Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 467
PAPIEROS
Opowieść rozpoczniemy od wyjaśnienia dwóch spośród użytych w tekście terminów:
LST (Landing Ship, Tank – Okręt desantowy, czołgowy) – okręt zaprojektowany do wspierania operacji desantowych, mogący dostarczać bezpośrednio na plażę pojazdy i piechotę. Załoga 108-125.
LST. Na drugim zdjęciu jeden ze smutnych bohaterów Opowieści, czyli LST 353
,
LCT (Landing Craft, tank – Jednostka desantowa, czołgowa) – niewielki okręt dostarczający czołg bezpośrednio na plażę. Załoga: 12. Poza polem bitwy niekiedy przewożona na pokładzie LST.
LCT. Na drugim zdjęciu ładowany na LST
,
*
W połowie roku 1944 Amerykanie rozpoczęli przygotowani do Operacji Forager (Poszukiwacz), mającej na celu zajęcie Marianów, czyli wysp w zachodnio-południowej części Pacyfiku. Największymi z nich są Guam, Tinian i Saipan i na nie też skierowano główne uderzenie. Rozpoczęcie operacji zaplanowano na 15 czerwca, a desanty miała poprzedzić trzydniowa nawała artyleryjska i bombowa.
Za zdobyciem Marianów przemawiało wiele powodów. Przede wszystkim zdaniem Szefa Operacji Morskich (Chief of Naval Operations) admirała Ernesta Kinga, z wysp można było atakować ruchome i stacjonarne cele znajdujące się na południe od Wysp Japońskich. Bazujące na Marianach samoloty i okręty mogłyby z łatwością uderzać na bazę w Palau (wyspy znajdujące się w połowie drogi między Marianami z Celebesem), Filipiny, a nawet Formozę (obecnie Tajwan) i wybrzeże Chin. Mało tego: startujące stamtąd najnowsze bombowce dalekiego zasięgu B-29 miałyby w zasięgu główne wyspy Japonii! I rzeczywiście, w sierpniu 1945 roku to właśnie z Tinian wyleciały w swoje historyczne loty dwa B-29, zrzucając bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki.
Ciekawe że przy okazji pojawiła się także idea do tej pory znajdująca uznanie jedynie u Japończyków, a mianowicie że zdobycie Marianów skłoni główne siły wrogiej floty do wyjścia w morze celem stoczenia „decydującej bitwy”. Tyle że w obecnej sytuacji i przy ogromnej dysproporcji sił akurat to Amerykanie nie mieliby teraz nic przeciwko temu.
5 Flota admirała Raymonda Spruance – zwycięzcy spod Midway – dysponowała około 800 (!) jednostkami, podczas gdy siły przeznaczone do walk na lądzie lądowe liczyły 80.000 marines i 50.000 „zwykłych” żołnierzy. Osłaniać miał te potężne siły Task Force 58 admirała Marca Mitschera, składająca się z 12 lotniskowców dysponujących około 800 samolotami, oraz 8 pancerników i 80 innych jednostek. Z taką potęgą rzeczywiście można było marzyć o „decydującej bitwie” z coraz słabszymi Japończykami.
Tak potężne siły wymagały oczywiście olbrzymich i regularnych dostaw wszelkiego rodzaju zaopatrzenia. No cóż, po pierwszych otrzymanych od Japończyków batach Amerykanie szybko zaczęli traktować wojnę przede wszystkim w kategoriach logistyki, co też konsekwentnie przełożyło się na ich sukcesy. W zasadzie każda kolejna operacja desantowa był większa od poprzedniej, w związku z czym najważniejszym zadaniem było takie uporządkowanie kolejności działań, aby osiągnąć idealne zgranie setek okrętów, samolotów oraz licznych sił lądowych. Szczęśliwie dla Amerykanów, okazali się być w tym prawdziwymi mistrzami!
Jedna z grup mających wziąć udział w desancie na Sajpan składała się z 32 jednostek LST. Okręty stały burta w burtę w liczących po kilka jednostek „Rzędach” w zachodniej części bazy Pearl Harbor, zwanej West Loch.
Po południu 21 maja 1944 roku kontynuowano załadunek amunicji wszelkiego rodzaju i kalibru, butle z gazami, paliwo lotnicze i do pojazdów oraz mnóstwo innych łatwopalnych substancji. Zajmowali się tym żołnierze z Armijnego Korpusu Artyleryjskiego (Army Ordnance Corps). Wprawdzie nie brali oni bezpośredniego udział w walkach, ale ich zajęcie było równie niebezpieczne. Zadaniem ludzi z Korpusu było dostarczanie walczącym jednostkom broni i amunicji, a także dbanie o ich dobry stan techniczny.
Odznaka Army Ordnance Corps jednoznacznie wskazuje, czym zajmowali się jego ludzie
Wraz z Korpusami Kwatermistrzowskim i Transportu oddziały stanowiły jądro systemu logistycznego US Army. Przeznaczona do załadunku amunicja ważyła aż 3000 ton. Dowożono ją pod LST małymi jednostkami z lądowych magazynów oraz z „liberciaka” „Joseph B. Francis”.
Gdy przedział ładunkowy któregoś z okrętów był już pełny, ustawiano na pokładzie ciężarówki i jeepy, każdy z solidną porcją amunicji. Nie można było sobie pozwolić na pozostawienie niewykorzystanego miejsca. Do dziobowej części każdego LCT ładowano także od 80 do 100 beczek z wysokooktanowym paliwem lotniczym. Do tego dochodziły beczki z zapasami własnego oleju napędowego. Widać było marines, czyszczących na pokładzie broń znajdującą się w niewielkich pojemnikach benzyną. Wszędzie było czuć jej zapach.
*
O 15:04 eksplozja niezwykłej siły targnęła LST 353, stojącej w liczącym osiem jednostek Rzędzie 8. Udało się później dojść, że całe nieszczęście rozpoczęło się od zapalenia się beczki z benzyną na dziobie przycumowanego tuż obok LST 39, stojącego jako pierwszy okręt z prawej. Jednostki stały burta w burtę w następującym szyku:
LST 205 - LST 225 - LST 274 - LST 69 - LST 43 - LST 179 - LST 353 - LST 39.
Pierwsze cztery okręty oraz szósty i siódmy miały na pokładzie LCT.
Płomienie natychmiast przeniosły się na dziobową część stojącego po lewej LST 353. Asystent maszynowy na tym okręcie, Lockwood, spróbował zorganizować drużynę przeciwpożarową, ale prawie natychmiast odkrył, że z węży leci bardzo niewiele wody. Zbiegł pospiesznie pod pokład żeby uruchomić pomocniczą pompę, ale kolejny wybuch zmusił go do powrotu. Spojrzał w prawo: na LST 39 stał dowódca jego okrętu kapitan Martin, starający się zebrać tam ludzi do przerzucenia węży na LST 353. Niestety, także i LST 39 objęty był teraz morzem płomieni.
Lockwood wbiegł do nadbudówki, w której przed spadającymi z góry odłamkami schroniła się część załogi. Zamierzali oni przeskoczyć na LST 39 ale oficer powiedział im, że tamten okręt nie jest bezpieczny. W zamian rozkazał im przeskoczyć na stojący przy lewej burcie LST 179, po czym wraz z oficerem wachtowym Thomasem zaczął wyrzucać do wody złożone na rufie tratwy.
I wtedy obaj oficerowie usłyszeli krzyk swego dowódcy, znajdującego się na oderwanej teraz już rufie LST 39. Nietknięty przez ogień fragment okrętu powoli dryfował, oddalając się od LST 353. Kapitan Martin wzywał do zrobienia czegokolwiek, co pozwoliłoby mu wrócić na swój okręt ale było to niewykonalne. Lockwood krzyknął jedynie że nikt już nie pozostał na okręcie, po czym wraz z kolegą wyskoczył do wody. Od wybuchu beczki na LST 39 minęło zaledwie 7-8 minut.
Kapitan Figaro z LST-39: „Ogień błyskawicznie rozszerzył się na 88 beczek z benzyną stojących na lewej burcie oraz na prawej przy dziobie, obejmując także skrzynki z amunicją oraz pojazdy na górnym pokładzie”. Po około pięciu minutach od wybuchu „nastąpiła druga straszliwa eksplozja na LST 353 która rozwaliła część lewej burty, a ogień dotarł do amunicji 20 mm... Ten wybuch uszkodził główną magistralę przeciwpożarową, ponieważ natychmiast zaczęło spadać ciśnienie wody”.
Na okręcie Figaro znajdowała się spora grupa marines. Kapitan rozkazał im przenieść się na prawą stronę rufy. Zaraz potem rozkazał załodze zatopić rufowy magazyn amunicyjny. Pożary rozprzestrzeniały się.
Stojący po zawietrznej LST 39 i LST 353, dowodzony przez kapitana Mullisa LST 179 również nie miał zbyt wielu szans. Płonące szczątki oraz wybuchająca na stojących po prawej stronie okrętach amunicja pokryły prawie cały pokład, podpalając stojące na dziobie beczki z benzyną. Ogień objął także liczne skrzynki z amunicją. Wprawdzie kilkunastu marynarzy podjęło walkę z pożarami, ale nie mogła ona przynieść żadnych efektów.
W charakterze szyfranta na LST 179 służył Thompson, Indianin ze szczepu Navajo. Nieoceniona rola tych ludzi w trakcie wojny na Pacyfiku jest zbyt powszechnie znana, aby tu o niej przypominać. Thompson przeskoczył na stojący po lewej LST 43, a potem poprzez pokłady LST 69, LST 274 i LST 225 dotarł do stojącego najdalej po lewej LST 205. „Wszyscy próbowali uciec. Część skoczyła do wody, podczas gdy inni przeskakiwali z okrętu na okręt [tak jak to właśnie zrobił Navajo]. Niektórzy wołali o pomoc nawet mając na sobie pasy lub koła ratunkowe”.
Po dotarciu do LST 205 „spojrzałem w dół i w oleistej wodzie zobaczyłem ciała. Niektórzy utonęli, inni właśnie tonęli a jeszcze inni próbowali dopłynąć do brzegu, albo po prostu unosili się w oczekiwaniu na ratunek”. Ponieważ Thompson bardzo słabo pływał, zdecydował poczekać na okręcie na rozwój wydarzeń.
I jeszcze jedna relacja z LST 179, tym razem marynarza Carlyle’a Harmera. Wybuch rzucił go o pokład z taką siłą, że stracił przytomność; ocknął się dopiero po kolejnej eksplozji. „Spróbowałem stanąć, po czym odkryłem że mam silny krwotok z nosa, oraz niesamowity ból głowy. Ruszyłem na główny pokład i popatrzyłem na dziób. Był cały w płomieniach”. Kiedy kolejna eksplozja rozdarła okręt, Harmer usłyszał krzyk „Opuścić okręt. Jest nie do uratowania!” „Skoczyłem do wody wraz z dziesiątkami innych i zacząłem płynąć do oddalonego o 130 metrów lądu. Czerwone z gorąca kawałki stali wpadały wokół nas do wody. Wszędzie były wielkie obszary płonącego oleju, a ze wszystkich stron dobiegały krzyki umierających. Żeby powiedzieć prawdę było to jak piekło za życia i nie wiem jak przez nie przeszedłem. O mało co nie zginąłem”.
Po lewej burcie płonącego i szarpanego wybuchająca amunicją LST 179 stał dowodzony przez kapitana Luehlke LST 43 Zaraz po rozpętaniu się piekła załoga sprawnie ugasiła pożary na swoim okręcie, kierując następnie strumienie wody na stojącego po prawej towarzysza. Po dziesięciu minutach okręt Luehlkego był gotowy do wyjścia z szyku, tyle że dojście do dziobowych cum łączących go z LST 179 blokowały pożary. LST 43 był unieruchomiony!
Strażacy Luehlkego nadal dzielnie walczyli z ogniem. Przeszkadzali im w tym przebiegający w poprzek okrętu marynarze i marines z trójki płonących po prawej okrętów. Co gorsze, dołączyło już do nich kilku marynarzy z LST 43. Kapitan pobiegł na mostek, chwycił megafon i wezwał swoich ludzi do pozostania na pokładzie i włączenia do akcji ratowniczej. Usłuchali go wszyscy.
O 15:22 nastąpił kolejny potężny wybuch benzyny, tym razem na dziobie LST 353. Ogień poszedł na 30 metrów w górę, a za chwilę na pokład LST 43 zaczęły spadać płonące szczątki. Pomimo słabego ciśnienia wody w instalacji, sprawnie gaszono każde nowe ognisko pożaru. Mając nadzieję że ogień zniszczył lub choćby osłabił dziobowe cumy, Luehlke dał całą naprzód. Okręt szarpnął się... i nic. Dziób wciąż był połączony ze skazanym na zagładę LST 179. Cała wstecz! I znowu nic.
*
W powietrze wylatywały ogromne ilości szczątków okrętów, oraz pocisków i ich odłamków. Spadły one także na stojącą w Rzędzie 9 grupę siedmiu LST (na pokładach dwóch z nich stały jeszcze przywiezione do Pearl Harbor LCT), znajdującą się raptem 30 metrów od miejsca eksplozji.
Ustawienie okrętów w Rzędzie 9:
LST 480 – LST 240 – LST 224 – LST 340 – LST 23 – LST 461 – LST 222
Trzeci i szósty okręt miały na pokładzie LCT.
Kapitan Thompson dowodził LST 222. Okręt przypłynął do bazy wczesnym rankiem, zdał na ląd przywieziony na pokładzie LCT i o 10:45 ustawił się po prawej stronie siedmiookrętowej linii. Załoga wyległa na pokład opalając się i prowadząc leniwe rozmowy. Po kilku godzinach miły nastrój nicnierobienia zniknął w jednej chwili.
O 14:58 „Eksplozja przed nami na LST 39!” krzyknął oficer wachtowy. Thompson z miejsca zarządził alarm pożarowy i pospieszne odcumowanie od stojącego po lewej burcie LST 461. Wychylono ostro ster, aby jak najszybciej oddalić się od zagrożonego rejonu.
Na LST 461 kapitan Geis nie miał na pokładzie aż jednej trzeciej załogi która wybrała się gromadnie na ląd, aby wymienić książki. Rutyna zwyciężyła. Po paru minutach oficer wachtowy krzyknął: „Kapitan na mostku. Starszy oficer na mostku. Obie łodzie opuszczone dla ratowania rozbitków”. Starszy oficer Jack S. Futterman: „Dałem rozkaz cięcia cum. W ciągu sekundy lub dwóch byliśmy już w drodze. Zwodowaliśmy szalupy, ponieważ byli marynarze którzy wyskakiwali do wody”.
Marynarz Alfred E. Ericson: „Na dziobie 39 była ogromna eksplozja. Wyglądało na to, że wybuchła 55-galonowa [208 litrów] beczka wysoko oktanowego paliwa dla amtracków [gąsienicowe pojazdy amfibijne]. Ludzie biegli na rufę, niektórzy skakali do wody... ogień objął okręt przycumowany do 39 [był to LST 353] i zaczęła wybuchać na nim amunicja”.
Mat w maszynowni, Dan Tanase: „Usłyszałem wiele głośnych huków, okręt się zatrząsł”. Kiedy Tanase wyskoczył na pokład zobaczył „okryte ogniem i dymem okręty. Wszędzie była panika”. Ponieważ prawie natychmiast rozległ się alarm przeciwpożarowy, mat powrócił pod pokład, żeby zastartować maszynę. Zastał tam już starszego mechanika Harry’ego Frittsa, który po usłyszeniu eksplozji pospieszył na stanowisko alarmowe, rozsądnie nie tracąc czasu na sprawdzanie sytuacji na zewnątrz.
Trzecim okrętem od prawej był LST 23. W przeciwieństwie od nietkniętych LST 222 i 461, płonące szczątki wywołały na nim jedynie cztery niewielkie pożary, ugaszone w dwie minuty. Mówi jeden z marynarzy: „Szczątki z 39 zasypały inne LST. Wybuchały na nich pożary. Nasza załoga szybko zareagowała i kiedy część wyrzucała do wody kamizelki ratunkowe, inni polewali pokład, żeby nie pozwolić na rozszerzanie się ognia.
W dużo trudniejszym położeniu był LST 340 kapitana Haskella. Okręt stał w samym środku Rzędu 9, mając po obu burtach po trzy jednostki. Zanim mógł się ruszyć musiał bezsilnie czekać, aż koledzy dadzą mu możliwość wykonania jakiegokolwiek manewru. Co gorsze, wiejący w kierunku południowowschodnim wiatr przynosił właśnie na pokład tego okrętu największą liczbę płonących, a pochodzących z LST 353 szczątków. Znajdujący się na jednostce Haskella marine Paul E. Cooper wspomina: „Na LST 69 była straszna eksplozja, która poszła prosto na nas. Eksplozja spowodowała pożary na wielu LST, wyrzucając ludzi w powietrze, skąd spadali do wody. Inni skakali do niej, aby uniknąć ognia”.
W chwili wybuchu LST 340 miały tylko jeden zdolny do pracy silnik, a na dodatek dziobowa furta była otwarta, bo naprawiano jedno z jej skrzydeł. Pomimo że na okręcie brakowało aż połowy załogi, starszy oficer Anthony Tesori znalazł wystarczającą liczbę ludzi aby jednocześnie pospiesznie zamykać furtę, jak i polewać przy pomocy strażackich węży znajdujące się na pokładzie części dziobowej beczki lotniczego paliwa.
Równie ciężkie chwile przeżywał stojący zaraz po lewej LCT 224, mający na pokładzie LCT 964. Kapitan Pugh: „Wokół latały pociski, a ogień zagrażał naszemu okrętowi”. Z natychmiast rozciągniętych węży zaczęto polewać pokłady obu jednostek, aby już w zarodku stłumić spodziewane pożary.
Dziób okrętu zaczęły zasypywać wypełnione fosforem pociski. Sternik Eddie Farrow: „Fosfor i benzyna to niebezpieczna kombinacja”. Wiedząc że suchy fosfor się zapali, kilku strażaków bez chwili przerwy polewało górne powierzchnie beczek z paliwem. Nie uniknięto jednak nieszczęścia: motorzyście Ernie Garbittowi wybuchający niedaleko pocisk pokrył płonącym fosforem pół ciała, paląc szczególnie mocno lewe ramię. Mat „sanitarny” George Gregory obłożył je grubą warstwą wazeliny i kazał pilnie dostarczyć rannego do szpitala. Świadkiem wydarzenia był radiotelegrafista Bernard Schofield: „Byłem na mostku i widziałem na dziobówce przyjaciela, Ernie Garbitta, objętego płomieniami z bomby fosforowej. Erniego ewakuowano do szpitala w Honolulu, gdzie spędził rok na przeszczepach skóry”. I dalej: „W niebo wzbijał się gęsty czarny dym i płomienie. Na wodzie płonął olej, a w powietrzu latało mnóstwo spadających na okręty i port szczątków.
Mat motorzysta Floyd „Dutch” Williams z tego samego okrętu, LCT 224: „Byłem szefem załogi [maszynowej]. Pobiegłem do maszynowni nad głowami chłopaków starających się wydostać na pokład. Zastartowaliśmy maszyny, ale ponieważ nie było czasu aby je rozgrzać, padły, gdy chcieliśmy dać wsteczny. Zacząłem się martwić o pożary na głównym pokładzie, o załadowaną amunicję i benzynę i także dlatego, że byliśmy uwięzieni pod linią wodną w maszynowni”.
Szczęśliwie bohaterska postawa załogi zapobiegła pożarom. Także kapitan Pugh nies tracił zimnej krwi. Rozkazał otworzyć dziobową furtę i opuścić do wody rampę. Dzięki temu udało się wyciągnąć z wody wielu marynarzy, z których znaczna część była ranna lub poparzona. Póki co, LCT 224 można było uznawać za bezpieczny.
Stojący po lewej stronie okrętu Pugha LCT 240 nie był w aż tak wielkim niebezpieczeństwie. Załoga kapitana Wellsa błyskawicznie uruchomiła sprzęt przeciwpożarowy: uciążliwie ćwiczenia wreszcie pokazały wreszcie swoją przydatność. Po kilku minutach maszyny były gotowe do manewrów. Wells zajął się wychodzeniem z szyku, podczas gdy starszy oficer dowodził strażakami.
Jako pierwszy z lewej w Rzędzie 9 stał LST 480. Połowa załogi kapitana Johnsona była na lądzie. Stojący lewą burtą przy dalbie okręt nie mógł się ruszyć, zanim nie dostanie trochę luzu z prawej strony. Mijały minuty, podczas których jednostka zasypywana była masą płonących szczątków. Na pokładzie znajdowały się dwa wielkie pontony, a pozostałe miejsca zapchane były ciężarówkami, jeepami, przyczepami – wszystko to pokryte płachtami brezentów. Już na początku „bombardowania” część pojazdów stanęła w płomieniach.
Sygnalista James J. Gooley został zdmuchnięty z mostka na pokład. „Kompas zwiało do wody. Zewsząd leciały na nas różne szczątki. Na głównym pokładzie znajdowały się worki z ziemniakami, które zaczęły wylatywać w powietrze. Ogłoszono alarm bojowy i wszyscy biegli na stanowiska”.
Podobnie jak jego koledzy, także fitter (ślusarz, spec od mechanizmów) Art Sacco zareagował jak automat. Wprawdzie podmuch rzucił nim o pokład, ale mężczyzna zerwał się natychmiast, założył hełm i poprzez rurę głosową polecił obsadzie maszynowni dać ciśnienie na pompę przeciwpożarową. Rozkazał kilku marynarzom zabrać węże, sam chwytając za kolejny.
Mat motorzysta Harold Knebel brał akurat prysznic, gdy nagle: „usłyszałem głośne bum, po którym rozległ się alarm. „Natychmiast wyszedłem spod prysznica i nie tracąc czasu na wycieranie się włożyłem szorty, spodnie i buty, po czym pobiegłem na moje stanowisko w maszynowni przy generatorze. Włączyłem pompę przeciwpożarową i zacząłem podnosić ciśnienie.” Nawet pomimo głośnej pracy generatora, Knebel słyszał nieustające eksplozje pochodzące z okrętów Rzędu 8.
Największe cięgi wśród okrętów w tym Rzędzie otrzymywał właśnie LST 480 i w rezultacie po kilkunastu minutach pożary na nim wymknęły się całkowicie spod kontroli. Wokół okrętów płonęły na wodzie benzyna i olej.
*
Pięć jednostek Rzędu 10 stało ponad 300 metrów od miejsca wybuchu, od lewej: LST 42, LST 275, LST 244, LST 166 i LST 127. Pierwszy i czwarty miały na pokładzie LCT. Na wszystkie z nich zaczął spadać deszcz często płonących szczątków. Załogi gorączkowo rzucały cumy aby jak najszybciej oddalić się z zagrożonego miejsca. Jednocześnie bez chwili przerwy polewano pokłady i znajdujący się na nich ładunek.
Skala wybuchu i liczba oraz rozmiary wyrzucanych w powietrze szczątków była tak duża, że nikt nie mógł się czuć bezpiecznie. Wprawdzie stalowy deszcz obejmował „tylko” krąg o średnicy pół mili, ale okrętom stojącym poza jego zasięgiem wciąż zagrażały płonące na wodzie benzyna i olej. Kolejne niebezpieczeństwo związane było z nieskoordynowanymi, chaotycznymi ruchami zmieniających pozycje jednostek.
*
Trójka przerobionych ze starych niszczycieli szybkich transportowców „Overton”, „Waters” i „Stringham” stała burtami do siebie tuż przy przylądku Intrepid (Intrepid Point).
Po kolei „Stringham”, „Overton” i „Waters”, już po przebudowaniu na szybkie transportowce
,
Szczęśliwie dla okrętów większość płonących szczątków spadała na lewo od ich pozycji, ale i tak pokłady były wystarczająco intensywnie bombardowane, aby oceniać sytuację jako bardzo poważną. Najbliżej LST 353 stał „Overton” – obie jednostki dzieliło aż i tylko 200 metrów. Dowódca natychmiast rozkazał opuszczenie czterech łodzi mających zbierać ratujących się w wodzie rozbitków, oraz przygotować maszynę do ruszenia. W ciągu niewielu sekund załoga znajdowała się już na stanowiskach przeciwpożarowych. Zaraz potem wyrzucono za burtę znajdującą się przy stanowiskach bojowych amunicję, rozpoczynając jednocześnie intensywne polewanie pokładu i nadbudówek.
W znacznie gorszym położeniu był „Waters”, na którym właśnie naprawiano pompę powietrzną, bez której nie można było uruchomić maszyn. Udało się to dopiero po dwóch godzinach spędzonych – tak jak u większości jednostek – na wylewaniu na pokład wody. Unieruchomienie „Watersa” nie pozwoliło na ruszenia z miejsca także stojącemu po jego prawej burcie „Stringhama”. Oprócz działań przeciwpożarowych dowódca okrętu rozkazał – podobnie jak jego kolega z „Overtona” – opuścić łodzie, których obsady mężnie popłynęły w kierunku największego zagrożenia, aby wyciągać z wody rozbitków.
Wielu z tych nieszczęśników przeżyło w wodzie jedynie krótką chwilę. Bosman Clyde Cook z LST 272 zapamiętał ludzi skaczących do wody zaraz po pierwszej eksplozji. „Musiała być ich co najmniej setka. Widać było tylko głowy, niczym stado kaczek na stawie”. Po chwili Cook zobaczył rozlewające się wokół nich paliwo, które prawie natychmiast stanęło w płomieniach. „Ogień przetoczył się przez pływaków i kiedy przeniósł się dalej, nie widać było już ani jednej głowy”.
Dwie minuty po pierwszej eksplozji służby medyczne otrzymały rozkaz jak najszybszego udania się w rejon West Loch. Szpitale Marynarki wysyłały swoje wszystkie karetki. O 15:20 w drodze do West Loch znajdowały się cztery wyposażone w strażackie pompy LCM (Landing Craft, Mechanized – Jednostka desantowa z napędem).
LCM
Wysłano wszystkie dostępne holowniki z zdaniem odciągania zagrożonych jednostek w bezpieczniejsze miejsca. Na rozkaz „Wysłać holowniki przeciwpożarowe” padła odpowiedź że w drodze jest ich już pięć: jeden ze straży ochrony wybrzeża (Coast Guard) i cztery Marynarki. Tyle że miały one do przebycia aż 14 mil, na co potrzeba było ponad godzinę...
*
Nastąpiła wreszcie trzecia ogromna eksplozja, która przesądziła o losach kilku okrętów:
- LST 353 płonął od dziobu do rufy i nie było już sensu zwlekać z rozkazem ewakuacji.
- Cumy łączące LST 39 – okręt od którego wszystko się zaczęło – z LST 353 przepaliły się, dzięki czemu kapitan Figaro mógł wreszcie spróbować wyjść z Rzędu 8 i w bezpieczniejszym miejscu ugasić pożary. Niestety były one tak intensywne, że jedynym możliwym rozkazem było „Opuścić okręt!”.
Pożary na LST 39 (po lewej) zostały ugaszone dopiero następnego dnia. Na drugim zdjęciu wrak okrętu
,
- Kilkukrotne zmiany z cała naprzód na cała wstecz nie zerwały cum łączących LST 43 z LST 179. Trzecia eksplozja zwaliła z nóg całą załogę pierwszego z okrętów, przerywając w wielu miejscach dostarczające wodę rurociągi. Dowódca, jeden z oficerów oraz obecni na mostku marynarze stracili przytomność. Po kilku minutach jako pierwszy ocknął się kapitan Luehlke. Leżał nagi: podmuch był tak silny, że zerwał z niego ubranie i buty! Wiele z jego ludzi było rannych i poparzonych, a część z nich znajdowała się w krytycznym stanie. Załoga zaczęła skakać do wody. Szczęśliwie w pobliżu znajdowała się obsadzona przez ochotników z innego okrętu szalupa, która wyłowiła wielu rozbitków, w tym także i kapitana.
- LST 69 kapitana Leary’ego, czyli kolejny okręt z Rzędu 8, z powodu odstawionych maszyn nie mógł opuścić śmiertelnego szyku. O ile pierwsza eksplozja poczyniła tylko niewielkie uszkodzenia, a tyle druga i trzecia przyniosły zapowiedź zagłady okrętu.
- Kolejnym okrętem któremu los nie dał szansy owego popołudnia, był pierwszy z lewej w Rzędzie 9 LST 480. W kierunku bezwładnej jednostki dryfowały płonące LST 69, LST 43 i LST 179. Dwa ostatnie okręty wciąż były złączone dziobowymi cumami. „Do celu” dotarł LST 69, uderzając rufą w prawą burtę LST 480 i wzniecając na nim kolejne pożary, które doprowadziły następnego dnia do zagłady okrętu. Jego los podzieliły zarówno LST 69 jak i do końca połączone ze sobą LST 43 i LST 179.
Noc z 21 na 22 maja rozświetlana była ogromnymi pożarami
Wrak LST 480. Zdjęcie z 22 maja
23 maja LST 480 ponownie stanął w płomieniach. Na prawo od jego dziobu widać niewielki fragment leżącego na dnie LST 353. W głębi stojący na mieliźnie wciąż dymiący wrak LST 39
24 maja. Dogaszanie ostatnich pożarów
Przyszedł czas na podsumowanie strat.
- Według oficjalnych danych śmierć poniosło 27 osób, a kolejnych 100 uznano za zaginione: musieli to być ci których albo całkowicie zwęglił ogień, albo też wybuchające pociski porwały na nienadające się do zidentyfikowania kawałeczki. Większość źródeł podaje jednakże 163 ofiary śmiertelne oraz 396 rannych i poparzonych. W roku 2005 znany amerykański magazyn „Sea Classics” ocenił liczbę zabitych na 392, w tym 163 marynarzy oraz 229 marines i żołnierzy z Armijnego Korpusu Artyleryjskiego.
- Stracono sześć LST: 39, 43, 69, 179, 353 i 480.
- Wraz z nimi zniszczeniu uległy trzy załadowane do pełna, a stojące na pokładach większych jednostek LCT o numerach 961, 963 i 983.
- Zniszczeniu uległo także wiele pojazdów i amunicji.
W skali całej operacji Forager wszystkie te straty niewiele jednak ważyły, i dlatego wydarzenia 21 maja spowodowały opóźnienie desantu na Mariany raptem o jeden dzień.
Raport z dochodzenia przyczyny pierwszej eksplozji, tej na LST 39, został ujawniony dopiero wiele lat po wojnie. Ustalono, że winny całej tragedii był papieros palony przez pracownika technicznego, dokonującego drobnych napraw na dziobie okrętu. W pobliżu jego miejsca pracy umieszczony był duży napis NO SMOKING...
Resztki wraku LST 480 wciąż znajdują się w West Loch
,
Dwie spośród tablic nagrobnych przy West Loch. UNKNOWN – NIEZNANY. 2 UNKNOWN – 2 NIEZNANYCH
,
Każda rocznica tragicznego dnia kończy się oddaniem hołdu ofiarom
Post zmieniony (23-06-20 12:34)
|