Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 551
JEDEN Z PARY ŻURAWI
W latach trzydziestych XX wieku Japonia tak intensywnie rozbudowywała swoje siły morskie, że szybko doszła do granic wyznaczonych jej przez Traktat Waszyngtoński. Było to porozumienie regulujące i ograniczające zbrojenia morskie, podpisane 6 lutego 1922 roku przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Francję, Włochy i Japonię. Ponieważ nie było zgody pozostałych państw na wprowadzenie do niego zmian, Japonia jednostronnie zerwała jego postanowienia, po czym rozpoczęła zakrojoną na wielką skalę budowę nowych okrętów. Dziś poznamy losy dużego lotniskowca „Shōkaku", który miał młodszego zaledwie o miesiąc siostrzanego "Zuikaku" (okręty budowano jednocześnie).
Trudno jest przetłumaczyć ze stuprocentową pewnością japońskie nazwy tych okrętów. Ja przyjąłem takie oto znaczenia:
Shōkaku -翔 鶴 - Szybujący Żuraw (znak 鶴 oznacza żurawia)
Zuikaku – 瑞 鶴 – pierwszy ze znaków ma bardzo wiele znaczeń np. Młody, Piękny, Szczęśliwy, Pomyślny, Błyszczący czy Bystry, acz nie tylko! W każdym razie 瑞 oznacza coś pozytywnego. Drugi znak to oczywiście słowo „żuraw”.
Krótko o „Shōkaku":
- podniesienie bandery 8 sierpnia 1941
- wyporność 26.087 ton, przy pełnym obciążeniu 32.620
- długość 257,5 m
- szerokość 26 m
- zanurzenie 8,8 m
- 4 turbiny parowe
- szybkość 34 węzły
- zasięg 9.700 Mm przy 18 węzłach (niedawno przedstawiony tutaj pancernik „Roma” miał przy 20 węzłach zasięg zaledwie 4.000 Mm!)
- załoga podczas wojny 1.660
- 16x127 mm + 36x25 mm
Na początku wojny okręt miał 72 samoloty:
- 18 myśliwców Mitsubishi A6M Zero
- 27 bombowców nurkujących Aichi D3A1 „Val” (Val – w nomenklaturze amerykańskiej)
- 27 bombowców torpedowych Nakajima B5N1 „Kate” (Kate – jak wyżej).
Ponadto składowano 12 maszyn rozmontowanych, a więc nie zajmujących dużo cennego miejsca w hangarze, do złożenia w razie potrzeby już na okręcie. Niezły pomysł.
Pamiątkowe zdjęcie budowniczych okrętu ze Stoczni Yokosuka Naval Arsenal zrobione 30.5.1939, na dwa dni przed wodowaniem. W dolnej części dziobu widać wyraźne zgrubienie, mające ułatwić opływ wody wzdłuż kadłuba. Nie można jednak jeszcze tego nazwać gruszką dziobową, ponieważ zgrubienie nie wystawało poza linię dziobu (co wyraźnie widać na rysunku pod zdjęciem)
1 czerwca 1939 roku, krótko po wodowaniu. Pogoda była fatalna
8 października tegoż roku, w Kure, okręt spotkał się po raz pierwszy z „Zuikaku”.
„Zuikaku” sfotografowany z „Shōkaku"
23 sierpnia 1941. „Shōkaku" w Yokosuce
7 grudnia oba lotniskowce wzięły udział w ataku na Pearl Harbor.
„Shōkaku", 6 grudnia. Piloci wiedzą już, iż nazajutrz rozpoczną wojnę ze Stanami
„Shōkaku", 7 grudnia. Startuje myśliwiec Zero...
... a teraz bombowiec torpedowy „Kate”
Startom przyglądał się dowódca okrętu, Takatsuga Jōjima
Przez następne miesiące okręt zajmował się głównie przeprowadzaniem lotniczych ataków na lądowe pozycje aliantów, zapuszczając się także na Ocean Indyjski: na początku kwietnia 1942 roku jego samoloty pojawiły się nad Kolombo oraz Triconmalee (oba na Cejlonie). Dopiero pod koniec tego miesiąca „Shōkaku" miał wziąć udział w swojej pierwszej „prawdziwej” bitwie.
Marzec 1943. Bombowiec torpedowy „Kate” ląduje na „Shokaku”
30 kwietnia 1942 roku lotniskowiec wyszedł z bazy w atolu Truk, leżącego na północny wschód od Nowej Gwinei, aby wesprzeć inwazję na Port Moresby - ważny strategicznie punkt na Nowej Gwinei. Zdobycie tego miasta dałoby doskonałą odskocznię do następnego kroku, czyli ataku na Australię!
Amerykanie szybko wstawili rysunek lotniskowca typu Shokaku do informatora dla marynarzy i lotników
Kilka dni później odbyła się zażarta bitwa na Morzu Koralowym, przedstawiona już w Opowieści 405 „LADY LEX”. Z tego też powodu dziś skupimy się jedynie na „Shōkaku". Dodajmy jedynie, że wraz z nim Truk opuścił „Zuikaku” z dwoma ciężkimi krążownikami, i szóstką niszczycieli.
Morze Koralowe (Coral Sea). Na północny wschód od niego Wyspy Salomona, z którymi jeszcze się tu spotkamy
7 maja o 7:22 zwiadowczy samolot z „Shōkaku" zgłosił obecność na południowym wschodzie amerykańskich okrętów, odległych zaledwie o 163 mile. Dwadzieścia trzy minuty później pilot potwierdził meldunek dodając, iż są tam „lotniskowiec, krążownik i trzy niszczyciele”, gdy w rzeczywistości były to jedynie zbiornikowiec „Neosho” i niszczyciel „Sims”.
O ile można od biedy przyznać że lotnik mógł z dużej wysokości i sporego dystansu wziąć „Neosho” za lotniskowiec, to cudowna przemiana „Simsa” w krążownik i trzy niszczyciele może nas jedynie wprawić w podziw dla wyobraźni japońskiego zwiadowcy.
„Neosho” przed wojną...
...w Pearl Harbour, stojący przed pancernikami (Battleship Row) na krótko przed japońskim atakiem...
...który przetrwał nietknięty. Na zdjęciu przemieszcza się w pobliżu poważnie uszkodzonego pancernika „California”
Amerykański lotniskowiec na wyciągnięcie ręki – takiej okazji nie można było zmarnować! „Shōkaku" i „Zuikaku” wyrzuciły w powietrze 18 myśliwców, 36 bombowców nurkujących, oraz 24 torpedowe.
O ile sam rysunek „Shōkaku” jest całkiem poprawny, to jego wykończenie może spowodować ból zębów...
Maszyny doleciały na miejsce o 9:15, i dostrzegłszy zbiornikowiec w asyście niszczyciela nie zainteresowały się tak marnymi obiektami, zaczynając poszukiwanie wymarzonego lotniskowca. Zrozumiawszy wreszcie że takiej jednostki po prostu tam nie ma, myśliwce i bombowce torpedowe zawróciły na swoje okręty, pozostawiając na miejscu bombowce nurkujące.
Rozprawa była krótka. „Sims” dostał trzy bomby które przełamały go. Okręt błyskawicznie zatonął zabierając ze sobą 178 marynarzy; przeżyło zaledwie 14. Z kolei „Neosho” trafiło aż siedem bomb.
Zdjęcie ostro manewrującego zbiornikowca wykonane przez japońskiego pilota 7 maja około 13:00
Zbiornikowiec ostrzeliwał się ze swej nielicznej broni przeciwlotniczej zestrzeliwując samolot, który rozbił się o pokład. Gdy bombowce wreszcie odleciały, płonący, mocno przechylony „Neosho” bezradnie dryfował. W obawie przed wywróceniem się statku, kapitan John Phillips wydał rozkaz przygotowania się do ewakuacji, ale z powodu zakłóceń w wewnętrznej sieci komunikacyjnej, część załogi odebrała to jako rozkaz opuszczenia jednostki. Dym i płomienie nie pozwoliły Phillipsowi zauważyć, że dziesiątki marynarzy zaczęło skakać do wody. Opuszczono trzy motorowe łodzie, oraz wszystkie nieuszkodzone tratwy. Przeładowane tratwy zaczęły dryfować oddalając się od zbiornikowca, i znikając wreszcie za horyzontem. Łodzie krążyły w pobliżu, a ich załogi wypatrywały pływających rozbitków.
Następnego ranka łodzie podeszły pod burtę, a marynarze wrócili na przechylony o 30 stopni pokład. Podstawy lewoburtowych relingów stały już w wodzie. Kapitan zarządził przeliczenie załogi, liczącej pierwotnie 287 osób. Stwierdzono śmierć 20 z nich i zaginięcie 158 – większość z nich znajdowała się na zagubionych w morzu tratwach.
Na zbiornikowcu znajdowało się zatem 109 ludzi z jego załogi, oraz 14 z „Simsa”. Wszystkich nurtowało jedno pytanie: czy ratunek nadejdzie przed zatonięciem statku? Tyle że fatalnym zbiegiem okoliczności nawigator wyliczył nieprawidłową pozycję, oddaloną o 60 mil od prawdziwej, i taka poszła w eter!
Mijały godziny, a uparty statek wciąż nie chciał tonąć, w czym pomagały mu częściowo puste zbiorniki. Dopiero 10 maja został dostrzeżony przez brytyjski samolot, a zaraz potem przez amerykańską Catalinę. O 13:00 następnego dnia pod burtę podpłynął niszczyciel „Henley”, który wziął na pokład 123 rozbitków.
Zaraz potem dowódca niszczyciela otrzymał rozkaz zatopienia zbiornikowca, aby nie wpadł w ręce Japończyków. Żeby zmusić oporny statek do zatonięcia musiano wystrzelić dwie torpedy, oraz 146 pociski 120 mm.
Pięć dni później, daleko od miejsca bitwy niszczyciel „Helm” wyciągnął z wody czterech rozbitków. Wchodzili oni w skład grupy 64 osób, które ewakuowały się na tratwach krótko po ataku. Od tej chwili minęło aż dziewięć dni! Pozbawieni jedzenia i picia rozbitkowie umierali jeden po drugim, aż została tylko czwórka. Niestety dwóch z nich zmarło już na niszczycielu, i tylko pozostała dwójka powróciła do domów.
Oto jeden z tej dwójki, David Jackson “Jack” Rolston (1924-2010)
*
A tymczasem bitwa na Morzu Koralowym trwała. 8 maja, poranek. Myśliwce Zero startują z „Shōkaku"
8 maja, najpierw o 8:20 samolot z „Lexingtona” dostrzegł w przerwie w chmurach „Shōkaku" i „Zuikaku”, powiadamiając o tym dowódcę Task Force 17, czyli potężnego ugrupowania, osią którego były lotniskowce „Yorktown” i „Lexington”. Tyle że zaledwie dwie minuty później japoński zwiadowca natknął się na amerykańskie okręty. Z obu stron wyrzucono w powietrze liczne samoloty. Japońskie siły składały się z 18 myśliwców, 33 bombowców nurkujących i 18 torpedowych. Amerykanie odpowiedzieli 15 myśliwcami Grumman F4F Wildcat, 39 bombowcami nurkującymi Douglas SBD Dauntless, i 21 torpedowymi Douglas TBD Devastator.
O 10:32 bombowce nurkujące z „Yorktowna” nadleciały nad japońskie lotniskowce. Ich dowódca, William Burch, wstrzymał się jednak z atakiem, czekając na pojawienie się samolotów torpedowych, co pozwoliłoby na jednoczesny atak z wysokości i znad wody. Lotniskowce były oddalone od siebie o około 9 kilometrów, z tym, że „Zuikaku” co chwila znikał pod osłoną silnych szkwałów. Okręty były chronione jedynie przez 16 myśliwców.
Amerykanie rozpoczęli atak o 10:57, kierując się najpierw na doskonale widocznego „Shōkaku". Pomimo rozpaczliwych manewrów, okręt został trafiony dwoma 450-kilogramowymi bombami. Pierwsza z nich rozerwała przednią część pokładu lotniczego, wyrządzając pod nim ogromne szkody, i wzniecając pożar. Kotwice wraz z łańcuchami zerwały się, i opadły na dno. Druga trafiła w krawędź pokładu zabijając na miejscu obsadę znajdujących się w tym rejonie działek 25 mm. Sytuacja była bardzo poważna: przednia winda była rozbita, a wewnątrz hangaru szalały pożary. Szczęściem w nieszczęściu dla Japończyków był fakt, że wszystkie samoloty torpedowe spudłowały! W tej fazie bitwy zestrzelone zostały dwa Zera i dwa Dauntlessy.
O 11:30 zjawiły się samoloty z „Lexingtona”. Wśród nich zaledwie cztery Dauntlessy, czyli bombowce nurkujące. Pozostałym, lecącym w gęstych chmurach, nie udało się zlokalizować wroga. Dwie z maszyn zaatakowały „Shōkaku”, uzyskując trafienie bombą 450-kilogramową. Wybuchła ona za nadbudówką, wzniecając kolejny pożar.
Dwa inne bombowce ruszyły nad „Zuikaku”, ale nie odniosły sukcesu. Ponownie fatalnie spisało się 11 torpedowych Devastatorów, nie zaliczając ani jednego trafienia. 13 Zero zestrzeliło 3 Wildcaty, ale ani jednego bombowca.
A oto seria zdjęć „Shōkaku” z przedpołudnia 8 maja:
Okręt robi gwałtowny zwrot w prawo. Za nim widać wybuchy dwóch minimalnie niecelnych bomb
Bomba mija o włos dziób okrętu. Fontanna wody po lewej pochodzi od pocisku przeciwlotniczego
Nad okrętem unosi się już gęsty dym
Trzy trafienia ciężkimi bombami spowodowały śmierć 108 członków załogi i rany 40, ale co gorsza, uczyniły okręt niezdolnym do walki. Kapitan Takatsuga Jōjima poprosił o zgodę na odejście z placu boju, co oczywiście zostało zaakceptowane. Powracające samoloty dostały rozkaz lądowania na „Zuikaku”. O 12:10, w eskorcie niszczycieli „Ushio” i „Yugure”, lotniskowiec popłynął na północny wschód, wyciągając – pomimo rozbitego dziobu - 30 węzłów.
Wiedząc o ucieczce „Shōkaku”, Amerykanie zaalarmowali wszystkie mogące znaleźć się na jego drodze okręty podwodne. Japończycy zdawali sobie zresztą z tego sprawę, stąd rozkaz nieprzerwanego marszu całą naprzód. 12 maja, na Morzu Filipińskim, zmieniła się eskorta, ponieważ płynącym przez cały czas 30 węzłami „Ushio” i „Yugure” wkrótce skończyłoby się paliwo. Ich obowiązki przejęły „Kuroshio”, „Oyashio” i „Hayashio”.
Ponownie maszyny weszły na najwyższe obroty, które jednak po kilkunastu godzinach trzeba było obniżyć, ponieważ stan morza pogorszył się, i przy utrzymywaniu maksymalnej szybkości, woda coraz mocniej zaczęła wlewać się przez rozbity dziób. 16 maja zespół został dostrzeżony przez okręt podwodny „Triton”, ale nie było szans na dogonienie go.
„Shōkaku” wszedł do Kure 17 maja wieczorem, wyślizgując się z oczek sieci rozciągniętej aż przez osiem amerykańskich okrętów podwodnych.
Uszkodzenia okrętu. Zdjęcia wykonane w Kure
,
Przez następny miesiąc prowadzono remonty przy kei, i dopiero 16 czerwca okręt wszedł na dok, na którym stał przez jedenaście dni. Zmienił się także jego dowódca. Nowym kapitanem lotniskowca został Masafumi Arima (na zdjęciu). W Kure zainstalowano także przeciwlotniczy radar.
Kolejnym polem bitwy dla okrętu były wody przy wschodnich Wyspach Salomona (Solomon Islands na uprzednio zamieszczonej mapie)
Tym razem „Shōkaku” i jego wierny towarzysz „Zuikaku” miały się zetrzeć z lotnictwem „Saratogi” i „Enterprise”.
W południe 24 sierpnia 1942 roku „Shōkaku” zaplanował wysłanie do ataku 18 bombowców nurkujących i 4 myśliwce, a „Zuikaku” miał dołożyć do tego 9 bombowców – również nurkujących - i 6 myśliwców. Tyle że o 13:15, podczas wysyłania samolotów w powietrze, „Shōkaku” został niepodziewanie zaatakowany przez dwa Dauntlessy z „Enterprise”. Nie był to jakiś zaplanowany z góry atak, po prostu samoloty miały odnaleźć wrogie lotniskowce. No ale skoro już je odnalazły, grzechem byłoby nie zaatakować…
Wprawdzie radar na „Shōkaku” zobaczył samoloty wystarczające wcześnie, ale meldunek nie trafił w porę na mostek. Nie zawiedli jednakże wyposażeni w lornetki obserwatorzy, dzięki czemu Arima zdążył położyć się w ostry skręt w prawo, unikając trafienia. Jedna z bomb wybuchła zaledwie w odległości 10 metrów powodując lekkie uszkodzenie kadłuba, ale za to śmierć sześciu ludzi z artylerii przeciwlotniczej, usytuowanych na wiszących poza obrysem kadłuba sponsonach. Po ataku lotniskowiec natychmiast wzmocnił krążącą nad nim osłonę myśliwską.
Teraz przyszedł czas na rewanż. O 14:00 wystartowały samoloty. 9 bombowców nurkujących i 3 myśliwce z „Shōkaku” dołączyły do 18 bombowców i 6 myśliwców z „Zuikaku”. Po 40 minutach grupa dotarła nad amerykańskie lotniskowce. Zamiarem dowodzącego atakiem porucznika Takashi Sadamu było jednoczesne zaatakowanie obu okrętów, ale na skutek nieporozumienia, wszyscy uderzyli na „Enterprise”. Trzy bomby były celne (jedna z nich przebiła windę samolotów i wybuchła w hangarze), za co zapłacono 18 strąconymi bombowcami i 6 myśliwcami. Kilka maszyn zestrzeliła bardzo efektywna tego dnia artyleria przeciwlotnicza nowoczesnego pancernika „North Carolina”.
Na trafionym lotniskowcu było 74 zabitych i 95 rannych, ale uszkodzenia mimo że poważne, nie zagrażały istnieniu okrętu. Załoga zdołała opanować sytuację, i pomimo kilkustopniowego przechyłu oraz pożarów, okręt powrócił do Pearl Harbor o własnych siłach.
Wybuch trzeciej bomby zrzuconej przez samolot z „Shōkaku”, został uchwycony na tym niezwykłym zdjęciu. Zgodnie z podpisem na oryginale - znajdującym się w archiwach marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych - eksplozja zabiła autora zdjęcia, mata trzeciej klasy Roberta F. Read'a. W rzeczywistości jednak wykonał je mat 2 klasy Marion Riley, który stał z kamerą i aparatem z tyłu wyspy (nadbudówki), i przeżył bitwę, mimo że jego sprzęt został uszkodzony.
Robert Read znajdował się na rufowej galerii dział 127 mm na prawej burcie i został zabity przez poprzednią, drugą z kolei bombę, która uderzyła w „Enterprise”. Resztki dymu z jej eksplozji widać w lewym górnym rogu zdjęcia
Wypalone, rozbite działo 127 mm, przy którym zginął Robert Read
Pilot który zrzucił tę bombę, Kazumi Horie, został zestrzelony chwilę potem.
Powracające na „Shōkaku” po ataku na „Enterprise” bombowce nurkujące Aichi D3A1 „Val”
Po zatankowaniu i podwieszeniu bomb Japończycy wysłali grupę Takahashiego do kolejnego ataku, ale tym razem nie udało się zlokalizować przeciwnika. Gdy powracające samoloty zbliżyły się do własnych lotniskowców, było już ciemno. Dowodzący zespołem wiceadmirał Chūichi Nagumo zaryzykował, i rozkazał włączyć reflektory, dzięki czemu samoloty szczęśliwie wylądowały. W powrotnej drodze zagubiło się jednak pięć bombowców, a przeprowadzona rankiem akcja poszukiwawcza pozwoliła odnaleźć i uratować tylko jedną załogę.
Tego dnia „Shōkaku” stracił 10 bombowców nurkujących i 3 myśliwce. Kolejne dwa Zera były tak uszkodzone, że zepchnięto je za burtę.
Następne tygodnie przyniosły załodze i lotnikom trochę względnego luzu, aż wreszcie nadszedł 11 października.
Z bazy w Truk wyszedł tego dnia w morze pod dowództwem Nagumo potężny zespół, w składzie:
- „Shōkaku” (okręt flagowy), „Zuikaku” i „Zuiho”
- ciężki krążownik „Kumano”
- 8 niszczycieli
Pozostałymi dwoma zespołami dowodzili wiceadmirał Nobutake Kondō i kontradmirał Hiroaki Abe. Japończycy planowali wywabić w pobliże Guadalcanalu główne siły US Navy, i następnie rozbić je w jednej decydującej bitwie, co było ich marzeniem „od zawsze”. Niestety, złośliwi Amerykanie rzadko kiedy działali zgodnie z przewidywaniami przeciwnika, który z kolei nie biorąc tego pod uwagę, na ogół nie miał przygotowanych planów awaryjnych w wersji B, C czy nawet D...
15 października Nagumo otrzymał informację o niewielkim konwoju na wschód od Guadalcanalu. Według pilota zwiadowczego samolotu składał się on z lekkiego krążownika oraz holownika ciągnącego coś, co wyglądało na pływający dok. „Shōkaku” wysłał 8 Zero i 21 nurkujących „Vali”, a 9 torpedowych „Kate” wyrzucił w powietrze „Zuikaku”. Ponieważ uznano że to wystarczy na tak słabego przeciwnika, lotnicy z „Zuiho” pozostali na okręcie.
O 10:25 samoloty dopadły konwój składający się w rzeczywistości z niszczyciela „Meredith” i holownika „Vireo” ciągnącego barkę z paliwem lotniczym. Japończycy skupili uwagę na niszczycielu, zatapiając go w dziesięć minut kilkoma bombami i trzema torpedami. Holownik i barka wyszły z tego cało, a „Shōkaku” stracił jeden z bombowców. Amerykanie zestrzelili także dwa „Kate” z „Zuikaku”. I to był już dla „naszego” lotniskowca koniec bitwy.
Nakajima B5N „Kate”
Przez następne 10 dni nic w zasadzie się nie działo, ale jak już wydarzenia ruszyły, to na całego...
25 października Yamamoto wysłał ze stojącego w Truk „Yamato” informację, że amerykańskie okręty pokazały się na północny wschód od Wysp Salomona, i że okręty Nagumo mają je następnego dnia zniszczyć.
Owymi okrętami był zespół kontradmirała Thomasa Kinkaida z lotniskowcami „Enterprise” i „Hornet” na czele. Kinkaid otrzymał od admirała Halseya rozkaz „zamiecenia” morza – czyli oczyszczenia go z wrogich jednostek – wokół Wysp Santa Cruz, leżących na południowy wschód od Wysp Salomona, po czym wpłynięcia na Morze Koralowe. To musiało doprowadzić do starcia!
Położenie Wysp Santa Cruz
Dla porządku poznajmy w zarysie siły obu stron.
Amerykanie
- 2 lotniskowce – „Enterprise” i „Hornet”
- 1 pancernik
- 6 krążowników
- 14 niszczycieli
- 136 samolotów
Japończycy. Okrętem flagowym Nagumo był „Shōkaku”.
- 4 lotniskowce. Oprócz pary Nierozłącznych Żurawi były tam jeszcze znacznie mniejsze „Zuihō” i „Jun'yō”
- 2 pancerniki
- 10 krążowników
- 22 niszczyciele
- 199 samolotów
Dużo się w trakcie bitwy działo, ale pamiętajmy, kto jest dzisiaj naszym bohaterem!
O 2:45 w nocy 26 października Nagumo rozkazuje wysłać na rozpoznanie dziewięć „Kate”, w tym cztery z „Shōkaku”. Pozostali piloci stali przy swych maszynach, czekając na wiadomości od zwiadowców. Tyle że o 4:50 obserwatorzy dostrzegli krążący w oddali dwa samoloty przeciwnika (byli to zwiadowcy z „Enterprise”), co mogło oznaczać tylko jedno: zbliżający się nieuchronnie atak. Z „Shōkaku” wystartowało 9 Zer, dołączając do 3 innych, będących już wcześniej w powietrzu. Kolejne 8 myśliwców dołożył „Zuikaku”.
4:58. Zwiadowczy samolot z „Shōkaku” melduje o lotniskowcu typu Saratoga (pomyłka co do typu) i 15 innych okrętach idących kursem 125 stopni, w odległości zaledwie 210 mil od japońskiego zespołu. Nagumo rozkazał natychmiastowy start bombowców, polecając jednocześnie innej zwiadowczej maszynie potwierdzenie meldunku.
5:10 Z „Shōkaku” startują 4 myśliwce i 20 samolotów torpedowych. Nagumo rozkazuje wyciągnąć na pokład bombowce mające stanowić drugą falę uderzeniową, i uzbroić je.
Ranek 26 października. Za chwilę z „Shōkaku” wystartują bombowce
Tymczasem dowodzący grupą „zwykłych” okrętów admirałowie Kondo i Abe skierowały się na wschód, w kierunku wroga, aby stoczyć z nim klasyczną artyleryjską bitwę. Manewr ten spowoduje, że ich jednostki staną się pierwszym celem dla amerykańskich samolotów.
5:40. Dwa zwiadowcze – acz uzbrojone! – samoloty z „Enterprise” przeprowadzają nagły atak na „Zuihō”, odległy o osiem kilometrów od lewej burty „Shōkaku”. Lotniskowiec został trafiony 225-kilogramową bombą w rufową część pokładu lotniczego, co z miejsca uniemożliwiło mu przyjmowanie samolotów. Nagumo rozkazuje okrętowi wyrzucić w powietrze wszystkie swoje myśliwce, i wycofać się z placu boju.
Pod Midway Nagumo popełnił tragiczny w skutkach błąd nie potrafiąc się zdecydować czy powtórnie zbombardować wyspę, czy też może jednak trzymać samoloty w gotowości na wypadek wykrycia amerykańskich lotniskowców. Owo wahanie w ogromnej mierze przesądziło o losach bitwy. Tym razem admirał postanowił nie powtórzyć swego błędu, działając szybko i zdecydowanie. Na wypadek niespodziewanego ataku, znajdujące się na pokładach lotniskowców wózki z paliwem pospiesznie zepchnięto do morza, a do podwieszających torpedy marynarzy dołączyli nawet piloci, byle szybciej, byle szybciej!
6:10 Z „Shōkaku” startują 3 Zera osłony okrętu, a po chwili pokład opuszcza 20 bombowców nurkujących i 5 myśliwców, jako ich eskorta. Z powodu jakieś awarii, „Zuikaku” jeszcze przez godzinę nie może wysłać swoich samolotów.
6:40 Radar „Shōkaku” pokazuje odległe o 78 mil wrogie samoloty. Był to chyba pierwszy przypadek, gdy radar na japońskim lotniskowcu wykrył zbliżającego się przeciwnika. Były to maszyny z „Horneta”: 15 bombowców nurkujących, 6 torpedowych i 8 myśliwców. Nad japońskim okrętem krążą 23 myśliwce bezpośredniej osłony.
7:00. Gdy samoloty z „Horneta” są już blisko, z „Zuikaku” wreszcie startują pierwsze maszyny, a po chwili okręt chowa się pod nisko wiszącymi chmurami. Dziesięć minut później amerykańscy piloci dowiadują się, że ich lotniskowiec jest właśnie atakowany (szczegółowy opis udziału „Horneta” w bitwie koło Santa Cruz jest podany w Opowieści 119, ROK I SIEDEM DNI).
7:27. Dziesięć nurkujących Dauntlessów atakuje od rufy „Shōkaku”, który całą naprzód mknie na północ. Wprawdzie pierwsze 450-kilogramowe bomby spudłowały, ale za to pozostałe – 4, może nawet 5 czy 6 - weszły w cel! Jedna z nich wybuchła tuż za nadbudówką, a reszta na śródokręciu. Środkowa winda została kompletnie zniszczona.
W zaledwie kilkanaście sekund okręt został bardzo poważnie uszkodzony. W wielu miejscach wybuchły pożary, a pokład lotniczy został poszarpany wybuchami, i silnie wypaczony. Dwa działa 127 mm lewej burty zostały kompletnie zniszczone, a obsługujący je ludzie jakby wyparowali. Prawie pusty hangar także dostał za swoje, ale jego stalowy pokład wytrzymał. Sam kadłub pozostał nietknięty, ponieważ okręt znalazły jedynie bombowce nurkujące, i ani jeden torpedowy Devastator. To się nazywa mieć szczęście w nieszczęściu!
Walka z pożarami na „Shōkaku” trwała pięć godzin. Wcześniejsze pozbycie się paliwa z pokładu okazało się zbawiennym posunięciem
Straty w ludziach były poważne: zginęło ponad 50 artylerzystów z rufowych stanowisk, a w hangarze śmierć poniosło około 80 osób zajmujących się obsługą samolotów.
Podczas gdy „Shōkaku” zbierał potężne cięgi, jego i „Zuikaku” samoloty uszkodziły bardzo poważnie „Horneta”, co skończyło się ostatecznie zatonięciem amerkańskiego okrętu. W ataku tym „Shōkaku” stracił 10 samolotów torpedowych i jednego myśliwca. Druga fala bombowców z „Shōkaku” trafiła wprawdzie dwoma bombami „Enterprise”, ale żadna ze zrzuconych torped nie doszła celu.
„Hornet” trafiony bombą samolotu z „Shōkaku”
9:40. „Shōkaku” i „Zuihō” odchodzą 28 węzłami na północny zachód, eskortowane przez trzy niszczyciele. Na miejscu pozostał jedynie „Zuikaku”, przyjmujący powracające z ataku samoloty, także te z obu uszkodzonych lotniskowców. Prawdę mówiąc niewiele ich było, bo na ogół mocno postrzelane, rzadko kiedy dawały radę siąść na zbawczym pokładzie. Spotkało to między innymi sześć maszyn z „Shōkaku” - 5 „Kate” i 1 Zero.
10:37 Admirał Nagumo przechodzi z „Shōkaku” na niszczyciel „Arashi”, a stamtąd na „Zuikaku”.
28 października 15:00. „Shōkaku” wraz z „Zuihō” wchodzi do Truku, z zaledwie 4 myśliwcami i 1 samolotem torpedowym na pokładzie. Tam właśnie wykonano zdjęcia pokazujące skalę uszkodzeń
, ,
Hangar. Każdą dziurę po odłamkach obwiedziono farbą, aby podczas łatania żadnej nie pominąć
Po wykonaniu najpilniejszych remontów, oba lotniskowce oraz również uszkodzony krążownik „Chikuma”, w eskorcie trzech niszczycieli wyszły w drogę do Yokosuki, gdzie czekała już na nich stocznia. Okręty zacumowały tam 6 listopada.
16 lutego 1943 kapitana Masafumi Arigę zastąpił Okada Tametsugu, który w bitwie pod Santa Cruz dowodził lotniskowcem „Jun'yō”. Dwanaście dni później okręt szedł z doku, a 19 marca przeszedł do Kure. Uszkodzenia wyrwały okręt z linii na pięć miesięcy!
Zróbmy jeszcze krótkie podsumowanie bitwy pod Santa Cruz. Wprawdzie Amerykanie stracili jeden lotniskowiec („Hornet”), ale w zamian poważnie uszkodzili dwa japońskie. Nie to nawet było zresztą najważniejsze, ale straty w pilotach. Japończycy przyznali się do 66 zabitych, podczas gdy Amerykanie twierdzą iż była ich setka. Pewnie jak zwykle, prawda leżała pośrodku. Najważniejsze jednak było to, że Japończycy stracili kolejnych kilkudziesięciu asów, bezlitośnie eksploatowanych od początku wojny. Zamiast skierować ich do szkolenia nowych pilotów – jak to na ogół czynili Amerykanie – wysyłano ich w akcję po akcji, aż prawie wszyscy zginęli. Nigdy już potem japońskie lotniskowce nie miały tak znakomitych pilotów, co między innymi w końcu doprowadziło do zagłady Cesarskiej Marynarki. Ucierpiał także wiceadmirał Nagumo, któremu tym razem nie wybaczono utraty szansy odniesienia zdecydowanego sukcesu („Enterprise” uszedł!): przeniesiono go do pracy sztabowej na lądzie. 6 lipca 1944 roku, dowodzący obroną na Saipanie Chūichi Nagumo popełnił samobójstwo, w obliczu nadchodzącego nieuchronnie zwycięstwa marines. Dwa dni po śmierci awansowano go na admirała.
Wojna z Amerykanami zdecydowanie nie udała się admirałowi Nagumo
Przez resztę roku 1943 okręt przemieszczał się pomiędzy bazami nie otrzymując żadnego bojowego przydziału tak, jakby Japończycy mieli tyle lotniskowców, że niektóre można wycofać z linii na długie miesiące. Zdumiewające.
17 listopada na mostek okrętu wszedł kolejny dowódca, kapitan Matsubara Hiroshi. Z tego samego miesiąca pochodzi też zdjęcie pilotów „Shōkaku”. Nie było już wśród nich prawdziwych asów.
Przełom 1943 i 1944 zastał okręt w doku w Yokosuce, a 6 lutego lotniskowiec przeszedł do Singapuru, który stał się jego nowym portem bazowym. I znowu nic się nie działo...
Dopiero 15 czerwca 1944 okręt, który chwilowo stacjonował w Guimaras na Filiipinach, dołączył do silnego zespołu, mającego przeszkodzić amerykańskiemu atakowi na Mariany. Był jednym z trzech dużych lotniskowców: pozostałe dwa to „Taiho” – dopiero od trzech miesięcy w służbie, oraz - jakżeby inaczej – „Zuikaku”. Poza nimi do kontrataku wyznaczono kolejnych pięć lotniskowców, tyle że na wszystkich okrętach piloci w zasadzie znali jedynie podstawy latania i walki.
*
Okręt podwodny USS „Cavalla” (cavalla to gatunek makreli) zwodowano w listopadzie 1943 roku, i włączono do służby 29 lutego 1944. Była to nowoczesna jednostka znakomitego typu Gato.
Wodowanie „Cavalli”
Dowódcą został 33-letni komandor podporucznik Herman Joseph Kossler. Tu na pomoście swego okrętu
31 maja „Cavalla” wyszedł z Pearl Harbor w swój pierwszy bojowy patrol.
Zadaniem Kosslera było zluzowanie na posterunku w Cieśninie San Bernardino (oddzielającej filipińskie wyspy Samar i Luzon) siostrzanego okrętu „Flying Fish”. Po drodze odebrał jednakże rozkaz, anulujący dotychczasowy: oto „Flying Fish” dostrzegł silny zespół wiceadmirała Jisaburō Ozawy, płynący w kierunku Marianów. Admirał Charles Lockwood – dowódca okrętów podwodnych na Pacyfiku – rozkazał poczekać na Japończyków o 350 mil na wschód od Cieśniny.
Wczesnym rankiem 16 czerwca „Cavalla” osiągnęła wyznaczony rejon, a już tego samego dnia przed północą dostrzeżono konwój składający się z dwóch zbiornikowców i trzech eskortowców. Przez następne godziny śledzono konwój starając się zająć pozycję do ataku, ale nad ranem okręt został dostrzeżony przez niszczyciel, przed którym należało uciekać głęboko pod wodę.
Gdy Kossler wyszedł na powierzchnię, wokół było już pusto. Podjęta próba dogonienia konwoju przyniosła jedynie zwiększone zużycie paliwa, i dlatego 17 czerwca o 17:30 pościg przerwano, przechodząc do innego rejonu patrolowania.
Dzięki raportom okrętów podwodnych Amerykanie wiedzieli że flota japońska wyszła w morze, ale to było wszystko. Liczne samoloty zwiadowcze nie potrafiły odnaleźć wrogiej armady. Dostrzeżono jednak kilka wrogich wodnosamolotów co oznaczało, iż okręty nie mogą być daleko.
Niespodziewanie Kossler znalazł się w centrum wydarzeń. 17 czerwca tuż przed dwudziestą, radar złapał słaby kontakt. Punkt na ekranie przemieszczał się na zachód-południowy zachód w odległości prawie 30 kilometrów. Kossler raportował później: „Sygnał zdawał się zanikać na takim dystansie, więc skierowałem się ku niemu i włączyłem [wszystkie] cztery silniki [na powierzchni okręt mógł rozwinąć 21 węzłow]. Dystans zaczął nagle się zmniejszać. Na 21 kilometrach na ekranie pojawiły się kolejne punkciki”.
Kossler uznał, że ma przed sobą duży, zygzakujący w regularnych odstępach zespół, idący 19 węzłami.
20:15. Radar pokazuje siedem wielkich punktów. Kossler uznał, że jest tam lotniskowiec oraz 6 innych okrętów – prawdopodobnie pancerników i krążowników - idących w kolumnach po trzy. Najbliżej, zaledwie o 14 kilometrów był lotniskowiec.
Kossler: „Chociaż noc była bardzo ciemna, widoczny był potężny okręt. Mogliśmy wyjść przed formację, zanurzyć się do głębokości radarowej [czyli z anteną nad powierzchnią wody], i wyjść na pozycję do ataku”.
Chociaż radar pokazywał tylko siedem jednostek, podsłuch mówił o odgłosach śrub co najmniej 15 okrętów. Oznaczało to, że znajdowały się tam także niszczyciele.
Dowódca „Cavalli” stanął w obliczu poważnego dylematu. Rozkazy jednoznacznie nakazywały w takim przypadku przede wszystkim wysłać wiadomość przedstawiającą skład napotkanego zespołu, jego szybkość i kurs. Ale okręt znajdował się w wymarzonej pozycji do zaatakowania lotniskowca... Poczucie obowiązku okazało się jednak silniejsze od chęci odniesienia życiowego sukcesu, i to już podczas pierwszego patrolu.
O 21:30 okręty minęły „Cavallę” i jej zrozpaczoną załogę. Z tyłu pozostały jedynie dwa niszczyciele tak, jakby Japończycy coś przeczuwali. „Po ponad godzinie wykręcania się wszelkimi metodami jakie znałem, udało mi się oddalić od dwóch okrętów straży tylnej, i wynurzyć”. Do Pearl Harbour poszedł szczegółowy raport, podający skład zespołu, jego kurs i szybkość. Był to dopiero pierwszy tak dokładny, wręcz bezcenny meldunek! Następnego dnia Kossler starał się odzyskać kontakt z wrogiem, ale oczywiście był bez szans.
19 czerwca o 10:39 spostrzeżono przez peryskop grupę czterech samolotów, krążących w oddali na niewielkiej wysokości. Odległość wynosiła ponad 20 kilometrów. Kilka minut później z kabiny podsłuchowej zameldowano o odgłosach śrub jednostek nadchodzących z tego samego kierunku, a krótko potem pod samolotami pojawiły się maszty.
Kossler ogłosił alarm bojowy i zaczął manewrować, aby zbliżyć się do nieprzyjaciela. Po pewnym czasie: „Kiedy podniosłem peryskop, widok był zbyt piękny, aby był prawdziwy. Widziałem cztery okręty, wielki lotniskowiec z dwoma krążownikami z przodu po jego lewej stronie, i niszczyciel około kilometr po prawej burcie.”
W rzeczywistości eskortę lotniskowca stanowił lekki krążownik „Yahagi” i niszczyciele „Urakaze”, „Wakastuki” i „Hatsuzuki”.
Kossler poprosił do peryskopu zastępcę, celem potwierdzenia identyfikacji. Obaj byli zgodni, że widzą jednego z osławionych bliźniaków, i mieli rację: był to „Shōkaku”.
Zmieniające się co chwila położenie okrętów wymusiła na Kosslerze błyskawiczne decyzje. „Wiedziałem że niszczyciel [był to „Urakaze”] może przysporzyć mi kłopotów [z powodu pozycji „Cavalli” i „Urakaze” względem siebie], ale wszystko działo się tak szybko, że skoncentrowałem się na lotniskowcu”.
Komandor doskonale pamiętał każdą chwilę. „Cel miał wielki materacowy [prostokątny] radar na szczycie masztu, i wielką japońską banderę”... „Lotniskowiec akurat przyjmował samoloty. W chwili ataku w powietrzu znajdowała się już tylko jedna maszyna, a przednia część pokładu lotniczego była zawalona samolotami, co najmniej trzydziestoma, jak sądzę”.
Japończycy zdążyli ponieść niepowetowaną stratę jeszcze przed atakiem „Cavalli”. Tego samego dnia o 7:45 lotniskowiec „Taiho” został trafiony jedną z sześciu torped, wystrzelonych przez amerykański okręt podwodny „Albacore”. Jej wybuch podziurawił zbiorniki z paliwem lotniczym, a włączona wentylacja hangaru – lotniskowiec nie miał rozsuwanych wrót po jego bokach i całość wentylacji była mechaniczna – pomogła rozprowadzić ogień po całym okręcie. Wszyscy, łącznie z dowódcą lotniskowca – którego szybkość spadła zaledwie o 1 węzeł – uważali, że uszkodzenia nie są poważne. Tymczasem ku ich szczeremu zdziwieniu, sześć i pół godziny po trafieniu, okręt poszedł na dno. Na tak wielki okręt wystarczyła zaledwie jedna torpeda!
„Taiho” rozerwały liczne wybuchy paliwa i jego oparów
*
W trakcie podejścia na pozycję, Kossler zaledwie trzy razy wychylał nieznacznie peryskop .
11:28. Odległość między okrętami spadła do zaledwie 1100 metrów. Z ostrożnie idącego 3 węzłami „Cavalli” wybiega w ośmiosekundowych odstępach 6 torped, nastawionych na głębokość 4,5 metra. Wprawdzie „Shōkaku” idzie aż 25 węzłami, ale dystans jest zbyt krótki, aby miało to jakiekolwiek znaczenie.
Pomimo że „Cavalla” podeszła niepostrzeżenie na pozycję, lada chwila położenie okrętu musiało zostać odkryte, a „Urakaze” ustawiony był do niego dziobem, w odległości 1300 metrów. Cóż to jest dla niszczyciela! Z tego powodu piąta i szósta torpeda opuściła wyrzutnie w chwili, gdy okręt rozpoczął już schodzenie w dół.
Po kilkudziesięciu sekundach dał się słyszeć wybuch pierwszej torpedy, a po kolejnych 8 i 16 sekundach dwa następne. Trzy ostatnie pociski nie doszły celu czemu trudno się dziwić, zwłaszcza jeśli chodzi o dwa ostatnie.
Obserwatorzy na lotniskowcu dostrzegli ślady idących ku prawej burcie torped i na ster natychmiast poszła komenda, ale chyba nawet zwrotny niszczyciel nie uniknąłby ciosów.
*
Pierwsze cztery bomby głębinowe – zrzucone po dwie - eksplodowały po dwóch minutach od wybuchu pierwszej torpedy. Okręt zszedł tak głęboko, jak tylko się dało. O 11:44 bardzo blisko przeszedł niszczyciel, jego śruby było doskonale słychać, ale bomby nie poleciały. „Na początku szukały nas trzy niszczyciele, ale po półtora godzinie postał tylko jeden. I nie było słychać pingowania” [dźwięku „ping ping”, wydawanego przez fale sonaru uderzające o kadłub zanurzonego okrętu]. Później jednak bomby znów zaczęły spadać. W ciągu ponad trzech godzin japońskiego kontrataku naliczono ich 105, z tego 56 w bliskiej odległości. W końcu jednak niszczyciele zrezygnowały z poszukiwań, i oddaliły się.
Krótko przed dziewiętnastą „Cavalla” wynurzył się i jak najszybciej opuścił niebezpieczny akwen. Około godziny dwudziestej Kossler wysłał raport do Pearl Harbor, którego fragmenty brzmiały jak następuje:
„Trafiłem lotniskowiec typu Shokaku trzema z sześciu torped ... towarzyszyły mu dwa krążowniki typu Atago i trzy niszczyciele, być może więcej ... przez trzy godziny dostałem 105 bomb głębinowych ... przecieki kadłuba ... żadnych poważnych kłopotów ... jesteśmy pewni że damy radę ... dwie i pół godziny po ataku usłyszałem cztery straszne eksplozje z kierunku celu ... sądzę, że dziecina zatonęła [believe baby sunk]...”
I tak rzeczywiście było. Torpedy trafiły w przednią i środkową część prawej burty. Jedna nich uderzyła tuż przed nadbudówką, rozrywając i podpalając zbiorniki z paliwem lotniczym. Wielka kula ognia oraz ognisty prysznic spadł wprost na licznie wypoczywających na pokładzie lotników. Zaraz potem dziewięć niedawno przyjętych i właśnie tankowanych w hangarze samolotów – trudno byłoby o bardziej niedogodną chwilę! - wybuchło w ogniu. Podmuch eksplozji wyniósł o metr pokrywę środkowej windy lotniczej, zbierając przy tym krwawe żniwo.
Wściekłe pożary i eksplodujące torpedy i amunicja, oraz płonące paliwo lotnicze zamieniły hangar w ogniste piekło. Wszędzie walały się ludzkie szczątki.
Kotłownie po prawej burcie zostały prawie natychmiast zalane. Okręt zwolnił, wypadł z szyku, i zaczął się kłaść na prawą burtę. Dla odzyskania trymu kapitan Matsabura rozkazał zalać kilka przedziałów po przeciwnej stronie. Zrobiono to jednak to tak gorliwie, że okręt przechylił się w przeciwną stronę. Bardziej niepokojące było jednak przegłębienie na dziób, w którym jedna z torped wyrwała wielką dziurę. Objęty szalejący pożarami, „Shōkaku” stał bezradnie.
Jedna z torped uderzyła w pobliżu przednich magazynów bomb i głównej tablicy rozdzielczej maszynowni, oraz pomieszczenia agregatów prądotwórczych. Pompy systemu przeciwpożarowego zostały wyłączone z użytkowania. W rozpaczy strażacy chwycili za przenośne gaśnice i nawet tworzyli łańcuchy „wiaderkowe” ale odnosiło to taki sam skutek, jak plucie na płonącą benzynę.
Zespoły przeciwawaryjne lotniskowca należały jednakże do najbardziej doświadczonych we flocie, dwukrotnie już - najpierw w Bitwie na Morzu Koralowym, a następnie w pod Santa Cruz – wyciągając okręt z nie lada opałów. To właśnie dzięki ich doświadczeniu wciąż tliła się iskra nadziei. Chociaż pożar w hangarze szalał nadal, część ognisk została odcięta od otaczających je pomieszczeń. Nadal istniała szansa, że pożar paliwa w hangarach może być ugaszony. Tyle że pompy nie działały, a dziób wciąż osiadał.
Co gorsze, wszędzie było czuć wysoce łatwopalne opary z nierafinowanego oleju opałowego Tarakan (używane z musu na japońskich okrętach, ponieważ z powodu systematycznego topienia zbiornikowców, rafinerie nie otrzymywały właściwego surowca), wydobywające się z popękanych i rozbitych zbiorników. Zamknięty hangar miał zawsze słabą wentylację, a teraz wiele wentylatorów zostało zniszczonych. Tak więc, mimo że drużyny ratownicze poczyniły postępy w izolowaniu głównych ognisk ognia na dziobie i na śródokręciu, ich wysiłki zostały zniweczone, ponieważ co chwila wybuchały amunicja, oraz opary paliwa i wreszcie ono samo.
13:30. Pożary rosną, płomienie są już widoczne z pozostałych okrętów. Widząc beznadziejność wysiłków ratowników, Matsubra rozkazuje ewakuować okręt, zadbawszy oczywiście przede wszystkim o zabraniu na łódź portretu cesarza. Kilkuset członków załogi zebrało się na rufie gdzie ogień jeszcze nie dotarł, aby być świadkami uroczystego opuszczenia bandery. Względy formalne wygrały ze zdrowym rozsądkiem!
Wszyscy stali w absolutnym spokoju. Pomimo że eksplozje nadal szarpały okrętem, oficerowie liczyli ocalałych tak, jakby to był do tego najlepszy moment. Teraz trzeba było sprawdzić, czy na dole nie został nikt żywy. Ochotnicy przedzierali się po omacku przez palące się i wypełnione dymem przedziały, wykrzykując nazwiska kolegów.
13:50. W pobliżu lotniskowca pojawiły się jego, powracające z akcji samoloty, ale tylko po to, aby z przerażeniem stwierdzić, że okręt jest już skazany na zagładę. Piloci dostali rozkaz lądowania na „Zuikaku” i „Taiho”, tyle że zaraz potem okazało się, że „Taiho” właśnie idzie na dno…
Okręt kładł się na dziób coraz bardziej, aż wreszcie do przodu stoczyły się wraki samolotów oraz bomby i torpedy, które jeszcze nie zdążyły do tej pory wybuchnąć. O 14:08 lotniskowcem szarpnęła potężna eksplozja, a po niej druga, trzecia i czwarta – to właśnie o nich mówił w swym raporcie komandor Kossler. W ciągu trzech minut kadłub został kompletnie rozszarpany.
Zebrani na rufie ludzie zostali całkowicie zaskoczeni ponieważ zakładali, iż będą mieli wystarczająco czasu na uporządkowaną ewakuację. Nagle dziób „Shōkaku” poszedł ostro w dół, przez wielki otwór po wyrwanej pokrywie pierwszej windy lotniczej w błyskawicznym tempie zaczęły wlewać się setki ton wody. Okręt zaczął obracać się w lewo niczym gigantyczny korkociąg, idąc dziobem pod wodę.
Ostatnie chwile „Shōkaku”
Ludzie ześlizgiwali się po pokładzie, a część z nich wpadała wprost do płonącego hangaru poprzez wielki otwór po wyrwanej rufowej windzie lotniczej. Rufa podniosła się prawie do pionu, po czym zapadła się pod wodę z „jęczącym rykiem”, znikając wśród fal, ognia i dymu. Była 14:12. Rozbitkowie odśpiewali pieśń o swym okręcie.
„Yahagi” i niszczyciele ruszyły na ratunek. Morze było dość spokojne, ale niezwykłe tempo wydarzeń pozbawiła większość załogi lotniskowca szansy na ratunek. Straty w ludziach były przerażające: 887 członków załogi, oraz 376 ludzi z 601 Grupy Powietrznej, razem 1263 osoby! Wśród zabitych byli niektórzy z ostatnich wielkich weteranów morskiego lotnictwa, w tym dowódca pilotów „Shōkaku”, Mitsueo Matsuda - człowiek, który kierował nalotami bombowymi podczas zdobywania wyspy Wake. Ilość lotników którzy ponieśli śmierć, była przerażająca.
Wbrew wyjątkowo bezmyślnej tradycji nakazującej dowódcy iść na dno ze swym okrętem, kapitan Matsubara Hiroshi znalazł się wśród 570 uratowanych. Po powrocie 24 czerwca do Japonii Matsubara został przeniesiony do pracy sztabowej w Yokosuce, co było ewidentnym świadectwem niechęci dowództwa wobec jego „aktu tchórzostwa”. Krótko potem został dowódcą morskich koszar w Sasebo – to już był kompletny upadek! – a po roku objął funkcję instruktora w szkole torpedowej. Koniec wojny zastał go w stopniu kontradmirała.
*
Kossler (pośrodku, z wąsikiem) po powrocie z patrolu, rozmawia z dziennikarzami
A co działo się dalej z „Cavallą” i Kosslerem?
Komandor dowodził okrętem aż do końca wojny, topiąc jeszcze w listopadzie nowoczesny niszczyciel „Shimotsuki”. Zmarł w 1988 roku jako kontradmirał, mając lat 76.
Kontradmirał Herman Joseph Kossler
Sam okręt został przebudowany w 1953 roku…
… a w 1971 został okrętem-muzeum. Można go zobaczyć w Seawolf Park w Galveston, Teksas. Przed jego dziobem stoi – z numerem 639 – kiosk okrętu podwodnego USS „Tautog”
--
Post zmieniony (09-08-20 21:47)
|