KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 63 z 80Strony:  <=  <-  61  62  63  64  65  ->  => 
03-09-20 08:44  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

yak: znam ten skecz na pamięć, bo mam na CD wszystkie programy i filmy Pythonów! Komplet tekstów mam jeszcze dodatkowo w dwutomowym (polskim) wydaniu. No i jeszcze dwie polskie książki o nich plus gruba angielska, bardzo bogato ilustrowana.
- Ted, when you first started you... I hope you don't mind if I call you Ted, er, I mean as opposed to Edward?
- No, no, everyone calls me Ted.

Ramolot: Właśnie rozszerzyłeś Opowieść, i bardzo dobrze! Tego oczekuję od Czytelników, i za to jestem im wdzięczny!

P.S. Wracam do pisania kolejnej japońskiej Opowieści.

--

 
03-09-20 18:33  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Warto przeczytać...

 
03-09-20 23:07  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Ten Mallow na fotce to nie ten Mallow!

Na fotce jest korweta HMS Mallow typu Flower.
Właściwy HMS Mallow z opowieści też był co prawda typu Flower (nie był co prawda trałowcem, jednak można to wybaczyć autorowi cytowanego listu), ale... pierwszowojennego typu Flower :)
(A tak właściwie to typu Acacia ;) )

Poniżej już jako australijski HMAS Mallow:


Post zmieniony (03-09-20 23:16)

 
04-09-20 07:07  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszard - Dzięki! Nawet nie znałem tej książki, ale gdzieś ją kupię.

GrzechuO - nie ma dla mnie usprawiedliwienia, bo jak mogłem wziąć drugowojennego "Kwiatka" za okręt z lat Wielkiej Wojny?
Zmieniłem zdjęcie, ale nie na "twoje", bo ukazuje ono "Mallow" już jako okręt szkolny, i wygląda na to, że bez działa na dziobie. A na mojej fotce jest fszystko jak trza.
P.S. Ryszardzie, uwaga: żartuję sobie z ortografii, i nie tylko ("trza")!

--

 
04-09-20 08:58  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Skoro można poprawiać błędy to należy dodać, że poprawna forma to "fszystko jak cza" :-)

 
04-09-20 09:50  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Taka była pierwsza wersja mojej wypowiedzi ale uznałem że nie można przeginać, bo znowu ktoś mi wytknie błąd językowy myśląc że piszę tak na co dzień :-)

Uwaga: "Japończyk" jest już gotowy w jakichś 70 procentach więc ukaże się tu jeśli nie dzisiaj, to najpóźniej jutro.

Post zmieniony (04-09-20 09:57)

 
04-09-20 11:54  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Andrzeju - książka "U-38" duża ilość ofert na Allegro.

 
04-09-20 14:16  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Bóg zapłać, Jasny Panie :-) Na pewno skorzystam z Twojej podpowiedzi. A Opowieść już skończona, w domu ja tylko podszlifuję, skoryguję co trzeba i zamieszczę jak nie dziś, to jutro do południa.

 
04-09-20 21:24  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 556


FATALNA KOLIZJA


Kwartet krążowników typu Mogami – cała czwórka otrzymała nazwy rzek: Mogami, Mikuma, Suzuya i Kumano – od samego początku musiał się spotkać z ograniczeniami, narzuconymi przez Traktat Waszyngtoński. Przy projektowaniu osiągnięto wprawdzie maksymalną dozwoloną wyporność, ale i tak pozwoliło to na wybudowanie jedynie krążowników lekkich, i co z tego, że wyposażonych aż w 15 dział kalibru 155 mm (pięć wież po trzy działa w każdej). Ponieważ można było je podnieść o 55 stopni, mogły być jednakże wykorzystane także do walki z lotnictwem. Do tego doszło umieszczone na śródokręciu 8 dział 127 mm (4x2) oraz broń, której niezwykłe parametry sprawiały podczas wojny aliantom mnóstwo przykrych niespodzianek: 4 ukryte pod pokładem wyrzutnie torpedowe, z których każda miała po 3 rury. Torpedy nazwane przez Amerykanów długimi lancami były nie tylko bardzo szybkie (ich prędkość dochodziła do 50 węzłów!), ale także miały wielki zasięg, oraz większą niż w torpedach innych krajów ilość materiału wybuchowego. Tyle że akurat w tym przypadku, na niewiele one się zdały…



Aby zaoszczędzić na wadze, szeroko zastosowano spawanie elektryczne, a przy konstrukcji nadbudówek nie skąpiono aluminium, dzięki czemu zaoszczędzono tyle na wadze, że można było zastosować solidne opancerzenie. Okręty mogły rozwinąć aż 35 węzłów, czego w owym czasie nie potrafił przebić chyba żaden inny krążownik na świecie. Podwójny ster też nie był w owych czasach czymś zwyczajnym.

Pierwszy do służby wszedł „Mogami” – 27 lipca 1935, ale już 29 sierpnia dołączył do niego „Mikuma”.

„Mogami”
,

Już od samego początku zaczęły wychodzić niedoróbki zarówno projektantów, jak i stoczniowców. Najpoważniejszym problemem podczas prób morskich krążowników było, przy rozwijaniu dużej szybkości, puszczanie spawów blach poszycia, w wyniku czego oba nowiutkie przecież okręty musiały pojść na dok już na początku następnego roku. Inną, bardzo istotną wadą był zbyt wysoko położony środek ciężkości, będący rezultatem lekkiej konstrukcji kadłuba (spawy zamiast nitów!) oraz umieszczenia wysoko dużych mas, głównie potężnego uzbrojenia. Oznaczało to, że zwłaszcza przy niskich stanach paliwa i wzburzonym morzu, trzeba było nawigować bardzo ostrożnie. Nie pierwszy to, i nie ostatni przypadek tego rodzaju w japońskiej flocie.

Po wycofaniu się w 1936 roku Japonii z Traktatu Waszyngtońskiego, zdecydowano o przemienieniu czwórki lekkich krążowników w ciężkie, a to poprzez wymianę dział artylerii głównej na większe, bo kalibru 203 mm. Przy okazji miano także poprawić stateczność.

„Mikuma”, jeszcze z potrójnymi działami 155 mm


„Mogami”. Umieszczone po obu burtach działa 127 mm



Ponieważ wymiana dział na większe nie jest tak prosta jak mogłoby się wydawać, musiało to zająć mnóstwo czasu i kosztować ogromne pieniądze. Działo okrętowe to nie tylko wieża i lufy, co doskonale pokazuje poniższy rysunek. Przedstawiono tu wprawdzie mechanizmy dział kalibru aż 381 mm, ale są one podobne także dla 155 czy 203 mm. Sama wieża z lufami to jedynie kwiatek całej dużej rośliny, pod spodem której szalenie istotne są jej korzenie.



Prace nad „Mogami” i „Mikumą” spowodowały, że gotowa do służby w styczniu 1936 „Suzuya”, została po próbach morskich stanęła przy kei, gdzie czekała na swoją kolej na przebudowę.

„Suzuya” na próbach


Na listę floty ”Suzuyę” wciągniętą dopiero 31 października 1937, po czym okręt nadal... pozostał nieaktywny. Również czwarty z serii, „Kumano” – gotowy do służby jako lekki krążownik w październiku 1937 – nie pożegnał się ze stocznią aż do 20 października 1939!

W końcu jednak cała czwórka została przezbrojona, po czym oficjalnie przeklasyfikowano ją na ciężkie krążowniki. Solidnie uzbrojone, szybkie i dobrze opancerzone zasłużenie zajęły miejsce wśród najlepszych jednostek tej klasy na świecie.

Wyposażone w nowe, dwulufowe wieże 203 mm krążowniki nie były już tak często fotografowane jak uprzednio (wojna!), stąd trudność w znalezieniu ich zdjęć. Pomimo tego czujni Amerykanie zamieścili w swym informatorze o okrętach rysunki już przebudowanych jednostek


Tworzący 7 Dywizjon Krążowników kwartet (okrętem flagowym był „Kumano”) rozpoczął wojnę 8 grudnia, wspierając lądowanie na Malajach. Następnego dnia okręty otrzymały rozkaz nocnego ataku na brytyjskie pancerniki „Prince of Wales” i „Repulse”. Dywizjon został wzmocniony przez lekki krążownik „Sendai” i cztery niszczyciele, ale do starcia nie doszło. Ponieważ już następnego dnia oba pancerniki zostały zatopione przez samoloty, okręty otrzymały nowe zadania, polegających głównie na eskortowaniu konwojów i wspieraniu kolejnych desantów. Dodajmy jeszcze, że od wybuchu wojny Dywizjonem dowodził kontradmirał Takeo Kurita, ten sam, który w październiku 1944 poniesie klęskę w Bitwie w Zatoce Leyte.

W nocy z 28 na 29 lutego 1942 „Mikuma” i „Mogami” po raz pierwszy uczestniczyły w prawdziwym boju, który przeszedł do historii jako Bitwa w Cieśninie Sunda. Wysunięte dalej na północ „Suzuya” i „Kumano”, nie zdążyły na plac boju.

Cieśnina Sunda (Sunda Straight) oddziela Jawę od Sumatry


Ponieważ jednak nie to starcie jest naszym głównym tematem, pozostańmy tylko przy jego podsumowaniu. Przede wszystkim siły były rozpaczliwie nierówne. Atakujące japońskie transportowce amerykański ciężki krążownik „Houston”, australijski lekki krążownik „Perth” oraz holenderski niszczyciel „Evertsen” musiały się zmierzyć z trzema japońskimi krążownikami („Mikuma”, „Mogami” i „Natori”) oraz 10 niszczycielami. Był tam jeszcze nie liczący się w tej stawce japoński stawiacz min, który zresztą został zatopiony.

Alianci stracili wszystkie trzy okręty, Japończycy zaś ów stawiacz min, 4 transportowce (zatopione lub zmuszone wyrzucić się na brzeg), a uszkodzeniu uległy trzy niszczyciele, oraz „Mikuma”. Okręt ten trafiły pociski z „Houstona” zabijając 6 ludzi, i 11 raniąc. Pierwszy krążownik ze wspaniałej czwórki złożył daninę krwi.

USS „Houston”


Kolejne zadanie nie było już niebezpieczne, ponieważ zapadła decyzja o zaatakowaniu bezbronnej alianckiej żeglugi handlowej w Zatoce Bengalskiej. W skład trzech grup (Północna, Centralna i Południowa) weszły:
- lekki lotniskowiec (Ryujo)
- 5 ciężkich krążowników (Chokai, Kumano, Suzuya, Mikuma, Mogami)
- 3 lekkie krążowniki (Yura, Yuguri, Asagiri)
- 2 niszczyciele (Shirakumo, Amagiri)

Trwający od 1 do 11 kwietnia wypad zakończył się zatopieniem 20 statków, mających nieco ponad 90.000 GRT. Można dyskutować czy ze względu na znaczną liczbę wydzielonych do tego okrętów był to sukces czy nie, ale jednak później Japończycy nie powtórzyli czegoś takiego na podobnie dużą skalę. Kilka okrętów podwodnych mogłoby pewnie osiągnąć taki sam wynik, zużywając przy tym nieporównanie mniej amunicji i – przede wszystkim! – cennego paliwa.

15 maja 7 Dywizjon Krążowników wyszedł w morze, aby w okolicach wyspy Hashirajimy (na południu Zatoki Hiroszimy), odbyć ćwiczenia artyleryjskie i nie byle z kim, bo z 1 Dywizjonem Pancerników w składzie „Yamato”, „Nagato” i „Mutsu”. Okręty wróciły do Kure w poniedziałek 18 maja, i ku ogromnej radości, marynarze dostali wolny wieczór na lądzie. Następnego dnia zaczęło się uzupełnianie amunicji oraz prowiantu – najwyraźniej szykowało się coś wielkiego. 21 wieczorem krążowniki wyszły w morze osłaniane przez niszczyciele „Asashio” i „Arashio”, i kierując się na wyspę Guam, której Japończycy nadali nazwę Omiyajima (Wyspa Omiya). Rzucono tam kotwice pięć dni później.

Na odprawie kapitanowie krążowników 7 Dywizjonu dowiedzieli się o zbliżającym się ataku na Midway, z przykrością jednakże słysząc o swoim zadaniu. Zamiast wzięcia bezpośredniego udziału w boju, okręty miały tworzyć bliską osłonę Grupy Transportowej Inwazji na Midway, dowodzonej przez byłego dowódcę pancernika „Kongo” kontradmirała Raizō Tanakę, który pięć miesięcy później zasłynął wspaniałym zwycięstwem w nocnej bitwie pod Tassafarongą (przylądek u brzegów Guadalcanalu). W skład grupy wchodził zbiornikowiec „Akebono Maru” i 12 transportowców wiozących 5000 żołnierzy, mających dokonać desantu na Midway.

28 maja krążowniki wyszły w morze w towarzystwie dwóch transportowców wodnosamolotów „Chitose” (przebudowany później na lotniskowiec) i „Kamikawa Maru”. Dopiero wtedy załogi zostały poinformowane o zbliżającym się ataku na Midway. Po zdobyciu wyspy, 7 Dywizjon miał popłynąć na Aleuty, prawdopodobnie dla wsparcia także i tam planowanego desantu.

30 maja 7 Dywizjon wraz z transportowcami wodnosamolotów dołączył do Grupy Transportowej, która powiększyła się o zbiornikowiec „Nichiei Maru” – jeszcze się z nim spotkamy - oraz niszczyciele „Asashi” i „Arashio”.

„Nichiei Maru”


3 czerwca bardzo liczny już teraz zespół został zaatakowany przez dziewięć Latających Fortec z Midway, ale zrzucane z wysokiego pułapu bomby chybiły. Udało się natomiast następnego dnia uzbrojonej w torpedę zwiadowczej łodzi latającej Catalina. Pocisk trafił w dziób „Akebono Maru”, wywołując eksplozję w magazynie pocisków przeciwlotniczych, i rozdzierając poszycie kadłuba na długości 10 metrów. Zginęło przy tym 10 marynarzy, a 13 odniosło rany. Cudem prawdziwym było to, że statek nie tylko że nie zatonął, ale jeszcze zdołał dotrzeć 21 czerwca do bazy w Kure.

W południe 5 czerwca głównodowodzący, admirał Isoroku Yamamato, rozkazał 7 Dywizjonowi krążowników podejście pod Midway, i ostrzelanie wyspy. Ponieważ okręty znajdowały się 410 mil od celu podkręcono obroty, idąc jak najszybciej, czyli 35 węzłami. Ponieważ ocean wbrew swej nazwie nie był wcale spokojny, nie mogące dotrzymać kroku niszczyciele szybko zostały w tyle. I kiedy marynarze szykowali się już do wykonania zadania, o 21:20 przyszedł rozkaz odwołujący akcję!

7 Dywizjon obrał kurs północ-północny zachód, redukując szybkość do 28 węzłów. Na czele szedł flagowy „Kumano”. Za nim pozycję zajął „Suzuya”, wyprzedzający „Mikumę” – z komandorem Sakiyama Shakao, dowodzącym krążownikiem od 1 listopada 1940 roku – a szyk zamykał „Mogami”. Okręty szły w jednej kolumnie, w odstępach 800 metrów.

*

Amerykański okręt podwodny „Tambor” pod dowództwem komandora porucznika John M. Murphy’ego znajdował się na drugim bojowym patrolu.

Interesujące zdjęcie kiosku „USS „Tambor”


5 czerwca o 2:15 Murphy wysłał radiową wiadomość o dostrzeżeniu „czterech wielkich okrętów” 90 mil na północ od Midway, odległych od niego o 5,6 kilometrów. Było to za daleko dla dokładnej identyfikacji jednostek (noc!), a ponadto komandor był uprzedzony o możliwości napotkania własnych okrętów. Murphy próbował zmianami kursu zbliżyć się, ale dopiero zmiana kursu „czterech wielkich okrętów” na północny, pozwoliła znowu się im przyjrzeć. Była 2:58 kiedy „Tambor” znalazł się na ich drodze, ale wtedy okręty zmieniły kurs na północno zachodni. Murphy odpowiednio zmienił swój kurs, mając nadzieję że niezidentyfikowane jednostki znajdą się na tle księżyca, co wyraźnie pokaże ich sylwetki.

Ta zabawa a w ciuciubabkę trwała aż do 4 rano, kiedy wreszcie coś można było zobaczyć. „Coś”, czyli sylwetki niby były widoczne, ale wciąż trudne do zidentyfikowania. Zdesperowany Murphy – będący przez cały czas w wynurzenie - kazał nadać o 4:12 świetlny sygnał rozpoznawczy swego okrętu. Otrzymał odpowiedź, a jakże, tylko że zupełnie niezrozumiałą. Oto jak opisał to sygnalista:
- Co on odpowiedział? – spytał Murhpy.
- Niech mnie cholera, jeśli wiem – odpowiedziałem [bardzo nieregulaminowo!].
To wystarczyło Murphy’emu: „Zanurzenie – zanurzenie – zanurzenie! W dół i szykujcie się na atak bombami głębinowymi!”

„Tambor” pospiesznie zszedł pod wodę, ale ponieważ jednak nikt nie miał zamiaru go atakować, Murphy wysunął peryskop.

*

Peryskop został dostrzeżony na mostku „Kumano”. Oficer wachtowy Isamo Okamoto pospiesznie przesłał na pozostałe okręty sygnał świetlny, nakazujący natychmiastowy i jednoczesny zwrot o 45 stopni w lewo, a krótko potem uznając że światła mogłyby zostać niezauważone lub źle odczytane, powtórzył przez radiotelefon komendę: „Natychmiastowy jednoczesny zwrot w lewo o 45 stopni”.

„Kumano” i „Suzuya” wykonały zwrot o 45 stopni, ale na „Mikumie” najwyraźniej dwie następujące po sobie komendy, każda nakazująca zwrot o 45 stopni, przyjęto za rozkaz skręcenia o stopni 90. Idący z tyłu „Mogami” oczywiście skręcił tylko o 45 stopni, a co gorsza, nie zwrócono uwagi na to, że „Mikuma” przekroczył już 45 stopni i skręca nadal! Ponieważ okręty szły z dużą szybkością, kolizja była nieunikniona.

Masywny dziób „Mogami” wbił się z ogromną siłą w burtę „Mikumy” na wysokości mostku. Prawie natychmiast z rozbitych zbiorników zaczęło wylewać się paliwo, zmieniając się w długi, tworzący się za wciąż poruszającym się okrętem ciemny warkocz. Okręt przechylił się o 4 stopnie, ale dosyć szybko udało się go wyprostować, a także ugasić pożar w radiostacji. Było źle, ale przecież nie tragicznie. Mocno ucierpiał także „Mogami”, z urwaną kilkunastometrową częścią dziobową.

Na wieść o fatalnej kolizji, przyszedł rozkaz aby przy uszkodzonych krążownikach – zdolnych jednak do marszu ze zredukowaną szybkością! - pozostały jako eskorta jedynie niszczyciele „Arashio” i „Asashio”, podczas gdy „Suzuya” i „Kumano” miały szybko oddalić się z niebezpiecznego akwenu. I wszystko mogłoby się dobrze skończyć, gdy nie raport wysłany do Pearl Harbor przez komandora Murphy’ego, i gdyby nie bardzo długa, doskonale widoczna nawet z dużej wysokości, ścieżka paliwa znacząca kilwater „Mikumy”...

Korzystając z ogromnego zamieszania po kolizji Murphy mógł zaatakować torpedami uszkodzone okręty posyłając na dno być może nawet oba, ale komandorowi zabrało ducha agresji, która powinna być cechą każdego dowódcy okrętu podwodnego. Samo wysłanie informacji o uszkodzonych okrętach uznano w dowództwie za absolutnie niewystarczające, i wyciągnięto z tego powodu ostre konsekwencje. Po powrocie „Tambora” 16 czerwca do Pearl Harbor, Murphy został zdjęty z dowództwa – hańbiąca plama na życiorysie każdego oficera! – i do końca wojny przekładał już tylko papierki.

John M. Murphy, oficer który stracił okazję, aby stać się bohaterem


*
Okaleczone krążowniki ruszyły 12 węzłami, i mimo że „Mikuma” mógł rozwinąć większą szybkość, komandor Sakiyama Shakao postanowił pozostać w szyku, aby wzmocnić obronę w przypadku lotniczego ataku.

Sobota, 6 czerwca. O 6:30 zespół wypatrzyła Catalina, przekazując do dowództwa informację o jego pozycji, kursie i szybkości. Ciekawe, że pilot poinformował o „dwóch pancernikach ciągnących za sobą ślady paliwa”. Na atak nie trzeba było czekać długo. O 8:05 nadlatuje 12 bombowców nurkujących, 6 typu Dauntless i 6 Vindicator, ale żaden z nich nie odnotował trafień. Mało tego, pilotowany przez kapitana Richarda Fleminga Vindicator został zestrzelony, wpadając w płomieniach do wody.

O 9:50 atakują samoloty z lotniskowca „Hornet”. Tym razem uderza aż 26 Dauntlessów, i – nie do wiary – znowu żadnego trafienia! Dwa bombowce zostają zestrzelone. Faktem jest że artyleria przeciwlotnicza dwóch krążowników i dwóch niszczycieli stanowiła potężną siłę ogniową, ale żeby żadna z 26 bomb nie doszła celu?

Szczęście opuściło Japończyków dopiero przy kolejnym ataku, przeprowadzonym tuż przed trzynastą. Tym, razem zaatakowało 31 Dauntlessów, z „Enterprise”. I nareszcie były efekty! „Mikuma” dostaje aż pięcioma bombami, a dwie kolejne wybuchają tuż obok, również czyniąc poważne szkody. Potężny podmuch rzuca komandor Sakiyame na stalową ścianę, powodując poważne obrażenia głowy. Dowództwo przejmuje jego zastępca, komandor Takashima Hideo. Dwie bomby rozbijają prawoburtową maszynownię, a po chwili podobny los spotyka maszynownię po lewej burcie. Kolejny wybuch blisko nadbudówki wywołuje eksplozję pocisków przeciwlotniczych, co niesie ze sobą nie tylko poważne uszkodzenia, ale także zbiera kolejne krwawe żniwo. Na śródokręciu wybuchają liczne pożary. Obezwładniony krążownik staje w dryfie.

13:58. Sakiyama nie postąpił tak, jak jego kolega na „Mogami”, który przezornie już kilka godzin temu wyrzucił za burtę wszystkie torpedy, i to się zemściło. Część torped eksploduje rozbijając kompletnie pokład z katapultami wodnosamolotów, niszcząc maszt, i wyrzucając do wody duży fragment kadłuba. Po otrzymaniu raportów o zniszczeniach, Takashima rozkazuje opuścić okręt. W bardzo gorzkiej chwili przejął nad nim komendę! „Mogami” i „Arashima” podchodzą bliżej, aby przejąć rozbitków.

Około 15:00 „Mikuma” i „Mogami” są atakowane przez 23 bombowce z „Horneta”.

Dauntlessy z „Horneta” nadlatują nad płonącego „Mikumę”


Ten atak był absolutnie niszczący. „Mikuma” dostaje kolejną bombę, która zabija między innymi komandora Takashimę. Obrywają także niszczyciele: każdy z nich został trafiony bombą 230 kg. Na „Arashio” ginie 37 członków załogi oraz wielu rozbitków z krążownika. Taką samą bombę zaliczył także „Asashio”, tracąc 22 marynarzy. „Mogami” trafiło 6 bomb, które oprócz wyrządzenia ogromnych szkód – całkowicie rozbita została wieża artylerii głównej numer 5 (pierwsza od rufy) – zabiła 81 członków załogi. Największe straty poniosła oczywiście załoga „Mikumy”, z której uratowano tylko 240 osób. Zginęło 650-700 (brak jednoznacznie wiarygodnych danych), w tym komandor Sakiyama, którego wprawdzie przeniesiono na „Asashio” a później na „Suzuyę” – tam był chirurg! - ale pomimo starań, oficer zmarł 10 czerwca.

Zdjęcie z Dauntlessa. Płonący „Mikuma”. Na drugim zdjęciu na prawo od krążownika sylwetka niszczyciela podejmującego z wody rozbitków
,

Opuszczony przez załogę okręt wciąż utrzymywał się na powierzchni.

Całe śródokręcie było kompletnie zniszczone. Widoczne dwulufowe działa, oraz namalowana na wieży numer 1 japońska flaga, mająca sygnalizować własnym pilotom, z kim mają do czynienia
, ,

Znane zdjęcie, najczęściej mylnie opisywane, jakoby na drugiej wieży od rufy leżały szczątki samolotu kapitana Fleminga. Wzięci do niewoli japońscy marynarze stwierdzili że samolot wpadł do wody, a na dachu wieży znajdują się fragmenty rozbitego masztu – widać zresztą część jego ażurowych elementów. Na śródokręciu widać zwisające poza obrysem kadłuba rury rozbitych wyrzutni torpedowych



„Mikuma” dotrwał do 19:30, kiedy to wreszcie się położył na burtę, po czym poszedł na dno

„Mogami” i dwa niszczyciele uszły pogoni, i dotarły do Truku na remont. Po drodze okręty uzupełniały paliwo z „Nichiei Maru”.

„Mogami” otrzymał paliwo w nietypowy sposób czyli nie burta-burta, ale rufa – dziób (mimo że rozbity). Przed krążownikiem idzie „Nichiei Maru”. Tak jak na zdjęciu rozbitej „Mikumy”, także i tu widać dwulufowe wieże, oraz namalowaną flagę na dachu pierwszej z nich


*

9 lipca okręt podwodny „Trout” przechodził przez wielkie, pokryte paliwem pole, upstrzone mnóstwem szczątków. Natknięto się tam na dwóch rozbitków z „Mikumy”: szefa radiotelegrafistów Yoshida Katsuichi i palacza 3 klasy Ishikawa Kenichi. Pięć dni później okręt wysadził ich w Pearl Harbor.

„Trout” z jeńcami podchodzi do kei


*

A jaki los spotkał pozostałe okręty z Wielkiej Czwórki?

„Mogami”. W trakcie bitwy w Cieśninie Surigao, w nocy z 24 na 25 października 1944 roku, w okręt wjechał ciężki krążownik „Nachi” – niczym zemsta za staranowanie „Mikumy”! – w wyniku czego „Mogami” doznał bardzo poważnych uszkodzeń, a powstały pożar wywołał eksplozję pięciu torped, które rozbiły między innymi prawoburtową maszynownię. Nad ranem okręt został najpierw ostrzelany przez amerykańskie krążowniki które go unieruchomiły, a potem swoje dołożyły dwie lotnicze bomby. Załoga opuściła krążownik, a po dwóch godzinach, o 12:40, japoński niszczyciel „Akebono” dobił go torpedą. ”Akebono” uratował około 700 rozbitków, ale 192 marynarzy poszło na dno wraz z okrętem.

„Suzuya”. 25 października 1944, podczas bitwy przy wyspie Samar, krążownik został zaatakowany przez 30 samolotów torpedowych. Nalot miał zabójcze skutki. O 11:50 załoga zeszła z okrętu, który zatonął o 13:22. Niszczyciel „Okinami” podjął z wody 401 marynarzy wraz z dowódcą krążownika, komandorem Teraoka, a po kilkunastu godzinach wielu innych zostało uratowanych przez amerykańskie okręty.

„Kumano”… To okręt, o którym admirał William Halsey powiedział: „Jeśli w ogóle miałbym czuć przykrość z powodu jakiegokolwiek japońskiego okrętu, byłby to „Kumano”. I dlatego o jego ostatniej, niewiarygodnej walce o przetrwanie, jeszcze tutaj wkrótce przeczytacie.

--

Post zmieniony (07-09-20 20:11)

 
10-09-20 14:09  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 557


OSTATNI REJS „SIRIO”


Dziś o wydarzeniu o którym swojego czasu szeroko rozpisywała się cała europejska prasa, a dzisiaj kompletnie już zapomnianym. Oto historia ostatniego rejsu włoskiego liniowca „Sirio”.

„Sirio” miał na początku czarne burty...


...które później przemalowano na biało



Zbudowała go szkocka stocznia Napier, Glasgow, i przekazała armatorowi w czerwcu 1883 roku. Armatorem była powstała zaledwie dwa lata wcześniej, a później bardzo znana włoska firma Navigazione Generale Italiana. Statek miał 3635 GRT – czyli nie za dużo – długość 120 metrów, i rozwijał 15 węzłów. Na pasażerów I klasy czekało 48 miejsc, drugiej klasy 80, i aż 1290 na tak zwanych steerage, czyli bezkabinowców. Ci ostatni płacili wprawdzie za przejazd wielokrotnie mniej od pasażerów kabinowych, ale ze względu na ich liczbę, pieniądze ze sprzedanych im kart pokładowych stanowiły znaczną część wpływów.

Typowe pomieszczenie dla steerage, łączące ze sobą sypialnię z jadalnią. Łóżka, a raczej legowiska, zdecydowanie nie były przeznaczone dla cierpiących na klaustrofobię


Zamiast eleganckiej promenady zarezerwowanej dla pasażerów kabinowych, steerage mieli dla siebie jedynie „zwykły” pokład



Skoro tyle miejsca przeznaczono dla steerage, jasne było, że statek miał przewozić emigrantów, ale – niespodzianka – nie do Stanów Zjednoczonych, tylko do Ameryki Południowej, zawijając do Rio de Janeiro (Brazylia), Montevideo (Urugwaj) i Buenos Aires (Argentyna). W pierwszą podróż przez Atlantyk statek wyszedł z Genui 15 lipca 1883 roku, a potem już poleciało.

Któryś tam już z kolei rejs rozpoczął się 2 sierpnia 1906, jak zwykle w Genui. 62-letni kapitan Giuseppe Piccone, na statku już od 27 lat, prowadził „Sirio” jak zwykle do południowoamerykańskich portów. Po drodze na Atlantyk statek zawinął jeszcze do Barcelony, gdzie dosiadło się 50 hiszpańskich emigrantów. Kolejnym portem w którym miano dobrać pasażerów, był również hiszpański Kadyks. Załoga liczyła ponoć 127 osób, ale jeśli chodzi o liczbę pasażerów, to nie ma żadnych pewnych danych. Jeszcze wrócimy do tej sprawy.

Wśród pasażerów znalazła sie spora grupa duchownych z nie byle kim na czele, bo arcybiskupem brazylijskiego stanu Pará José Marcondesem, arcybiskupem São Pedro Cláudio Gonçalves Ponce de Leonem i biskupem Sao Paulo, José de Camardo. Trafił się nawet opat benedyktyńskiego klasztoru w Anglii, Boniface Natter. Do ważnych zaliczono także austriackiego konsula w Rio de Janeiro, Leopoldo Politzera, oraz popularną hiszpańską piosenkarkę Lolę Milanés.

Biskupi idący ku statkowi


W południe 4 sierpnia „Sirio” płynął wzdłuż hiszpańskiego wybrzeża, zbliżając się stopniowo do Przylądka Palos (Cabo de Palos), leżącego nieco na północ od Kartageny (na mapie oznaczony literą P), który oczywiście miano ominąć w bezpiecznej odległości.



Kapitan Piccone odpoczywał w kabinie po obfitym lunchu, a na mostku przy sterniku stał jakoby któryś z podoficerów, w co jednak trudno uwierzyć. Statek szedł całą naprzód, ścinając zakręt dla skrócenia przelotu do Kadyksu.

Statek miał obejść Wyspy Hormigas (Islas Hormigas)


To, co się za chwilę wydarzyło, dobrze widział przepływający w pobliżu kapitan austrowęgierskiego parowca „Buda”:
„O 4.00 po południu 4 sierpnia 1906 przy Great Hormigas (blisko Capo Palos na hiszpańskim wybrzeżu) zobaczyłem Sirio i z miejsca oceniłem, że przechodzi zbyt blisko brzegu. Zaraz potem ujrzałem ostro wystający z wody dziób Sirio, przechylony na lewo, z nisko siedzącą rufą. Oceniłem że wszedł na mieliznę, zmieniłem kurs na prowadzący ku niemu i rozkazałem opuszczać szalupy. Sirio szedł całą naprzód i uderzenie było tak bardzo silne, że żurawiki po nawietrznej przemieściły się, stając się bezużyteczne. Część rufowa została zalana i znikła pod wodą, w wyniku czego wielu pasażerów nie zdążyło wyjść na pokład. Maszynownia została zalana, a część jej obsługi zginęła. Zwodowaliśmy dwie szalupy, który uratowały wielu rozbitków”.

W pobliżu przepływał także francuski „Maria Louise”. Oto co powiedział kapitan statku:
„Widziałem przechodzący obok włoski parowiec Sirio, płynący całą naprzód. Pokazywałem właśnie go kolegom, gdy zobaczyliśmy, że nagle zatrzymał się. Ujrzałem dziób w górze i rufę pod wodą. Nie było już wątpliwości: Sirio miał kolizję. Natychmiast skierowałem Marie Louise wprost na Sirio. Wtedy usłyszeliśmy gwałtowną eksplozję: to wybuchły kotły. Zaraz potem zobaczyliśmy na falach ciała, a do uszu dotarły rozpaczliwe wołania o pomoc”.

Jeden z ocalałych pasażerów, przebywający w rufowej części inżynier Maggi opisał jak woda błyskawicznie wdarła się do kabin pierwszej klasy i zalała prawy korytarz, a następnie przestrzeń wokół rufowej ładowni, po czym poprzez kolejny korytarz dostała się do maszynowni [stąd eksplozja kotłów]. W tej części statku przebywało wiele kobiet i dzieci, które nie miały szans na wydostanie się stamtąd. Załoga zrzuciła do wody tratwę, po czym... przeniosła się na nią wraz z trzecim oficerem Baglio.

Gazeta L’Esare:
„Zrzucono do wody szalupy, ale natychmiast wypełniły się one tak wielu ludźmi, że zatonęły pod nadmierną wagą, a wszyscy nieszczęśnicy którzy w nich byli, zamiast ratunku, spotkali śmierć. Brzeg było o trzy kilometry od parowca, a wystające ponad wodę skały o około półtora kilometra. Dwudziestu pięciu-trzydziestu mężczyzn uratowało się dopływając do skał, gdzie pozostali przez dzień i noc, nie mając nic do jedzenia”.

Corriere della Sera:
„Pierwsze zaskoczenie przerodziło się w mgnieniu oka w szaloną panikę, wywołującą nieopisane zamieszanie. Dziko biegnący, krzyczący w desperacji pasażerowie uniemożliwili akcję ratunkową”

I rzeczywiście na statku wynikła panika, której nikt nie potrafił opanować. Wprawdzie kapitan z oficerami próbowali tego do samego końca, ale ich starania i ostentacyjnie okazywany spokój niewiele zdziałały. Potwierdził to kapitan „Budy”, który widział Piccone na mostku do samego końca ewakuacji. Kapitan, którego czekała rozprawa sądowa, zmarł w Genui po dwóch miesiącach od katastrofy „pogrążony w smutku, i ze złamanym sercem”.

Setki ludzi ruszyło do szalup, tratując się przy tym na śmierć. Drogę do łodzi torowano sobie nawet nożami, w czym celowali głównie często noszący je przy sobie włoscy emigranci. Bezlitośnie spychano z drogi zwłaszcza kobiety i dzieci. Grożąc nożami zabrano także wielu nieszczęśnikom ich kamizelki ratunkowe.

Mówi argentyński student Martín Hailze:
„Byłem w mojej kabinie pierwszej klasy pisząc list, gdy potężny wstrząs rzucił mnie na podłogę. Ogromny krzyk powiedział mi, że stało się coś strasznego. Szybko dowiedziałem się, że weszliśmy na podwodną skałę. Obolały po tym, jak rzuciło mnie na podłogę dotarłem na pokład i zobaczyłem straszny widok, który nigdy mnie już nie opuści. Statek szybko zanurzał się rufą, a pasażerowie biegali jak szaleńcy krzycząc, niektórzy płacząc i przeklinając, a wszyscy pełni przerażenia. To było przyczyną dzikich scen. Mężczyźni i kobiety walczyli ze sobą kopiąc się, używając pięści, gryząc i drapiąc w walce o miejsce w szalupie. Widziałem nawet kilku ludzi z nożami”.

Jedną z nielicznych osób która zachowała do końca spokój, był biskup Sao Paulo, José de Camardo. Błogosławił rozbitków i modlił się za nich do ostatniej chwili. Nie przeżył


W pobliżu znajdowało się kilka łodzi rybackich oraz dwa trawlery. Załoga pierwszej łodzi bardzo szybko pożałowała przyjścia na ratunek jako pierwsi: znajdujący się w wodzie rozbitkowie uczepili się burt w tak wielkiej liczbie, że wywrócili łódź do góry dnem, w wyniku czego utonęło dwóch rybaków!

Szyper trawlera „Joven Miguel” rozkazał podpłynąć pod burtę liniowca, ale widząc tłum czekających na ratunek ludzi jego załoga wystraszyła się masowej „inwazji” która mogłaby wywrócić ich jednostkę, i... odmówiła wykonania rozkazu. Wtedy szyper wyciągnął rewolwer (!) zmuszając w ten sposób załogę do współpracy. Niewiarygodne.

Trawler stanął burtę w burtę z „Siro”, częściowo chroniony przed rozbiciem wywieszonymi na zewnątrz deskami i linami. Rewolwer tkwił niewzruszenie w ręce szypra, gdy rozbitkowie przeskakiwali na trawler. Gdy było ich około 300 (!), co bardzo poważnie groziło wywróceniem się jednostki, załoga zagoniła wszystkich do ładowni, po czym zamknęła ją, aby nikt nie mógł wyjść na górę. Od tej chwili na pokładzie mogła przebywać jedynie rybacy. Wprawdzie pasażerowie wykonywali polecenie wśród ogromnych protestów – któż nie bałby się w takiej chwili schodzić do ładowni? – ale zdesperowany szyper uniósł do góry rewolwer aby każdy mógł go zobaczyć, po czym wykrzyczał jednoznaczne i bardzo zdecydowane groźby. Właz otwarto dopiero po bezpiecznym dojściu do lądu. Przy okazji: interesująco musiała się przedstawiać dalsza współpraca szypra z załogą, gdy w końcu wrócili do łowienia ryb...



Drugi trawler, „Vicenta Llicano” nie podszedł pod samą burtę „Sirio”, ale za to podnosił z wody rozbitka za rozbitkiem. Przekazywał ich na szalupy „Budy” i „Marii Louise” oraz na łodzie rybackie, a te zawoziły ludzi niczym promy na ląd, po czym wracały z powrotem. Załoga trawlera uratowała w ten sposób około 200 ludzi. Na pomoc przypłynęli na wiosłach także mieszkańcy Capo de Palos, niekiedy bardzo już wiekowi. Rozbitków lokowano w budynku cyrku oraz w schronisku dla ubogich. Ponieważ prawie wszyscy stracili w katastrofie całe swoje oszczędności, przeznaczone przecież na urządzenie się w Ameryce, wracali potem zdruzgotani do domów – o ile jeszcze je mieli! - często na piechotę, licząc na okazywaną im po drodze litość. Sen o lepszym życiu na obczyźnie prysnął. W lokalnym szpitalu urządzono prowizoryczny sierociniec dla dzieci, których rodziców lub opiekunów nie znaleziono wśród żywych.

,

Z bezpośrednim ratunkiem przybył także hiszpański szkuner, który zręcznie manewrując podszedł pod „Sirio” tak, że po jego bukszprycie przeszła na stronę życia spora grupa co odważniejszych lub bardziej zdesperowanych rozbitków. Scenę tę przedstawił rysownik ilustrowanego dodatku do dziennika Corriere della Sera.



Część członków załogi pozostała na wraku, skąd zabrano ich następnego dnia. Jak się okazało była to znakomita, acz ryzykowna decyzja, ponieważ część dziobowa „Sirio” poszła pod wodę dopiero po siedemnastu (!) dniach.

Rozbitkowie z kołami ratunkowymi z „Sirio”


Na statku płynęła do Rio de Janeiro rodzina Serafini z Arzignano, prowincja Vicenza, Włochy. Zdjęcie wykonano na kilka dni przed wejściem na statek. Z tyłu od lewej Isidoro (12 lat), Umberto (14), głowa rodziny Felice (43), jego żona Amalia, będąca w ciąży z dziewiątym dzieckiem (41) i Silvio (11). Z przodu od lewej Ottavia (7), Silvia (9), Giuseppe (2), „Lucia (3) i Ottavio (6). Z życiem uszli tylko Felice, Isidoro i Ottavio



Podobno oficjalnie na statku znajdowało się 822 ludzi (czyli 695 pasażerów + 127 członków załoga), ale można przyjąć że pasażerów było dużo więcej. Skąd to zbliżone do pewności przypuszczenie? Otóż tajemnicą Poliszynela było, że statki emigranckie zbliżały się w umówionych miejscach do lądu, skąd wysyłano w łodziach nielegalnych emigrantów, płacących za przejazd wprost kapitanowi – a ten rozliczał się później z armatorem „po uważaniu”. Z tego powodu hiszpańska prasa twierdziła, że po wyjściu z Barcelony statek miał kilka „nieoficjalnych” podejść pod brzeg. Tyle że tym razem podszedł za blisko.

Inna teoria głosiła, że z powodu opóźnienia spowodowanego kilkukrotnym braniem nielegalnych hiszpańskich emigrantów kapitan Piccone próbował nadrobić stracony czas, aby nie opóźnić zanadto przyjścia do Kadyksu – i stąd „ścięcie zakrętu” przy skałach.

Ile zatem osób zginęło? Nie wiadomo.
- władze Kartageny: śmierć poniosło 242 spośród 812 pasażerów, brak danych o załodze
- włoskie Ministerstwo Marynarki: 283 spośród 920 pasażerów, ponownie nic o załodze
- Lloyd, ubezpieczyciel: zginęło 292 pasażerów
- lokalna i włoska prasa: ponad 500 ofiar
- prasa londyńska: 350-400 ofiar

--

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 63 z 80Strony:  <=  <-  61  62  63  64  65  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024