwilach nie straciła zimnej krwi:

„Ktoś zawołał o wiadro, ale nie było żadnego. Mężczyźni zdjęli buty próbując wylewać nimi wodę. Ja zaoferowałam mój słoneczny kapelusz, ale po wielu bezowocnych próbach ktoś krzyknął: Nie ma szans. Przecieka niczym sito!

Jak lichymi się czuliśmy, unosząc się na falach Południowego Atlantyku w przeciekającej łodzi. Gdy woda doszła do kolan, nadszedł czas na działanie! Zgarnęłam pod lewą pachę małą Lois, miała wtedy 19 miesięcy, potem chwyciłam z drugiej strony trzyletniego Wilfrieda. Poprosiłam najstarszego chłopca Laurence’a, który miał prawie 11 lat żeby pilnował małą Luellę, mającą tylko 4 lata. Z załzawionymi oczami próbowałam uśmiechać się zachęcająco do Eleanor (9 lat) i Evelyn (7), które siedziały naprzeciwko. Gdy łódź zatonęła pod nami i 30 pasażerów znalazło się w wodzie [szczęśliwie ciepłej i spokojnej], powiedziałam dzieciom: Módlcie się w sercach, moje maluchy. Jezus was kocha”.

I dalej:

„Najmłodszy synek huśtał się na fali obok mnie. Najstarszy, wierny obowiązkowi, odepchnął egipskiego marynarza od małej siostrzyczki [Luelli] żeby znajdowała się tuż przy nim. Zapanowała chwila spokoju. [Potem] najmniejsze dziecko zaczęło skomleć ponieważ słona woda dostawała się do oczu i ust. Upomniałam wszystkich żeby mieli usta zamknięte i modlili się. Powiedziałam: Bądźcie odważne w Jezusie. Jezus kocha was bardziej niż mama i tatuś. Módlcie się [w myślach] i trzymajcie usta zamknięte. To po to, żeby nie nałykały się słonej wody”.

Żeby uspokoić dzieci, a pewnie i siebie, matka zaczęła śpiewać stary, bo powstały w 1763 roku popularny religijny hymn „Rock of Ages” (Skała wieków).

Ponownie Lillian:

„Podtrzymywałam synka, a drugiego co chwila wyprostowywałam w wodzie, ponieważ ciężka kamizelka ciągnęła mu główkę do tyłu. Tego ranka nie bałam się swojej śmierci, ale muszę przyznać że czułam ból w sercu na myśl o dzieciach. Gdy tylko któreś z nich znikało mi z pola widzenia, rozpaczliwie wołałam. Łatwo było sobie wyobrazić że taśmy kamizelki mogły się rozwiązać, i kochane maleństwo znikna pod wodą. Nikt nie zrozumie mojej radości w chwili gdy słyszałam odpowiedź: Mamo, jestem tutaj!

Szalupa wypłynęła na powierzchnię, ale dnem do góry. Wdrapał się na nią egipski marynarz, a wtedy pastor Hull krzyknął do niego: Zsuń się trochę i wciągnij do siebie te maluchy. Marynarz zrobił tak, i wkrótce obok niego siedzieli Luella i Wilfried, a nieco później dołączyła Evelyn. Nigdy nie zapomnę widoku jak się trzęśli na tej odwróconej szalupie. Nie zapomnę także pięknego łuku tęczy, przypominającej nam o boskich obietnicach. W tym czasie nazistowski rajder zastopował o milę od nas. Opuszczono łódź motorową. Dzieci zostały zabrane na nią jako pierwsze, potem kobiety i wreszcie mężczyźni.”

Scherman powiedział później o tych chwilach: „Historia Lillian i tego jak opiekowała się swoją szóstką dzieci w kamizelkach, jak unosili się na wodzie niczym mama kaczka z szóstką kaczątek, stała się jedną z najbardziej heroicznych scen w całej tej historii”.

Zamykając temat rodziny Danielsenów dodajmy, że niemieccy marynarze uratowali wszystkich. Później, gdy Amerykanów zwolniono z niewoli, siódemka wróciła do Stanów na pokładzie parowca „Exeter”.

Dzielna kobieta z dziećmi na „Exeterze”. Po ocaleniu całej szóstki, jej wiara musiała niebywale się wzmocnić, chociaż to ona je ocaliła


Tu już w Stanach, gdzie jej historia stała się bardzo głośna


Gotowi do zejścia do szalupy. Kolejne zdjęcia Schermana

,

,

Ostatnia szalupa odeszła od „Zamzama”


Nie wszystko w ewakuacji przebiegało tak, jak powinno, ale też zaledwie dwójka Brytyjczyków nie miała szans na kontrolowanie zachowań egipskich marynarzy. Wielu z nich wpadło w nieokiełznaną panikę, skacząc na oślep do morza. Gdy już podpływali pod burtę rajdera, budzili szczere przerażenie i pogardę Niemców zachowaniem godnym walczących o przeżycie szczurów. Brutalnie odpychając innych rozbitków dopadali wywieszonych lin i sztormtrapów, wspinając się z okrzykami „Każdy martwi się o siebie, a ostatnich niech porwie diabeł”!

Gdy rozbitkowie zbliżyli się do rajdera, z przerażeniem dostrzegli niemieckich marynarzy, stojących przy burcie ze skierowanymi w ich stronę lufami karabinów. Spodziewano się najgorszego, ale jak się okazało, ustawił ich tam dowódca „Atlantisa”, Rogge, aby strzelali do rekinów, gdyby się tam pojawiły!

Szalupa przy burcie rajdera. To zdjęcie wykonał adiutant Roggego, porucznik Ulrich Mohr, który później wszedł ze swymi ludźmi na pokład „Zamzama”


W końcu na statku pozostało tylko 36 osób, w tym ranny mężczyzna i czteroletnia dziewczynka, wypchnięta z kolejki (!), gdy „jej” szalupę wypełnił już komplet rozbitków. W tym czasie Rogge wiedział już, że ostrzelana jednostka nie była wojskowym transportowcem. Pospiesznie wysłał kolejną motorową łódź, która zabrała z „Zamzama” resztę ludzi. Ponieważ jednak statek wciąż utrzymywał sie pewnie na wodzie, kilkunastu Niemców weszło na jego pokład, zabierając ile tylko się dało żywności, napojów alkoholowych i co tylko było wartościowego. Mało tego, z ładowni wyciągnięto także wiele sztuk pasażerskiego bagażu, oddając je potem właścicielom!

Na pokładzie „Atlantisa”. Widoczne liczne sztuki bagażu




Na rozkaz Roggego, wyjątkowo troskliwie zajęto się dziećmi. Najbardziej przemarznięta była szóstka Danielsenów – inne dzieci znalazły miejsca w szalupach – i dlatego przeniesiono ich do ciepłego pomieszczenia, dano suche ubrania i owinięto w ręczniki, a następnie położono w kojach i okryto kocami. Na koniec dzieci dostały jeszcze czekoladowe ciasteczka!

Jeden z Niemców którzy weszli na pokład „Zamzama” przyniósł stamtąd gdzieś znalezioną listę pasażerów, w związku z czym Rogge zarządził apel. Szok był ogromny gdy okazało się, że nikt nie stracił życia, a jedynie czterech mężczyzn zostało rannych od odłamków. Ci trafili natychmiast do okrętowego szpitalika.

Ranni spotkali się ze znakomitym traktowaniem i troskliwością. W szpitalu był nawet aparat rentgenowski!


Rogge zebrał swych oficerów i nakazał im traktować rozbitków z największą uprzejmością. Poskutkowało to tym, że zdarzało się, iż pasażerowie pytali: „Kiedy podają herbatę?”, „Gdzie jest jedzenie dla dzieci?”, a nawet „Kiedy będzie otworzony bar?”

Na pretensje oburzonych pasażerów iż został zaatakowany neutralny statek, niemiecki dowódca tłumaczył się tym, że na rozkaz Admiralicji – a więc instytucji wojskowej! - statek płynął w zaciemnieniu, a ponadto przewoził ładunek dla brytyjskiej armii.

Dla Davida Schermana najważniejszą sprawa było takie ukrycie filmów, aby nie wpadły w ręce osób rewidujących pasażerów. Włożył je do kartonu z pastą do zębów, uprzednio wyciskając ją z większości tubek, aby zrobić miejsce. Skąd ten karton i ta pasta? No cóż, już na „Zamazamie” Scherman pomyślał o tym, że gdzieś trzeba będzie filmy ukryć. Na szczęście żadnego z Niemców nie zdziwiło, dlaczego pasażer zabrał do szalupy tak bardzo niepotrzebną w takim miejscu rzecz, jak pudełko z pastą do zębów. Interesujące, że Niemcy pozwolili zatrzymać mu aparat.

„Zamzama” zatopiły rozmieszczone w kadłubie ładunki wybuchowe. Mohr zezwolił Schermanowi zrobić zdjęcia, wskazując mu nawet miejsce, które uznał za najlepsze do tego celu!

Opuszczony „Zamzam” z rozbitą lewą burtą


Rozbitkowie mogli zobaczyć ostatnie chwile ich statku



Wieczorem wszystkich zaprowadzono do dużych ładowni, których wyposażenie pozytywnie zaskoczyły jeńców. Znajdowały się tam solidne koje, wyposażone w wypchane słomą materace. Jak wspominał jeden z jeńców widać było że Niemcy spodziewali się używać tego wszystkiego przez długi czas, ponieważ całość robiła bardzo solidne wrażenie. Każdy dostał koję tylko dla siebie, a na dobranoc wydano jeszcze pożywną zupę.

Następnego dnia wczesnym rankiem „Atlantis” spotkał się z frachtowcem „Dresden”, statkiem zaopatrzeniowym rajderów. Rendez-vous było ustalone już wcześniej, a „Dresden” miał przekazać świeży prowiant, zakupiony dla niego w Brazylii przez niemieckiego morskiego attache. Statek opuścił jednakże port bez żadnej dostawy, ponieważ „attache idiota” – jak powiedział o nim kapitan – załadował wcześniej całość na inny statek, który na dodatek nie miał wystarczająco dużej chłodni, aby uchronić całość przed zepsuciem! Na szczęście na wyznaczonej pozycji zjawił się także inny zaopatrzeniowiec, „Alsterufer”, który uzupełnił zapasy rajdera, przeładował nań trzy złożone w skrzyniach wodnosamoloty Arado Ar-196A oraz dostarczył najważniejszą rzecz dla marynarzy – pocztę!

Rogge przekazał na „Dresden” rozbitków z „Zamazama” – już teraz jeńców – serwując jeszcze wszystkim na pożegnanie zupę. Co ważne, można było ze sobą zabrać uratowany z „Zamzamna” bagaż. „Dresden” miał zawieźć ich do okupowanej części Francji. Schodzącym do łodzi jeńcom uprzejmie salutowali niemieccy oficerowie, noszący idealnie białe tropikalne mundury z szortami. W szpitalu rajdera pozostała tylko trójka ciężko rannych podczas ostrzału mężczyzn, z których Ned Laughinghouse [smuty los, ale nazwisko zabawne: Domśmiechu] zmarł 28 kwietnia. Pozostała dwójka, Robert Starling i Frank Vicovari, przeżyła.

„Dresden” i jego dowódca, kapitan Walter Jaeger
,

Ze względu na to, że mężczyźni z „Zamzama” przewyższali liczebnie jego załogę, Jaeger wolał zabezpieczyć się przed ewentualnym masowym buntem, mogącym doprowadzić do przejęcia statku. Zebrał wszystkich jeńców na pokładzie, po czym przemówił. Powiedział że głupotą byłaby jakakolwiek próba przejęcia statku, zwłaszcza że wśród jeńców są kobiety i dzieci. Zablefował także mówiąc, że na dnie statku są rozłożone ładunki dynamitu i wystarczy nacisnąć guzik, aby posłać go na do. Wyznał, iż nigdy nie przypuszczał iż kiedyś będzie miał u siebie aż tylu rozbitków, i że nie ma wystarczających zapasów żywności i wody aby można było jeść do syta, a warunki zakwaterowania będą bardzo skromne. Zrobi jednakże wszystko co w jego mocy, i spodziewa się tego samego od jeńców.

Ku ogólnemu zaskoczeniu, kobiety i dzieci zostały umieszczone w kabinach pasażerskich, natomiast mężczyzn zaprowadzono do ładowni, lokując osobno pasażerów i załogę. Ech, gdzież te luksusy z „Atlantisa”! Tutaj przez bardzo wiele dni miały wystarczyć rozrzucone dziesięciocentymetrowej grubości deski, oraz kilka bel bawełny, którą użyto jako wkładu do sporządzonych własnoręcznie z brezentu materaców, kołder i poduszek. Nieustającą plagą stały się wszechobecne i niezwykle liczne karaluchy, obsiadające śpiących mężczyzn.

Na początku kobiety i dzieci były jeszcze razem z mężczyznami


Tu widzimy już samych mężczyzn


Z odpływającego statku Scherman zrobił ostatnie zdjęcie „Atlantisa”. Opublikowane wraz z wielu innymi w „Life” 23 czerwca 1941 szybko dotarło do Wielkiej Brytanii, i pomogło później pilotowi samolotu rozpoznawczego z krążownika „Devonshire” potwierdzić tożsamość rajdera, co skończyło się jego zatopieniem


Jeńcy w kolejce po obiad, którego głównym składnikiem była gęsta zupa. Z kolei typowa kolacja składała się z chleba z masłem i dwóch jajek, oraz herbaty


Od czasu do czasu wyprowadzano ich niewielkim partiami na pokład, aby się pogimnastykowali. Pilnujący marynarz ma pistolet przy pasie


Od czasu do czasu ogłaszano także ćwiczebny alarm szalupowy, który dla znudzonych ludzi był pożądanym oderwaniem się od codziennej niezmiernej, niewiarygodnej wręcz nudy na dnie ładowni



Dzięki obcięciu dziennych racji żywnościowych jedzenia i wody wystarczyło na cały rejs do Francji, jakkolwiek nikt nie mógł powiedzieć o sobie, że jest syty. Co ważne, niemiecka załoga odnosiła się do jeńców życzliwie. Mnóstwo wolnego czasu pozwoliło na sporządzenie stołów, ołtarza, gier czy lalek dla dzieci. Otwarto nawet „zakład” fryzjerski! Żony i dzieci mogły się spotykać z bliskimi raz dziennie.

Kapitan Walter Jaeger (z prawej, w bieli) w przyjacielskiej rozmowie z jeńcami. On także zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen


„Dresden” dotarł do St. Jean-de-Luz (w Zatoce Biskajskiej, tuż przy granicy z Hiszpanią) świtem 20 maja, dzień po tym, jak Brytyjczycy ogłosili że opóźniony o miesiąc do następnego portu „Zamzam” jest uważany za zatopiony, co oczywiście natychmiast podchwyciła z oburzeniem amerykańska prasa. Wykorzystano przy tym informację Admiralicji, która skwapliwie oznajmiła, że Niemcy zatopili neutralny statek pasażerski ze 196 amerykańskimi pasażerami i że wszyscy oni są zaginieni. Podkreślono także że Amerykanie byli ochotniczymi kierowcami ambulansów, przez co zaczęto pisać o zatopionym statku szpitalnym! Oto nagłówek na stronie tytułowej The New York World-Telegram: NA EGIPSKIM STATKU SZPITALNYM ZGINĘŁO PRAWDOPODOBNIE 196 AMERYKANÓW.

Wprawdzie po dotarciu „Dresden” do portu Niemcy natychmiast ogłosili że Amerykanie, i nie tylko, bezpiecznie dotarli do Francji, ale mleko się już rozlało. Hunowie bezlitośnie zatopili szpitalny statek z Amerykanami na pokładzie i już. Nawet późniejsze, informujące o przeżyciu wszystkich Amerykanów gazety, nie zmieniły pełnego oburzenia nastawienia do Niemców.

Droga „Zamzama” i „Dresden”


Statek zbliża się do portu


Sprawdzanie obecności po zacumowaniu. Tu zebrała się załoga



We Francji oddzielono Amerykanów od innych nacji, uznanych za nieprzyjacielskie, i przewieziono autobusami do Biarritz, gdzie ulokowano w hotelu Beau Séjour który wprawdzie oferował kiepskie jedzenie (na późną kolację dano parówki i ponoć beznadziejną kawę), ale za to łóżka były komfortowe. No cóż, po legowiskach na „Dresden”, wszystko choćby tylko trochę miękkie a do tego czyste i bez karaluchów, mogło wydawać się czymś cudownie wyszukanym...

Gazeta z Północnej Karoliny informuje PASAŻEROWIE ZAMZAM SĄ BEZPIECZNI, i niżej: Niemcy przyznają się do zatopienia statku. Amerykanie żyją


Teraz do akcji wkroczyli amerykańscy dyplomaci. Ambasador w Vichy zażądał uwolnienia swoich rodaków, a jego koledzy w Madrycie i Lizbonie rozpoczęli przygotowania, słusznie domniemając, że ewakuowani z Francji pasażerowie z „Zamzama” przejadą przez Hiszpanię do Portugalii, skąd zabierze ich jakiś statek.

Nie wszystkich jednak Amerykanów czekał rychły powrót do ojczyzny. Niemcy odmówili zwolnienia kierowców ambulansów, którzy mieli przecież służyć brytyjskiej armii!

Pozostali Amerykanie opuścili Francję po dwóch tygodniach.

Jeden z samochodów hiszpańskiego Czerwonego Krzyża przewożący Amerykanów. Zdjęcie wykonane w San Sebastian, Hiszpania


Jako pierwsi w Stanach zjawili sie 9 czerwca trzej dżentelmeni, którzy przylecieli z Lizbony ogromną łodzią latającą Boeing 314 Clipper. Byli to: David Scherman na którego zdjęcia czekał cały kraj, wydawca magazynu Fortune Charles Murphy, oraz Charles McCarthy z British-American Ambulance Corps. Ten ostatni, starszy pan, został zwolniony przez Niemców, ponieważ nie należał do grupy kierowców. Pozostali pasażerowie wrócili statkami pomiędzy 21 czerwca a 2 sierpnia, a między nimi oczywiście także rodzina Danielsenów.

Nie wiedzieć dlaczego, dopiero 23 czerwca „Life” opublikował obszerny artykuł o zatopieniu „Zamzama”, i przymusowej podróży do okupowanej Francji. Zdjęcia do tekstu dostarczył oczywiście Scherman. 15 grudnia z kolei ukazał się kolejny artykuł, tym razem o życiu jeńców na „Dresden”, ponownie bogato ilustrowany. Zdjęcia z tego statku początkowo były zatrzymane przez Niemców, ale później zwrócono je ich autorowi. Ciekawe.

*

Pozostali pasażerowie i załoga „Zamzama” została rozproszona po obozach dla osób internowanych w Niemczech, Francji, a nawet Bułgarii. Za druty wsadzono także Egipcjan, ponieważ Niemcy uznali że ich kraj jest neutralny jedynie na papierze.

Od czerwca 1942 roku rozpoczęła się pomiędzy Niemcami a Wielką Brytanią i Kanadą wymiana internowanych kobiet i dzieci. Zapoczątkowało ją dziesięć Kanadyjek, które wprawdzie zwolniono z obozu w Liebenau już 12 września 1941 roku, ale zmuszono do zatrzymania się w Berlinie – gdzie klepały prawdziwą biedę – aż do połowy następnego roku. Wróciły do kraju dopiero 29 czerwca.

23 października 1944 roku agencja TASS podała, że oddziały Armii Czerwonej oswobodziły w Bułgarii obóz jeniecki, w którym przetrzymywano 104 egipskich marynarzy z „Zamzama”. Krótko po wojnie, Percy Knauth, korespondent New York Times, odnalazł wielu z nich, żyjących w niewielkim jugosłowiańskim miasteczku. Nie wiadomo, kiedy wrócili do Egiptu.

27 kwietnia ostatni żyjący jeszcze w niewoli pasażer z „Zamzama” został wyzwolony po zdobyciu obozu dla internowanych w Westertimke, koło Bremen.

Na początku marca 1947 roku część płynących „Zamzamem” Amerykanów skrzyknęła się, i wystąpiła do sądu o odszkodowanie od armatora, za przyczynienie się do zatopienia statku (brak bandery, zaciemnienie, zygzakowanie). Rozprawa, apelacja i kolejna rozprawa zakończyły się w maju następnego roku. Pasażerowie domagali się $24.448,79 (ciekawe jak doszli to tak precyzyjnie wyliczonej sumy?), ale sąd przyznał im tylko połowę. Z 12.224,40 dostali jednak zaledwie 9.543,30, ponieważ 2.681,10 zgarnęli reprezentujących powodów prawnicy.

--

Post zmieniony (23-09-20 12:19)

 
18-09-20 10:01  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Się przeczytało !
"...w tym owych 137 rozśpiewanych kaznodziei [kaznodziejów] i ich rodzin..."
"Wysokiej klasy zawodowiec prędzej pozbyły [pozbyłby] się kamizelki ratunkowej niż aparatu,..."
"... ale wtedy zablokowały się liny [falenie, na których opuszcza się szalupę]."
(Szalupy opuszcza się nie na faleniach a na linach (renerach) z bloczkami z żurawików. Falenie to są liny z dziobu i rufy szalupy zamocowane do pokładu statku i mają za zadanie przytrzymanie jej po opuszczeniu na wodę przy burcie statku po zwolnieniu haków renerów w szalupie. Falenie zwalniane są z szalupy przed jej odejściem od burty).
"... odepchnął egipskiego marynarza od małej siostrzyczki [Luelli] żeby [?] [która]znajdowała się tuż przy nim..."
"...odnalazł wielu z nich, żyjących w niewielkim jugosłowiańskim miasteczku" ? a może w bułgarskim miasteczku :-)

 
18-09-20 19:54  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Tak a propos wyśmiewanej w innym miejscu "tak zwanej pandemii". Dziś o 9 rano dowiedzieliśmy się w firmie, że kolega z 2 piętra ma COVID i że leży pod respiratorem. Sporo osób się z nim w biurze bezpośrednio kontaktowało, i prawdę mówiąc nie wiem, jak to teraz rozegrają.

Ja wprawdzie mam pokój na 3 piętrze i ze względu na charakter obecnych obowiązków ani nikt do mnie specjalnie nie przychodzi ani ja nie chodzę do innych, ale jakieś tam przelotne kontakty jednak są. Ponieważ z kilku powodów należę do grupy największego ryzyka (złapanie wirusa daje mi bardzo dużą szansę na...) co najmniej przez dwa tygodnie będę pracował w domu (wielu innych też). Jeśli przez ten czas nikt więcej z firmy nie zachoruje, wracam do biura. Daje to jednak mi więcej czasu na pisanie, co pewnie niektórych z Was ucieszy.

Powyższe napisałem czysto informacyjnie, więc bardzo proszę nie otwierać tu dyskusji na temat wirusa :-)

--

 
20-09-20 12:44  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dobra wiadomość z ostatniej chwili: osoby które miały kontakt z zarażonym kolegą (wciąż w szpitalu pod respiratorem), mają ujemny wynik. Dziś całe biuro jest odkażane. Ale... pomimo że mam 69 i kilka chorób na karku (w tym najważniejsze w przypadku COVID "płuca na agrafkach"), nadal będę pracował, tyle że póki co, w domu. Dlaczego w ogóle w tym wieku jeszcze pracuję? Na pewno nie z powodów finansowych. A zatem?

Ponieważ utrzymuje mnie to w dobrej formie umysłowej. Ciągłe tłumaczenie trudnych technicznych tekstów z angielskiego na polski i wersa wersa - jak mawiał mój kolega - nie pozwala mego mózgowi "zdziadzieć". Tym niemniej z końcem roku skończę definitywnie tę zabawę. Zniosę ze strychu rozpoczęty kadłub "Horneta" i wiooo! No i nareszcie będę miał czas na zaległe lektury, a także - uwaga uwaga! - na pisanie kolejnych Opowieści ;-)

Pozdrawiam, i - proszę! - nie lekceważcie tego parszywego wirusa, którego nie ma, dopóki go nie ma!

--

Post zmieniony (20-09-20 16:44)

 
20-09-20 13:28  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Nie śmiałem zapytać co z tułowiem Szerszenia. Mój kupiony w "fool" wersji czeka, aż przestanę się bać, że coś przy nim zepsuję. Ale przynajmniej można poczekać jeszcze kilka lat, zanim osiągnę taaaki wiek :-) Rezygnacja z pracy - tak. Z opowieści - nie!!!

Post zmieniony (20-09-20 13:29)

 
01-10-20 20:40  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 559


NIEZŁOMNY


Japoński ciężki krążownik „Kumano” jest nam znany z Opowieści 556 pt. FATALNA KOLIZJA, ale był w niej jedynie statystą. Dziś poznamy jego losy już po fatalnie zakończonej dla Cesarskiej Marynarki bitwie o Midway, ze szczególnym zwróceniem uwagi na niezwykłą walkę okrętu o przetrwanie jesienią roku 1944. Na początek kilka zdjęć z czasów, kiedy był on jeszcze lekkim krążownikiem z potrójnymi działami kalibru 155 mm, zastąpionymi później przez podwójne, kalibru 203 mm.

Lato 1938, od dołu „Mogami” (protoplasta serii), „Mikuma” i „Kumano”


„Kumano”


Okręt w 1938...


...i wzorowany na tym zdjęciu rysunek z pudełka modelu


Zdjęcie wykonane 19 grudnia 1938 roku



Po przesławnym czerwcowym laniu pośrodku Pacyfiku, krążownik zameldował się 13 czerwca 1942 roku w wielkiej bazie floty japońskiej na atolu Truk, będącego częścią archipelagu Karolinów. Stamtąd przeszedł do głównej bazy Marynarki w Kure, na wyspie Honsiu. 14 lipca wszedł w skład Trzeciej Floty, której osią były nowoczesne lotniskowce „Shōkaku” i „Zuikaku”. Okręt wspierał lądowanie armii w Birmie i tam, 17 lipca wyminął szczęśliwie salwę sześciu torped, wystrzelonych przez holenderski okręt podwodny O23.

7 sierpnia „Kumano” popłynął wraz z siostrzanym „Suzuyą” pod Guadalcanal, gdzie toczyły się krwawe boje o tę ważną wyspę, i jeszcze ważniejsze na niej lotnisko. W czasie bitwy o Wschodnie Salomony (Eastern Solomons) krążownik nie miał okazji włączyć się do starcia, a jedyne strzały oddał w obronie pancernika „Kirishima”, atakowanego przez cztery Latające Fortece. Ze względu na to, że bombowce atakowały z dużej wysokości, ogień prowadziły jedynie działa artylerii głównej, strzelającej przeciwlotniczymi pociskami.

Gdy 14 września okręt ponownie pojawił się na północ od Wysp Salomona, po raz pierwszy sam stał się celem nalotu. Dziesięć Latających Fortec obrzuciło japoński zespół bombami, lekko uszkadzając przy tym „Kumano”. Po powrocie do Kure stoczniowcy szybko usunęli skutki nalotu.

Przez następne miesiące krążownik pełnił mało atrakcyjną dla załogi służbę, polegającą w dużej mierze na przewożeniu na zajmowane przez Japończyków wyspy żołnierzy, ich sprzętu i zaopatrzenia. Ponieważ coraz groźniejszym przeciwnikiem okrętów były samoloty, w połowie kwietnia 1943 z „Kumano” zdjęto część podwójnych karabinów maszynowych 13 mm, zastępując je dwudziestoma działkami 25 mm (4x3 lufy i 4x2 lufy).

Potrójne działka przeciwlotnicze 25 mm – tu na japońskim lotniskowcu


Zainstalowano także wykrywający samoloty radar typu 21, oraz zaspawano większość bulajów środkowego i dolnego pokładu.

Radar typu 21 („materacowy”)


„Kumano” w 1943 roku



Pozostałe miesiące roku ponownie upłynęły na wypełnianiu zadań transportowo-zaopatrzeniowych, a jednym godnym odnotowania przypadkiem w tym okresie był atak 18 lipca, w pobliżu wyspy Kolombangara, uzbrojonego w bomby Avengera, któremu do trafienia w rufę zabrakło raptem kilku metrów. Poszycie okrętu zostało jednak na tyle uszkodzone, że trzeba było wejść na dok.

Przełom marca i kwietnia 1944 to kolejne wzmocnienie artylerii przeciwlotniczej „Kumano”. W Singapurze zainstalowano na nim osiem pojedynczych działek 25 mm, co zwiększyło liczbę luf tego kalibru do 28 (4x3, 4x2 i 8x1). 25 czerwca, w Kure, okręt dostał dodatkowy przeciwlotniczy radar typu 13, oraz radar do śledzenia powierzchni morza, typu 22. Dodano również kolejne działko 25 mm. 29 marca dowódcą krążownika został 45-letni komandor Sōichirō Hitomi, były wykładowca Cesarskiej Japońskiej Akademii Morskiej, który pozostał na tym stanowisku do samego końca.

Radary typu 13 i typu 22


Rysunki radarów (także radaru typu 21) pochodzą z nr. 20 „Modelarstwa Okrętowego”



I dopiero teraz zaczyna się najważniejsza część niniejszej Opowieści.

22 października 1944 roku Japończycy rozpoczęli Operację Shō-Gō 1, mająca na celu zapobieżenie amerykańskiemu desantowi na Filipiny, ale przy okazji także rozbicie floty wroga w „jednej, decydującej bitwie”, o której zawsze marzyli. W operacji tej przewidziano także udział „Kumano”.

Okręt wszedł w skład największego z czterech zespołów, dowodzonego przez kierującego całą operacją admirała Takeo Kurity. Zespół ów składał się z:
- superpancerników „Yamato” i „Musashi”
- starych pancerników „Kongō”, „Haruna” i „Nagato”
- ciężkich krążowników „Atago”, „Takao”, „Chokai”, „Suzuya”, „Myōkō”, „Maya”, „Haguro”, „Tone” i „Chikuma”, oraz oczywiście „Kumano”
- lekkich krążowników „Yahagi” i „Noshiro”
- oraz 15 niszczycieli.

22 października. Potężny zespół Kurity idzie ku swemu przeznaczeniu po opuszczeniu leżącej na północy Borneo Zatoki Brunei


W owym potężnym zespole rzuca się w oczy nieobecność niekwestionowanych władców oceanów czyli lotniskowców, a przecież wiadome było już od grudnia 1941, że to właśnie samoloty są czynnikiem decydującym w starciach na morzu!

W rzeczywistości Japończycy dysponowali czwórką takich okrętów, na czele z kombatantem spod Pearl Harbor, „Zuikaku”. Pozostałe lotniskowce - „Zuihō”, „Chitose” i „Chiyoda” – były znacznie mniejsze. Dlaczego zatem ta czwórka nie dołączyła do zespołu Kurity, aby dać mu lotniczą osłonę, a także atakować amerykańskie okręty? Powód był prosty: brakowało wyszkolonych pilotów! Cztery lotniskowce mogły zabrać około 170 samolotów, ale wyszły w morze jedynie ze 116 maszynami (80 myśliwców, 7 bombowców nurkujących i 29 torpedowych). Tyle że znakomita większość pilotów przeszła jedynie podstawowe przeszkolenie, w związku z czym:
- nie mieli oni praktycznie szans w starciu z doświadczonymi amerykańskimi pilotami, latającymi ponadto na dużo lepszych samolotach. Dawno minęły już czasy, w których w powietrzu bezapelacyjnie panowały myśliwce Zero!
- Japończycy od biedy potrafili wystartować z lotniskowców, ale o po powrocie na okręt nie było mowy, i dlatego po wykonaniu zadania, samoloty miały lądować na lądzie. Tyle że w praktyce żadnemu, albo prawie żadnemu z pilotów, nie trafiła się taka okazja.

Z tego powodu los tych czterech okrętów oraz ich załóg, był z góry przesądzony: wyznaczono im rolę praktycznie bezbronnego wabika z nadzieją, że Amerykanie skupią całą swoją uwagę na lotniskowcach, umożliwiając tym samym japońskim siłom głównym zniszczenie znajdujących się na filipińskich wodach transportowców. Tyle że przeciwnik miał tyle okrętów i samolotów, że bez trudu mógł się jednocześnie zajmować CAŁĄ japońską flotą, obojętnie na ile zespołów podzieloną...

Od lewej pod bombami „Zuikaku” i (prawdopodobnie) „Zuihō”. Wszystkie cztery lotniskowce poszły na dno 25 października. Jedynymi naprawdę aktywnymi japońskimi samolotami były te stacjonujące na lądzie. Jedna z takich maszyn doprowadziła do zagłady lekki lotniskowiec „Princeton”


Wracamy do zespołu Kurity, jako że to w jego składzie płynął „Kumano”. Po raz pierwszy w swej historii okręt miał stoczyć „prawdziwą” bitwę, w której artylerzyści mieli wreszcie pokazać, na co ich stać. Dodajmy jeszcze dla porządku, że 23 października zespół miał nieszczęście napotkać na swej drodze amerykańskie okręty podwodne „Darter” i „Dace”. Pierwszy z nich storpedował i zatopił ciężki krążownik „Atago” oraz ciężko uszkodził siostrzanego „Takao” który musiał zawrócić do stoczni, a drugi posłał na dno kolejny okręt tej samego typu, „Maya”. Jeszcze się bitwa nie zaczęła, a już dwa potężne okręty zostały zniszczone, a trzeci wyłączony z akcji!

„Atago”. W ciągu kilku kwadransów dwa ciężkie krążowniki tego typu poszły na dno, a trzeci został poważnie uszkodzony!


24 października Japończycy spotkali się z amerykańskim lotnictwem. W ciągu kilku godzin zespół Kurity zaatakowało najpierw około 40 samolotów z lotniskowców (Amerykanie mieli ich aż 34, w tym 8 uderzeniowych, 8 lekkich i 18 eskortowych!), a w ciągu następnych godzin nadleciały kolejne fale, składające się z 30, 50 i znowu 30 maszyn. Najliczniejszy był piąty atak, przeprowadzony przez około 100 samolotów. Kilka bombowców z trzeciej fali wybrało sobie za cel „Kumano”. Jedna z bomb trafiła w czwartą wieżę działową (drugą od rufy) ale... nie wybuchła, ześlizgując się po dalmierzu i wypadając za burtę!

Wydarzenia następnego dnia przeszły do historii wojen na morzu z powodu niezwykłego starcia potężnej armady Kurity z amerykańskim zespołem, składającym się z zaledwie sześciu nieopancerzonych, powolnych lotniskowców eskortowych – każdy z zaledwie 28 samolotami – osłanianymi przez 3 „zwykłe” niszczyciele oraz 4 niszczyciele eskortowe. Kompletnie zaskoczeni Amerykanie mieli naprzeciwko siebie 4 pancerniki, 6 ciężkich krążowników – wśród nich „Kumano” – 2 lekkie krążowniki oraz 11 niszczycieli.

„Kumano” na pięknym obrazie. Trudno jest znaleźć zdjęcia tego okrętu z działami 203 mm


Sygnał do bitwy wydał „Yamato”, oddając strzał z 32 kilometrów. Załogi ciężkich krążowników niecierpliwie czekali na skrócenie dystansu do 20 kilometrów, aby dołączyć do starcia. Od 7:03 okręty szły 35 węzłami, więc dystans szybko się skracał. Amerykanie poderwali samoloty ze swych „blaszanek”, a do samobójczego wręcz kontrataku ruszyły niepokaźne okręty eskorty. Gdzież im tam było do pancerników i krążowników!

Gdy o 7:10 „Kumano” otworzył ogień z 18 kilometrów, był już atakowany przez dwa czy trzy samoloty. Znacząca liczba amerykańskich bombowców nie miała czasu na pobranie bomb, i teraz mogły one jednie ostrzeliwać odkryte stanowiska artylerii przeciwlotniczej, siejąc prawdziwe spustoszenie wśród ich załóg. Lufy dział 203 mm krążownika obniżyły się, celując w najbliższy lotniskowiec, ale ostre zwroty nakazane przez Sōichirō Hitomi, szalenie utrudniały prowadzenie skutecznego ognia. Nawet gdy pilotom zabrakło już amunicji, nadal nurkowali na okręty, aby odwrócić uwagę artylerzystów od tych samolotów, które jeszcze mogły siać zniszczenie.

Gdy okręt zaczął się już wreszcie wstrzeliwać, spoza odległej o 10 mil, a postawionej przez Amerykanów zasłony dymnej wyskoczył niszczyciel, atakując z prawej strony 7 Dywizjonu Krążowników prowadzonego przez „Kumano”, za którym szły „Suzuya”, „Chikuma”, „Tone” i „Mogami”. Odważnym niszczycielem był „Johnston”, strzelający na pełnej szybkości z dział kalibru 127 mm. W ciągu 5 minut, zanim „Johnston” zbliżył się na odległość dogodną do ataku torpedowego, Amerykanie wystrzelili aż 200 pocisków, przede wszystkim do najbliższego okrętu, którym był „Kumano”.

„Johnston” w szaleńczym ataku na wielokrotnie silniejszego przeciwnika


Wspomina japoński oficer nawigacyjny: „Jego działa nieustannie błyskały, a potężny reflektor zdawał się migać. Słupy wody podnosiły się raz za razem pomiędzy „Kumano” a „Suzuyą”. Piękne niewielkie kolumny, czerwone, niebieskie i żółte, jakby pociski były różnokolorowe. Kumano obrócił wieże na prawo i wycelował w niszczyciel nieprzyjaciela. Dystans malał: 10.000 [metrów]... 9.700...

Ponownie zaatakował SB2C3 [bombowiec nurkujący Dauntless] wchodząc w strome nurkowanie, więc „Kumano” ostro wykręcił. Przed mostkiem pojawił się czerwony ognisty deszcz. Z bliska i z daleka dobiegał dźwięk pocisków z karabinów maszynowych uderzających w kadłub, a także walący niczym grad w metalowy dach sterówki. Po chwili rozległ się wywołany nurkowaniem ryczący dźwięk wrogiego samolotu. Kumano ponownie zrobił unik.

Spadający odłamek pocisku wystrzelonego przez naszą artylerię zahaczył o brzuch mającego stanowisko na dachu sterówki chorążego Yoshibę Toshiba, przebił się przez stal, rozerwał pośladek chorążego Miyaji Mutsuo i wreszcie przedziurawił moją prawą stopę. Miyaji został ciężko ranny, a Yoshiba po chwili zmarł”.

Niszczyciel wystrzelił pełną salwę 10 torped, po czym ostro zawrócił w kierunku zbawczej zasłony dymnej. Jedna z torped doszła celu, i to przez błędny rozkaz znajdującego się na „Kumano” dowódcy 7 Dywizjonu Krążowników, wiceadmirała Shiraishi Kazutaka!

Po dostrzeżeniu śladów torped, Sōichirō Hitomi wydał rozkaz wykonania ostrego zwrotu, przez co wypadł z szyku. Wiceadmirał uznał po paru minutach że pociski musiały już minąć okręt, i nakazał powrót na swoje miejsce. Za wcześnie. Torpeda była jeszcze w drodze!

Ponownie mówi oficer z krążownika: „Szybkość Kumano stopniowo malała. Jak się wkrótce dowiedziałem, torpeda trafiła 2,3 metra pod linią wodną, odrywając około 13 metrów dziobu. Pozostał z niego tylko wyginający się w dół stalowy arkusz górnego pokładu. Torpedę musiał wystrzelić atakujący niszczyciel, ale z powodu skupienia się na walce z samolotem, dostrzeżono ją z opóźnieniem... Kumano powoli skierował się ku bliskiemu szkwałowi [aby się w nim ukryć]”.

Zanim zajmiemy się dalszymi losami krążownika, zobaczmy co się stało z dzielnym niszczycielem.

W czasie odwrotu okręt został trzykrotnie trafiony przez 356-milimetrowe pociski z pancernika „Kongō”, a zaraz potem przez trzy inne, tym razem kalibru 152 mm, wystrzelone albo przez „Yamato”, albo też przez któryś z lekkich krążowników. Rozbite elektryczne instalacje uniemożliwiły pracę steru, oraz unieruchomiły wszystkie trzy rufowe wieże 127 mm. Nie działał także żyrokompas.

Kiedy okręt wszedł na kilka minut pod osłonę litościwego szkwału, załoga ruszyła do napraw. Rozbity mostek opustoszał, a kapitan niszczyciela, komandor porucznik Ernest Evans – któremu odłamek urwał dwa palce lewej ręki - stanął przy zapasowym stanowisku dowodzenia. Przez otwarty w pokładzie właz wykrzykiwał rozkazy marynarzom, którzy z ogromnym trudem poruszali ręcznie sterem. Ocalałe działa wciąż prowadziły ogień. Nierówna walka nie mogła jednak trwać w nieskończoność. O 9:45 Evans dał rozkaz opuszczenia okrętu, a 25 minut później „Johnston” obrócił się do góry dnem. Dobiły go oddane z 900 metrów strzały z niszczyciela „Yukikaze”.

Unoszący się na wodzie rozbitkowie widzieli jak dowódca japońskiego okrętu salutuje, oddając honory bohaterskiemu przeciwnikowi. Dodajmy jeszcze, że z 327-osobowej załogi ocalało 141 osób. Jedną z ofiar był komandor Evans.

*

Tymczasem przednia część kadłuba „Kumano” stała w ogniu. Przełamany na całej szerokości kadłub zadziałał jak ogromny hamulec, co w połączeniu z dużą prędkością okrętu spowodowało natychmiastowe powstanie ogromnych wibracji. Prawie natychmiast krążownik zwolnił do 10 węzłów. Idący z tyłu „Suzuya” także zwolnił, tyle że do 20 węzłów, a to z powodu eksplozji bomby tuż przy jego burcie. Podobnie jak „Kumano”, także i ten krążownik odbił w lewo, ku szkwałowi.

Ponieważ jednak uszkodzenia na „Suzuya” nie okazały się groźne, na jego pokład przeszedł z „Kumano” dowódca 7 Dywizjonu, Shiraishi Kazutaka, wraz ze swoim sztabem. Przepłynięcie na motorowej łodzi pięciu i pół kilometra z wszędobylskimi amerykańskimi samolotami na głową, musiało kosztować Japończyków sporo nerwów, ale wszystko przebiegło bezproblemowo. Załoga kutra zdążyła nawet bezpiecznie wrócić na swój okręt.

Gdy „Suzuya” wraz z innymi okrętami odpierał kolejne powietrzne ataki, „Kumano” opuszczał już pole bitwy. Wbrew obowiązującym do tej pory zasadom, krążownik nie dostał osłony choćby tylko jednego niszczyciela, jako że każdy był niezbędny w walce Dawida z Goliatem. Tyle że ten Dawid miał sporo samolotów, a Goliat ani jednego...

Pospiesznie uszczelniono wyrwę w przerwanym kadłubie, co pozwoliło na uniknięcie płynięcia rufą naprzód. „Kumano” szedł w kierunku cieśniny San Bernardino, którą jeszcze poprzedniej nocy pokonywał w odwrotnym kierunku i w towarzystwie potężnej floty. Teraz mógł liczyć tylko na siebie.

„Kumano” wchodził w skład Zespołu Centralnego (Central Force), z którym szedł na południe wzdłuż wyspy Samar (S), chcąc przedostać się do Zatoki Leyte (Leyte Gulf). Litera K oznacza miejsce, w którym Kurita stoczył przegraną bitwę z amerykańskimi lotniskowcami eskortowymi i niszczycielami, i skąd zawrócił na północ, wracając tą samą trasą. K oznacza także miejsce gdzie „Kumano” stracił kilkunastometrową część dziobu. Krążownik wycofywał się z placu boju tą samą drogą, którą później wracały okręty Kurity. S = Samar, MS = Morze Sibuyan, CB = Coron Bay (Zatoka Coron), M = Mindoro, ZD- Zatoka Dasol (o której będzie mowa pod koniec Opowieści)


Kapitan polecił ustawić obroty maszyn tak, aby osiągnąć 20 węzłów – więcej nie chciał ryzykować, bo prowizoryczne łaty i spawy mogłyby nie wytrzymać dużego naporu wody - ale szybko okazało się, że pomimo dosyć wysokich obrotów, szybkość nie przekraczała 15 węzłów. W takim przypadku okręt winien wejść do Cieśniny San Bernardino krótko po zachodzie słońca.

Ciąg dalszy wspomnień oficera nawigacyjnego krążownika: „Patrzyłem w dół z mostku, i widziałem niepokojąco wielkie fale tworzone przez zdeformowany dziób, widoczne jeszcze daleko za rufą. Z powietrza musiały być widoczne z bardzo dużej odległości. Źle się płynie pojedynczym okrętem na którym sam musisz zachować czujność, i sam prowadzić walkę. Kiepska była ta samotność, ale z drugiej strony, ponieważ sztab przeniósł się na „Suzuyę”, na mostku było mnóstwo miejsca, co pozwalało się zrelaksować.

- Maszt jak u pancernika! – krzyknął obserwator. Chorąży Miyake podniósł lornetkę do oczu: - I jakieś niszczyciele!

To nie mogły być nasze okręty, a zatem nieprzyjaciela. Kapitan Hitomi nakazał ogłoszenie alarmu bojowego. W głośnikach rozległ się dźwięk trąbki. Ale wkrótce okazało się, że to były skały, jakkolwiek bardzo przypominające maszty pancernika.

Około południa obserwujący niebo marynarz krzyknął: - Trzy Aichi E13A [japoński rozpoznawczy wodnosamolot mogący unieść bomby o wadze do 250 kg] 50 stopni po lewej, 250, zbliżają się!

- Widzę hinomaru! [czerwony dysk na białym tle, czyli flaga Japonii]

Odetchnęliśmy z ulgą, i każdy zajął się swoimi sprawami. W tejże chwili zaskoczył mnie donośny odgłos lotniczego silnika i zobaczyłem wodnosamolot tuż nad wodą, kilkadziesiąt metrów od środka lewej burty, a potem wznoszący się z rykiem tuż przed mostkiem. Dwa inne samoloty skręcały w naszą stronę. - Kamawan, strzelaj!”

Na szczęście dla obu stron zarówno bomby jak i ogień krążownika były niecelne. Sytuacja powtórzyła się po godzinie, tyle że teraz zaatakował bombowo-torpedowy Nakajima B6N2, którego bomba również spadła daleko od okrętu. Żeby zapobiec dalszym pomyłkom tego rodzaju, na dachu pierwszej wieży rozłożono dużą japońską flagę.

„Kumano” wszedł do cieśniny godzinę przed zachodem słońca, czyli nieco wcześniej, niż się spodziewano. Wyliczono kurs kierujący ku Zatoce Coron (na mapie oznaczonej jako CB – Coron Bay). Krótko po 17:00 lornetki dostrzeżono odległe samoloty.

Dalszy ciąg wspomnień oficera: „Nawigatorze, wróg czy przyjaciel? Na rozkaz kapitana Hitomi skoczyłem po większą lornetkę. Widoczna gwiazda na czarnym kadłubie, i mieszcząca torpedę wypukłość pod nim.

- To wróg. Bez wątpienia TBD [Douglas TBD Devastator, torpedowy bombowiec].
- Alarm przeciwlotniczy!

Nieprzyjacielskie samoloty zjawiały się jeden po drugim, jakby [ogłaszająca alarm] trąbka była dla nich wezwaniem. Leciało około 20 TBD i 10 SB2C [Curtiss SB2C Helldiver, bombowiec nurkujący]. Pospiesznie zdjęto flagę z wieży działowej. Fale wokół i za okrętem rosły, gdy zwiększaliśmy szybkość.
Formacja krążyła wokół Kumano w odległości 10 kilometrów. Mijały niesamowite minuty, którym towarzyszył odgłos rozgarnianych fal. Morze wokół było pokryte wysepkami pozostawiającymi bardzo wąskie przejścia dla Kumano, a w pobliżu musiały być także miny.

Działa, także główne, otworzyły ogień. Wokół formacji bezgłośnie wykwitły czarne obłoczki. SB2C weszły wyżej formując pojedynczą kolumnę, a TBD rozproszyły się i zeszły niżej. Zaczęły strzelać także karabiny maszynowe, i wtedy rozpoczął się atak. Po obu stronach Kumano wyrastały słupy wody, spadał deszcz pocisków, a torpedy nadchodziły ze wszystkich stron. Rozbryzgi z wodnych kolumn spadały na mostek”.

Pomimo tak zmasowanego ataku stała się rzecz niewiarygodna: okaleczony okręt manewrował tak zgrabnie i strzelał tak gęsto, że nie doszła go żadna bomba czy torpeda! Tyle że po kilkunastu minutach nastąpił kolejny szturm.

„Zaatakowały SB2C. Strzelały amunicją 13 mm, potem zrzucały bomby, i natychmiast uciekały we wznoszeniu. I jeszcze jeden, i jeszcze. Dźwięk trafiających w kadłub pocisków uderzał w uszy razem z hukiem naszych dział.

1,2,3,4,5 śladów torped nadchodzących z różnych kierunków. W takim przypadku nie ma manewrów, które pomogłyby ominąć wszystkie. Wygrasz albo nie.

- Ta torpeda trafi – krzyknął kapitan Hiroshi Kumakawa. Też tak myślałem. Kumano skręcił w lewo. Sōichirō Hitomi i dowodzący torpedystami kapitan Chusiro Kawabe, również na nią patrzyli. Torpeda szła od środka kadłuba ku rufie. Teraz. Uderzy?

Szczęśliwie przeszła o włos, ale jedna lub dwie zrzucone przez inne FBD nadal gnały, znacząc białym ogonem ślad po ciemnym morzu.

- Trzy myśliwce Zero, 30 stopni na prawo!

Dobrze że w końcu przyszły. Od razu jeden z TBD został zestrzelony, ale gdy się odwróciłem, zobaczyłem jak inny TBD gonił za uciekającym tuż na wodą Zerem, gęsto strzelając. Odwrócona sytuacja!

Bitwa się skończyła. Wrogie samoloty zebrały się i odleciały, tak jak i Zera. Zapadała ciemność. Ani jedna bomba czy torpeda nie trafiła, ale bliskie wybuchy spowodowały zalanie dolnych części okrętu, co jednak nie przeszkadzało z kontynuowaniu marszu. Kumano szedł na zachód”.

W nocy z 25 na 26 okręt przechodził przez Morze Sibuyan, w którego wodach zaledwie kilkadziesiąt godzin temu pogrążył się potężny „Musashi” (vide Opowieść 513 pt. ZAGŁADA OLBRZYMA). Ranek zastał krążownik poniżej południowego krańca wyspy Mindoro. W pobliżu leżącej nieco na zachód wysepki Coron miał czekać zbiornikowiec, ponieważ obecny stan paliwa nie wystarczyłby na dojście do Brunei. Tyle że...

Mówi ponownie oficer nawigacyjny:

„Kiedy noc ustępowała i wyspa [Coron] zaczynała błyszczeć w ostrym świetle słońca, radar wykrył coś, co mogło być wrogimi samolotami.
-150 km ... 120 km ... 105 km, coraz bliżej i bliżej
Pokazał się SB2C [Helldiver]. Lewoburtowe działa otworzyły ogień.

Później nadleciała cała formacja, 32 maszyny F6F (myśliwce Grumman F6F Hellcat), SB2C (nurkujący Helldiver) i TBD (torpedowy Avenger). Sytuacja podobna do wczorajszej, ale tym razem mieliśmy pole do manewru, bo morze wokół było puste. Samoloty krążyły na granicy maksymalnego kąta, do którego mogliśmy podnieść działa. Wreszcie zaatakowały, a „Kumano” odpowiedział ze wszystkich luf. Wśród straszliwego hałasu ledwo dało się słyszeć komendy na ster.
- Maksymalnie w lewo!

Od góry z lewej ruszył ostatni SB2C.

Bomba trafiła... Okręt zwolnił. Nieprzyjacielskie samoloty były blisko i daleko, wciąż jakby tańcząc. Przyszedł meldunek o wodzie w maszynowni. Kumano prawie zatrzymał się. Samoloty [Helldiver] wstrzymały atak; nasza artyleria chwilowo umilkła.

Moment trafienia bomby w komin okrętu. Po prawej widać „skróconą” część dziobową


- Bombowiec torpedowy! Nadchodzi z 50 stopnia po lewej!

Nie możesz uniknąć [torpedy] gdy stoisz. Działa z lewej burty zaczęły strzelać. Wokół nisko nadlatującego TBD widać było czerwone linie [pocisków smugowych]. Zrzucił torpedę z dość dużej odległości [niecelną].

Samoloty odleciały i bitwa skończyła się. Rozejrzałem się. Bomba musiała trafić w komin, który prawie cały zmienił się w kłębowisko stali, owinięte wokół lewoburtowego działa [podwójna wieża 127 mm]. Dwa sąsiednie lotnicze dalmierze były zniszczone, a sąsiadujące pomieszczenia stały w ogniu. Chorąży Kitukami, obsługujący potrójne działo 25 mm stojące na lewo od trzeciej wieży po prostu znikł. Pociski które przeszły przez okna sterówki, zraniły większość obecnych tam ludzi”.

Atakujące samoloty przyleciały z lotniskowca „Hancock”. Ich bomby i karabiny maszynowe zabiły ponad 50 marynarzy i poważnie raniły więcej niż 100. Oczywiście większość zabitych stanowili artylerzyści z odkrytych stanowisk, szczególnie intensywnie ostrzeliwanych przez myśliwce.

Bombowiec nurkujący SB2C Helldiver po awaryjnym lądowaniu na USS „Hancock”. Podwozie wplątane jest w linki „ostatniej zapory”. Powyginane łopaty śmigła świadczą, że podczas pierwszego styku z pokładem, samolot silnie przechylił się do przodu


Tym razem Amerykanie nie spudłowali, chociaż zastanawia kolejny nieskuteczny atak samolotów torpedowych. Do celu doszły 2 bomby 1000-funtowe (454 kg), a kolejna wybuchła tak blisko burty, że spowodowała zalanie jednej z kotłowni. Uszkodzona została prawoburtowa turbina. Krążownik stał bezradnie w dryfie, i dopiero po kilku godzinach mógł ruszyć 10 węzłami, wlekąc się w stronę Zatoki Coron, przed wejściem do której spotkał się z niszczycielami „Ashigara” i „Kasumi”. O 13:30 „Ashira” wziął „Kumano” na hol i zaciągnął do zatoki, gdzie czekał już zbiornikowiec „Nichiei Maru”, znany nam z Opowieści o „Mikumie”.

28 października „Kumano” zacumował w Manili, gdzie prowizorycznie naprawiono dziób i przede wszystkim kotły. Następnego dnia ”Kumano” i stojący obok krążownik „Nachi” stały się celem nalotu maszyn z lotniskowców, ale tym razem Japończykom upiekło się.

4 listopada mogący rozwinąć najwyżej 15 węzłów „Kumano” wyszedł z Manili, osłaniając wraz z krążownikiem „Aoba” idący na Formozę konwój składający się z sześciu frachtowców i transportowców, którym towarzyszyły dwa eskortowce i pięć ścigaczy okrętów podwodnych. Idący 12 węzłami konwój otrzymał także wsparcie z powietrza.

5 listopada wieczorem konwój został dostrzeżony przez okręt podwodny „Batfish”. Dowodzący nim komandor (późniejszy kontradmirał) John Fyfe zbliżył się w zanurzeniu chcą storpedować „Aobę”, ale gdy wystawił na chwilę peryskop ujrzał odległy zaledwie o kilkanaście metrów dziób eskortowca. Gwałtowne zanurzenie pozbawiło go wprawdzie łupu, ale ocaliło życie. Fyfe nie zrezygnował jednakże utrzymując kontakt z konwojem, i czekając na dogodne warunki do ataku.

Ranek 6 listopada. W pobliżu przylądka Bolinao na wyspie Luzon konwój dopadło – niczym jak na północnym Atlantyku - wilcze stado, tyle że spod znaku „stars and stripes” (gwiazdy i paski). Składało się one z pięciu okrętów podwodnych: „Batfish”, „Guitarro”, „Bream”, „Raton” i „Ray”.

Eskorta zgłaszała zaobserwowane peryskopy, ale ataki bombami głębinowymi nie przynosiły rezultatu. Osiem bomb zrzucił także „Kumano”. Wciąż nietknięci Amerykanie wystrzelili aż 23 torpedy, które zatopiły transportowiec „Kaga Maru” (6.800 GRT). A co z pozostałymi torpedami? Wróćmy do relacji oficera nawigacyjnego krążownika:

„Kumano nagle szarpnęło, jakby od wybuchu naszych bomb. Stojący po lewej kapitan Hitomi spojrzał pytająco na mnie, stojącego po przeciwnej stronie. Skręciłem [okrętem] w lewo. Ogromna kolumna wody wyrosła pośrodku prawej burty.
- Kapitanie, torpeda trafiła w śródokręcie.

Gdy tylko złożyłem meldunek, wstrząsy pogłębiły się. Mostkiem szarpnęło. Torpeda trafiła w dziób. Przede mną wyrosła wielka fala, razem z oderwaną częścią kadłuba [był to dobudowany w Manili prowizoryczny dziób]. Urwany został tak duży fragment części dziobowej, że pod lufami pierwszej wieży znajdowała się woda]. Była 10:48. „Kumano” przechylił się na prawo o 11 stopni, szybkość spadła, po czym okręt zatrzymał się. Nie było już ani śladu po czymś, co mogło być nazwane dziobem. Meldunki [o uszkodzeniach] z kluczowych miejsc były niejasne.

Dla wyrównania przechyłu zalano lewoburtowe zbiorniki. Wokół unosił się gęsty czarny olej. Było jasne, że okręt nie tonie. I wtedy przyszła druga torpeda. Zameldowano, że trafiła z przodu maszynowni, rozwalając przegrodę sąsiedniej sekcji. Wszystkie cztery pomieszczenia maszynowni były zalane”.

USS „Ray” – którego torpedy najprawdopodobniej trafiły „Kumano” ponownie obrał za cel krążownik, ale wychodząc na pozycję zarył się w dno płytkiego w tym miejscu akwenu. Ponieważ do kadłuba zaczęła przedostawać się woda, dowódca okrętu zrezygnował z ataku wycofując się na bezpieczniejsze wody, na których można by zlikwidować przeciek.

Ponieważ pozostałe amerykańskie okręty także zrezygnowały z dobicia bezbronnego okrętu (!), o 19:30 „Kumano” został wzięty na hol przez zbiornikowiec „Doryo Maru”, który zaciągnął go do Zatoki Dasol (ZD na mapce), usytuowanej nieco poniżej środka zachodniego brzegu wyspy Luzon, gdzie rzucono kotwicę. Można wprawdzie znaleźć także informację o wejściu okrętu do portu Santa Cruz, ale na Luzonie nie było takiego portu, jest za to przyległa do Zatoki Dasol prowincja o tej nazwie. Dalsze losy okrętu potwierdzą zresztą że nie stał on w porcie, ale na morskim kotwicowisku.

Wprawdzie z początku kapitan „Doryo Maru” odmawiał holowania ze względu na ogromną dysproporcję wagi obu jednostek (2.270 GRT naprzeciw 14.000 tonom krążownika, mającym dodatkowo w kadłubie 5.000 ton wody!), ale rozkaz był rozkazem. Hol połączył rufę zbiornikowca z rufą krążownika (holowanie „dziobem” naprzód musiałoby się skończyć utratą okrętu), po czym ruszono z „prędkością” JEDNEGO WĘZŁA, w porywach do półtora. Jak w takich warunkach zdołano w ogóle utrzymywać kurs? Pomagały pewnie przy tym dwa towarzyszące ścigacze okrętów podwodnych, napierające w razie potrzeby na burty jednostek.

Wlokąca się niemiłosiernie para dotarła do Zatoki Dasol 7 listopada o 15:00, szczęśliwie nie atakowana przez pokazujące się od czasu do czasu na horyzoncie samoloty. Przez następne dni, na okręcie trwały prace remontowe, ale wciąż był on unieruchomiony. Spokój skończył się 19 listopada, kiedy to atak 32 Hellcatów spowodował śmierć kilku marynarzy i ciężko raniąc 19 innych. Rannych przeniesiono na lekki krążownik „Yasoshima”, dawny chiński „Ping Hai”, który płynąc w eskorcie konwoju miał dostarczyć ich do szpitala w Manili.

Nadszedł 25 listopada. O 8:40 rozpoczęły się powietrzne ataki, prowadzone przez samoloty z lotniskowców. Nie był to atak przypadkowy, ponieważ piloci otrzymali jasny rozkaz „zniszczenia, powtarzam, zniszczenia ciężkiego krążownika”!

Ku zaskoczeniu kapitana Hitomi, pierwsze samoloty obrały sobie za cel nie jego okręt, ale stojący w pobliżu, pokryty plamami kamuflażu ścigacz okrętów podwodnych NO.21, który wnet stanął w płomieniach.

NO.21 był siostrzanym okrętem widocznego na zdjęciu NO. 14


Po dwudziestu minutach z wciąż nie atakowanego krążownika można było zobaczyć na zachodnim niebie liczne wybuchy przeciwlotniczych pocisków: wystrzeliwano je w obronie konwoju, w eskorcie którego płynął między innymi „Yasoshima”, który zresztą szybko poszedł na dno, zabierając ze sobą między innymi wszystkich rannych z „Kumano”.

„Yasoshima”, tu jeszcze jako „Ping Hai” (zdjęcie z 1936)


Atak na krążownik i jego ostatnie chwile utrwalili amerykańscy piloci. Na trzecim zdjęciu widać ślady torowe dwóch lotniczych torped

, ,

Ponieważ dziwnym trafem, pomimo jasnego rozkazu samoloty nadal nie zainteresowały się „Kumano”, Hitomi rozkazał opuścił łodzie, mające zdjąć załogę z pokładu NO.21. Zanim jednak do tego doszło, wróciły samoloty, i perfekcyjnie zrzucona bomba idealnie trafiła w śródokręcie. „Kumano” – teoretycznie główny cel nalotu - wciąż pozostawał nietknięty, a jego artyleria strzelała nie niepokojona niczym na ćwiczeniach!

Trzy minuty później kadłub ścigacza rozpadł się, i okręt zatonął wśród morza płomieni. Była 12:10.

14:30. Łodzie „Kumano” wciąż wyciągają z wody rozbitków. Nadlatują samoloty z lotniskowca „Ticonderoga”: 8 Hellcatów, 13 Helldiverów i 9 Avengerów.

Samoloty podzieliły się na dwie grupy. Pierwsza z nich, składająca się z torpedowych Avengerów wykonuje daleko nad lądem głęboki łuk, ale druga nurkuje wprost na okręt, mając za sobą słońce. Oślepieni jego blaskiem artylerzyści strzelają na wyczucie.

Bomby poszły, wybuchając na okręcie, i w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Krążownik przesłoniły ogromne słupy wody oraz dymu. Aż cztery pięćsetfuntowe (227 kg) bomby doszły celu! Dwie z nich ciężko doświadczyły przednią część okrętu (trudno tu mówić o dziobie) wgniatając przy okazji masę stali w lewą stronę wieży numer 1. Trzecia trafiła lewą stronę pokładu lotniczego (miejsce na wodnosamoloty pomiędzy tylnym masztem, a drugą od rufy wieżą artylerii głównej), a czwarta eksplodowała w pobliżu prawej strony mostku, tylko szczęśliwym trafem nie zabijając kapitana Hitomi. „Kumano” zadrżał pod tymi ciosami, które jednakże nie mogły go zatopić.

Prawdziwe zagrożenie dopiero nadciągało. Poderwany krzykiem obserwatora, kapitan spostrzegł lecące tuż nad wodą pięć lub sześć samolotów torpedowych!

TBD Avenger atakuje


Pospiesznie opuszczano lufy, wysoko do tej pory podniesione dla ostrzeliwania bombowców nurkujących. Za późno i bezskutecznie. Amerykańscy piloci nie byli nowicjuszami w swoich fachu, i nie schodzili z kursu prowadzącego na unieruchomiony okręt. Jedna maszyna po drugiej zrzucała śmiercionośne torpedy.

Załoga mogła jedynie bezsilnie przyglądać się niosącym zagładę smugom na wodzie. W lewą burtę uderzyło aż pięć torped, przesądzając o losie rozpaczliwie walczącego o życie okrętu.

Kadłub „Kumano” otworzył się prawie na całej długości. Woda zalała dwa magazyny amunicyjne, dwie kotłownie oraz przednią lewoburtową maszynownię. Okręt z miejsca zaczął się przechylać, ale pomimo tego działa wciąż prowadziły ogień. Dla wyrównania przechyłu Hitomi rozkazał zalać część prawoburtowych zbiorników, ale wobec wielkości wyrw po przeciwnej stronie, niczego to nie mogło zmienić. Zaledwie po trzech minutach okręt leżał w przechyle 45 stopni, co unieruchomiło całą artylerię. Minutę później „Kumano” obrócił się do góry dnem, z zanurzonym pod wodą „dziobem”.

Morze zaroiło się od głów marynarzy, ale do ocalenia było niezmiernie daleko. Samoloty zaczęły ostrzeliwać ich z karabinów maszynowych, a nawet zrzuciły kilka bomb. I kiedy już pozostali rozbitkowie żegnali się z życiem, Amerykanie odlecieli – prawdopodobnie kończyło im się paliwo.

Na ratunek ruszyły stojące przy brzegu w odległości około 7 kilometrów barki i łodzie rybackie. Niewiarygodne, że pomimo czterech bomb, pięciu torped i ostrzeliwania rozbitków w wodzie, ocalało aż 41 oficerów i 554 marynarzy. Część z nich dopłynęła o własnych siłach do odległego o dwa i pół kilometra lądu, jak to uczynił między innym kilkakrotnie tu cytowany oficer nawigacyjny. Opisał on także wrażenia z ostatnich chwil okrętu, ale nie wnosiły one niczego nowego do podanych powyżej faktów. Zginęło 441 osób, w tym kapitan Sōichirō Hitomi i jego zastępca kapitan Yuji Sanada.

W uznaniu bezprzykładnej determinacji i waleczności, Sōichirō Hitomi został pośmiertnie awansowany do stopnia kontradmirała


To właśnie o tym niezłomnym krążowniku admirał William Halsey powiedział po wojnie: „Jeśli w ogóle miałbym czuć przykrość z powodu jakiegokolwiek japońskiego okrętu, byłby to „Kumano”.

*

Amerykanie zlokalizowali wrak już w czerwcu 1945 roku, wydobywając z niego urządzenia radarowe. Krążownik leży z przechyłem 120 stopni na głębokości 30 metrów. Oderwana część dziobowa oddalona jest od kadłuba o 50 metrów.

--

--


Post zmieniony (13-02-24 11:25)

 
02-10-20 19:56  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Epickie.
I bardzo fajnie napisane :)

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
02-10-20 21:30  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Za krótkie :-)
Na dowód uważnego czytania wyłapuję dwie "literówki".
Raz pojawił się bombowiec TBF i czegoś brak w zdaniu "Dodajmy jeszcze, że z 327-osobowej załogi ocalało 141 osób. Wśród znalazł się komandor Evans."

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 64 z 80Strony:  <=  <-  62  63  64  65  66  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024