KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 50 z 80Strony:  <=  <-  48  49  50  51  52  ->  => 
25-11-19 13:46  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 531

ZAKŁAD

Akcja dzisiejszej Opowieści nie tylko dzieje się – tak jak poprzednia - w połowie XIX wieku, ale mówi o losach statku, którego portem wyjścia w ostatni rejs również było San Francisco. Występuje tu także Independent Line, oraz ponownie... złoto, dużo złota!

Luksusowy trzymasztowy bocznokołowiec „Yankee Blade” zwodowano w listopadzie 1853 roku. Statek miał pływać na linii Nowy Jork – północne wybrzeże Panamy, najpewniej do znanego nam – z poprzedniej Opowieści – Chagres, dokąd planowano, podobnie jak w przypadku „Brother Jonathana” wozić kandydatów do poszukiwania złota w Kalifornii. Złota gorączka rozpoczęła się tam wprawdzie już w 1848, ale wciąż pokazywało się mnóstwo chętnych do zostania milionerem. Statek zrobił jednakże zaledwie jeden okrężny rejs, po czym został odkupiony przez Independent Line, czyli Vanderbilta, potrzebującego parowca na linii San Francisco – Panama. Oznaczało to konieczność odbycia długiego i niebezpiecznego rejsu wokół Przylądka Horn.

„Yankee Blade”


Na wysokości brazylijskich wybrzeży na statku doszło do morderstwa. 13 lipca niejaki Edward Avery szmuglujący do Kalifornii młodą kobietę Susannę Russel, w szale zazdrości zabił ją nożem ciosami w klatkę piersiową, po czym próbował popełnić samobójstwo. Mordercę zamknięto w odosobnieniu, i następnie przekazano policji w San Francisco, gdzie „Yankee Blade” zacumował 4 maja 1854 roku. Tam przewód sądowy doprowadził do uznania Avery’ego za niepoczytalnego, co potwierdziły także zeznania świadków z jego miejsca zamieszkania. Okazało się również, że w jego rodzinie przypadki niepoczytalności zdarzały się już wcześniej. Znając mniej więcej warunki w jakich trzymano w tych latach chorych psychicznie jest całkiem możliwe, że lepszą dla niego opcją byłaby jednak szubienica.

Dziewicza podróż na Pacyfiku odbyła się na linii San Francisco – Panama, i znowu na statku działy się rzeczy niezwykle dramatyczne. Jedną z pasażerek była podróżująca z mężem aktorka Susan Denim, która zbyt otwarcie i „wylewnie” dotrzymywała towarzystwa znanemu ponoć kobieciarzowi, Edwardowi Binghamowi. Zazdrosny mąż, z pomocą kilku podburzonych przez niego pasażerów, próbowali wyrzucić lowelasa za burtę, ale na jego szczęście wkroczył wtedy do akcji kapitan parowca, Henry Randall. Po przyjściu jednakże do San Francisco, znaleziono zwłoki ciężko pobitego, a potem zastrzelonego Binghama!

Podczas drugiej podróży do Panamy, Randall postanowił pobić rekord przelotu, w rezultacie czego... w drodze powrotnej zaczęło mu brakować węgla!

Łebski, acz bezmyślny, kapitan stanął w pobliżu wyspy Coiba, po czym wysłał na ląd obsadzone załogą i pasażerami-ochotnikami szalupy, których najważniejszym wyposażeniem były piły i siekiery. Pozyskane z lasu drewno pozwoliło na powrót do San Francisco.

Położenie wyspy Coiba (Coiba Island) względem portu Panama


Nie był to powrót szczęśliwy, ponieważ po drodze zmarło na cholerę sześć osób. Wszyscy na pokładzie przeszli kwarantannę, a statek został dokładnie wymyty i zdezynfekowany.

W sobotę 30 sierpnia 1854 roku „Yankee Blade” wyszedł w trzeci już rejs do Panamy. Znajdowało się na nim złoto warte około 153.000 dolarów firmy Page, Bacon & Company oraz 60.000 firmy Fretz & Ralston (agent Independent Line) plus nieznanej ilości złoto i kosztowności złożone przez pasażerów do statkowego sejfu.

Wraz z kapitanem Randallem, załoga liczyła 121 osób. Co do pasażerów, to oficjalnie zapisano 812 lub 819 nazwisk. Płacono za bilet podając nazwisko w chwili wejścia na pokład, ale z zasady listę pasażerów aktualizowano dopiero w drodze. Z pewnością niekompletna była także liczba bezkabinowców. Badacze przypadku „Yankee Blade” dosyć zgodnie zakładają, że pasażerów mogło być nawet 1200!

Na statku znajdowali się także bardzo nietypowi pasażerowie: głęboko pod pokładem pod zamknięciem swoje miejsce znalazł znany w San Francisco bandyta Jim Turner, wraz z grupą równie „zasłużonych” w oczach prawa kolesi. Ich najbliższym losem miało być sześć miesięcy więzienia.

*

Jak dzień wcześniej doniósł dziennik Daily Alta California, Henry Randall założył się „prywatnie" z kapitanem wychodzącego w tym samym czasie – również do Panamy – parowca „Sonora”, należącego do Pacific Mail Steamship Company. Zwycięzca miał otrzymać od pokonanego aż 5.000 dolarów! No cóż, takie zakłady między kapitanami zdarzały się i przed, i po opisywanych tu wydarzeniach, chociaż rzadko na aż tak ogromne kwoty.

„Sonora” weszła do służby zaledwie na kilka miesięcy przed wyścigiem


Stojące na różnych kejach statki rzuciły cumy dokładnie o 16:00, i pomknęły ku oceanowi poprzez nieco zamgloną zatokę Golden Gate. Po wyjściu na otwarte wody okazało się że parowce nie będą się ścigać burta w burtę, ponieważ „Sonora” obrała kurs na zachód, oddalając się od lądu, podczas gdy „Yankee Blade” popłynął od razu wzdłuż brzegu. Tylko pozornie taktyka „Sonory” nie miała sensu: płynąc otwartymi, bardzo mało uczęszczanym wodami można było bez większego ryzyka utrzymywać non-stop całą naprzód nawet przy złej widoczności, podczas gdy „Yankee Blade” musiał bardzo uważać na mielizny, skały i idące wzdłuż brzegu statki, a z kolei w przypadku mgły, zmuszony byłby znacznie zredukować prędkość. W teorii, bowiem w rzeczywistości nawet mgła nie skłoniła kapitana Randalla do zmniejszenia szybkości, jako że przecież chodziło o pięć tysięcy dolarów...

Kilka godzin po uczestnikach wyścigu, San Francisco opuścił bez zbędnego pośpiechu także idące na południe, do San Diego, parowiec „Goliah”.

Co było dalej, poznamy z fragmentów nieco chaotycznego raportu, złożonego przez intendenta Samuela Voughta z „Yankee Blade”:

„1 października o 15:30, wśród gęstej mgły, sterując na południowy-wschód na południe i sądząc że znajdujemy się co najmniej 10 mil od brzegu, weszliśmy na skały przy Przylądku Arquella, około 15 mil powyżej Przylądka Conception [na mapie zaznaczony jako Pt. Conception]”.



Przylądek Aequella leży raptem kilkaset metrów od Przylądka Honda (Honda Point), słynnego z wydarzenia z 1923 roku, kiedy to US Navy w kilka minut straciła tam na skałach aż siedem niszczycieli (vide Opowieść 192 „Historia niewiarygodna”).

I dalej Vought:

„Wjechaliśmy na skałę na 20 metrów, rufa poszła pod wodę, która w mniej niż dwadzieścia pięć minut zalała pokład spacerowy. Część dziobowa tak jednak mocno utknęła na skale, że do chwili gdy opuściliśmy statek, nie przesunął się on nawet o cal.

Kiedy znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie, oficerowie pokładowi obsadzili i zwodowali łodzie, z miejsca wioząc na ląd panie i innych pasażerów. Oddaję sprawiedliwość kapitanowi Henry’emu Randallowi za jego gotowość udania się na ląd jako dowódca jednej z łodzi, w celu znalezienia odpowiedniego miejsca dla wysadzenia pasażerów, i dokonanie tego, podczas gdy szalupa pierwszego oficera weszła na mieliznę. [Następnie kapitan] Ponaglał [będących już na lądzie] marynarzy żeby ponownie obsadzili łodzie, i wrócili nimi pod statek, podczas gdy oni mieli wielką chęć go opuścić. [Kapitan] Wysłał syna, Henry Randalla juniora, na statek, żeby przejął jego obowiązki, a ten zachował się w sposób daleko wykraczający poza [jego młody] wiek wlewając we wszystkie serca nadzieję i zaprowadzając taki porządek, jaki tylko można było utrzymać w tak dramatycznych okolicznościach”

Czyli że już na samym początku statek opuścili jednocześnie kapitan i pierwszy oficer? Niewiarygodne!

Vought:

„Podczas gdy opuszczano łodzie, ochmistrz i magazynier zeszli z grupą ludzi pod pokład i wynieśli duże ilości zapasów, dostarczonych zaraz na górny pokład dziobowy. Intendent [drugi na statku] zabrał dokumenty statkowe i cenne rzeczy pozostające pod jego pieczą, a należące do pasażerów, które to przedmioty zostały im przekazane. Dziesięć minut po wejściu na skałę intendent [zszedł ponownie na dół] i zobaczył [że złote] monety znajdują się pod półtorametrową warstwą wody, która przybywała w tempie piętnastu centymetrów na minutę. [Intendent] zamknął sejf i wrócił na pokład. W towarzystwie twardych ludzi trwał tam przez noc, podczas gdy desperados [do Turnera i jego gangu dołączyli co bardziej pozbawienie skrupułów członkowie załogi] plądrowali statek, i podobno zamordowano człowieka na dolnym pokładzie dziobowym.

Przed zmierzchem fale spłukały rufowe nadbudówki, a inne rozebrano, aby [z ich desek zrobić i] przygotować tratwy gotowe do natychmiastowego zrzucenia w nagłej konieczności, ponieważ nie wiedzieliśmy kiedy wichura uderzy w statek, i rozproszy jego szczątki po wodzie.

Nadchodziła noc, a mgła, która na krótko zniknęła, znów się pojawiła. Łodzie zatrzymały się w drodze nie będąc w stanie odnaleźć lądu, a strach zaczął nam zaglądać coraz mocniej w oczy. Wśród wycia wiatru, ryku rozbijających się o pokład fal i wydawanych ochrypłymi głosami rozkazów trzeciego oficera i pana Randalla słychać było żarliwe, rozpaczliwe modlitwy. Panowało dzikie zamieszanie. Ci, którzy szykowali się do wskoczenia do wody by dopłynąć do brzegu, próbowali utopić swój strach w alkoholu, podczas gdy inni ze spokojną rezygnacją przygotowywali się na najgorsze. W ten sposób przeżyliśmy ponurą noc.

Jedyny znany rysunek przedstawiający „Yankee Blade” na skałach


Równie bolesne były sceny na lądzie. Na plaże fale wyrzuciły dowodzoną przez pierwszego oficera łódź, na którą [na statku] weszło 21 osób, głównie kobiet. Jedynym który na niej pozostał żywy był oficer, a trzy inne osoby, martwe, znaleziono obok na piasku. Pozostałych osiemnaście zaginęło.

Widziałem niezwykły przykład kobiecej energii w postaci pani Jane Elwell, która zauważywszy w wodzie ledwo trzymające się przy życiu dwie panie, odezwała się do młodego mężczyzny: „Weź jedną z nich, a ja drugą”. Zaniosła [jedną z kobiet] do miejsca gdzie [rozbitkowie] urządzili obóz i rozpalili ogień.

W nocy fale wyrzuciły na brzeg wiele ciał, między innymi kobietę z dzieckiem w rękach, żonę pana Brenana [który znajdował się już na lądzie]. Pełen miłości [mężczyzna] wykopał grób, po czym pocałował żonę i dziecko, i pochował ich.

O świcie łodzie wróciły [na statek] i na pokład wrócił pan Hewitt [prawdopodobnie pierwszy oficer] który, chociaż ranny, z zadziwiającą energią podjął swoje obowiązki. O 8 rano nasze serca ucieszył widok parowca którym okazał się Goliah, z kapitanem Samuelem Haleyem, jako mężem opatrznościowym bo gdybyśmy polegali tylko na własnych łodziach, bardzo wiele osób zginęłoby, jako że tego dnia nie mieliśmy szans na dopłynięcie do lądu, a w nocy statek rozpadł się na kawałki i następnego ranka widać było tylko oderwaną rufę, obróconą dnem do góry.

Naszym szczególnym obowiązkiem jest podziękowanie kapitanowi Haleyowi za szybkie wysłanie szalup na ratunek i wzięcie na pokład sześciuset osób, które zawiózł do San Diego dokąd płynął, a tam wyokrętował 536 ludzi którzy mieli czekać na parowiec, który ich zawiezie do domu.

Przed opuszczeniem wraku wysłaliśmy na ląd wszystkie znalezione zapasy w tym zasłony i drewniane pale [do zbudowania namiotów], ubrania itd. dla tych którzy tam musieli [na razie] pozostać, ponieważ Goliah był zbyt przeładowany, aby ich zabrać. Należy żałować, że naprawdę poszkodowani nigdy tych rzeczy nie otrzymali, ponieważ grupa nieczułych na krzywdę statkowych palaczy, mająca przy sobie dużo broni palnej i amunicji, zgarnęła wszystko dla siebie. Widziano u nich pieniądze, których nie mogli zdobyć w uczciwy sposób [należy sądzić że towarzyszami owych palaczy był Jim Turner i jego kumple].

Po powrocie z San Diego Goliah stanął w zatoczce około 6 mil od pozycji wraku, przejął resztę pasażerów i załogi [rozbitków z lądu] po czym popłynął do Monterey i San Francisco”.

Tyle Samuel Vought.

Zobaczmy co inni napisali o akcji kapitana Haleya:

„Pomimo wielkiego niebezpieczeństwa grożącego jego statkowi, załodze i pasażerom, Haley podszedł do rozbitego statku tak blisko, jak tylko się dało. Między obu jednostkami udało się rozciągnąć linę, wzdłuż której szalupa z „Goliaha” zaczęła przewozić rozbitków. Trwało to prawie cały dzień, a wkrótce po przyjęciu ostatniej grupy z „Yankee Blade”, jego dziób ześlizgnął się ze skały, po czym parowiec zatonął. Z powodu braku miejsca „Goliah” zmuszony był wysadzić na ląd około trzystu osób, które dołączyły do przybyłych tam wcześniej. Statek wysadził pasażerów – zarówno swoich jak i z „Yankee Blade” w Santa Barbara, San Pedro i San Diego zanim nie powrócił celem zabrania pozostałych rozbitków, których wysadził w San Francisco”.

I jeszcze przykład tego, jak mało wiarygodne po tylu latach potrafią być niekiedy informacje. Z relacji Voughta wiemy że kapitan Randall wysłał na statek swego syna, sam pozostając na brzegu. A czego dowiemy się z książki opisującej przypadek „Yankee Blade”? Zacytujmy jej fragment:

„Kapitan Randall natychmiast sprawdził uszkodzenia i upewnił się, że „Blade” jeszcze przez jakiś czas nie zatonie, ponieważ mocno osiadł na skale. Następnie wziął ze sobą czterech ludzi, i w małej łodzi dotarł na plażę, znajdując bezpieczną drogę dla szalup.

Następnie Randall powrócił na „Blade” tylko po to aby stwierdzić, że wbrew jego instrukcjom, w drodze na ląd znajdują się już wypełnione kobietami i dziećmi szalupy. Natychmiast wsiadł, ponownie z czwórką marynarzy, do swojej łodzi i popłynął za szalupami krzycząc, w którym kierunku powinny one płynąć. Niestety huk fal zagłuszał jego słowa, a rozbitkowie tonęli, zalewani wzburzoną wodą”.

Po wylądowaniu Randall napotkał kolejny problem, o którym opowiedział reporterowi gazety Daily Alta California:
„Ci, [marynarze] z którymi płynąłem wyskoczyli [na plażę] i odmówili powrotu ze mną na statek. Pozostawszy tylko z jednym człowiekiem powiosłowałem na wrak i z powrotem cztery razy, za każdym razem z pełną łodzią. Gdy znowu dopłynąłem do statku powiedziano mi, że nie ma już na nim żadnej kobiety ani dzieci.”

Jaka jest prawda o Randallu? Czy pozostał na lądzie, czy też – jak sam mówił – kilkakrotnie narażał życie, aby uratować jak najwięcej ludzi? Może nam to wyjaśnić dokument stworzony po Spotkaniu Pasażerów Yankee Blade w Hotelu Plaza, a opublikowany przez tygodnik Weekly Alta California, gdzie między innymi czytamy:

- Twierdzimy, że po starannym śledztwie i bezstronnym osądzeniu, doszliśmy do wniosku że zwykłe zaniedbanie ze strony dowództwa Yankee Blade – co do kursu i płynięcia blisko brzegu znanego jako niebezpieczny – było przyczyną tragedii.

- Twierdzimy, że obowiązek zmusza nas do wyrażenia dezaprobaty wobec kapitana Randalla, za tak szybkie opuszczenie wraku bez pozostawienia na pokładzie dowodzącego oficera który powinien uspokoić pasażerów i zapobiec rabunkom. Gdyby kapitan pozostał na statku, w naszej szczerej opinii zostałoby to zrobione.

Zgromadzenie poskarżyło się także, że Ralston & Fretz, czyli agent armatora nie zaaranżował transportu na wschodnie wybrzeże pasażerów którzy przymusowo przerwali podróż, mając opłacone bilety aż do Nowego Jorku, a to dzięki transportowi łączonemu San Francisco-Panama i dalej Charges-Nowy Jork. Początkowo wysadzonych na ląd ludzi – najczęściej bez grosza przy duszy – pozostawiono samym sobie, na miłosierdziu mieszkańców San Francisco – a dopiero potem łaskawie zwrócono koszt jednej czwartej biletu.

*

Oficjalne dane potwierdziły śmierć trzydziestu osób, ale trudno w to uwierzyć mając na względzie fakt, że nikt nie był w posiadaniu pełnej listy pasażerów. Z pewnością ofiar było wielokrotnie więcej.

Nie natrafiłem na informacje z rozprawy sądowej, ale niewykluczone że Randall miał „plecy” które ochroniły go przed ławą oskarżonych. Za tą mocną pozycją może chyba świadczyć fakt, że kapitan powrócił do Nowego Jorku, zostając tam w końcu prezesem banku (!).

Wcześniej jednak, w dwa miesiące po zatonięciu parowca wrócił on na miejsce tragedii wraz z grupą nurków, zebraną przez armatora. Według Randalla wydobyto złoto wartości 69.300 dolarów, ale tylko 35.300 trafiło do Independent Line. Armator oskarżył trzech nurków o kradzież brakującego złota. Aresztowano ich, ale do rozprawy nie doszło, ponieważ dwóch mężczyzn „zniknęło” z aresztu (no cóż, mieli czym przekupić strażników), a trzeci wyszedł za kaucją, i też przepadł.

I na koniec: Jim Turner i część jego ludzi wpadli wkrótce w ręce policji. Pozostali albo utonęli, albo umknęli pościgowi.

--

Post zmieniony (03-05-20 12:26)

 
29-11-19 12:14  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 532

JEDEN – DWA – TRZY

Zbiornikowiec „Texaco Caribbean” zwodowano w Kilonii w 1965 roku dla Texaco Panama Inc., znanej bardziej pod skróconą nazwą TEXPAN. Tym razem zatem panamska flaga była jak najbardziej na miejscu. Mający 13.604 BRT statek był długi na 175 metrów, szeroki na 23,8 a maksymalne zanurzenie wynosiło 12,5 metra. Operatorem statku była zarejestrowana w Wielkiej Brytanii Texaco Overseas Tankship.

Statek miał charakterystyczny dla zbiornikowców z tamtych lat układ dwóch nadbudówek, które można określić jako nawigacyjna i maszynowa. Dopiero wprowadzenie telewizji przemysłowej (kamery na dziobie!) pozwoliło na przeniesienie całej załogi na rufę

,

Od samego początku statek chodził pomiędzy Trinidadem a Holandią przewożąc ropę oraz oleje smarowe, i wracając pod balastem. W nocy z 10 na 11 stycznia 1971 roku, płynący z Terneuzen na zachód z pustymi ładowniami „Texaco” znajdował się na wodach Kanału La Manche, trzymając kurs prowadzący go wzdłuż angielskiego wybrzeża. Załoga liczyła 30 osób.

W najwęższym miejscu kanału, w Cieśninie Dover, już od pewnego czasu zalecano płynąć ze wschodu na zachód północnym szlakiem, a z zachodu na wschód szlakiem południowym, wzdłuż Francji. ZALECANO... Do zalecenia tego dostosował się idący w gęstej mgle zbiornikowiec, co teoretycznie miało zapewnić mu bezpieczne przejście. Tyle że idący w przeciwnym kierunku kapitan peruwiańskiego drobnicowca „Paracas” postanowił skrócić sobie drogę schodząc z pasa „francuskiego”, przechodząc na „angielski”! I to jeszcze we mgle i w nocy...

„Paracas”


„Paracas” był sporym, mającym 9481 GRT statkiem wyładowanym mączką rybną i olejem rybnym załadowanym w Pisco (Peru), z przeznaczeniem do Hamburga.

O 3:10, gdy widoczność nie przekraczała mili, na wysokości Folkstone, w pozycji 50° N - 01°18 E drobnicowiec wjechał z impetem w śródokręcie „Texaco Caribbean”, powodując eksplozję gazów, pozostałych po wyładowanych niedawno produktach naftowych. Jedno z opisujących wypadek źródeł mówi, że w tych latach nie praktykowano wpompowywania do opróżnionych ładowni gazu obojętnego, co może być prawdą.

Wybuch był tak potężny, że kadłub został rozerwany w połowie. Część dziobowa natychmiast zatonęła zabierając ze sobą ośmiu marynarzy, a rufowa poszła w jej ślady po dwunastu godzinach. Do wody wylało się 600 ton paliwa.

, ,

Zanim wrócimy na miejsce zderzenia dowiedzmy się, jak się ono skończyło dla peruwiańskiego winowajcy. No cóż, jak zwykle bywa ze statkami uderzającymi dziobem w burtę innej jednostki, „Paracas” odniósł wprawdzie poważne uszkodzenia, ale nie grożące natychmiastowym zatonięciem. Pospiesznie przeprowadzono najpilniejsze prace spawalnicze, bez których holowanie niosłoby ze sobą groźbę utraty frachtowca.



Płynący powolutku rufą naprzód statek wpłynął do Hamburga dopiero 14 stycznia, zaciągnięty tam przez holownik ratowniczy „Heros”.

Ponieważ wszystko działo się na bardzo ruchliwych wodach, szybko na miejscu pojawił się norweski frachtowiec „Bravagos”, który podjął z wody 19 marynarzy. Pozostałą trójkę uratował brytyjski kuter rybacki „Viking Warrior”. Jeszcze przed świtem Norwegowie przekazali rozbitków na przybyłą pospiesznie z Dover łódź ratowniczą, a niedługo potem cała dwudziestka dwójka – czyli także trzech marynarzy uratowanych przez rybaków - trafiła do szpitala. Jeden z nich, Włoch, powiedział „Nikt z nas nie ma pojęcia co się stało. Spałem wtedy. Rozległ się głośny huk, a zaraz potem straszna eksplozja”.

Ze względu na wciąż panująca mgłę brytyjskim służbom nie udało się od razu zlokalizować miejsce zatonięcia „Texaco Caribbean”, ale na wszelki wypadek postawiono na wyczucie trzy świecące na zielono pławy.

Niestety, jeszcze tego samego dnia wrak został „odnaleziony” przez zachodnioniemiecki frachtowiec „Brandenburg”, który nie dostrzegając pław wjechał z impetem na znajdującą się pod wodą masę stali. Nisko siedzący w wodzie statek, wiozący drobnicę z Bremen na Jamajkę, odniósł tak poważne uszkodzenia z prawej strony części dziobowej że poszedł na dno po zaledwie pięciu minutach, dwie mile od miejsca zderzenia. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążono opuścić szalupy. Z 28-osobowej załogi (plus cztery żony towarzyszące mężom w rejsie) łowiące w pobliżu jednostki rybackie uratowały zaledwie 11 marynarzy, pospiesznie zawiezionych do szpitala w Folkestone. Dwadzieścia jeden osób poniosło śmierć, w tym wszystkie kobiety.

„Brandenburg”


Do końca dnia rybacy wyłowili jeszcze siedem ciał; pozostałe czternaście przepadły na zawsze.

Dopiero 13 stycznia znaleziono na dni cztery części jakiegoś statku, po czym wstępnie uznano, że należą one do „Texaco Caribbean”. Na zlecenie Trinity House (prywatna organizacja, między innymi nadzorująca i zarządzająca latarniami morskimi w Anglii) zleciła firmie ratowniczej The Folkestone Salvage Company zbadanie wraku. Okazało się, że dwie największe części – dziób i rufa – leżą około 150 metrów od siebie. Osobno leżał także duży element, uznany za górną część przedniej nadbudówki. Znaleziono także leżący na burcie wrak „Brandenburga”, z 30-metrową dziurą w poszyciu.

Pieczę nad wrakowiskiem formalnie przejęła Trinity House, stawiając latarniowiec oraz dodatkowo – ze względu na rozległy obszar zajęty przez wraki – pięć świetlnych pław. Teraz już na pewno nie groziła powtórka z „Brandenburga” tym bardziej, że angielskie stacje brzegowe North Foreland Radio i Niton nadawały codziennie ostrzeżenia o akwenie, którego należy unikać!

*

27 lutego o 16:30 wyszedł z Dunkierki grecki frachtowiec „Niki”, mający na burcie 21 członków załogi oraz żonę starszego mechanika. Statek wiózł w dolnej części ładowni przeznaczone do Aleksandrii szyny kolejowe.

„Niki”


Latarniowiec plus pięć pław okazało się niewystarczające dla Greków: o 20:10 „Niki” wszedł z impetem na wrak „Texaco Caribbean”! Pierwszy sygnał mówiący o tym wyszedł z radiostacji gazowca „Hebris” o 20:16. Oto co odebrała North Foreland Radio:

„Jesteśmy przy boi Mid Varne (Mid Varne Buoy), sądzimy że widzieliśmy tonący statek, ale już go nie widać”. I po trzech minutach: „Chyba są ludzie w wodzie”.

Na podaną przez „Hebris” pozycję natychmiast ruszyło wiele statków, oraz łodzie ratownicze z Dover i Dungeness.

Kolejna wiadomość z gazowca brzmiała: „Wiele osób na burcie [z załogi „Hebris”] widziało ludzi w morzu” i zaraz potem: „Byliśmy w pobliżu gdy statek tonął ale nikogo nie znaleźliśmy”.

Pierwsze szczątki zostały znalezione tejże nocy przez łódź ratowniczą z Dungeness: była to czerwona kamizelka ratunkowa z napisem M/S NIKI, PORT OF REGISTRY PIRAEUS. Z kolei ratownicy z Dover wyciągnęli z wody ciało z założoną kamizelką – rozbitka zamarzł na śmierć - a zaraz potem zauważono mnóstwo rozmaitych szczątków pochodzących z greckiego statku.

Odnaleziono 10 ciał, 12 pozostałych zniknęło na zawsze. Nie uratował się nikt...

Podczas odpływu, maszt „Niki” wystawał ponad wodę


Wraki trzech statków, na których poniosło śmierć aż 51 osób, zostały dodatkowo oznakowane. Na fatalnym akwenie zakotwiczył kolejny latarniowiec (!), oraz postawiono dziesięć dodatkowych pław. Pomogło? Hmmm... W ciągu następnych dwóch miesięcy brytyjskie władze odnotowały aż 16 (szesnaście!) statków, które ignorując obecność dwóch latarniowców i piętnastu pław, „skracały sobie” tamtędy drogę...

Usuwanie wraków trwało aż 18 miesięcy, przy użyciu niewielkich ładunków wybuchowych. Dlaczego niewielkich? Wszystko działo się zbyt blisko brzegu, żeby zrobić kilka wielkich BUM!!! Poszarpane kawałki stali wydobywano dźwigami na pontony.

Czy z tych trzech tragicznych zderzeń wyciągnięto jakieś wnioski? Oczywiście tak. Najważniejszym z nich było zalecenie wydane przez IMO (International Maritime Organization), żeby jak najszybciej wprowadzić obowiązkowe, a nie tylko zalecane rozgraniczenie ruchu wschód-zachód od tego z zachodu na wschód. Obowiązkowe jednokierunkowe szlaki żeglugowe w Kanale stały się faktem.

--

Post zmieniony (03-05-20 12:26)

 
29-11-19 13:21  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Brystol 



Na Forum:
Relacje w toku - 4
Relacje z galerią - 2
Galerie - 15


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 2
 

Ośmielam sie nieśmiało skorygować daty zapodane o cywilcu Texaco Carribean:

Wybudowany nie w 1971, a na początku lat sześćdziesiątychy, oddany armatorowi w 1965.

Katastrofa wydarzyła sie nie w roku 1981, a 10 lat wcześniej w 1971.

--
brystol jest gupi! lalalalaala!

Spiciu, Meee..., Avia, ała, RWD-6, P-24G, U-9, Lajciu, Kolegiata, Mercedes170V, Odp-I, Odp-II, Chałupa, Wilczur, Kościół, Beczułka


 
29-11-19 13:39  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 14:56)

 
29-11-19 22:49  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Gdyby te latarniowce uzbroić byłyby skuteczniejsze.....

 
13-01-20 11:43  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 533

TRZY DO ZERA

Za chwilę wyruszymy na wody Pacyfiku, ale najpierw zajmiemy się nieco ichtiologią, a konkretnie rybą, której łacińska nazwa brzmi ogcocephalus darwini. Po angielsku nazywa się ona BATFISH (bat – nietoperz, fish – ryba), a po polsku? Chyba NIETOPERZORYBA. Nazwa jest równie dziwaczna, jak i samo stworzenie. Występuje ona na południowo-wschodnim Pacyfiku, na obszarze pomiędzy Galapagos i Peru.

,

Od tej to właśnie ryby przyjął nazwę kolejny amerykański okręt podwodny typu Balao. Tak naprawdę planowano nazwać go „Acoupa” (ryba z rzędu okoniokształtnych), ale z niejasnych powodów na trzy miesiące przed położeniem stępki, zmieniono nazwę na „Batfish” (SS-310). Co ciekawe, nazwę „Acoupa” definitywnie porzucono: żaden z następnych okrętów nie został tak ochrzczony.

„Batfish” zbudowała stocznia Portsmouth Naval Shipyard Kittery, w stanie Maine: Kittery to nazwa miasta. Powstała w 1800 roku stocznia zresztą nadal działa pod tą samą nazwą i specjalizuje się obecnie w remontach i przebudowie okrętów US Navy. W 1917 zbudowano tam po raz pierwszy czysto amerykański okręt podwodny L-8, a w 1953 powstał rewelacyjny „Albacore”, którego wydłużony kroplowaty stał się wkrótce światowym standardem. Portsmouth Naval Shipyard jest najstarszą na świecie, nieprzerwanie działającą stocznią marynarki wojennej.

„Batfisha” zwodowano 5 maja 1943 roku, a matką chrzestną była pani Nellie W. Fortier. Wybrano ją do tej zaszczytnej roli spośród wielu kandydatek w uznaniu faktu, że jej sześcioro synów w komplecie brało udział w wojennych zmaganiach. Okręt oficjalnie wszedł do służby 21 sierpnia, dowodzony przez komandora podporucznika Wayne’a R. Merrilla.

Od lewej matka chrzestna, kapitan Merill i jego żona


Na wodowaniu zjawiło się dwóch z sześciu synów pani Fortier


Wodowanie „Batfisha”



Komandor Merill ostro zabrał się do pracy. Przez miesiąc dzień w dzień w pobliżu Portsmouth, New Hampshire, odbywano ćwiczenia w szybkim zanurzaniu okrętu, a równie regularnie w kość dostawali artylerzyści, oraz cała pozostała załoga. Wobec nikogo nie było taryfy ulgowej, a najlepszy przykład w tej mierze dawał sam dowódca.

W połowie września okręt przeszedł do Newport, Rhode Island, gdzie przez ponad tydzień trwały intensywne zajęcia z torpedami. 26 września „Batfish” pojawił się w wodach przyległych do New London, Connecticut, gdzie priorytet dano szkoleniu artylerzystów. Właśnie na tych wodach okręt przeszedł niezwykle szczegółową kontrolę, mającą potwierdzić jego przydatność do służby. Zobaczmy, co miało do dyspozycji 10 oficerów i 68 marynarzy:
- 10 wyrzutni torped kalibru 533 mm (6 na dziobie i 4 na rufie), oraz 24 torpedy
- działo 127 mm
- Bofors 40 mm
- Oerlikon 20 mm

„Batfish”


Po inspekcji której wnioski były jednoznacznie pozytywne, okręt wszedł 9 października do New London na drobne naprawy oraz dla pobrania paliwa, żywności i amunicji. Pięć dni później „Batfish” wyszedł w długą drogę via Kanał Panamski do Pearl Harbor. 31 października, jeszcze na Atlantyku, dostrzeżono peryskop U-boota. Okręt zrobił ostry unik, po czym wystrzelił z rufy niecelną torpedę. Kontrataku U-boota nie zauważono.

20 listopada „Batfish” zacumował w Pearl Harbour, a 1 grudnia o 13:00 wypłynął w swój pierwszy bojowy patrol, trwający do 31 stycznia 1944 roku.

No cóż, wszystko co ciekawe, rozegrało się w nocy z 19 na 20 stycznia, kiedy to idący w zanurzeniu Amerykanie dostrzegli kilka godzin wcześniej dym z dwóch statków. Widać było także krążący dwupłatowy wodnosamolot Mitsubishi F1M, zwany przez Amerykanów Pete.

Po zapadnięciu zmroku okręt wynurzył się i kierując się radarem poszedł całą naprzód w kierunku konwoju, składającego się z czterech dużych statków w eskorcie korwety, i przerobionego z trawlera patrolowca. Nocne powietrze było przejrzyste, z mnóstwem gwiazd, rzucających światło na wodę.

Merill rozpoczął atak z wynurzenia na dziesięć minut przed wzejściem księżyca. Nie mógł zbliżyć się bardziej do celu, ponieważ w jego kierunku – zresztą przypadkowo - płynął jeden z eskortowców.

O 0:57 wystrzelono trzy nastawione na głębokość 3 metrów torpedy - wybrany cel szedł pod balastem więc nie można było ryzykować, że pociski przejdą pod jego dnem - z których trafiła ta ostatnia. Statek gwałtownie zatrzymał się, po czym przechylił na lewą burtę i rufą osiadł głęboko w wodzie.

Osiemnaście sekund po tym ataku, Merill wystrzelił trzy pozostałe dziobowe torpedy w kierunku następnego celu. Tym razem Japończyk musiał być mocno wyładowany, ponieważ siedział głęboko w wodzie. Odnotowano aż trzy trafienia! Statek okryła wielka chmura dymu, i zaraz potem znikł on z ekranu radaru. W ślad za tym na „Batfishu” usłyszano charakterystyczne odgłosy, wydawane przez pękający pod wodą kadłub.

Eskortowce krążyły chaotycznie tak, jakby ich dowódcy nie mieli opracowanego schematu poszukiwania wrogiego okrętu podwodnego.

Dzięki radarowi „Batfish” odnalazł uszkodzoną pierwszą ofiarę, tym razem jasno oświetloną księżycowym blaskiem, znajdującą się w odległości 7 mil. Merill ponownie zbliżył się idąc na powierzchni i również z tej pozycji zaatakował. Z dwóch wystrzelonych o 5:09 torped trafiła pierwsza, wywołując wielki gejzer wody oraz mnóstwo białego dymu. Przechył i przegłębienie statku zaczęły się powiększać, a dokładnie w siedem minut po trafieniu rozległa się głośna eksplozja. Po chwili ponad wodę wystawały jedynie przednia część nadbudówki i dziób.

Światło rozpoczynającego się dnia uniemożliwiło asystowanie tonącemu statkowi aż do jego ostatniej chwili, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia.

Po powrocie do Pearl Harbor Merill zameldował o zatopieniu:
- „Ginyo Maru” 8.613 GRT – po wojnie stwierdzono że był to „Hidaka Maru” 5.486 GRT
- „Tatukami Maru” 7.065 GRT – ale po wojnie nie potwierdzono tego zatopienia

Co zatopiono a czego nie, ustalano po 1945 bazując głównie na japońskich archiwach. Różnice pomiędzy często bombastycznymi meldunkami a rzeczywistością nie były zresztą niczym dziwnym. Po wojnie stwierdzono, iż tak naprawdę amerykańskie okręty podwodne zatopiły tylko około 50 procent tego, co zgłoszono jako posłane na dno.

31 stycznia, po powrocie z 62-dniowego patrolu dowódca przedłożył szczegółowy raport, z którego odnotujmy ciekawostkę dotyczącą dwójki kucharzy:

„Kucharzy należy pochwalić za doskonałą jakość oraz różnorodność serwowanych potraw. Po pięciu tygodniach nadal jedliśmy świeżą sałatę, świeże jajka i lody. Problem przechowywania [żywności] został skutecznie rozwiązany, i [dlatego] wrócimy do portu z około dwudziestopięciodniowym zapasem. Żadne produkty się nie zepsuły. Nie było przypadków zatrucia pokarmowego”.

Drugi patrol (22 lutego – 15 kwietnia) minął bez napotkania nieprzyjaciela. W trzecim jednakże (26 maja – 7 lipca) Amerykanie ponownie poczuli krew. No powiedzmy, odrobinę krwi... czyżby pomogła zmiana na stanowisku dowódcy? Nowym kapitanem został John Kerry Fyfe.



W bazie zgłoszono zatopienie:
- uzbrojonej jednostki ćwiczebnej 3.500 GRT – nie potwierdzono
- „Mayati Maru” 2.232 GRT – nie potwierdzono
- „Anastasia” 3.110 GRT – potwierdzono zatopienie „Nagaragawa Maru” 990 GRT
- „Isuzugawa Maru” 226 ton (trawler, zatopiony artylerią) - potwierdzono
- „Kamoi” 128 ton (trawler, zatopiony artylerią) - potwierdzono

„Isuzugawa Maru”


W trakcie patrolu numer 3 okręt w pięciu atakach wystrzelił 16 torped, a do tego 83 pociski 127 mm, 1409 sztuk 20 mm z Oerlikona i 300 z Boforsa.

Powrót z patrolu do Pearl Harbor. Na peryskopie powiewa proporzec mówiący o zatopionych jednostkach


Wreszcie czwarty patrol (31 lipca – 12 września 1944) przyniósł prawdziwy, tak bardzo wyczekiwany sukces!

Wczesnym rankiem 23 sierpnia okręt znajdował się w pobliżu rafy Velasco (na mapie Velasco Reef), leżącej około 30 mil na północ od wysp Palau.



O 8:50 dojrzano na horyzoncie dym. Ostrożne manewry doprowadziły okręt o 13:03 na odległość 3 mil. Wysuwany na bardzo krótkie chwile peryskop ukazał kilka jednostek, z których największą był mający około 3.000 ton wysoko wynurzony, ewidentnie mający puste ładownie frachtowiec. Zatopić można było go jedynie torpedami idącymi tuż pod powierzchnią wody, co z kolei zdradziłoby pozycję „Batfisha”. Mała jednostka poruszała się pomiędzy tym statkiem a rafą, przewożąc na nią jakieś ładunki. W pobliżu kręciły się także dwa holowniki, których czarny dym zwrócił uwagę Amerykanów. Statkom tym towarzyszyły okręty zidentyfikowane jako niszczyciel typu Minekaze oraz Fubuki. W powietrzu krążyły cztery samoloty, w tym myśliwiec i bombowiec.

O 14:02 Fyfe odpalił trzy torpedy w kierunku odległego o półtora mili Minekaze. Wszystkie trzy, idące półtora metra pod wodą pociski trafiły w sposób wręcz podręcznikowy: w dziób, śródokręcie i rufę! Okryty gęstym dymem okręt zaczął z miejsca tonąć, z silnym przechyłem na lewą burtę. „Batfish” zaczął pospiesznie oddalać się z placu boju: szczęśliwie rozbijające się o rafy fale czyniły ogromny hałas, przykrywający szum śrub okrętu.

Na okręcie zapanowała euforia: ostatecznie zatopienie niszczyciela było dużym wyczynem. Tylko że... tylko że po wojnie okazało się iż tak naprawdę ofiarą był znacznie mniejszy (492 tony) trałowiec W22.

Co się odwlecze, to nie uciecze. Już po trzech dniach Amerykanie ujrzeli niezwykły widok: oto na rafie Ngaruangel (Wikipedia mylnie mówi o rafie Velasco) stał unieruchomiony niszczyciel typu Fubuki – w każdym razie tak opisał go w dzienniku okrętowym Fyfe. Okręt wszedł tam 18 sierpnia i wciąż nie udało się go ściągnąć na głęboką wodę. Pechowcem tym był „Samidare”, typu Shiratsuyu.

„Samidare”


No cóż, niemożliwością było nie trafić do nieruchomego celu, i to raptem z 1,7 mili. Wystrzelono dwie torpedy i obie trafiły w śródokręcie, przełamując kadłub. Rufa powoli zsunęła się na głębinę, pozostawiając na rafie część dziobową. 10 października posłała ją na dno japońska torpeda.

Tym razem zatopienie zostało potwierdzone! Czwarty patrol skończył się zatopieniem dwóch okrętów, mających razem 2.072 ton.

Piąty patrol (8 października – 1 grudnia 1944) na papierze był sukcesem, jako że Fyfe zgłosił uszkodzenie patrolowca i transportowca (razem 5.000 ton), oraz uszkodzenie kolejnego transportowca i eskortowca (razem 4.300 ton), tyle że po wojnie żaden z tych meldunków nie znalazł swojego potwierdzenia...

Stało się to jednakże kompletnie nieważne w obliczu niezwykłego sukcesu „Batfisha” podczas jego szóstego patrolu (30 grudnia 1944 – 3 marca 1945). I właściwie to dla opisania tego właśnie patrolu powstała niniejsza Opowieść. Poniższy tekst oparty jest w głównej mierze na zapisach w zachowanym do dziś Dzienniku Okrętowym.

10 lutego
00:01 [minuta po północy] – Z mostku wynurzonego „Batfisha” dostrzeżono odległy zaledwie o 930 metrów japoński okręt podwodny, zidentyfikowany jako należący do typu I. Szczęśliwym zbiegiem amerykańska jednostka znajdowała się w doskonałej pozycji i powinna wystarczyć jedynie niewielka korekta kursu, aby ustawić się do pewnego strzału torpedowego. Japończycy robili 14 węzłów.

Ponieważ wrogi okręt nie zmieniał kursu można było domniemywać że japoński radar służył jedynie do kontrolowania przestrzeni powietrznej. Fyfe rozkazał nastawić dziobowe torpedy na różne głębokości zanurzenia: pierwszą na 1,20 metra, dwie kolejne na 0,60 metra i czwartą – której ostatecznie nie wystrzelono – na przebieg po powierzchni.

00:02. Okręty dzieli już tylko niecałe 900 metrów. Nadeszła wielka chwila torpedystów. Tyle że już przy pierwszej torpedzie wszyscy nałykali się strachu, ponieważ jej silnik zaczął pracować już w rurze wyrzutni. Powiodła się dopiero druga próba jej wystrzelenia, ale w rezultacie jakiejś usterki pocisk skierował się gdzieś w bok, z dala od celu. Na szczęście druga torpeda okazała się idealnie celna. Prawie natychmiast po jej wybuchu japońska jednostka zniknęła z ekranu radaru. Po niecałych trzech minutach podsłuchowcy odnotowali charakterystyczne dźwięki wydawane przez miażdżony ciśnieniem wody kadłub okrętu, nad którym krótko przedtem przepłynęła trzecia z torped. Po ośmiu minutach eksplodowała ona na jakiejś skale.

00:15. Padł rozkaz załadowania opróżnionych wyrzutni, i wysłano do dowództwa krótki raport. Wyniesiono na górę kiosku szperacz, mający pomóc w znalezieniu rozbitków. Okręt wykonał kilka okrążeń wokół miejsca zatopienia, ale nie spostrzeżono nikogo.

01:20. Zanotowano w dzienniku, że morze jest pokryte grubą warstwą ostro śmierdzącego paliwa.

Fakt zatopienia japońskiego okrętu podwodnego był niepodważalny, nie była jedynie pewna jego nazwa. Po wojnie Amerykanie doszli do wniosku, że na dno poszedł I-41, i tę właśnie jednostkę zaliczono „Batfishowi”. Późniejsze jednakże badania wskazują iż ofiarą był najprawdopodobniej RO-115, typu Ro-100. Najprawdopodobniej, ponieważ mniej więcej w tym samym czasie i na tym samym akwenie Japończycy stracili kilka innych okrętów podwodnych.

Zbudowano 18 okrętów typu RO-100. Na zdjęciu Ro-101


Pomiędzy 5:10 a 5:41 wykryto kilka samolotów, znajdujących się w różnej odległości od okrętu. O 5:43, gdy najbliższy z nich zbliżył się na 6 kilometrów, Fyfe dał rozkaz zanurzenia.

O 9:47 przez peryskop zidentyfikowano kolejną grupę pięciu samolotów składającą się z czterech myśliwców osłaniających bombowiec Liberator, zwany Black Cat (black cat to amerykańska kuna wodna). Uwagę pilotów przyciągnęła wielka plama unoszącego się na falach paliwa. W chwili gdy Fyfe pozwolił sobie na wysunięcie na chwilkę peryskopu, z przerażeniem usłyszał dobiegający z lewej charakterystyczny dźwięk lotniczej torpedy! Natychmiastowe zanurzenie połączone z ostrą zmianą kursu, spowodowało przejście pocisku przed dziobem, gdy okręt znajdował się dopiero na 25 metrach.

„Batfish” wynurzył się dopiero o 18:02. Nieco później okręt ponownie uciekł pod wodę kolejnym samolotom, ale tym razem japońskim.

Aż do wieczora następnego dnia – 11 lutego - okręt na zmianę zanurzał się i wynurzał, tym razem jednak nie dopuszczając do siebie blisko samolotów, nawet swoich...

O 19:15 wychwycono sygnały wysyłane przez obcy radar. Wyglądały one identycznie jak te wyłapane poprzedniego dnia, co pozwoliło uznać nieznaną jednostkę za japoński okręt podwodny. Fyfe obrał kurs mający doprowadzić go do pozycji dogodnej do ataku.

20:37. W lornetkach ukazał się wrogi, nisko siedzący w wodzie okręt, odległy zaledwie o 1100 metrów. Być może znakomite nocne szkła nie zawiodły także Japończyków, ponieważ o 20:43 ich okręt zanurzył się, ale też mógł to być także zwykły rutynowy manewr .

Bojąc się, że z myśliwego sam może łacno stać się zwierzyną, Fyfe skręcił w lewo i przyspieszył, znikając w ciemnościach. Nie odpłynął daleko. Zdając sobie sprawę ze słabości japońskiego radaru pozostał na powierzchni. To była doskonała decyzja. Zaledwie po pół godzinie usłyszano odgłos szasowanych balastów świadczących o tym, że wrogi okręt wynurza się.

21:09. Fyfe ogłasza alarm bojowy, po czym zanurza okręt tak, że górna część kiosku z radarem wciąż znajduje się ponad powierzchnią. Rozwijający 12 węzłów japoński okręt zbliża się do linii strzału.

22:02. Cztery torpedy opuszczają wyrzutnie, płynąc półtora metra pod wodą. Ażeby sobie nawzajem nie przeszkadzały, nastawiono na nich prędkości różniące się o jeden 1 węzeł. Odległość 900 metrów. Po 50 sekundach trafia pierwsza z torped, wywołując ogromną eksplozję. Japoński okręt tonie prawie natychmiast, ale wygląda na to, że zdążyła jeszcze dojść do celu torpeda numer trzy. O 22:07 słychać kolejne dwie, tym razem wewnętrzne eksplozje. Czyżby okręt wiózł amunicję dla żołnierzy walczących z amerykańskimi desantem na wyspy Marshalla, i stąd te dodatkowe wybuchy?

Było tak z pewnością, ponieważ o 22:11 pod wodą rozległa się kolejna eksplozja i to tak poważna, że „Batfish” mocno się rozkołysał! Potem jeszcze kilka mniejszych wybuchów, i wreszcie zapadła cisza.

23:41 „Batfish” wynurzył się, a do dowództwa poszedł kolejny radosny raport.

Po wojnie przyznano okrętowi zatopienie RO-112, co później potwierdziło się.

Kolejny wizerunek okrętu typu RO-100


W odstępnie zaledwie 46 godzin „Batfish” zatopił dwa japońskie okręty podwodne! Byłaby to dobra okazja, aby wrócić w pełnej chwale do bazy. No a potem, proszę pana, to się dopiero zacznie: wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy…

Tyle że na nieszczęście Japończyków, patrol trwał nadal.

13 lutego o 1:55, 28 godzin po posłaniu na dno RO-112, wykryto słaby sygnał radarowy, co mogło oznaczać kolejny podwodny okręt wroga! Fyfe zmienił kurs, po czym zwiększył szybkość. Po 20 minutach złapano mocny kontakt. Odległość od przeciwnika wynosiła wtedy 9,5 kilometra.

Gdy „Batfish” zbliżył się na 6,5 kilometra, Japończyk zanurzył się, chociaż wątpliwe jest, że na swym ograniczonym technicznie radarze mógł dojrzeć przeciwnika.

O 3:10 ekran pokazał ponownie wynurzoną japońską jednostkę. Fyfe kontynuował podejście na pozycję do ataku. Godzinę później „Batfish” zszedł – tak samo jak poprzednio – na głębokość „radarową” aby wciąż widząc przeciwnika, samemu pozostać w ukryciu.

4:48. Poszły trzy torpedy, tym razem z wyrzutni rufowych. Również tym razem ich prędkość różniła się o jeden węzeł. Nastawione zostały na głębokość dwóch metrów.

4:49. Już pierwsza torpeda doszła celu i okręt natychmiast zatonął, identycznie jak dwa poprzednie. Tym razem wybuch spowodował powstanie ogromnej kuli ognia: bez wątpienia i ta jednostka wiozła amunicję. RO-113, kolejny okręt typu RO-100 poszedł na dno.

Załoga okrętu po słynnym szóstym patrolu. Zwraca uwagę czarny marynarz: prawdopodobnie był kucharzem, ale skąd taka zupełnie „niekucharska” czapka? Flaga pokazująca sukcesy okrętu była w świetle powojennych ustaleń zbyt optymistyczna


Wprawdzie John Kerry Fyfe dowodził „Batfishem” jeszcze do 15 maja 1945 roku, ale nie wyszedł już z nim na kolejny patrol, ponieważ sfatygowana jednostka wymagała solidnego remontu. 6 maja zdał dowództwo Walterowi Smallowi, który poprowadził okręt na jego siódmy, ostatnim wojennym patrolu (26 czerwca – 22 sierpnia 1945). Wtedy już jednakże to, co miało być zatopione z japońskiej floty, już dawno leżało na dnie więc cud musiałby się stać, aby w tym okresie odnieść jakiekolwiek choćby zwycięstwo.

Oba peryskopy okrętu: po prawej używany w trakcie ataku, po lewej do obserwacji


Warunki bytowe załogi nie były przesadnie luksusowe


Okręt wraca z wojny do San Francisco. W tle Golden Gate



Po wojnie okręt to odstawiono do rezerwy, to czasowo przywracano do służby, aż wreszcie znalazł swoje ostateczne miejsce. Miejscem owym jest Muskogee w Oklahomie, a okręt ustawiono mocno nietypowo, bo... na trawie. Wnętrze kadłuba udostępniono zwiedzającym, ale na renowację wyposażenia kiosku póki co brakowało – i zresztą nadal brakuje - funduszy.



Niestety wielka powódź w maju 2019 roku poczyniła okrętowi szkody wycenione na aż 150 tysięcy dolarów: wygląda na to, że woda dostała się do wnętrza



Okręt przeciągnięto na swoje miejsce jeszcze przed ustąpieniem wysokiej wody


Tu widać jeszcze resztki wysychającej powodziowej wody



Nadal są zbierane fundusze na wyremontowanie okrętu. 19 listopada do akcji włączył się nawet wydawca komputerowej gry World of Warships, którzy za wpłatę 10 dolarów wysyłał naszywkę taką, jak poniżej. Tylko w pierwszym tygodniu uzbierano 45.000 dolarów!



Dziewięć gwiazdek symbolizuje dziewięć Bojowych Gwiazd przyznanych okrętowi za jego wojenne wyczyny.

--

Post zmieniony (03-05-20 12:26)

 
13-01-20 12:08  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Andrzeju - świetnie, że zamieściłeś kolejna opowieść, bo już myślałem, że przeszedłeś na pisarską emeryturę :-)
Popraw pierwsze zdjęcia (jedno za dużo, jednego brak ?) oraz:
"Pięć dni później „Batfish” wyszedł w długą drogą [ę] via Kanał Panamski do Pearl Harbor."
"W trakcie patrolu numer 3 okręt w pięciu atakach wystrzelił aż [ile ?] torped..."
"nastawiono na nich prędkości różniące się pocisk po [od ?] pocisku o 1 węzeł." - chyba niepotrzebne jest "się" ?
"Wnętrz[a] kadłuba udostępniono zwiedzającym"
Twój wierny i drobiazgowy czytelnik :-)
Ukłony - Ryszard

Post zmieniony (13-01-20 12:09)

 
13-01-20 12:19  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 14:57)

 
22-01-20 12:46  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 14:57)

 
11-02-20 13:24  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 534

PIORUN


Zwodowany w 1973 roku i mający 70.200 DWT „Chevron Hawaii” był zbiornikowcem jakich wiele. W tych czasach był zaliczany do bardzo dużych, ale też i jego armatorem nie była byle firemka, widniejąca zresztą w nazwie statku.

„Chevron Hawaii” w trakcie wodowania i tuż po nim
,

W sierpniu 1979 roku statek wyszedł z San Pedro (dzielnica Los Angeles) z pełnym ładunkiem dwojakiego rodzaju: surowej ropy SMC (SMC – Santa Maria Crude) przeznaczonym do Corpus Christi w Teksasie, oraz CFS (catcracker feed stock) czyli częściowo przetworzone ciężkie części ropy naftowej, które później zmienia się w lżejsze produkty ropopochodne takie jak skroplony gaz ropopochodny czy benzyna. Mimo iż statek należał do Chevrona, odbiorcą tego ładunku miała być Shell Oil Company, na swoim terminalu w Deer Park w Houston, również w Teksasie.

Po zakończeniu rozładunku SMC w Corpus Christi, opróżnione ładownie wymyto podgrzaną słoną wodą. Pomimo tego wciąż nie były wolne od gazu.

Mycie skończono już na wodach Zatoki Meksykańskiej, 31 sierpnia o 16:45. O 22:49 tego samego dnia – ostatecznie oba porty dzieliło zaledwie 228 mil morskich - „Chevron Hawaii” zacumował na terminalu Shella. Według oświadczenia oficerów pokładowych, otwory wentylacyjne i wszelkie inne prowadzące do umytych ładowni, były starannie pozamykane.

1 września od rana prowadzono wyładunek CFS ze środkowych zbiorników 2, 4 i 5, ale wczesnym popołudniem wstrzymano go, a to z powodu rozwijającej się silnej burzy. Pomimo tego, o 14:12 stało się: w zbiornikowiec uderzył piorun, zapalając zalegającą pokład warstwę oparów paliwa, powstałą tam w trakcie rozładunku. Tak w każdym razie mówi raport National Transportation Safety Board. Żeby jednak nie wszystko było jasne, natrafiłem na dokument tejże samej instytucji w której napisano, iż piorun uderzył w trakcie wypompowywania ładunku. Ponieważ jednak pierwszy z dostępnych dokumentów jest bardzo dobrze czytelną kserokopią raportu NTSB datowanego na 16 października 1980 roku i wysłanego do Mr. Banksa, prezydenta Chevron Shipping Company, uznajmy wersję o przerwanym wcześniej wyładunku za jedyną właściwą.

Będący wówczas na wachcie drugi oficer ujrzał kulę ognia na styku lewoburtowych zbiorników numer 1 i 2, mniej więcej w połowie odległości pomiędzy środkiem statku, a relingiem. Z kolei starszy oficer stojącego po drugiej stronie rzeki Buffalo Bayou statku „Venture Italia” zobaczył uderzenie pioruna na wysokości zbiorników 1 i 2, ale początkowo nie był pewny czy trafiony został zbiornikowiec, czy też znajdujący się za nim terminal.

W chwili wybuchu wiatr wiał z prędkością około 18 kilometrów na godzinę, od rufy w kierunku dziobu zbiornikowca. Dzięki temu łatwopalne opary z dwóch tylnych masztów wentylacyjnych zwiewane były w kierunku dziobowej części statku. Tam wstrzymywała ich dalszy ruch ściana dziobówki, a po bokach ograniczało go nadburcie.

Przed rozpoczęciem rozładunku CFS został on podgrzany, aby zmniejszyć jego gęstość. Zbiorniki z tym produktem sąsiadowały z opróżnionymi, acz nieodgazowanymi, pustymi zbiornikami po SMC. Znajdujący się w nich gaz miał i tak już podwyższoną temperaturę od gorącej wody użytej do mycia, a teraz jeszcze jego temperaturę podnosiły ciepłe ściany zbiorników. Rozszerzające się opary SMC zaczęły poszukiwać dróg ujścia.

Nawet jednak płomień zapalonych przez piorun oparów gazu na pokładzie nie powinien przedostać się do zbiorników po SMC, jeśli wszystkie prowadzące do nich otwory byłyby szczelnie pozamykane. Najprawdopodobniej ogień dostał się tam jednak przez niedokładnie zamknięte tak zwane otwory ulażowe lub też nieprawidłowo zamontowane przy nich osłony przeciwogniowe, albo też przez uszkodzone uszczelki otworów w pokładzie, służących do wlewania do wnętrza zbiorników wody do ich mycia.

W wyniku śledztwa przyjęto, iż po stanięciu pokładu w płomieniach, ogień przedostał się do opróżnionego z SMC zbiornika numer 1 zapalając tam opary ropy, i wywołując tym samym eksplozję. Ten sam los spotkał kolejne opróżnione w Corpus Christi zbiorniki.

Gdy „Chevron Hawaii” stanął w płomieniach załoga została uwięziona w rufowej nadbudówce i jej rejonie. Lewa szalupa została zniszczona ale prawa – choć uszkodzona – mogła zostać zwodowana. Opuszczenie skazanego na zagładę statku zajęło około kwadransa, co wydaje się niepomiernie długim czasem.

Niestety wśród żywych nie było dwóch serwisantów, którzy podczas serii wybuchów zajęci byli naprawą anteny radarowej. Brakowało także jednego marynarza, pełniącego wachtę na pokładzie. Wśród tych którzy ocalili życie, pięć osób odniosło niewielkie obrażenia, a pozostałych dwudziestu dwóch (w tym kolejny serwisant z zewnątrz) wyszło z tego bez szwanku.

Można w tym miejscu zadać pytanie, dlaczego załoga ewakuowała się przy pomocy szalupy, zamiast po prostu zejść na keję po trapie? No cóż, wyłożony na keję trap znajdował się w rejonie objętym ogniem, i dopiero po tym wydarzeniu NTSB zarekomendowało - co de facto oznaczało polecenie - operatorom wszystkich terminali paliwowych nabycie, a następnie montowanie trapów lub kładek w rejonie użytkowanym przez załogi zbiornikowców, koniecznie z dala od zbiorników ładunkowych.

Wracamy na „Chevron Hawaii”.

Jedna z eksplozji była na tyle silna, że wyrzuciła w powietrze rozgrzany fragment kadłuba o wymiarach 1,5 x 2,2 metra, który spadł na dach jednego z lądowych zbiorników Shella, odległego aż o 200 metrów! Zbiornik wypełniony był alkoholem etylowym (o objętości aż 26.000 baryłek), który z miejsca stanął w ogniu.



W końcu płomienie z „Chevron Hawaii” dotarły wodą do kanałów w których stało siedem barek, w tym pięć wciąż z łatwopalnym ładunkiem. Trzy z nich eksplodowały po czym poszły na dno, ale szczęśliwie załogi zdążyły z nich uciec. Już po wszystkim dziennikarze dziwili się, dlaczego stojące wraz z barkami holowniki - w kanale numer 1 wschód (holownik „Norma”), w kanale 1 zachód („E.W.Brown”) i w kanale 3 („Silver City”) - nie zostały natychmiast, zanim jeszcze dotarł tam ogień, użyte do odciągnięcia barek z zagrożonego akwenu.

O 14:30, zaledwie po 18 minutach od uderzenia pioruna, na miejscu zjawił się statek pożarniczy „F. L. Farnsworth”, stojący przy kei o 2,5 mili od terminalu. Mnie więcej w tym samym czasie szalupa odpływała od płonącego statku.

„F. L. Farnsworth”


Strażacy przystąpili do pracy, rozpoczynając od pokrywania pianą płomieni wokół zbiornikowca. W tym samym czasie na wszelki wypadek pospiesznie ewakuowała się załoga stojącego po drugiej stronie rzeki zbiornikowca „Venture Italia”. Była to realizacja polecenia kapitana portu, nakazującego usunięcie wszystkich postronnych osób w promieniu 3 mil wokół „Chevron Hawaii”.



O 15:00 nadpłynęły cztery niewielkie jednostki Coast Guard z 14 ludźmi na pokładach. Jedna z nich podjęła z szalupy rannych rozbitków, aby jak najszybciej wysadzić ich na bezpiecznej kei.

W drodze z Houston Port Safety Station znajdowała się już dwójka śledczych z Coast Guardu, specjalistów od skażenia środowiska. Do oczyszczania wody wezwano aż osiemnaście specjalistycznych firm. Była sobota więc znaczną część załóg trzeba było najpierw zlokalizować, a następnie wezwać do natychmiastowego stawienia się w pracy.

O 15:10 przypłynął kolejny statek pożarniczy, 39-letni „Capt. Crotty” (wycofany ze służby cztery lata później), który rozpoczął akcję do ugaszenia pożaru na dryfującej barce numer 2002 (z kanału 1 zachód).

„Capt. Crotty”


Jednostki Coast Guard zaczęły kursować pomiędzy keją i statkami pożarniczymi, dostarczając na nie kolejne porcje piany gaśniczej, same zresztą także biorąc udział w jej rozprowadzaniu. Na lądzie do akcji wkroczyła wielka liczba jednostek portowej i miejskiej straży pożarnej.

Gdy w końcu opanowano żywioł, zauważono popalone ciało zaginionego marynarza, unoszące się wśród piany pomiędzy burtą wraku i keją. Z wody wyciągnięto także zwłoki obu serwisantów. Szczęście mieli za to pracownicy lądowi oraz załogi barek: jedynie ośmiu z nich odniosło niewielkie obrażenia.

Oprócz strat w ludziach, tragiczna sobota przyniosła ogromne koszty firmom ubezpieczeniowym. Zniszczenie zbiornikowca kosztowało ich 50 milionów dolarów, a po kolejne 27 milionów zgłoszono się w związku ze stratami na terminalu, oraz zatopionymi barkami i ich ładunkiem.

--

Post zmieniony (03-05-20 12:26)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 50 z 80Strony:  <=  <-  48  49  50  51  52  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024