Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 544, część 2
NUMER DWA, A MOŻE JEDEN
Już następnego dnia szczęście ponownie uśmiechnęło się do Niemców, chociaż z początku nie szło łatwo. Obcy statek znajdował się o 18 mil i kiedy tamten kapitan dostrzegł nieznaną jednostkę, na wszelki wypadek zmienił kurs na północny. Chcąc go zmylić Rogge posterował na południe, na widok czego uspokojony statek – ten obcy ewidentnie zmierza gdzieś indziej! - powrócił na poprzedni kurs. Kiedy jednak Rogge skręcił tak, żeby doprowadzić do skrzyżowania się dróg obu jednostek, przeciwnik po prostu „dał nogę”.
Kapitan wezwał pilota Richarda Bullę, każąc mu zrobić to, co już ćwiczył na „Talleyrandzie” – zerwania anten radiowych. Gdyby to się nie udało, miał ostrzelać komin, aby wystraszyć lasakrów, których obecność była pewna.
Okazało się że i samolot i jego pilot, niewiele wnoszą do wysiłku wojennego Rzeszy, jako że atak Bulli nie przyniósł żadnego efektu. Heinkel wodował w pobliżu rajdera, ale Rogge pozostawił na później podnoszenie maszyny. Gnając 17 węzłami ruszył przez deszcz do ataku. Po zbliżeniu się na niewiele ponad trzy kilometry podniesiono bojową banderę, po czym oddano strzał ostrzegawczy. Ponieważ nie odniosło to skutku, kolejny pocisk trafił w sterówkę, i to dopiero zatrzymało statek. Gdy Mohr ruszał ze swym zespołem, w eterze rozległo się „QQQ SS Benarty zbombardowany przez samolot ze statku...”, na co jako pierwszy odpowiedział Kasch, wznawiając ogień i wzniecając liczne pożary.
„Benarty”
Kiedy grupa Mohra wchodziła na statek, jego załoga właśnie skończyła ewakuację. Niemiec rozkazał jednakże części marynarzy wrócić na pokład i pomóc w gaszeniu pożarów. Szybko jednak okazało się, że jest to beznadziejne, i po założeniu trzech ładunków, ich wybuch posłał statek na dno. „Demolition officer” Feller był coraz lepszy!
Rogge słusznie uznając, że dłuższe pozostawanie na tym samym akwenie może być niepotrzebną brawurą, obrał kurs południowo-wschodni, idąc 9 węzłami w kierunku Australii. Szczęście nadal nie opuszczało Niemców, którzy już 19 września o 22:33 dostrzegli po lewej burcie gęsty dym. Owym kopciuchem okazał się być francuski liniowiec (10.060 GRT), w drodze z Sydney do Anglii via Kapsztad. Statek był francuski, ale pod zarządem brytyjskiej kompanii i również z brytyjską załoga, pod dowództwem kapitana Rodericka MacKenzie.
„Commissaire Ramel”
Osiem minut po północy Rogge otworzył ogień ale wystarczyła chwila przerwy, aby zaatakowana jednostka zaczęła nadawać QQQ. Natychmiast wznowiono ostrzał. Pięćdziesiąt sześć pocisków nie tylko rozbiło szybko kabinę radiową, ale – zabijając trzy osoby – wznieciły mnóstwo pożarów. S tatek został zatopiony, a 53 pozostałych przy życiu marynarzy przeszło na „Atlantisa”. Przez kilka tygodni pędzili na rajderze jenieckie życie, ale w końcu ich – i nie tylko ich - los miał się diametralnie odmienić.
Zanim jednakże rajder ruszył w dalszą drogę, odebrał smutną wiadomość o tym, że „Tirranna” została zatopiona przez brytyjski okręt podwodny.
Świtem 22 października „Atlantis” napotkał na swej drodze jugosłowiański, a więc neutralny (!) parowiec „Durmitor” z 37-osobową załogą i ładunkiem 8200 ton soli. Rogger rozkazał sprawdzić papiery ładunku i w przypadku gdyby był on nielegalny (kontrabanda), zamierzał przejąć statek i przenieść na niego zbyt licznych już jeńców. Wprawdzie dokumenty przewozowe okazały się być w porządku, ale pilna potrzeba pozbycia się jeńców przeważyła.
Na statek przeszedł porucznik Emil Dehnel z dwunastoma ludźmi. Rogge zdecydował, że lepsze miejscem dla realizacji jego planu znajduje sie o 200 mil na południe od Wyspy Bożego Narodzenia (około 400 kilometrów na południe od zachodniej Jawy). I jak to mówią w bajkach: jak powiedział, tak się stało.
Gdy następnego dnia statki zeszły się ponownie, Rogge zszedł do więzionych oficerów i szczerze powiedział im że wprawdzie warunki na jugosłowiańskim statku są złe, ale jeśli jeńcy wyrażą zgodę na przejście, to statek zawiezie ich do na pewno bezpieczniejszej Włoskiej Afryki Zachodniej. W rezultacie tej przemowy około 300 (260?) jeńców przeszło jeszcze tego samego dnia na „Durmitora”. Rogge przekazał na statek nieco żywności, ale z powodu własnych potrzeb, nie mogło być tego wystarczająco dużo. Z Dehnelem na mostku statek ruszył w kierunku Mogadiszu, we Włoskiej Somalii. Wśród czternastu Niemców, na parowcu znalazł się także doktor filozofii, porucznik Ulrich Mohr.
Włoska Somalia a w niej Mogadisz (Mogadishu), Warsheik i Merca (tu podano nazwę Marka), o których będzie jeszcze mowa
***
Wprawdzie głównym tematem Opowieści są losy „Atlantisa”, ale chyba powinniśmy jednak poznać losy przeniesionych na „Durmitora” jeńców, bo warte są one przedstawienia
Przed ruszeniem w drogę zebrano więźniów na pokładzie, po czym przemówił do nich Ulrich Mohr:
„Durmitor nie jest statkiem, który wybralibyście do odbycia podróży. My też nie jesteśmy z niego zadowoleni, ale nie znaleźliśmy niczego lepszego, więc od was zależy, żeby było jak najlepiej. To nie będzie piknik, ale jeśli pójdziecie na współpracę z porucznikiem Dehnelem, wasze warunki będą łatwiejsze do zniesienia”
Patrząc na trzystu mężczyzn Mohr uświadomił sobie, że Niemców jest zaledwie czternastu, i co z tego, że uzbrojonych. Dlatego pospiesznie dodał:
„ Muszę powiedzieć, że jakakolwiek próba oporu będzie złamana. Nawet nie myślcie o podniesieniu reki [na Niemca], bo nie warto tego próbować. Muszę was uprzedzić, że na dnie „Durmitora” znajdują się bomby, i w przypadku poważnych kłopotów statek natychmiast zatonie”.
Tyle że – jak pisał w swych wspomnieniach Mohr – jeńcy nie wydawali się być zbytni przerażeni tą pogróżką.
Według kalkulacji Dehnela rejs powinien potrwać 19 dni, ale dla uspokojenia jeńców powiedziano im o „około dwóch tygodniach”. Do pogróżek Mohra o bombach, Dehnel dodał od siebie ostrzeżenie, iż „Atlantis” znajduje się wystarczająco blisko, aby w razie czego powrócić, ze smutnymi skutkami dla ewentualnych buntowników.
Na mostku postawiono karabin maszynowy wycelowany w odgrodzoną od reszty statku drutem kolczastym część dziobową, na której mogli przebywać jeńcy. Zakwaterowano ich, chociaż to zbyt mocne słowo, w ładowniach numer 1 i 2, gdzie także znajdowała się sól. Worki były twarde i zimne, dlatego Niemcy dali jeńcom brezenty, które miały choćby tylko trochę poprawić warunki bytowe. Pomimo tego, twardość worków powodowała u śpiących na boku marynarzy silne bóle bioder. Solny pył ocierał skórę i powodował skaleczenia, kleił się do ubrań, i – w takim wielkim stężeniu – wstrętnie śmierdział.
Kolejnym zmartwieniem Emila Dehnela był stan węgla. Dopiero w drodze okazało się, że jugosłowiański starszy mechanik źle wyliczył jego ilość, w związku z czym statek miał dopłynąć do Somalii – o ile w ogóle to się uda! - na ostatnich kilogramach. Aby maksymalnie je oszczędzać, „Durmitor” wlókł się szybkością gwarantującą jak najmniejsze zużycie bunkru. Było to zaledwie 5 i pół węzła, co z góry przesądzało o tym, że planowane 19 dni rejsu pozostały jedynie marzeniami.
Także racje żywnościowe, nawet gdyby rejs miał trwać naprawdę tylko tak krótko, były mizerne. Jeńcy mogli obecnie jedynie ze wzruszeniem wspominać czasy względnej obfitości na „Atlantisie”.
Zanim wrócimy do jenieckich losów, dodajmy „kulinarną” ciekawostkę, o której opowiedział po wojnie kapitan „Durmitora”. Otóż dla Niemców – i tylko dla nich - gotował kucharz z „Commissaire Ramel”. Kapitanowi MacKenzie, z tego samego statku, udało się zdobyć (przemycić) buteleczkę z jakąś trucizną, którą zamierzał „doprawić” niemiecki posiłek. Zrezygnował jednakże z tego zamiaru gdy usłyszał o niemal tragicznym stanie paliwa, a także biorąc pod rozwagę słowa Mohra o bliskiej obecności rajdera, co oznaczałoby z pewnością bardzo brutalny rewanż za otrucie Niemców.
Gorszym od problemu z żywnością był brak wystarczającej ilości wody. Dehnel wydał rozkaz limitujący wodę dla jeńców do zaledwie jednego kubka dziennie. W tropiku! Część jeńców zaczęła ostukiwać rury z parą, szukając nieszczelności, przez które kapała ciepła, mocno rdzawa woda, której picie mogło w końcu przynieść choroby. Zdając sobie sprawę z rozpaczliwej sytuacji jeńców, Niemcy nie reagowali na to, zresztą mieli inny powód do zmartwienia: było ich niewielu, a jeńcy stawali się coraz bardziej zdeterminowani.
I wtedy nadszedł upragniony deszcz. Jeńcy stłoczyli się na pokładzie radośnie rozmawiając, pijąc wodę ze złożonych dłoni, i zbierając ją we wszystko, co tylko się do tego nadawało. Wreszcie mogli obmyć pokaleczone solą ciała, i solidnie wypłukać pełne słonego pyłu ubrania. Deszcz oznaczał jednakże również fatalne pogorszenie ich warunków bytowych: pomimo zakrytych ładowni do środka przedostawało się sporo wody która roztopiła sól, pokrywającą worki. Teraz „sypialnie” pokryte były wstrętną, gęstą od soli mazią, powodującą nowe męczarnie i nowe choroby, głównie skórne. Tylko nieliczni mogli się położyć w brezentowych hamakach własnej roboty.
Głód wśród jeńców narastał, a wraz z nim buntownicze nastroje. Szerzyły się „pewne” informacje, że Niemcy jedzą po pańsku: bekon, kawa, i podobno także świeże owoce! W odpowiedzi Dehnel poprosił o wybranie delegacji, którą osobiście zaprowadzi do magazynu żywnościowego. Okazało się że jeśli nawet Niemcy mają nieco większe porcje żywnościowe, to różnica jest zbyt nieistotna, aby było o co kruszyć kopie. Relacja delegatów niewiele jednak zmieniła w nastawieniu jeńców. Z coraz większym gniewem patrzyli na wycelowany w siebie karabin maszynowy, i białe czapki oficerów stojących na skrzydłach mostka.
11 listopada Niemcy wraz z jeńcami upamiętnili zakończenie Wielkiej Wojny. Strzał oznajmił rozpoczęcie dwuminutowego milczenia dla uczczenia ofiar, a kolejny ową chwilę zadumy zakończył.
Niezależnie od narodowości, wszystkich na statku ogarnęła głęboka depresja, pogłębiana najnowszą informacją że statek musiał zwolnić do 3 węzłów, aby w ogóle mieć jakąkolwiek szansę na dopłynięcie do lądu.
Jednym z jeńców był drugi oficer z „Kemmendine”, MacLeod. Bazując na kawałkach drewna sporządził on prymitywny sekstans, dzięki czemu można było odrzucić krążącą wśród marynarzy pogłoskę o płynięciu na Madagaskar, gdzie czekałaby ich wolność: otóż z całą pewnością statek podążał do Włoskiej Somalii.
Któregoś dnia czyste do tej pory powietrze zatruł intensywny smród palącej się farby. Z początku rozległy się głosy iż statek się pali, zanim nie zorientowano się iż porucznik Dehnel, niczym pomysłowy Dobromir, wymyślił sposób na wyprodukowanie substytutu węgla. Polecił on mianowicie zmieszać z farbą znajdujący się w zasobniach pył węgłowy, tworząc z tego nadające się do spalenia w kotłach brykiety! Do kotłów wrzucano także meble, pokrywy ładowni, drewniane bomy rufowego masztu i co jeszcze tylko się dało. Pozszywano kawałki brezentów, rozwieszając je na dziobowych bomach, ale robiono to tylko w nocy, ponieważ nietypowe żagle mogły w dzień wzbudzić podejrzenia jakiejś brytyjskiej jednostki. Nagle zawinięcie do Mogadiszu stało się całkiem realne.
Tylko że wtedy przyszła wiadomość, że Mogadisz jest ostrzeliwany przez brytyjskie krążowniki. Trzeba było zmienić zawrócić aby przeczekać niebezpieczeństwo, a potem na wszelki wypadek popłynąć do niewielkiego portu Warsheikh, leżącego na północ od Mogadiuszu.
W końcu jednak niezwykła Odyseja skończyła się, a niezłomny porucznik Emil Dehnel mógł jak najbardziej zasłużenie triumfować. „Durmitor” podszedł pod Warsheikh, ale ponieważ malutki port nie miał pilota, a porucznik wątpił czy uda mu się do niego samemu wejść, wyrzucił statek na mieliznę. Był 22 listopada, dwudziesty dziewiąty dzień rejsu. Rejsu, który miał trwać dni dziewiętnaście...
Przybyli po kilku godzinach przybyli włoscy żołnierze, i na wszelki wypadek aresztowali wszystkich jak leci: jeńców, neutralnych jugosłowiańskich marynarzy, oraz... Niemców. Wręcz furiackie protesty Dehnela na nic się nie zdały. Aresztantów wsadzono na osiem ciężarówek i zawieziono do Mogadiszu. Triumfalny, nagłośniony przejazd przez miasto miał na celu podniesienie wątłego morale jego mieszkańców. Patrzcie, jak Włosi zwyciężają wrogów!
W Mogadiszu Dehnel, wciąż nie wierzący w to, jak ich potraktowali bądź co bądź sojusznicy, wylał całą swoją złość wobec włoskiego dowództwa. Bardzo szybko zgodzono się odwieźć wszystkich Niemców i Jugosłowian do Warsheikh, gdzie mieli wrócić na pokład „Durmitora”.
Z włoską pomocą udało się ściągnąć statek z mielizny, zaopatrzyć w niewielką ilość węgla, żywności i wody, po czym Dehnel skierował go do Mogadiuszu. Bardzo szybko usłyszał jednak od Włochów iż „twoja obecność tutaj może sprowokować Brytyjczyków do ponownego ostrzału”...
Na takie dictum porucznik opuścił Mogadisz, i zawinął do leżącego na południu portu Kisimayu (na mapie: Kismayo). Tam machnął ręką na fatalny statek i zszedł z niemiecką załogą na ląd. Jeszcze o nich tu usłyszymy.
Sam statek, nie mający pokryw ładowni, mebli i rufowych bomów, został całkiem słusznie uznany przez jugosłowiańską załogę za niezdatny do żeglugi. Marynarze zeszli na ląd, zabierając ze sobą co tylko się dało. Nie zapomniano także o kapitańskim psie, i klatce z dwoma kanarkami. Gdy Brytyjczycy zdobyli Włoską Somalię, łajba jeszcze tam stała. „Durmitor” został wyremontowany, i obsadzony brytyjską załogą. Po wojnie statek zwrócono Jugosławii.
A co się działo z jeńcami?
Przewieziono ich do obozu w nadmorskiej Merce (Merka – na mapie: Marka). Warunki i traktowanie były tak podłe, że kierownictwo obozu otrzymywało od uwięzionych mnóstwo listów domagających się traktowania zgodnie z międzynarodowym prawem dotyczących jeńców, ale nie wywoływały one żadnej reakcji. Wreszcie, w marcu 1941 roku doczekali się wyzwolenia, będącego wynikiem udanej brytyjskiej ofensywy na Włoską Somalię. Przyniósł je lekki krążownik „Ceres”.
„Ceres”
Po zabunkrowaniu w Mombasie, krążownik dostał rozkaz podejścia do Włoskiej Somalii (teraz już ex-Włoskiej), żeby przejąć trzymanych w Merce jeńców z „Atlantisa”. „Ceres” znalazł się u wybrzeży 1 marca ale po drodze do Merki zatrzymywał się co jakiś czas, zabierając trzymanych w pomniejszych obozach laskarów, byłych marynarzy na brytyjskich statkach. Ogromnym problemem komandora Edmunda Geoffreya Abbotta było ich żywienie a to z powodu różnych religii, mających różne tabu. Dla przykładu muzułmanie nie mogli jeść mięsa zwierząt, których sami nie upolowali! Jakiś bystrzejszy marynarz krążownika zaproponował nawet, żeby własnoręczne otworzenie puszki uznawano za substytut zabicia krowy, ale muzułmanie nie dali się na to nabrać.
Ponieważ port w Merce nie zasługiwał nawet na tę nazwę, „Ceres” rzucił kotwicę kilka mil od brzegu. Do przewiezienia jeńców użyto barek z dieslowskimi silnikami, porzuconymi przez uciekających przed brytyjską ofensywą Włochów.
Uwolnienie marynarze wyglądali gorzej niż źle, i nie chodzi tu tylko o ich stan zdrowia. Nazwanie ubrań wielu z nich łachmanami, przynosiłoby ujmę prawdziwym łachmanom. Jedynie Jugosłowianie z „Durmitora”, którzy do tej pory nie mieli jak się wyrwać z Somalii, wyglądali porządnie.
Gdy wszystkich już ewakuowano, okręt poszedł całą naprzód do Mombasy. Tam byłych jeńców spotkało ogromne rozczarowanie, którego źródła leżały w kompletnym braku współpracy pomiędzy Armią i Marynarką. Ta ostatnia, po otrzymaniu radiowej wiadomości że krążownik jest już w drodze, poprosiła wysokich rangą oficerów Armii o umożliwienie umieszczenia byłych jeńców w pobliskich armijnych obozach, ale odpowiedź była... negatywna! W rezultacie dowieziono ich do odległego, należącego Royal Navy obozu. Zamiast jak najszybciej zamieszkać w ludzkich – nareszcie! – warunkach, zmęczeni marynarze musieli jeszcze tłuc się przez całą noc w odkrytych, zatłoczonych ciężarówkach.
Przez wiele kolejnych dni byli jeńcy wciąż nosili na sobie wciąż te same łachy! Nie dostali ani grosza na kupno nowych ubrań a nawet na to, żeby zatelegrafować do domu – gdzie dawno już ich uważano za zmarłych - że jednak żyją! Niewiarygodne.
Pierwszej pomocy udzielił dopiero pastor z lokalnej Misji dla Marynarzy, który poproszony o to, zamieścił w gazecie Mombasa Times apel o nadsyłanie odzieży. Dopiero hojność zwykłych obywateli pozwoliła na wyrzucenie zniszczonych łachów.
Po dwóch miesiącach wszystkich przewieziono do Kapsztadu tylko po to, aby znowu spotkać się z kompletnym brakiem zainteresowania! Wielu niby-wolnych ludzi było na skraju nędzy, prosząc – prywatnie! – wszelkie możliwe instytucje charytatywne o pomoc. Praktycznie wszyscy z nich zdążyli być już uznana oficjalnie za zmarłych, a ich rodziny otrzymały odszkodowanie – a skoro tak, to dlaczego ci bezczelni marynarze dopominają się o pieniądze? Niewiarygodna biurokracja konsekwentnie zatruwała życie, odczłowieczając tak ciężko doświadczonych ludzi.
Po powrocie do kraju wszyscy otrzymali należny dwutygodniowy urlop, po czym ponownie wyruszyli na morze. Warto było? Jak się żyło zwykłym brytyjskim marynarzom na handlowych statkach w latach II wojny światowej? Oto co mówi na ten temat angielska Wikipedia:
„Jedzenie było na ogół byle jakie i niedobre, ponieważ lodówki dla załóg nie były zazwyczaj dostępne. Mrożona żywność trzymano w lodzie, a gdy ten się stopił, podstawę diety stanowiło solone mięso i masło z puszki. Świeże jajka, owoce i warzywa mogły być dostarczone w porcie albo i nie, w zależności od budżetu ochmistrza który zależał z kolei od kapitana, który musiał zapewnić armatorowi zysk z każdego rejsu.
Marynarze mieszkali w ciemnych kabinach bez okien, wilgotnych, słabo wentylowanych i często pokrytych rdzą. Były one wieloosobowe z trzema lub więcej piętrami drewnianych prycz, bez bieżącej wody i ogrzewania. Każdy dostawał jeden lub dwa koce, i spodziewano się także, że świeżo mustrujący przyniesie ze sobą własne „śniadanie osła”, czyli wypełniony sianem worek, mający mu służyć za materac”.
***
Najwyższy czas ponownie zameldować się na pokładzie „Atlantisa”.
Okręt przebywał w Zatoce Sundajskiej do 1 listopada, po czym obrał kurs na Zatokę Bengalską. W nocy ósmego listopada, na tle księżyca dostrzeżono statek idący szlakiem Kolombo - Singapur. Nieznana jednostka przedstawiła się jako norweski zbiornikowiec „Teddy” [6.750 GRT, kapitan Thor Kristian Lütken] i poprosiła o odwrotną informację. Co było dalej, mówi oficjalny raport norweskiego pierwszego oficera:
„Rajder wyłonił się na prawym trawersie, poszedł do przodu, po czym zawrócił o 180 stopni i podszedł blisko naszej lewej burty. Rajder oświetlił szperaczem nasze działo [stare japońskie działo kalibru 120 mm] oraz mostek i nadal aldisem do kapitana: <Tu HMS A... (kapitan powiedział że nazwa mogła brzmieć Antenor [nazwa brytyjskiego krążownika pomocniczego] ale nie był pewny) i chcę zobaczyć wasze papiery. Następnie rozkazał nie używać radiostacji. Z rajdera opuszczono łódź, i kiedy zbliżyła się, słychać było niemiecki język. Weszli na pokład i dalej na mostek tak szybko, że niczego nie dało się zrobić. Oficer nazywał się Mohr. Teddy został opuszczony przez załogę o 3 nad ranem, została wzięta na rajdera, i umieszczona pod pokładem”.
„Teddy”
Dlaczego norweski kapitan nie nadał sygnału QQQ? No cóż, o prawdziwej naturze spotkanej jednostki przekonał się dopiero wtedy, gdy jej reflektory nagle oświetliły mostek, oraz jedyne, rufowe działo. Z kolei odkryte działa rajdera skierowane były i na mostek, i na radiową kabinę. Lütken zdawał sobie sprawę z tego, że jakakolwiek aktywność jego radiostacji skończy się po sekundzie czy dwóch jej rozbiciem, oraz niechybną śmiercią radiotelegrafisty.
Zbiornikowiec przewoził aż 10.000 ton oleju opałowego oraz 500 ton diesla. Póki co, Rogge obsadził go swoimi ludźmi, dodał im do pomocy kilku Norwegów, i polecił udać się na miejsce następnego spotkania.
Obie jednostki zeszły się ponownie 13 listopada. Rogge pozwolił kapitanowi Lütkenowi udać się na swój statek, i zabrać stamtąd swoje rzeczy. Znajdującym się na zbiornikowcu Norwegom również pozwolono na to samo. Ba, mogli także zabrać rzeczy znajdujących się na rajderze kolegów!
Niemcy zabrali z „Teddy’ego” jego działo, prowiant, słodką wodę, 1000 ton oleju oraz kilkadziesiąt ton diesla do agregatów, a potem rozmieścili w maszynowni ładunki wybuchowe.
Później Rogge był ostro krytykowany przez dowództwo za zatopienie zbiornikowca z wielką ilością bezcennego paliwa. Ten bronił się twierdzeniem że nie było szans na przebicie się statku do Francji, czego przykładem był los „Tirranny”. Tyle że „Tirrannie” niewiele brakowało, aby weszła do portu...
Zanim jednakże „Teddy” poszedł na dno, trzy dni wcześniej, 10 listopada łupem rajdera padł kolejny norweski statek i również zbiornikowiec, „Ole Jacob” (8.305 GRT), wiozący z Singapuru do Suezu 10.000 ton paliwa lotniczego oraz parafinę.
„Ole Jacob”
Rogge powtórzył numer z wzywającym do zastopowania brytyjskim krążownikiem pomocniczym „Antenor”, ale kapitan Leif Christian Krogh nie należał do naiwniaków. Z miejsca zmienił kurs, nadając w eter „QQQ 0629N 9016E Ole Jacob nieznany statek podąża za nami”. „Atlantis” kontynuował pościg, wciąż powtarzając swoje żądanie.
Norweski kapitan nie miał niestety żadnych szans ponieważ po pierwsze jego statek był wolniejszy, a po drugie natura ładunku groziła gigantyczna eksplozją, w przypadku otworzenia ognia przez napastnika.
Pierwszym działaniem dowodzonej przez kapitana Kamenza grupy pryzowej było oficjalne anulowanie wysłanego sygnału QQQ jako nadanego pomyłkowo, ale tylko ktoś skrajnie naiwny mógł w to uwierzyć. Dwudziestu trzech Norwegów przeszło na rajdera, a pozostała dziesiątka – wśród których znajdował się szwedzki starszy marynarz – pozostała do pomocy ludziom Kamenza. Zbiornikowiec miał się ponownie spotkać za kilka z „Atlantisem” o 300 mil na południe od równika.
Spotkanie to stało się faktem 16 listopada. Na statek przeniesiono 22 Norwegów i 6 Szwedów z „Teddy’ego”. Czwórka pracujacych na tym statku Australijczyków pozostała na „Atlantisie” jako jeńcy wojenni, i ostatecznie znaleźli się w niemieckim oflagu. Za burtę „Jacoba” wyrzucono tratwy, część szalup oraz kawałki drewna aby sprawić wrażenie, że statek poszedł tam na dno. W rzeczywistości zdobycz Roggego popłynęła do Kobe, Japonia, ale przedtem uzupełniła do pełna zbiorniki paliwowe rajdera.
„Ole Jacob” rzucił cumy w Kobe 4 grudnia, a następnego dnia Skandynawów przeniesiono na niemiecki liniowiec „Scharnhorst”. Zakomunikowano im, że jeśli ktoś chce wrócić do Norwegii, zostanie zakwaterowany w Kobe, a następnie przy pierwszej okazji zawieziony do Europy. I to na koszt Wielkich Niemiec! Kto nie przyjmie tej oferty, zostanie pozostawiony samemu sobie.
Nie miejsce tu na szczegółowe informacje o losach tych marynarzy. Dodajmy jedynie, że zdecydowana większość wróciła do domu via Hongkong i Londyn dzięki staraniom norweskiego konsulatu, ale inni trafili w końcu do japońskiego obozu. Ci, którzy przeżyli, odzyskali wolność z rąk amerykańskich żołnierzy dopiero w sierpniu 1945 roku.
***
Niesamowite szczęście nie opuszało Niemców. Już następnego dnia kolejny łatwy łup wpadł w ich ręce. Tym razem był to brytyjski frachtowiec „Automedon” (7.530 GRT). Gdy jednostki zbliżyły się nieco, Brytyjczycy zaczęli nadawać raport QQQ, co spotkało sie z natychmiastową ripostą: pociski 152 mm w mig rozwaliły mostek i radiostację. Gdy na mostek – a raczej na to, co z niego pozostało – wszedł Mohr, natknął się na liczne pokawałkowane ciała.
Cenna zdobyczą było 15 worków z tajną pocztą, zawierającą tabele dekodujące dla brytyjskich statków, rozkazy, instrukcje artyleryjskie i raporty morskiego wywiadu. Nic się jednak nie mogło równać z zawartością jeszcze jednego worka, znalezionego w pobliżu rozbitej radiostacji, a opisanego jako „Wysoce Poufne ... Musi być Zniszczone”. Bez wątpienia osoba odpowiedzialna za wyrzucenie w razie czego obciążonego ołowiem worka za burtę poniosła gwałtowną śmierć, ale w niczym nie usprawiedliwia zbrodniczego wręcz niedopatrzenia kapitana statku.
Wewnątrz był raport szefa Sztabu zaadresowany do Marszałka Lotnictwa Roberta Brooke Pophama, który 18 listopada miał objąć stanowisko Dowódcy Brytyjskich Sił Dalekiego Wschodu, odpowiadając bezpośrednio za obronę Singapuru, Malajów, Birmy i Hongkongu.
Raport zawierał najnowszą ocenę sił japońskich na Dalekim Wschodzie, ze szczegółowymi informacjami na temat znajdujących się tam jednostek RAF, Royal Navy oraz uwagi na temat systemu obronnego Singapuru. Dokument stanowił także, iż Wielka Brytania jest obecnie za słaba na możliwą wojnę z Japonią.
Rogge szybko uwinął się statkiem posyłając go na dno, po czym przewiózł dokumenty – z tym „wysoce poufnym” na czele – rozkazując Kamenzowi jak najszybsze dostarczenie ich niemieckiej ambasadzie w Japonii. Jak już wiemy, statek zawinął do Kobe 4 grudnia.
Treść papierów przekazano bezzwłocznie drogą radiową do Berlina, a krótko potem w drogę do Niemiec koleją transsyberyjską podążył Kamenz, wioząc ze sobą oryginały dokumentów. Ich kopia trafiła z kolei do rąk Japończyków. Niespodziewanie zdobyta wiedza w dużej mierze przyczyniła się do zdobycia przez nich Singapuru.
W podzięce za tak cenne informacje, Japończycy przekazali na ręce Kamenza dwa samurajskie miecze dla Roggego. Był on jednym z trzech Niemców, którzy dokonania uznano w tak nietypowy sposób: uprzednio miecze dostali Hermann Göring i Erwin Rommel.
Oba miecze znajdują się obecnie w rękach potomków Roggego, chociaż ten górny jest częściowo zdekompletowany
***
Niezwykły, pełen wydarzeń ale także i licznych, przesiąkniętych beznadziejną nudą spędzonych non-stop na morzu dni trwał już dziewięć miesięcy, i dlatego Rogge postanowił w końcu dać wytchnąć załodze. Miejscem spokojnego wypoczynku miały być wody w pobliżu przez nikogo nie odwiedzanych Wysp Kerguelena, znajdujących się w połowie drogi między Południową Afryką a Australią, nieco na północ od Antarktydy. Miejsce bezpieczne, ale czy takie dobre do odpoczywania, skoro wieją tam stale silne wiatry zachodnie (tzw. "ryczące czterdziestki") niosące opady deszczu lub śniegu przez 300 dni w roku?
W drodze na Wyspy, Rogge odebrał wiadomość od innego rajdera, „Pinguina”, który wysyłał właśnie w drogę do Francji zdobyczny norweski zbiornikowiec „Storstad” z 10.000 tonami diesla oraz aż 400 jeńcami. Nieprzypadkowo na początku niniejszego Opowiadania wspomniałem o niezwykłych wyczynach niemieckiego okrętu!
Rogge skwapliwie wykorzystał tę okazję. Ponieważ „Storstad” znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie, jeszcze tego samego wieczoru „Atlantis” uzupełnił zapasy paliwa, przekazując na pryz 124 swoich jeńców, oraz żywność i wodę dla nich. Dodajmy jeszcze, że statek bezpiecznie dotarł do Bordeaux, cumując tam 4 lutego 1941 roku. Norwedzy zostali w marcu zawiezieni do ojczyzny statkiem „Donau”, i tam ich uwolniono. Brytyjczycy i Australijczycy trafili do niemieckich obozów.
W trakcie spotkania ze „Storstadem”, przyszła z Berlina wiadomość o odznaczeniu Roggego Krzyżem Rycerskim, przez co następny dzień był.. jakby to powiedzieć... nieco mniej oficjalny i nie tak bardzo pracowity, jak zwykle.
Załoga „Atlantisa” spędziła święta tam, gdzie zaplanowano. Sztuczne choinki, śpiewanie kolęd, a nawet zawczasu przygotowane przez kapitana paczki z prezentami! Uroczyście wręczono 14 Żelaznych Krzyży.
10 stycznia okręt wypłynął ponownie w morze ze pełnymi zbiornikami wody pitnej, oraz z wyremontowanymi maszynami. „Atlantis” ponownie przybrał cudze piórka, tym razem norweskiego frachtowca „Tamesis”.
23 stycznia pilot Richard Bulla spostrzegł odległy o 60 mil statek. Rajder natychmiast ruszył w pogoń, ale w ciemnościach go zgubił. O świcie pilot znowu wystartował, znajdując cel odległy już tylko o 25 mil. Bulla zrzucił 50-kilogramowe bomby dwukrotnie trafiając w okolicach mostka, po czym powtórzył numer z hakiem na długiej linie, tym razem skutecznie zrywając antenę.
Po kilku godzinach statek – brytyjski pasażersko-towarowy „Mandasor” (5.145 GRT) – dostał się pod ostrzał rajdera. Z 61 wystrzelonych pocisków 150mm, osiem doszło celu. Na płonącym statku zatrzymano maszyny. Mohr i Fehler popłynęli na „Mandasora”: ten pierwszy w celu zabrania załogi, a ten drugi dla założenia ładunków wybuchowych. Jak zwykle wszystko poszło szybko i sprawnie.
„Mandasor”
Szczęście wciąż nie opuszczało Niemców. 31 stycznia w ich ręce wpadł brytyjski frachtowiec „Speybank” (5.150 GRT), tym razem zatrzymany jako pryz. Okoliczności zdobycia statku oraz jego dalsze losy, zakończone tragicznymi przejściami jego załogi, przedstawiła Opowieść 458 „POMYŁKA”.
„Speybank”
2 lutego Rogge trafił na idący 16 węzłami statek, którego kapitan ewidentnie nie uznawał słów „naiwność” oraz „ciekawość”. Na brytyjskim „Troilusie”, bliźniaku „Automedona”, równie uważnie obserwowano horyzont, i dlatego kapitan Braddon został pospiesznie powiadomiony o zauważeniu odległej jednostki. Rajder zmienił kurs na równoległy, zamierzając stopniowo, „bezwiednie” skracać dystans.
Widząc niepokojącą zmianę kursu nieznanej jednostki, Braddon bezzwłocznie wysłał wiadomość o napotkaniu „podejrzanego statku”. Oczywiście raport przechwycił również Rogge, który z miejsca zdecydował o rezygnacji z kolejnego łupu: duży dystans oraz niewielka różnica w szybkości obu jednostek oznaczałaby bardzo długotrwały pościg, podczas którego w eter szły by kolejne alarmujące wiadomości, z aktualizowaną co jakiś czas pozycją. Była to mądra decyzja, po jak się później okazało, już na pierwszy sygnał Braddona, na podana przez niego pozycję ruszyły lotniskowiec „Formidable” i ciężki krążownik „Hawkings”.
Rogger zmienił kurs na południowy, oddalając się od zbyt uważnego i ostrożnego przeciwnika. Coraz bardziej zbliżała się chwila, w której ilość paliwa na burcie stanie się gardłowa sprawą, toteż Niemcy trzymali kciuki za to, żeby kolejny napotkany statek był zbiornikowcem. Sposób z kciukami okazał się bardzo owocny w skutkach!
Już tej samej nocy napotkano... wyładowany do pełna zbiornikowiec, którego kapitan najwyraźniej nie wzmocnił posterunków obserwacyjnych, pomimo odebranego (?) wcześniej alarmu z „Troilusa”. Był to norweski – znowu! – zbiornikowiec „Ketty Brøvig” (7.300 GRT), wiozący z Bahrajnu do Lourenço Marques (obecnie Maputo, stolica Mozambiku) 6.370 ton oleju opałowego i 4.125 ton diesla. Wyjątkowo smakowity kąsek!
Chcąc uniknąć użycia radia, które z pewnością słyszane byłoby na „Troilusie” namalowano pospiesznie na brezencie wielki napis „Stop. Nie używać radia”, po czym wywieszono go na oświetlonej szperaczami burcie. Rozkaz ów poparto ostrzegawczym strzałem. W obawie przed podpaleniem kolejnymi pociskami ładunku, kapitan Møller zrezygnował z próby ucieczki, nie nadając również sygnału QQQ. Kapitan, pierwszy i trzeci oficer oraz czwarty mechanik zostali zmuszeni do przejścia na rajdera, podczas gdy pozostała piątka Norwegów (również oficerowie) oraz 32 chińskich marynarzy pozostała na zbiornikowcu.
10 lutego, będąc w towarzystwie dwóch pryzów, czyli „Ketty Brøvig” i „Speybank”, rajder spotkał się w wyznaczonym miejscu z "Tannenfelsem".
Statek pozostał na oceanie jako pływająca baza paliwowa. Jego ładunek pozwolił wypełnić nie tylko zbiorniki rajdera, ale także – 14 lipca – uzupełnić zapasy niemieckiego pancernika kieszonkowego „Admiral Scheer”, który dzięki temu mógł kontynuować polowanie na alianckie statki. 26 lutego, przed powrotem na Atlantyk, pancernik ponownie pobrał paliwo ze zbiornikowca.
Zanim zamkniemy ten rozdział, poznajmy dalsze losy „Ketty Brøvig”. 3 marca jednostka spotkała się z niemieckim statkiem zaopatrzeniowym „Coburg”, któremu udało się uciec z włoskiej do niedawna Erytrei. Piątka Norwegów miała przejść na płynącego do Francji „Coburga”, ale juz następnego dnia oba statki zostały zauważone przez rozpoznawczy samolot z ciężkiego krążownika „Canberra”, któremu towarzyszył lekki krążownik „Leander” – oba pod australijską banderą.
No cóż, mówiąc w wielkim skrócie: po lotniczych bombach oraz artylerii krążowników zarówno „Ketty Brøvig” jak i „Coburg” posłano w ciągu kilkunastu minut na dno. Z wody podniesiono komplet cywilnej, „jenieckiej” załogi zbiornikowca: 5 Norwegów i 32 Chińczyków. Za to z obu statków życie ocaliło zaledwie 17 Niemców!
Ostatnie chwile „Ketty Brøvig”
***
Wcześniej jednakże, bo 8 lutego doszło do niezwykłego spotkania z niemieckim statkiem „Tannefels”, bliźniakiem „Atlantisa”. W chwili wybuchu wojny jednostka stała w Kismayo, Włoska Somalia, i pewnie nadal by tak było, gdy nie brytyjska inwazja. Pomimo fatalnego stanu „Tannefelsa” Niemcy wyszli w morze, unikając trafiania do niewoli. I teraz uwaga uwaga! Na statek zdążył dotrzeć porucznik Emil Dehnel z dwunastoma ludźmi – czyli grupa pryzowa z „Atlantisa”, która przybyła do Somalii na pokładzie „Durmitora”. Po czterech miesiącach, nieoczekiwanie dla wszystkich, znowu byli wśród swoich!
--
Post zmieniony (06-07-20 10:38)
|