KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 57 z 80Strony:  <=  <-  55  56  57  58  59  ->  => 
09-06-20 20:25  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Nie wiem, nie znam się na tym, ale od poprzedniej opowieści (w tej też) na ekranie mam przesadnie duże zdjęcia i tekst, który by go przeczytać muszę przesuwać w poziomie. Czy to tak ma być ? Czy to może jakiś błąd w wstawianiu ?

 
10-06-20 09:53  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
vwsmok 



Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 1
Galerie - 10


 - 2

Grupa: QWKAK

Mam to samo. Jakby niektóre ilustracje były wstawione w rozmiarze oryginału :-/

--
w budowie:
Oslabja 1:200 (Nawarin modyfikowany) ; Whippet; Nieuport
Galerie:
Citroen H czyli QWKAKowóz falisty || Renault-Mgiebrow || HMVS Cerberus (96%) || Dufaux C.2 || SPAD A.2 || Camel Karo || CWS T-1 ||
Luftwaffe - "bezswastycznie" || Fokker D.VII, 15 Eskadra Myśliwska, 1920 r. || Sopwith Camel, Otto Kissenberth, Jasta 23 || AEC Dorchester, Libia 1941 r.

 
10-06-20 11:52  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Wiem o tym. Nie mam pojącia jak załatwić z Photobucketem pokazywanie tylko miniaturek. Dziś napiszę do nich, może coś poradzą. Na ogół odpowiadają po 2-4 dniach. Zobaczymy.

Np. w Opowieści o Duńczykach zdjęcia nie są miniaturkami, ale są jednak jak najbardziej OK - nie wiem dlaczego raz jest tak, a drugi raz inaczej. Też mnie wkurzają zbyt wielkie zdjęcia przez co tekst ucieka mocno w prawo - jeśli fotka jest naprawdę ogromna, wtedy ją z bólem serca odrzucam.

 
14-06-20 08:58  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

yanis - O rany! Czyli że podejrzewałem niewinną osobę (bo o Tobie nie pamiętałem). Dobrze że tego kogoś jedynie pytałem o książkę bez podawania moich domysłów :-)

Ale wiesz co? ZATRZYMAJ SOBIE TE KSIĄŻKI jako prezent ode mnie.
Pozdrawiam!

 
21-06-20 17:35  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ryszard i vwsmok - dostałem z Photobucketa instrukcję, jak zmniejszać zdjęcia. Trochę to czasochłonne, ale cóż... Na początek zmniejszyłem fotke salonu na "Romie" - i to działa!

Stopniowo pozmniejszam wszystkie te zdjęcia, które wychodzą poza prawy margines!

***

Pozmniejszałem już zbyt wielkie zdjęcia przy "Romie", zabieram się za kolejne Opowieści!

Post zmieniony (21-06-20 18:42)

 
30-06-20 15:01  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
vwsmok 



Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 1
Galerie - 10


 - 2

Grupa: QWKAK

Teraz jest zupełnie dobrze.
Swoją drogą to zdjęcie mesy oficerskiej można by podpisać np. palarnia 1 klasy na jakimś liniowcu pasażerskim z lat 30.
;-)

 
30-06-20 20:25  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Pozmniejszałem już zdjęcia w tomie 3, teraz stopniowo koryguję także zbyt wielkIe zdjecia w tomach 1 i 2, chociaż jest to zajęcie bardzo żmudne i czasochłonne.
Przy okazji: kończę wreszcie kolejną Opowieść (ta ze schnappsem) która okazała się być taką kobyłą, że chyba nie zmieści się jedynie w dwóch częściach. Jak dobrze pójdzie, to ukaże się jutro lub pojutrze i zaprawdę powiadam Wam, będzie co czytać :-) A potem zabieram się za kolejne chianti z drugiej wojny, bo dotarłem do znakomitych włoskich źródeł (szczęśliwie wujek google całkiem ładnie przełożył je na angielski).

 
02-07-20 12:27  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Miała to być Opowieść jakich wiele, ale ostatecznie wyszła mi prawie książka... Oto część pierwsza.

Opowieść 544, część 1

NUMER DWA, A MOŻE JEDEN

Zarówno podczas pierwszej jak i drugiej wojny światowej, Niemcy wysyłali na oceany krążowniki pomocnicze zwane rajderami, czyli uzbrojone cywilne statki, mające za zadanie atakować nieprzyjacielską żeglugę. W latach Wielkiej Wojny były to na ogół duże i szybkie statki pasażerskie – na przykład „Kaiser Wilhelm der Grosse” czy „Berlin” – ale w wojnie Hitlera postawiono wyłącznie na szybkie frachtowce, nie rzucające się tak bardzo w oczy jak wielkie transatlantyki, których sylwetki były powszechnie znane. Ważnym czynnikiem była także możliwość łatwej zmiany sylwetki frachtowca, choćby tylko przez dostawienie fałszywego komina.

Rajderem który podczas drugiej wojny zasłużył się naprawdę wyjątkowo, był „Pinguin”. Jego losy przedstawiła Opowieść 528 pt. RAJDER. Przypomnijmy, że zatopił on lub zdobył 28 statków mających 136.642 GRT, a miny postawione przez niego i „Passata” (kolejny rajder) zatopiły cztery kolejne jednostki liczące 18.068 GRT. Rejs trwał aż 357 dni, w czasie których „Pinguin” pokonał ponad 59.000 mil morskich, a pamiętajmy, że obwód równika – w przeliczeniu na mile morskie – wynosi 21.638!

Dzisiaj poznamy losy numeru dwa – a może jednak jeden? - na liście najwybitniejszych rajderów Kriegsmarine. Jego nazwa to „Atlantis”.

Mająca 7862 GRT jednostka rozpoczęła żywot w 1937 jako „Goldenfels”, nosząc na kominie charakterystyczne logo Hansa Line z Bremy. Jak na frachtowiec statek był bardzo szybki, osiągając na próbach 17,5 węzła


Armator niedługo cieszył się statkiem. Krótko po wybuchu wojny, gdy „Goldenfels” wrócił z Indii do Bremy, załogę i dokerów zagoniono do jak najszybszego rozładunku. O skali pośpiechu niech świadczy fakt, że jeszcze zanim poszedł w górę pierwszy unos, stoczniowcy rozpoczęli już pierwsze prace, mające na celu przystosować statek do roli rajdera.

Zainstalowanie uzbrojenia, przystosowanie ładowni do trzymania tam jeńców z zatopionych statków a także – co niezwykle ważne – bardzo znaczne powiększenie zbiorników paliwa, wiązało się z istotną przebudową konstrukcji. Ciężka praca dała jednakże niezwykłe rezultaty. Poprzednio statek mógł zabunkrować tylko 1.268 ton paliwa, a obecnie aż 3.000! Gdyby utrzymywał on prędkość 10 węzłów, mógłby bez tankowania przepłynąć aż 60.000 mil, tj. 111.000 kilometrów! Zapas słodkiej wody wynosił 1.200 ton, ale mógł być on uzupełniany przez odparowywanie morskiej wody przez kondensatory, dla których zabrano 1.000 ton węgla.

Okręt uzbrojono w:
- 6 dział 150 mm (kaliber godny lekkiego krążownika)
- 1 działo 75 mm
- podwójne działko przeciwlotnicze 37 mm
- dwa podwójne działka przeciwlotnicze 20 mm
a do tego:
- 4 wyrzutnie torped
- 92 miny
i do celów rozpoznawczych dwa wodnosamoloty Heinkel He-114. Oba umieszczono w ładowni: jeden z samolotów był w pełni zmontowany, a drugi – w elementach – czekał w kratach na swoją kolej. Wewnątrz fałszywego zbiornika wody powyżej sterówki, znajdował się dalmierz.

Rozmieszczenie artylerii i wyrzutni torped (TR I) na „Atlantisie”


14 grudnia 1939 roku podniesiono uroczyście na okręcie banderę Kriegsmarine, nadając mu nazwę „Atlantis”. Nazwa kodowa to „SCHIFF 16”.

„Atlantis”. Odsłonięte działa 150 mm na wysokości ładowni 1 i 2


Tu z kolei odsłonięto przednią prawoburtową wyrzutnię torped


He-114 na „Atlantisie”. Zdjęcie wykonano na Oceanie Indyjskim


„Atlantis” w całej okazałości


Przerywaną linią za nadbudówką zaznaczono zarys fałszywego komina, który można było tam bardzo szybko postawić


W grudniu 1939 roku na próbę taki komin dostawiono



Na czele 350-osobowej załogi stanął 40-letni porucznik marynarki Bernhard Rogge, bardzo pobożny syn luterańskiego kaznodziei.

Tu już jako komandor, z Krzyżem Rycerskim u szyi


***

Rogge rozpoczął karierę jako dowódca w roku 1915, kiedy to tymczasowo zastąpił kapitana szkolnego szkunera Reichsmarine „Niobe”. Na jego szczęście nie było go na pokładzie żaglowca 26 lipca 1932 roku, kiedy to statek wywrócił się i zatonął podczas silnego szkwału, przynosząc śmierć 69 spośród 109 członków załogi. Gdy 26 czerwca 1933 nieszczęsny szkuner został zastąpiony przez świeżo zbudowany w Hamburgu bark „Gorch Fock”, jego dowódcą mianowano właśnie Roggego.

Musiał się sprawdzać na tym stanowisku, skoro w 1937 roku stanął na mostku najnowszego szkolnego żaglowca Kriegsmarine, „Albert Leo Schlageter”. Czy pomimo tego nie czuł się niedowartościowany faktem, że nie dano mu dowodzić jednostką bojową? Pewnie tak.

Dodajmy, że Niemcy zbudowali w Hamburgu cztery siostrzane szkolne żaglowce:
- „Gorch Fock” (1933) – po wojnie „Towariszcz” (bandera radziecka, potem ukraińska), obecnie ponownie jako „Gorch Fock” stoi na niekończącym się od lat remoncie w Stralsundzie;
- „Horst Wessel” (1936) – obecnie amerykański „Eagle”;
- „Albert Leo Schlageter” (1937) – po wojnie razem z „Horstem Wesselem” zatrzymany przez Amerykanów jako zdobycz wojenna, później oddany praktycznie za darmo (5.000 dolarów) Brazylii, która z kolei w 1961 roku sprzedała go Portugalii, gdzie pływa do tej pory jako „Sagres”;
- „Mircea” (1938) – zbudowany dla Rumunii, po wojnie przejściowo pod radziecką banderą, obecnie ponownie pod banderą rumuńską;
- „Herbert Norkus” (1939) – z powodu wybuchu wojny budowę zarzucono.

Nie dość zatem że wszystkie cztery jednostki przeżyły wojnę, to jeszcze trzy z nich nadal pływają (a i czwarty – „Gorch Fock” - przecież też w końcu kiedyś wyjdzie w morze). Cóż za udana i szczęśliwa seria!

***

Rogge bardzo starannie dobierał załogę, już na samym początku wywalczając prawo do veta wobec niechcianych, przysyłanych mu przez dział personalny Marynarki kandydatów. Wiedział że okręt czeka bardzo ale to bardzo długi rejs w skrajnych warunkach klimatycznych, który będzie wymagał ludzi z wyjątkowo silną psychiką, nie mówiąc już o żelaznym zdrowiu. Na jego szczęście lądowi decydenci również zdawali sobie z tego sprawę, sami odrzucając wiele kandydatur, które nie wydawały się wystarczająco doskonałe.

Zgodnie z życzeniem Roggego, najważniejsze stanowiska oficerskie obsadzono doświadczonymi ludźmi, służącymi wcześniej na jednostkach bojowych. Niższe stanowiska przyznał oficerom z marynarki handlowej, zbierając jednakże najpierw o nich szczegółowe informacje. Dla przykładu oficerem nawigacyjnym uczynił Paula Kamenza, wieloletniego kapitana frachtowców. Także dwójka zamustrowanych lekarzy musiała się wykazać bogatym doświadczeniem zawodowym. Ważne zadanie miało przypaść ekspertowi od min i materiałów wybuchowych Johannowi-Heinrichowi Fehlerowi, którego zadaniem miało być topienie zdobytych statków, poprzez umiejętne rozmieszczenie w nim ładunków wybuchowych. Jego rolę doskonale oddaje angielski, łatwy do zrozumienia termin „demolition officer”.

***

Rejs miał rozpocząć się w piątek, 13 marca 1940 roku, ale ze zwykłego marynarskiego przesądu, Rogge odszedł od kei w czwartek, o 23:55. Rankiem, wciąż u niemieckich wybrzeży, chwycono za pędzle, zmieniając okręt w norweski frachtowiec „Knute Nelson”.

Ten i kolejny rysunek pochodzi z okładki modelu „Atlantisa”, wydanego w skali 1:400 przez JSC. Numer pozwala na zbudowanie jednostki w trzech różnych wersjach, ukazujących trzy różne wcielenia rajdera


Po zakończeniu praca malarskich „norweski” statek przeprowadził ostatnie z planowanych ćwiczenie artyleryjskie. Aby odstraszyć niepotrzebnych ciekawskich, wywieszono żółtą flagę, informującą o kwarantannie na pokładzie.

Po kilku dniach Rogge postanowił zmienić skórę. Jego osobiście wybrany adiutant, wiecznie wesoły porucznik Ulrich Mohr – w cywilu mówiący kilkoma językami doktor filozofii(!)– dostał zadanie wybrania właściwego statku, w który należałoby się zmienić. Wybór padł na japoński „Kasii Maru”, czteroletni statek pasażersko-towarowy mający 8.408 GRT. Żeby pomalować kadłub na czarno aż do linii wodnej, Rogge stanął w dryfie, po czym balastując przechylił okręt najpierw na jedną, a potem na drugą burtę. Siedzący na wywieszonych za burtę stołkach bosmańskich i sterlingach (rodzaj platformy) marynarze sprawnie uwinęli się z zadaniem.

„Kasii Maru” był siostrzanym statkiem widocznego na zdjęciu „Kaga Maru”


„Atlantis” jako „Kasii Maru”. Japoński statek miał wprawdzie komin blisko sterówki, ale przecież nikt na europejskich wodach nie miał o tym pojęcia



30 kwietnia „Atlantis” znalazł się na szlaku żeglugowym łączącym Kapsztad z Freetown (Sierra Leone w Afryce Zachodniej), a już 2 maja zauważono jakiś statek. Aby podejść jak najbliżej nie wzbudzając podejrzeń, ubrani w kimona członkowie załogi spacerowali po pokładzie udając pasażerów, a kilku z nich pchało nawet dziecięce wózki!

Statek okazał się być brytyjskim liniowcem „City of Exeter” (9.654 GRT) przewożącym wielu pasażerów, z których część wyległa na pokład, przyglądając się z zaciekawieniem „Japończykom”. Kierujący się zwykłym rozsądkiem Rogge uznał że „Atlantis” nie pomieściłby tylu jeńców, wśród których znajdowały się kobiety i dzieci. Z drugiej strony kapitan obawiał się, że przesadzenie ich na szalupy – po czym zatopienie statku – może przynieść duże straty wśród cywilów, na co nie pozwalało jego wysoce religijne sumienie.

„City of Exeter”


Jednostki minęły się w bliskiej odległości. Brytyjski kapitan był tak zdziwiony obecnością japońskiego statku na tym akwenie, że poinformował o nim dowództwo, dając szczegółowy opis frachtowca.

Niemiecka załoga była szczerze niezadowolona z decyzji kapitana, ale już następny dzień zmienił ich nastroje. O 14:00, gdy „Atlantis” znajdował się około 500 mil na zachód od Przylądka Frio (na trawersie północnej Angoli) dostrzeżono na horyzoncie czarny dym. Podkręcono obroty, i gdy rajder
znacznie skrócił dystans, statek rozpoznano jako brytyjski. O 14:55 Rogge dał rozkaz odsłonięcia dział, podniósł bojową banderę Kriegsmarine oraz flagi kodu mówiące „Zatrzymaj się, albo strzelam”, oraz „Nie używaj radiostacji”.

Ponieważ statek nie zareagował, oddano ostrzegawczy strzał. Dopiero wtedy Brytyjczycy wywiesili flagi mówiące „Rozumiem twój sygnał”. Następnie frachtowiec wypuścił sporą ilość pary tak, jakby zatrzymywał maszynę, po czym... skręcił ostro w prawo i zwiększył prędkość!

Niemcy otworzyli ogień, rozwalając rufę statku. Odebrali jego radiową wiadomość zaczynającą sie od „QQQ”, a oznaczająca atak nieznanego rajdera. Radiotelegrafista „Atlantisa” pospiesznie zaczął zagłuszać transmisję, a Rogge wydał rozkaz kontynuowania ostrzału. Statek zastopował.

O 15:26 Mohr – inny Mohr, nie ten będący adiutantem Roggego - oraz Feller z dziesiątką ludzi – wszyscy w mundurach Kriegsmarine – weszli na frachtowiec. Był to mający 6.199 GRT, wyładowany drobnicą „Scientist” (6.200 GRT), dowodzony przez kapitana Windsora. Niemcy spotkali na pokładzie tylko jego i dwóch oficerów, bowiem reszta załogi znajdowała się już w szalupach. Wszystkich ich, jako jeńców, wzięto na pokład rajdera.

Po kierownictwem Fellera rozmieszczono ładunki wybuchowe, ale nawet gdy eksplodowały, statek nadal nie chciał pójść na dno – najwyraźniej oficer dopiero zaczynał nabierać wprawy w tak nietypowym dziele zniszczenia. Ostrzał z dział 150 mm również nie odniósł pożądanych skutków, i dopiero torpeda posłała nieposłuszny statek na dno.

„Scientist” był pierwszą ofiarą „Atlantisa”


Rankiem 10 maja „Atlantis” znajdował się o 30 mil od Przylądka Igielnego (na mapie Cape Agulhas).



Korzystając z idealnie spokojnego morza, Rogge położył tam 92 miny – wszystko co miał – kończąc niebezpieczną operację krótko po północy, po czym idąc 10 węzłami (czyli prędkością ekonomiczną) popłynął na wschód, ku wodom Oceanu Indyjskiego.

Ponieważ okręt zbyt długo już udawał japończyka, doktor filozofii Mohr otrzymał zadanie znalezienia kolejnej „przykrywki”. Wybór padł na roczny holenderski frachtowiec „Abbekerk” (7.906 GRT). Pomimo kiepskiej pogody, marynarze ponownie zeszli na stołki bosmańskie i sterlingi, zmieniając kolor burt na ciemnooliwkowy.

Prawdziwy „Abbekerk”


Dopiero po kilku tygodniach pustki na oceanie, 10 czerwca, dostrzeżono jakąś jednostkę. Czas był na to najwyższy, bo po czterdziestu dniach bez kolejnego łupu załoga wpadła w kiepski nastrój. Rajder przyspieszył do 17,5 węzła. Gdy dystans zmalał do pięciu i pół kilometra, odsłonięto działa i podniesiono bojową banderę. W górę poszedł sygnał „Zatrzymać się”.

Ponieważ tak jak poprzednio, także i ten statek zareagował gwałtownym przyspieszeniem i zmianą kursu, otworzono ogień który jednakże nie skłonił Edvarda Hauffa Gundersena, kapitana norweskiej „Tirranny” (7.230 GRT) do zastopowania. Statek miał świeżo zamontowane w Melbourne działo obsługiwane przez pięciu przeszkolonych członków załogi. Łącznie na burcie znajdowały się 44 osoby, w tym 10 pasażerów. Wszyscy byli Norwegami.

Po pierwszych strzałach z rajdera norwescy artylerzyści pobiegli do działa, a radiotelegrafista zaczął nadawać informację o pozycji, rozpoczętą oczywiście literami QQQ. Przez trzy i pół godziny „Tirranna” stopniowo powiększała dzielącą ją od napastnika odległość, a jej artylerzyści odgryzali się jak potrafili, czyli marnie. Same pudła.

Rajder prowadził intensywny ogień, wystrzeliwując 150 pocisków kalibru 150 mm. Jeden z nich trafił w działo „Tirranny” zabijając czterech ludzi z jego obsady, i odstrzeliwując nogę poniżej kolana piątemu, cieśli Johanowi Johansenowi. Od ostrzału zginął także pasażer Charles Mikkelsen. Pomimo że dystans wzrósł już do 8.200 metrów, Gundersen rozkazał zastopować maszyny dochodząc do wniosku, że dobrze już wstrzelana artyleria rajdera zatopi go, zanim uda mu się wyjść poza jej zasięg. Pewnie bardziej bojowo nastawiony inny kapitan zaryzykowałby kontynuowanie ucieczki.

„Tirranna”


Kiedy na statek weszła niemiecka grupa pryzowa, jej członkowie zobaczyli mnóstwo krwi na pokładzie, na którym leżało pięć martwych ciał. Sześciu innych było rannych. Wszystkie szalupy były nie do użytku, posiekane odłamkami. Rannych przetransportowano na rajdera, gdzie otrzymali pierwszorzędną opiekę medyczną. Niemieccy chirurdzy zmuszeni byli amputować cieśli nogę powyżej kolana, ale Johansen stracił już wcześniej tyle krwi, że zmarł następnego dnia.

Rogge zdecydował zatrzymać statek jako pryz mając nadzieję, że wkrótce uda się zdobyć jakiś zbiornikowiec, co pozwoliłoby zabunkrować „Tirrannę” tak, aby pod norweską załogą dowodzoną przez płynących z nią Niemców, mogła dopłynąć wraz z cennym ładunkiem do Rzeszy. Ładunkiem z Melbourne, a przeznaczonym do Mombasy były pszenica, mąka, wełna, 178 wojskowych pojazdów (te miano wyładować w Port Saidzie), 5.500 skrzyń piwa, 367 skrzyń tytoniu, 3.000 skrzyń puszkowanych brzoskwiń, dżem, mydło, czekolada, papierosy, pasta do butów, szynka i ser – wszystko to z pewnością wzbudziłoby w Niemczech szczere pożądanie.

Na statek przeszedł porucznik Waldmann z 12 ludźmi. Pod sobą mieli ośmiu Norwegów z oryginalnej załogi frachtowca, w tym jedyną kobietę na pokładzie, stewardessę Jenny Jensen. Pozostałych 30 Norwegów zatrzymano na „Atlantisie” w charakterze jeńców. Ustalono punkt, w którym obie jednostki miały się spotkać najpóźniej 31 sierpnia. Gdyby do tego dnia „Atlantis” nie pojawił się, statek miał popłynąć do najbliższego portu kraju sympatyzującego z Niemcami. Jeszcze wrócimy do „Tirranny”.

Ponieważ Norwedzy zdążyli poinformować Brytyjczyków o fałszywym holenderski statku, przyszedł czas na zmianę tożsamości. „Abbekerk” zmienił się w bliźniaka „Tiranny”, norweski motorowiec „Tarifa”. Znalezione na „Tirrannie” dokumenty pozwoliły Roggemu przygotować dobrą bajeczkę o norweskim statku, wożącym brytyjskie ładunki.

Prawdziwa „Tarifa”


Kolejna ofiara trafiła się rajderowi dopiero miesiąc później, 11 lipca. O 6:43 dostrzeżono dym. Statek przepływał przed dziobem „Atlantisa” w odległości 7.300 metrów, prezentując całą sylwetkę. Na rufie znajdowała się platforma działa, a sam statek budził niejasne skojarzenia co do jego tożsamości. Służący na rajderze były pierwszy oficer „Goldenfelsa”, Mund, powiedział iż jednostka wygląda jak jeden z dawnych statków należących do Hansy. I rzeczywiście. Mający 7.505 GRT brytyjski „City of Baghdad” był kiedyś niemieckim „Geierfelsem”, przejętym przez Brytyjczyków po Wielkiej Wojnie w ramach reparacji.

„City of Baghdad”


Kapitan jednostki, Armstrong White wykazał się karygodną bezmyślnością. Poddał statek – co można zrozumieć – ale nie zadbał o zniszczenie tajnych dokumentów, mimo że minęło sporo czasu, zanim na pokładzie stanęła grupa pryzowa. W rezultacie w niemieckie ręce wpadł egzemplarz „Broadcasting for Allied Merchant Ships” czyli Nadawanie [radiowe] dla Alianckich Statków Handlowych. Dokument zawierał wszystkie aktualne kody!

O szczerej głupocie White’a może też świadczyć fakt, że wśród dokumentów znaleziono obszerny raport kapitana „City of Exeter”, dokładnie opisujący wygląd podejrzanego „japończyka”. Pomimo tego White pozwolił zbliżyć się rajderowi, jakby zupełnie nie było podstaw do jakiejkolwiek podejrzliwości.
Po zapoznaniu się z tym raportem, Rogge zarządził dostawienie dwóch fałszywych masztów.

81-osobowa załoga „City of Baghdad” przeszła na rajdera, a statek został zatopiony przy pomocy ładunków wybuchowych. Johann-Heinrich Fehler nabierał wprawy.

Po dwóch dniach, o 9:43, zauważono dym. „Atlantis” nieco zmienił kurs, po czym zwolnił do 7 węzłów, zmuszając statek do przejścia za jego rufą. Gdy dystans zmalał do 5.300 metrów, głos zabrały działa 150 mm. Cztery pierwsze salwy były niecelne, ale piąta trafiła nadbudówkę tuż pod mostkiem, a szósta dokonała zniszczeń na linii wodnej. Statek podniósł sygnał „Zatrzymuję się”. Był to brytyjski liniowiec „Kemmendine”, płynący z Kapsztadu do Rangunu (dawniej Birma, obecnie Mjanma).

„Kemmendine”


Gdy jednostki stanęły prawie burta w burtę, Rogge ujrzał na pokładzie kobiety i dzieci i odczuł ulgę, że w porę wstrzymał ogień. I wtedy jeden z jego obserwatorów krzyknął „Otwiera ogień!”. I rzeczywiście, w kierunku rajdera pomknął pocisk kalibru 75 mm, który szczęśliwie nie wyrządził istotnych szkód.

Rozwścieczony Rogge rozkazał otworzyć ogień, wywołując na „Kemmedine” pożary. Jego oficer nawigacyjny, Paul Kamenz, krzyknął co sił: „Przy dziale jest tylko jeden człowiek. Jakiś cholerny lunatyk który nie wie co się dzieje!”

Początkowo Rogge miał zamiar przejąć statek, ale teraz, gdy stanął on w płomieniach, było to już niemożliwe. Wszyscy obecni na jego pokładzie ocaleli; ba, nikt nawet nie odniósł ran co było prawdziwym cudem! Na „Atlantisa” przeszło 147 osób: 26 oficerów, 86 marynarzy-laskarów (Hindusów w służbie brytyjskiej) oraz 35 pasażerów, a wśród nich pięć kobiet i dwoje dzieci.

Dwie torpedy błyskawicznie zatopiły statek, który tonąc przybrał klasyczny kształt litery V.

Chwila wybuchu torped u burty „Kemmendine”


Gdy już rozlokowano jeńców, Rogge powołał sąd, mający ustalić kto i dlaczego strzelił z „Kemmedine” już po poddaniu się statku. Do składu sędziowskiego zaprosił także kapitana White z „City of Baghdad” i kapitana Reida z „Kemmedine”.

Niemiecko-brytyjski sąd ustalił, że jeden z pocisków rajdera zerwał telefoniczny kabel łączący mostek z rufowym działem. Mężczyzna który oddał strzał był w cywilu londyńskim zmywaczem okien, który po prostu bez rozkazu pobiegł do działa, i oddał strzał.

Rogge podpisał raport zamykający sprawę bez żadnych konsekwencji wobec młodego człowieka, i wzruszając ramionami powiedział do sędziów: „Czego można oczekiwać od zmywacza okien...”

Następnego dnia kapitan po raz pierwszy zdecydował się na naruszenie ciszy radiowej – od wyjścia z kraju minęły już bądź co bądź cztery pełne miesiące. Zameldował o zatopieniu 30.000 ton alianckich statków i dodał, że prowiantu starczy mu jeszcze na 85 dni. Wiadomość przechwycili Brytyjczycy, ale nie udało im się namierzyć pozycji rajdera.

29 lipca „Atlantis” spotkał się z „Tirranną”, na którą przeszli wszyscy jeńcy. Rogge przekazał pryzowi także 420 ton paliwa. 2 sierpnia rozległa się ostrzegawczo syrena „Tirranny”, której obserwator dostrzegł wynurzający się z gęstego deszczu statek, odległy raptem o 400 metrów! Znajdujące się w wodzie szalupy rajdera natychmiast podeszły pod jego burtę, a marynarze pospiesznie wdrapywali się po sztormtrapach.

Rogge krzyknął „Kasch [Lorenz Kasch, oficer atyleryjski], otwórz ogień” i zaraz potem przypomniał sobie, że ten akurat znajduje się na pryzie. Rozkaz jednakże przyjął do siebie starszy podoficer artyleryjski który polecił otworzył ogień, podając do dział namiary celu. Obcy statek znajdował się tuż tuż, a jednak salwa minęła go aż o 400 metrów! Wściekły Rogge ryknął na podoficera podając mu właściwe dane, w wyniku czego druga salwa tylko minimalnie spudłowała. Trzecia i czwarta weszły w cel. Statek zastopował.

Okazał się nim norweski, zbudowany przed trzynastu laty w Niemczech frachtowiec „Talleyrand” (6.732 GRT), wiozący z Australii do Kapsztadu i Wielkiej Brytanii stalowe pręty, pszenicę, drewno tekowe oraz wełnę. Kapitan Mathias Foyn powiedział Roggemu, że dostrzegł sylwetkę „Tirranny” obok drugiej jednostki i pomyślał, że siostrzany statek („Tirranna” i „Talleyrand” były z tej samej serii) pomaga innemu w jego kłopotach z maszyną.

Rogge skorzystał z okazji, aby uzupełnić zapasy, przenosząc z „Talleyranda” na rajdera świeżą żywność, koce, narzędzia, doskonałą łódź motorową oraz paliwo do niej. 3 września 37-osobowa załoga – w tym stewardessa Sigrid Olsen – przeszła na rajdera, gdzie spotkała się z kolegami z „Tirranny”. Ich statek został zatopiony ładunkami wybuchowymi, ale zanim to nastąpiło Rogge wypróbował Heinkla w charakterze bombowca, chociaż oczywiście bomby były zbyt lekkie, aby zatopić frachtowiec. Ciekawym eksperymentem była także próba zerwania anten radiowych statku przez specjalny, opuszczany z samolotu hak na stalowej lince.

Nagły wzrost liczby jeńców stał się mocno dokuczliwy. Na „Tirrannę” przeniesiono ich 273, po czym pryz obrał kurs na Francję. Nadal dowodził nim Waldemann, do którego dołączył znany już nam były pierwszy oficer „Goldenfelsa”, Mund, oraz 16 niemieckich marynarzy.

„Tirranna” w rękach niemieckich, widziana z „Atlantisa”


***

Krótko o dalszych losach „Tirranny”: statek szczęśliwie doszedł do Zatoki Biskajskiej, po czym rzucił kotwicę przy Przylądku Le Ferre, około 100 km na południe od wejścia do estuarium Żyrondy (rzeki, prowadzącej wprost do Bordeaux – portu przeznaczenia pryzu). 22 września, gdy czekał tam na okręt mający go eskortować w drodze do estuarium, został dostrzeżony przez brytyjski okręt podwodny „Tuna”, dowodzony przez oficera z robiącym wrażenie nazwiskiem Maurice Kildare Cavenagh-Mainwaring.

„Tuna”


Maurice Kildare dwojga nazwisk wystrzelił trzy torpedy. Z 291 ludzi na pokładzie śmierć poniosło 86, a wśród nich 2 osoby z „Tirranny”, 3 z „Talleyranda” (wśród nich stewardesa Olsen), 71 laskarów, 9 Brytyjczyków i 1 Niemiec. Pozostałych po kilku godzinach podjęły z wody niemieckie okręty.

Norweskich jeńców internowano w obozie w Royan, niedużym mieście nad Zatoką Biskajską. Tam zmarł ranny po wybuchu torpedy kolejny marynarz z „Tirranny”, 4 oficer Andersen. Absolutnym zaskoczeniem dla jeńców były wydarzenie z 14 grudnia 1940 roku kiedy to wyprowadzono ich z obozu, po czym wsadzono do pociągu. Norwedzy przejechali całą Francję, Belgię i Niemcy, po czym statkiem popłynęli wprost do Oslo, gdzie zeszli na ląd – wolni! - 17 grudnia.

***

A tymczasem na Oceanie Indyjskim wszystko szło po staremu. Wprawdzie przez dwa tygodnie od zatopienia „Talleyranda” nie trafił się żaden statek, ale Rogge wiedział, że to tylko kwestia czasu. Jego okręt szedł na wschód, w kierunku Singapuru i Cieśniny Sundajskiej, oddzielającej zachodnią Jawę od wschodniej Sumatry. O 2:45 24 sierpnia, 200 mil na północ od wyspy Rodrigues (leżącej blisko Mauritiusa) dostrzeżono wreszcie dym - noc musiała być bardzo jasna. Aby zbliżyć się do statku wystarczył odpowiedni kurs, i 14 węzłów.

Tym razem Rogge postanowił działać bardzo szybko. W kierunku brytyjskiego „King City” (4.745 GRT) wystrzelił niecelną torpedę.

„King City”


Teraz głos zabrały działa. Po trzech celnych salwach statek stanął w płomieniach, a załoga pospiesznie opuściła go. Kolejne celne pociski, i wreszcie „King City” przewrócił się do góry dnem, po czym zatonął.
Tonący „King City”


Następną ofiarę dopadnięto 9 września. Był to brytyjski zbiornikowiec „Athelking” (9.550 GRT).

„Athelking”


Aby podejść niezauważonym jak najbliżej, Niemcy wykorzystali częste szkwały i gdy przestało padać, statek był o niecałe 8 i pół kilometra. Brytyjczycy podnieśli i opuścili czerwoną flagę, wzywając „Atlantis” do przedstawienia się. Zgodnie z życzeniem Rogge bezzwłocznie przedstawił się wciągając na maszt bojową banderę, odsłaniając działa i otwierając ogień. Pierwsze salwy spadły daleko od statku, który pospiesznie zaczął nadawał sygnał QQQ.

Po dwóch minutach „Atlantis” stracił zasilanie prądem steru, który stanął w wychyleniu na prawo. Okręt rozpoczął krążenie. Zauważywszy kłopoty rajdera zbiornikowiec zaczął uciekać, ale na jego nieszczęście Niemcy sprawnie usunęli awarię, przywracając sterowność. Celne pociski zmusiły wreszcie kapitana Tomkinsa do zastopowania. Przerwał nadawanie i podniósł flagi oznaczające „Potrzebuję lekarza”, na co Rogge wstrzymał ogień.

W tejże samej chwili radio zbiornikowca wznowiło wysyłanie alarmu, na co odpowiedź mogła być tylko jedna. Pociski 150 mm szybko zniszczyły radiostację i wznieciły liczne pożary.



Grupa Mohra weszła na statek tylko po to, aby stwierdzić że jest on nie do uratowania, ponieważ zewsząd wyciekało paliwo. Oficer zabrał 37-osobową załogę, pozostawiając na zbiornikowcu ciało kapitana, jedynej ofiary ostrzału. Statek zatopiły ładunki, rozmieszczone oczywiście przez Fellera.

--

Post zmieniony (02-07-20 19:40)

 
02-07-20 12:44  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 544, część 2

NUMER DWA, A MOŻE JEDEN

Już następnego dnia szczęście ponownie uśmiechnęło się do Niemców, chociaż z początku nie szło łatwo. Obcy statek znajdował się o 18 mil i kiedy tamten kapitan dostrzegł nieznaną jednostkę, na wszelki wypadek zmienił kurs na północny. Chcąc go zmylić Rogge posterował na południe, na widok czego uspokojony statek – ten obcy ewidentnie zmierza gdzieś indziej! - powrócił na poprzedni kurs. Kiedy jednak Rogge skręcił tak, żeby doprowadzić do skrzyżowania się dróg obu jednostek, przeciwnik po prostu „dał nogę”.

Kapitan wezwał pilota Richarda Bullę, każąc mu zrobić to, co już ćwiczył na „Talleyrandzie” – zerwania anten radiowych. Gdyby to się nie udało, miał ostrzelać komin, aby wystraszyć lasakrów, których obecność była pewna.

Okazało się że i samolot i jego pilot, niewiele wnoszą do wysiłku wojennego Rzeszy, jako że atak Bulli nie przyniósł żadnego efektu. Heinkel wodował w pobliżu rajdera, ale Rogge pozostawił na później podnoszenie maszyny. Gnając 17 węzłami ruszył przez deszcz do ataku. Po zbliżeniu się na niewiele ponad trzy kilometry podniesiono bojową banderę, po czym oddano strzał ostrzegawczy. Ponieważ nie odniosło to skutku, kolejny pocisk trafił w sterówkę, i to dopiero zatrzymało statek. Gdy Mohr ruszał ze swym zespołem, w eterze rozległo się „QQQ SS Benarty zbombardowany przez samolot ze statku...”, na co jako pierwszy odpowiedział Kasch, wznawiając ogień i wzniecając liczne pożary.

„Benarty”


Kiedy grupa Mohra wchodziła na statek, jego załoga właśnie skończyła ewakuację. Niemiec rozkazał jednakże części marynarzy wrócić na pokład i pomóc w gaszeniu pożarów. Szybko jednak okazało się, że jest to beznadziejne, i po założeniu trzech ładunków, ich wybuch posłał statek na dno. „Demolition officer” Feller był coraz lepszy!

Rogge słusznie uznając, że dłuższe pozostawanie na tym samym akwenie może być niepotrzebną brawurą, obrał kurs południowo-wschodni, idąc 9 węzłami w kierunku Australii. Szczęście nadal nie opuszczało Niemców, którzy już 19 września o 22:33 dostrzegli po lewej burcie gęsty dym. Owym kopciuchem okazał się być francuski liniowiec (10.060 GRT), w drodze z Sydney do Anglii via Kapsztad. Statek był francuski, ale pod zarządem brytyjskiej kompanii i również z brytyjską załoga, pod dowództwem kapitana Rodericka MacKenzie.

„Commissaire Ramel”


Osiem minut po północy Rogge otworzył ogień ale wystarczyła chwila przerwy, aby zaatakowana jednostka zaczęła nadawać QQQ. Natychmiast wznowiono ostrzał. Pięćdziesiąt sześć pocisków nie tylko rozbiło szybko kabinę radiową, ale – zabijając trzy osoby – wznieciły mnóstwo pożarów. S tatek został zatopiony, a 53 pozostałych przy życiu marynarzy przeszło na „Atlantisa”. Przez kilka tygodni pędzili na rajderze jenieckie życie, ale w końcu ich – i nie tylko ich - los miał się diametralnie odmienić.

Zanim jednakże rajder ruszył w dalszą drogę, odebrał smutną wiadomość o tym, że „Tirranna” została zatopiona przez brytyjski okręt podwodny.

Świtem 22 października „Atlantis” napotkał na swej drodze jugosłowiański, a więc neutralny (!) parowiec „Durmitor” z 37-osobową załogą i ładunkiem 8200 ton soli. Rogger rozkazał sprawdzić papiery ładunku i w przypadku gdyby był on nielegalny (kontrabanda), zamierzał przejąć statek i przenieść na niego zbyt licznych już jeńców. Wprawdzie dokumenty przewozowe okazały się być w porządku, ale pilna potrzeba pozbycia się jeńców przeważyła.

Na statek przeszedł porucznik Emil Dehnel z dwunastoma ludźmi. Rogge zdecydował, że lepsze miejscem dla realizacji jego planu znajduje sie o 200 mil na południe od Wyspy Bożego Narodzenia (około 400 kilometrów na południe od zachodniej Jawy). I jak to mówią w bajkach: jak powiedział, tak się stało.

Gdy następnego dnia statki zeszły się ponownie, Rogge zszedł do więzionych oficerów i szczerze powiedział im że wprawdzie warunki na jugosłowiańskim statku są złe, ale jeśli jeńcy wyrażą zgodę na przejście, to statek zawiezie ich do na pewno bezpieczniejszej Włoskiej Afryki Zachodniej. W rezultacie tej przemowy około 300 (260?) jeńców przeszło jeszcze tego samego dnia na „Durmitora”. Rogge przekazał na statek nieco żywności, ale z powodu własnych potrzeb, nie mogło być tego wystarczająco dużo. Z Dehnelem na mostku statek ruszył w kierunku Mogadiszu, we Włoskiej Somalii. Wśród czternastu Niemców, na parowcu znalazł się także doktor filozofii, porucznik Ulrich Mohr.

Włoska Somalia a w niej Mogadisz (Mogadishu), Warsheik i Merca (tu podano nazwę Marka), o których będzie jeszcze mowa


***

Wprawdzie głównym tematem Opowieści są losy „Atlantisa”, ale chyba powinniśmy jednak poznać losy przeniesionych na „Durmitora” jeńców, bo warte są one przedstawienia

Przed ruszeniem w drogę zebrano więźniów na pokładzie, po czym przemówił do nich Ulrich Mohr:

„Durmitor nie jest statkiem, który wybralibyście do odbycia podróży. My też nie jesteśmy z niego zadowoleni, ale nie znaleźliśmy niczego lepszego, więc od was zależy, żeby było jak najlepiej. To nie będzie piknik, ale jeśli pójdziecie na współpracę z porucznikiem Dehnelem, wasze warunki będą łatwiejsze do zniesienia”

Patrząc na trzystu mężczyzn Mohr uświadomił sobie, że Niemców jest zaledwie czternastu, i co z tego, że uzbrojonych. Dlatego pospiesznie dodał:

„ Muszę powiedzieć, że jakakolwiek próba oporu będzie złamana. Nawet nie myślcie o podniesieniu reki [na Niemca], bo nie warto tego próbować. Muszę was uprzedzić, że na dnie „Durmitora” znajdują się bomby, i w przypadku poważnych kłopotów statek natychmiast zatonie”.

Tyle że – jak pisał w swych wspomnieniach Mohr – jeńcy nie wydawali się być zbytni przerażeni tą pogróżką.

Według kalkulacji Dehnela rejs powinien potrwać 19 dni, ale dla uspokojenia jeńców powiedziano im o „około dwóch tygodniach”. Do pogróżek Mohra o bombach, Dehnel dodał od siebie ostrzeżenie, iż „Atlantis” znajduje się wystarczająco blisko, aby w razie czego powrócić, ze smutnymi skutkami dla ewentualnych buntowników.

Na mostku postawiono karabin maszynowy wycelowany w odgrodzoną od reszty statku drutem kolczastym część dziobową, na której mogli przebywać jeńcy. Zakwaterowano ich, chociaż to zbyt mocne słowo, w ładowniach numer 1 i 2, gdzie także znajdowała się sól. Worki były twarde i zimne, dlatego Niemcy dali jeńcom brezenty, które miały choćby tylko trochę poprawić warunki bytowe. Pomimo tego, twardość worków powodowała u śpiących na boku marynarzy silne bóle bioder. Solny pył ocierał skórę i powodował skaleczenia, kleił się do ubrań, i – w takim wielkim stężeniu – wstrętnie śmierdział.

Kolejnym zmartwieniem Emila Dehnela był stan węgla. Dopiero w drodze okazało się, że jugosłowiański starszy mechanik źle wyliczył jego ilość, w związku z czym statek miał dopłynąć do Somalii – o ile w ogóle to się uda! - na ostatnich kilogramach. Aby maksymalnie je oszczędzać, „Durmitor” wlókł się szybkością gwarantującą jak najmniejsze zużycie bunkru. Było to zaledwie 5 i pół węzła, co z góry przesądzało o tym, że planowane 19 dni rejsu pozostały jedynie marzeniami.

Także racje żywnościowe, nawet gdyby rejs miał trwać naprawdę tylko tak krótko, były mizerne. Jeńcy mogli obecnie jedynie ze wzruszeniem wspominać czasy względnej obfitości na „Atlantisie”.

Zanim wrócimy do jenieckich losów, dodajmy „kulinarną” ciekawostkę, o której opowiedział po wojnie kapitan „Durmitora”. Otóż dla Niemców – i tylko dla nich - gotował kucharz z „Commissaire Ramel”. Kapitanowi MacKenzie, z tego samego statku, udało się zdobyć (przemycić) buteleczkę z jakąś trucizną, którą zamierzał „doprawić” niemiecki posiłek. Zrezygnował jednakże z tego zamiaru gdy usłyszał o niemal tragicznym stanie paliwa, a także biorąc pod rozwagę słowa Mohra o bliskiej obecności rajdera, co oznaczałoby z pewnością bardzo brutalny rewanż za otrucie Niemców.

Gorszym od problemu z żywnością był brak wystarczającej ilości wody. Dehnel wydał rozkaz limitujący wodę dla jeńców do zaledwie jednego kubka dziennie. W tropiku! Część jeńców zaczęła ostukiwać rury z parą, szukając nieszczelności, przez które kapała ciepła, mocno rdzawa woda, której picie mogło w końcu przynieść choroby. Zdając sobie sprawę z rozpaczliwej sytuacji jeńców, Niemcy nie reagowali na to, zresztą mieli inny powód do zmartwienia: było ich niewielu, a jeńcy stawali się coraz bardziej zdeterminowani.

I wtedy nadszedł upragniony deszcz. Jeńcy stłoczyli się na pokładzie radośnie rozmawiając, pijąc wodę ze złożonych dłoni, i zbierając ją we wszystko, co tylko się do tego nadawało. Wreszcie mogli obmyć pokaleczone solą ciała, i solidnie wypłukać pełne słonego pyłu ubrania. Deszcz oznaczał jednakże również fatalne pogorszenie ich warunków bytowych: pomimo zakrytych ładowni do środka przedostawało się sporo wody która roztopiła sól, pokrywającą worki. Teraz „sypialnie” pokryte były wstrętną, gęstą od soli mazią, powodującą nowe męczarnie i nowe choroby, głównie skórne. Tylko nieliczni mogli się położyć w brezentowych hamakach własnej roboty.

Głód wśród jeńców narastał, a wraz z nim buntownicze nastroje. Szerzyły się „pewne” informacje, że Niemcy jedzą po pańsku: bekon, kawa, i podobno także świeże owoce! W odpowiedzi Dehnel poprosił o wybranie delegacji, którą osobiście zaprowadzi do magazynu żywnościowego. Okazało się że jeśli nawet Niemcy mają nieco większe porcje żywnościowe, to różnica jest zbyt nieistotna, aby było o co kruszyć kopie. Relacja delegatów niewiele jednak zmieniła w nastawieniu jeńców. Z coraz większym gniewem patrzyli na wycelowany w siebie karabin maszynowy, i białe czapki oficerów stojących na skrzydłach mostka.

11 listopada Niemcy wraz z jeńcami upamiętnili zakończenie Wielkiej Wojny. Strzał oznajmił rozpoczęcie dwuminutowego milczenia dla uczczenia ofiar, a kolejny ową chwilę zadumy zakończył.

Niezależnie od narodowości, wszystkich na statku ogarnęła głęboka depresja, pogłębiana najnowszą informacją że statek musiał zwolnić do 3 węzłów, aby w ogóle mieć jakąkolwiek szansę na dopłynięcie do lądu.

Jednym z jeńców był drugi oficer z „Kemmendine”, MacLeod. Bazując na kawałkach drewna sporządził on prymitywny sekstans, dzięki czemu można było odrzucić krążącą wśród marynarzy pogłoskę o płynięciu na Madagaskar, gdzie czekałaby ich wolność: otóż z całą pewnością statek podążał do Włoskiej Somalii.

Któregoś dnia czyste do tej pory powietrze zatruł intensywny smród palącej się farby. Z początku rozległy się głosy iż statek się pali, zanim nie zorientowano się iż porucznik Dehnel, niczym pomysłowy Dobromir, wymyślił sposób na wyprodukowanie substytutu węgla. Polecił on mianowicie zmieszać z farbą znajdujący się w zasobniach pył węgłowy, tworząc z tego nadające się do spalenia w kotłach brykiety! Do kotłów wrzucano także meble, pokrywy ładowni, drewniane bomy rufowego masztu i co jeszcze tylko się dało. Pozszywano kawałki brezentów, rozwieszając je na dziobowych bomach, ale robiono to tylko w nocy, ponieważ nietypowe żagle mogły w dzień wzbudzić podejrzenia jakiejś brytyjskiej jednostki. Nagle zawinięcie do Mogadiszu stało się całkiem realne.

Tylko że wtedy przyszła wiadomość, że Mogadisz jest ostrzeliwany przez brytyjskie krążowniki. Trzeba było zmienić zawrócić aby przeczekać niebezpieczeństwo, a potem na wszelki wypadek popłynąć do niewielkiego portu Warsheikh, leżącego na północ od Mogadiuszu.

W końcu jednak niezwykła Odyseja skończyła się, a niezłomny porucznik Emil Dehnel mógł jak najbardziej zasłużenie triumfować. „Durmitor” podszedł pod Warsheikh, ale ponieważ malutki port nie miał pilota, a porucznik wątpił czy uda mu się do niego samemu wejść, wyrzucił statek na mieliznę. Był 22 listopada, dwudziesty dziewiąty dzień rejsu. Rejsu, który miał trwać dni dziewiętnaście...

Przybyli po kilku godzinach przybyli włoscy żołnierze, i na wszelki wypadek aresztowali wszystkich jak leci: jeńców, neutralnych jugosłowiańskich marynarzy, oraz... Niemców. Wręcz furiackie protesty Dehnela na nic się nie zdały. Aresztantów wsadzono na osiem ciężarówek i zawieziono do Mogadiszu. Triumfalny, nagłośniony przejazd przez miasto miał na celu podniesienie wątłego morale jego mieszkańców. Patrzcie, jak Włosi zwyciężają wrogów!

W Mogadiszu Dehnel, wciąż nie wierzący w to, jak ich potraktowali bądź co bądź sojusznicy, wylał całą swoją złość wobec włoskiego dowództwa. Bardzo szybko zgodzono się odwieźć wszystkich Niemców i Jugosłowian do Warsheikh, gdzie mieli wrócić na pokład „Durmitora”.

Z włoską pomocą udało się ściągnąć statek z mielizny, zaopatrzyć w niewielką ilość węgla, żywności i wody, po czym Dehnel skierował go do Mogadiuszu. Bardzo szybko usłyszał jednak od Włochów iż „twoja obecność tutaj może sprowokować Brytyjczyków do ponownego ostrzału”...

Na takie dictum porucznik opuścił Mogadisz, i zawinął do leżącego na południu portu Kisimayu (na mapie: Kismayo). Tam machnął ręką na fatalny statek i zszedł z niemiecką załogą na ląd. Jeszcze o nich tu usłyszymy.

Sam statek, nie mający pokryw ładowni, mebli i rufowych bomów, został całkiem słusznie uznany przez jugosłowiańską załogę za niezdatny do żeglugi. Marynarze zeszli na ląd, zabierając ze sobą co tylko się dało. Nie zapomniano także o kapitańskim psie, i klatce z dwoma kanarkami. Gdy Brytyjczycy zdobyli Włoską Somalię, łajba jeszcze tam stała. „Durmitor” został wyremontowany, i obsadzony brytyjską załogą. Po wojnie statek zwrócono Jugosławii.

A co się działo z jeńcami?

Przewieziono ich do obozu w nadmorskiej Merce (Merka – na mapie: Marka). Warunki i traktowanie były tak podłe, że kierownictwo obozu otrzymywało od uwięzionych mnóstwo listów domagających się traktowania zgodnie z międzynarodowym prawem dotyczących jeńców, ale nie wywoływały one żadnej reakcji. Wreszcie, w marcu 1941 roku doczekali się wyzwolenia, będącego wynikiem udanej brytyjskiej ofensywy na Włoską Somalię. Przyniósł je lekki krążownik „Ceres”.

„Ceres”


Po zabunkrowaniu w Mombasie, krążownik dostał rozkaz podejścia do Włoskiej Somalii (teraz już ex-Włoskiej), żeby przejąć trzymanych w Merce jeńców z „Atlantisa”. „Ceres” znalazł się u wybrzeży 1 marca ale po drodze do Merki zatrzymywał się co jakiś czas, zabierając trzymanych w pomniejszych obozach laskarów, byłych marynarzy na brytyjskich statkach. Ogromnym problemem komandora Edmunda Geoffreya Abbotta było ich żywienie a to z powodu różnych religii, mających różne tabu. Dla przykładu muzułmanie nie mogli jeść mięsa zwierząt, których sami nie upolowali! Jakiś bystrzejszy marynarz krążownika zaproponował nawet, żeby własnoręczne otworzenie puszki uznawano za substytut zabicia krowy, ale muzułmanie nie dali się na to nabrać.

Ponieważ port w Merce nie zasługiwał nawet na tę nazwę, „Ceres” rzucił kotwicę kilka mil od brzegu. Do przewiezienia jeńców użyto barek z dieslowskimi silnikami, porzuconymi przez uciekających przed brytyjską ofensywą Włochów.

Uwolnienie marynarze wyglądali gorzej niż źle, i nie chodzi tu tylko o ich stan zdrowia. Nazwanie ubrań wielu z nich łachmanami, przynosiłoby ujmę prawdziwym łachmanom. Jedynie Jugosłowianie z „Durmitora”, którzy do tej pory nie mieli jak się wyrwać z Somalii, wyglądali porządnie.

Gdy wszystkich już ewakuowano, okręt poszedł całą naprzód do Mombasy. Tam byłych jeńców spotkało ogromne rozczarowanie, którego źródła leżały w kompletnym braku współpracy pomiędzy Armią i Marynarką. Ta ostatnia, po otrzymaniu radiowej wiadomości że krążownik jest już w drodze, poprosiła wysokich rangą oficerów Armii o umożliwienie umieszczenia byłych jeńców w pobliskich armijnych obozach, ale odpowiedź była... negatywna! W rezultacie dowieziono ich do odległego, należącego Royal Navy obozu. Zamiast jak najszybciej zamieszkać w ludzkich – nareszcie! – warunkach, zmęczeni marynarze musieli jeszcze tłuc się przez całą noc w odkrytych, zatłoczonych ciężarówkach.

Przez wiele kolejnych dni byli jeńcy wciąż nosili na sobie wciąż te same łachy! Nie dostali ani grosza na kupno nowych ubrań a nawet na to, żeby zatelegrafować do domu – gdzie dawno już ich uważano za zmarłych - że jednak żyją! Niewiarygodne.

Pierwszej pomocy udzielił dopiero pastor z lokalnej Misji dla Marynarzy, który poproszony o to, zamieścił w gazecie Mombasa Times apel o nadsyłanie odzieży. Dopiero hojność zwykłych obywateli pozwoliła na wyrzucenie zniszczonych łachów.

Po dwóch miesiącach wszystkich przewieziono do Kapsztadu tylko po to, aby znowu spotkać się z kompletnym brakiem zainteresowania! Wielu niby-wolnych ludzi było na skraju nędzy, prosząc – prywatnie! – wszelkie możliwe instytucje charytatywne o pomoc. Praktycznie wszyscy z nich zdążyli być już uznana oficjalnie za zmarłych, a ich rodziny otrzymały odszkodowanie – a skoro tak, to dlaczego ci bezczelni marynarze dopominają się o pieniądze? Niewiarygodna biurokracja konsekwentnie zatruwała życie, odczłowieczając tak ciężko doświadczonych ludzi.

Po powrocie do kraju wszyscy otrzymali należny dwutygodniowy urlop, po czym ponownie wyruszyli na morze. Warto było? Jak się żyło zwykłym brytyjskim marynarzom na handlowych statkach w latach II wojny światowej? Oto co mówi na ten temat angielska Wikipedia:

„Jedzenie było na ogół byle jakie i niedobre, ponieważ lodówki dla załóg nie były zazwyczaj dostępne. Mrożona żywność trzymano w lodzie, a gdy ten się stopił, podstawę diety stanowiło solone mięso i masło z puszki. Świeże jajka, owoce i warzywa mogły być dostarczone w porcie albo i nie, w zależności od budżetu ochmistrza który zależał z kolei od kapitana, który musiał zapewnić armatorowi zysk z każdego rejsu.
Marynarze mieszkali w ciemnych kabinach bez okien, wilgotnych, słabo wentylowanych i często pokrytych rdzą. Były one wieloosobowe z trzema lub więcej piętrami drewnianych prycz, bez bieżącej wody i ogrzewania. Każdy dostawał jeden lub dwa koce, i spodziewano się także, że świeżo mustrujący przyniesie ze sobą własne „śniadanie osła”, czyli wypełniony sianem worek, mający mu służyć za materac”.

***

Najwyższy czas ponownie zameldować się na pokładzie „Atlantisa”.

Okręt przebywał w Zatoce Sundajskiej do 1 listopada, po czym obrał kurs na Zatokę Bengalską. W nocy ósmego listopada, na tle księżyca dostrzeżono statek idący szlakiem Kolombo - Singapur. Nieznana jednostka przedstawiła się jako norweski zbiornikowiec „Teddy” [6.750 GRT, kapitan Thor Kristian Lütken] i poprosiła o odwrotną informację. Co było dalej, mówi oficjalny raport norweskiego pierwszego oficera:

„Rajder wyłonił się na prawym trawersie, poszedł do przodu, po czym zawrócił o 180 stopni i podszedł blisko naszej lewej burty. Rajder oświetlił szperaczem nasze działo [stare japońskie działo kalibru 120 mm] oraz mostek i nadal aldisem do kapitana: <Tu HMS A... (kapitan powiedział że nazwa mogła brzmieć Antenor [nazwa brytyjskiego krążownika pomocniczego] ale nie był pewny) i chcę zobaczyć wasze papiery. Następnie rozkazał nie używać radiostacji. Z rajdera opuszczono łódź, i kiedy zbliżyła się, słychać było niemiecki język. Weszli na pokład i dalej na mostek tak szybko, że niczego nie dało się zrobić. Oficer nazywał się Mohr. Teddy został opuszczony przez załogę o 3 nad ranem, została wzięta na rajdera, i umieszczona pod pokładem”.

„Teddy”


Dlaczego norweski kapitan nie nadał sygnału QQQ? No cóż, o prawdziwej naturze spotkanej jednostki przekonał się dopiero wtedy, gdy jej reflektory nagle oświetliły mostek, oraz jedyne, rufowe działo. Z kolei odkryte działa rajdera skierowane były i na mostek, i na radiową kabinę. Lütken zdawał sobie sprawę z tego, że jakakolwiek aktywność jego radiostacji skończy się po sekundzie czy dwóch jej rozbiciem, oraz niechybną śmiercią radiotelegrafisty.

Zbiornikowiec przewoził aż 10.000 ton oleju opałowego oraz 500 ton diesla. Póki co, Rogge obsadził go swoimi ludźmi, dodał im do pomocy kilku Norwegów, i polecił udać się na miejsce następnego spotkania.

Obie jednostki zeszły się ponownie 13 listopada. Rogge pozwolił kapitanowi Lütkenowi udać się na swój statek, i zabrać stamtąd swoje rzeczy. Znajdującym się na zbiornikowcu Norwegom również pozwolono na to samo. Ba, mogli także zabrać rzeczy znajdujących się na rajderze kolegów!

Niemcy zabrali z „Teddy’ego” jego działo, prowiant, słodką wodę, 1000 ton oleju oraz kilkadziesiąt ton diesla do agregatów, a potem rozmieścili w maszynowni ładunki wybuchowe.

Później Rogge był ostro krytykowany przez dowództwo za zatopienie zbiornikowca z wielką ilością bezcennego paliwa. Ten bronił się twierdzeniem że nie było szans na przebicie się statku do Francji, czego przykładem był los „Tirranny”. Tyle że „Tirrannie” niewiele brakowało, aby weszła do portu...

Zanim jednakże „Teddy” poszedł na dno, trzy dni wcześniej, 10 listopada łupem rajdera padł kolejny norweski statek i również zbiornikowiec, „Ole Jacob” (8.305 GRT), wiozący z Singapuru do Suezu 10.000 ton paliwa lotniczego oraz parafinę.

„Ole Jacob”


Rogge powtórzył numer z wzywającym do zastopowania brytyjskim krążownikiem pomocniczym „Antenor”, ale kapitan Leif Christian Krogh nie należał do naiwniaków. Z miejsca zmienił kurs, nadając w eter „QQQ 0629N 9016E Ole Jacob nieznany statek podąża za nami”. „Atlantis” kontynuował pościg, wciąż powtarzając swoje żądanie.

Norweski kapitan nie miał niestety żadnych szans ponieważ po pierwsze jego statek był wolniejszy, a po drugie natura ładunku groziła gigantyczna eksplozją, w przypadku otworzenia ognia przez napastnika.

Pierwszym działaniem dowodzonej przez kapitana Kamenza grupy pryzowej było oficjalne anulowanie wysłanego sygnału QQQ jako nadanego pomyłkowo, ale tylko ktoś skrajnie naiwny mógł w to uwierzyć. Dwudziestu trzech Norwegów przeszło na rajdera, a pozostała dziesiątka – wśród których znajdował się szwedzki starszy marynarz – pozostała do pomocy ludziom Kamenza. Zbiornikowiec miał się ponownie spotkać za kilka z „Atlantisem” o 300 mil na południe od równika.

Spotkanie to stało się faktem 16 listopada. Na statek przeniesiono 22 Norwegów i 6 Szwedów z „Teddy’ego”. Czwórka pracujacych na tym statku Australijczyków pozostała na „Atlantisie” jako jeńcy wojenni, i ostatecznie znaleźli się w niemieckim oflagu. Za burtę „Jacoba” wyrzucono tratwy, część szalup oraz kawałki drewna aby sprawić wrażenie, że statek poszedł tam na dno. W rzeczywistości zdobycz Roggego popłynęła do Kobe, Japonia, ale przedtem uzupełniła do pełna zbiorniki paliwowe rajdera.

„Ole Jacob” rzucił cumy w Kobe 4 grudnia, a następnego dnia Skandynawów przeniesiono na niemiecki liniowiec „Scharnhorst”. Zakomunikowano im, że jeśli ktoś chce wrócić do Norwegii, zostanie zakwaterowany w Kobe, a następnie przy pierwszej okazji zawieziony do Europy. I to na koszt Wielkich Niemiec! Kto nie przyjmie tej oferty, zostanie pozostawiony samemu sobie.

Nie miejsce tu na szczegółowe informacje o losach tych marynarzy. Dodajmy jedynie, że zdecydowana większość wróciła do domu via Hongkong i Londyn dzięki staraniom norweskiego konsulatu, ale inni trafili w końcu do japońskiego obozu. Ci, którzy przeżyli, odzyskali wolność z rąk amerykańskich żołnierzy dopiero w sierpniu 1945 roku.

***

Niesamowite szczęście nie opuszało Niemców. Już następnego dnia kolejny łatwy łup wpadł w ich ręce. Tym razem był to brytyjski frachtowiec „Automedon” (7.530 GRT). Gdy jednostki zbliżyły się nieco, Brytyjczycy zaczęli nadawać raport QQQ, co spotkało sie z natychmiastową ripostą: pociski 152 mm w mig rozwaliły mostek i radiostację. Gdy na mostek – a raczej na to, co z niego pozostało – wszedł Mohr, natknął się na liczne pokawałkowane ciała.



Cenna zdobyczą było 15 worków z tajną pocztą, zawierającą tabele dekodujące dla brytyjskich statków, rozkazy, instrukcje artyleryjskie i raporty morskiego wywiadu. Nic się jednak nie mogło równać z zawartością jeszcze jednego worka, znalezionego w pobliżu rozbitej radiostacji, a opisanego jako „Wysoce Poufne ... Musi być Zniszczone”. Bez wątpienia osoba odpowiedzialna za wyrzucenie w razie czego obciążonego ołowiem worka za burtę poniosła gwałtowną śmierć, ale w niczym nie usprawiedliwia zbrodniczego wręcz niedopatrzenia kapitana statku.

Wewnątrz był raport szefa Sztabu zaadresowany do Marszałka Lotnictwa Roberta Brooke Pophama, który 18 listopada miał objąć stanowisko Dowódcy Brytyjskich Sił Dalekiego Wschodu, odpowiadając bezpośrednio za obronę Singapuru, Malajów, Birmy i Hongkongu.

Raport zawierał najnowszą ocenę sił japońskich na Dalekim Wschodzie, ze szczegółowymi informacjami na temat znajdujących się tam jednostek RAF, Royal Navy oraz uwagi na temat systemu obronnego Singapuru. Dokument stanowił także, iż Wielka Brytania jest obecnie za słaba na możliwą wojnę z Japonią.

Rogge szybko uwinął się statkiem posyłając go na dno, po czym przewiózł dokumenty – z tym „wysoce poufnym” na czele – rozkazując Kamenzowi jak najszybsze dostarczenie ich niemieckiej ambasadzie w Japonii. Jak już wiemy, statek zawinął do Kobe 4 grudnia.

Treść papierów przekazano bezzwłocznie drogą radiową do Berlina, a krótko potem w drogę do Niemiec koleją transsyberyjską podążył Kamenz, wioząc ze sobą oryginały dokumentów. Ich kopia trafiła z kolei do rąk Japończyków. Niespodziewanie zdobyta wiedza w dużej mierze przyczyniła się do zdobycia przez nich Singapuru.

W podzięce za tak cenne informacje, Japończycy przekazali na ręce Kamenza dwa samurajskie miecze dla Roggego. Był on jednym z trzech Niemców, którzy dokonania uznano w tak nietypowy sposób: uprzednio miecze dostali Hermann Göring i Erwin Rommel.

Oba miecze znajdują się obecnie w rękach potomków Roggego, chociaż ten górny jest częściowo zdekompletowany


***

Niezwykły, pełen wydarzeń ale także i licznych, przesiąkniętych beznadziejną nudą spędzonych non-stop na morzu dni trwał już dziewięć miesięcy, i dlatego Rogge postanowił w końcu dać wytchnąć załodze. Miejscem spokojnego wypoczynku miały być wody w pobliżu przez nikogo nie odwiedzanych Wysp Kerguelena, znajdujących się w połowie drogi między Południową Afryką a Australią, nieco na północ od Antarktydy. Miejsce bezpieczne, ale czy takie dobre do odpoczywania, skoro wieją tam stale silne wiatry zachodnie (tzw. "ryczące czterdziestki") niosące opady deszczu lub śniegu przez 300 dni w roku?

W drodze na Wyspy, Rogge odebrał wiadomość od innego rajdera, „Pinguina”, który wysyłał właśnie w drogę do Francji zdobyczny norweski zbiornikowiec „Storstad” z 10.000 tonami diesla oraz aż 400 jeńcami. Nieprzypadkowo na początku niniejszego Opowiadania wspomniałem o niezwykłych wyczynach niemieckiego okrętu!

Rogge skwapliwie wykorzystał tę okazję. Ponieważ „Storstad” znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie, jeszcze tego samego wieczoru „Atlantis” uzupełnił zapasy paliwa, przekazując na pryz 124 swoich jeńców, oraz żywność i wodę dla nich. Dodajmy jeszcze, że statek bezpiecznie dotarł do Bordeaux, cumując tam 4 lutego 1941 roku. Norwedzy zostali w marcu zawiezieni do ojczyzny statkiem „Donau”, i tam ich uwolniono. Brytyjczycy i Australijczycy trafili do niemieckich obozów.

W trakcie spotkania ze „Storstadem”, przyszła z Berlina wiadomość o odznaczeniu Roggego Krzyżem Rycerskim, przez co następny dzień był.. jakby to powiedzieć... nieco mniej oficjalny i nie tak bardzo pracowity, jak zwykle.

Załoga „Atlantisa” spędziła święta tam, gdzie zaplanowano. Sztuczne choinki, śpiewanie kolęd, a nawet zawczasu przygotowane przez kapitana paczki z prezentami! Uroczyście wręczono 14 Żelaznych Krzyży.

10 stycznia okręt wypłynął ponownie w morze ze pełnymi zbiornikami wody pitnej, oraz z wyremontowanymi maszynami. „Atlantis” ponownie przybrał cudze piórka, tym razem norweskiego frachtowca „Tamesis”.

23 stycznia pilot Richard Bulla spostrzegł odległy o 60 mil statek. Rajder natychmiast ruszył w pogoń, ale w ciemnościach go zgubił. O świcie pilot znowu wystartował, znajdując cel odległy już tylko o 25 mil. Bulla zrzucił 50-kilogramowe bomby dwukrotnie trafiając w okolicach mostka, po czym powtórzył numer z hakiem na długiej linie, tym razem skutecznie zrywając antenę.

Po kilku godzinach statek – brytyjski pasażersko-towarowy „Mandasor” (5.145 GRT) – dostał się pod ostrzał rajdera. Z 61 wystrzelonych pocisków 150mm, osiem doszło celu. Na płonącym statku zatrzymano maszyny. Mohr i Fehler popłynęli na „Mandasora”: ten pierwszy w celu zabrania załogi, a ten drugi dla założenia ładunków wybuchowych. Jak zwykle wszystko poszło szybko i sprawnie.

„Mandasor”


Szczęście wciąż nie opuszczało Niemców. 31 stycznia w ich ręce wpadł brytyjski frachtowiec „Speybank” (5.150 GRT), tym razem zatrzymany jako pryz. Okoliczności zdobycia statku oraz jego dalsze losy, zakończone tragicznymi przejściami jego załogi, przedstawiła Opowieść 458 „POMYŁKA”.

„Speybank”


2 lutego Rogge trafił na idący 16 węzłami statek, którego kapitan ewidentnie nie uznawał słów „naiwność” oraz „ciekawość”. Na brytyjskim „Troilusie”, bliźniaku „Automedona”, równie uważnie obserwowano horyzont, i dlatego kapitan Braddon został pospiesznie powiadomiony o zauważeniu odległej jednostki. Rajder zmienił kurs na równoległy, zamierzając stopniowo, „bezwiednie” skracać dystans.

Widząc niepokojącą zmianę kursu nieznanej jednostki, Braddon bezzwłocznie wysłał wiadomość o napotkaniu „podejrzanego statku”. Oczywiście raport przechwycił również Rogge, który z miejsca zdecydował o rezygnacji z kolejnego łupu: duży dystans oraz niewielka różnica w szybkości obu jednostek oznaczałaby bardzo długotrwały pościg, podczas którego w eter szły by kolejne alarmujące wiadomości, z aktualizowaną co jakiś czas pozycją. Była to mądra decyzja, po jak się później okazało, już na pierwszy sygnał Braddona, na podana przez niego pozycję ruszyły lotniskowiec „Formidable” i ciężki krążownik „Hawkings”.

Rogger zmienił kurs na południowy, oddalając się od zbyt uważnego i ostrożnego przeciwnika. Coraz bardziej zbliżała się chwila, w której ilość paliwa na burcie stanie się gardłowa sprawą, toteż Niemcy trzymali kciuki za to, żeby kolejny napotkany statek był zbiornikowcem. Sposób z kciukami okazał się bardzo owocny w skutkach!

Już tej samej nocy napotkano... wyładowany do pełna zbiornikowiec, którego kapitan najwyraźniej nie wzmocnił posterunków obserwacyjnych, pomimo odebranego (?) wcześniej alarmu z „Troilusa”. Był to norweski – znowu! – zbiornikowiec „Ketty Brøvig” (7.300 GRT), wiozący z Bahrajnu do Lourenço Marques (obecnie Maputo, stolica Mozambiku) 6.370 ton oleju opałowego i 4.125 ton diesla. Wyjątkowo smakowity kąsek!

Chcąc uniknąć użycia radia, które z pewnością słyszane byłoby na „Troilusie” namalowano pospiesznie na brezencie wielki napis „Stop. Nie używać radia”, po czym wywieszono go na oświetlonej szperaczami burcie. Rozkaz ów poparto ostrzegawczym strzałem. W obawie przed podpaleniem kolejnymi pociskami ładunku, kapitan Møller zrezygnował z próby ucieczki, nie nadając również sygnału QQQ. Kapitan, pierwszy i trzeci oficer oraz czwarty mechanik zostali zmuszeni do przejścia na rajdera, podczas gdy pozostała piątka Norwegów (również oficerowie) oraz 32 chińskich marynarzy pozostała na zbiornikowcu.

10 lutego, będąc w towarzystwie dwóch pryzów, czyli „Ketty Brøvig” i „Speybank”, rajder spotkał się w wyznaczonym miejscu z "Tannenfelsem".

Statek pozostał na oceanie jako pływająca baza paliwowa. Jego ładunek pozwolił wypełnić nie tylko zbiorniki rajdera, ale także – 14 lipca – uzupełnić zapasy niemieckiego pancernika kieszonkowego „Admiral Scheer”, który dzięki temu mógł kontynuować polowanie na alianckie statki. 26 lutego, przed powrotem na Atlantyk, pancernik ponownie pobrał paliwo ze zbiornikowca.

Zanim zamkniemy ten rozdział, poznajmy dalsze losy „Ketty Brøvig”. 3 marca jednostka spotkała się z niemieckim statkiem zaopatrzeniowym „Coburg”, któremu udało się uciec z włoskiej do niedawna Erytrei. Piątka Norwegów miała przejść na płynącego do Francji „Coburga”, ale juz następnego dnia oba statki zostały zauważone przez rozpoznawczy samolot z ciężkiego krążownika „Canberra”, któremu towarzyszył lekki krążownik „Leander” – oba pod australijską banderą.

No cóż, mówiąc w wielkim skrócie: po lotniczych bombach oraz artylerii krążowników zarówno „Ketty Brøvig” jak i „Coburg” posłano w ciągu kilkunastu minut na dno. Z wody podniesiono komplet cywilnej, „jenieckiej” załogi zbiornikowca: 5 Norwegów i 32 Chińczyków. Za to z obu statków życie ocaliło zaledwie 17 Niemców!

Ostatnie chwile „Ketty Brøvig”


***

Wcześniej jednakże, bo 8 lutego doszło do niezwykłego spotkania z niemieckim statkiem „Tannefels”, bliźniakiem „Atlantisa”. W chwili wybuchu wojny jednostka stała w Kismayo, Włoska Somalia, i pewnie nadal by tak było, gdy nie brytyjska inwazja. Pomimo fatalnego stanu „Tannefelsa” Niemcy wyszli w morze, unikając trafiania do niewoli. I teraz uwaga uwaga! Na statek zdążył dotrzeć porucznik Emil Dehnel z dwunastoma ludźmi – czyli grupa pryzowa z „Atlantisa”, która przybyła do Somalii na pokładzie „Durmitora”. Po czterech miesiącach, nieoczekiwanie dla wszystkich, znowu byli wśród swoich!

--

Post zmieniony (06-07-20 10:38)

 
02-07-20 13:07  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 544, część 3 i ostatnia

NUMER DWA, A MOŻE JEDEN

A potem nastały tygodnie podczas których wydawało się, że wszystkie statki przeniosły się na inny akwen. Wprawdzie 21 lutego „Atlantis” przez dziewięć godzin ścigał jakiś statek na wschód od Madagaskaru, ale w końcu okazało się, że to wracający do kraju japoński „Afrika Maru”. Rozczarowany Rogge dostał wreszcie rozkaz udania się na południowy Atlantyk.

Tam właśnie, tuż przed świtem 17 kwietnia dostrzeżono pasażerski statek z czterema wysokimi masztami. Uznano go za brytyjski transportowiec.

Po kilkugodzinnym pościgu, z odległości 3,5 mil rajder wystrzelił 55 pocisków rozbijając między innymi kabinę radiową, co spowodowało zatrzymanie się statku. Był to egipski, a więc neutralny, „Zamzam” (8.300 GRT), płynący z Nowego Jorku do Aleksandrii.

„Zamzam” pływał pod egipską banderą od 1933 roku


Historia „Zamzama” zostanie dokładniej przedstawiona w jednej z kolejnych Opowieści. Dzisiaj dowiedzmy się jedynie, iż statek został zatopiony ładunkami rozmieszczonymi przez nieocenionego Fehlera.

Ponieważ w eterze krążyło już zbyt wiele informacji o jednostce podszywającej się pod norweski „Tamesis”, rajder po raz kolejny zmienił skórę, tym razem zmieniając się w holenderski „Brastagi”, mającego sylwetkę bardzo podobną do „Atlantisa”. Kolejny doskonały wybór Ulricha Mohra!

„Brastagi”


Krótko po północy 14 maja, na trasie Kapsztad – Freetown spostrzeżono jakiś frachtowiec. Jego kapitan nie usłuchał rozkazu zatrzymania się, widząc w ciemności szansę ucieczki. Statek uciekał nawet wtedy, gdy został złapany w światło reflektorów, i rozległ się strzał ostrzegawczy. Kolejne pociski doszły już jednakże celu. Ciężko uszkodzony frachtowiec, a był to brytyjski „Rabaul” (6.810 GRT), zaczął pomału pogrążać się w wodzie. Wysłana w łodzi grupa pryzowa poprzestała jedynie na wyławianiu rozbitków. Po 30 minutach było już po wszystkim.

„Rabaul”


Przez następne dni rajder stał w dryfie oszczędzając paliwo i licząc na to, że kolejny łup sam wpadnie pod lufy dział. Krótko po północy 17 maja dostrzeżono dwie wielkie sylwetki. Były to pancernik ”Rodney” i lotniskowiec „Eagle”, ale szczęśliwie nie dostrzegły sylwetki „Atlantisa”.

Dopiero po tygodniu pojawiła się kolejna bezbronna ofiara, brytyjski frachtowiec „Trafalgar” (4.530 GRT).

„Trafalgar”


Co to jednak znaczy doświadczenie! Już pierwszy strzał rozbił radiostację statku który wprawdzie próbował ucieczki, ale dziesięć kolejnych celnych salw wznieciło na nim liczne pożary. Pomimo tego dzielny kapitan próbował staranować (!) napastnika. Rogge wykonał unik, po czym rozkazał wystrzelić torpedę. No cóż, ich beznadziejna jakość – być może spowodowana bardzo długim przebywaniem w tropiku – spowodowała, że pocisk… zawrócił w kierunku „Atlantisa”, przechodząc tuż przed dziobem! Kolejna torpeda także nie popłynęła tam, dokąd została wycelowana, i dopiero trzecia doszła celu. Zanim „Trafalgar” poszedł na dno, Niemcy zdążyli uratować całą załogę.

11 czerwca minęło już 445 dni (!) od chwili wypłynięcia w koszmarnie długi rejs. Składająca się w sześćdziesięciu procentach z rezerwistów załoga miała już wszystkiego serdecznie dosyć, i tylko krótko trzymani przez Roggego oficerowie utrzymywali z trudem dyscyplinę.

17 czerwca odbył się kolejny, do bólu powtarzający się scenariusz. Pilot Bulla wypatrzył brytyjski frachtowiec ”Tottenham” (4.530 GRT). Wystrzelony przed dziób pocisk nie zmienił faktu, że statek nie tylko że nadał sygnał nadał sygnał QQQ, ale także otworzył ogień z umiejscowionego na rufie działa!

W odpowiedzi salwy pocisków 150 mm wnet doprowadziły do zagłady dzielnego statku.

„Tottenham” wyglądał identycznie, jak widoczny na zdjęciu siostrzany „Twickenham”. Urządzenie na dziobie wygląda tak, jakby statek brał udział w kładzeniu podmorskiego kabla


22 czerwca Rogge natknął się na kolejny statek, i zaatakował go krótko po zmierzchu. Chyba jednak jego artylerzyści mieli już wszystkiego serdecznie dość, jako że z wystrzelonych aż 100 pocisków, do celu doszły zaledwie cztery! Po czym przegrzane działa zacięły się, i w chwili gdy Rogge chciał już odpuścić, Brytyjczycy poddali się. 47 marynarzy z brytyjskiego „Balzaca” przeszło na rajdera, a ich statek zatopiły ładunki niezawodnego Fehlera.

„Balzac”


1 lipca 1941 roku, dziewięć dni po ataku Hitlera na Związek Radziecki, „Atlantis” spotkał się z innym rajderem, Orionem”, i wtedy właśnie Rogge otrzymał rozkaz pozwalający na powrót – według jego uznania – do Francji. Po naradzie z oficerami kapitan ostatecznie uznał, iż nie ma szans na przedarcie się w środku lata do bezpiecznego portu. Zaplanował pobyt na Pacyfiku do połowy okresu zimowego, i dopiero wtedy – pod osłoną krótkich, deszczowych i sztormowych dni – powrót do Francji. Prawdę mówiąc, trudno odmówić sensowności takiej decyzji.

Pomimo cichych zastrzeżeń, cała załoga co do jednego, wyraziła oficjalne poparcie swemu dowódcy, co znakomicie wzmocniło jego morale. No cóż, wkrótce przekonamy się, jak na tym wszyscy wyszli…

Rajder popłynął na wschód, okrążając wkrótce Australie i Nową Zelandię. Dzień numer 500 na morzu Rogge uhonorował, przeprowadzając inspekcję wszystkich pomieszczeń wraz ze swymi oficerami, wszyscy w galowych mundurach.

Dopiero 10 września, gdy okręt znajdował się w znacznej odległości na północ od Nowej Zelandii, wreszcie napotkano kolejny statek. Był to norweski (już szósty spod tej bandery!) frachtowiec „Silvaplana” (4.790 GRT).

„Silvaplana”


Statek szedł z Singapuru do Nowego Jorku poprzez Batawię (od 1942 roku Dżakarta) z 5.500 tonami sago, 2.199 tonami kauczuku, 500 tonami cyny, tarcicą, kawą i przyprawami.

Zanim na jego pokładzie wylądowała niemiecka załoga pryzowa, statek zdążył nadąć alarmujący sygnał-, odebrany przez brytyjskie stacje. Na rozkaz Mohra wysłano wiadomość anulujący poprzednią (jako wysłaną omyłkowo), ale gdy pełni podejrzeń Brytyjczycy nie otrzymali odpowiedzi na kolejne, tym razem zaszyfrowane pytanie, wszystko stało się dla nich jasne.

Gdy już niemiecka załoga pryzowa znalazła się na „Silvaplanie”, Rogge rozkazał natychmiastowe opuszczenie akwenu, wyznaczając miejsce spotkania daleko na południu. Ostatecznie zdobyty statek obsadzony w części przez niemiecką załogę został wysłany do Bordeaux, gdzie też dotarł szczęśliwie – okrążając Przylądek Horn – 17 listopada. Tak długi czas rejsu spowodowany był zarówno wyjątkowo paskudną pogodą, jak i kłopotem z maszynami. 26 Norwegów, 4 Szwedów i Polak (starszy marynarz Ludwik Walasik) zostali najpierw wysłani do oflagu, skąd w kwietniu 1942 odesłano ich do domów (jedynie Walasik pojechał do Norwegii).

21 września doszło do spotkania „Atlantisa” z innym rajderem, „Kometem”, dowodzonym przez kontradmirała Roberta Eyssena, który stawił się wraz ze zdobytym holenderskim towarowo-pasażerskim „Kota Nopan”. Wkrótce dołączył do nich płynący z Japonii zaopatrzeniowiec „Munsterland” mający do podziału nie tylko paliwo ale także świeżą żywność, wodę i ...mnóstwo piwa. Załoga „Atlantisa”, która od tygodni z warzyw widziała tylko ziemniaki, nareszcie mogła zjeść coś innego. Ku ich szczerej niechęci, to Eyssen wywalczył dla swoich ludzi większość „nadwyżkowego” na „Munsterlandzie” piwa. Za zbyt słaba rekompensatę ludzie z „Atlantisa” uznali pobranie z "Kometa" 540 pocisków 150 mm, oraz benzyny lotniczej. Trudno się im dziwić.

Na „Munsterland” przeszło także z „Atlantisa” 64 jeńców. Na rajderze pozostał tylko ranny Amerykanin Vicovari z „Zamzama”.

Rogge zdawał sobie sprawę, że psychiczna wytrzymałość jego ludzi zbliża się do niebezpiecznej granicy, i dlatego powiadomił załogę o następnych krokach. Otóż zamierzał on krążyć po Pacyfiku do 19 października, a następnie przejść na Południowy Atlantyk. Po krótkim okresie polowania na tym akwenie zaplanował powrót do Francji, gdzie spodziewał się przybyć około 20 grudnia.

Szczęście jakby się wreszcie odwróciło od Niemców: ocean był pusty i nawet dalekie zwiadowcze loty nie przynosiły żadnego efektu. Zniechęcony Rogge postanowił sobie odpuścić bezowocne poszukiwania, rzucając kotwicę przy bezludnym atolu Vanavana, wchodzącym w skład Archipelagu Tuamotu we Francuskiej Polinezji. Przez kilka dni marynarze mieli wreszcie okazję pochodzić po stałym lądzie, korzystając z pięknych plaż. Jedynie Richard Bulla niezmordowanie – i bezskutecznie - patrolował okoliczne wody.

Atol Vanavana


Po kilku dniach wspaniałego relaksu, 18 października, podniesiono kotwicę i obrano kurs na Przylądek Horn. Gdy okręt przekroczył linię biegnącą od Hornu do Wysp Szetlandów Południowych co oznaczało wejście na Atlantyk, Rogge rozkazał podkręcić obroty. 31 października minął sześćsetny dzień rejsu! Rajder ponownie zmienił tożsamość, podszywając się pod holenderski „Polyphemus”.

Prawdziwy „Polyphemus”


Ponieważ okręt miał wciąż sporo paliwa przyszedł rozkaz, aby podzielić się nim z operującymi daleko od francuskich baz U-Bootami. Rozkaz ten mocno się nie spodobał Roggemu uważającemu, że takie operacje mogą zaalarmować Royal Navy. Miał po stokroć rację, ponieważ Brytyjczycy doskonale znali położenie akwenu, na którym najczęściej dochodziło do uzupełniania paliwa, w związku z czym na środkowym Atlantyku patrolował silny zespół z ciężkimi krążownikami „Dorsetshire” i „Devonshire” na czele.

Pierwszym U-Bootem z którym spotkał się „Atlantis”, był U-68. Przekazanie paliwa nastąpiło 13 listopada, 500 mil na południe od Wyspy Świętej Heleny, po czym rajder popłynął w pobliże Wyspy Wniebowstąpienia.

Położenie Wyspy Świętej Heleny i Wniebowstąpienia (Ascension)


Tam właśnie zgodnie z rozkazem, 22 listopada miał pobrać paliwo U-126. I wszystko poszłoby dobrze gdy nie fakt, że Brytyjczycy odszyfrowali instrukcję wysłaną na tego U-Boota, w związku z czym bezzwłocznie wysłali „Devonshire” na miejsce spotkania!

„Devonshire”


„Atlantis” stawił się na umówionym miejscu już wieczorem 21 listopada. Następnego ranka nie było jeszcze U-126, za to daleko, nisko nad horyzontem pojawił się rozpoznawczy Walrus z „Devonshire”. Rajder został dostrzeżony – w odróżnieniu od samolotu! - a jego pozycja przekazana dowódcy krążownika, komandorowi o efektownym nazwisku Robert Don Oliver. Okręt z miejsca ruszył w kierunku podejrzanej jednostki. Pecha Niemców dopełnił wczorajszy wypadek samolotu z którego wprawdzie Bulla wyszedł bez szwanku, ale oznaczało to koniec powietrznego zwiadu.

Supermarine Seagull V (Walrus)


W tym czasie U-126 stał już tuż przy rajderze, z podłączoną elastyczną rurą, przez którą zaczęło płynąć paliwo. Łodzie przewoziły na U-Boota prowiant. Dowódca okrętu, kapitan marynarki Ernst Bauer z siódemką swych ludzi jadł na „Atlantisie” śniadanie. Starszy mechanik poprosił Roggego o zgodę na odłączenie lewoburtowego silnika, w którym należało wymienić zatarty tłok. Otrzymał zgodę.

Pobieranie paliwa w morzu nie było łatwą operacją


O 8:16 obserwator na „Atlantisie” krzyknął „Feindlicher Kreuzer in Sicht! Feindlicher Kreuzer in Sicht!” (Krążownik wroga w zasięgu wzroku!). U-126 błyskawicznie odłączył pompująca paliwo rurę, zanurzając się w trybie alarmowym, i pozostawiając na „Atlantisie” swego dowódcę i siedmiu towarzyszących mu ludzi.

Rogge nie mógł nawet myśleć o stawieniu oporu potężnemu przeciwnikowi. Porównajmy obie jednostki:

ATLANTIS
- 17 węzłów
- 6 dział 150 mm
- 1 działo 75 mm
- 4 wyrzutnie torped
- zero opancerzenia

DEVONSHIRE
- 32 węzły
- 8 dział (4x2) 203 mm
- 4 x 102 mm
- 2 poczwórne wyrzutnie torped
- silne opancerzenie

W tej sytuacji jedyna nadzieja tkwiła w U-126, i dlatego Rogge ostro skręcił odwracając się rufą do krążownika, który idąc w jego kierunku mógłby się znaleźć w pozycji dogodnej do ataku spod wody. Żeby zyskać choćby tylko trochę czasu, okręt podniósł holenderską banderę.

Manewr ten wzbudził podejrzenie Olivera, który wprawdzie nie wiedział o znajdującym się pod wodą U-boocie, U-boocie, ale zakładając iż ma do czynienia z rajderem – dla uniknięcia jego możliwych torped utrzymywał dystans pomiędzy 11 a 17 kilometrami, zygzakując z szybkością 26 węzłów. Musiało to być wspaniałe widowisko!

Dla pozostawienia przeciwnika w niepewności, Rogge wysłał sygnał „RRR RRR RRR [kod informujący o ataku nawodnej jednostki] de Polyphemus 4˚20’S, 18˚35W 0940 GMT. Niezidentyfikowany okręt rozkazał mi się zatrzymać”. Tyle że już jakiś czas temu Admiralicja zmieniła sygnał na RRRR, i brak owej czwartej litery z miejsca wzbudził podejrzenie na krążowniku!

Dowódca okrętu był właściwą osobą na właściwym miejscu. Nadal utrzymywał bezpieczny dystans.

O 8:37 krążownik oddał dwa ostrzegawcze strzały z dział 203 mm wznosząc fontanny wody po obu burtach statku, wydając jednocześnie polecenie zatrzymania się. Komandor mówił później: „Miałem zamiar sprowokowania do odpowiedzenia ogniem co pozbawiłoby mnie jakichkolwiek wątpliwości [co do narodowości i natury statku] lub też do opuszczenia statku dla uniknięcia przelewu krwi, zwłaszcza że mogli tam być Brytyjscy jeńcy”.

W tym czasie napełniono już zbiorniki Walrusa, który wystartował ponownie żeby dokładniej przyjrzeć się „holendrowi”. Tym razem pilot miał ze sobą zdjęcie „Atlantisa” zrobione przez fotoreportera amerykańskiego tygodnika „Life”, a który był jednym z pasażerów na „Zamzamie”! Po powrocie do kraju wiele jego ukrytych przed Niemcami zdjęć znalazły się na łamach tego pisma. Pomimo że rajder od tego czasu zmienił to i owo, pilot zameldował, że prawie na pewno jest to „Atlantis”.

Rogge z uporem utrzymywał iż jest holenderskim „Polyphemusem”, na co dowódca krążownika wysłał pytanie do znajdującego się we Freetown dowódcy na Południowy Atlantyk, wiceadmirała Willisa, czy taki statek może znajdować się w tym rejonie. O 9:34 przyszła odpowiedź: prawdziwy „Polyphemus” znajdował się gdzie indziej!

Komandor Robert Don Oliver. Zmarł w 1980 roku w randze wiceadmirała


O 9:35 Oliver otworzył ogień z 17 kilometrów. Tak zapamiętał to porucznik Ulrich Mohr:

„Gra rozpoczęła się o 9:35! Struga czerwono-żółtego ognia wystrzeliła z wież przeciwnika. [Oficer artyleryjski powiedział] Będą tutaj za dwadzieścia sekund! Pierwsza salwa uderzyła w morze Wytrysnęły fontanny wody, a wśród nich odłamki. Wśród ryku eksplozji przyszedł rozkaz Roggego: Maszyny start! Cała naprzód!”

Czego chciał dokonać beznadziejną przecież ucieczką? No cóż, kapitan założył, że jeśli nie odpowie ogniem, może być uznany za nieuzbrojony statek zaopatrzeniowy. Takie założenie mogłoby spowodować zbliżenie się krążownika na tyle, że wejdzie w skuteczny zasięg dział 150 mm!

Oliver nie był jednak człowiekiem naiwnym. „Devonshire” konsekwentnie utrzymywał dystans wystarczający dla jego dział 203 mm, ale wciąż zbyt wielki na prowadzenie skutecznego ognia przez stopięćdziesiatki rajdera. Wprawdzie oficer artyleryjski „Atlantisa” błagał Roggego o zezwolenie na otwarcie ognia – choćby tylko z czysto honorowych względów – ale ten konsekwentnie odmawiał. Kapitan doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nawet któryś pocisk doszedł celu, to i tak nie spowodowałby istotnych szkód – na „Atlantisie” nie było pocisków przeciwpancernych, bo przecież nie używa się ich do topienia zwykłych statków! Ponadto otwarcie ognia – choćby czysto symbolicznego – mogłoby w rezultacie skończyć się rzezią wśród jego załogi.

Czwarta salwa była celna, wzniecając pożary. Rogge rozkazał położyć zasłonę dymną. W ciągu zaledwie czterech minut „Devonshire” oddał trzydzieści salw, Oliver zmienił kurs na wschodni, aby ominąć zasłonę. Włączono nowość nad nowości – radar mogący kierować ogniem nawet poprzez najgęstszy dym – ale okazało się, że jęzory ognia i podmuch z dział artylerii dziobowej czynią to cudo techniki nieprzydatnym.

O 9:43 wróg wyszedł spoza zasłony. Pilot Walrusa zameldował, iż rajder rozwija 15 węzłów. O 9:56 krążownik wznowił ostrzał i prowadził go aż do chwili gdy cały, przegłębiony na rufę „Atlantis” stanął w płomieniach.

Ulrich Mohr:

„Brytyjskie pociski wciąż nas trafiały, i cały okręt drżał. Po raz pierwszy czułem coś, co jest znane jedynie tym, których okręt jest pod ogniem – że pokład wręcz fizycznie ucieka spod stóp; ranione deski rozprężają się i kurczą. Uporządkowany pokład zmienił się w pobojowisko pokryte poskręcanymi wywietrznikami, zwalonymi bomami i posiekanymi tratwami”.

Widząc zbliżający się koniec okrętu, Rogge wydał rozkaz opuszczenia go. Zeszła z niego prawie cała załoga oprócz piątki, która poniosła śmierć od brytyjskich pocisków. Prawie, ponieważ na okręcie póki co pozostał Rogge, Mohr, Fehler ze swym zespołem oraz bosman Wilhelm Pigors.

Grupa Fehlera zajęła się rozmieszczeniem ładunków wybuchowych, podczas gdy Mohr pobiegł wśród płomieni do swej kabiny, zabierając stamtąd aparat fotograficzny.

Po kilkunastu minutach Fehler ze swymi ludźmi wyskoczył do wody, ale reszta pozostała na burcie. Rogge rozkazał Pigorsowi pójść ich śladem, ale ten odparł, że skoro dowódca chce pójść z okrętem na dno, to on zrobi to samo. To otrzeźwiło Roggego. Trójka mężczyzn wyskoczyła do wody, sądząc że nikogo żywego za sobą nie zostawili. Nie było tak. Mający służbę w radiostacji starszy marynarz Heinz Müller pozostał tam prawie do samego końca i opuścił tonący okręt dosłownie w ostatniej chwili.

O 10:02 okrętem targnęła eksplozja amunicji, o 10:14 kolejna, i wreszcie dwie minuty później „Atlantis” znikł z powierzchni morza.

Wobec meldunku o prawdopodobnie dostrzeżonym peryskopie, Oliver nie podjął akcji ratunkowej. Odpłynął na dużej szybkości, wciąż zygzakując, aby podnieść z wody mającego uszkodzone śmigło Walrusa, pozostawiając w wodzie około 350 Niemców oraz Amerykanina Vicovariego.

Wszyscy oni utrzymywali się na wodzie dzięki pięciu pneumatycznym tratwom, trzem stalowym kutrom, dwoma motorowymi łodziami i całym mnóstwem drewnianych szczątków. Po krótkiej naradzie zdecydowano, że motorówki poholują pozostałe jednostki w kierunku najbliższego lądu, i wyglądało na to, że jeśli plan wypali to dotrą do Freetown, gdzie z miejsca staną się jeńcami. Z tego powodu Rogge zmienił plan, decydując się na 12-dniowa drogę do neutralnej Brazylii.

Następny dzień był straszny. Żar straszliwie męczył rozbitków, a na dodatek co rusz trzeba było naprawiać pękające hole. Gdy przebyli 150 mil, w pobliżu wynurzył się U-126. Dlaczego dopiero teraz? Kapitan Ernst Bauer z siódemką swoich ludzi nareszcie wrócił na pokład U-Boota. Zareagowało także dowództwo, wysyłając na pomoc tender „Python”, mający przejąć ludzi z U-126, oraz podjąć z wody tych marynarzy, którzy z braku miejsca na środkach ratunkowych z gasnącą nadzieją czekali na cud w miejscu zatonięcia „Atlantisa”.

Rozbitkowie na holu U-126


Wielu znalazło miejsce na okręcie

,

Na pokładzie „Pythona” przygnębiony Rogge pisał końcowy raport, zamykając go słowami: „Po pełnym sukcesów wykonaniu swej misji i przebyciu 102.000 mil oraz 622 dni w morzu, „Atlantis” został zlokalizowany i zniszczony blisko domu podczas przekazywania paliwa, co nie wchodziło w zakres jego obowiązków… Gorycz z utraty naszego okrętu powiększa fakt, że musieliśmy go opuścić bez walki…”

***

„Python”


Przed powrotem do Francji „Python” otrzymał rozkaz zabunkrowania czterech U-Bootów. 30 listopada okręt spotkał się z U-68 na południe od Wyspy Świętej Heleny, przekazując mu paliwo. Kolejnym umówionym w tym miejscu U-Bootem był UA. Tę nietypową nazwę nosił okręt zbudowany dla Turcji jako „Batiray”, i przejęty w stoczni przez Kriegsmarine po wybuchu wojny.

Następnego dnia Rogge miał doznać deja vu.

Podobnie jak „Devonshire”, siostrzany „Dorsetshire” również akurat przebywał na patrolu. 1 grudnia
o 15:15 wystrzelono z katapulty Walrusa, który miał sprawdzić akwen na południe od krążownika.

„Dorsetshire”


O 16:33 z „Dorsetshire” dostrzeżono maszty, odległe aż o 18 mil czyli 33 kilometry! Na ten niezwykły wyczyn złożyły się przejrzyste powietrze, doskonała lornetka oraz wyjątkowo bystry obserwator. Komandor Augustus Agar z miejsca ruszył 25 węzłami w kierunku nieznanej jednostki, nie czekając na powrót samolotu.

UA wykonał alarmowe zanurzenie. „Python” zmienił kurs i zwiększył szybkość, w odpowiedzi na co krążownik przyspieszył do 30 węzłów.

O 17:08 Brytyjczycy zauważyli niewielkie smugi oleju na wodzie, mogące wskazywać na obecność U-Boota, a zaraz potem, w odległości 6 mil coś jakby kiosk okrętu podwodnego (okazało się, że były to łódki ze skrzyniami, w których przewożono z „Pythona” na UE żywność i części zamienne). Krążownik zaczął zygzakować. Na wezwanie o identyfikację próbującego ucieczki statku, nie otrzymano odpowiedzi.

UA wystrzelił torpedy w kierunku krążownika, ale zarówno odległość jak i szybkość celu była zbyt duża, aby doszły one celu.

17:31. Z 22 kilometrów krążownik oddał dwa ostrzegacze strzały, po jednym z każdej burty statku. Podobnie jak „Devonshire”, także i okręt Agara w obawie przed atakiem spod wody utrzymywał dużą szybkość, ostro manewrując.

W odpowiedzi statek zastopował, i zaczął spuszczać szalupy. Licząc się z zasadzką (trwa udawana ewakuacja załogi, podczas gdy artylerzyści czekają na nieostrożne zbliżenie się przeciwnika), Agar nadal zygzakował na dużej szybkości mając statek w zasięgu swoich dział, ale jednocześnie będąc nieosiągalnym dla artylerii przeciwnika.

17:44. „Dorsetshire” przeszedł przed dziobem „Pythona”, od burt którego właśnie oddalały się szalupy. Siedem minut później nad mającym spory przechył na lewą burtę statkiem pojawiły się języki ognia oraz gęsty dym.

Ostatnie chwile „Pythona”. Zdjęcie wykonane przez Ulricha Mohra


18:05. Pożary gwałtownie rozszerzyły się, aż w końcu potężna eksplozja dokonała dzieła zniszczenia. „Python” poszedł na dno o 18:21. „Demolition team” ponownie pokazał swoją wartość. Podobnie jak w przypadku zatopienia „Atlantisa”, także i tutaj krążownik nie zajął się rozbitkami, pospiesznie odsuwając od siebie zagrożenie atakiem U-Boota.

Pilot Walrusa zameldował o obecności 14 szalup i 2 wielkich tratew, szacując liczbę rozbitków na 500.

Ponieważ pogoda dopisywała, wszyscy rozbitkowie zostali uratowani przez ściągnięte w alarmowym trybie niemieckie i włoskie okręty podwodne, które zawiozły ich do Saint-Nazaire. Rogge zjawił się tam w Boże Narodzenie, po czym 29 grudnia zabrał swoją załogę na mszę do katedry. Każdy z nich miał na sobie nowiutki mundur.

U-Boot z rozbitkami na pokładzie podchodzi do kei w Saint-Nazaire


W Sylwestra odjechali specjalnym pociągiem do Berlina, gdzie każdy dostał Kriegsabzeichen für Hilfskreuzer (Odznaka Wojenna Krążowników Pomocniczych), z tym że odznaka Roggego była wykonana w 90% ze srebra i ozdobiona była 15 małymi diamentami.

Kriegsabzeichen für Hilfskreuzer


Rogge (pierwszy z lewej) otrzymał także z rąk Hitlera Dębowymi Liście do przyznanego już wcześniej Krzyża Rycerskiego. Pod zdjęciem własnoręczny podpis Bernharda Roggego z dopiskiem „Vizeadmiral”, bo taką rangę miał pod koniec wojny


Pod jego dowództwem, w trakcie rejsu trwającego aż 622 dni (!), „Atlantis” zatopił lub zdobył 22 statki o łącznym tonażu 145.960 GRT.

Bernhard Rogge, wspominany z szacunkiem zarówno przez swą załogę jak i jego byłych jeńców, zmarł jako kontradmirał (przyjęto go do powojennej Marynarki z obniżonym stopniem – widocznie nie była stanowiska dla wiceadmirała) w roku 1982. Jedyną chyba bardzo wstydliwą plamą w jego życiorysie była decyzja podjęta 10 maja 1945 roku, kiedy to zatwierdził wyrok śmierci na 21-letnim marynarzu (Johann Christian Süß), skazanego przez wojskowy sąd na rozstrzelanie za „podważanie dyscypliny” i „destrukcyjne przemówienia”. Egzekucję przeprowadzono 11 maja, TRZY DNI PO KAPITULACJ NIEMIEC!

Kontradmirał Bernard Rogge z odznaczeniami, również tymi z lat wojny. Oczywiście Krzyż Rycerski pozbawiony był swastyki


--

Post zmieniony (06-07-20 10:39)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 57 z 80Strony:  <=  <-  55  56  57  58  59  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024