Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 538
NAJDZIELNIEJSZY OKRĘCIK ROYAL NAVY
Urodzony w Anglii w 1898 roku Thomas Wilkinson już w wieku 14 lat dołączył do załogi należącego do jego ojca żaglowca, będąc najmłodszym z jego pięciu synów. Po wybuchu Wielkiej Wojny 16-letni chłopiec został uznany za wystarczająco doświadczonego marynarza, aby zamustrować go na pasażersko-towarowy liniowiec Blue Funnel Line „Alcinous”, który krótko potem stał się transportowcem wojsk. W 1922 roku Thomas przeszedł do Indo-China Steam Navigation Company, gdzie po dwunastu latach uzyskał dyplom kapitański.
W 1938 mieszkający na stałe w Hong Kongu kapitan Wilkinson został dowódcą właśnie zbudowanego, niepokaźnego rzecznego pasażerskiego statku „Li Wo”, mającego pływać z Szanghaju w górę rzeki Jangcy. Należący do China Navigation Company (siostrzanej wobec wspomnianej uprzednio firmy) statek miał raptem 707 GRT, długość 49,9 metra, a zanurzenie zaledwie 2,8 metra pozwalało mu na bezpieczne nawigowanie po kapryśnej miejscami rzece. Sterówka została dokładnie obudowana płytami stali, ponieważ regularnie zdarzało się, że w trakcie rejsów takie statki ostrzeliwano z lądu ogniem karabinowym… Kto to robił i w jakim celu, pozostawało tajemnicą – może ktoś po prostu bardzo nie lubił Anglików?
Jak widać czasy w Chinach były – mówiąc bardzo, ale to bardzo delikatnie – niespokojne, i dlatego na wszelki wypadek na burcie wymalowano angielską flagę.
Krótko po wkroczeniu do wojny Japonii, Wilkinson zgłosił akces do RNVR (Royal Naval Volunteer Reserve – Ochotnicza Rezerwa Royal Navy), otrzymując stopień „tymczasowego” porucznika (temporary lieutenant). Ponieważ Hong Kong nie należał już do najbezpieczniejszych miejsc, „Li Wo” został wysłany do solidnie ufortyfikowanego Singapuru, gdzie mógłby bezpiecznie przeczekać wojnę.
Kilka dni później stateczek został zarekwirowany przez Royal Navy, stając się z tą chwilą nie jakimś tam „Li Wo”, ale dumnym HMS (His Majesty Ship) „Li Wo”! Przed nadbudówką ustawiono przestarzałe japońskie działo 100 mm, dodając do tego na śródokręciu dwa ciężkie karabiny maszynowe Lewisa. Na jednym z rufowych pokładów zainstalowano podwójną wyrzutnię bomb głębinowych. Kadłub i nadbudówkę pokryły plamy kamuflażu. Jak wyglądał okręcik mający obowiązki „pomocniczego patrolowca”, doskonale pokazuje ten oto piękny model:
Cywilna załoga składająca się z Europejczyków, Malajów i Chińczyków została wzmocniona przez 19 marynarzy z Royal Navy. W końcu ktoś musiał obsługiwać uzbrojenie parowczyka, który wciąż nijak nie chciał wyglądać jak groźny „wojenniak”. Dodajmy jeszcze, że owa dziewiętnastka z Royal Navy to byli rozbitkowie z „Prince of Wales” i „Repulse”. Przesiadka z potężnych pancerników na rzeczne byle co, musiała być dla nich szokiem. Okręt rozpoczął służbę, polegającą na patrolowaniu przybrzeżnych wód, oraz ratowaniu rozbitków ze zbombardowanych statków.
Porucznik Thomas Wilkinson
13 lutego 1942 roku o 2:20, na dwa dni przed kapitulacją Singapuru, okręt wyszedł w drogę do Batavii (obecnie Dżakarta), we Wschodnich Indiach Holenderskich, mając na burcie 84 osoby. Oprócz załogi znalazła się tam grupa ewakuowanych wojskowych z RAF i Armii, oraz garść rozbitków. „Li Wo” wypłynął w towarzystwie siostrzanej jednostki, „Fu Woo”, z którą zresztą wkrótce się rozstano.
W ciągu następnych 24 godzin uparcie dążący do celu okręcik był czterokrotnie atakowany przez samoloty, a podczas jednego z tych nalotów naliczono aż 52 japońskie maszyny. Ogromne szczęście w połączeniu ze znakomitymi manewrami Wilkinsona spowodowały, że jego jednostka odniosła jedynie niewielkie uszkodzenia. Niestety, zapasy amunicji stopniały przy tym prawie do zera.
Wspomina starszy marynarz Thomas Henry Parsons, były członek załogi „Prince of Wales”, przydzielony teraz do obsługi działa 100 mm:
„Pomiędzy 14:30 a 17:00 zobaczyliśmy z lewej przed dziobem dym na horyzoncie. To był konwój [prawdopodobnie płynął on z żołnierzami do Singapuru]. Porucznik Wilkinson spytał kto mógłby rozpoznać, czy to są okręty japońskie. Powiedziałem że służyłem w latach 1936-1938 w China Station [nazwa stacjonującego na Dalekim Wschodzie zespołu Royal Navy], i znam japońskie jednostki. Zawołał mnie na mostek i podał lunetę.
Zobaczyłem jeden lekki krążownik japoński [są źródła mówiące iż był to krążownik ciężki, ale nie wydaje się, żeby tak było] oraz dwa niszczyciele, i już dalej się nie rozglądałem. Powiedziałem [kapitanowi] że to Japończycy. Spytał czy nie mam żadnych wątpliwości. Powiedziałem „absolutnie żadnych”.
Konwój był odległy o 10 mil. Rozkazano mi wrócić do działa.
Kapitan Wilkinson powiedział do nas: „Przed nami jest japoński konwój, zamierzam go zaatakować. Zabierzemy ze sobą tylu japońskich bękartów, ilu tylko możliwe.” Nigdy nie zapomnę tych słów, na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Wróciłem do działa, [w tekście Parsonsa część słów jest napisana wielkimi literami] SPRAWDZIŁEM AMUNICJĘ I ZAMELDOWAŁEM OD DZIAŁA KAPITANOWI WILKINSONOWI.
Taki był mój raport.
SZEŚĆ POCISKÓW SEMI-ARMOUR [pociski przeciwpancerne z opóźnionym wybuchem]
CZTERY GRAZE FUSE SHELLS [pociski wybuchające w chwilą uderzenia w cel]
TRZY POCISKI PRZECIWLOTNICZE
Odpowiedział: „Celowniczy, czy to cała amunicja jaką masz?”
Opowiedziałem „Tak Sir, razem trzynaście pocisków plus trzy ćwiczebne”
Z rozpaczą myślałem że mam tylko sześć pocisków mogących poczynić jakiekolwiek uszkodzenia i zdawałem sobie sprawę, że prawdopodobnie dwa pierwsze zostaną zmarnowane zanim ustalimy odległość do celu.
Dołączył do nas oficer artyleryjski „Li Wo” [był nim pierwszy oficer okrętu, również „tymczasowy” porucznik Ronald George Gladstone Stanton]. Pamiętam jedynie nazwisko kapitana Wilkinsona. [Oficer artyleryjski] był rudy, pochodził chyba z Nowej Zelandii. Odbyłem z nim krótką naradę, mówiąc mu: „Niech pan popatrzy, Sir. Mam tylko sześć pocisków mogących spowodować jakiekolwiek uszkodzenia, cztery, które wystrzelone w nadbudówki wyrządzą straty w ludziach, a potem zostaną nam już tylko przeciwlotnicze. Zwróciłem także uwagę, że przy strzelaniu bez dalmierza i inklinometra [urządzenie pozwalające na ustawienie lufy pod wymaganym kątem], możemy zmarnować co najmniej dwa pociski, zanim się wstrzelamy, może zatem powinniśmy na początku użyć pocisków ćwiczebnych?”
Milczał przez chwilę, po czym powiedział „To może być dobry pomysł, ale również i niedobry jeśli podejdziemy wystarczająco blisko celu, bo wtedy stracimy okazję”. Dostałem rozkaz ładowania przeciwpancernych.
Po mniej więcej pół godzinie, zaczęło się. Wybraliśmy jako cel transportowiec pomiędzy cztery a pięć tysięcy ton. Otworzyliśmy ogień z odległości 4000 jardów [3660 metrów]. Pierwszy pocisk przeleciał nad celem. Rozkazałem opuścić nieco lufę i zarządziłem szybkie strzelanie. Pamiętam ze co najmniej trzy z pozostałych pięciu pocisków trafiło w cel, wzniecając na nim pożary. Zaraz potem [statek] mocno płonął, ale w mniej niż dwie minuty wystrzelaliśmy całą amunicję.
Kapitan Wilkinson wybrał za kolejny cel najbliższy statek, i z rozmysłem staranował go.
Za chwilę HMS „Li Wo” staranuje japoński transportowiec. Okręt niesie dwie bandery wojenne
Znajdowaliśmy się teraz pośrodku japońskiego konwoju, bezradni, dryfujący, bez amunicji. Nigdy nie zapomnę innego bohatera tego dnia, sierżanta RAF, obsługującego karabin maszynowy Lewisa. Był to jego posterunek od chwili wypłynięcia z Singapuru. Prowadził śmiertelnie dokładny ogień, zmiatając czterech artylerzystów z japońskiego transportowca, który staranowaliśmy. Ich działo znajdowało się jakieś 30-40 metrów od nas, i to właśnie ono spowodowało nasze pierwsze straty. Ja zostałem ranny w klatkę piersiową. Sierżant RAF nadal prowadził ogień kosząc po mostku i pokładzie, wielu przy tym zabijając. Potem przeniósł ogień na inny transportowiec, odległy o około 180 metrów.
Konwój oddalił się od nas, po czym dostaliśmy się pod ogień japońskich okrętów. Było to straszne doświadczenie, ponieważ beznadziejnym japońskim artylerzystom wstrzeliwanie się zajęło aż pięć minut. Pociski gwizdały nad naszymi głowami i każdy mógł spaść wreszcie na pokład, a my mogliśmy jedynie siedzieć bezradnie, nie mogąc nic zrobić. Kiedy w końcu ustalili dystans, nadszedł koniec. „Li Wo” położył się na prawą burtę i zatonął rufą. Gdy my, rozbitkowie, znaleźliśmy się w wodzie, zbliżyły się japońskie transportowce. Byłem na jednej z dwóch tratew, które powiązaliśmy dla bezpieczeństwa. Transportowce podchodziły wprost na nas, ale podnosiły tylko swoich rozbitków. Sądziliśmy, że potem przyjdzie kolej na nas. Czekał nas szok. Szły aby po nas przejechać, ale zorientowaliśmy się, i w porę zanurkowaliśmy.
Widziałem na własne oczy statki pływające wśród rozbitków. Ich załogi rzucały w nich śrubami, wielu przy tym zabijając. Uratował nas zapadający zmrok.
Zebraliśmy się na tratwach, i przez całą noc przyglądaliśmy się gwałtownie płonącemu transportowcowi. Następnego popołudnia, w niedzielę 15 lutego, przeszliśmy na obsadzoną przez rozbitków szalupę [z Li Wo”], Miała żagiel i wiosła. Szalupa była uszkodzona i krawędź jej nadburcia była cztery cale [ok. 10 cm] nad powierzchnią wody. Tylko powietrzne zbiorniki trzymały ją na powierzchni.
Krótko po wzejściu słońca w poniedziałek 16 lutego, zniosło nas na ląd. Podzieliliśmy się na grupy i zaczęliśmy chodzić po wyspie. W jednej z nich, czteroosobowej byłem ja, razem z kolegą, Rogersem. Po południu wpadliśmy na japoński patrol, i staliśmy się jeńcami”.
Tyle starszy marynarz Parsons. Ostatnie chwile dzielnego okrętu opisał także starszy bosman sztabowy Charles Halme „Charlie” Rogers. Jego relacja różni się w szczegółach od poprzedniej, niekiedy w znacznym stopniu, ale wydaje się być bardziej wiarygodna i szczegółowa.
„Szybko rozniosło się po okręcie [po dostrzeżeniu konwoju] że idziemy do akcji i że najbliższy statek będzie naszym pierwszym celem. Podniesiono bandery wojenne, jedną na gaflu i drugą na [tylnym] maszcie. Zbliżaliśmy się szybko, z działem 100 mm gotowym do otwarcia ognia. Bez reakcji nieprzyjaciela zbliżyliśmy się na 2000 jardów [1830 metrów], i wtedy dostaliśmy rozkaz otworzenia ognia. Pierwszy pocisk był za krótki, drugi przeszedł przed dziobem, a trzeci trafił bezpośrednio pod mostkiem. Statek stanął w ogniu i skręcił w lewo. Inne [transportowce] skręciły w prawo, i rozpoczęły ostrzał z broni małokalibrowej.
Uszkodzony statek podchodził teraz ku Li Wo, wciąż strzelając, i wtedy dowódca zdecydował się na staranowanie go. Uderzyliśmy na dużej szybkości w śródokręcie. Dziób wygiął się do tyłu. Rozpoczął się szybki, wściekły pojedynek karabinów maszynowych, wielu zginęło lub odniosło rany. Strzelcy z Li Wo wymietli [obsadę] dwóch dział, co spowodowało że Japy zaczęli opuszczać statek, który stał już w ogromnych płomieniach.
Kiedy to się działo, japoński krążownik [wcześniej Rogers pisał iż miał on działa 152 mm co oznacza że tak jak mówił Parsons, był to rzeczywiście krążownik lekki], zatoczył krąg, po czym skierował się na nas z dużą szybkością. Oderwaliśmy się od okaleczonego japońskiego statku i obraliśmy kurs oddalający nas od krążownika. Ten otworzył ogień z 18.000 jardów [16.460 m]. Niszczyciel płynący na nasze spotkanie zawrócił. Bez wątpienia wiedział, że jesteśmy na łasce krążownika który miał przewagę w artylerii i zasięgu strzału.
Salwy padały, a my zygzakowaliśmy – mieliśmy złe zdanie o japońskich artylerzystach, ponieważ ich salwy 152 mm miały duży rozrzut, padając czasami o 100 metrów od nas. Jednakże zbliżali się coraz bardziej i bardziej i w końcu trafił nas odłamkowy, zabijając i raniąc wielu ludzi. Ja dostałem trzema odłamkami szrapnela w nogę, ale nie były to poważne rany. Gdzieś tak po dziewiątej salwie dostaliśmy rozkaz opuszczenia okrętu, więc wyskoczyliśmy za burtę. Bardzo krótko potem trafiony został magazyn kordytu [rodzaj miotającego pociski prochu] znajdujący się za działem. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na Li Wo, gdy rozpoczął swój ostatni rejs na dno oceanu i zobaczyłem coś, czego nigdy nie zapomnę – jej bandery wciąż powiewały, a kapitan stał na mostku. Pomimo przechyłu na lewą burtę, okręt wciąż płynął przed siebie. Nagle zniknął, i już nie było Li Wo.”
Także i Rogers mówił o bestialstwie japońskich marynarzy:
„Dostrzegliśmy w oddali szalupę, tańczącą na fali w górę i w dół. Bosmanmat Thompson i ja popłynęliśmy ku niej, ale gdy zbliżaliśmy się zauważyliśmy, że kieruje się na nas statek z konwoju. Odpłynęliśmy tak szybko jak tylko się dało, i zobaczyliśmy jak statek staranował łódź. W pobliżu było w wodzie około 30 ludzi niezdających sobie sprawę, że najgorsze dopiero nadchodzi – Japy nie zadowolili się zostawieniem nas na pastwę losu, ale krążąc zaatakowali w morderczy sposób karabinami maszynowymi, ręcznymi granatami, kawałkami węgla i drewna. Było to po prostu morderstwo popełnione z zimną krwią. Pośrodku tego piekła ludzie błagali o litość, ale Japończycy kontynuowali ten „sport”. Ja leżałem na wodzie z rozłożonymi ramionami i szczęśliwie ani jeden pocisk nie poleciał w moim kierunku”.
Co stało się z tymi nielicznymi, którzy przeżyli zagładę dzielnego okrętu? No cóż, na lądzie znalazło się zaledwie siedmiu (!) rozbitków, i wszyscy oni trafili do japońskiej niewoli. Wyzwolenia doczekała czterech z nich:
- starszy marynarz Albert Spendlove, współautor książki o walce „Li Wo” pod tytułem „Stand By To Die” (Na stanowisko, aby zginąć), odznaczony Distinguished Service Medal (Medal Wybitnej Służby - trzecie w kolejności, po Victoria Cross i Conspicuous Gallantry Medal, odznaczenie bojowe Zjednoczonego Królestwa) za walkę, oraz za niezwykłą postawę w japońskiej niewoli;
- starszy bosman sztabowy Charles Halme „Charlie” Rogers , wymieniony za bitwę w rozkazie;
- starszy marynarz William Dick Wilding, wymieniony za bitwę w rozkazie, po wojnie powrócił do służby w Royal Navy;
- starszy marynarz Thomas Henry Parsons, wymieniony w rozkazie za postawę w niewoli.
Bohaterski dowódca „Li Wo”, porucznik Thomas Wilkinson – którego ciała nigdy nie odnaleziono - został pośmiertnie odznaczony medalem Victoria Cross (Krzyż Wiktorii), będącym najwyższym wojennym odznaczeniem Imperium brytyjskiego. Ponadto jedna osoba otrzymała Conspicuous Gallantry Medal (Medal Dzielności Znamienitej) – drugie pod względem ważności odznaczenie zaraz po Krzyżu Wiktorii, a trzech innych członków załogi otrzymało Distinguished Service Medal. Poza Spendlovem, żaden z odznaczonych nie doczekał końca wojny, aby osobiście odebrać medal.
Pomnik w Victoria Park w Widnes, mieście gdzie urodził się Thomas Wilkinson. Po prawej umieszczono jego nazwisko. V.C. oznacza, iż podobnie jak pozostała dwójka, został odznaczony Victoria Cross
Medal bohaterskiego porucznika został przez jego rodzinę podarowany londyńskiemu Imperial War Museum, które wystawiło go w osobnej gablocie
Na grobie jego rodziców (i zmarłej w wieku zaledwie 36 lat siostry) dostawiono kamień nagrobny z napisem:
A TAKŻE [pamięci] POR. THOMAS WILKINSON. V.C. R.N.V.R., ICH UKOCHANY SYN KTÓRY DOKONAŁ NAJWYŻSZEJ OFIARY W CIEŚNINACH MALAJSKICH 14 LUT. 1942 W WIEKU LAT 44
--
Post zmieniony (03-05-20 12:28)
|