Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 545
NIEUDANA WOJNA NIEUDANEGO OKRĘTU
Oddany do służby 10 lutego 1932 roku lekki włoski krążownik „Bartolomeo Colleoni” był jednym z czterech siostrzanych lekkich krążowników typu Giussano, od nazwy pierwszego okrętu z tej serii, „Alberto da Giussano”, który wszedł w skład floty 5 lutego 1931 roku.
Wodowanie „Colleoniego”
Pozostałe jednostki to „Alberto da Barbiano” (9.6.1931), „Giovanni delle Bande Nere” (27.4.1931) i właśnie „Bartolomeo Colleoni”. Okręty były odpowiedzią na francuskie wielkie niszczyciele typu Aigle, Guépard i Jaguar (te ostatnie znane także jako typ Chacal). Zbudowano po 6 sztuk tych jednostek. Wprawdzie 4 lekkie krążowniki nie dałyby rady 18 niszczycielom, ale ostatecznie trudno się było spodziewać, że Francuzi wyjdą w morze wszystkimi tymi okrętami naraz.
Dziś poznamy losy „Bartolomeo Colleoniego”.
Krążownik mógł rozwinąć 37 węzłów, czyli więcej niż potencjalnie wrogie niszczyciele! Do tego doszła silna artyleria w postaci 8 dział 152mm, 6 dział 100 mm i 4 wyrzutnie torpedowe. Pomijamy tu uzbrojenie przeciwlotnicze. Opancerzenie było raczej symboliczne (pionowe ważyło raptem 290,8 ton, a poziome ton 241, co nawet jak na lekki krążownik niewiele znaczy), ale jednak, w odróżnieniu od niszczycieli, jakieś tam było. Do celów rozpoznawczych okręt miał 2 wodnosamoloty CANT 25AR, zmienione później na IMAM Ro.43.
Krążownik z wodnosamolotem CANT 25AR na pokładzie dziobowym
Smukły kadłub o proporcjach bardziej niszczyciela niż krążownika pozwalał wprawdzie na osiąganie dużej szybkości, ale wnet okazało się, że przy wzburzonym morzu jego wzdłużna wytrzymałość – przy maszynach o wielkiej mocy - jest niepokojąco niska. Pod koniec lat trzydziestych całej czwórce musiano solidnie wzmocnić kadłub.
Wenecja. Kwiecień 1934
,
Okręt na próbach osiągnął aż 39,85 węzła co stawiało go w gronie najszybszych krążowników świata, ale było to tylko na pokaz, ponieważ „Colleoni” był tylko częściowo obciążony (podobno nie było nawet artylerii głównej), a morze przypominało spokojne jezioro. W świat poszło jednak te prawie 40 węzłów. Ile były warte włoskie maszyny – a pewnie i stoczniowcy - okazało się po ośmiu latach służby, kiedy to krążownik osiągał raptem 30 węzłów.
Okręt który miał być prawdziwym cudem w 1932 roku, już po kilku latach stracił mnóstwo w oczach dowódców Regia Marina (Królewskiej Marynarki Wojennej). W 1939 roku próbowano go nawet sprzedać Japończykom, ale ci nie wyrazili zainteresowania. Ich Marynarka potrzebowała okrętów mogących działać w prawie każdych warunkach pogodowych na oceanie, a nie przeznaczonych na zamknięte morze jednostek, których kadłuby trzeba było wzmocnić, aby w ogóle nadawały się do służby. No i te marne 30 węzłów...
Przed 10 czerwca 1940 roku, czyli dniem wejścia Włoch do wojny, „Colleoni” został bardzo nisko oceniony przez admiralicję (niska prędkość, ale nie tylko). Uznano, że okręt nadaje się jedynie do służby eskortowej oraz stawiania min, i raczej wykluczano jego udział w czysto bojowych akcjach.
Gdy oficjalnie ogłoszono stan wojny z Francją i Wielką Brytanią, „Bartolomeo Colleoni” wraz z „Giovanni delle Bande Nere” (jako okręt flagowym) wszedł w skład niewielkiego II Morskiego Dywizjonu, jako część II Zespołu Morskiego. Obie załogi dawno już nie przechodziły intensywnego treningu, nie mówiąc o bojowych ćwiczeniach na morzu.
O 8 rano okręty wyszły z Palermo aby osłaniać operację prowadzoną przez „prawdziwy” stawiacz min „Buccari”, wspomagany przez przebudowany prom kolejowy „Scilla”. Miny postawiono w Cieśninie Sycylijskiej, leżącej pomiędzy Tunisem a Sycylią. Stawiacze ochraniane były także przez okręty III Zespołu Morskiego z Messyny, VII Zespołu Morskiego z Neapolu, X Eskadrę Niszczycieli z Neapolu oraz przybyły z Messyny ciężki krążownik „Pola”. Trudno się oprzeć wrażeniu, że głównym celem zebrania tak wielu okrętów była czysta propaganda pod tytułem: „Ileż to my mamy okrętów, i jacy jesteśmy silni”. 11 czerwca jednostki wróciły do baz.
16 czerwca „Colleoni” i „Bande Nere” po raz pierwszy otworzyły ogień, bezskutecznie próbując zestrzelić choćby jeden z pięciu zrzucających nad Palermo ulotki samolotów.
22 czerwca krążowniki - ponownie wsparte prawdziwą watahą z innych baz – wyruszyły na wschód. Powodem wypadu były informacje o wzmożonym ruchu statków pomiędzy Algierią a Prowansją (południowo-wschodnią częścią Francji). Szczęście Włochom nie dopisało, w czym główną zasługę miały niskie chmury, mgła i szkwały, co z góry przekreślało możliwość użycia samolotów do wykrywania nieprzyjacielskich jednostek. Rozczarowane załogi wróciły po dwóch dniach do Palermo.
29 czerwca okręty przeniosły się do bazy w Augusta, na wschodnim wybrzeżu Sycylii. Stamtąd wyszły w morze 2 lipca w bezskutecznym poszukiwaniu brytyjskiego niszczyciela, jakoby podążającego z Gibraltaru na Maltę. Także wypad następnego dnia okazał się bezowocny.
W południe 7 lipca „Colleoni” i „Bande Nere” wraz z czterema niszczycielami wyszły z Augusty jako część eskorty konwoju z Neapolu do Benghazi. Parowiec „Esperia” miał na burcie 1571 żołnierzy, motorowiec „Calitea” 619, a trzy towarzyszące im frachtowce wiozły 232 pojazdy, 5.720 ton paliwa i smarów oraz 10.445 ton innego zaopatrzenia. Ich bezpośrednią eskortę stanowiły 4 torpedowce, ale statki były dodatkowo chronionych przez – mówiąc z lekką tylko przesadą – prawie całą włoską flotę: 35 mil na wschód od konwoju szło w osłonie 6 ciężkich krążowników i 12 niszczycieli, a 45 mil na zachód konwój osłaniały 4 lekkie krążowniki i 4 niszczyciele. Nad całością czuwała grupa osłonowa, czyli 2 pancerniki, 6 lekkich krążowników i 13 niszczycieli!
Włosi wiedzieli o obecności Brytyjczyków i vice versa, ale obie strony były tak zajęte osłanianiem swoich własnych konwojów, że nie doszło do starcia.
Po kilku dniach Włosi opracowali plan, który teoretycznie był bardzo dobry. Stojące obecnie w Trypolisie „Colleoni” i „Bande Nere” nie miały póki co powrócić do bazy na Sycylii, ale popłynąć na Morze Egejskie. Leżąca blisko tureckich wybrzeży wyspa Leros należała do Włochów, którzy w roku 1923 urządzili tam w Portolago (obecnie Lakki) główną bazę Królewskiej Marynarki w tym rejonie.
Baza na Leros była położona na trasie statków pływających pomiędzy Turcją, a Egiptem
Z pokładu „Giovanni delle Bande Nere” niewielkim zespołem dowodził admirał Ferdinando Casardi. W Regia Marina musiało być zdecydowanie zbyt wielu admirałów, skoro oficerowi tego stopnia oddano pod komendę zaledwie dwa lekkie krążowniki! Kapitanem „Bande Nere” był Franco Maugeri, a pierwszym po Bogu na „Colleonim” Umberto Novaro.
Kapitan Umberto Novaro
Portolago miało być punktem wyjściowym do szybkich, niespodziewanych ataków na brytyjską żeglugę. Royal Navy skopiowała ten pomysł dopiero w październiku 1941, kiedy to na Maltę przeszły dwa lekkie krążowniki i dwa niszczyciele, z powodzeniem atakując płynące do Libii włoskie konwoje.
Zważywszy na ograniczoną, jak na lekkie krążowniki, szybkość, zdecydowanie lepiej byłoby wysłać do tego zadania szybsze o kilka węzłów i nowocześniejsze krążowniki typu Montecuccoli, Duca d’Acosta czy też Duca degli Abruzzi. No, ale stało się.
Tymczasem jednak wyznaczono im zadania na innym akwenie. Okręty wyszły z Trypolisu, kierując się do Tobruku, gdzie pobrały paliwo, po czym wraz z kilkoma niszczycielami poszły na wschód, mając za zadanie ostrzelanie Sollum. Po oddaniu kilkudziesięciu salw, okręty zawróciły.
Po kilku dniach przyszedł rozkaz ponownego ostrzelania pod wieczór przez dwie godziny Sollum, po czym udanie się do Portolago. Przez całą drogę okręty miały rozwijać 25 węzłów. Ale 17 lipca o 9:30 Supermarina przysłała Casardiemu wiadomość „SIEDEMNAŚCIE NIEPRAWIDŁOWYCH TRANSMISJI”, co oznaczało pójście wprost do Leros, bez „bombowego przystanku” przy Sollum. Potem przyszły zaszyfrowane szczegóły: II Dywizjon ma wyjść w morze siedemnastego o 21:00, i iść 20 węzłami. Potem następowały współrzędne punktów w których należało zmienić kurs na również podany w rozkazie. Przyjście do Portolago planowano na 19 lipca 14:30. Nakazano także ciszę radiową, licząc na niezauważenie przez Brytyjczyków relokacji obu okrętów.
W obawie przed szpiegami lub zbyt gadatliwymi osobnikami, nawet kapitanowie krążowników dowiedzieli się od admirała o planie rejsu dopiero po wyjściu w morze!
Jaka była przyczyna tak szybkiego i tajnego działania? Otóż włoski morski attache w Istambulu przekazał 15 lipca po południu, że trzy nisko siedzące w wodzie – a zatem pełne - brytyjskie rzeczne zbiornikowce, mające od 1.500 do 2.000 GRT przeszły przez Bosfor, kierując się ku Dardanelom. Następnego dnia dodał, że zbiornikowce stanęły na kotwicy przy mieście Çanakkale, leżącym prawie u ujścia cieśniny do Morza Egejskiego, i czekają tam na trzy brytyjskie parowce, właśnie kończące załadunek w Istambule. Attache dodał także, że na klapach zbiornikowców stoją czołgi. Jego meldunek był tak bardzo precyzyjny, że zawierał nawet nazwy wszystkich sześciu statków. Jak widać, niemiecka siatka szpiegowska w Turcji działała wręcz pokazowo.
I to właśnie ten sześciostatkowy, idący bez eskorty (!) konwój miały rozbić w pył włoskie krążowniki. Bułka z masłem.
***
Na Morzu Egejskim sporą aktywność przejawiały włoskie okręty podwodne, uprzykrzające życie konwojom chodzącym pomiędzy Dardanelami i Egiptem – ot takim choćby jak przedstawiony powyżej. Z tego to właśnie powodu, konwój mający wyjść z Egiptu na północ otrzymał daleką przeciwpodwodną osłonę w postaci 2 Flotylli Niszczycieli w składzie „Hasty”, „Hero”, „Hyperion” i „Ilex”. Daleką, ponieważ okręty miały za zadanie nie bezpośrednią eskortę, ale czyszczenie trasy konwoju z włoskich okrętów podwodnych w południowej części Morza Egejskiego.
„Ilex” należy do mniej znanych okrętów Royal Navy. Przetrwał wojnę, a jego największym sukcesem było zatopienie – z pomocą niszczyciela „Echo” – włoskiego okrętu podwodnego „Nereide” 13 lipca 1943 roku
Część dalekiej eskorty stanowiły także australijski lekki krążownik „Sydney”, płynący w zespole z brytyjskim niszczycielem „Havock”. Ich zadaniem również było czyszczenia drogi konwoju, ale także – gdyby się pojawiła okazja – atakowanie konwojów, chodzących pomiędzy Włochami a Morzem Czarnym. Turcy robili interesy ze wszystkimi chętnymi!
Szóstka okrętów wyszła razem z Aleksandrii po północy 18 lipca, ale na morzu zespoły rozdzieliły się, idąc na wyznaczone akweny.
***
Włoskie krążowniki konsekwentnie szły wyznaczoną trasą. 19 lipca słońce wzeszło o 5:15. Przydałoby się wyrzucić w powietrze choćby jeden z dwóch posiadanych Ro.43, ale Casardi uznał, że przy obecnym stanie pogody jest to zbyt ryzykowne: wiał silny północno-zachodni wiatr, a morze było niespokojne. Pewnie inaczej by to wyglądało gdyby włoskie wodnosamoloty startowały ze śródokręcia, wzlatując pod kątem prostym do linii kadłuba – jak u Brytyjczyków - ale na krążownikach stały one przed pierwszym działem, startując idealnie w kierunku dziobu. Wprawdzie zgodnie z planami lotniczy zwiad miał być wykonany przez maszyny z Rodos i Leros, ale w niczym one nie pomogły. Kolejna próba dokonana na „Colleonim” o szóstej rano również nie wypaliła, tym razem z powodu awarii samolotu.
Samoloty z baz lądowych które wystartowały 18 lipca, nie znalazły przeciwnika. Dzień później miały wzbić się w powietrze stacjonujące na Leros łodzie latające CANT Z.501, ale wszystko poszło nie tak:
- pierwszy z samolotów przerwał start o 4:45 z powodu przegrzania silnika, spowodowanego stanem morza;
- drugi wystartował o 4:50, ale wrócił po godzinie z powodu kłopotów z silnikiem;
- trzeci i czwarty wystartowały dopiero o 6:20 i 6:50, ale wtedy było już za późno, aby mogły mieć jakikolwiek wpływ na wydarzenia owego ranka.
6:17. Krążowniki idą 25 węzłami, regularnie zygzakując. Po 12 milach miały wejść w Kanał Cerigotto, przesmyk dzielący Kretę od wyspy Cerigotto, obecnie Antikythera.
Antikythera znajduje się w lewym górnym roku mapy. Nieco poniżej widać Spanta Cape (Przylądek Spanta), występujący u nas pod nazwą Przylądek Spada
Oddajmy głos marynarzowi z „Colleoniego”:
„Rankiem 19 lipca okręt budził się ze zwykłymi odgłosami. Horyzont pokrywała gęsta mgła. Czekał nas kolejny dzień, gdy nagle powietrze przeszył głos trąbki, a zaraz po nie niej ostra komenda „Alarm bojowy!” W jednej chwili byliśmy na posterunkach: czujni, z wyostrzonymi nerwami, gotowi wypełniać rozkazy. Na horyzoncie płyną dwa okręty”.
W rzeczywistości o 6:17 dostrzeżono przed dziobem cztery okręty, idące w szyku torowym w kilometrowych odstępach. Dystans wynosił 18 mil. Pomimo że jednostki miały w tle wschodzące słońce, Włosi trafnie zidentyfikowali je jako brytyjskie niszczyciele – były to okręty 2 Flotylli Niszczycieli. Brytyjczycy także zamierzali przejść Kanałem Cerigotto, tyle że oni nadpływali od wschodu, a Włosi od zachodu.
Pierwszym brytyjskim okrętem na którym o 6:22 dostrzeżono obce jednostki był „Hyperion”. Schodzący właśnie na śniadanie obserwator spojrzał jeszcze raz przez lornetkę, po czym krzyknął „Dwa krążowniki dziób prawa burta, sir”, po czym dodał „I to są Włosi!”
Krótko potem dowodzący „Hero” Hilary Worthington Biggs zgłosił to na „Sydney”, podając swoją pozycję. W tym czasie australijski krążownik wraz z „Havockiem” znajdował się zaledwie o 40 (lub 60) mil na północ-północny wschód.
Czwórka niszczycieli wykonała zwrot o 60 stopni na prawą burtę, podnosząc bojowe bandery i gwałtownie przyspieszając z 18 do 31 węzłów. Nie chodziło tu oczywiście o ucieczkę, tylko o skłonienie Włochów do pościgu, mającego zbliżyć ich do nadciągającego australijskiego krążownika.
Na „Sydney” poszedł kolejny, bardzo szczegółowy meldunek podający szybkość i kursy zarówno czwórki niszczycieli, jak i włoskich krążowników.
W trakcie zmiany kursu znajdujące się najbliżej wroga „Hyperion” i „Ilex” otworzyły ogień, wsparte przez rufowe działa „Hyperiona”, ale dystans był zbyt wielki dla 120-milimetrówek. Niszczycieli z kolei ścigały włoskie salwy, ale żaden pocisk nie doszedł do celu – stojące w tle słońce znacznie utrudniało celowanie. Włosi wystrzelili także torpedy, ale trafienie szybkich niszczycieli z 18 kilometrów było oczywiście nierealne. Niszczyciele przyspieszyły teraz do 35 węzłów, na co Włosi odpowiedzieli wyśrubowanymi ponad miarę 32 węzłami, ryzykując awarię maszyn.
Niszczyciele położyły zasłonę dymną, która wraz z poranną mgłą uczyniła je niewidocznymi. Włosi wstrzymali ogień.
Casardi polecił zmniejszyć szybkość do 30 węzłów, oddalając tym samym możliwość awarii maszyn. Wysłał także wiadomość do dowódcy obszaru przedstawiając sytuację, podając pozycję i w końcu prosząc o przysłanie bombowców. Cztery minuty później Włosi wznowili ostrzał.
Hugh St. Lawrence Nicolson, dowódca „Hyperiona” bezustannie informował komandora Johna Collinsa na „Sydney” o sytuacji, kursach i prędkości. Australijczyk obierał wiadomości nie potwierdzając ich, aby nie zdradzać swojej obecności. Liczył na to, że dwa włoskie krążowniki nie będą unikać walki z czterema niszczyciela, a tym samym pozostaną na placu boju.
„Sydney” i jego dowódca, komandor John Collins
,
O 7:20 z „Sydney” dostrzeżono na horyzoncie dym, a sześć minut później oba, odległe o 21 kilometrów, krążowniki. Gdy o 7:26 Australijczycy otworzyli ogień, było to tak samo zaskakujące dla Włochów jak i czwórki niszczycieli, na których przecież nie wiedziano, iż „Sydney” był aż tak blisko! Nie musząc się już teraz kryć, Collins powiadomił o sytuacji swego zwierzchnika, admirała Cunnighama.
Zanim opiszemy przebieg bitwy, porównajmy główne uzbrojenie obu stron:
WŁOSI
16 dział 152 mm
12 dział 100 mm
8 wyrzutni torpedowych
ICH PRZECIWNICY
8 dział 152 mm
20 dział 120 mm
4 działa 100 mm
50 wyrzutni torpedowych
Nie licząc ogromnej dysproporcji w liczbie wyrzutni torpedowych, artyleria włoskich krążowników stanowiła większą siłę ogniową, zwłaszcza przy walce na dużych odległościach, gdzie liczyłyby się jedynie działa 152 mm. Dodajmy jednak, że włoskie jednostki były wolniejsze, a ponadto stopnia wyszkolenia ich załóg nijak nie dawało się porównać z wysokiej klasy marynarzami przeciwnika.
Australijczycy byli znakomicie wyszkoleni: już pierwsza salwa z „Sydney” spadła przed dziobem „Colleoniego”
Włosi z miejsca odpowiedzieli na ogień „Sydney”, do którego dołączyły tymczasem wszystkie niszczyciele, tworząc jeden duży zespół.
„Colleoni” na pełnej szybkości, widziany z australijskiego krążownika
7:31. Krążowniki odpowiadają na ogień „Sydney”, ale mając dalmierze w kiepskim stanie chcą odskoczyć od otoczonego niszczycielami nieprzyjaciela. Odwracają się rufami, próbując ucieczki, co z kolei powoduje, że mogą teraz ogryzać się jedynie z dział rufowych, redukując siłę ognia aż o 50 procent!
Pierwszy celny pocisk trafił w „Bande Nere” nie powodując poważnych szkód, ale za to zabijając czterech marynarzy. Włosi skorygowali kurs, całkiem słusznie skupiając swą uwagę na najgroźniejszym przeciwniku, którym był oczywiście „Sydney”. Pierwsza pełna salwa była zbyt długa, ale już kolejna obramowała krążownik. O losach bitwy zadecydowała ostatecznie ogromna różnica w wyszkoleniu artylerzystów, oraz oficerów kierujących ogniem. Australijczycy strzelali nie tylko celnie, ale przed wszystkim dużo szybciej! Wystarczy powiedzieć, że podczas dwugodzinnej bitwy „Sydney” wystrzelił aż 956 pocisków 152 mm i ponad 1300 innego kalibru, podczas gdy Włosi mogli pochwalić sie zaledwie 500 pociskami w ciągu trzech godzin (wliczając w to ostrzał niszczycieli na początku bitwy). Różnica przytłaczająca!
Po bitwie. Spalona farba na lufach dział artylerii głównej „Sydney” świadczy o wielkiej liczbie wystrzelonych pocisków. Wewnątrz wież, ledwo żywi z powodu zmęczenia i wysokiej temperatury marynarze bez przerwy polewali wodą rozgrzane elementy dział
7:38. Niszczyciele zmieniły kurs tak manewrując, aby wyjść na pozycję do ataku torpedowego. Otwarto także ogień z dział 120 mm, ale już po pięciu minutach przerwano go, ponieważ przeciwnik był zbyt odległy. Jedynie „Sydney” strzelał nieustannie.
Chcąc poprawić swoją sytuację, admirał Casardi rozkazał położyć zasłonę dymną, przez co dokładność ognia australijskiego okrętu gwałtownie pogorszyła się. „Bande Nere” poszedł o 90 stopni w prawo (na południowo-zachodni kurs „ucieczkowy”. Za nim szedł „Colleoni”, którą to sytuację przedstawia poniższe zdjęcie. Przyciśnięci koniecznością, Włosi ponownie podnieśli prędkość do 32 węzłów.
„Colleoni” widziany z „Bande Nere”
7:46. Kolejny zwrot Włochów , którzy ponownie ujrzeli przeciwnika. Z 19 kilometrów zidentyfikowali krążownik typu Sydney, ale za to pomyłkowo ocenili towarzyszący mu niszczyciel „Havock” – otóż uznali go za lekki krążownik typu Gloucester, wyraźnie silniejszy od „Sydney”. Przypomnijmy, że australijski okręt miał 8 dział 152 mm, podczas gdy „Gloucester” aż 12, identycznego kalibru! W tej chwili włoskie serca musiały mocno zadrżeć!
Przez następne minuty obie strony ostro manewrowały, chcąc wyjść na najdogodniejszą pozycję. O 8:01 kolejny zwrot ponownie pozwolił Włochom na oddawanie salw burtowych.
Wreszcie brytyjskim niszczycielom udało się zbliżyć do co chwila zmieniających kurs krążowników. Skróciły dystans na tyle, że ich 120-milimetrówki mogły wyrządzić istotne szkody, zwłaszcza że opancerzenie włoskich jednostek było dalekie od doskonałości.
8:15. Bliskość lądu wymusiła na włoskich okrętach manewr, którzy zbliżył je do przeciwnika na 16 kilometrów. Artyleria krążowników niby wstrzelała się, ale w rezultacie tylko jeden pocisk doszedł celu, przebijając na wylot komin „Sydney”.
,
W odpowiedzi australijski krążownik trafił dwa razy „Bande Nere” i trzy razy „Colleoniego”.
Dramat Włochów rozpoczął się o 8:23, kiedy to pociski z „Sydney” coraz częściej dochodziły celu. Interesujące, że brytyjskie niszczyciele nadal nie potrafiły poważnie zagrozić przeciwnikowi!
Pocisk trafił w rufę „Colleoniego”, unieruchamiając ster. Szczęśliwie dla Włochów akurat w tej chwili był on ustawiony w pozycji „0”, co zapobiegło zataczaniu kręgów. Zaraz potem okręt dostał dwa trafienia: jedno w mostek co przyniosło śmierć i rany wielu spośród tam obecnych – wśród tych ostatnich był kapitan Umberto Novaro – podczas gdy inny trafił w śródokręcie w pobliżu wyrzutni torpedowych, wybuchając w tunelu prawoburtowej śruby. Eksplozja poważnie uszkodziła tylne kotły numer 5 i 6 unieruchamiając je, a także zniszczyła główny kolektor pary oraz wiele rurociągów. Przegrzana para momentalnie zabiła wszystkich w pobliżu.
Chwila, w której nad okrętem pojawił się ogromny obłok pary. Zdjęcie wykonane z „Sydney”, po lewej jeden z niszczycieli
Gęsty dym z rozbitego kotła unosi się na „Colleonim” – kolejne zdjęcie z „Sydney”
Fatalnym zbiegiem okolicznością dla włoskiego krążownika było to, że nagle na środokręciu zabrakło prądu, który był niezbędny do przesyłania pocisków dziobowym działom 152 mm, a także części dział 100 mm! Fatalne trafienie zabiło także lub poraniło większość marynarzy obsługujących wyrzutnie torpedowe. To samo dotyczyło ludzi z artylerii przeciwlotniczej.
Zniszczenie głównego kolektora pary pozbawiło wody wszystkie kotły, także te nietknięte przez pociski. „Colleoni” gwałtownie stracił szybkość, i o 8:24 znalazł się zaledwie o pięć mil od Przylądka Spada.
Awaria maszyn został zgłoszona na „Bande Nere”, który występując samotnie wobec sześciu przeciwników, prawie natychmiast ruszył na południe, aby, mówiąc wprost, zwiać z pola bitwy!
Czas przedstawić mapkę bitwy przy Przylądku Spada
Mając przed sobą tylko jednego, i to unieruchomionego przeciwnika, niszczyciele zbliżyły się do skazanego na zagładę okrętu, po czym otworzyły ogień.
Sekwencja zdjęć pokazuje bezlitosne rozstrzeliwanie – trudno to inaczej nazwać - unieruchomionego krążownika. Zdęcia wykonano z pokładu „Hyperiona”
, ,
Pomimo beznadziejnej sytuacji, kapitan Umberto Novaro postanowił walczyć do końca co było decyzją tyle bohaterską, co bezsensowną – jedyne przecież co mógł tym osiągnąć, to powiększenie skali rzezi wśród swej załogi. Aby pokazać że nie ma zamiaru się poddawać, utrzymywał ogień z ostatnich trzech sprawnych luf rufowych wież.
„Sydney” trafiał raz za razem, a i 120-milimetrówki niszczycieli udowodniały co chwila, że opancerzenie włoskiego krążownika jest zbyt słabe, aby miało teraz jakiekolwiek znaczenie. Zakres uszkodzeń na „Colleonim” powiększał się, i w końcu okręt strzelał tylko z dział 100 mm, które mogły być ustawiane ręcznie.
8:38. Gdy dystans między okrętami zmalał do niecałych 7 kilometrów, „Sydney”, „Hasty” i „Hero” – bo to one znajdowały się w tej odległości – wstrzymały ogień. Wiedząc że „Colleoni” już im nie ucieknie, okręty zaczęły ścigać „Bande Nere”, gęsto go ostrzeliwując. Krążownik raz zdrowo oberwał, ale na jego szczęście już o 9:30 „Sydney” wstrzymał ogień oraz zaprzestał pościgu, ponieważ po prostu zabrakło mu amunicji: jedynie dziobowe działo miało jeszcze pociski 152 mm – całe 10 sztuk...
„Hero” i „Hasty” kontynuowały pościg otwierając od czasu do czasu ogień z dziobowych wież w nadziei, że zmieniający często kurs krążownik wejdzie w zasięg ich dział, ale cel był wciąż zbyt daleko. O 10:20 „Hero” zasygnalizował na „Sydney” „Niestety, nie dopadłem go” i osiem minut później wraz z „Hastym” odebrał rozkaz nakazujący powrót do krążownika, dla udzielenia mu osłony przeciwpodwodnej. Po dołączeniu niszczycieli Collins zmienił kurs na prowadzący do Aleksandrii redukując szybkość do 25 węzłów po to, aby mogły go dogonić pozostałe okręty, wykonujące obecnie zadanie specjalne.
Owym zadaniem było dobicie „Colleoniego” i przypisano je „Hyperionowi” i „Ilexowi”. Sporo za nimi szedł „Havock”. Pierwsze dwa niszczyciele znajdowały się o ponad 13 kilometrów od unieruchomionego okrętu, ale o 8:30 dystans zmalał do 4,5 kilometra. Przez cały czas Brytyjczycy prowadzili intensywny ostrzał, dewastując nieszczęsny okręt. System generatorów został rozbity tak skutecznie, że wewnątrz okrętu panowały kompletne ciemności, rozjaśniane jedynie tu i ówdzie zapałkami i zapalniczkami. Mostek i nadbudówka były poszarpane przez pociski, niosącymi śmierć i kalectwo coraz większej liczbie włoskich marynarzy.
Gdy 100-milimetrówki wystrzelały wszystkie pociski które znajdowały się pod ręką wstrzymały ogień, ponieważ nie działał żaden system, który mógłby dostarczyć kolejne.
Collins rozkazał „Hyperionowi” i „Ilexowi” użycie torped. Pierwsza z nich trafiła w dziobową część krążownika odrywając 30-metrowy fragment kadłuba, który prawie natychmiast zatonął (na zdjęciu widoczny wystający z wody fragment dziobu)
Interesujące, że kilka innych torped wystrzelonych zaledwie z 1200 metrów, i to do nieruchomego celu, chybiło przechodząc przed i za kadłubem „Colleoniego”!
„Hyperion” przed chwilą wystrzelił torpedę, widać jej ślad na wodzie
„Hyperion” zbliżył się na kilkaset metrów do „Colleoniego”. Pomimo że okręt nie miał dziobu, stał nadal na równej stępce bez śladu przechyłu czy przegłębienia. Nicolson, dowódca niszczyciela przez chwilę się zastanawiał czy nie warto by wysłać grupę pryzową dla zdobycia tajnych dokumentów i kodów, ale wtedy nadbudówkę objął ogromny płomień, po czym mostek uległ zniszczeniu przez silną eksplozję.
Nicolson wystrzelił swoją ostatnią torpedę, która przypieczętowała los krążownika.
,
Ostatnie chwile „Bartolomeo Colleoniego”. Okręt zatonął o 9:59
, ,
Poważnie ranny kapitan Novaro zamierzał pójść na dno z okrętem, ale za gorącą namową oficerów odstąpił od tego zamiaru.
***
Z 630 marynarzy tworzących załogę krążownika, ponad pięciuset unosiło się na wodzie. Nie ocalała żadna szalupa i jedynie kilka niewielkich tratew. „Hyperion” i „Ilex”, a później także i „Havock” podeszły do rozbitków, wywieszając na burtach siatki.
Do 10:24, kiedy to „Hyperion” i „Ilex” odebrały rozkaz dołączenia do Collinsa, oba okręty wyciągnęły z wody odpowiednio 35 i 230 rozbitków. 58 z nich było rannych, w tym 25 ciężko. Pomimo starań włoskiego i angielskiego lekarza, trójka z nich zmarła tejże nocy.
Rozbitkowie na pokładzie HMS „Ilex”
Na miejscu pobojowiska pozostał tylko „Havock”, kontynuując akcję ratowniczą.
, ,
O 11:38 „Havock” poinformował Collinsa, że rozbitkowie powiedzieli, iż spodziewane było wsparcie silnego zespołu, ukrytego gdzieś tam za horyzontem. Ta informacja utwierdziła komandora w przekonaniu że dobrze zrobił nie każąc niszczycielem kontynuowania pościgu za „Bande Nere”, który prawdopodobnie chciał je wciągnąć w pułapkę. Za tym domniemanym zamiarem miał przemawiać fakt, że okręt uciekał na wschód, zamiast na zachód, co byłoby logiczniejsze i przede wszystkim bezpieczniejsze. Po wojnie nie udało się jednak uzyskać potwierdzenia tej teorii.
O 12:37, gdy na „Havocku” znajdowało się już 260 rozbitków – wśród nich kapitan Umberto Novaro - dostrzeżono nadlatujące od południa sześć włoskich bombowców Savoia-Marchetti SM.79. Zagrożony atakiem okręt przerwał swą humanitarną akcję, i pełną szybkością ruszył w kierunku Aleksandrii.
Jedno z poważniejszych moim zdaniem źródeł twierdzi jednakże, że „Havock” został dwukrotnie zaatakowany. W wyniku podwodnej eksplozji 250-funtowej bomby blisko burty utworzyła się w niej dziura, przez którą wdarła się woda, zalewając kotłownię numer 2. Po kilkunastu minutach gorączkowej pracy udało się jednak zażegnać niebezpieczeństwo, a okręt mógł rozwinąć 24 węzły.
Z liczącej 630 osób załogi brytyjskie niszczyciele uratowały 525 marynarzy, z których dwunastu zmarło od ran. 23 lipca, w aleksandryjskim szpitalu zmarł także kapitan Novaro, odznaczony pośmiertnie Złotym Medalem za Waleczność. W uznaniu jego waleczności, Brytyjczycy wyprawili mu uroczysty pogrzeb ze wszystkimi wojskowymi honorami.
Ostatnich siedmiu rozbitków zostało uratowanych przez włoski okręt w skrajnym przypadku nawet po 42 godzinach od zatonięcia krążownika.
A straty aliantów? No cóż, jeden lekko ranny na „Sydney” (był zbyt blisko komina, gdy ten został trafiony) oraz dwóch – również lekko rannych – ludzi z kotłowni numer 2 na „Havocku”. I to już wszystko.
Niewielu rozbitków miało na sobie umundurowanie...
...a niektórzy nawet w takich chwilach nie tracili dobrego humoru
Już na lądzie. Na pierwszym zdjęciu w szpitalu, a na trzecim już elegancko ubrani maszerują do jenieckiego obozu. Dla nich wojna trwała niecałe półtora miesiąca
, ,
--
Post zmieniony (20-07-20 13:13)
|