KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 55 z 80Strony:  <=  <-  53  54  55  56  57  ->  => 
04-05-20 16:34  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Right you are, Aldo Apache :-)

 
23-05-20 15:34  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dzisiejsza Opowieść miała w zamyśle jedynie przedstawienie wojennych losów dwóch największych duńskich okrętów, ale jak widać, znowu trochę mnie poniosło :-)

Opowieść 540

ZAGŁADA FLOTY SPOD BIAŁO-CZERWONEJ BANDERY

Dziś zapoznamy się z wojennymi losami marynarki, noszącej biało-czerwone barwy:



1 września 1939 w skład Kongelige Danske Marine (Królewskiej Duńskiej Marynarki Wojennej) wchodziły
następujące jednostki:
- 2 duże okręty („Peder Skram” i „Niels Juel”)
- 21 torpedowców
- 13 okrętów podwodnych, na ogół przestarzałe
- 68 innych jednostek, głównie niewielkie patrolowce

Po niemieckiej inwazji na Polskę, Duńczycy z baczną uwagą obserwowali poczynania południowych sąsiadów mając gorącą nadzieję, iż Hitler dotrzyma warunków podpisanego zaledwie trzy miesiące wcześniej (31 maja) traktatu o nieagresji. Niemcy powstrzymywali jednakże swoje zapędy tylko do kwietnia następnego roku, kiedy to zaczęli realizować plan „Weserübung”, mający na celu opanowanie Norwegii. Uznali, że do tego celu należy zaminować nie tylko norweskie, ale także duńskie wody, a ponadto Luftwaffe zgłosiło potrzebę przejęcia lotniska w Aalborg, na północy Danii. Stacjonujące w tym kraju samoloty mogły przy okazji stać się elementem obrony wobec brytyjskich nalotów na Rzeszę.

Niemcy podbili Danię w ciągu zaledwie jednego dnia, pomimo że użyli do tego celu naprawdę niewielkich sił. Pomimo tego odniesiono sukces, ponieważ duńska armia była jeszcze słabsza, a jej opór niewielki. O skali walk najlepiej mówią dane o zabitych i rannych: Niemcy 20, Dania 49. Trudno właściwie nawet zatem mówić o wojnie: Niemcy po prostu wkroczyli do Danii nie siejąc przy tym zniszczeń.

Większość okrętów Danske Marine rozbrojono, przenosząc do rezerwy. Jednakże w ramach „miękkiej” okupacji, Dania zachowała niewielką część floty, współpracując z Kriegsmarine przy trałowaniu wewnętrznych wód, oraz szlaków prowadzących do Szwecji i Norwegii. Duńczykom nie chodziło oczywiście o pomaganie Niemcom, ale o umożliwienie bezpiecznego kursowania własnych promów i frachtowców.

Kolejna umowa została złamana przez Niemcy w 1941 roku, kiedy to Kriegsmarine położyła łapę (choć oficjalnie był to „dzierżawa”) na sześciu duńskich torpedowcach. Trzy z nich były nowoczesnymi, zbudowanymi w Kopenhadze w latach 1930-1931 jednostkami typu Dragen („Dragen”, „Hvalen” i „Laxen”), mogącymi rozwijać 27,5 węzła.

„Dragen”, zdjęcie przedwojenne


W latach okupacji na okrętach namalowano duńskie flagi, aby alianci nie wzięli ich za jednostki niemieckie. Na zdjęciu torpedowiec „Laxen”


Pozostałe trzy również „wydzierżawione” w tym samym czasie torpedowce, zbudowane w latach 1933-1934 również w Kopenhadze, były lekko zmodyfikowanymi okrętami typu Dragen. Ich nazwy to „Glenten”, „Høgen” and „Ørnen”. Cała szóstka została obsadzona niemieckimi marynarzami i skierowana do służby pomocniczej, polegającej głównie na wyławianiu ćwiczebnych torped. Okręty stacjonowały w Piławie i Gdyni.

„Hvalen”, przemianowany przez Niemców na T5


Trzy z przejętych torpedowców. Najbliżej kei stoi „Dragen”, już z niemiecką nazwą T4



Okręty nie miały okazji powrócić pod duńską banderę. „Glenten” i „Dragen” zatonęły na minach na wiosnę 1945, a pozostała czwórka została poważnie uszkodzona 14 czerwca 1945 – czyli już po wojnie! - we Flensburgu, w wyniku eksplozji wielkiej ilości składowanej w portowych magazynach amunicji.

Poznajmy garść szczegółów owych dramatycznych wydarzeń.

Zaraz po wojnie, Brytyjczycy zebrali we Flensburgu większość ocalałych okrętów Kriegsmarine. Wraz ze „zwykłymi” jeńcami, niemieckie załogi otrzymały rozkaz usuwania z nich materiałów wybuchowych. Torpedy, bomby głębinowe, pociski wszelkiego rodzaju i nawet flary, wyładowywano do magazynów, skąd były obierane przez brytyjskich saperów. Nawykli do „ordnungu” Niemcy pracowali tak efektywnie, że saperzy ledwo nadążali z odwożeniem niebezpiecznego ładunku.

Wreszcie stało się. 14 czerwca o 8:05 rozhulało się piekło. W powietrze wyleciał wypełniony 20-milimetrową amunicją magazyn. Ogromna ilość odłamków, oraz płonących fragmentów magazynu zaczęła opadać na znaczną część portu niczym ognisty, niosący zagładę deszcz. Po około dziesięciu minutach eksplodował ze znacznie większą siłą sąsiedni magazyn, w którym eksplodowało 200-250 składowanych w nim bomb głębinowych, a każda z nich zawierała 125 kilogramów materiału wybuchowego!

Teraz rozpoczęła się reakcja łańcuchowa – w ogniu stawały jeden po drugim kolejne magazyny, siejąc wokół ogromne zniszczenia. Wokół waliły się budynki, a liczne okręty albo tonęły, albo zamieniały się w poszarpane wraki. O sile eksplozji niech świadczy fakt, że w odległym o 10 kilometrów Flensburgu podmuch zrywał dachy, oraz masowo rozbijał szyby w oknach.

Stacjonujące właśnie we Flensburgu brytyjskie dowództwo zrazu przyjęło iż mają do czynienia z buntem albo ze zwykłym sabotażem, ale szybko zorientowano się, że jest to po prostu ogromna katastrofa. Pospiesznie wysłano wspartych przez licznych ochotników strażaków, udzielając wsparcia niemieckiej straży pożarnej, dysponującej tuż po wojnie zdecydowanie skromną ilością specjalistycznych pojazdów. Ich praca była skrajnie niebezpieczna, ponieważ eksplozje rozsiały po całym porcie wielkie ilości niewybuchów.

Najwięcej amunicji wybuchło przy kei, przy której stał były frachtowiec „Donau” (4.260 GRT), przejęty w 1937 przez Kriegsmarine i przez lata służący jako baza okrętów podwodnych (tzw. tender). Przed jego dziobem stały duńskie torpedowce, oczywiście ze zdjętymi już niemieckimi banderami.

Na pierwszym planie poharatane torpedowce. W głębi przewrócony na burtę „Donau”


Torpedowce mające pecha stać przy najciężej poszkodowanej kei to „Hvalen” (niemiecka nazwa T5) „Laxen” (T6), „Høgen” (T1) i „Ørnen” (T2). Ich nadbudówki uległy zniszczeniu, a kadłuby zostały solidnie podziurawione. Takimi zobaczyli je członkowie duńskiej komisji, którzy zaledwie kilka godzin wcześniej przyjechali do Flensburga, aby rozejrzeć się za okrętami zagrabionymi przez Niemców. Odkładając na później dyskusję na temat dalszej przydatności tych jednostek, Duńczycy zdecydowali, że po prowizorycznym załataniu kadłubów, poharatane torpedowce zostaną przeholowane do morskiej bazy Holmen, w Kopenhadze.

Pokłady okrętów wyglądały zdecydowanie nieciekawie


Wrzesień 1945. Torpedowce – a raczej to, co z nich zostało – przy kei w Holmen. Na dziobach wymalowane tymczasowe oznaczenia



Rozbite torpedowce przeszły kilka szczegółowych inspekcji, które doprowadziły do jedynej słusznej decyzji: okręty należy zezłomować, co też dokonano, jakkolwiek dopiero w latach 1949-1952.
Oczywiście Brytyjczycy przeprowadzili śledztwo, mające ustalić przyczyny kataklizmu. A oto ich ustalenia:
- 14 czerwca miał urodziny król Jerzy VI co oznaczało dzień świąteczny, wolny od pracy, tyle że nikt nie powiedział o tym Niemcom
- W rezultacie wyładowywana w tym dniu amunicja nie była odbierana przez saperów. Spowodowało to, że już po dwóch godzinach pracy w magazynach zrobiło się ciasno
- Podczas pokazywania przez niemieckiego oficera w magazynie jeńcom, jak się obchodzić z amunicją, jeden z nich, „bawiąc się” granatem, przypadkowo wyrwał z niego zawleczkę, po czym spanikowany odrzucił go. Granat upadł na stos flar i amunicji pistoletowej. Oficer rzucił się wprawdzie w tym kierunku mając nadzieję zdążyć chwycić i odrzucić granat w inne miejsce ale nie zdążył, stając się pierwszą śmiertelną ofiarą tego poranka. Wybuch flar spowodował przeniesienie się ognia na pociski 20 mm, a potem już rozpoczęła się reakcja łańcuchowa.
Liczne eksplozje przyniosły śmierć 74 ludzi – głównie Niemców – ale odnaleziono szczątki tylko 53 osób. Pozostałych 21 uznano oficjalnie za „zaginionych”. Rany odniosło ponad 200 osób, z których 14 nie przeżyło.

*

A teraz, aby poznać wojenne losy pozostałych duńskich okrętów, cofnijmy się do 29 kwietnia 1943 roku,
kiedy to Niemcy zaczęli realizować operację Safari, polegającą na jednoczesnym przejęciu 19 baz i garnizonów, oraz wprowadzeniu stanu wojennego. Skąd taka zmiana polityki wobec Danii?

No cóż, jedną z przyczyn był rosnący opór i niechęć do współpracy duńskiego rządu (bezczelni Duńczycy odmówili na przykład pomocy Gestapo w ujmowaniu członków ruchu oporu!) a także postawa społeczeństwa, które z kolei miało na sumieniu najpierw ukrywanie duńskich Żydów, a potem przemycenie ich prawie w komplecie do neutralnej Szwecji. Kolejnym, jeszcze ważniejszym powodem decyzji o natychmiastowym rozbrojeniu duńskiej armii były całkiem słuszne podejrzenia, że w razie inwazji aliantów, natychmiast ona do nich dołączy. Częścią planu musiało być zatem także przejęcie prawie całej duńskiej floty. Prawie, bo patrolowiec „Maagen” i okręt ratowniczy „Ternen” stacjonowały na Grenlandii, daleko poza niemieckim zasięgiem.

Większość duńskiej floty znajdowała się w bazie Holmen, do której dostęp drogą lądową prowadził przez zwodzony most. Do przejęcia bazy Wehrmacht wyznaczył pięciuset żołnierzy, którzy dojechawszy do mostu ze złością stwierdzili, iż jest on podniesiony. Poganiany okrzykami duński wartownik – znajdujący się po niemieckiej stronie – gorączkowo tłumaczył, iż korba uruchamiająca opuszczanie mostu gdzieś się „zapodziała”, i dlatego nie może opuścić mostu!

Czas stracony na gorączkowym poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zastąpić korbę, wystarczył, aby duńskie załogi rozpoczęły realizować rozkaz wiceadmirała Aage Helgesena Vedela, od 1 września 1941 roku głównodowodzącego Królewskiej Floty.

Aage Helgesen Vedel


Vedel od dawna uważnie śledził kroczące pogarszanie się stosunków niemiecko-duńskich, i nie miał żadnych złudzeń co do dalszego rozwoju sytuacji. 27 sierpnia o 22:00 rozpoczął odprawę na którą zawezwał wysokich rangą oficerów floty. Po omówieniu aktualnej sytuacji politycznej, zaczęto analizować rozmaite sposoby reakcji w przypadku ataku Niemców na bazy, przyjmując ostatecznie plan, który zrealizowano 29 kwietnia. Zgodnie z nim, Vedel wydał poufny rozkaz ucieczki okrętów do Szwecji – ale tylko w przypadku niemieckiej otwartej agresji – a jeśli to niemożliwe, należało jednostki zatopić w miejscu postoju. Dowódcom najmniejszych, rozproszonych po mniejszych portach okrętów przekazano rozkaz telefonicznie.

Do tej pory Niemcy raczej unikali takich demonstracji siły. Niemiecki patrol w Kopenhadze, 29 kwietnia – akurat ci dwaj żołnierze wyglądają raczej „szwejkowato”


Kopenhaga. Pod pomocniczą jednostkę duńskiej marynarki właśnie podjechali mający ją przejąć niemieccy żołnierze



Poznajmy zatem losy duńskich okrętów, rozpoczynając od dwóch największych, czyli „Pedera Skrama” i „Nielsa Juela”. W polskiej literaturze najczęściej nazywane są one pancernikami obrony wybrzeża, chociaż z pewnością nie można tak powiedzieć przynajmniej o drugim z nich, mającym główną artylerię kalibru 150 mm czyli działa, jakie w czasie drugiej wojny montowano na lekkich krążownikach. Pisząc zatem o nich będę stosował nazewnictwo duńskie, czyli jak sądzę jedyne, które winno obowiązywać.

„Peder Skram” zwodowany został w roku 1908, a zatem zdecydowanie nie był to okręt nowoczesny. Jego głównym uzbrojeniem były dwa pojedyncze działa 240 mm (dla porównania, ciężkie krążowniki drugiej wojny miały na ogół kaliber 200 mm) i 4 x 150 mm, a do tego 4 wyrzutnie torpedowe. W latach 1916-1940 dodano mu trochę broni przeciwlotniczej. W chwili wejścia do służby Duńczycy określali go jako „pansret kystforsvarsskib" (opancerzony okręt obrony wybrzeża), w 1912 zmieniono to na "kystforsvarsskib" (okręt obrony wybrzeża), w roku 1922 po prostu jako "orlogsskib" (okręt wojenny), a od roku 1932 nazywano go "artilleriskib" (okręt artyleryjski).

„Peder Skram” w 1908


To zdjęcie pokazuje okręt już z lat trzydziestych



Będący w kiepskiej kondycji „Peder Skram” w kwietniu 1940 roku został odstawiony do rezerwy, i taki status miał także trzy lata później. Z tego powodu okręt nie mógł nawet myśleć o wypłynięciu z portu, wobec czego pozostało tylko jego zatopienie. Otwarto zawory denne, i „Peder Skram” osiadł na dnie, przechylony na prawą burtę.



W tle widoczny na pontonie trałowiec, wydobyty przez Niemców z wody. Na górze jego nadbudówki widać wymalowana duńską flagę. Taka sama znajduje się na boku rufowej wieży „Pedera Skrama”




Po pewnym czasie Niemcy połatali okręt i wypompowali z niego wodę, ale nie przywrócili przestarzałej jednostce żadnej zdolności bojowej, wyznaczając mu rolę hulku. Zdemontowano całą artylerię, przenosząc oba działa 240 mm do lądowej baterii Fäno. Sam okręt przeholowano do Kilonii.

Działo z „Pedera Skrama”, zdjęcie wykonane krótko po wojnie


Tam Niemcy uznali, że kadłub okrętu – przemianowanego na „Adler” - może służyć jako ruchoma podstawa do baterii przeciwlotniczych. Po nasyceniu go tego rodzaju bronią zaklasyfikowano „Adlera” jako okręt przeciwlotniczy (Flakschiff), oraz jednostkę szkolną dla artylerzystów.

Przykład klasycznego niemieckiego Flakschiff z działami 105 mm. Jest to „Nymphe”, poprzednio norweski okręt pancerny (panserskipet) „Tordenskjold”


Silne uzbrojenie przeciwlotnicze niewiele pomogło „Adlerowi”. W kwietniu 1945 okręt dostał kilka bomb, w rezultacie czego zatonął przy kei – i tam znalazła go duńska komisja. Już we wrześniu prowizorycznie załatany „Peder Skram” popłynął na holu do Kopenhagi. Wobec bezsensu przeprowadzania remontu beznadziejnie przestarzałej jednostki, 1 kwietnia 1949 roku sprzedano ją na złom.

Zachowany maszt okrętu stoi obecnie na podejściu do portu w Odense


*

Drugim pod względem wielkości okrętem Kongelige Danske Marine był „Niels Juel” zwodowany w 1918 roku, ale nie wiedzieć czemu wprowadzony do służby dopiero w maju 1923. Jego głównym uzbrojenie było 10 pojedynczych dział 150 mm czyli kalibru, jaki miały podczas drugiej wojny lekkie krążowniki. Sami Duńczycy najpierw określali jednostkę jako po prostu „orlogsskib” (okręt wojenny), a od 1932 uznali go za „artilleriskib” (okręt artyleryjski).

Okręt po wejściu do służby


Po przebudowie w połowie lat trzydziestych



W odróżnieniu od „Pedera Skrama”, okręt był w 1943 roku w pełni operacyjny. Stał przy kei w bazie w Holbæk, gdy jego dowódca, komandor Carl Westermann otrzymał najpierw o 4:10 a potem dziesięć minut później kolejną informację, że coś niedobrego dzieje się w Kopenhadze. Dowódca zarządził alarm bojowy, rzucając cumy półtora godziny później. Okręt ruszył na północ, ku wyjściu na morze. Ustawienie maszyn na „cała naprzód” pozwoliło osiągnąć raptem 15 węzłów.

Ze względu na swe położenie komandor słusznie uznał, że należy spróbować przebić się do Szwecji: zaledwie około 40 mil dzieliło Holbæk od bezpiecznego Helsingborga!



Uruchomienie maszyn i wreszcie odejście od kei zostało szybko odnotowane przez Niemców. Zanim jeszcze Westermann wyszedł z Isefjodu (głębokiej zatoki na południu której znajdowała się baza), już został ostrzeżony, jakoby Niemcy zaminowali wyjście na otwarte morze. Wkrótce Duńczycy spostrzegli w oddali blokujący im drogę torpedowiec T-27 i dwa kutry torpedowe, a zaraz potem nad okrętem zaczęły krążyć bombowce nurkujące Stukas. Wreszcie lotnicy dostali rozkaz do ataku.

„Niels Juel” miał do obrony tylko dwa przestarzałe działka przeciwlotnicze 57 mm, ponieważ 150-milimetrówki nie mogły być podniesione pod kątem wystarczającym do ostrzału samolotów.

O 8:55 pierwsze dwie bomby spadły tuż przy lewej burcie. Westermann przyjął to nie jako atak, ale tylko ostrzeżenie, i dlatego nie pozwolił na ostrzelanie Stukasów. Pozbył się tej nadziei, gdy po zmianie kursu samoloty ponownie nadleciały, tym razem ostrzeliwując z broni maszynowej pokład okrętu, i raniąc przy tym kilku marynarzy.

Oficer nawigacyjny prosił dowódcę o pozwolenie otwarcia ognia z dział 150 mm w kierunku trzech niemieckich jednostek, ale ten odmówił. Co więcej, rozkazał obsadzie obu działek przeciwlotniczych zejść pod pokład, aby uniknąć ofiar wśród załogi. Ta zdecydowanie mało bojowa postawa obowiązywała do 9:35, kiedy to Stukasy ponowiły atak.

Wtedy to artylerzyści wrócili do działek i otworzyli ogień, uszkadzając jeden z samolotów (jedno ze źródeł mówi nawet o jego zestrzeleniu). W odwecie, serie z broni maszynowej spowodowały dalsze ofiary wśród załogi.

Wprawdzie żadna z bomb nie trafiła okrętu bezpośrednio, ale wybuchły one wystarczająco blisko kadłuba, aby zdeformować część poszycia i wręg, a ponadto – co najgorsze - pozbawić jednostkę energii elektrycznej, co uniemożliwiło prowadzenie skutecznego ognia.

„Niels Juel” atakowany z powietrza. Na dziobie namalowana duńska flaga


Zdając sobie sprawę, że dopłynięcie do Szwecji będzie praktycznie niemożliwe, Westermann postanowił skierować okręt na mieliznę. Gdy już „Niels Juel” na niej utknął, załoga podjęła próbę wysadzenia okrętu, co niestety się nie udało. Poprzestano jedynie na otworzeniu wodzie dostępu do wnętrza kadłuba, oraz na systematycznym niszczeniu wszelkiego wyposażenia, z wyrzucaniem go za burtę.

Po kilku dniach, na rozkaz okupanta fachowcy z duńskiej firmy ratowniczej zbadali dokładnie okręt: poziom wody w kadłubie sięgał półtora metra. Teraz do akcji wkroczyła firma z Niemiec, która w październiku podniosła okręt i przeholowała do Kilonii. Tam jednostka została rozbrojona, a w we wrześniu 1944 przejęta przez Kriegsmarine, i przemianowana na „Nordland”, jako okręt szkoleniowy. Portem bazowym stał się Stolpmünde, czyli Ustka.

Działa artylerii 150 mm zostały przez Niemców przeniesione do nabrzeżnego fortu Bangsbo w pobliżu Frederikshavn


W związku z szybkimi postępami Armii Czerwonej, wyładowany uciekinierami okręt wypłynął 18 lutego 1945 do Kilonii i tam, 3 maja, posłały go na dno alianckie bombowce.

Trudne do uwierzenia jest to, co się stało z wrakiem po wojnie. Kiedy Duńczycy zrezygnowali z podniesienia wraku, dziwnym trafem stracili go z oczu, w wyniku czego zajęli się nim „dzicy” złomiarze, którzy pocięli na własny rachunek i wywieźli wszystko, co tylko znajdowało się nad powierzchnią wody. Dopiero w 1952 resztki okrętu zostały przez Duńczyków sprzedane niemieckiej firmie złomowej.

*

A teraz pokrótce o losach pozostałych okrętów. Zwrot „zatopione” oznacza „zatopione przez duńską załogę”. Okręty oznaczone gwiazdką (*) nie były 29 kwietnia 1943 roku w aktywnej służbie.

Torpedowce

- HVALROSSEN, MAKRELEN, SÆLEN i NORDKAPEREN – zatopione na terenie Królewskiej Stoczni

Maszty zatopionych burta w burtę „Nordkaperena” i „Sælena”


„Hvalrossen”, podnoszony przez Niemców


„Makrelen”



- HAJEN – Przejęty przez Niemców w Korsør

- HAVKATTEN - Uciekł do Szwecji. Na drugim zdjęciu powrót dzielnego okrętu do Kopenhagi już w maju 1945. Za nim płyną inne jednostki, którym 29 kwietnia 1943 ucieczka również się udała




- HAVØRNEN – Wyrzucony na mieliznę i zamieniony ładunkami wybuchowymi we wrak


- NARHVALEN – remontowany na doku w Królewskiej Stoczni – przejęty przez Niemców
- NAJADEN* i NYMFEN* – nowe okręty, w trakcie budowy w Królewskiej Stoczni. Przejęte przez Niemców, ale nigdy przez nich nie ukończone

Stawiacze min

- LINDORMEN, LOSSEN*, LOUGEN, LAALAND, SIXTUS* KVINTUS* - zatopione na terenie Królewskiej Stoczni

„Lindormen”


„Lindromen” został po wojnie wyremontowany i zmodernizowany


„Laaland”


„Lougen”



- „A” - tender stawiaczy min - zatopiony w Lunkebugten

Okręty podwodne



- ROTA, BELLONA*, FLORA*, DAPHNE, DRYADEN*, HAVMANDEN, HAVFRUEN*, HAVKALEN, i HAVHESTEN - zatopione na terenie Królewskiej Stoczni

Na pierwszym planie zatopiona „Bellona”


„Havfruen”


Wrak „Dryadena”, za nim „Flory”. Przy kei stoi (nietknięty z nieznanego powodu – być może nie było na nim załogi) „Triton”



- RAN*, TRITON* i GALATHEA* - przejęte przez Niemców, ale nie zostały przez nich wykorzystane

Okręty warsztatowe

- HENRIK GERNER – podpalony i zatopiony na terenie Królewskiej Stoczni
- GRØNSUND – przejęty przez Niemców

Duże patrolowce

- INGOLF – przejęty przez Niemców na Wielkim Bełcie, gdy uciekał do Szwecji
- BESKYTTEREN* i ISLANDS FALK* - przejęty przez Niemców na terenie Królewskiej Stoczni
- HVIDBJØRNEN – Zatopiony na Wielkim Bełcie gdy okazało się, że nie ma szans na przedostanie się do Szwecji
- MAAGEN – ocalał, stacjonując na Grenlandii

Trałowce

- SØHUNDEN*, SØULVEN, SØBJØRNEN, MS 10, MS 8 i MS 4 - zatopione na terenie Królewskiej Stoczni

„Søhunden”


„Søbjørnen”


Płonący MS 4


MS 8, podnoszony przez Niemców



- MS 1, MS 7 and MS 9 – uciekły do Szwecji

MS 1


- MS 3 – przejęty przez Niemców w zatoce Køge, gdy uciekał do Szwecji
- MS 5 lub MS 6 – przejęty przez Niemców w Nyborgu
- SØLØVEN, SØRIDDEREN i SPRINGEREN – przejęte przez Niemców w Korsør
- SØEHESTEN i MS 2 – przejęte przez Niemców w Kalundborgu

Okręty ratunkowe

- HEJMDAL* - częściowo zniszczony w Królewskiej Stoczni. Zbudowany w 1984 roku okręt nie miał praktycznie żadnej wartości


- FREJA* - przejęty przez Niemców na terenie Królewskiej Stoczni
- TERNEN - ocalał, stacjonując na Grenlandii

*

Na zakończenie zróbmy krótkie podsumowanie:
- zatopione przez własne załogi – 32 okręty. Niemcy wydobyli i wcielili do Kriegsmarine 15 z nich
- przejęte przez Niemców - 14 okrętów
- kutry patrolowe - 50 przejęli Niemcy, do Szwecji przedostało się tylko 9

Znajdujące się w Szwecji „Havkatten”, MS 1, MS 7, MS 9 oraz kutry, jesienią 1944 roku zostały oficjalnie uznane jako Królewska Duńska Marynarka Wojenna na uchodźstwie.

--

 
25-05-20 11:19  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dziś nietypowo i wyjątkowo. Dostałem miłego mejla od czytelnika z Irlandii, który także pisuje morskie opowieści. W „prezencie” przesłał mi do ewentualnego wykorzystania dwie ze swoich historii. Wybrałem tę o „Siriusie”, czyli statku, którego i tak nie miałem w planach. Przyjemnej lektury!

Opowieść nie jest numerowana, boć nie moja ci ona…

SIRIUS
Bandera: UK, data: 1838

W książce 'W 80 dni dookoła świata' jest scena, w której główny bohater Filip Fogg - by zdążyć na następne połączenie w wyścigu z czasem - każe po kawałku rozbierać statek na którym się skończył węgiel i spalić go pod kotłami. Juliusz Verne zaczerpnął ten pomysł z wydarzeń, które jakoby miały miejsce 34 lata wcześniej, na statku parowo - żaglowym Sirius.

Wersję o rozbieraniu Siriusa po kawałku podaje polska Wikipedia, znaleźć ją można także w książce Jana Piwowońskiego "O Błękitną Wstęgę Atlantyku" (Wydawnictwo Morskie Gdynia, 1962), ba, nawet w Encyclopaedia Britannica. Prawda jest jednak zupełnie inna, o czym łatwo można się przekonać odwiedzając muzeum Siriusa w Passage West na przedmieściach irlandzkiego Cork, lub przeczytać w angielskojęzycznej Wikipedii.

Pierwsza połowa XIX wieku - to okres rywalizacji między "starym" a "nowym", tradycją a nowoczesnością, żaglem i parą. W ten nurt wpisywały się statki parowo - żaglowe, które choć powolne i nieporadne ze swym bocznokołowym napędem, były jednak zdecydowanie szybsze od żaglowców.

Sirius, który swą nazwę otrzymał na cześć najjaśniejszej gwiazdy w gwiazdozbiorze Psa, powstał w roku 1837 w szkockiej stoczni w Leith. Na owe czasy był to statek nieco większy niż średni: jego drewniany kadłub miał 54 m długości, a maszyna parowa o mocy 500 koni mechanicznych, pozwalała na rozwijanie prędkości do 12 węzłów (22 km/h). Zużycie paliwa przy tej prędkości było ogromne, toteż rzadko kiedy pływano szybciej niż 6-7 węzłów. Ale i tak statek był w stanie pokonać Atlantyk siłą pary. Na wszelki jednak wypadek Sirius miał także dwa maszty ożaglowane jak brygantyna.

Sirius


Z założenia Sirius miał pływać głównie po Morzu Irlandzkim i obsługiwać prestiżową linię Cork - Londyn, przewożąc towary oraz 40 pasażerów. Gdy jednak pojawił się cień szansy na duże pieniądze za przewóz poczty przez Atlantyk, właściciele statku postanowili wyprzedzić konkurencję.

A konkurencja była niezwykle silna: Great Western - drewniany czteromasztowiec zbudowany z polskiej sosny i zaprojektowany przez genialnego Brunela, był specjalnie przystosowany do transatlantyckich podróży. W latach 1837-1839 był największym statkiem na świecie: miał długość 72 m, silnik o mocy 750 koni mechanicznych, a na pokład mógł zabrać 128 pasażerów. Drugi ze statków – British Queen będący projektem brytyjsko - amerykańskim, nie został niestety ukończony na czas - a to za sprawą bankructwa firmy, która miała dostarczyć silniki.

4 kwietnia 1938 roku przeładowany węglem, z 45 pasażerami na pokładzie Sirius opuścił port w Passage West. Rejs rozpoczął się... buntem załogi niezadowolonej z dwóch faktów: po pierwsze - zawsze pływali blisko brzegu i w morzu byli nie dłużej niż dobę, a po wtóre - wcale im nie uśmiechało się pokonywanie Atlantyku tylko przy pomocy maszyny. Zdecydowana postawa kapitana (niektóre źródła podają że nawet broni) zmieniła ich poglądy.

Podróż statkiem żaglowym na tej trasie trwała przeciętnie 40 dni, ale Sirius pokonał ją w 18 dni, 4 godziny i 22 minuty, uzyskując średnią prędkość 8 węzłów.

A jak było z rąbaniem masztów i rozbieraniem nadbudówek? Nic takiego nie miało miejsca. Faktem jest natomiast, że kapitan kazał spalić cztery z siedmiu beczek żywicy stanowiących ładunek statku. Wysokokaloryczna żywica pozwoliła zaoszczędzić węgiel; do Nowego Jorku w ładowni dowieziono go jeszcze 15 ton.

Był jednak pierwszym statkiem który dokonał tego wyczynu wyłącznie siłą pary. Wprawdzie w roku 1819 parowiec Savannah także przepłynął Atlantyk, ale głównie jednak korzystał z żagli, a jedynie część drogi pokonał na silniku. Nie przyznawano jeszcze wówczas Błękitnej Wstęgi Atlantyku za najszybsze przepłynięcie oceanu (zaczęto ją bowiem przyznawać dopiero 22 lata później), ale Sirius uważany jest za pierwszego jej zdobywcę. Palmę pierwszeństwa dzierżył zaledwie kilkanaście godzin; dzień później do Nowego Jorku przypłynął Great Western, który potrzebował na to 15 dni i 12 godzin.

Sirius był jednak za mały na transatlantyckie podróże. Odbył jeszcze jeden rejs przez Atlantyk, później popłynął do St. Petersburga, a następnie wrócił na Morze Irlandzkie, utrzymując regularne połączenie na trasie Cork - Glasgow. Pod koniec 1840 roku trafił do stoczni w Hull, w której miał mieć wymieniane kotły; remont zajął aż dwa lata!

16 stycznia 1847 roku, podczas podróży z Cork do Glasgow via Dublin, w gęstej mgle Sirius wszedł na skały The Smiths w pobliżu wyspy Ballycotton, leżącej na wschodnim wejściu do Cork Harbour. Wprawdzie udało mu się zejść na głęboką wodę, ale kadłub zaczął gwałtownie przeciekać. Część pasażerów i załogi znalazło miejsce w bardzo przeładowanej szalupie, większość ewakuowała się przy pomocy liny podanej z lądu. W katastrofie zginęło jednak 20 ludzi.

Katastrofa Siriusa przekonała władze do zbudowania latarni morskiej na wyspie Ballycotton. Jej budowę rozpoczęto pod koniec lat czterdziestych XIX wieku i oddano do użytku w roku 1851. Latarnia ma 15 m wysokości, ale jej światło znajduje się na wysokości 59 metrów nad poziomem morza i widać je z odległości 21 mil (39 km). Jest to jedna z dwóch latarni morskich w Irlandii, do której można dostać się wyłącznie łodzią.

Wrak Siriusa wydobyto, ale statek już nie wrócił do służby. Wał łączący silnik z kołem łopatkowym oglądać można obok przeprawy promowej łączącej Passage West z Cobh - ostatnim portem Titanica, zaś figurę galionową przedstawiającą psa - w muzeum w Hull.

--

 
25-05-20 18:00  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Co do opowieści 540: "sylabizując" (przez Google Translate ;-) ) duńskie książki i opracowania można dojść do przekonania, że dla nich data 29.04.1943 to jak dla nas 1.9.1939 i 1.8.1944 w jednym...
Heroizm, poświęcenie, bohaterstwo, ofiarność, bezkompromisowość, etc.
Tylko skala jakby trochę inna.
Przynajmniej z naszej, polskiej, perspektywy.

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
29-05-20 15:07  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dzisiejsza Opowieść powstała dzięki mejlowej podpowiedzi anonimowego Czytelnika, który podrzucił – przyznaję, zupełnie mi do tej pory nieznany - temat. Dziękuję!

Przy okazji: razem z dzisiejszą, napisałam już 541 Opowieści (ponad pół tysiąca!), i na dobrą sprawę już dawno powinno zabraknąć mi tematów. Eppur si muove…

Opowieść 541

EWAKUACJA

Operacja „Dynamo”, czyli ewakuacja wojsk alianckich z Francji trwała od 26 maja do 4 czerwca 1940, i zakończyła się niezaprzeczalnym sukcesem. Zamiast spodziewanych przez Churchilla kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy, udało się przerzucić do Anglii aż 338.000, wśród nich liczni Francuzi. Ilu? Jest to trudne do ustalenia, bo podawane liczby na ogół obejmują również Belgów. Przyjmijmy to, co podaje brytyjski Imperial War Museum, według którego jedną trzecią ewakuowanych stanowili Francuzi, co przekładałoby się na ponad 112.000 żołnierzy. Prawdę mówiąc, ich dokładna liczba nie ma znaczenia dla niniejszej Opowieści.

Francuscy żołnierze już na angielskiej ziemi


17 czerwca 1940 marszałek Pétain, szef nowego francuskiego rządu, bez uzgodnienia z Brytyjczykami, zaproponował Niemcom rozejm, łamiąc tym samym porozumienie z Brytyjczykami. Tego samego dnia francuska admiralicja wysłała telegram do dowódców poszczególnych obszarów objętych jeszcze działaniami wojennymi:

„Militarna i cywilna sytuacja zmusiła Rząd do zaoferowania nieprzyjacielowi pokoju na honorowych warunkach. Jakkolwiek rozwinie się sytuacja, Marynarka może być pewna, że nigdy nie zostanie przekazana nietknięta [Niemcom]. W razie konieczności, wyjściem awaryjnym dla wszystkich okrętów i samolotów będzie Północna Afryka [terytoria zależne od Francji]. Każdy okręt który nie będzie mógł tam dotrzeć i ryzykuje iż wpadnie [w niemieckie ręce] bez walki, musi być zniszczony lub zatopiony”.

Wiele jednostek – zarówno cywilnych jak i wojennych – które nie miały szans dotrzeć do Afryki Północnej, zawinęły do portów południowej Anglii.

22 czerwca Francja i Trzecia Rzesza podpisały dokument ustanawiający rozejm. Zgodnie z jego ustaleniami francuska flota – bądź co bądź jedna z najpotężniejszych na świecie – pozostawała nietknięta, i dlatego Hitler był pełen obaw, iż w końcu może ona dołączyć do Royal Navy, zmieniając w skrajny wręcz sposób stosunek sił.

Artykuł 8 rozejmu stanowił: „Francuska flota wojenna – poza jednostkami pozostawionymi w dyspozycji Rządu Francuskiego dla chronienia swych interesów w koloniach – zbierze się w określonych portach, gdzie zostanie zdemobilizowana i rozbrojona pod niemiecką i włoską [!] kontrolą.”

Trzeźwo myślący Churchill szczerze wątpił w słowa ministra marynarki admirała Darlana, i dlatego zdecydował się na przeprowadzenie operacji Catapult. Trzeciego lipca o 3:45, jednocześnie w Plymouth i Portsmouth brytyjscy żołnierze wkroczyli na francuskie okręty, rozbrajając je. Załogi internowano w obozach na północy Anglii. Tego samego dnia rozegrał się dramat w Mers el Kébir, gdzie zginęło około 1300 francuskich marynarzy (o szczegółach tych wydarzeń mówi Opowieść 427 „Smutne losy pięknego pancernika”).

W wyniku tych działań, wśród przebywających w Anglii licznych francuskich marynarzy zaczęły się szerzyć antybrytyjskie nastroje. Nie chcąc mieć u siebie czegoś w rodzaju Piątej Kolumny, brytyjski rząd, w porozumieniu z urzędującym w Bordeaux rządem francuskim, uzgodnił jak najszybszą repatriację wszystkich chętnych żołnierzy, marynarzy i lotników.

Dla Francji i Francuzów, w lipcu 1940 roku wojna była skończona. Żołnierze którzy chcieliby pozostać na terenie Wielkiej Brytanii, mogli to zrobić jedynie na własne ryzyko. Tyle że zdecydowana ich większość, wśród których było mnóstwo rezerwistów, miała tylko jedna myśl: wykonaliśmy swój obowiązek wobec ojczyzny, podpisano rozejm, chcemy wrócić do kraju! Aż 75 procent francuskich żołnierzy zażądało powrotu! Zaskakująco niewielu uznało za swój obowiązek walki z hitlerowskimi Niemcami wszędzie tam, gdzie to było możliwe, i do czego gorący zachęcał ich generał Charles de Gaulle.

Przy okazji: na liście francuskiej hańby niewątpliwie ważne miejsce ma wyrok sądu wojskowego w Tuluzie z 4 lipca 1940, kiedy to skazano de Gaulle’a – zaocznie, na szczęście – na 4 lata więzienia za namawianie wojskowych do nieposłuszeństwa. W następnym procesie w Clermont-Ferrand, 2 sierpnia tegoż roku, skazano go na karę śmierci, degradację wojskową i konfiskatę dóbr za zdradę stanu [!].

Wracamy do repatriacji, która stała się faktem. W kolejnych dniach liczne statki wywiozły z Anglii dziesiątki tysięcy żołnierzy, ale nie do portów okupowanej Francji, tylko do Marsylii, czyli na terytorium teoretycznie niepodległego Vichy. Było to o tyle istotne, że pozwalało na uniknięcie wysłania do obozu jenieckiego.

Ewakuacja trwała i trwała, aż w końcu zniecierpliwieni Niemcy ogłosili, iż musi się ona zakończyć 22 lipca o północy. Fragment oświadczenia głosił, iż po tej dacie „wszystkie cywilne statki pod francuską banderą spotkane na morzu, poza Śródziemnym, będą traktowane przez Niemiecką Obronę Morską [ciekawe określenie] jako nieprzyjacielskie”. Tyle że dokument ten dotarł do francuskiej admiralicji dopiero 24 lipca…

Właśnie 24 lipca na stojący w Southampton francuski pasażerski statek „Meknes” – obecnie zmilitaryzowany transportowiec - zaokrętowało 1080 marynarzy i 99 oficerów – wszyscy z Marine Nationale (Marynarka Wojenna). Załoga liczyła 99 osób plus dwie żony oficerów, z których jedna miała ze sobą córeczkę. Na rufie powiewała oczywiście trójkolorowa bandera, i taką samą wymalowano na pokładzie oraz na burtach. Od samego początku wojennej służby statku po zapadnięciu zmroku włączano światła nawigacyjne i oświetlano namalowane na burcie flagi. Nijak nie można było go pomylić z jednostką brytyjską.

„Meknes”




O 22:00, gdy statek znajdował się na trawersie Portsmouth, włączono całe oświetlenie. Wprawdzie na tej długości geograficznej w lipcu jeszcze nie jest ciemno, ale widocznie kapitan wolał dmuchać na zimne. Morska „choinka” była teraz widoczna na wiele mil.

Położenie Southampton i Portsmouth


*

Akurat tego wieczoru w pobliżu znajdował się patrol złożony z trzech Schnellbootów: S-1, S-19 i S-27. Niemieckie słowo Schnellboot znaczy dosłownie „szybki okręt”, ale dla jasności obrazu nazwijmy jednostki po prostu kutrami torpedowymi. Zespołem dowodził podporucznik marynarki Werner Töniges. Oficer który w czasie wojny tak się zasłużył, że zakończył ją jako kawaler Krzyża Rycerskiego z Dębowymi Liśćmi, czego doprawdy nie przyznawano za piękne oczy.

Werner Töniges zakończył wojnę w stopniu komandora podporucznika (Korvettenkapitän). Zmarł w Essen w roku 1995, mając lat 85


S-19. Pozostałe dwa okręty wyglądały bardzo podobnie



Niemcy zadziałali szybko i bezwzględnie. Kompletnie zaskoczony statek został ostrzelany z broni maszynowej przez S-27. Są źródła mówiące iż dowodził nim podporucznik Bern-Georg Klug, ale w tym czasie nie było go na tych wodach. No cóż, i tak za wszystko ponosił odpowiedzialność Werner Töniges, jako że nic nie mogło się dziać bez jego rozkazu.

Francuski kapitan z miejsca rozkazał zatrzymać statek, wielokrotnie podając aldisem (lampą sygnałową) nazwę jednostki i jej narodowość. W odpowiedzi po kilku minutach w burtę trafiła torpeda, również prawdopodobnie wystrzelona z S-27.

A tak o wydarzeniach owego wieczoru opowiadał jeden z rozbitków, Georges Blond:

Niebo było zachmurzone, mżyło. Na szarym kadłubie Meknes miał wielkie trójkolorowe flagi, na dziobie i rufie. Zaraz po wypłynięciu polecono nam założyć kamizelki ratunkowe, a to z powodu zagrożenia minami magnetycznymi. Staliśmy na mostku [raczej w jego pobliżu] patrząc na zielone wybrzeża wyspy Wight. Wchodziliśmy w kanał, ląd oddalał się, pozdejmowaliśmy kamizelki. Przestało padać, i pojawiło się niebo.

Po kolacji, wróciłem na mostek. Meknes płynął z włączonymi wszystkimi światłami. Wielkie lampy oświetlały namalowane na kadłubie trójkolorowe pola. Krótko po dziesiątej poszedłem do łóżka.

Wstałem kilka minut przed wpół do jedenastej z powodu hałasu, co do źródła którego nie miałem wątpliwości: tak, tak, tak, tak – strzały – i mocniejszy wybuch: bum! Statek został zaatakowany z lewej strony ciężkim karabinem maszynowym i lekkim działkiem. Moja kabina była po tej stronie. Usłyszałem kule z karabinu maszynowego uderzające w kadłub. Usiadłem na łóżku i popatrzyłem na kolegę, z którym dzieliłem kabinę.

- Niedobrze – powiedzieliśmy jednocześnie. Wstaliśmy, wzięliśmy kamizelki i włożyliśmy spodnie, wprost na piżamę.

Zabójca kontynuował ostrzał z karabinu maszynowego; usłyszeliśmy jak rozlatuje się szkło pobliskiego bulaju. Włożyliśmy kamizelki i poszliśmy do wyjścia. Byli tam już oficerowie, idący w kierunku drabinek prowadzących na pokład promenadowy [z szalupami]. Meknes właśnie zastopował. Wszyscy pomyśleliśmy: „Jesteśmy aresztowani”.

Myśl taka trzymała się nas przez piętnaście sekund gdy zamilkł karabin maszynowy, ale kiedy wyszedłem na pokład, ostrzał wznowił się. Widzieliśmy ślady pocisków smugowych; wydawało się że lecą do nas bez pośpiechu. Niejasno widzieliśmy sylwetkę kutra torpedowego. Niemieckiej budowy, blisko angielskiego wybrzeża. Nie byliśmy jeszcze tego pewni [?]. Zeszliśmy w dół. Byliśmy tam wszyscy, bardzo nieszczęśliwi w tak nieprzyjemnej sytuacji, bezbronni, wystawieni na uderzenia myśliwego. Trwaliśmy czekając minutę lub dwie, a karabin maszynowy wciąż strzelał.

Ktoś powiedział: „Ten idiota chce nas storpedować. To już będzie komplet”. Ledwo skończył, trafiła nas torpeda. W jednej chwili ruszyliśmy do drabinek. Od chwili gdy torpeda trafiła Meknes do momentu gdy statek zniknął z powierzchni morza, minęły zaledwie cztery minuty. Kiedy staram się odtworzyć te cztery minuty, wydają mi się bardzo długie



Wspiąłem się po drabince z zamiarem dostania się na górny pokład. Na poziomie pokładu promenadowego odepchnęli mnie marynarze: „Nie ma potrzeby iść do góry, opuszczamy szalupy”.

Zobaczyłem schodzącą w dół łódź i jednocześnie głos stojącego przy burcie oficera: „Natychmiast potrzebuję kogoś do wiosła i posadzenia [w szalupie] ludzi”.

Wskoczyłem do niej razem z dwoma marynarzami. W tejże chwili puściło mocowanie dziobowego falenia, i szalupa poszła pionowo w dół [dziobem naprzód]. Wypadłem, wykonując najpiękniejszy skok w życiu. Kiedy wynurzyłem się, zobaczyłem że jestem tuż przy burcie, dokładnie pod inną łodzią, którą zaczęto opuszczać. Znakomite położenie [uwaga mocno ironiczna].

Energicznie odpłynąłem i zobaczyłem unoszącą się na wodzie łódź, ruszyłem do niej, uczepiłem się mocno, a marynarz który w niej był, pomógł mi wejść. Zaraz potem na horyzoncie ukazał się księżyc, i w tejże chwili zgasły światła na Meknes.

Statek celował dziobem w niebo, słychać było niezwykłe dźwięki. Wyobraźcie sobie gigantyczny budynek, drapacz chmur, który się przechyla. Wszystko co nie jest przymocowane do podłogi wali się na ściany. Na pokładzie stos tratew runął na grupę marynarzy którzy chcieli się na nich ewakuować. Inne tratwy, przeładowane, unosiły się na wodzie. Pomimo braku oddechu i wszechobecnej wody, staraliśmy się pomóc innym wejść do naszej łodzi.

Księżyc podnosił się oświetlając złowrogą, pełną krzyków noc. Dziób Meknes celował jeszcze bardziej w niebo, po czym zatrzymał się.



Myśleliśmy: to już koniec. Sądziliśmy, że także nasz: byliśmy wciąż blisko statku i mogliśmy być przez niego wciągnięci pod wodę. Gdy zaczął tonąć, zapanowała straszliwa cisza. Niebo było czyste, widzieliśmy jak Meknes zatrzymał się na moment, po czym wślizgnął pod wodę. Zatonął nagle, bez wiru, niczym ostrze miecza. Pomyśleliśmy: „dobry statek”. A potem już nic nie zostało na powierzchni poza mnóstwem ludzi utrzymujących się na wodzie dzięki tratwom, łodziom i [drewnianym] szczątkom.

Nasza łódź była przeznaczona dla 35 osób [ale były w niej tylko dwa wiosła!]. Było nas w niej prawie osiemdziesięciu. Szalupa była na granicy pływalności, krawędź nadburcia zalewała woda. Woda przelewała się za każdym razem, gdy inni rozbitkowie wspinali się na łódź. Byliśmy tak stłoczeni, że nie mogliśmy się nawet poruszyć. Stało się jasne, że nie damy rady usuwać wpływającej wody i za chwilę będziemy musieli pływać. W tym tłumie znalazł się ktoś, kto znalazł wiadro. Wciąż jest dla mnie cudem, jak mogliśmy się zorganizować w tej łodzi, wylewając wodę za burtę. Księżyc wciąż się wnosił i widzieliśmy inne przeładowane, pełne lęku łodzie jak nasza. Na szczęście nie widzieliśmy samych siebie.

To, co na horyzoncie uważaliśmy za ląd, było wiszącą tuż nad horyzontem chmurą. Sądziliśmy, ze jesteśmy jakieś 25 mil od brzegu i z naszą parą wioseł powinniśmy po prostu pozostać [w miejscu].

„Rzecz jasna, że w świetle dnia” – mówiłem – „dostrzegą nas angielskie samoloty, a potem nas uratują”.

Mijały pełne goryczy godziny. Znajdowałem się prawie poza łodzią, z jedną nogą podwiniętą, a drugą w szalupie. Widziałem jak przybywało w niej wody. Każda fala zalewała klatkę piersiową. Staraliśmy się przywiązać tych, którzy uczepili się łodzi. Wciąż widzę starszego, wyczerpanego, siwego podoficera, którego ledwie mogłem utrzymać, patrzącego z przerażeniem w oczach. „Nie ruszaj się” powiedział mi porucznik – „wywrócisz łódź i zginiemy”.

Na szczęście fale nie były zbyt wielkie. Widzieliśmy inne szalupy, starające się utrzymać na wodzie. Nie było to łatwe, byliśmy niczym wraki…

Jeden z wioślarzy krzyknął i nagle zapadła cisza. Prąd znosił nas wzdłuż linii śmierci. Wiosłowaliśmy pomiędzy martwymi. Pływali w pasach, z kiwającymi się głowami i z rozwiewanymi włosami. Patrzyliśmy na nich, sami ledwie żywi. Dryfowaliśmy, a inni ocierali się o burty. Trzymaliśmy ich za ręce.

Z upływem czasu łodzie oddalały się od siebie. Myśleliśmy: „Jeśli utoniemy, to wszystko się skończy”. Zimno zaczęło się dawać we znaki tym, którzy nie mieli czasu aby się odpowiednio ubrać. Nie potrafili powstrzymać drgawek, słyszeliśmy szczękanie ich zębów. Zanim niebo się rozjaśniło, wielu z nich umarło. Widoczność poprawiła się.

Czułem że leżę na nodze w łodzi. Przybywało wody. Po raz kolejny pomyśleliśmy że to koniec. Nadszedł dzień, a my wciąż byliśmy w wodzie.

Dzień na pustym morzu. Widzieliśmy ląd na północnym wschodzie ale był on daleko, zbyt daleko dla naszej pary wioseł, i to przy naszym wyczerpaniu. Myśleliśmy: „Gdybyśmy mieli dużo czasu”. Wstało słońce, ale ledwo czuliśmy jego ciepło. Byliśmy słabi i zmarznięci. Krótko przed siódmą, marynarz na rufie krzyknął: „Chłopak, widzę statek, dym z komina!”

Widzieliśmy sylwetkę statku i baliśmy się, że nas nie zobaczy, nie podpłynie do nas.

Musimy dać sygnał.

Jasne, widzicie na rysunkach jak rozbitkowie machają wiosłem z przyczepioną koszulą. To właśnie zrobiliśmy i co? Ci, co o tym mówili nie wspomnieli, że może nie być wiatru. Nasza [koszula] wisiała wzdłuż wiosła.

Na szczęście sylwetka statku powiększała się. Co dwadzieścia sekund pytano obserwatora:

- Widzisz go?
- Tak
- Przybliża się? Nie zmienia kursu?
- Nie nie, idzie wprost na nas.
- Jesteś pewny, że idzie do nas?
- Tak tak, sądzę że to torpedowiec.

Dało to nam poczucie odrodzenia.

Torpedowiec stawał się coraz większy. Nadchodził z pełną szybkością, widzieliśmy odkosy na dziobie i „White Ensign” [brytyjską banderę] na maszcie. Po zbliżeniu się zwolnił, ostrożnie manewrując i ustawiając przy nas. Angielscy marynarze podali liny. Patrzyli na nas bez słowa.

Weszliśmy na mostek. Nie czuliśmy nóg. Podszedłem do dowódcy, młodego porucznika. Spytałem:- Czy odebraliście SOS?

-Tak, około jedenastej [w nocy]. Byliśmy tu o trzeciej nad ranem, ale niczego nie spostrzegliśmy. Chcesz się osuszyć wewnątrz?
- Dziękuję, chętnie.

Poszedłem najpierw do mesy, gdzie zobaczyłem rozdawanie rozbitkom gorącej zupy. W rogu [mesy] wypiłem herbatę i szklaneczkę whisky. Zdjąłem piżamę którą zastąpiłem kawałkami gazet, i wróciłem na pokład, chcąc ogrzać się przy [świetlikach] maszynowni. Torpedowiec podejmował kolejnych rozbitków. W akcji brały udział jeszcze trzy torpedowce. Uratowano dziewięciuset rozbitków. Czterystu trzydziestu [w rzeczywistości 420] zginęło na statku.

Moglibyśmy długo rozmawiać o odpowiedzialności za tragedię. Był to mroczny czas politycznie i wojskowo. Wygląda na to, że niemiecki rząd wyznaczył miesiąc od podpisania rozejmu na rejsy statków z repatriantami, a Meknes wypłynął już po tym terminie. Jednakże fakt, że statek płynął ze wszystkimi światłami i z oświetlonymi flagami na kadłubie, nie pozostawia wątpliwości o pokojowej naturze rejsu. Dowódca [niemiecki] nie chciał stać dwadzieścia mil od angielskiego wybrzeża, i [dlatego] wystrzelił torpedę.

Tyle Georges Blond.

Dodajmy, iż do końca września morze wyrzuciło na plaże Normandii 234 ciała, z których 110 było tak zniekształconych, że nie można było ich zidentyfikować. 186 ciał musiało pójść na dno razem ze statkiem, ponieważ właśnie tylu nie odnaleziono. Wśród nich byli kapitan, oficer wachtowy i starszy mechanik, którzy do końca stali na posterunkach.

Co najmniej jedna z dwóch żon oficerów uratowała się, i to wraz z córeczką. Zdjęcie wykonano po zejściu rozbitków na ląd w Portsmouth


Następnego dnia po zatopieniu „Meknes” Niemcy wydali komunikat: „W ataku przy południowym wybrzeżu Anglii, jeden z naszych kutrów zatopił torpedą niedaleko Portland wielki nieprzyjacielski statek handlowy mający 18.000 ton”, twierdząc jednakże stanowczo, iż nie był to „Meknes”. Krótko potem dodali iż „Jedynym możliwym wytłumaczeniem jest, że to Mr. Alexander [Albert Victor Alexander, Pierwszy Lord Admiralicji w latach 1940-1945] zatopił Meknes, celem stworzenia antyniemieckiej propagandy”.

Jednakże w obliczu nagłośnionych przez Anglików oczywistych faktów, oficjalne niemieckie biuro prasowe opublikowało 27 lipca następujące oświadczenie:

„Pierwszy Lord Admiralicji ogłosił w Izbie Gmin, że niemiecki okręt storpedował francuski parowiec Meknes płynący z Anglii do Francji z 1300 francuskimi oficerami i żołnierzami. Według oświadczenia Alexandra, rejs zgłoszono francuskiemu rządowi, który winien wystąpić do rządu niemieckiego o zezwolenie na bezpieczne przejście. Statek winien mieć francuską banderę, a jej barwy winny być także namalowane na kadłubie.

Jest powszechnie znane, że jakiś czas temu Brytyjska Admiralicja zapowiedziała iż Anglia przejmie wszystkie francuskie jednostki handlowe, i że będą one pływały pod angielską banderą. Francuskie statki, których załogi stawią się do dyspozycji Anglii, zachowają banderę francuską.

Niemiecki rząd poinformował oficjalnie rząd francuski, że „od 23 lipca będzie uważał statki pod francuską banderą jako nieprzyjacielskie, i że niemieckie okręty otrzymały w związku z tym odpowiednie rozkazy.
Wprowadzono specjalne przepisy dla statków wypływających na polecenie francuskiego rządu. Zgodnie z nimi, obowiązkiem brytyjskiego rządu było poinformowanie rządu francuskiego o planowanym transporcie [żołnierzy] i czekanie na odpowiedź wskazującą, czy przewóz może być bezpieczny.

Musimy wyraźnie oświadczyć, że rząd niemiecki nigdy nie wiedział o takim wymogu. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że pełną odpowiedzialność za ten przypadek ponosi brytyjski rząd…”

*

Szukałem, także na internetowych stronach francuskich co dalej się działo z wysadzonymi na ląd w Portsmouth żołnierzami. Znalazłem informację dotycząca tylko jednego z oficerów, który via Kanada dotarł w końcu do Marsylii.

Na brzegu Kanału La Manche, w pobliżu wioski Saint-Martin-en-Campagne znajduje się pomnik ofiar


„Ku pamięci 420 marynarzy, którzy zginęli po storpedowaniu MEKNES przez niemiecki okręt 24 lipca 1940 na południe od wybrzeża Anglii. Zginęli za Francję. Nie zapomnimy ich”


Tablica z 420 nazwiskami



--

 
29-05-20 20:18  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Jestem ciekawy ilu naszych żołnierzy by się zgłosiło, żeby dobrowolnie wrócić pod okupację niemiecką ;):)

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
30-05-20 16:17  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

To nie całkiem tak. Francuscy żołnierze wracali do Vichy, czyli nieokupowanej części Francji (i dlatego statki nie wysadzały ich np. po kilkugodzinnym rejsie w Rouen czy Caen, ale płynęły aż do Marsylii).

 
30-05-20 16:49  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
mondo   

Hmm,niechcący to ja bylem tym anonimowym czytelnikiem:),swoją drogą A.Maclean dużą część opisu historii tego statku poświęcił badaniu odpowiedzialności poszczególnych państw za jego zatopienie ..

 
31-05-20 11:07  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

I wciąż pozostajesz anonimowy, drogie bewupie :-) Ale - powtórnie - dziękuję za podrzucenie tematu!

Co do winy: wszyscy mają coś za uszami - i Francuzi, i Brytole i Niemcy. Tu jest tak jak w wypadkach lotniczych, gdzie niezmiernie rzadko jest tylko jedna przyczyna katastrofy.

 
01-06-20 10:24  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

No dobra, mam już skompletowane bogate objętościowo materiały na Opowieści - wszystkie z II wojny - spod znaku:
- Sake - 4
- Bourbon - 1
- Schnaps - 2
- Chianti - 2
plus kilka dalszych tematów, na razie tylko jako nazwy jednostek, których losy z pewnością są warte opisania. I przeczytania też.

Zacznę od jednej porcji chianti, potem przyjdzie kolej na jedną sake :-)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 55 z 80Strony:  <=  <-  53  54  55  56  57  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024