KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 60 z 80Strony:  <=  <-  58  59  60  61  62  ->  => 
20-07-20 13:57  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Zrobiłem przegląd zebranych kompletnych już informacji do następnych Opowieści. Ich bohaterami będą jednostki z banderą egipską, włoską, francuską, fińską, norweską i japońską (niekoniecznie w tej kolejności). Jak to mówi Górski w Kabarecie Moralnego Niepokoju, mam rozrzut jak ruska katiusza ;-)

Post zmieniony (20-07-20 13:59)

 
22-07-20 13:51  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Pewnie nie spodziewaliście się, że nowa Opowieść ukaże sie tak szybko po poprzedniej. A jednak! Wena dopisuje ;-)

Dzisiejsza Opowieść jest kolejnym świadectwem tego, jak wiele znaczących wydarzeń drugiej wojny światowej na morzu czeka wciąż na spopularyzowanie. Bo przecież – z ręką na sercu – kto z Was słyszał o hekatombie, o której za chwilę przeczytacie? Historia jest prawie nieznana nawet w Norwegii, gdzie to się wszystko działo. Czyżby dlatego, że zginęło wtedy zaledwie siedmiu Norwegów? Przez dziesięciolecia milczały o tym tamtejsze encyklopedie, i niewiele zmieniły to nieliczne publikacje, które ukazały się dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych.

Opowieść 548


GORZKI TRIUMF PILOTÓW Z HMS „IMPLACABLE”


W latach drugiej wojny światowej, Niemcy przetrzymywali w założonych w Norwegii licznych obozach około 84.000 rosyjskich jeńców, których warunki życiowe niewiele, o ile w ogóle, różniły się od tych w osławionych obozach koncentracyjnych.

Rosyjscy jeńcy w Norwegii


Od 1944 roku obozami tymi zarządzało SS.

***

„Rigel” był motorowcem zbudowanym w Kopenhadze dla norweskiego armatora Det Bergenske Dampskibsselskab, Bergen, a przekazanym mu w sierpniu 1924 roku. Statek miał 3.828 GRT, długość 109 metrów i – co chyba jest sporym zaskoczeniem – mógł rozwinąć jedynie nędzne 11 węzłów!

Tuż przed wodowaniem


Z początku armator zatrudniał go jako klasycznego trampa pływającego tam, gdzie był ładunek, ale musiało to zdecydowanie kiepsko wychodzić, ponieważ już po roku statek został po raz pierwszy wyczarterowany. Potem oddawano go do eksploatacji kolejnym chętnym, aż w 1938 roku powrócił pod rodzime skrzydła, wchodząc na linię do Ameryki Południowej.



Po 3 września 1939 na burtach namalowano norweskie flagi, a pomiędzy nimi napis RIGEL NORGE


Na obrazie wykonanym przez członka załogi, napis jest znacznie większy


Zdjęcie z 1941 roku


Po niemieckiej inwazji na Norwegię statek wpadł w ręce okupantów, którzy jednakże nie mieli dla niego własnej załogi. Z tego powodu „Rigel” pływał nadal z norweską załogą i banderą (!), tyle że w niemieckiej służbie. Ponieważ Niemcy musieli zabezpieczyć się przed ucieczką statku do Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie zamustrowali na niego uzbrojony oddział. Taka sytuacja trwała do 2 listopada 1944, kiedy to w końcu jednostkę obsadzono niemiecką załogą, i podniesiono banderę ze swastyką. Co było powodem tej decyzji?

W drugiej połowie października na dalekiej północy Norwegii pokazała się Armia Czerwona, która w ramach operacji petsamsko-kirkeneskiej zdobyła dwudziestego piątego pierwsze norweskie miasto, przygraniczny Kirkenes. Ponieważ mocno naciskany niemiecki XIX Korpus musiał się teraz ciągle cofać, zarządzono odwrót w kierunku Narviku całej 20 Armii. I wtedy do akcji włączono między innymi ex-norweski statek, będący jedną z wielu jednostek ewakuujących na południe oddziały Wehrmachtu, oraz ich sprzęt. Z kolei z tego powodu na Morzu Północnym zaczęły się pokazywać lotniskowce Royal Navy, których samoloty robiły co mogły, aby przysporzyć Niemcom jak największych strat.

Z początku „Rigel” pomimo niemieckiej bandery miał jeszcze namalowane na burtach norweskie flagi i napis RIGEL-NORGE (pierwsze zdjęcie), ale później to zamalowano (nie widać już tego na trzecim zdjęciu)
, ,

Na koniec okupanci zdecydowali sie wywieźć jak najdalej od frontu tysiące jeńców. Zabrano ich na pokład w trzech portach regionu Nordland, w pobliżu których znajdowały się obozy. Po drodze, w Bodø, zaokrętowano jeszcze dodatkowych pasażerów, głównie przymusowych.

Położenie Bodø


26 listopada, na wyjściu z portu, według kapitana Heinricha Rhode, na statku znajdowało się 2.838 osób, w tym 2.248 jeńców – głównie rosyjskich, ale znaczna była także liczba Serbów. Wraz z nimi wsadzono na statek grupę Polaków. We wspomnieniach Norwega Asbjørna Schultza, którego jeszcze poznamy bliżej, Niemcy traktowali jeńców gorzej od zwierząt.

W 1992 roku ukazała się książka norweskiego autora Lauritza Pettersena „Handelsflaten i krig, 1939-1945, Mellom venn og fiende (Flota handlowa w wojnie 1939-1945, Między przyjaciółmi a wrogami)
Podane w niej zestawienie mówi o 2.798 osobach, z rozbiciem na:
- załoga: 29
- obsługa broni przeciwlotniczej: 24
- lotnicy: 3
- żołnierze z Narviku w specjalnej misji: 2
- żołnierze z Bodø: 5
- jeńcy wojenni: 2.248
- eskorta jeńców: 344
- niemieccy więźniowie: 95
- norwescy więźniowie: 8
- osoby towarzyszące skazanym: 37
- osoby o nieustalonej roli na statku: 3

Czyli że w porównaniu z informacją Rhodego, zgadza się jedynie liczba jeńców. Dodatkowe jednakże informacje autora na ten temat – które jeszcze poznamy – wskazują na wiarygodność powyższych wyliczeń, i dlatego przy nich pozostaniemy.

„Rigel” płynął wraz z niewielkim norweskim węglowcem „Korsnes” (1740 GRT). Eskortę stanowiły dwa uzbrojone trawlery: V-6308 „Saturn” i ex-norweski NT-04. Portem docelowym był Trondheim.

***

Niewielki konwój został dostrzeżony przez startujące z lotniskowców samoloty rozpoznawcze. Widocznych na pokładzie „Rigela” ludzi, piloci uznali za niemieckich żołnierzy, i dlatego zapadła decyzja o ataku. Przeprowadzić go miały maszyny z HMS „Implacable”.

„Implacable”


Okręt był wyposażony w myśliwce Supermarine Seafire, mogące w razie potrzeby zabrać bombę 227 kg lub dwie po 113 kg...



...oraz znacznie cięższe myśliwce Fairey Firefly, pod które można było podczepić dwie bomby po 454 kg każda



„Implacable”. Seafire (z przodu) i Firefly (z tyłu, ze złożonymi skrzydłami) grzeją silniki przed startem do uderzenia na cele w Norwegii


Również zdjęcie z „Implacable”, wykonane 26 listopada, na dzień przed wydarzeniami opisanymi poniżej. Myśliwce Firefly grzeją silniki, mając już rozłożone skrzydła. Czuwająca przy kołach obsługa jest gotowa usunąć blokujące je klocki


Atak nastąpił 27 listopada około godziny 11:00, gdy konwój znajdował się prawie dokładnie w połowie drogi do Trondheim, przechodząc obok wyspy Południowa Rosøya.

Brytyjczycy uderzyli z impetem, nie zważając na rachityczny ogień symbolicznej eskorty; zresztą Seafire’y szybko ostudziły bojowe zapędy ich załóg: każdy z nich miał dwa działka 20 mm i cztery karabiny maszynowe 7,70 mm! Bomby przeznaczone były jednakże na główny cel, czyli „przewożący żołnierzy” transportowiec.

W roku 2004, na krótko przed śmiercią, wspominał ten straszny dzień 23-letni wówczas marynarz Asbjørn Schultz, jedyny spośród ośmiu norweskich więźniów, który przeżył:

„Poszarpany na kawałki mostek wyleciał w powietrze. Ciała wylatywały w górę spadając do wody, a wiele z nich płonęło. Część bomb wpadła wprost do ładowni, w której byliśmy. Schody [prawdopodobnie prowizorycznie zainstalowane] zniknęły.

Ładownie wypełniał gęsty dym, wśród uwięzionych w śmiertelnej pułapce więźniów wybuchła panika. Na pokład prowadziła tylko wąska żelazna drabinka. Więźniowie stłoczyli się wokół niej. Byłem młody i silny, i walczyłem o życie”.

Po wyjściu na pokład Asbjørn ześlizgnął się po linie do wody, gdzie niespodziewanie znalazł pustą tratwę. Po chwili dopłynął do niej rosyjski jeniec który dołączył do Norwega, a krótko potem dostali do towarzystwa niemieckiego żołnierza.

„Ale do lądu były setki metrów, a w tratwie nie znaleźliśmy wioseł. Woda i powietrze były lodowate. Brytyjskie samoloty kontynuowały ostrzał zarówno do tych którzy znajdowali się w wodzie, jak i do tych na tratwach [strzelano również do rozbitków na szalupach]. Pomyślałem, że jak czegoś nie zrobimy, to zamarzniemy na śmierć”.

Widok rezultatu bombardowania i ostrzału był wstrząsający. Ludzie ciała unosiły się wokół statku niczym kłody drewna, a morze zabarwiło się na czerwono.

I dalej Asbjørn Schultz:

„Rigel płynął w konwoju z małymi jednostkami od Ankenes via Tømmenes do Bodø. Brali jeńców w wielu miejscach. Jest naprawdę dziwne, że norweski wywiad nie wyłapał tego, co zapobiegłoby katastrofie”.

Według niego, atak przeprowadziło około 40 (!) samolotów.

Trond Carlsen, norweski autor książki „RIGEL Norgeshistoriens største skipsforlis” (RIGEL Największy wrak w historii Norwegii), nie sądzi, aby Brytyjczycy wiedzieli o jeńcach na pokładzie:

„Znali „Rigel” już wcześniej, ponieważ statek przez lata chodził na północ i południe [Norwegii] z niemieckim personelem i zaopatrzeniem. Bardzo ważne było dla Brytyjczyków, żeby zapobiec przemieszczeniu się niemieckich żołnierzy [na pola] finalnego starcia w Europie”.

Schultz nie miał wtedy czasu na zastanawianie się, dlaczego statek został zbombardowany. Norweski więzień, rosyjski jeniec i niemiecki żołnierz niczym najlepsi przyjaciele zgodnie współpracowali, wiosłując zgrabiałymi dłońmi przez ciągnące się w nieskończoność trzy kwadranse. W końcu dopłynęli do wyspy. Była to Południowa Rosøya. Tam Schultz odłączył się od chwilowych kolegów, chcąc wykorzystać niespodziewaną okazję. Droga do leżącego na wysepce Lånan domu okazała się niebezpieczna i długa, ale zakończyła się sukcesem. Ukrywany przez rodzinę przed złymi oczami młodzieniec doczekał końca wojny.

Po wojnie Schultz odwiedził Południową Rosøyę, gdzie sfotografowano go stojącego na dziobie wraku


Schultz w 2004. Zmarł w grudniu tego roku, w wieku 83 lat



Dokończmy opis ostatnich chwil statku.

„Rigel” stał okryty dymem. Według kapitana Heinricha Rhodego, statek został trafiony co najmniej pięcioma bombami, oraz dokładnie podziurawiony przez działka i karabiny maszynowe. Znacznie mniejszy „Korsnes” został przez załogę wyrzucony na brzeg, tracąc jedynie sześciu ludzi. Po wojnie wydobyto go, i eksploatowano aż do 1965 roku.

Płonący „Rigel”. Na trawersie prawej burty widać jeden z trawlerów, drugiego przesłonił dym. W głębi również płonący „Korsnes”


Heinrich Rhode szybko zdał sobie sprawę z tego, że statek musi wkrótce zatonąć, i słusznie uznał, że jedynie wyrzucenie go na mieliznę ocali choćby część ludzi. Szczęśliwie zamiar udał się.

Ślad torowy za rufą pokazuje, że statek płynie wprost na zbawczy ląd


Dalej już się nie dało. Przy statku wiernie asystujący mu trawler
,

Triumfujący po powrocie na okręt piloci byli pewni, iż zniszczyli transportowiec przewożący niemieckie oddziały



Straty w ludziach były ogromne: lotniczego ataku nie przeżyły aż 2.573 osoby! Przywołajmy znane już nam dane, ale z odpowiednią korektą:

- załoga: 29 – zginęło 16
- obsługa broni przeciwlotniczej: 24 – zginęło 4
- lotnicy: 3 – zginęło 3
- żołnierze z Narviku w specjalnej misji: 2 – zginęło 2
- żołnierze z Bodø: 5 – bez ofiar
- jeńcy wojenni: 2.248 – zginęło 2.098!
- eskorta jeńców: 344 – zginęło 322
- niemieccy więźniowie: 95 – zginęło 86
- norwescy więźniowie: 8 – zginęło 7
- osoby towarzyszące skazanym: 37 – zginęło 32
- osoby o nieustalonej roli na statku: 3 – zginęło 3

Książka Tronda Carlsena


Pod koniec lat sześćdziesiątych nastała moda wśród płetwonurków na nurkowanie do wraku i wydobywanie czaszek, które potem... sprzedawano. Zainteresowało to lokalną prasę, która zaalarmowała instytucje rządowe. Okazało się że władze nie wiedziały o wraku, ponieważ nikt im przez ponad 20 lat o nim nie zameldował!

Dopiero po mocnej reakcji ambasady Jugosławii do pracy przystąpili nurkowie. Do grudnia 1969 roku wydobyto z wraku szczątki 1011 osób. Skremowano je, po czym pochowano na specjalnie utworzonym Międzynarodowym Cmentarzu Wojennym na wyspie Tjøtta. Wszystkie groby są anonimowe.



Prawosławny ksiądz i uczestnicy rosyjskiej wycieczki oddają hołd poległym rodakom


Wrak statku, stan dzisiejszy. W połowie lat siedemdziesiątych kadłub przecięto sześć metrów pod powierzchnią wody i pocięto na mniejsze kawałki, które wywieziono. Pozostawiono jedynie odciętą część dziobową


--

 
25-07-20 15:10  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ponieważ ostatnia Opowieść przeszła bez echa, ruszam z kolejną. A w następnej, numer 550 (już!), znowu postrzelamy sobie na Morzu Śródziemnomorskim (Ryszardzie, uwaga: z tą nazwą morza to żart!) a potem... potem chyba przyjdzie kolej na pewien japoński lotniskowiec. Po lotniskowcu odbędziemy prawdopodobnie skok do Finlandii.


Opowieść 549


EGIPSKIE BLIŹNIAKI


W 1920 roku chilijski armator zlecił szkockiej stoczni budowę bliźniaczych pasażersko-towarowych parowców, przeznaczonych na linię Valparaiso – Kanał Panamski - Nowy Jork. Zwodowane w 1922 jednostki nazwano „Aconcagua” i „Teno”.

„Aconcagua”


Statki miały po 7.290 GRT, długość 128,9 metra i mogły rozwinąć 17 węzłów. Gdy jednak w październiku 1929 roku rozpoczął się krach na nowojorskiej giełdzie, ie dochodowa do tej pory linia zaczęła przynosić straty, w rezultacie czego „Aconcagua” wraz z „Teno” zostały odsprzedane, i wróciły do Glasgow. W 1933 roku ich eksploatacją zajęła się firma z Liverpoolu. Dwa lata później statki odkupił egipski armator Khedivial Mail Steamship and Graving Dock Company of Alexandria, działający jednakże w codziennej praktyce pod bardziej sensowną nazwą Khedivial Mail Line (KML).

„Aconcagua” zmienił się w „Khedive Ismail”, a „Teno” w „Mohamed Ali El-Kebir”. Świeże nabytki zaczęły chodzić po Morzu Śródziemnym, mając za port macierzysty Alexandrię.

„Khedive Ismail”


W 1940 roku Brytyjczycy zarekwirowali wszystkie siedem statków KML – niepodległość Egiptu była przecież jedynie czysto formalna – w tym także obie ex-chilijskie jednostki. Od tej pory ich eksploatacją zajmowała się British-India Steam Navigation Company. Statki tak przebudowano, aby mogły pełnić rolę transportowców, co zwiększyło ich GRT o kilkaset ton. Zamontowano także typowe uzbrojenie składające się z rufowego działa 102 mm, oraz lekkiej broni przeciwlotniczej.

Najpierw poznamy przebieg wyjątkowo krótkiej wojennej kariery „Mohameda Ali El-Kebira” (na zdjęciu).



Po zakończeniu przebudowy, statek dostał rozkaz samotnego przejścia do Gibraltaru, gdzie włączono go do konwoju HG 36. Konwój wyszedł z Gibraltaru 28 czerwca i bezpiecznie dotarł 8 lipca do Liverpoolu. Na początku sierpnia statek skierowano do Avonmouth, gdzie zabrał mnóstwo poczty, oraz najcenniejszy ładunek: 697 wojskowych różnych służb, których miał dowieźć do Aleksandrii. Załoga liczyła 165 marynarzy i artylerzystów, co razem daje 862 osoby.

„Mohamed Ali El-Kebir” wyszedł z Avonmouth 5 sierpnia, w eskorcie niszczyciela „Griffin”. Droga miała prowadzić wokół Irlandii. Po dwóch dniach, wieczorem, mini-konwój znajdował się o 230 mil na zachód od leżącego na północy Przylądka Bloody Foreland. Jednostki zygzakowały idąc 15 węzłami, czyli całkiem szybko.



Niestety, przypadkowo dokładnie na trasie obu jednostek znalazł się U-38, dowodzony przez kapitana marynarki Heinrich Liebe.

U-38 skończył wojnę jako jednostka szkolna, mając na koncie aż 35 statków, 188.967 GRT. Także Liebe doczekał końca wojny


Siódmego sierpnia o 21:40 Niemcy wystrzelili z rufowych wyrzutni dwie torpedy, z których jedna trafiła w prawą burtę transportowca. W krótkim czasie statek zaczął osiadać rufą w wodzie.

„Griffin” przeprowadził energiczne ataki bombami głębinowymi które wprawdzie nie przyniosły U-bootowi szkody, ale zmusiły go do opuszczenia akwenu. Po upewnieniu się że przeciwnik nie znajduje sie w bezpośrednim sąsiedztwie, „Griffin” przystąpił do akcji ratunkowej.

Tymczasem z transportowca opuszczono już 11 szalup i ponad 20 tratew. Było na to trochę czasu, ponieważ jednostka zatonęła dopiero po dwóch godzinach, ale z kolei ogromnym utrudnieniem była duża fala. „Griffin” opuścił swoje obie łodzie, ratując unoszących się w wodzie rozbitków. Wielu z nich wcześniej znajdowało się w szalupach lub na tratwach, skąd zmyły ich fale. Chociaż asdic milczał, niszczyciel oddalił się na jakiś czas, aby dla odstraszenia U-boota zrzucić kilka bomb głębinowych. Usatysfakcjonowany trafieniem transportowca Liebe najwyraźniej wolał jednak nie ryzykować starcia z niebezpiecznym przeciwnikiem, bo już nie powrócił na plac boju.

Bardzo ofiarnie pracował cywilny lekarz transportowca, Stuart Liston, który z pomocą wojskowego medyka troskliwie zajmował się zranionymi w chwili wybuchu. Każdy z nich, zanim został wsadzony do szalupy, został wcześniej starannie opatrzony. Dowódca statku, kapitan John Thompson pozostał na pokładzie aż do zwodowania ostatniej szalupy. Widziano go później na tratwie, ale nie znalazł się wśród ocalonych rozbitków. Nie przeżył także doktor Liston. Udało się to z kolei szefowi kantyny W. Olley’owi, dla którego „Mohamed Ali El-Kebir” był – uwaga uwaga – już trzecim statkiem w przeciągu ostatnich dziesięciu miesięcy, który pod nim storpedowano! Ciekawe, czy marynarz uznał że tylko do trzech razy sztuka i zszedł na ląd, czy też ze straceńczą desperacją powrócił na morze?

Gdy „Griffin” odchodził z miejsca zatonięcia, znajdowało się na nim 766 rozbitków, w tym 62 rannych. Wyłowiono także sporo zwłok osób zmarłych na hipotermię: trudne warunki pogodowe spowodowały, że akcja ratunkowa trwała całe siedem godzin, co dla części rozbitków oznaczało niechybną śmierć.

Zginęło 96 osób: 82 żołnierzy, 4 z Royal Navy oraz 10 z załogi, w tym kapitan. Przez następne dwa tygodnie fale wyrzuciły na irlandzki brzeg 33 ciała.

***

Wyglądało na to, że bliźniacza jednostka, czyli „Khedive Ismail” jest dużo szczęśliwszym statkiem. Uczestnicząc w wielu konwojach niestrudzenie przewoził do Egiptu tysiące żołnierzy z Indii, Południowej Afryki czy Kenii, czyli z krajów wchodzących w skład Imperium Brytyjskiego. W kwietniu 1941, po niemieckiej inwazji na Grecję statek przeszedł na Morze Śródziemne, biorąc udział w ewakuowaniu do Egiptu brytyjskich, australijskich i nowozelandzkich oddziałów. Transportowiec powrócił do Suezu z tej niebezpiecznej misji cało, mając jedynie kilkunastu rannych, a to po ataku Luftwaffe na konwój, którego był częścią.

W maju 1941 „Khedive Ismail” powrócił na wody Oceanu Indyjskiego, i wszystko wskazywało na to, że był to zdecydowanie „lucky ship”. Szczęśliwa passa minęła jednak w lutym 1944 roku.

5 lutego z Mombasy wyszedł konwój KR8, podążając do Kolombo (dawniej Cejlon, obecnie Sri Lanka). W jego skład wchodziło pięć idących w dwóch kolumnach transportowców: „Khedive Ismail”, „Varsova”, „City of Paris”, „Ekma” i „Ellenga”, przewożących 6311 wojskowych z Armii i Royal Navy oraz wojskowe pielęgniarki, a także panie z ATS (Auxiliary Territorial Service). ATS, Pomocnicza Służba Terytorialna, czyli armijny odpowiednik kobiecych oddziałów WREN przy Royal Navy, czy też WAAF przy Royal Air Force. Z Cejlonu żołnierze mieli zostać przetransportowani do Birmy, na spotkanie z cesarskimi wojskami.

Eskortę konwoju stanowił ciężki krążownik „Hawkins”, wspierany przez niszczyciele „Paladin” i „Petard”

„Hawkins”


„Paladin” i „Petard”

,

Komodorem mianowano komandora Roderick C. Whitemana, będącego jednocześnie kapitanem największej jednostki, którą był „Khedive Ismail”. Na mający 178 osób załogi statek zaokrętowało:
- 996 artylerzystów z East African Artillery’s 301st Field Regiment
- 252 personelu Royal Navy
- 19 WRENEK, czyli kobiet w służbie pomocniczej Royal Navy
- 53 wojskowe pielęgniarki
- 9 pielęgniarek z WTS - Women’s Territorial Service, czyli charytatywnej instytucji, zaangażowanej m.in. w działalność pielęgniarską.

Razem zatem na burcie było 1507 osób.

12 lutego ocean był bardzo spokojny, ale pomimo niewielkiej bryzy, było duszno. Kolombo zbliżało się coraz bardziej. W dawnym głównym salonie „Khedive Ismail” odbywał się koncert, zorganizowany przez ENSA. ENSA - Entertainments National Service Association, czyli Krajowe Stowarzyszenie Usług Rozrykowych, była założoną w 1939 roku organizacją, mającą zapewniać rozrywkę brytyjskim żołnierzom.

***

Dowodzący okrętem podwodnym I-27, 38-letni komandor podporucznik Toshiaki Fukumura, nie był nowicjuszem w swoim fachu. Podwodniakiem został już w roku 1933. W listopadzie 1939 wszedł na swój piąty już okręt, RO-34, ale tym razem jako jego dowódca. Pływał na nim rok, po czym przez dwa lata służył na lądzie. Na morze wrócił w listopadzie 1942, dowodząc I-159. Po zaledwie trzech miesiącach przeniesiono go na I-27, na którym od 20 marca 1943 zatopił do tej pory 12 frachtowców, a 3 dalsze uszkodził.

Toshiaki Fukumura


I-27 był siostrzaną jednostką do widocznego na zdjęciu I-15. „Narośl” przed kioskiem to hangar dla złożonego wodnosamolotu, który startował z lekko ukośnej rampy widocznej pomiędzy hangarem, a dziobem okrętu


Rysunek kolejnego okrętu z tej serii, I-19, pokazuje sporo dodatkowych szczegółów



Japończyk dostrzegł konwój, gdy ten znajdował się na południowy zachód od Malediwów.



I-27 zszedł pod wodę, czekając na zbliżenie się konwoju. Gdy to już nastąpiło, okręt przeszedł niewykryty pod niszczycielami, po czym podniósł peryskop, będąc około 50 metrów za rufą „Varsovy”, idącej na czele prawej kolumny. Artylerzyści na rufie statku dostrzegli ciemnozielony peryskop, wystający na jakiś metr, i przemieszczający się mniej więcej czterema węzłami. Nie dało się jednak strzelić w jego kierunku, ponieważ nie można było tak nisko opuścić lufy 102-milimetrówki.

Prawdopodobnie celem Fukumury był „Hawkins”, zgodnie z przekonaniem japońskich podwodniaków, że największym honorem jest zatopienie jednostki bojowej. Tyle że „Hawkins” był częściowo przesłonięty przez „Khedive Ismail”...

Poszła salwa złożona z czterech torped. O 14:33 jedna z nich trafiła na wysokości prawoburtowej maszynowni transportowca. Statek z miejsca dostał przechyłu. Tylny maszt zwalił się, a w powietrze wyleciały klapy rufowej ładowni. Po pięciu sekundach druga z torped wybuchła w przedniej kotłowni, dokładnie pod kominem, powodując wewnętrzną eksplozję.

Trafia druga torpeda. Przez bulaje lewej burty wystrzeliły strugi pary


Statek zareagował tak, jakby był zrobiony ze sklejki: natychmiast przełamał się. Rufa zatonęła praktycznie od razu, a skierowany w niebo dziób trwał tak niewiele dłużej. Po zaledwie minucie i 40 sekundach od pierwszej torpedy statek zniknął z powierzchni wody!

Tak to zapamiętał palacz na „Khedive Ismail”, Percival Crabb:

„Byłem w mesie z siedmiu kolegami, kiedy to transportowiec został trafiony. Natychmiast przechylił się. Wszyscy wybiegli na korytarz, tylko jak i Harper ruszyliśmy do otwartych bulajów. Pamiętam, jak przecisnąłem się i pokuśtykałem w dół burty, przechodząc nad przesuwającym się kilem. Zanurkowałem, i gdy się wynurzyłem, statku już nie było. Popłynąłem do zielonego pojemnika odległego o jakieś 30 metrów. Zawisłem na nim, rozglądając się.

W tym czasie konwój rozproszył się i wyglądało na to, że pozostawiono nas samych sobie. O jakieś 200 metrów ode mnie widziałem dwie szalupy [z naszego] statku, jedna do góry dnem. Wszyscy zaczęli do niej płynąć, i ja także.

Jestem prawie pewny, że okręt podwodny przepłynął pode mną, bo czułem turbulencję wody i widziałem kilwater. Wtedy nadeszły z dużą szybkością niszczyciele Petard i Paladin. Musiały mieć okręt [podwodny] na asdikach, ponieważ będąc o 300 metrów od nas zaczęły rzucać bomby głębinowe. Ze szczegółami pamiętam wybuch jednej z nich tuż pod powierzchnią wody. Dziwnie było czuć przechodzącą przez wodę falę uderzeniową, a zaraz potem potężne uderzenie w brzuch. Szczęśliwie wciąż wisiałem na pojemniku, który przyjął większość uderzenia”.

I dalej:

„Paladin zwodował łódź motorową i wiosłową, żeby ratować rozbitków. Później udało mi się wejść do szalupy transportowca. Wraz z innymi powiosłowałem w kierunku Paladina, który powoli krążył wokół nas. Petard wciąż rzucał bomby, ale dalej. Podpłynęliśmy pod Paladina i pospiesznie weszliśmy na pokład. Wśród nas były trzy pielęgniarki, dwie wrenki i jedna z WTS. To wszystko co pozostało z ich [kobiecego] kontyngentu. Pamiętam, że marynarz rzucił mi sandały, bo byłem boso, a stalowy pokład niszczyciela był bardzo gorący.

W tejże chwili na powierzchni ukazał się wielki japoński okręt podwodny. Oba okręty [niszczyciele] otworzyły ogień, po czym Paladin zaczął zwiększać szybkość, chcąc go staranować. Powiedziano nam, żebyśmy trzymali się czegoś solidnego, ponieważ okręt zbliżał się [do I-27] na dużej szybkości. Okręt podwodny skręcił, i Paladin uderzył go ześlizgując się [po kadłubie]. Płaty [dziobowe stery głębokości okrętu podwodnego] zrobiły wyrwę [w kadłubie niszczyciela] od przedniej prawej kotłowni aż do pomieszczenia maszynowni, wyłączając [nasz] okręt z akcji. Woda zalała kotłownię i maszynownię.

Rozbitkowie i załoga zaczęła wyrzucać za burtę wszystko co tylko się dało poruszyć, aby odciążyć okręt. Ja wyrzuciłem pociski 102 mm, złożone w pojemniku przy dziale. Przekręcono ręcznie wyrzutnię torpedową i wystrzelono pociski [również dla odciążenia okrętu].

Petard wystrzelił sześć torped do japońskiego okrętu, ale te chybiły. Dopiero siódma [okręt miał dwie poczwórne wyrzutnie], ręcznie ustawiona, rozerwała okręt podwodny na pół. Widziałem dwie połówki w pozycji do góry dnem. Okręt zatonął i nikt się nie uratował.

Kolejną robotą było przeniesienie wszystkich zbędnych ludzi z Paladina [rozprucie miało 24 na pół metra co groziło zatonięciem, i dlatego została na nim jedynie szkieletowa załoga] na Petarda. Niebezpieczne, ale zakończone sukcesem. Paladin został wzięty na hol i po 36 godzinach przybyliśmy na atol Addu [najdalej wysunięty na południe atol Malediwów] Tam już czekał Hawkins z pompami, matami, belkami oraz personelem, gotowym do przeprowadzenia [prowizorycznego] remontu, żeby [okręt] mógł przejść daleką drogę do stoczni w Południowej Afryce”.

***

Czas teraz na najbardziej przykry fragment Opowieści, czyli podsumowanie strat. Ze względu na to, iż statek zatonął w zaledwie 100 sekund, ocaleli w zasadzie tylko ci, którzy akurat wtedy znajdowali się na pokładzie. Inni nie mieli nawet kiedy wydostać się z wnętrza statku.

Z 1426 osób ocalało zaledwie 208. Zginęło 1218
Spośród 81 kobiet, zginęło aż 75.

Oto jedna z ofiar, sister (porucznik) Freda Airey


Podobnie jak wszystkie pielęgniarki, Freda miała stopień oficerski. Oto spis rang, z podaniem armijnego odpowiednika:
Sister – Porucznik
Senior Sister – Kapitan
Matron – Major
Principal Matron – Pułkownik-Porucznik
Chief Principal – Pułkownik Major
Matron-in-Chief - Brygadier

--

 
25-07-20 16:04  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Eho :-)

Post zmieniony (25-07-20 16:04)

 
25-07-20 21:29  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Echo, echo !!!

 
26-07-20 08:09  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

No to chociaż ta spotkała się z echem :-)

 
29-07-20 20:45  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 550


RADAR: 2 – LORNETKI: 0


Po rozbiciu konwoju „Duisburg” (patrz Opowieść 547, DZIEWIĘĆ DO ZERA, CZYLI MASAKRA NA MORZU JOŃSKIM) sytuacja wojsk osi w Afryce Północnej stała się dramatyczna. „Duisburg” był tylko najefektowniejszym z listopadowych zwycięstw, jako że do celu nie doszło także kilka innych statków. W rezultacie w tym miesiącu do Libii doszło zaledwie 30 procent wysłanego w morze zaopatrzenia, a dane dotyczące paliw były jeszcze bardziej druzgocące: wojska Osi dostały zaledwie 8 procent tego, co załadowano we włoskich portach!

I tak, 24 listopada, znany nam już zespół o kryptonimie Force K (krążowniki „Aurora” i „Penelope” oraz niszczyciele „Lance” i „Lively”) przechwyciły 100 mil na zachód od Krety dwustatkowy konwój, eskortowany przez torpedowce „Lupo” i „Cassiopea”. Brytyjczycy zatopili zarówno przewożący amunicję niemiecki frachtowiec „Maritza”, jak i wyładowany wysokooktanowym paliwem lotniczym włoski zbiornikowiec „Procida”. Wprawdzie torpedowce wystrzeliły aż 304 pociski 100 mm – taki kaliber miała ich główna artyleria – ale jedyne co osiągnęły, to podobno jedno lub dwa niegroźne trafienia na którymś z brytyjskich krążowników. Okręty próbowały stawiać zasłonę dymną, ale wiatr przeszkadzał w utworzeniu wystarczająco nieprzejrzystej zapory. Wiatr i zły stan morza uniemożliwiły także przyjście na pomoc rozbitków z zatopionych statków: z ich załóg nie przeżył nikt!

„Lupo” (na zdjęciu) mający wraz z „Cassiopeą” sześć dział 100 mm, były bezradne w starciu z Force K, mającym 8 dział 152 mm, 20 dział 120 mm i 4 działa 100 mm


Zatopienie w listopadzie dwóch dużych zbiornikowców postawiło bazujące w Afryce samoloty Luftwaffe w krytycznym położeniu. Sytuację pogorszył jeszcze fakt, że od 18 listopada Brytyjczycy ruszyli do ataku (Operacja Crusader), i do braku paliwa lotniczego dołączył poważny deficyt paliwa oraz amunicji dla sił lądowych. Trzeba było szybko znaleźć jakieś rozwiązanie, albo liczyć się z całkowitą porażką na Czarnym Lądzie. Znaleziono takie, absolutnie tymczasowe rozwiązanie.

Comando Supremo (dowództwo armii) zwróciło się z prośbą do Supermariny (dowództwo floty) o opracowanie planu awaryjnych dostaw przy użyciu okrętów. Na podobny pomysł wpadli znacznie później Japończycy, przesyłając zaopatrzenie dla odosobnionych na wyspach garnizonów niszczycielami i okrętami podwodnymi. Inna sprawa, na ile to było efektywne.

Ponieważ lekkie krążowniki „Alberico da Barbiano” i „Alberto da Giussano” (identyczne jak „Bartolomeo Colleoni”, bohater Opowieści 545 NIEUDANA WOJNA NIEUDANEGO OKRĘTU) uznano za zbyt słabo opancerzone aby brać udział w starciach flot, wyznaczono je do roli szybkich transportowców. Okręty tworzyły 4 Dywizjon Krążowników, którym z „Barbiano” dowodził 58-letni admirał Antonio Toscano.

Antonio Toscano


Rankiem 5 grudnia okręty – oznaczone jako konwój M.41 - opuściły bazę w Tarencie, i po niecałych dziesięciu godzinach zacumowały w Brindisi. Tam pospiesznie załadowano na nie jedynie 50 ton zaopatrzenia. Po trzech dniach krążowniki przeszły do Palermo, gdzie przyjęły 22 tony paliwa lotniczego. Niewiele, ale chodziło o szybką dostawę.

„Alberico da Barbiano” i „Alberto da Giussano”
,

Brak paliwa lotniczego w Libii był zresztą powodem, dla którego nie można było liczyć na osłonę tamtejszych samolotów. Dostarczono je w beczkach i ustawiono na pokładach rufowych, co mogło oznaczać ogromy pożar w przypadku choćby pojedynczego trafienia. Ponadto w razie czego najpierw trzeba by było wyrzucić beczki za burtę, aby dopiero potem móc otworzyć ogień z rufowych dział!

Okręty wyszły w morze 9 grudnia o 20:56, bez eskorty lżejszych jednostek. Liczono na to, że uda się im przemknąć do Trypolisu, zanim Brytyjczycy zorientują się w sytuacji. Tyle że już dokładnie po dwóch godzinach, znajdujące się na północ od wysepki Pantelleria okręty zostały dostrzeżone przez brytyjski samolot rozpoznawczy, który pomimo ciemności nie spuszczał ich z oka.

O 23:55, gdy zespół znajdował się pośrodku Cieśniny Sycylijskiej, admirał zdecydował o powrocie do portu, co było sensowną decyzją w chwili, gdy wypad przestał być tajemnicą. Dodatkowym czynnikiem stojącym za tą decyzją był zły stan morza, w istotny sposób spowalniający marsz. 10 grudnia o 8:20 okręty zacumowały w Palermo, a decyzja Toscano spotkała się z ogromną dezaprobatą dowództwa.

12 grudnia zdecydowano, że 4 Dywizjon ponownie ruszy do Trypolisu, i ponownie bez osłony lotniczej z Libii, która byłaby możliwa tylko wtedy, gdy krążowniki wcześniej dostarczyło samolotom paliwo. Klasyczna kwadratura koła…

Do krążowników miał dołączyć siostrzany „Giovanni delle Bande Nere”, ale uniemożliwiła to awaria maszyn. Przeznaczony na niego ładunek miały otrzymać dwa pozostałe krążowniki. Tym razem obładowano je do maksimum, wypełniając każde wolne miejsce pod i na pokładzie. Dopiero teraz załoga zrozumiała, co to jest tak naprawdę ciasnota na okręcie! Krążowniki przyjęły 100 ton oleju napędowego, 250 ton gazoliny, 600 ton nafty i 900 ton żywności. Pokład rufowy „Barbiano” był zastawiony do ostatniego skrawka wolnego miejsca beczkami z paliwem, i tylko nieco mniej załadowano na „Giussano”.

Na spotkaniu z oficerami Toscano po raz wtóry powiedział, że rufowe działa nie mają prawa otworzyć ognia zanim wszystkie beczki nie zostaną wyrzucone za burtę, co z góry przesądzało o niemożliwości użycia rufowych dział: w jakimkolwiek starciu zanim oczyszczono by pokład, byłoby już po wszystkim.

Tym razem przewidziano eskortę, a jakże. Był nią torpedowiec „Cigno”, mogący teoretycznie rozwinąć nawet 34 węzły, czyli więcej niż oba krążowniki. Okręt miał 3 działa 100 mm i 4 wyrzutnie torpedowe.

„Cigno”


W planach miał być jeszcze jeden torpedowiec, „Climene”, ale ten jak na złość zgłosił poważną awarię.

Okręty wyszły z Palermo 12 grudnia o 18:10 z rozkazem okrążenia Sycylii od zachodu, następnie ominięcia Przylądka Bon (na mapie oznaczone literami CB – Cape Bon) i następnie płynąc wzdłuż wybrzeży Tunezji, dotarcia do Trypolisu. Dla oszczędności paliwa ustalono szybkość na 22-23 węzły, co pozwoliłoby na przekazanie części własnych zapasów dla armii, jako dodatkowy „prezent”.



***

11 grudnia z Gibraltaru wyszły na wschód niszczyciele 4 Flotylli, mające wzmocnić stacjonujące w Aleksandrii siły. Były to brytyjskie: „Sikh”, „Maori” i „Legion”, oraz holenderski „Isaac Sweers”. Zespołem dowodził z „Sikha” komandor porucznik Graham Henry Stokes, który zakończył wojnę będąc dowódcą lotniskowca „Colossus” – a nie każdemu dawano pod rozkazy okręt tej klasy!

„Sikh”, „Maori”, „Legion” i „Isaac Sweers”
, , ,

Trzy dni wcześniej Brytyjczycy odszyfrowali włoską informację o planowanym rejsie krążowników, i to wraz z danymi dotyczącymi kursu, co bezzwłocznie przekazano Stokesowi, wraz z oczywistym rozkazem pójścia Włochom na spotkanie.

12 grudnia w południe włoski bombowiec wypatrzył niszczyciele, podążające na wschód dwudziestoma węzłami. Natychmiast poinformowano o tym Supermarinę. Grono sztabowców wyliczyło, że gdyby nawet niszczyciele przyspieszyły do 28 węzłów, to i tak nie dojdą do Przylądka Bon przed 13 grudnia 3:00, kiedy to krążowniki miną ów punkt. Kalkulacja ta trafiła do admirała Toscano kiedy jego okręty właśnie szykowały się w Palermo do rzucenia cum, a dodatkowo poinformowano go także że nie musi ani zmieniać trasy, ani też iść ponad 22-23 węzły, bo Brytyjczycy są bezpiecznie daleko.

A nieprzyjaciel nie tracił zapału, wysyłając z Malty zwiadowczy samolot. Niszczyciele zwiększyły szybkość do 30 węzłów, co w związku z godzinnym opóźnieniem w wyjściu Włochów z Palermo – o czym Toscano nie poinformował dowództwa! – całkowicie zmieniło sytuację.

13 grudnia o 2:30 niszczyciele 4 Flotylli dostrzegły na radarach włoskie krążowniki odległe o siedem mil od Przylądka Bon. Piętnaście minut później Włosi usłyszeli silniki samolotu. Był to wyposażony w radar bombowiec typu Wellington, który informował Stokesa o szybkości i kursie przeciwnika. Jeden z jego meldunków dowództwo przechwyciło i rozszyfrowało: „Dwa nieprzyjacielskie krążowniki 10 mil 350 stopni od Cape Bon – 170 stopni szybkość 22 węzły”. Pilot doskonale ocenił szybkość zespołu!

O treści tej wiadomości natychmiast powiadomiono Toscano: ”Okręt Da Barbiano Supermarina 68315 – godz. 03:01 zostaliście dostrzeżeni przez nieprzyjacielski samolot”. Wiadomość tę przekazano z krążownika na ”Cigno” aldisem, tyle że rozbłyski reflektora dostrzeżono także na niszczycielach.

O 3:20 Toscano niespodziewanie rozkazał dowódcy ”Barbiano” zwiększyć szybkość do maksimum, oraz zawrócić na kontrkurs! Nagły zwrot złamał formację, ponieważ ani „Cigno” – wyprzedzający krążowniki o dwie mile – ani też idący za rufą admiralskiego okrętu drugi krążownik nie odebrały rozkazu dotyczącego nowej szybkości i kursu. Wprawdzie zobaczywszy gwałtowny manewr flagowego okrętu na „Giussano” pospiesznie podążono w jego ślady, ale porządek formacji uległ nieodwracalnej destrukcji. Z kolei na „Cigno” przeoczono szaleńczy zwrot krążowników, i zorientowano się w sytuacji dopiero po pięciu minutach. Zważywszy że torpedowiec był i tak już mocno wysunięty na południe, oznaczało to, że okręt nie zdąży przybyć w porę na miejsce bitwy: dwie mile pierwotnej odległości od krążowników, powiększyło się do pięciu!

Dlaczego Toscano zarządził tak nieoczekiwany zwrot? Powstało na ten temat kilka teorii, każda równie dobra jak inna.

1. Po zorientowaniu się że jego zespół jest śledzony z powietrza, zwrot o 180 stopni mógłby wprowadzić pilota w przekonanie, że okręty nie idą do Trypolisu, a jedynie wykonują jakieś zadanie patrolowe. Po oddaleniu się Wellingtona, można by powrócić na właściwy kurs.
2. Obecność wrogiej maszyny mogła także oznaczać, iż naprowadza on samoloty torpedowe. Byłby to dobry powód do odejścia od lądu i własnych pól minowych, aby uzyskać miejsce do swobodnego manewrowania.
3. Admirał mógł także domyślić się obecności za swoim zespołem niszczycieli, o których usłyszał w Palermo. W obecnej sytuacji znajdował się rufami do nieprzyjaciela, a przecież po pierwsze znajdowały się tam beczki z paliwem, a po drugie z tegoż powodu nie mógłby prowadzić ognia z rufowych dział. Z kolei zawrócenie o 180 stopni pozwalałoby na użycie dział pokładu dziobowego, chroniąc jednocześnie w jakiejś mierze wrażliwe rufy przed bezpośrednim trafieniem.

Nigdy nie dowiemy się, co Toscano miał na myśli wydając swój rozkaz, ponieważ admirał zginął na swym krążowniku.

Okręty Stokesa szły wzdłuż wybrzeża, oddalone od niego zaledwie o półtora mili, idąc korytarzem wyznaczonym przez ląd i włoskie pole minowe. Na tle lądu niszczyciele były szalenie trudne do zauważenia nawet przez najlepsze nocne lornetki.

Radary pokazywały szybkie zbliżanie się obu krążowników.

3:23. „Sikh” i „Legion” wystrzeliły torpedy do odległego zaledwie o kilometr nieprzyjaciela, otwierając jednocześnie ogień. I już od samego początku było wiadome, jak się bitwa skończy: dwie z czterech torped z „Sikha” trafiły „Barbiano” – jedna pod mostkiem, druga na wysokości maszynowni - a jedna z dwóch wystrzelonych przez „Legion” dopadła „Giussano”. „Barbiano” zdążył oddać jedynie trzy salwy z dziobowych dział, ale pociski przeleciały nad celem, eksplodując na lądzie. Krążownik został ostrzelany z karabinów maszynowych – rzadki przypadek w morskich bitwach! – które nie tylko przyniosły śmierć wielu marynarzom, ale także podpaliły stojące na rufie beczki.

Stokes: „[Giussano] oddał salwę z artylerii głównej która zakończyła lot w morzu w pobliżu Przylądka Bon, zanim nie został uciszony przez trzy doskonale wymierzone salwy „Sikha” oraz torpedę z „Legiona”. [Krążownik] zniknął w chmurze dymu”.

3:26. Do bitwy włącza się „Maori”, ostrzeliwując „Barbiano”. Kilka pocisków rozbiło mostek, a zaraz potem krążownik trafiła torpeda.

Holenderski niszczyciel „Isaac Sweers” szedł na końcu zespołu. W obawie o własne okręty nie mógł użyć torped, ale tym bardziej zaciekle ostrzeliwał mocno płonącego (rozbite beczki z paliwem!) „Giussano”.

Pięć minut po pierwszym wystrzale oba objęte gwałtownymi pożarami krążowniki były już pokonane, nieruchomo oczekując na nieuniknione. Płonący „Barbiano” leżał mocno na lewej burcie, a morze wokół niego pokrywała gruba warstwa paliwa. Załoga w pośpiechu opuszczała okręt. I wtedy krążownik obrócił się dnem do góry, idąc na dno. Razem z nim zginął nie tylko admirał Toscano, ale i dowódca krążownika, kapitan Rodocanacchiu. Pożary szalały na również unieruchomionym „Giussano”.

W pewnej chwili Jacques Houtsmuller, kapitan „Isaaca Sweersa”, dostrzegł odległy o 2 kilometry niszczyciel, i w pierwszej chwili sądził, iż jest to „Legion”. Sięgnąwszy po lornetkę rozpoznał jednakże włoski torpedowiec, po czym otworzył ogień oraz wystrzelił torpedę, która jednak – jego zdaniem – przeszła pod kadłubem mającego niewielkie zanurzenie okrętu.

„Cigno” odważnie włączył się do bitwy, chociaż jej wynik był już przesądzony. Okręt zaczął strzelać ze swych 100-milimetrówek, oraz wystrzelił – niecelną - torpedę ku „Legionowi”. Włosi mieli szczęście, że Stokes nie chciał marnować czasu na zatopienie niewielkiego okrętu, obawiając się że przedłużona obecność w miejscu bitwy da nieprzyjacielowi szansę albo na atak bombowców, albo też przysłanie zawsze groźnych kutrów torpedowych. Zwycięstwo i tak było znaczące, bo odniesione bez strat własnych. Triumfujące niszczyciele odeszły pełną szybkością na Maltę, gdzie przywitano ich z należnym entuzjazmem.

Na placu boju pozostał teraz tylko płonący wrak „Alberto da Giussano”, oraz cudem nietknięty „Cigno”. O 4:22 krążownik przełamał się, po czym poszedł na dno.

Plan bitwy. Podane na nim czasy niekiedy różnią się od znalezionych we włoskojęzycznych źródłach. Pamiętać także należy o godzinnej różnicy między czasem włoskim a brytyjskim


„Cigno” przystąpił do akcji ratowniczej, do której wkrótce włączyły się także kutry torpedowe. Uratowano 645 rozbitków. Według oficjalnego raportu Supermariny, ofiarami śmiałego ataku niszczycieli było aż 920 ludzi.

***

Jak już wiemy z Opowieści 545, pierwszym krążownikiem z czteroookrętowej serii który poszedł na dno, był „Bartolomeo Colleoni”. Pozostał zatem do przedstawienie jedynie los ostatniego okrętu tego typu, czyli „Giovanni delle Bande Nere”. To krążownik który 19 lipca 1940 roku płynął razem z „Colleonim”, i któremu – w odróżnieniu od partnera - udało się uciec przed zagładą. Szczęście opuściło krążownik dopiero 1 kwietnia 1942 roku, kiedy to zatonął po storpedowaniu przez brytyjski okręt podwodny „Urge”. Załoga liczyła 772 osoby, z których 381 poniosło śmierć. Pewną satysfakcję ocalonym mógł przynieść fakt że zaledwie po czterech tygodniach HMS „Urge” wszedł w pobliżu La Valetty na minę, tonąc wraz z całą załogą.

„Giovanni delle Bande Nere” w efektownym kamuflażu


--

 
30-07-20 15:52  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Nawet na urlopie czytamy.

 
30-07-20 16:10  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Skoro ja to napisałem podczas krótkiego urlopu, to Ty mogłeś przeczytać :-)

Post zmieniony (30-07-20 16:10)

 
09-08-20 18:13  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 551

JEDEN Z PARY ŻURAWI

W latach trzydziestych XX wieku Japonia tak intensywnie rozbudowywała swoje siły morskie, że szybko doszła do granic wyznaczonych jej przez Traktat Waszyngtoński. Było to porozumienie regulujące i ograniczające zbrojenia morskie, podpisane 6 lutego 1922 roku przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Francję, Włochy i Japonię. Ponieważ nie było zgody pozostałych państw na wprowadzenie do niego zmian, Japonia jednostronnie zerwała jego postanowienia, po czym rozpoczęła zakrojoną na wielką skalę budowę nowych okrętów. Dziś poznamy losy dużego lotniskowca „Shōkaku", który miał młodszego zaledwie o miesiąc siostrzanego "Zuikaku" (okręty budowano jednocześnie).

Trudno jest przetłumaczyć ze stuprocentową pewnością japońskie nazwy tych okrętów. Ja przyjąłem takie oto znaczenia:
Shōkaku -翔 鶴 - Szybujący Żuraw (znak 鶴 oznacza żurawia)
Zuikaku – 瑞 鶴 – pierwszy ze znaków ma bardzo wiele znaczeń np. Młody, Piękny, Szczęśliwy, Pomyślny, Błyszczący czy Bystry, acz nie tylko! W każdym razie 瑞 oznacza coś pozytywnego. Drugi znak to oczywiście słowo „żuraw”.

Krótko o „Shōkaku":
- podniesienie bandery 8 sierpnia 1941
- wyporność 26.087 ton, przy pełnym obciążeniu 32.620
- długość 257,5 m
- szerokość 26 m
- zanurzenie 8,8 m
- 4 turbiny parowe
- szybkość 34 węzły
- zasięg 9.700 Mm przy 18 węzłach (niedawno przedstawiony tutaj pancernik „Roma” miał przy 20 węzłach zasięg zaledwie 4.000 Mm!)
- załoga podczas wojny 1.660
- 16x127 mm + 36x25 mm

Na początku wojny okręt miał 72 samoloty:
- 18 myśliwców Mitsubishi A6M Zero
- 27 bombowców nurkujących Aichi D3A1 „Val” (Val – w nomenklaturze amerykańskiej)
- 27 bombowców torpedowych Nakajima B5N1 „Kate” (Kate – jak wyżej).
Ponadto składowano 12 maszyn rozmontowanych, a więc nie zajmujących dużo cennego miejsca w hangarze, do złożenia w razie potrzeby już na okręcie. Niezły pomysł.

Pamiątkowe zdjęcie budowniczych okrętu ze Stoczni Yokosuka Naval Arsenal zrobione 30.5.1939, na dwa dni przed wodowaniem. W dolnej części dziobu widać wyraźne zgrubienie, mające ułatwić opływ wody wzdłuż kadłuba. Nie można jednak jeszcze tego nazwać gruszką dziobową, ponieważ zgrubienie nie wystawało poza linię dziobu (co wyraźnie widać na rysunku pod zdjęciem)




1 czerwca 1939 roku, krótko po wodowaniu. Pogoda była fatalna



8 października tegoż roku, w Kure, okręt spotkał się po raz pierwszy z „Zuikaku”.

„Zuikaku” sfotografowany z „Shōkaku"


23 sierpnia 1941. „Shōkaku" w Yokosuce



7 grudnia oba lotniskowce wzięły udział w ataku na Pearl Harbor.

„Shōkaku", 6 grudnia. Piloci wiedzą już, iż nazajutrz rozpoczną wojnę ze Stanami


„Shōkaku", 7 grudnia. Startuje myśliwiec Zero...


... a teraz bombowiec torpedowy „Kate”


Startom przyglądał się dowódca okrętu, Takatsuga Jōjima



Przez następne miesiące okręt zajmował się głównie przeprowadzaniem lotniczych ataków na lądowe pozycje aliantów, zapuszczając się także na Ocean Indyjski: na początku kwietnia 1942 roku jego samoloty pojawiły się nad Kolombo oraz Triconmalee (oba na Cejlonie). Dopiero pod koniec tego miesiąca „Shōkaku" miał wziąć udział w swojej pierwszej „prawdziwej” bitwie.

Marzec 1943. Bombowiec torpedowy „Kate” ląduje na „Shokaku”


30 kwietnia 1942 roku lotniskowiec wyszedł z bazy w atolu Truk, leżącego na północny wschód od Nowej Gwinei, aby wesprzeć inwazję na Port Moresby - ważny strategicznie punkt na Nowej Gwinei. Zdobycie tego miasta dałoby doskonałą odskocznię do następnego kroku, czyli ataku na Australię!

Amerykanie szybko wstawili rysunek lotniskowca typu Shokaku do informatora dla marynarzy i lotników


Kilka dni później odbyła się zażarta bitwa na Morzu Koralowym, przedstawiona już w Opowieści 405 „LADY LEX”. Z tego też powodu dziś skupimy się jedynie na „Shōkaku". Dodajmy jedynie, że wraz z nim Truk opuścił „Zuikaku” z dwoma ciężkimi krążownikami, i szóstką niszczycieli.

Morze Koralowe (Coral Sea). Na północny wschód od niego Wyspy Salomona, z którymi jeszcze się tu spotkamy


7 maja o 7:22 zwiadowczy samolot z „Shōkaku" zgłosił obecność na południowym wschodzie amerykańskich okrętów, odległych zaledwie o 163 mile. Dwadzieścia trzy minuty później pilot potwierdził meldunek dodając, iż są tam „lotniskowiec, krążownik i trzy niszczyciele”, gdy w rzeczywistości były to jedynie zbiornikowiec „Neosho” i niszczyciel „Sims”.

O ile można od biedy przyznać że lotnik mógł z dużej wysokości i sporego dystansu wziąć „Neosho” za lotniskowiec, to cudowna przemiana „Simsa” w krążownik i trzy niszczyciele może nas jedynie wprawić w podziw dla wyobraźni japońskiego zwiadowcy.

„Neosho” przed wojną...


...w Pearl Harbour, stojący przed pancernikami (Battleship Row) na krótko przed japońskim atakiem...


...który przetrwał nietknięty. Na zdjęciu przemieszcza się w pobliżu poważnie uszkodzonego pancernika „California”



Amerykański lotniskowiec na wyciągnięcie ręki – takiej okazji nie można było zmarnować! „Shōkaku" i „Zuikaku” wyrzuciły w powietrze 18 myśliwców, 36 bombowców nurkujących, oraz 24 torpedowe.

O ile sam rysunek „Shōkaku” jest całkiem poprawny, to jego wykończenie może spowodować ból zębów...


Maszyny doleciały na miejsce o 9:15, i dostrzegłszy zbiornikowiec w asyście niszczyciela nie zainteresowały się tak marnymi obiektami, zaczynając poszukiwanie wymarzonego lotniskowca. Zrozumiawszy wreszcie że takiej jednostki po prostu tam nie ma, myśliwce i bombowce torpedowe zawróciły na swoje okręty, pozostawiając na miejscu bombowce nurkujące.

Rozprawa była krótka. „Sims” dostał trzy bomby które przełamały go. Okręt błyskawicznie zatonął zabierając ze sobą 178 marynarzy; przeżyło zaledwie 14. Z kolei „Neosho” trafiło aż siedem bomb.

Zdjęcie ostro manewrującego zbiornikowca wykonane przez japońskiego pilota 7 maja około 13:00


Zbiornikowiec ostrzeliwał się ze swej nielicznej broni przeciwlotniczej zestrzeliwując samolot, który rozbił się o pokład. Gdy bombowce wreszcie odleciały, płonący, mocno przechylony „Neosho” bezradnie dryfował. W obawie przed wywróceniem się statku, kapitan John Phillips wydał rozkaz przygotowania się do ewakuacji, ale z powodu zakłóceń w wewnętrznej sieci komunikacyjnej, część załogi odebrała to jako rozkaz opuszczenia jednostki. Dym i płomienie nie pozwoliły Phillipsowi zauważyć, że dziesiątki marynarzy zaczęło skakać do wody. Opuszczono trzy motorowe łodzie, oraz wszystkie nieuszkodzone tratwy. Przeładowane tratwy zaczęły dryfować oddalając się od zbiornikowca, i znikając wreszcie za horyzontem. Łodzie krążyły w pobliżu, a ich załogi wypatrywały pływających rozbitków.

Następnego ranka łodzie podeszły pod burtę, a marynarze wrócili na przechylony o 30 stopni pokład. Podstawy lewoburtowych relingów stały już w wodzie. Kapitan zarządził przeliczenie załogi, liczącej pierwotnie 287 osób. Stwierdzono śmierć 20 z nich i zaginięcie 158 – większość z nich znajdowała się na zagubionych w morzu tratwach.

Na zbiornikowcu znajdowało się zatem 109 ludzi z jego załogi, oraz 14 z „Simsa”. Wszystkich nurtowało jedno pytanie: czy ratunek nadejdzie przed zatonięciem statku? Tyle że fatalnym zbiegiem okoliczności nawigator wyliczył nieprawidłową pozycję, oddaloną o 60 mil od prawdziwej, i taka poszła w eter!

Mijały godziny, a uparty statek wciąż nie chciał tonąć, w czym pomagały mu częściowo puste zbiorniki. Dopiero 10 maja został dostrzeżony przez brytyjski samolot, a zaraz potem przez amerykańską Catalinę. O 13:00 następnego dnia pod burtę podpłynął niszczyciel „Henley”, który wziął na pokład 123 rozbitków.

Zaraz potem dowódca niszczyciela otrzymał rozkaz zatopienia zbiornikowca, aby nie wpadł w ręce Japończyków. Żeby zmusić oporny statek do zatonięcia musiano wystrzelić dwie torpedy, oraz 146 pociski 120 mm.

Pięć dni później, daleko od miejsca bitwy niszczyciel „Helm” wyciągnął z wody czterech rozbitków. Wchodzili oni w skład grupy 64 osób, które ewakuowały się na tratwach krótko po ataku. Od tej chwili minęło aż dziewięć dni! Pozbawieni jedzenia i picia rozbitkowie umierali jeden po drugim, aż została tylko czwórka. Niestety dwóch z nich zmarło już na niszczycielu, i tylko pozostała dwójka powróciła do domów.

Oto jeden z tej dwójki, David Jackson “Jack” Rolston (1924-2010)


*

A tymczasem bitwa na Morzu Koralowym trwała. 8 maja, poranek. Myśliwce Zero startują z „Shōkaku"


8 maja, najpierw o 8:20 samolot z „Lexingtona” dostrzegł w przerwie w chmurach „Shōkaku" i „Zuikaku”, powiadamiając o tym dowódcę Task Force 17, czyli potężnego ugrupowania, osią którego były lotniskowce „Yorktown” i „Lexington”. Tyle że zaledwie dwie minuty później japoński zwiadowca natknął się na amerykańskie okręty. Z obu stron wyrzucono w powietrze liczne samoloty. Japońskie siły składały się z 18 myśliwców, 33 bombowców nurkujących i 18 torpedowych. Amerykanie odpowiedzieli 15 myśliwcami Grumman F4F Wildcat, 39 bombowcami nurkującymi Douglas SBD Dauntless, i 21 torpedowymi Douglas TBD Devastator.

O 10:32 bombowce nurkujące z „Yorktowna” nadleciały nad japońskie lotniskowce. Ich dowódca, William Burch, wstrzymał się jednak z atakiem, czekając na pojawienie się samolotów torpedowych, co pozwoliłoby na jednoczesny atak z wysokości i znad wody. Lotniskowce były oddalone od siebie o około 9 kilometrów, z tym, że „Zuikaku” co chwila znikał pod osłoną silnych szkwałów. Okręty były chronione jedynie przez 16 myśliwców.

Amerykanie rozpoczęli atak o 10:57, kierując się najpierw na doskonale widocznego „Shōkaku". Pomimo rozpaczliwych manewrów, okręt został trafiony dwoma 450-kilogramowymi bombami. Pierwsza z nich rozerwała przednią część pokładu lotniczego, wyrządzając pod nim ogromne szkody, i wzniecając pożar. Kotwice wraz z łańcuchami zerwały się, i opadły na dno. Druga trafiła w krawędź pokładu zabijając na miejscu obsadę znajdujących się w tym rejonie działek 25 mm. Sytuacja była bardzo poważna: przednia winda była rozbita, a wewnątrz hangaru szalały pożary. Szczęściem w nieszczęściu dla Japończyków był fakt, że wszystkie samoloty torpedowe spudłowały! W tej fazie bitwy zestrzelone zostały dwa Zera i dwa Dauntlessy.

O 11:30 zjawiły się samoloty z „Lexingtona”. Wśród nich zaledwie cztery Dauntlessy, czyli bombowce nurkujące. Pozostałym, lecącym w gęstych chmurach, nie udało się zlokalizować wroga. Dwie z maszyn zaatakowały „Shōkaku”, uzyskując trafienie bombą 450-kilogramową. Wybuchła ona za nadbudówką, wzniecając kolejny pożar.

Dwa inne bombowce ruszyły nad „Zuikaku”, ale nie odniosły sukcesu. Ponownie fatalnie spisało się 11 torpedowych Devastatorów, nie zaliczając ani jednego trafienia. 13 Zero zestrzeliło 3 Wildcaty, ale ani jednego bombowca.

A oto seria zdjęć „Shōkaku” z przedpołudnia 8 maja:

Okręt robi gwałtowny zwrot w prawo. Za nim widać wybuchy dwóch minimalnie niecelnych bomb


Bomba mija o włos dziób okrętu. Fontanna wody po lewej pochodzi od pocisku przeciwlotniczego


Nad okrętem unosi się już gęsty dym



Trzy trafienia ciężkimi bombami spowodowały śmierć 108 członków załogi i rany 40, ale co gorsza, uczyniły okręt niezdolnym do walki. Kapitan Takatsuga Jōjima poprosił o zgodę na odejście z placu boju, co oczywiście zostało zaakceptowane. Powracające samoloty dostały rozkaz lądowania na „Zuikaku”. O 12:10, w eskorcie niszczycieli „Ushio” i „Yugure”, lotniskowiec popłynął na północny wschód, wyciągając – pomimo rozbitego dziobu - 30 węzłów.

Wiedząc o ucieczce „Shōkaku”, Amerykanie zaalarmowali wszystkie mogące znaleźć się na jego drodze okręty podwodne. Japończycy zdawali sobie zresztą z tego sprawę, stąd rozkaz nieprzerwanego marszu całą naprzód. 12 maja, na Morzu Filipińskim, zmieniła się eskorta, ponieważ płynącym przez cały czas 30 węzłami „Ushio” i „Yugure” wkrótce skończyłoby się paliwo. Ich obowiązki przejęły „Kuroshio”, „Oyashio” i „Hayashio”.

Ponownie maszyny weszły na najwyższe obroty, które jednak po kilkunastu godzinach trzeba było obniżyć, ponieważ stan morza pogorszył się, i przy utrzymywaniu maksymalnej szybkości, woda coraz mocniej zaczęła wlewać się przez rozbity dziób. 16 maja zespół został dostrzeżony przez okręt podwodny „Triton”, ale nie było szans na dogonienie go.

„Shōkaku” wszedł do Kure 17 maja wieczorem, wyślizgując się z oczek sieci rozciągniętej aż przez osiem amerykańskich okrętów podwodnych.

Uszkodzenia okrętu. Zdjęcia wykonane w Kure
,

Przez następny miesiąc prowadzono remonty przy kei, i dopiero 16 czerwca okręt wszedł na dok, na którym stał przez jedenaście dni. Zmienił się także jego dowódca. Nowym kapitanem lotniskowca został Masafumi Arima (na zdjęciu). W Kure zainstalowano także przeciwlotniczy radar.



Kolejnym polem bitwy dla okrętu były wody przy wschodnich Wyspach Salomona (Solomon Islands na uprzednio zamieszczonej mapie)

Tym razem „Shōkaku” i jego wierny towarzysz „Zuikaku” miały się zetrzeć z lotnictwem „Saratogi” i „Enterprise”.

W południe 24 sierpnia 1942 roku „Shōkaku” zaplanował wysłanie do ataku 18 bombowców nurkujących i 4 myśliwce, a „Zuikaku” miał dołożyć do tego 9 bombowców – również nurkujących - i 6 myśliwców. Tyle że o 13:15, podczas wysyłania samolotów w powietrze, „Shōkaku” został niepodziewanie zaatakowany przez dwa Dauntlessy z „Enterprise”. Nie był to jakiś zaplanowany z góry atak, po prostu samoloty miały odnaleźć wrogie lotniskowce. No ale skoro już je odnalazły, grzechem byłoby nie zaatakować…



Wprawdzie radar na „Shōkaku” zobaczył samoloty wystarczające wcześnie, ale meldunek nie trafił w porę na mostek. Nie zawiedli jednakże wyposażeni w lornetki obserwatorzy, dzięki czemu Arima zdążył położyć się w ostry skręt w prawo, unikając trafienia. Jedna z bomb wybuchła zaledwie w odległości 10 metrów powodując lekkie uszkodzenie kadłuba, ale za to śmierć sześciu ludzi z artylerii przeciwlotniczej, usytuowanych na wiszących poza obrysem kadłuba sponsonach. Po ataku lotniskowiec natychmiast wzmocnił krążącą nad nim osłonę myśliwską.

Teraz przyszedł czas na rewanż. O 14:00 wystartowały samoloty. 9 bombowców nurkujących i 3 myśliwce z „Shōkaku” dołączyły do 18 bombowców i 6 myśliwców z „Zuikaku”. Po 40 minutach grupa dotarła nad amerykańskie lotniskowce. Zamiarem dowodzącego atakiem porucznika Takashi Sadamu było jednoczesne zaatakowanie obu okrętów, ale na skutek nieporozumienia, wszyscy uderzyli na „Enterprise”. Trzy bomby były celne (jedna z nich przebiła windę samolotów i wybuchła w hangarze), za co zapłacono 18 strąconymi bombowcami i 6 myśliwcami. Kilka maszyn zestrzeliła bardzo efektywna tego dnia artyleria przeciwlotnicza nowoczesnego pancernika „North Carolina”.

Na trafionym lotniskowcu było 74 zabitych i 95 rannych, ale uszkodzenia mimo że poważne, nie zagrażały istnieniu okrętu. Załoga zdołała opanować sytuację, i pomimo kilkustopniowego przechyłu oraz pożarów, okręt powrócił do Pearl Harbor o własnych siłach.

Wybuch trzeciej bomby zrzuconej przez samolot z „Shōkaku”, został uchwycony na tym niezwykłym zdjęciu. Zgodnie z podpisem na oryginale - znajdującym się w archiwach marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych - eksplozja zabiła autora zdjęcia, mata trzeciej klasy Roberta F. Read'a. W rzeczywistości jednak wykonał je mat 2 klasy Marion Riley, który stał z kamerą i aparatem z tyłu wyspy (nadbudówki), i przeżył bitwę, mimo że jego sprzęt został uszkodzony.
Robert Read znajdował się na rufowej galerii dział 127 mm na prawej burcie i został zabity przez poprzednią, drugą z kolei bombę, która uderzyła w „Enterprise”. Resztki dymu z jej eksplozji widać w lewym górnym rogu zdjęcia


Wypalone, rozbite działo 127 mm, przy którym zginął Robert Read



Pilot który zrzucił tę bombę, Kazumi Horie, został zestrzelony chwilę potem.

Powracające na „Shōkaku” po ataku na „Enterprise” bombowce nurkujące Aichi D3A1 „Val”


Po zatankowaniu i podwieszeniu bomb Japończycy wysłali grupę Takahashiego do kolejnego ataku, ale tym razem nie udało się zlokalizować przeciwnika. Gdy powracające samoloty zbliżyły się do własnych lotniskowców, było już ciemno. Dowodzący zespołem wiceadmirał Chūichi Nagumo zaryzykował, i rozkazał włączyć reflektory, dzięki czemu samoloty szczęśliwie wylądowały. W powrotnej drodze zagubiło się jednak pięć bombowców, a przeprowadzona rankiem akcja poszukiwawcza pozwoliła odnaleźć i uratować tylko jedną załogę.

Tego dnia „Shōkaku” stracił 10 bombowców nurkujących i 3 myśliwce. Kolejne dwa Zera były tak uszkodzone, że zepchnięto je za burtę.

Następne tygodnie przyniosły załodze i lotnikom trochę względnego luzu, aż wreszcie nadszedł 11 października.



Z bazy w Truk wyszedł tego dnia w morze pod dowództwem Nagumo potężny zespół, w składzie:
- „Shōkaku” (okręt flagowy), „Zuikaku” i „Zuiho”
- ciężki krążownik „Kumano”
- 8 niszczycieli

Pozostałymi dwoma zespołami dowodzili wiceadmirał Nobutake Kondō i kontradmirał Hiroaki Abe. Japończycy planowali wywabić w pobliże Guadalcanalu główne siły US Navy, i następnie rozbić je w jednej decydującej bitwie, co było ich marzeniem „od zawsze”. Niestety, złośliwi Amerykanie rzadko kiedy działali zgodnie z przewidywaniami przeciwnika, który z kolei nie biorąc tego pod uwagę, na ogół nie miał przygotowanych planów awaryjnych w wersji B, C czy nawet D...

15 października Nagumo otrzymał informację o niewielkim konwoju na wschód od Guadalcanalu. Według pilota zwiadowczego samolotu składał się on z lekkiego krążownika oraz holownika ciągnącego coś, co wyglądało na pływający dok. „Shōkaku” wysłał 8 Zero i 21 nurkujących „Vali”, a 9 torpedowych „Kate” wyrzucił w powietrze „Zuikaku”. Ponieważ uznano że to wystarczy na tak słabego przeciwnika, lotnicy z „Zuiho” pozostali na okręcie.

O 10:25 samoloty dopadły konwój składający się w rzeczywistości z niszczyciela „Meredith” i holownika „Vireo” ciągnącego barkę z paliwem lotniczym. Japończycy skupili uwagę na niszczycielu, zatapiając go w dziesięć minut kilkoma bombami i trzema torpedami. Holownik i barka wyszły z tego cało, a „Shōkaku” stracił jeden z bombowców. Amerykanie zestrzelili także dwa „Kate” z „Zuikaku”. I to był już dla „naszego” lotniskowca koniec bitwy.

Nakajima B5N „Kate”


Przez następne 10 dni nic w zasadzie się nie działo, ale jak już wydarzenia ruszyły, to na całego...

25 października Yamamoto wysłał ze stojącego w Truk „Yamato” informację, że amerykańskie okręty pokazały się na północny wschód od Wysp Salomona, i że okręty Nagumo mają je następnego dnia zniszczyć.

Owymi okrętami był zespół kontradmirała Thomasa Kinkaida z lotniskowcami „Enterprise” i „Hornet” na czele. Kinkaid otrzymał od admirała Halseya rozkaz „zamiecenia” morza – czyli oczyszczenia go z wrogich jednostek – wokół Wysp Santa Cruz, leżących na południowy wschód od Wysp Salomona, po czym wpłynięcia na Morze Koralowe. To musiało doprowadzić do starcia!

Położenie Wysp Santa Cruz


Dla porządku poznajmy w zarysie siły obu stron.

Amerykanie
- 2 lotniskowce – „Enterprise” i „Hornet”
- 1 pancernik
- 6 krążowników
- 14 niszczycieli
- 136 samolotów

Japończycy. Okrętem flagowym Nagumo był „Shōkaku”.
- 4 lotniskowce. Oprócz pary Nierozłącznych Żurawi były tam jeszcze znacznie mniejsze „Zuihō” i „Jun'yō”
- 2 pancerniki
- 10 krążowników
- 22 niszczyciele
- 199 samolotów

Dużo się w trakcie bitwy działo, ale pamiętajmy, kto jest dzisiaj naszym bohaterem!

O 2:45 w nocy 26 października Nagumo rozkazuje wysłać na rozpoznanie dziewięć „Kate”, w tym cztery z „Shōkaku”. Pozostali piloci stali przy swych maszynach, czekając na wiadomości od zwiadowców. Tyle że o 4:50 obserwatorzy dostrzegli krążący w oddali dwa samoloty przeciwnika (byli to zwiadowcy z „Enterprise”), co mogło oznaczać tylko jedno: zbliżający się nieuchronnie atak. Z „Shōkaku” wystartowało 9 Zer, dołączając do 3 innych, będących już wcześniej w powietrzu. Kolejne 8 myśliwców dołożył „Zuikaku”.

4:58. Zwiadowczy samolot z „Shōkaku” melduje o lotniskowcu typu Saratoga (pomyłka co do typu) i 15 innych okrętach idących kursem 125 stopni, w odległości zaledwie 210 mil od japońskiego zespołu. Nagumo rozkazał natychmiastowy start bombowców, polecając jednocześnie innej zwiadowczej maszynie potwierdzenie meldunku.

5:10 Z „Shōkaku” startują 4 myśliwce i 20 samolotów torpedowych. Nagumo rozkazuje wyciągnąć na pokład bombowce mające stanowić drugą falę uderzeniową, i uzbroić je.

Ranek 26 października. Za chwilę z „Shōkaku” wystartują bombowce




Tymczasem dowodzący grupą „zwykłych” okrętów admirałowie Kondo i Abe skierowały się na wschód, w kierunku wroga, aby stoczyć z nim klasyczną artyleryjską bitwę. Manewr ten spowoduje, że ich jednostki staną się pierwszym celem dla amerykańskich samolotów.

5:40. Dwa zwiadowcze – acz uzbrojone! – samoloty z „Enterprise” przeprowadzają nagły atak na „Zuihō”, odległy o osiem kilometrów od lewej burty „Shōkaku”. Lotniskowiec został trafiony 225-kilogramową bombą w rufową część pokładu lotniczego, co z miejsca uniemożliwiło mu przyjmowanie samolotów. Nagumo rozkazuje okrętowi wyrzucić w powietrze wszystkie swoje myśliwce, i wycofać się z placu boju.

Pod Midway Nagumo popełnił tragiczny w skutkach błąd nie potrafiąc się zdecydować czy powtórnie zbombardować wyspę, czy też może jednak trzymać samoloty w gotowości na wypadek wykrycia amerykańskich lotniskowców. Owo wahanie w ogromnej mierze przesądziło o losach bitwy. Tym razem admirał postanowił nie powtórzyć swego błędu, działając szybko i zdecydowanie. Na wypadek niespodziewanego ataku, znajdujące się na pokładach lotniskowców wózki z paliwem pospiesznie zepchnięto do morza, a do podwieszających torpedy marynarzy dołączyli nawet piloci, byle szybciej, byle szybciej!

6:10 Z „Shōkaku” startują 3 Zera osłony okrętu, a po chwili pokład opuszcza 20 bombowców nurkujących i 5 myśliwców, jako ich eskorta. Z powodu jakieś awarii, „Zuikaku” jeszcze przez godzinę nie może wysłać swoich samolotów.

6:40 Radar „Shōkaku” pokazuje odległe o 78 mil wrogie samoloty. Był to chyba pierwszy przypadek, gdy radar na japońskim lotniskowcu wykrył zbliżającego się przeciwnika. Były to maszyny z „Horneta”: 15 bombowców nurkujących, 6 torpedowych i 8 myśliwców. Nad japońskim okrętem krążą 23 myśliwce bezpośredniej osłony.

7:00. Gdy samoloty z „Horneta” są już blisko, z „Zuikaku” wreszcie startują pierwsze maszyny, a po chwili okręt chowa się pod nisko wiszącymi chmurami. Dziesięć minut później amerykańscy piloci dowiadują się, że ich lotniskowiec jest właśnie atakowany (szczegółowy opis udziału „Horneta” w bitwie koło Santa Cruz jest podany w Opowieści 119, ROK I SIEDEM DNI).

7:27. Dziesięć nurkujących Dauntlessów atakuje od rufy „Shōkaku”, który całą naprzód mknie na północ. Wprawdzie pierwsze 450-kilogramowe bomby spudłowały, ale za to pozostałe – 4, może nawet 5 czy 6 - weszły w cel! Jedna z nich wybuchła tuż za nadbudówką, a reszta na śródokręciu. Środkowa winda została kompletnie zniszczona.



W zaledwie kilkanaście sekund okręt został bardzo poważnie uszkodzony. W wielu miejscach wybuchły pożary, a pokład lotniczy został poszarpany wybuchami, i silnie wypaczony. Dwa działa 127 mm lewej burty zostały kompletnie zniszczone, a obsługujący je ludzie jakby wyparowali. Prawie pusty hangar także dostał za swoje, ale jego stalowy pokład wytrzymał. Sam kadłub pozostał nietknięty, ponieważ okręt znalazły jedynie bombowce nurkujące, i ani jeden torpedowy Devastator. To się nazywa mieć szczęście w nieszczęściu!

Walka z pożarami na „Shōkaku” trwała pięć godzin. Wcześniejsze pozbycie się paliwa z pokładu okazało się zbawiennym posunięciem


Straty w ludziach były poważne: zginęło ponad 50 artylerzystów z rufowych stanowisk, a w hangarze śmierć poniosło około 80 osób zajmujących się obsługą samolotów.

Podczas gdy „Shōkaku” zbierał potężne cięgi, jego i „Zuikaku” samoloty uszkodziły bardzo poważnie „Horneta”, co skończyło się ostatecznie zatonięciem amerkańskiego okrętu. W ataku tym „Shōkaku” stracił 10 samolotów torpedowych i jednego myśliwca. Druga fala bombowców z „Shōkaku” trafiła wprawdzie dwoma bombami „Enterprise”, ale żadna ze zrzuconych torped nie doszła celu.

„Hornet” trafiony bombą samolotu z „Shōkaku”


9:40. „Shōkaku” i „Zuihō” odchodzą 28 węzłami na północny zachód, eskortowane przez trzy niszczyciele. Na miejscu pozostał jedynie „Zuikaku”, przyjmujący powracające z ataku samoloty, także te z obu uszkodzonych lotniskowców. Prawdę mówiąc niewiele ich było, bo na ogół mocno postrzelane, rzadko kiedy dawały radę siąść na zbawczym pokładzie. Spotkało to między innymi sześć maszyn z „Shōkaku” - 5 „Kate” i 1 Zero.

10:37 Admirał Nagumo przechodzi z „Shōkaku” na niszczyciel „Arashi”, a stamtąd na „Zuikaku”.

28 października 15:00. „Shōkaku” wraz z „Zuihō” wchodzi do Truku, z zaledwie 4 myśliwcami i 1 samolotem torpedowym na pokładzie. Tam właśnie wykonano zdjęcia pokazujące skalę uszkodzeń

, ,

Hangar. Każdą dziurę po odłamkach obwiedziono farbą, aby podczas łatania żadnej nie pominąć


Po wykonaniu najpilniejszych remontów, oba lotniskowce oraz również uszkodzony krążownik „Chikuma”, w eskorcie trzech niszczycieli wyszły w drogę do Yokosuki, gdzie czekała już na nich stocznia. Okręty zacumowały tam 6 listopada.

16 lutego 1943 kapitana Masafumi Arigę zastąpił Okada Tametsugu, który w bitwie pod Santa Cruz dowodził lotniskowcem „Jun'yō”. Dwanaście dni później okręt szedł z doku, a 19 marca przeszedł do Kure. Uszkodzenia wyrwały okręt z linii na pięć miesięcy!

Zróbmy jeszcze krótkie podsumowanie bitwy pod Santa Cruz. Wprawdzie Amerykanie stracili jeden lotniskowiec („Hornet”), ale w zamian poważnie uszkodzili dwa japońskie. Nie to nawet było zresztą najważniejsze, ale straty w pilotach. Japończycy przyznali się do 66 zabitych, podczas gdy Amerykanie twierdzą iż była ich setka. Pewnie jak zwykle, prawda leżała pośrodku. Najważniejsze jednak było to, że Japończycy stracili kolejnych kilkudziesięciu asów, bezlitośnie eksploatowanych od początku wojny. Zamiast skierować ich do szkolenia nowych pilotów – jak to na ogół czynili Amerykanie – wysyłano ich w akcję po akcji, aż prawie wszyscy zginęli. Nigdy już potem japońskie lotniskowce nie miały tak znakomitych pilotów, co między innymi w końcu doprowadziło do zagłady Cesarskiej Marynarki. Ucierpiał także wiceadmirał Nagumo, któremu tym razem nie wybaczono utraty szansy odniesienia zdecydowanego sukcesu („Enterprise” uszedł!): przeniesiono go do pracy sztabowej na lądzie. 6 lipca 1944 roku, dowodzący obroną na Saipanie Chūichi Nagumo popełnił samobójstwo, w obliczu nadchodzącego nieuchronnie zwycięstwa marines. Dwa dni po śmierci awansowano go na admirała.

Wojna z Amerykanami zdecydowanie nie udała się admirałowi Nagumo


Przez resztę roku 1943 okręt przemieszczał się pomiędzy bazami nie otrzymując żadnego bojowego przydziału tak, jakby Japończycy mieli tyle lotniskowców, że niektóre można wycofać z linii na długie miesiące. Zdumiewające.

17 listopada na mostek okrętu wszedł kolejny dowódca, kapitan Matsubara Hiroshi. Z tego samego miesiąca pochodzi też zdjęcie pilotów „Shōkaku”. Nie było już wśród nich prawdziwych asów.



Przełom 1943 i 1944 zastał okręt w doku w Yokosuce, a 6 lutego lotniskowiec przeszedł do Singapuru, który stał się jego nowym portem bazowym. I znowu nic się nie działo...

Dopiero 15 czerwca 1944 okręt, który chwilowo stacjonował w Guimaras na Filiipinach, dołączył do silnego zespołu, mającego przeszkodzić amerykańskiemu atakowi na Mariany. Był jednym z trzech dużych lotniskowców: pozostałe dwa to „Taiho” – dopiero od trzech miesięcy w służbie, oraz - jakżeby inaczej – „Zuikaku”. Poza nimi do kontrataku wyznaczono kolejnych pięć lotniskowców, tyle że na wszystkich okrętach piloci w zasadzie znali jedynie podstawy latania i walki.

*

Okręt podwodny USS „Cavalla” (cavalla to gatunek makreli) zwodowano w listopadzie 1943 roku, i włączono do służby 29 lutego 1944. Była to nowoczesna jednostka znakomitego typu Gato.

Wodowanie „Cavalli”


Dowódcą został 33-letni komandor podporucznik Herman Joseph Kossler. Tu na pomoście swego okrętu



31 maja „Cavalla” wyszedł z Pearl Harbor w swój pierwszy bojowy patrol.



Zadaniem Kosslera było zluzowanie na posterunku w Cieśninie San Bernardino (oddzielającej filipińskie wyspy Samar i Luzon) siostrzanego okrętu „Flying Fish”. Po drodze odebrał jednakże rozkaz, anulujący dotychczasowy: oto „Flying Fish” dostrzegł silny zespół wiceadmirała Jisaburō Ozawy, płynący w kierunku Marianów. Admirał Charles Lockwood – dowódca okrętów podwodnych na Pacyfiku – rozkazał poczekać na Japończyków o 350 mil na wschód od Cieśniny.

Wczesnym rankiem 16 czerwca „Cavalla” osiągnęła wyznaczony rejon, a już tego samego dnia przed północą dostrzeżono konwój składający się z dwóch zbiornikowców i trzech eskortowców. Przez następne godziny śledzono konwój starając się zająć pozycję do ataku, ale nad ranem okręt został dostrzeżony przez niszczyciel, przed którym należało uciekać głęboko pod wodę.

Gdy Kossler wyszedł na powierzchnię, wokół było już pusto. Podjęta próba dogonienia konwoju przyniosła jedynie zwiększone zużycie paliwa, i dlatego 17 czerwca o 17:30 pościg przerwano, przechodząc do innego rejonu patrolowania.

Dzięki raportom okrętów podwodnych Amerykanie wiedzieli że flota japońska wyszła w morze, ale to było wszystko. Liczne samoloty zwiadowcze nie potrafiły odnaleźć wrogiej armady. Dostrzeżono jednak kilka wrogich wodnosamolotów co oznaczało, iż okręty nie mogą być daleko.

Niespodziewanie Kossler znalazł się w centrum wydarzeń. 17 czerwca tuż przed dwudziestą, radar złapał słaby kontakt. Punkt na ekranie przemieszczał się na zachód-południowy zachód w odległości prawie 30 kilometrów. Kossler raportował później: „Sygnał zdawał się zanikać na takim dystansie, więc skierowałem się ku niemu i włączyłem [wszystkie] cztery silniki [na powierzchni okręt mógł rozwinąć 21 węzłow]. Dystans zaczął nagle się zmniejszać. Na 21 kilometrach na ekranie pojawiły się kolejne punkciki”.

Kossler uznał, że ma przed sobą duży, zygzakujący w regularnych odstępach zespół, idący 19 węzłami.

20:15. Radar pokazuje siedem wielkich punktów. Kossler uznał, że jest tam lotniskowiec oraz 6 innych okrętów – prawdopodobnie pancerników i krążowników - idących w kolumnach po trzy. Najbliżej, zaledwie o 14 kilometrów był lotniskowiec.

Kossler: „Chociaż noc była bardzo ciemna, widoczny był potężny okręt. Mogliśmy wyjść przed formację, zanurzyć się do głębokości radarowej [czyli z anteną nad powierzchnią wody], i wyjść na pozycję do ataku”.

Chociaż radar pokazywał tylko siedem jednostek, podsłuch mówił o odgłosach śrub co najmniej 15 okrętów. Oznaczało to, że znajdowały się tam także niszczyciele.

Dowódca „Cavalli” stanął w obliczu poważnego dylematu. Rozkazy jednoznacznie nakazywały w takim przypadku przede wszystkim wysłać wiadomość przedstawiającą skład napotkanego zespołu, jego szybkość i kurs. Ale okręt znajdował się w wymarzonej pozycji do zaatakowania lotniskowca... Poczucie obowiązku okazało się jednak silniejsze od chęci odniesienia życiowego sukcesu, i to już podczas pierwszego patrolu.

O 21:30 okręty minęły „Cavallę” i jej zrozpaczoną załogę. Z tyłu pozostały jedynie dwa niszczyciele tak, jakby Japończycy coś przeczuwali. „Po ponad godzinie wykręcania się wszelkimi metodami jakie znałem, udało mi się oddalić od dwóch okrętów straży tylnej, i wynurzyć”. Do Pearl Harbour poszedł szczegółowy raport, podający skład zespołu, jego kurs i szybkość. Był to dopiero pierwszy tak dokładny, wręcz bezcenny meldunek! Następnego dnia Kossler starał się odzyskać kontakt z wrogiem, ale oczywiście był bez szans.

19 czerwca o 10:39 spostrzeżono przez peryskop grupę czterech samolotów, krążących w oddali na niewielkiej wysokości. Odległość wynosiła ponad 20 kilometrów. Kilka minut później z kabiny podsłuchowej zameldowano o odgłosach śrub jednostek nadchodzących z tego samego kierunku, a krótko potem pod samolotami pojawiły się maszty.

Kossler ogłosił alarm bojowy i zaczął manewrować, aby zbliżyć się do nieprzyjaciela. Po pewnym czasie: „Kiedy podniosłem peryskop, widok był zbyt piękny, aby był prawdziwy. Widziałem cztery okręty, wielki lotniskowiec z dwoma krążownikami z przodu po jego lewej stronie, i niszczyciel około kilometr po prawej burcie.”

W rzeczywistości eskortę lotniskowca stanowił lekki krążownik „Yahagi” i niszczyciele „Urakaze”, „Wakastuki” i „Hatsuzuki”.

Kossler poprosił do peryskopu zastępcę, celem potwierdzenia identyfikacji. Obaj byli zgodni, że widzą jednego z osławionych bliźniaków, i mieli rację: był to „Shōkaku”.

Zmieniające się co chwila położenie okrętów wymusiła na Kosslerze błyskawiczne decyzje. „Wiedziałem że niszczyciel [był to „Urakaze”] może przysporzyć mi kłopotów [z powodu pozycji „Cavalli” i „Urakaze” względem siebie], ale wszystko działo się tak szybko, że skoncentrowałem się na lotniskowcu”.

Komandor doskonale pamiętał każdą chwilę. „Cel miał wielki materacowy [prostokątny] radar na szczycie masztu, i wielką japońską banderę”... „Lotniskowiec akurat przyjmował samoloty. W chwili ataku w powietrzu znajdowała się już tylko jedna maszyna, a przednia część pokładu lotniczego była zawalona samolotami, co najmniej trzydziestoma, jak sądzę”.

Japończycy zdążyli ponieść niepowetowaną stratę jeszcze przed atakiem „Cavalli”. Tego samego dnia o 7:45 lotniskowiec „Taiho” został trafiony jedną z sześciu torped, wystrzelonych przez amerykański okręt podwodny „Albacore”. Jej wybuch podziurawił zbiorniki z paliwem lotniczym, a włączona wentylacja hangaru – lotniskowiec nie miał rozsuwanych wrót po jego bokach i całość wentylacji była mechaniczna – pomogła rozprowadzić ogień po całym okręcie. Wszyscy, łącznie z dowódcą lotniskowca – którego szybkość spadła zaledwie o 1 węzeł – uważali, że uszkodzenia nie są poważne. Tymczasem ku ich szczeremu zdziwieniu, sześć i pół godziny po trafieniu, okręt poszedł na dno. Na tak wielki okręt wystarczyła zaledwie jedna torpeda!

„Taiho” rozerwały liczne wybuchy paliwa i jego oparów


*

W trakcie podejścia na pozycję, Kossler zaledwie trzy razy wychylał nieznacznie peryskop .

11:28. Odległość między okrętami spadła do zaledwie 1100 metrów. Z ostrożnie idącego 3 węzłami „Cavalli” wybiega w ośmiosekundowych odstępach 6 torped, nastawionych na głębokość 4,5 metra. Wprawdzie „Shōkaku” idzie aż 25 węzłami, ale dystans jest zbyt krótki, aby miało to jakiekolwiek znaczenie.

Pomimo że „Cavalla” podeszła niepostrzeżenie na pozycję, lada chwila położenie okrętu musiało zostać odkryte, a „Urakaze” ustawiony był do niego dziobem, w odległości 1300 metrów. Cóż to jest dla niszczyciela! Z tego powodu piąta i szósta torpeda opuściła wyrzutnie w chwili, gdy okręt rozpoczął już schodzenie w dół.

Po kilkudziesięciu sekundach dał się słyszeć wybuch pierwszej torpedy, a po kolejnych 8 i 16 sekundach dwa następne. Trzy ostatnie pociski nie doszły celu czemu trudno się dziwić, zwłaszcza jeśli chodzi o dwa ostatnie.

Obserwatorzy na lotniskowcu dostrzegli ślady idących ku prawej burcie torped i na ster natychmiast poszła komenda, ale chyba nawet zwrotny niszczyciel nie uniknąłby ciosów.

*

Pierwsze cztery bomby głębinowe – zrzucone po dwie - eksplodowały po dwóch minutach od wybuchu pierwszej torpedy. Okręt zszedł tak głęboko, jak tylko się dało. O 11:44 bardzo blisko przeszedł niszczyciel, jego śruby było doskonale słychać, ale bomby nie poleciały. „Na początku szukały nas trzy niszczyciele, ale po półtora godzinie postał tylko jeden. I nie było słychać pingowania” [dźwięku „ping ping”, wydawanego przez fale sonaru uderzające o kadłub zanurzonego okrętu]. Później jednak bomby znów zaczęły spadać. W ciągu ponad trzech godzin japońskiego kontrataku naliczono ich 105, z tego 56 w bliskiej odległości. W końcu jednak niszczyciele zrezygnowały z poszukiwań, i oddaliły się.

Krótko przed dziewiętnastą „Cavalla” wynurzył się i jak najszybciej opuścił niebezpieczny akwen. Około godziny dwudziestej Kossler wysłał raport do Pearl Harbor, którego fragmenty brzmiały jak następuje:

„Trafiłem lotniskowiec typu Shokaku trzema z sześciu torped ... towarzyszyły mu dwa krążowniki typu Atago i trzy niszczyciele, być może więcej ... przez trzy godziny dostałem 105 bomb głębinowych ... przecieki kadłuba ... żadnych poważnych kłopotów ... jesteśmy pewni że damy radę ... dwie i pół godziny po ataku usłyszałem cztery straszne eksplozje z kierunku celu ... sądzę, że dziecina zatonęła [believe baby sunk]...”

I tak rzeczywiście było. Torpedy trafiły w przednią i środkową część prawej burty. Jedna nich uderzyła tuż przed nadbudówką, rozrywając i podpalając zbiorniki z paliwem lotniczym. Wielka kula ognia oraz ognisty prysznic spadł wprost na licznie wypoczywających na pokładzie lotników. Zaraz potem dziewięć niedawno przyjętych i właśnie tankowanych w hangarze samolotów – trudno byłoby o bardziej niedogodną chwilę! - wybuchło w ogniu. Podmuch eksplozji wyniósł o metr pokrywę środkowej windy lotniczej, zbierając przy tym krwawe żniwo.

Wściekłe pożary i eksplodujące torpedy i amunicja, oraz płonące paliwo lotnicze zamieniły hangar w ogniste piekło. Wszędzie walały się ludzkie szczątki.

Kotłownie po prawej burcie zostały prawie natychmiast zalane. Okręt zwolnił, wypadł z szyku, i zaczął się kłaść na prawą burtę. Dla odzyskania trymu kapitan Matsabura rozkazał zalać kilka przedziałów po przeciwnej stronie. Zrobiono to jednak to tak gorliwie, że okręt przechylił się w przeciwną stronę. Bardziej niepokojące było jednak przegłębienie na dziób, w którym jedna z torped wyrwała wielką dziurę. Objęty szalejący pożarami, „Shōkaku” stał bezradnie.

Jedna z torped uderzyła w pobliżu przednich magazynów bomb i głównej tablicy rozdzielczej maszynowni, oraz pomieszczenia agregatów prądotwórczych. Pompy systemu przeciwpożarowego zostały wyłączone z użytkowania. W rozpaczy strażacy chwycili za przenośne gaśnice i nawet tworzyli łańcuchy „wiaderkowe” ale odnosiło to taki sam skutek, jak plucie na płonącą benzynę.

Zespoły przeciwawaryjne lotniskowca należały jednakże do najbardziej doświadczonych we flocie, dwukrotnie już - najpierw w Bitwie na Morzu Koralowym, a następnie w pod Santa Cruz – wyciągając okręt z nie lada opałów. To właśnie dzięki ich doświadczeniu wciąż tliła się iskra nadziei. Chociaż pożar w hangarze szalał nadal, część ognisk została odcięta od otaczających je pomieszczeń. Nadal istniała szansa, że pożar paliwa w hangarach może być ugaszony. Tyle że pompy nie działały, a dziób wciąż osiadał.

Co gorsze, wszędzie było czuć wysoce łatwopalne opary z nierafinowanego oleju opałowego Tarakan (używane z musu na japońskich okrętach, ponieważ z powodu systematycznego topienia zbiornikowców, rafinerie nie otrzymywały właściwego surowca), wydobywające się z popękanych i rozbitych zbiorników. Zamknięty hangar miał zawsze słabą wentylację, a teraz wiele wentylatorów zostało zniszczonych. Tak więc, mimo że drużyny ratownicze poczyniły postępy w izolowaniu głównych ognisk ognia na dziobie i na śródokręciu, ich wysiłki zostały zniweczone, ponieważ co chwila wybuchały amunicja, oraz opary paliwa i wreszcie ono samo.

13:30. Pożary rosną, płomienie są już widoczne z pozostałych okrętów. Widząc beznadziejność wysiłków ratowników, Matsubra rozkazuje ewakuować okręt, zadbawszy oczywiście przede wszystkim o zabraniu na łódź portretu cesarza. Kilkuset członków załogi zebrało się na rufie gdzie ogień jeszcze nie dotarł, aby być świadkami uroczystego opuszczenia bandery. Względy formalne wygrały ze zdrowym rozsądkiem!

Wszyscy stali w absolutnym spokoju. Pomimo że eksplozje nadal szarpały okrętem, oficerowie liczyli ocalałych tak, jakby to był do tego najlepszy moment. Teraz trzeba było sprawdzić, czy na dole nie został nikt żywy. Ochotnicy przedzierali się po omacku przez palące się i wypełnione dymem przedziały, wykrzykując nazwiska kolegów.

13:50. W pobliżu lotniskowca pojawiły się jego, powracające z akcji samoloty, ale tylko po to, aby z przerażeniem stwierdzić, że okręt jest już skazany na zagładę. Piloci dostali rozkaz lądowania na „Zuikaku” i „Taiho”, tyle że zaraz potem okazało się, że „Taiho” właśnie idzie na dno…

Okręt kładł się na dziób coraz bardziej, aż wreszcie do przodu stoczyły się wraki samolotów oraz bomby i torpedy, które jeszcze nie zdążyły do tej pory wybuchnąć. O 14:08 lotniskowcem szarpnęła potężna eksplozja, a po niej druga, trzecia i czwarta – to właśnie o nich mówił w swym raporcie komandor Kossler. W ciągu trzech minut kadłub został kompletnie rozszarpany.

Zebrani na rufie ludzie zostali całkowicie zaskoczeni ponieważ zakładali, iż będą mieli wystarczająco czasu na uporządkowaną ewakuację. Nagle dziób „Shōkaku” poszedł ostro w dół, przez wielki otwór po wyrwanej pokrywie pierwszej windy lotniczej w błyskawicznym tempie zaczęły wlewać się setki ton wody. Okręt zaczął obracać się w lewo niczym gigantyczny korkociąg, idąc dziobem pod wodę.

Ostatnie chwile „Shōkaku”


Ludzie ześlizgiwali się po pokładzie, a część z nich wpadała wprost do płonącego hangaru poprzez wielki otwór po wyrwanej rufowej windzie lotniczej. Rufa podniosła się prawie do pionu, po czym zapadła się pod wodę z „jęczącym rykiem”, znikając wśród fal, ognia i dymu. Była 14:12. Rozbitkowie odśpiewali pieśń o swym okręcie.

„Yahagi” i niszczyciele ruszyły na ratunek. Morze było dość spokojne, ale niezwykłe tempo wydarzeń pozbawiła większość załogi lotniskowca szansy na ratunek. Straty w ludziach były przerażające: 887 członków załogi, oraz 376 ludzi z 601 Grupy Powietrznej, razem 1263 osoby! Wśród zabitych byli niektórzy z ostatnich wielkich weteranów morskiego lotnictwa, w tym dowódca pilotów „Shōkaku”, Mitsueo Matsuda - człowiek, który kierował nalotami bombowymi podczas zdobywania wyspy Wake. Ilość lotników którzy ponieśli śmierć, była przerażająca.

Wbrew wyjątkowo bezmyślnej tradycji nakazującej dowódcy iść na dno ze swym okrętem, kapitan Matsubara Hiroshi znalazł się wśród 570 uratowanych. Po powrocie 24 czerwca do Japonii Matsubara został przeniesiony do pracy sztabowej w Yokosuce, co było ewidentnym świadectwem niechęci dowództwa wobec jego „aktu tchórzostwa”. Krótko potem został dowódcą morskich koszar w Sasebo – to już był kompletny upadek! – a po roku objął funkcję instruktora w szkole torpedowej. Koniec wojny zastał go w stopniu kontradmirała.

*

Kossler (pośrodku, z wąsikiem) po powrocie z patrolu, rozmawia z dziennikarzami


A co działo się dalej z „Cavallą” i Kosslerem?

Komandor dowodził okrętem aż do końca wojny, topiąc jeszcze w listopadzie nowoczesny niszczyciel „Shimotsuki”. Zmarł w 1988 roku jako kontradmirał, mając lat 76.

Kontradmirał Herman Joseph Kossler


Sam okręt został przebudowany w 1953 roku…


… a w 1971 został okrętem-muzeum. Można go zobaczyć w Seawolf Park w Galveston, Teksas. Przed jego dziobem stoi – z numerem 639 – kiosk okrętu podwodnego USS „Tautog”



--

Post zmieniony (09-08-20 21:47)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 60 z 80Strony:  <=  <-  58  59  60  61  62  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024