KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 59 z 80Strony:  <=  <-  57  58  59  60  61  ->  => 
04-07-20 22:03  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Jak zwykle przeczytałem z zainteresowaniem nie całość od razu bo tekst za długi i powiem szczerze nużący. Pisałeś już lepsze !

 
06-07-20 07:32  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszardzie drogi, na wszelki wypadek powtarzam tytuł mojego wątku:
OPOWIEŚCI BARDZO CIEKAWE, CIEKAWE I TAKIE SOBIE :-)

 
06-07-20 08:07  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

:-) cios w nos.

 
07-07-20 10:45  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Andrzeju - proponuję usunąć w tytule "...I TAKIE SOBIE" a wtedy takie stare p...ły i przeterminowane zrzędy jak Ja będą happy :-)

 
08-07-20 14:24  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszardzie: zostawię jednak „I TAKIE SOBIE” jako usprawiedliwienie - tak na wszelki wypadek ;-)

***

A teraz kilka ciekawych uzupełniających informacji dotyczących dwójki bohaterów Opowieści o „Atlantisie”, zaczerpnięte z książki Wolfganga Hirschfelda „Ostatni U-Boot”.

Ostatnim U-Bootem który w 1945 roku się poddał (14 maja) był U-234 (typu XB, duży stawiacz min). W tym czasie jego dowódcą był znany już nam „demolition oficer” z „Atlantisa”, Johann Heinrich Fehler! Po zatopieniu rajdera i powrocie via Francja do Niemiec, zgłosił się do służby na okrętach podwodnych.

Przed służbą na rajderze był dowódcą trałowca M-145.

We wrześniu 1943 uzyskał kwalifikacje do dowodzenia okrętem podwodnym, ale dopiero 2 marca 1944 został pierwszym po Bogu na U-234. Jak wspominał Hirschfeld (radiotelegrafista na kilku U-Bootach): „W rozmowie ze mną Fehler stwierdził, że jest rozczarowany przydzieleniem mu podwodnego stawiacza min, gdyż chciał okrętu uderzeniowego. Ja także byłem rozczarowany, gdy się dowiedziałem, że nie ma doświadczenia bojowego na U-Bootach. Podobał mi się jego zadziorny optymizm i miła osobowość, miałem jednakże wątpliwości czy uda mu się długo utrzymać nas przy życiu, gdy już znajdziemy się na Atlantyku”.

Po fazie ćwiczeń w grudniu 1944 roku Fehler uznając, że jego relacje z pierwszym oficerem porucznikiem Klingenbergiem są nie do zniesienia, zażądał zmustrowania go. Zastąpił go doskonale mu znany i zaprzyjaźniony… Richard Bulla, czyli pilot z „Atlantisa”! Bulla nie miał wprawdzie doświadczenia na U-Bootach, ale był wykwalifikowanym oficerem torpedowym, i to zdecydowało.

Skąd na okręcie wziął się Bulla? Otóż na U-234 miał wyruszyć w rejs do Tokio, aby zostać tam członkiem sztabu niemieckiego attaché lotniczego.

Nie czas i miejsce snuć tu opowiadanie o dalszych, szalenie ciekawych losach U-Boota, bo można znaleźć na ten temat sporo ciekawych informacji w polskojęzycznym necie. Wspomniałem o tym okręcie tylko dlatego, że spotkało się nami dwóch wybitnych oficerów z „Atlantisa”. Obaj zresztą stali się 14 maja 1945 roku jeńcami Amerykanów.

Fehler zmarł 15 maja 1993, w wieku 82 lat. Nie znalazłem żadnych informacji o powojennych losach Bulli nawet w niemieckojęzycznym Internecie.

--

 
10-07-20 14:03  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 545

NIEUDANA WOJNA NIEUDANEGO OKRĘTU

Oddany do służby 10 lutego 1932 roku lekki włoski krążownik „Bartolomeo Colleoni” był jednym z czterech siostrzanych lekkich krążowników typu Giussano, od nazwy pierwszego okrętu z tej serii, „Alberto da Giussano”, który wszedł w skład floty 5 lutego 1931 roku.

Wodowanie „Colleoniego”


Pozostałe jednostki to „Alberto da Barbiano” (9.6.1931), „Giovanni delle Bande Nere” (27.4.1931) i właśnie „Bartolomeo Colleoni”. Okręty były odpowiedzią na francuskie wielkie niszczyciele typu Aigle, Guépard i Jaguar (te ostatnie znane także jako typ Chacal). Zbudowano po 6 sztuk tych jednostek. Wprawdzie 4 lekkie krążowniki nie dałyby rady 18 niszczycielom, ale ostatecznie trudno się było spodziewać, że Francuzi wyjdą w morze wszystkimi tymi okrętami naraz.

Dziś poznamy losy „Bartolomeo Colleoniego”.

Krążownik mógł rozwinąć 37 węzłów, czyli więcej niż potencjalnie wrogie niszczyciele! Do tego doszła silna artyleria w postaci 8 dział 152mm, 6 dział 100 mm i 4 wyrzutnie torpedowe. Pomijamy tu uzbrojenie przeciwlotnicze. Opancerzenie było raczej symboliczne (pionowe ważyło raptem 290,8 ton, a poziome ton 241, co nawet jak na lekki krążownik niewiele znaczy), ale jednak, w odróżnieniu od niszczycieli, jakieś tam było. Do celów rozpoznawczych okręt miał 2 wodnosamoloty CANT 25AR, zmienione później na IMAM Ro.43.

Krążownik z wodnosamolotem CANT 25AR na pokładzie dziobowym


Smukły kadłub o proporcjach bardziej niszczyciela niż krążownika pozwalał wprawdzie na osiąganie dużej szybkości, ale wnet okazało się, że przy wzburzonym morzu jego wzdłużna wytrzymałość – przy maszynach o wielkiej mocy - jest niepokojąco niska. Pod koniec lat trzydziestych całej czwórce musiano solidnie wzmocnić kadłub.

Wenecja. Kwiecień 1934
,

Okręt na próbach osiągnął aż 39,85 węzła co stawiało go w gronie najszybszych krążowników świata, ale było to tylko na pokaz, ponieważ „Colleoni” był tylko częściowo obciążony (podobno nie było nawet artylerii głównej), a morze przypominało spokojne jezioro. W świat poszło jednak te prawie 40 węzłów. Ile były warte włoskie maszyny – a pewnie i stoczniowcy - okazało się po ośmiu latach służby, kiedy to krążownik osiągał raptem 30 węzłów.



Okręt który miał być prawdziwym cudem w 1932 roku, już po kilku latach stracił mnóstwo w oczach dowódców Regia Marina (Królewskiej Marynarki Wojennej). W 1939 roku próbowano go nawet sprzedać Japończykom, ale ci nie wyrazili zainteresowania. Ich Marynarka potrzebowała okrętów mogących działać w prawie każdych warunkach pogodowych na oceanie, a nie przeznaczonych na zamknięte morze jednostek, których kadłuby trzeba było wzmocnić, aby w ogóle nadawały się do służby. No i te marne 30 węzłów...

Przed 10 czerwca 1940 roku, czyli dniem wejścia Włoch do wojny, „Colleoni” został bardzo nisko oceniony przez admiralicję (niska prędkość, ale nie tylko). Uznano, że okręt nadaje się jedynie do służby eskortowej oraz stawiania min, i raczej wykluczano jego udział w czysto bojowych akcjach.

Gdy oficjalnie ogłoszono stan wojny z Francją i Wielką Brytanią, „Bartolomeo Colleoni” wraz z „Giovanni delle Bande Nere” (jako okręt flagowym) wszedł w skład niewielkiego II Morskiego Dywizjonu, jako część II Zespołu Morskiego. Obie załogi dawno już nie przechodziły intensywnego treningu, nie mówiąc o bojowych ćwiczeniach na morzu.

O 8 rano okręty wyszły z Palermo aby osłaniać operację prowadzoną przez „prawdziwy” stawiacz min „Buccari”, wspomagany przez przebudowany prom kolejowy „Scilla”. Miny postawiono w Cieśninie Sycylijskiej, leżącej pomiędzy Tunisem a Sycylią. Stawiacze ochraniane były także przez okręty III Zespołu Morskiego z Messyny, VII Zespołu Morskiego z Neapolu, X Eskadrę Niszczycieli z Neapolu oraz przybyły z Messyny ciężki krążownik „Pola”. Trudno się oprzeć wrażeniu, że głównym celem zebrania tak wielu okrętów była czysta propaganda pod tytułem: „Ileż to my mamy okrętów, i jacy jesteśmy silni”. 11 czerwca jednostki wróciły do baz.

16 czerwca „Colleoni” i „Bande Nere” po raz pierwszy otworzyły ogień, bezskutecznie próbując zestrzelić choćby jeden z pięciu zrzucających nad Palermo ulotki samolotów.

22 czerwca krążowniki - ponownie wsparte prawdziwą watahą z innych baz – wyruszyły na wschód. Powodem wypadu były informacje o wzmożonym ruchu statków pomiędzy Algierią a Prowansją (południowo-wschodnią częścią Francji). Szczęście Włochom nie dopisało, w czym główną zasługę miały niskie chmury, mgła i szkwały, co z góry przekreślało możliwość użycia samolotów do wykrywania nieprzyjacielskich jednostek. Rozczarowane załogi wróciły po dwóch dniach do Palermo.

29 czerwca okręty przeniosły się do bazy w Augusta, na wschodnim wybrzeżu Sycylii. Stamtąd wyszły w morze 2 lipca w bezskutecznym poszukiwaniu brytyjskiego niszczyciela, jakoby podążającego z Gibraltaru na Maltę. Także wypad następnego dnia okazał się bezowocny.

W południe 7 lipca „Colleoni” i „Bande Nere” wraz z czterema niszczycielami wyszły z Augusty jako część eskorty konwoju z Neapolu do Benghazi. Parowiec „Esperia” miał na burcie 1571 żołnierzy, motorowiec „Calitea” 619, a trzy towarzyszące im frachtowce wiozły 232 pojazdy, 5.720 ton paliwa i smarów oraz 10.445 ton innego zaopatrzenia. Ich bezpośrednią eskortę stanowiły 4 torpedowce, ale statki były dodatkowo chronionych przez – mówiąc z lekką tylko przesadą – prawie całą włoską flotę: 35 mil na wschód od konwoju szło w osłonie 6 ciężkich krążowników i 12 niszczycieli, a 45 mil na zachód konwój osłaniały 4 lekkie krążowniki i 4 niszczyciele. Nad całością czuwała grupa osłonowa, czyli 2 pancerniki, 6 lekkich krążowników i 13 niszczycieli!

Włosi wiedzieli o obecności Brytyjczyków i vice versa, ale obie strony były tak zajęte osłanianiem swoich własnych konwojów, że nie doszło do starcia.

Po kilku dniach Włosi opracowali plan, który teoretycznie był bardzo dobry. Stojące obecnie w Trypolisie „Colleoni” i „Bande Nere” nie miały póki co powrócić do bazy na Sycylii, ale popłynąć na Morze Egejskie. Leżąca blisko tureckich wybrzeży wyspa Leros należała do Włochów, którzy w roku 1923 urządzili tam w Portolago (obecnie Lakki) główną bazę Królewskiej Marynarki w tym rejonie.

Baza na Leros była położona na trasie statków pływających pomiędzy Turcją, a Egiptem


Z pokładu „Giovanni delle Bande Nere” niewielkim zespołem dowodził admirał Ferdinando Casardi. W Regia Marina musiało być zdecydowanie zbyt wielu admirałów, skoro oficerowi tego stopnia oddano pod komendę zaledwie dwa lekkie krążowniki! Kapitanem „Bande Nere” był Franco Maugeri, a pierwszym po Bogu na „Colleonim” Umberto Novaro.

Kapitan Umberto Novaro


Portolago miało być punktem wyjściowym do szybkich, niespodziewanych ataków na brytyjską żeglugę. Royal Navy skopiowała ten pomysł dopiero w październiku 1941, kiedy to na Maltę przeszły dwa lekkie krążowniki i dwa niszczyciele, z powodzeniem atakując płynące do Libii włoskie konwoje.

Zważywszy na ograniczoną, jak na lekkie krążowniki, szybkość, zdecydowanie lepiej byłoby wysłać do tego zadania szybsze o kilka węzłów i nowocześniejsze krążowniki typu Montecuccoli, Duca d’Acosta czy też Duca degli Abruzzi. No, ale stało się.

Tymczasem jednak wyznaczono im zadania na innym akwenie. Okręty wyszły z Trypolisu, kierując się do Tobruku, gdzie pobrały paliwo, po czym wraz z kilkoma niszczycielami poszły na wschód, mając za zadanie ostrzelanie Sollum. Po oddaniu kilkudziesięciu salw, okręty zawróciły.

Po kilku dniach przyszedł rozkaz ponownego ostrzelania pod wieczór przez dwie godziny Sollum, po czym udanie się do Portolago. Przez całą drogę okręty miały rozwijać 25 węzłów. Ale 17 lipca o 9:30 Supermarina przysłała Casardiemu wiadomość „SIEDEMNAŚCIE NIEPRAWIDŁOWYCH TRANSMISJI”, co oznaczało pójście wprost do Leros, bez „bombowego przystanku” przy Sollum. Potem przyszły zaszyfrowane szczegóły: II Dywizjon ma wyjść w morze siedemnastego o 21:00, i iść 20 węzłami. Potem następowały współrzędne punktów w których należało zmienić kurs na również podany w rozkazie. Przyjście do Portolago planowano na 19 lipca 14:30. Nakazano także ciszę radiową, licząc na niezauważenie przez Brytyjczyków relokacji obu okrętów.

W obawie przed szpiegami lub zbyt gadatliwymi osobnikami, nawet kapitanowie krążowników dowiedzieli się od admirała o planie rejsu dopiero po wyjściu w morze!

Jaka była przyczyna tak szybkiego i tajnego działania? Otóż włoski morski attache w Istambulu przekazał 15 lipca po południu, że trzy nisko siedzące w wodzie – a zatem pełne - brytyjskie rzeczne zbiornikowce, mające od 1.500 do 2.000 GRT przeszły przez Bosfor, kierując się ku Dardanelom. Następnego dnia dodał, że zbiornikowce stanęły na kotwicy przy mieście Çanakkale, leżącym prawie u ujścia cieśniny do Morza Egejskiego, i czekają tam na trzy brytyjskie parowce, właśnie kończące załadunek w Istambule. Attache dodał także, że na klapach zbiornikowców stoją czołgi. Jego meldunek był tak bardzo precyzyjny, że zawierał nawet nazwy wszystkich sześciu statków. Jak widać, niemiecka siatka szpiegowska w Turcji działała wręcz pokazowo.

I to właśnie ten sześciostatkowy, idący bez eskorty (!) konwój miały rozbić w pył włoskie krążowniki. Bułka z masłem.

***

Na Morzu Egejskim sporą aktywność przejawiały włoskie okręty podwodne, uprzykrzające życie konwojom chodzącym pomiędzy Dardanelami i Egiptem – ot takim choćby jak przedstawiony powyżej. Z tego to właśnie powodu, konwój mający wyjść z Egiptu na północ otrzymał daleką przeciwpodwodną osłonę w postaci 2 Flotylli Niszczycieli w składzie „Hasty”, „Hero”, „Hyperion” i „Ilex”. Daleką, ponieważ okręty miały za zadanie nie bezpośrednią eskortę, ale czyszczenie trasy konwoju z włoskich okrętów podwodnych w południowej części Morza Egejskiego.

„Ilex” należy do mniej znanych okrętów Royal Navy. Przetrwał wojnę, a jego największym sukcesem było zatopienie – z pomocą niszczyciela „Echo” – włoskiego okrętu podwodnego „Nereide” 13 lipca 1943 roku


Część dalekiej eskorty stanowiły także australijski lekki krążownik „Sydney”, płynący w zespole z brytyjskim niszczycielem „Havock”. Ich zadaniem również było czyszczenia drogi konwoju, ale także – gdyby się pojawiła okazja – atakowanie konwojów, chodzących pomiędzy Włochami a Morzem Czarnym. Turcy robili interesy ze wszystkimi chętnymi!

Szóstka okrętów wyszła razem z Aleksandrii po północy 18 lipca, ale na morzu zespoły rozdzieliły się, idąc na wyznaczone akweny.

***

Włoskie krążowniki konsekwentnie szły wyznaczoną trasą. 19 lipca słońce wzeszło o 5:15. Przydałoby się wyrzucić w powietrze choćby jeden z dwóch posiadanych Ro.43, ale Casardi uznał, że przy obecnym stanie pogody jest to zbyt ryzykowne: wiał silny północno-zachodni wiatr, a morze było niespokojne. Pewnie inaczej by to wyglądało gdyby włoskie wodnosamoloty startowały ze śródokręcia, wzlatując pod kątem prostym do linii kadłuba – jak u Brytyjczyków - ale na krążownikach stały one przed pierwszym działem, startując idealnie w kierunku dziobu. Wprawdzie zgodnie z planami lotniczy zwiad miał być wykonany przez maszyny z Rodos i Leros, ale w niczym one nie pomogły. Kolejna próba dokonana na „Colleonim” o szóstej rano również nie wypaliła, tym razem z powodu awarii samolotu.

Samoloty z baz lądowych które wystartowały 18 lipca, nie znalazły przeciwnika. Dzień później miały wzbić się w powietrze stacjonujące na Leros łodzie latające CANT Z.501, ale wszystko poszło nie tak:
- pierwszy z samolotów przerwał start o 4:45 z powodu przegrzania silnika, spowodowanego stanem morza;
- drugi wystartował o 4:50, ale wrócił po godzinie z powodu kłopotów z silnikiem;
- trzeci i czwarty wystartowały dopiero o 6:20 i 6:50, ale wtedy było już za późno, aby mogły mieć jakikolwiek wpływ na wydarzenia owego ranka.

6:17. Krążowniki idą 25 węzłami, regularnie zygzakując. Po 12 milach miały wejść w Kanał Cerigotto, przesmyk dzielący Kretę od wyspy Cerigotto, obecnie Antikythera.

Antikythera znajduje się w lewym górnym roku mapy. Nieco poniżej widać Spanta Cape (Przylądek Spanta), występujący u nas pod nazwą Przylądek Spada


Oddajmy głos marynarzowi z „Colleoniego”:

„Rankiem 19 lipca okręt budził się ze zwykłymi odgłosami. Horyzont pokrywała gęsta mgła. Czekał nas kolejny dzień, gdy nagle powietrze przeszył głos trąbki, a zaraz po nie niej ostra komenda „Alarm bojowy!” W jednej chwili byliśmy na posterunkach: czujni, z wyostrzonymi nerwami, gotowi wypełniać rozkazy. Na horyzoncie płyną dwa okręty”.

W rzeczywistości o 6:17 dostrzeżono przed dziobem cztery okręty, idące w szyku torowym w kilometrowych odstępach. Dystans wynosił 18 mil. Pomimo że jednostki miały w tle wschodzące słońce, Włosi trafnie zidentyfikowali je jako brytyjskie niszczyciele – były to okręty 2 Flotylli Niszczycieli. Brytyjczycy także zamierzali przejść Kanałem Cerigotto, tyle że oni nadpływali od wschodu, a Włosi od zachodu.

Pierwszym brytyjskim okrętem na którym o 6:22 dostrzeżono obce jednostki był „Hyperion”. Schodzący właśnie na śniadanie obserwator spojrzał jeszcze raz przez lornetkę, po czym krzyknął „Dwa krążowniki dziób prawa burta, sir”, po czym dodał „I to są Włosi!”

Krótko potem dowodzący „Hero” Hilary Worthington Biggs zgłosił to na „Sydney”, podając swoją pozycję. W tym czasie australijski krążownik wraz z „Havockiem” znajdował się zaledwie o 40 (lub 60) mil na północ-północny wschód.

Czwórka niszczycieli wykonała zwrot o 60 stopni na prawą burtę, podnosząc bojowe bandery i gwałtownie przyspieszając z 18 do 31 węzłów. Nie chodziło tu oczywiście o ucieczkę, tylko o skłonienie Włochów do pościgu, mającego zbliżyć ich do nadciągającego australijskiego krążownika.

Na „Sydney” poszedł kolejny, bardzo szczegółowy meldunek podający szybkość i kursy zarówno czwórki niszczycieli, jak i włoskich krążowników.

W trakcie zmiany kursu znajdujące się najbliżej wroga „Hyperion” i „Ilex” otworzyły ogień, wsparte przez rufowe działa „Hyperiona”, ale dystans był zbyt wielki dla 120-milimetrówek. Niszczycieli z kolei ścigały włoskie salwy, ale żaden pocisk nie doszedł do celu – stojące w tle słońce znacznie utrudniało celowanie. Włosi wystrzelili także torpedy, ale trafienie szybkich niszczycieli z 18 kilometrów było oczywiście nierealne. Niszczyciele przyspieszyły teraz do 35 węzłów, na co Włosi odpowiedzieli wyśrubowanymi ponad miarę 32 węzłami, ryzykując awarię maszyn.

Niszczyciele położyły zasłonę dymną, która wraz z poranną mgłą uczyniła je niewidocznymi. Włosi wstrzymali ogień.

Casardi polecił zmniejszyć szybkość do 30 węzłów, oddalając tym samym możliwość awarii maszyn. Wysłał także wiadomość do dowódcy obszaru przedstawiając sytuację, podając pozycję i w końcu prosząc o przysłanie bombowców. Cztery minuty później Włosi wznowili ostrzał.

Hugh St. Lawrence Nicolson, dowódca „Hyperiona” bezustannie informował komandora Johna Collinsa na „Sydney” o sytuacji, kursach i prędkości. Australijczyk obierał wiadomości nie potwierdzając ich, aby nie zdradzać swojej obecności. Liczył na to, że dwa włoskie krążowniki nie będą unikać walki z czterema niszczyciela, a tym samym pozostaną na placu boju.

„Sydney” i jego dowódca, komandor John Collins
,

O 7:20 z „Sydney” dostrzeżono na horyzoncie dym, a sześć minut później oba, odległe o 21 kilometrów, krążowniki. Gdy o 7:26 Australijczycy otworzyli ogień, było to tak samo zaskakujące dla Włochów jak i czwórki niszczycieli, na których przecież nie wiedziano, iż „Sydney” był aż tak blisko! Nie musząc się już teraz kryć, Collins powiadomił o sytuacji swego zwierzchnika, admirała Cunnighama.

Zanim opiszemy przebieg bitwy, porównajmy główne uzbrojenie obu stron:

WŁOSI
16 dział 152 mm
12 dział 100 mm
8 wyrzutni torpedowych

ICH PRZECIWNICY
8 dział 152 mm
20 dział 120 mm
4 działa 100 mm
50 wyrzutni torpedowych

Nie licząc ogromnej dysproporcji w liczbie wyrzutni torpedowych, artyleria włoskich krążowników stanowiła większą siłę ogniową, zwłaszcza przy walce na dużych odległościach, gdzie liczyłyby się jedynie działa 152 mm. Dodajmy jednak, że włoskie jednostki były wolniejsze, a ponadto stopnia wyszkolenia ich załóg nijak nie dawało się porównać z wysokiej klasy marynarzami przeciwnika.

Australijczycy byli znakomicie wyszkoleni: już pierwsza salwa z „Sydney” spadła przed dziobem „Colleoniego”


Włosi z miejsca odpowiedzieli na ogień „Sydney”, do którego dołączyły tymczasem wszystkie niszczyciele, tworząc jeden duży zespół.

„Colleoni” na pełnej szybkości, widziany z australijskiego krążownika


7:31. Krążowniki odpowiadają na ogień „Sydney”, ale mając dalmierze w kiepskim stanie chcą odskoczyć od otoczonego niszczycielami nieprzyjaciela. Odwracają się rufami, próbując ucieczki, co z kolei powoduje, że mogą teraz ogryzać się jedynie z dział rufowych, redukując siłę ognia aż o 50 procent!

Pierwszy celny pocisk trafił w „Bande Nere” nie powodując poważnych szkód, ale za to zabijając czterech marynarzy. Włosi skorygowali kurs, całkiem słusznie skupiając swą uwagę na najgroźniejszym przeciwniku, którym był oczywiście „Sydney”. Pierwsza pełna salwa była zbyt długa, ale już kolejna obramowała krążownik. O losach bitwy zadecydowała ostatecznie ogromna różnica w wyszkoleniu artylerzystów, oraz oficerów kierujących ogniem. Australijczycy strzelali nie tylko celnie, ale przed wszystkim dużo szybciej! Wystarczy powiedzieć, że podczas dwugodzinnej bitwy „Sydney” wystrzelił aż 956 pocisków 152 mm i ponad 1300 innego kalibru, podczas gdy Włosi mogli pochwalić sie zaledwie 500 pociskami w ciągu trzech godzin (wliczając w to ostrzał niszczycieli na początku bitwy). Różnica przytłaczająca!

Po bitwie. Spalona farba na lufach dział artylerii głównej „Sydney” świadczy o wielkiej liczbie wystrzelonych pocisków. Wewnątrz wież, ledwo żywi z powodu zmęczenia i wysokiej temperatury marynarze bez przerwy polewali wodą rozgrzane elementy dział


7:38. Niszczyciele zmieniły kurs tak manewrując, aby wyjść na pozycję do ataku torpedowego. Otwarto także ogień z dział 120 mm, ale już po pięciu minutach przerwano go, ponieważ przeciwnik był zbyt odległy. Jedynie „Sydney” strzelał nieustannie.

Chcąc poprawić swoją sytuację, admirał Casardi rozkazał położyć zasłonę dymną, przez co dokładność ognia australijskiego okrętu gwałtownie pogorszyła się. „Bande Nere” poszedł o 90 stopni w prawo (na południowo-zachodni kurs „ucieczkowy”. Za nim szedł „Colleoni”, którą to sytuację przedstawia poniższe zdjęcie. Przyciśnięci koniecznością, Włosi ponownie podnieśli prędkość do 32 węzłów.

„Colleoni” widziany z „Bande Nere”


7:46. Kolejny zwrot Włochów , którzy ponownie ujrzeli przeciwnika. Z 19 kilometrów zidentyfikowali krążownik typu Sydney, ale za to pomyłkowo ocenili towarzyszący mu niszczyciel „Havock” – otóż uznali go za lekki krążownik typu Gloucester, wyraźnie silniejszy od „Sydney”. Przypomnijmy, że australijski okręt miał 8 dział 152 mm, podczas gdy „Gloucester” aż 12, identycznego kalibru! W tej chwili włoskie serca musiały mocno zadrżeć!

Przez następne minuty obie strony ostro manewrowały, chcąc wyjść na najdogodniejszą pozycję. O 8:01 kolejny zwrot ponownie pozwolił Włochom na oddawanie salw burtowych.

Wreszcie brytyjskim niszczycielom udało się zbliżyć do co chwila zmieniających kurs krążowników. Skróciły dystans na tyle, że ich 120-milimetrówki mogły wyrządzić istotne szkody, zwłaszcza że opancerzenie włoskich jednostek było dalekie od doskonałości.

8:15. Bliskość lądu wymusiła na włoskich okrętach manewr, którzy zbliżył je do przeciwnika na 16 kilometrów. Artyleria krążowników niby wstrzelała się, ale w rezultacie tylko jeden pocisk doszedł celu, przebijając na wylot komin „Sydney”.

,

W odpowiedzi australijski krążownik trafił dwa razy „Bande Nere” i trzy razy „Colleoniego”.

Dramat Włochów rozpoczął się o 8:23, kiedy to pociski z „Sydney” coraz częściej dochodziły celu. Interesujące, że brytyjskie niszczyciele nadal nie potrafiły poważnie zagrozić przeciwnikowi!

Pocisk trafił w rufę „Colleoniego”, unieruchamiając ster. Szczęśliwie dla Włochów akurat w tej chwili był on ustawiony w pozycji „0”, co zapobiegło zataczaniu kręgów. Zaraz potem okręt dostał dwa trafienia: jedno w mostek co przyniosło śmierć i rany wielu spośród tam obecnych – wśród tych ostatnich był kapitan Umberto Novaro – podczas gdy inny trafił w śródokręcie w pobliżu wyrzutni torpedowych, wybuchając w tunelu prawoburtowej śruby. Eksplozja poważnie uszkodziła tylne kotły numer 5 i 6 unieruchamiając je, a także zniszczyła główny kolektor pary oraz wiele rurociągów. Przegrzana para momentalnie zabiła wszystkich w pobliżu.

Chwila, w której nad okrętem pojawił się ogromny obłok pary. Zdjęcie wykonane z „Sydney”, po lewej jeden z niszczycieli


Gęsty dym z rozbitego kotła unosi się na „Colleonim” – kolejne zdjęcie z „Sydney”



Fatalnym zbiegiem okolicznością dla włoskiego krążownika było to, że nagle na środokręciu zabrakło prądu, który był niezbędny do przesyłania pocisków dziobowym działom 152 mm, a także części dział 100 mm! Fatalne trafienie zabiło także lub poraniło większość marynarzy obsługujących wyrzutnie torpedowe. To samo dotyczyło ludzi z artylerii przeciwlotniczej.

Zniszczenie głównego kolektora pary pozbawiło wody wszystkie kotły, także te nietknięte przez pociski. „Colleoni” gwałtownie stracił szybkość, i o 8:24 znalazł się zaledwie o pięć mil od Przylądka Spada.

Awaria maszyn został zgłoszona na „Bande Nere”, który występując samotnie wobec sześciu przeciwników, prawie natychmiast ruszył na południe, aby, mówiąc wprost, zwiać z pola bitwy!

Czas przedstawić mapkę bitwy przy Przylądku Spada


Mając przed sobą tylko jednego, i to unieruchomionego przeciwnika, niszczyciele zbliżyły się do skazanego na zagładę okrętu, po czym otworzyły ogień.

Sekwencja zdjęć pokazuje bezlitosne rozstrzeliwanie – trudno to inaczej nazwać - unieruchomionego krążownika. Zdęcia wykonano z pokładu „Hyperiona”
, ,

Pomimo beznadziejnej sytuacji, kapitan Umberto Novaro postanowił walczyć do końca co było decyzją tyle bohaterską, co bezsensowną – jedyne przecież co mógł tym osiągnąć, to powiększenie skali rzezi wśród swej załogi. Aby pokazać że nie ma zamiaru się poddawać, utrzymywał ogień z ostatnich trzech sprawnych luf rufowych wież.

„Sydney” trafiał raz za razem, a i 120-milimetrówki niszczycieli udowodniały co chwila, że opancerzenie włoskiego krążownika jest zbyt słabe, aby miało teraz jakiekolwiek znaczenie. Zakres uszkodzeń na „Colleonim” powiększał się, i w końcu okręt strzelał tylko z dział 100 mm, które mogły być ustawiane ręcznie.

8:38. Gdy dystans między okrętami zmalał do niecałych 7 kilometrów, „Sydney”, „Hasty” i „Hero” – bo to one znajdowały się w tej odległości – wstrzymały ogień. Wiedząc że „Colleoni” już im nie ucieknie, okręty zaczęły ścigać „Bande Nere”, gęsto go ostrzeliwując. Krążownik raz zdrowo oberwał, ale na jego szczęście już o 9:30 „Sydney” wstrzymał ogień oraz zaprzestał pościgu, ponieważ po prostu zabrakło mu amunicji: jedynie dziobowe działo miało jeszcze pociski 152 mm – całe 10 sztuk...

„Hero” i „Hasty” kontynuowały pościg otwierając od czasu do czasu ogień z dziobowych wież w nadziei, że zmieniający często kurs krążownik wejdzie w zasięg ich dział, ale cel był wciąż zbyt daleko. O 10:20 „Hero” zasygnalizował na „Sydney” „Niestety, nie dopadłem go” i osiem minut później wraz z „Hastym” odebrał rozkaz nakazujący powrót do krążownika, dla udzielenia mu osłony przeciwpodwodnej. Po dołączeniu niszczycieli Collins zmienił kurs na prowadzący do Aleksandrii redukując szybkość do 25 węzłów po to, aby mogły go dogonić pozostałe okręty, wykonujące obecnie zadanie specjalne.

Owym zadaniem było dobicie „Colleoniego” i przypisano je „Hyperionowi” i „Ilexowi”. Sporo za nimi szedł „Havock”. Pierwsze dwa niszczyciele znajdowały się o ponad 13 kilometrów od unieruchomionego okrętu, ale o 8:30 dystans zmalał do 4,5 kilometra. Przez cały czas Brytyjczycy prowadzili intensywny ostrzał, dewastując nieszczęsny okręt. System generatorów został rozbity tak skutecznie, że wewnątrz okrętu panowały kompletne ciemności, rozjaśniane jedynie tu i ówdzie zapałkami i zapalniczkami. Mostek i nadbudówka były poszarpane przez pociski, niosącymi śmierć i kalectwo coraz większej liczbie włoskich marynarzy.

Gdy 100-milimetrówki wystrzelały wszystkie pociski które znajdowały się pod ręką wstrzymały ogień, ponieważ nie działał żaden system, który mógłby dostarczyć kolejne.

Collins rozkazał „Hyperionowi” i „Ilexowi” użycie torped. Pierwsza z nich trafiła w dziobową część krążownika odrywając 30-metrowy fragment kadłuba, który prawie natychmiast zatonął (na zdjęciu widoczny wystający z wody fragment dziobu)


Interesujące, że kilka innych torped wystrzelonych zaledwie z 1200 metrów, i to do nieruchomego celu, chybiło przechodząc przed i za kadłubem „Colleoniego”!

„Hyperion” przed chwilą wystrzelił torpedę, widać jej ślad na wodzie


„Hyperion” zbliżył się na kilkaset metrów do „Colleoniego”. Pomimo że okręt nie miał dziobu, stał nadal na równej stępce bez śladu przechyłu czy przegłębienia. Nicolson, dowódca niszczyciela przez chwilę się zastanawiał czy nie warto by wysłać grupę pryzową dla zdobycia tajnych dokumentów i kodów, ale wtedy nadbudówkę objął ogromny płomień, po czym mostek uległ zniszczeniu przez silną eksplozję.

Nicolson wystrzelił swoją ostatnią torpedę, która przypieczętowała los krążownika.

,

Ostatnie chwile „Bartolomeo Colleoniego”. Okręt zatonął o 9:59
, ,

Poważnie ranny kapitan Novaro zamierzał pójść na dno z okrętem, ale za gorącą namową oficerów odstąpił od tego zamiaru.

***

Z 630 marynarzy tworzących załogę krążownika, ponad pięciuset unosiło się na wodzie. Nie ocalała żadna szalupa i jedynie kilka niewielkich tratew. „Hyperion” i „Ilex”, a później także i „Havock” podeszły do rozbitków, wywieszając na burtach siatki.

Do 10:24, kiedy to „Hyperion” i „Ilex” odebrały rozkaz dołączenia do Collinsa, oba okręty wyciągnęły z wody odpowiednio 35 i 230 rozbitków. 58 z nich było rannych, w tym 25 ciężko. Pomimo starań włoskiego i angielskiego lekarza, trójka z nich zmarła tejże nocy.

Rozbitkowie na pokładzie HMS „Ilex”


Na miejscu pobojowiska pozostał tylko „Havock”, kontynuując akcję ratowniczą.

, ,

O 11:38 „Havock” poinformował Collinsa, że rozbitkowie powiedzieli, iż spodziewane było wsparcie silnego zespołu, ukrytego gdzieś tam za horyzontem. Ta informacja utwierdziła komandora w przekonaniu że dobrze zrobił nie każąc niszczycielem kontynuowania pościgu za „Bande Nere”, który prawdopodobnie chciał je wciągnąć w pułapkę. Za tym domniemanym zamiarem miał przemawiać fakt, że okręt uciekał na wschód, zamiast na zachód, co byłoby logiczniejsze i przede wszystkim bezpieczniejsze. Po wojnie nie udało się jednak uzyskać potwierdzenia tej teorii.

O 12:37, gdy na „Havocku” znajdowało się już 260 rozbitków – wśród nich kapitan Umberto Novaro - dostrzeżono nadlatujące od południa sześć włoskich bombowców Savoia-Marchetti SM.79. Zagrożony atakiem okręt przerwał swą humanitarną akcję, i pełną szybkością ruszył w kierunku Aleksandrii.

Jedno z poważniejszych moim zdaniem źródeł twierdzi jednakże, że „Havock” został dwukrotnie zaatakowany. W wyniku podwodnej eksplozji 250-funtowej bomby blisko burty utworzyła się w niej dziura, przez którą wdarła się woda, zalewając kotłownię numer 2. Po kilkunastu minutach gorączkowej pracy udało się jednak zażegnać niebezpieczeństwo, a okręt mógł rozwinąć 24 węzły.

Z liczącej 630 osób załogi brytyjskie niszczyciele uratowały 525 marynarzy, z których dwunastu zmarło od ran. 23 lipca, w aleksandryjskim szpitalu zmarł także kapitan Novaro, odznaczony pośmiertnie Złotym Medalem za Waleczność. W uznaniu jego waleczności, Brytyjczycy wyprawili mu uroczysty pogrzeb ze wszystkimi wojskowymi honorami.

Ostatnich siedmiu rozbitków zostało uratowanych przez włoski okręt w skrajnym przypadku nawet po 42 godzinach od zatonięcia krążownika.

A straty aliantów? No cóż, jeden lekko ranny na „Sydney” (był zbyt blisko komina, gdy ten został trafiony) oraz dwóch – również lekko rannych – ludzi z kotłowni numer 2 na „Havocku”. I to już wszystko.

Niewielu rozbitków miało na sobie umundurowanie...


...a niektórzy nawet w takich chwilach nie tracili dobrego humoru


Już na lądzie. Na pierwszym zdjęciu w szpitalu, a na trzecim już elegancko ubrani maszerują do jenieckiego obozu. Dla nich wojna trwała niecałe półtora miesiąca

, ,

--

Post zmieniony (20-07-20 13:13)

 
10-07-20 19:47  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Nie wiedziałem, że unicestwienie Colleoniego zostało aż tak bogato udokumentowane na zdjęciach.
Przy okazji: skąd (z jakiego opracowania) pochodzi mapka?

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
11-07-20 08:00  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dużo zdjęć jest na włoskojęzycznym necie i stamtąd ściągnąłem sporą część. Nawet odrzuciłem kilka w których ujęcia tylko trochę różniły się od tych, które wybrałem.

Tak w ogóle to jeśli piszę o niemieckiej jednostce, to większość informacji ściągam z niemieckojęzycznego netu, o włoskiej - z włoskojęzycznego czy też francuskiej - z francuskojęzycznego. Wychodzę z założenia że o danej jednostce najwięcej mają do napisania ludzie z tego kraju.

Potem wszystko tłumaczę guglem na angielski (na szczęście tłumaczenia na angielski z każdego chyba języka są tam generalnie wysokiej jakości) , dodaję informacje znaleziony w angielskojęzycznym necie i mam na ogół kilkadziesiąt stron wydruku z których wyciskam moje Opowieści. Dla przykładu na temat "Zamzama" (tego z Opowieści o "Atlantisie") - którego historię też opiszę - mam około 80 stron wydruku z wielu źródeł, z czego wydobędę i uszereguję kolejność i opis wydarzeń, przy różnych wersjach tego samego wydarzenia wybieram tę najbardziej prawdopodobną (szukam jej potwierdzenia w innych opracowaniach), powybieram fragmenty najciekawszych wspomnień świadków itp itd. Na ogół jest to cholernie żmudna i czasochłonna praca, przy której samo pisanie to mały pryszcz.

Co do mapki: nie uwierzysz jakie to było proste. Wpisałem w gugla "cape spada battle 1940 map" i - voila!

A propos angielskiego: w środę byłem na wiecu niejakiego Rafała :-) i za plecami usłyszałem "Who's speaking English here?" Pytał facet z kamerzystką. No to się zgłosiłem, po czym udzieliłem dziesięciominutowego wywiadu na tematy wyborcze/polityczne dla telewizji CNN. Śfjatowe rzycie :-)

--

 
16-07-20 13:19  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 546

CZTERECH KAPELANÓW

Amerykański pasażerski parowiec „Dorchester” (5.649 GRT) był jednym z trzech siostrzanych statków – pozostałe dwa to „Chatham” i „Fairfax” - przekazanym w lipcu 1926 roku armatorowi Merchants and Miners Transportation Company. Mogąca zabrać 314 pasażerów jednostka pływała wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów, wożąc turystów pomiędzy Bostonem, Providence, Filadelfią, Baltimore, Norfolkiem, Newport, Savannah, i portami Florydy: Jacksonville, West Palm Beach i wreszcie Miami.



Wielu z owych turystów korzystało z możliwości zabrania ze sobą samochodów, służących im potem w wakacyjnych eskapadach. Interesująco przedstawiała się informacja odnośnie warunków przewożenia pojazdów:
„Przyjedź na keję z minimalną ilością paliwa w zbiorniku. Przed załadunkiem benzyna zostanie usunięta. W porcie przeznaczenia wlejemy za darmo do zbiornika jeden galon, bądź też ilość niezbędną do dojechania do najbliższej stacji benzynowej”

Jak reklamował się armator: „Kabiny i pomieszczenia pasażerskie zostały tak zaprojektowane, aby zagwarantować luksusowy komfort. Zgodnie z najnowszymi trendami budownictwa okrętowego, pomieszczenia te są dopracowane do najdrobniejszego szczegółu, tak jak w najlepszych hotelach”.

I rzeczywiście. W każdej kabinie znajdował się elektryczny wentylator i telefon, a wielkie zamrażarki pozwalały na delektowanie się lodami nawet w najgorętsze dni. Na pokładzie szalupowym stał pawilon taneczny, w którym pierwszorzędny zespół przygrywał codziennie do tańca pomiędzy 10:30 i 12:00, oraz od 21:00 do 23:00. W ciągu dnia w muzycznym salonie odbywały się recitale, a w przerwach – o ile statek nie znajdował się zbyt daleko od lądu - nadawano muzykę z radia.

Ponieważ przyjęty był angielski zwyczaj picia herbaty o piątej po południu (five o’clock tea), pomiędzy 16:30 a 17:00 w holu ogólnym hostessy serwowały wiele jej rodzajów. Do tego gry pokładowe, stoliki dla karciarzy i obszerna biblioteka. W niedziele o 11:00 w salonie muzycznym odbywała się msza. Pasażerowie mogli wysyłać i odbierać radiowe wiadomości, a pomimo stosunkowo krótkich rejsów, na statku znajdował się zakład fryzjerski. I na koniec, niezależnie od kolacji o 19:00, pomiędzy 21:00 a 23:00 wszystkim chętnym serwowano „nocny lunch”. Jednym słowem statek był rzeczywiście luksusowy, i bez wątpienia tylko bardzo dobrze sytuowanych stać było na kupno biletów.



Pozachwycaliśmy się „wypasionym” statkiem, czas teraz, aby przedstawić jego dużo mniej elegancką i gorzej wyposażoną wersję.

W lutym 1942 „Dorchester” został wyczarterowany przez US Army Transport, której to nazwy z pewnością nie trzeba przekładać na polski. W nowojorskiej stoczni eleganckie wnętrza zmieniono w pomieszczenia dla żołnierzy, zwiększono liczbę szalup oraz tratew, no i oczywiście zamontowano uzbrojenie: na dziobie działo 76 mm, na rufie 102 mm a oprócz tego cztery działka 20 mm. Zamiast 314 pasażerów i 90 członków załogi, na statku znalazło się miejsce dla 750 żołnierzy i 130-osobowej załogi plus 23 do obsługi dział.

,

W służbie pozostali prawie wszyscy oficerowie z czasów pokoju, w tym kapitan Kendrick. Marynarka przysłała jedynie ludzi do obsady dział, oraz sygnalistów.

Kendrick zrobił pięć rejsów, po czym ze szczerym uczuciem ulgi przeszedł na emeryturę. Zastąpił go kapitan Hans Jorgen Danielson.

29 stycznia 1943 roku „Dorchester” wyszedł z St. John’s na Nowej Funlandii w niewielkim konwoju SG-19, składającym się także z frachtowców „Biscaya” i „Lutz”, a eskortowanym przez kutry Coast Guard: duży „Tampa” i dwa mniejsze czyli „Escanaba” i „Comanche”. Wszystkie miały sonar, ale żaden nie mógł pochwalić się radarem.

„Tampa”


„Escanaba”


„Comanche”



Transportowiec przewoził w drodze na Grenlandię – gdzie znajdowały się amerykańskie bazy lotnicze – 751 żołnierzy i cywilów. Wśród tych pierwszych znajdowała się czwórka kapelanów różnych wyznań, wszyscy w stopniu porucznika.

Od lewej: rabin Alexander David Goode, metodysta George Lansing Fox, Clark Poling z Pierwszego Reformowanego Kościoła oraz katolicki ksiądz John P. Washington


Wszyscy oni zgłosili się do wojska po ataku na Pearl Harbor, chcąc choćby i za cenę życia służyć żołnierzom duchową pomocą. Gdy dowiedzieli się że „Dorchester” zawiezie ich nie na front, ale do stacjonujących na Grenlandii lotników, niezadowolenie i rozczarowanie było oczywiste. No ale cóż, rozkaz to rozkaz.

Statek wiózł także ponad 1000 ton zaopatrzenia. O ile kapitan Danielson odpowiadał za cały statek, to żołnierze i podoficerowie podlegali bezpośrednio starszemu sierżantowi Warshowi, podlegającemu z kolei głównemu dowódcy transportu, kapitanowi armii Prestonowi S. Kreckerowi. Obsługa dział nadal podlegała kapitanowi Williamowi H. Arpaia z Rezerwy Royal Navy. Ich skład to 18 artylerzystów, 3 sygnalistów i dwóch radiowców.

***

Pomimo wprowadzenia ostrych zasad bezpieczeństwa, w St. John’s niewiele udawało się ukryć przed oczami lokalnych szpiegów, i dlatego wiadomość o wyjściu na Grenlandię konwoju SG-19 szybko dotarła do Niemców, którzy skierowali na jego trasę cztery okręty podwodne. Jednym z nich był odbywający dziewiczy patrol U-233, dowodzony przez kapitana marynarki Karla-Jürga Wächtera. To on zaatakował „Dorchestera”.

Karl-Jürg Wächter


***

Konwój szedł w następującym szyku: 2 kilometry na prawo od dziobu przed trzema statkami ustawiony był „Escanaba”, a w tej samej odległości ale na lewo od dziobu znajdował się „Comanche”. Kilkaset metrów za nimi płynął „Tampa”, zygzakując od lewej do prawej i z powrotem.

Po otrzymaniu na „Tampie” ostrzeżenia z dowództwa o bardzo prawdopodobnej obecności w pobliżu okrętu podwodnego, o 15:30 przekazano je na „Dorchester”. Z transportowca przekazano z kolei tę informację na pozostałe jednostki konwoju.

Kapitan Arapia natychmiast postawił swoich ludzi w stan gotowości bojowej. Obsadzono działa, przy których stały otwarte skrzynki z amunicją. Zdjęto osłony luf. Artylerzyści dostali rozkaz natychmiastowego strzelania w wodę, w przypadku zauważenia śladu torowego torpedy. Po zapadnięciu zmroku obsada 20-milimetrówek miała w takiej sytuacji otworzyć na ślepo ogień w kierunku, z którego szła torpeda. Zdawano sobie sprawę z tego że aby uniknąć wykrycia przez sonar, U-boot będzie musiał atakować wynurzony, przez co wydany szybkostrzelnym działkom rozkaz był całkiem sensowny.

Wieczorem w głośnikach rozległ się głos Danielsona: „Słuchajcie! To dotyczy każdego żołnierza. I uwaga: każdy żołnierz ma obowiązek spania w ubraniu i w kamizelce ratunkowej. Powtarzam: to rozkaz! Na drodze mamy okręt podwodny. Jeśli uda się nam przetrwać noc, rankiem będziemy mieli osłonę powietrzna z bazy lotniczej na Grenlandii, i oczywiście będziemy mieli ją aż do wejścia do portu”.

Kapitan Krecker dał Arapii swoich ludzi na dodatkowych obserwatorów, co powiększyło ich liczbę do 34, aczkolwiek większość z nich nie miała lornetek. Arapia powiedział im czego wypatrywać – także gór lodowych! - i jak składać meldunki na mostek.

Konwój wlókł się 10 węzłami, a wskazówki zegarów zdawały się nie poruszać. Zmarznięci do cna artylerzyści wreszcie doczekali się zmiany. Kapitan powiedział Kreckerowi i Arapii że jeśli nic się nie stanie do północy to nie grozi im już atak, jako że o tej porze mieli wejść w obszar gór lodowych, będących – zwłaszcza dla U-bootów – śmiertelnym zagrożeniem. Niestety Danielson nie docenił gotowości wroga do poniesienia ogromnego ryzyka.

Krótko przed północą Arapia sprawdził ludzi na stanowiskach, po czym zszedł do kabiny. I teraz napotykamy dwie różniące się informacje co do godziny, w której statek został storpedowany.

W oficjalnym trzystronicowym raporcie sporządzonym przez porucznika Stebbinsa z Rezerwy Royal Navy, a zatytułowanym „Podsumowanie zeznań ocalałych z SS DORCHESTER” czytamy iż nastąpiło to o 3:55. Z kolei w obszerniejszym, sześciostronicowym, również oficjalnym, raporcie kapitana Arapii, nastąpiło to o 0:55. Ponieważ jednak Stebbins opierał się na zeznaniach osób trzecich, a Arapia opisał własne przeżycia, przyjmujemy jego wersję. Oto co napisał w raporcie:

„O 2455 torpeda trafiła DORCHESTER w śródokręcie po prawej burcie. Bez wątpienia torpeda szła głęboko pod wodą, bo nie wydawała głośniejszego dźwięku. Maszyny przestały działać, wszystkie światła pogasły i statek przechylił się 30 stopni na prawą burtę. Nikt z obserwatorów nie widział niczego ani nie słyszał poza świstem tuż przed eksplozją”

Arapia napisał także, iż odgłos eksplozji był bardzo słaby. Jego słowa można by uznać za przesadę, gdyby nie zeznania innych:
- Marynarz który raz już był storpedowany zeznał, że eksplozja była dużo cichsza, niż ta na jego poprzednim statku;
- Wybuchu nie usłyszano na żadnym eskortowcu;
- Śpiący w chwili ataku drugi oficer „Dorchester” pomyślał, że statek uderzył w kawałek lodu i nawet nie pomyślał, że to mogłaby być eksplozja torpedy;
- Spora grupa rozbitków twierdziła że wybuch był stłumiony tak, jakby nastąpił głęboko pod wodą. Wstrząs był znaczny, ale hałas niewielki.

Intrygujący przypadek.

Wracamy do relacji Arapii:

„Natychmiast rozpętało się pandemonium. Żołnierze zaczęli wyrzucać za burtę tratwy, i wyskakiwać za burtę. Oba działa były naładowane. Jeden z artylerzystów przy 76-milimetrówce został wyrzucony [podmuchem eksplozji?] za burtę. Ponieważ statek natychmiast dostał przechyłu, było niemożliwe operowanie którymkolwiek z dział ... Mostek nie mógł nadać umówionego czerwonego sygnału świetlnego [nakazującego opuszczenie statku], ponieważ nie był prądu. Sześciokrotnie rozległ się gwizdek mgłowy [również mówiący o konieczności ewakuacji] ale gdy sygnał zaczęto powtarzać zabrakło do gwizdka pary, gwałtownie wydobywającej się z komina...

...Kiedy po raz ostatni widziałem kapitana, stał na skrzydle mostku. Spytałem czy pozbył się tajnych publikacji i dokumentów. Powiedział że nie, i że to ja powinienem to zrobić. Natychmiast poszedłem do jego kabiny i osobiście wyrzuciłem wszystkie dokumenty w perforowanej metalowej skrzyni przez prawą burtę. Spytałem kapitana czy coś widział [chodziło prawdopodobnie o okręt podwodny lub ślad torpedy], ale zaprzeczył. Pozostał na skrzydle i z jego zachowania wyglądało że nie wierzy, iż statek musi zatonąć. Po upewnieniu się że otworzenie ognia będzie bezsensowne, a także dlatego że statek gwałtownie przechylał się, wydałem rozkaz ludziom przy działach żeby zeszli ze stanowisk, i ewakuowali się.

Ja zszedłem ze statku po jego lewej stronie i wszedłem na tratwę. Było na niej 8 do 10 ludzi z obsady dział, którzy nawzajem sobie pomagali”... „Miałem 23 ludzi w swojej [artyleryjskiej] załodze, i 14 z nich zginęło”.

Tu porucznik podaje listę dziewięciu ocalałych szczęściarzy, wśród których znajdujemy dwa znajomo brzmiące nazwiska: Michael Nowinski i Chester Szymczak.

„Dorchester” miał 14 szalup, ale raport Stebbinsa podaje szczegóły tylko o siedmiu. I tak:
- numer 2 – Opuszczona na wodę, ale z powodu przeciążenia całkowicie zalała ją lodowata woda
- numer 4 – Przeciążona, wywróciła się dnem podczas opuszczania
- numer 6 – Z 51 rozbitkami w łodzi i 5 uwieszonymi jej linek doczekała ratunku
- numer 7 – Zniszczona eksplozją
- numer 8 – Nie zwodowana (!). Marynarz który stawił się przy niej daremnie czekał na kogoś do pomocy, aż w końcu podszedł do łodzi numer 6, przy wodowaniu której pomagał, i w której również doczekał ratunku
- numer 9 – Nie zwodowana z powodu uszkodzenia żurawików
- numer 13 – Obsadzona przez nieznaną liczbę rozbitków, których uratowano

Głównym powodem niewielkiej ilości wykorzystanych szalup był fakt, że silny przechył na prawą burtę uniemożliwił użycie łodzi z przeciwnej strony. Z kolei przypadek łodzi numer 8 dowodzi o fatalnym wyszkoleniu załogi: przecież w przypadku alarmu do każdej szalupy przypisani byli konkretni ludzie. Gdzie podziewali się ci od ósemki?

Niezwykłym jest fakt, że wielu pasażerów jakby do samego końca nie zdawało sobie sprawy z powagi sytuacji. Gdy po 25 minutach od storpedowania statek szedł na dno, widziano na nim wielu kurczowo trzymających się relingów ludzi, ewidentnie zbyt zszokowanych aby cokolwiek przedsięwziąć.



Gdy pozostałe jednostki konwoju dostrzegły wreszcie tragedię „Dorechstera”, podjęto na nich błyskawiczne decyzje. W jednym przypadku nawet zbyt błyskawiczną: oto oba frachtowce, „Lutz” i „Biscaya” jednocześnie postanowiły pójść na pomoc rozbitkom wykonując tak nieskoordynowane manewry, że „Lutz” został staranowany przez „Biscayę”, i z mocno uszkodzą prawą burtą musiał już martwić się tylko o siebie. Sytuację opanował płynący na „Tampie” dowódca eskorty który nakazał obu statkom ruszyć zygzakiem – dopiero teraz! – na Grenlandię, dołączając do nich w charakterze eskorty. „Escanaba” i „Comache” otrzymały rozkaz ratowania rozbitków.

„Escanaba” w akcji ratunkowej


***

Najwyższy czas poznać krótką historię czwórki kapelanów, których nazwiska winny być tu wydrukowane złotymi czcionkami.

Gdy rozpoczęła się ewakuacja, stanęli oni na pokładzie łodziowym przy skrzyni z kamizelkami, wydając je wszystkim nie mającym ich - a było ich wielu! Dlaczego, skoro Danielsen wydał przecież jasny rozkaz spania w ubraniu i kamizelkach? No cóż, rozkaz jakiegoś tam cywila to rozkaz, którego wielu żołnierzy nie posłuchało wychodząc z założenia że leżenie w kamizelce jest niewygodne, a poza tym przecież nikt w środku nocy nie przyjdzie ich kontrolować. W wyniku takiego myślenia później nie było już czasu na szukanie swojej kamizelki, jako że priorytetem było jak najszybsze wyjście na pokład.

Tchnący wewnętrznym spokojem John Washington udzielał rozgrzeszenia opuszczającym statek. Szeregowiec Charles Macli, przed wojną zawodowy bokser, bezskutecznie namawiał go do pójścia w jego ślady, ale ksiądz nawet nie ruszył się z miejsca. Inny żołnierz, Walter Miller, przyglądał się stojącym za relingiem żołnierzom bojącym się wskoczyć do lodowatej wody, gdy usłyszał wystraszony, drżący głos: „Nie mogę znaleźć mojej kamizelki”. Miller odwrócił się w porę, żeby ujrzeć George’a Foxa zdejmującego swoją kamizelkę i wręczającą ją młodemu żołnierzowi ze słowami „Oto ona, żołnierzu”. Krótko potem porucznik marynarki John Mahoney powiedział głośno że wraca do kabiny po rękawiczki. Zatrzymał go Alexander Goode, który zdjął z rąk własne i podał porucznikowi. Dodał „Nie martw się, Mahoney. Możesz je wziąć, mam drugą parę”. Dopiero później Mahoney uświadomił sobie że ktoś, kto szykuje się do opuszczenia statku, nie zabiera ze sobą dwóch par rękawiczek.

Żołnierz Grady Clark: „Gdy odpływałem od statku, obejrzałem się. Flary wszystko oświetlały. Dziób był podniesiony, a statek wślizgiwał się pod wodę. Ostatnie co widziałem, to Czwórka Kapelanów modlących się za bezpieczeństwo ludzi. Zrobili co tylko możliwe. Nie widziałem ich już więcej. Nie mieli szans bez kamizelek”.

Bardzo szybko swoje kamizelki oddali także Goode, Washington i Poling, a kiedy statek pogrążał się w wodzie mnóstwo rozbitków widziało ich, jak modlili się i śpiewali, udzielając błogosławieństwa. Zginęła cała czwórka.



W latach 1958 – 1982 w Waszyngtonie działało Historyczne Muzeum Figur Woskowych, gdzie zaaranżowano poniższą scenę


***

Straty w ludziach były ogromne. Z 904 osób śmierć poniosło aż 675, wśród nich także kapitan Danielson i kapitan Krecker, do końca zajmujący się swymi żołnierzami. „Escanaba” i „Comache” podjęły z szalup i tratew zaledwie 229 rozbitków, i tylko mała garstka z nich została wyciągnięta wprost z lodowatej wody, która przyniosła śmierć wielu ich kolegom.

***

W 1948 roku amerykańska poczta w dziwny sposób uhonorowała bohaterskich kapelanów, wydając taki oto znaczek z napisem CI NIEŚMIERTELNI KAPELANI... DZIAŁAJĄCY MIĘDZYWYZNANIOWO



Dlaczego uznaję działanie poczty jako dziwne? Po pierwsze tylko prawdziwie sokole oko może odczytać na kole ratunkowym nazwę DORCHESTER. Po drugie i najważniejsze, na znaczku NIE MA NAZWISK kapelanów. I dlatego jeszcze raz je tutaj przywołuję:
- Rabin Alexander David Goode
- Metodysta George Lansing Fox
- Clark Poling z Pierwszego Reformowanego Kościoła
- Katolicki ksiądz John P. Washington

***

Na koniec parę słów o sprawcy tej tragedii. Pomiędzy 3 lutego i 2 października 1943 kapitan Karl-Jürg Wächter na U-223 zatopił trzy statki mające 17.526 GRT. Na popularnej stronie uboat.net zaliczono mu także zatopienie 11 grudnia tegoż roku brytyjskiej fregaty „Cuckmere”, ale nie odpowiada to rzeczywistości. Okręt został jedynie poważnie uszkodzony torpedą akustyczną, tracąc przy tym 16 ludzi. Zaholowano go do Algieru gdzie uznano za stracony, ale po wojnie zmieniono zdanie i wyremontowano w Tarencie, po czym „Cuckmere” popłynął do Stanów (był to okręt amerykański, jedynie wypożyczony Royal Navy). Zezłomowano go w 1948 roku.

Po zejściu w styczniu 1944 z U-223, Wächter czekał aż do listopada na nowy okręt, którym została nowoczesna jednostka typu XXI, U-2503. U-Boot nie zdążył odbyć żadnego patrolu. 3 maja 1945 roku, będąc w drodze do Norwegii, został zaatakowały rakietami w Wielkim Bełcie przez Beaufightery. Trafił co najmniej jeden pocisk, powodując poważne uszkodzenia w rejonie kiosku, i zabijając kilkanaście osób, w tym Wächtera. Zginąć na kilka dni przed końcem wojny! Płonący okręt został wyrzucony na ląd, po czym opuszczony przez załogę.

U-223 poszedł na dno 30 marca 1944 na Morzu Środziemnym, zatopiony przez brytyjskie niszczyciele. 27 marynarzy uratowano, 23 poszło na dno wraz z okrętem. I to już wszystko.

--

Post zmieniony (20-07-20 13:10)

 
20-07-20 10:46  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Mam ostatnio wenę, bo to już czwarta Opowieść opublikowana tutaj w ciągu zaledwie osiemnastu dni :-)

A teraz „do adrema”.
Gdy szukałem informacji o „Romie”, znalazłem na stronach włoskiego netu mnóstwo bardzo ciekawych i często mało znanych informacji oraz zdjęć, na temat działań ich floty w latach drugiej wojny. Z tego właśnie powodu nieprzypadkowo po „Romie” opisałem już historię „Bartolomeo Colleoniego”, a teraz przyszedł czas na włosko-niemiecki (z przewagą włoskiego) konwój. Muszę przyznać ze wstydem, że nic o nim wcześniej nie słyszałem, a powinienem!

Mam także zebrane już materiały na dwie następne spaghetti-opowieści, które – mam nadzieję – spotkają się z Waszym zainteresowaniem. Kolejna Opowieść będzie wprawdzie spod innej bandery, ale że wrócimy jeszcze na Morze Śródziemne, to pewne: zbyt dużo ciekawych historii zostało jeszcze do opisania!

A tak w ogóle to mam już komplet materiałów do trzech Opowieści, oraz sprecyzowane tematy na kilka kolejnych. Sam się sobie dziwię, że po prawie 550 napisanych Opowieściach, wciąż znajduję wydarzenia warte opisania!


Opowieść 547


DZIEWIĘĆ DO ZERA, CZYLI MASAKRA NA MORZU JOŃSKIM

W trakcie walk w Afryce Północnej trwających od połowy roku 1940, największym problemem, przysparzającym coraz większy ból głowy u Włochów i Niemców, było zaopatrzenie. Wprawdzie Palermo dzieli od Trypolisu zaledwie 371 mil, co przy 10 węzłach konwoju pozwoliłoby pokonać ten dystans w raptem 37 godzin, tyle że po drodze stała nieugięta, zażarcie walcząca Malta. Jej niezdobycie, niezależnie od ceny którą należałoby za to zapłacić, było największym błędem popełnionym przez państwa Osi na Morzu Śródziemnym.

Aby zminimalizować ryzyko ataku maltańskich samolotów i okrętów podwodnych, konwoje szły okrężną drogą liczącą około 600 mil, a prowadzącą możliwie jak najdalej od wyspy. Po wyjściu z sycylijskiego portu statki kierowały się na południowy zachód, idąc potem możliwie blisko tunezyjskich wybrzeży wprost do Trypolisu.



21 października 1941 roku Malta znacznie wzrosła w siłę. Stało się to za przybyciem siostrzanych lekkich krążowników „Aurora” (okręt flagowy) i „Penelope” – oba przybyły bezpośrednio z Anglii - do których dołączyły detaszowane z Gibraltaru, również siostrzane, niszczyciele „Lance” i „Lively”. Połączone okręty utworzyły zespół o nazwie Force K, dowodzony przez komandora Williama Gladstone Agnew. I niezwykle ważna informacja: cała czwórka wyposażona była w radary!

„Aurora”


„Penelope” wchodzi do La Valetty


„Lance”



Na początku listopada 1941 roku Włosi zaplanowali duży konwój z kodową nazwą BETA, składający się z siedmiu statków, i któremu przyznano silną, dwustopniową eskortę. Tym razem portem przeznaczenia było Benghazi a nie Trypolis, jako że Libia znalazła się już w rękach państw Osi. Z tego też powodu konwój nie miał okrążać Malty od zachodu, ale z przeciwnego kierunku. Wciąż jednak jak najdalej od groźnej wyspy!

Oto skład konwoju; zaczynamy od frachtowców.

Dwa z nich nosiły banderę niemiecką. Były to zaskoczone wybuchem wojny we włoskich portach „Duisburg” (7.389 GRT) i „San Marco” (3.113 GRT). Pozostała piątka to statki włoskie:
- „Sagitta” (5.153 GRT)
- „Rina Corrado” (5.180 GRT)
- „Maria” (6.339 GRT)
i najcenniejsze w konwoju, czyli zbiornikowce:
- „Minatitlan” (7.599 GRT)
- „Conte di Misurata” (5.014 GRT)

Statki wiozły 220 żołnierzy, 390 pojazdów, 1.600 ton amunicji, 17.000 ton paliwa i 13.000 ton innego zaopatrzenia. Poruszały się z żałosną szybkością 9 węzłów, jak zwykle narzucaną przez najwolniejszą jednostkę.

Bezpośrednią eskortę zapewniała szóstka niszczycieli: „Maestrale” (okręt flagowy z dowódcą grupy, komandorem Ugo Biscianim), „Grecale”, „Libeccio”, „Fulmine”, „Euro” i „Alfredo Oriani”.

„Libeccio”


„Fulmine”



Wiedząc o obecności na Malcie nawodnych jednostek, Supermarina – dowództwo włoskiej floty -zdecydowała o przyznaniu dodatkowo „dalekiej eskorty”, czyli okrętów idących nie bezpośrednio przy konwoju, ale kilka mil za nim. Chodziło o to, że jeśli Brytyjczycy przymierzą się do ataku na statki chronione jedynie przez niszczyciele, spadną na nich znienacka znacznie silniejsze jednostki, rozbijając nieprzyjaciela w pył! Owym młotem na naiwnych Brytoli miały być dwa siostrzane ciężkie krążowniki „Trieste” i „Trento” wsparte przez niszczyciele „Granatiere”, „Fuciliere”, „Bersagliere” i „Alpino”. Dowódcą tej silnej grupy był wiceadmirał Bruno Brivonesi.

„Trieste”


„Trento” sfotografowany z pokładu „Trieste”



Zostawiając niszczyciele na boku, porównajmy siłę głównej artylerię krążowników:
Royal Navy - dwa lekkie krążowniki – 12 dział 152 mm
Supermarina – dwa ciężkie krążowniki – 16 dział 203 mm

„Młot” musiał, po prostu musiał wygrać bezpośrednie starcie!

Konwój wyszedł z Neapolu 7 listopada, a dzień później o 17:30 Maltę opuściły cztery okręty Force K. Komandor Agnew wiedział o konwoju, jego planowanej trasie i osłonie, dzięki złamanemu zyfrowi. Aby jednakże nieprzyjaciel nie nabrał jakichkolwiek podejrzeń – w wyniku czego zmieniono by przecież natychmiast szyfr! - konwój miał zostać „przypadkowo wykryty” przez startujący z Malty samolot rozpoznawczy.

Brytyjskie okręty szły 28 węzłami, z każdą chwilą zbliżając się do konwoju, który w końcu został dostrzeżony krótko po północy 9 listopada, o 00:39. Spotkanie nastąpiło o 135 mil na wschód od leżącego na Sycylii miasta Syrakuzy (na mapce powyżej oznaczonego literą S).

Włosi płynęli spokojnie, jak na wycieczkę. Wprawdzie na niektórych jednostkach zauważono odległe o 3 do 5 kilometrów sylwetki, ale zakładano iż są to „Trieste” i „Trento” z grupą niszczycieli. Sylwetki były NA LEWO od konwoju czyli z przeciwnej strony niż Malta, co mogło zmylić, i rzeczywiście zmyliło Włochów.

Statki szły w dwóch kolumnach: w prawej po kolei „Duisburg”, „San Marco” i „Conte di Misurata”, w lewej „Minatitlan”, „Maria” i „Sagitta”. Ostatni ze statków, „Rina Corrado” zajął miejsce pośrodku, zaraz za obu kolumnami.

Eskorta: konwój poprzedzał dowodzący eskortą „Maestrale”, po prawej szły „Fulmine” i „Euro”, po lewej „Libeccio” i „Alfredo Oriani”, a całość zamykał „Grecale”. Zespół ciężkich krążowników znajdował się o trzy mile z tyłu, po prawej stronie, zygzakując 12 węzłami. To mogłoby wyjaśnić, dlaczego oddalone na podobny dystans sylwetki brytyjskich okrętów uznano w konwoju za swoje. Tymczasem nie mogący mieć żadnych wątpliwości Brytyjczycy mieli konwój na ekranach radarów, i potrafili to wykorzystać.

O 00:59 Force K rozpoczął doskonale przygotowany ostrzał, rozpoczynając egzekucję od eskorty. Już na przywitanie „Aurora” trzykrotnie trafiła „Grecale” wywołując na nim eksplozję i pożary, co spowodowało wycofanie się okrętu z placu boju. Z kolei tarczą strzelniczą dla „Penelope” stał się „Maestrale”, a zaraz potem „Fulmine”.

Po wytrąceniu z boju połowy eskorty, przyszedł czas na główny cel, czyli frachtowce. Wprawdzie „Libeccio” i „Oriani” zaczęły stawiać dymną zasłonę, ale nie miała ona szans na efektywne działanie: wszystko działo się zbyt szybko. Brytyjczycy prowadzili gęsty i celny ogień, a wszystko na sporej szybkości. To był wzorowy, wręcz podręcznikowy atak z doskonale rozpisanymi rolami. Nikt nie wchodził drugiemu w paradę.

„Aurora” zajęła się teraz „Maestralem”, który dołączył do stawiania zasłony dymnej. Na nieszczęście Włochów krążownik rozbił anteny radiowe niszczyciela, przez co dowódca eskorty stracił możliwość opanowania sytuacji.

Po przeciwnej stronie konwoju „Euro” i „Fulmine” tylko teoretycznie miały trochę czasu na rozeznanie sytuacji. Niszczyciele ruszyły do boju, ale zaraz potem „Fulmine” został wielokrotnie trafiony przez „Lance”, a po chwili swoje dołożyły działa „Penelope”. Tego już było za dużo. Porozbijany, płonący okręt położył się na burtę, po czym o 01:06 poszedł na dno, zaledwie siedem minut po rozpoczęciu bitwy! Wraz z nim poszedł na dno kapitan Mario Milano, który pomimo urwanej ręki, do końca nie opuścił stanowiska.

Nietknięty „Euro” minął najbliższe brytyjskie okręty zaledwie o 1900 metrów. Jego dowódca, komandor Cigala-Fulgosi, był z znakomitej pozycji do ataku torpedowego gwarantującego niemal pewne trafienie, tyle że właśnie usłyszał od „Maestrala” iż może mieć do czynienia z własnymi krążownikami! „Euro” zmienił kurs, a jego dowódca pozbawił się złudzeń, gdy „włoskie” okręty otworzyły ogień: najpierw zrobił to „Lively”, a zaraz potem, dołączyły do niego „Aurora” i „Penelope”. Niszczyciel został sześciokrotnie trafiony przeciwpancernymi pociskami 152 mm, które jednakże – wystrzelone prawie że „z przyłożenia” - przeszły nie eksplodując przez kadłub, zabijając dwudziestu ludzi.

W chwili gdy Brytyjczycy oddali pierwszą salwę, zygzakująca już teraz 24 węzłami grupa „Trieste” znajdowała się o 5 kilometrów na prawo od konwoju. Okręty przyspieszyły, otwierając o 01:03 ogień do odległego o osiem kilometrów przeciwnika. Jednostki komandora Agnew manewrowały jednakże tak, aby pomiędzy nimi a ciężkimi krążownikami wciąż znajdowały się statki konwoju, co utrudniło Włochom prowadzenie skutecznego ognia.

„Trento”. Działa 203 mm


Tymczasem statki konwoju były święcie przekonane, że atak przeprowadzają samoloty. Rezultatem tego było utrzymywanie dotychczasowego kursu, co znacznie ułatwiło sprawę okrętom Force K. O 01:10 Agnew znalazł się na wysokości czoła konwoju, po jego lewej stronie, w odległości zaledwie 1800 metrów. Otwarto zmasowany ogień, wystrzeliwując jednocześnie torpedy. Brytyjczycy nie mogli się nadziwić, że nawet po pierwszych trafieniach – a jak tu nie trafić z takiego dystansu! - statki nadal nie zmieniały kursu, jakby czekając swojej kolejki do zatopienia.

Niewiarygodne, ale w tych gorących chwilach „Libeccio”, „Oriani”, „Maestrale” i „Euro” odeszły na 10 mil na wschód od konwoju, aby „przegrupować się”! Dopiero stamtąd otworzono ogień w kierunku Brytyjczyków, ale nie użyto torped z obawy o trafienie frachtowców. Postąpili zupełnie inaczej niż później Japończycy w bitwie w Cieśninie Sunda (noc 28 lutego na 1 marca 1942), kiedy to dokonano silnego ataku torpedowego na krążowniki „Perth” i „Houston”, pomimo że na linii ognia znajdowały się własne transportowce. W rezultacie zatopiono oba krążowniki, za cenę zniszczenia trzech własnych statków.

Prowadzone przez „Maestrale” niszczyciele nie próbowały się zbliżyć do przeciwnika prowadząc zza zasłony dymnej chaotyczny ogień, którego rezultatem były symboliczne tylko uszkodzenia na „Lively”. Dla porządku dodajmy, że owe uszkodzenia spowodowane były odłamkami, i polegały na podziurawieniu tu i ówdzie komina, oraz przerwaniu rury doprowadzającej parę do syreny. I to już wszystko.

A co z ciężkimi krążownikami Brivonesiego? Nieudolność admirała w połączeniu ze znakomitymi manewrami Agnew spowodowała, że w szczytowej fazie starcia włoski zespół znajdował się na południowy-zachód od konwoju, podczas gdy Force K ostrzeliwała statki od północnego-wschodu! Jakby tego było mało, płonące frachtowce praktycznie uniemożliwiały Włochom dostrzeżenie znajdujących się za nimi brytyjskich okrętów. A te tymczasem wciąż prowadziły ogień ze straszliwymi skutkami: na dno poszło sześć frachtowców wraz ze swym bezcennym ładunkiem! Siódma jednostka, stojący w płomieniach zbiornikowiec „Minatitlan”, zatonęła po kilkunastu godzinach.

Płonący „Minatitlan” widziany z włoskiego samolotu
, ,

Ciężkie włoskie krążowniki strzelały i strzelały do przeciwnika, który po dokonaniu bezprzykładnej rzezi, odskoczył na bezpieczną odległość. „Trieste” i „Trento” wystrzeliły 207 pocisków 203 mm i 82 pociski 100 mm. Przestano prowadzić ogień o 1:25, gdy Brytyjczycy wyszli z zasięgu strzału, i pełną szybkością skierowali się na Maltę.

Pozycje okrętów w trakcie bitwy. Duża strzałka pośrodku grupy niszczycieli oznacza statki konwoju


Wprawdzie Force K odpłynęła z chwałą równie wielką jak jej odkosy dziobowe, ale nie był to jeszcze koniec włoskich strat. O 6:48 uszkodzony, ale biorący udział w akcji ratowania rozbitków „Libeccio” został storpedowany przez okręt podwodny HMS „Upholder”. Na wciąż utrzymujący się na wodzie niszczyciele podano z „Euro” hol, ale kadłub był zbyt mocno rozbity. O 11:00 „Libeccio” położył się na burcie, po czym zatonął.



Oto zwycięzca, Sir William Gladstone Agnew, który zakończył karierę w Royal Navy jako wiceadmirał...


...i wielki przegrany, wiceadmirał Bruno Brivonesi



Po tym wszystkim, w Supermarinie zawrzało. Ze stanowiska poleciał i utracił prawo dowodzenia na morzu komandor Ugo Bisciani, i tego samego doświadczył również Bruno Brivonesi. Wiceadmirał odwołał się od tej decyzji, co skończyło się w lipcu 1942 roku uniewinnieniem, silnie popieranym przez naczelnego dowódcę floty, admirała Angelo Iachino. Niewykluczone, że za decyzją admirała stała obawa, iż skrzywdzony w swoim mniemaniu Brivonesi mógłby ujawnić, że to z winy dowództwa Regia Marina szkolenie załóg – zwłaszcza w walkach nocnych! – było prowadzone byle jak, aby tylko je „odfajkować”. Wiceadmirał nie wrócił już jednakże na morze, poprzestając na drugorzędnych stanowiskach lądowych.

I jeszcze parę słów o Force K. Natężenie nalotów na Maltę spowodowało, że dalsze utrzymywanie tam okrętów nawodnych musiałoby doprowadzić do ich utraty. Na początku kwietnia 1942 roku ostatnia jednostka zespołu opuściła Maltę.

„Penelope” po przybyciu do Gibraltaru. Na burcie widać dziury po pociskach karabinów maszynowych samolotów oraz odłamkach bomb, pozatykane drewnianymi kołeczkami. Ze względu na ogromną liczbę owych dziur, załoga żartobliwie mówiła o okręcie „Pepperpot” (Pieprzniczka)


--

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 59 z 80Strony:  <=  <-  57  58  59  60  61  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024