Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 531
ZAKŁAD
Akcja dzisiejszej Opowieści nie tylko dzieje się – tak jak poprzednia - w połowie XIX wieku, ale mówi o losach statku, którego portem wyjścia w ostatni rejs również było San Francisco. Występuje tu także Independent Line, oraz ponownie... złoto, dużo złota!
Luksusowy trzymasztowy bocznokołowiec „Yankee Blade” zwodowano w listopadzie 1853 roku. Statek miał pływać na linii Nowy Jork – północne wybrzeże Panamy, najpewniej do znanego nam – z poprzedniej Opowieści – Chagres, dokąd planowano, podobnie jak w przypadku „Brother Jonathana” wozić kandydatów do poszukiwania złota w Kalifornii. Złota gorączka rozpoczęła się tam wprawdzie już w 1848, ale wciąż pokazywało się mnóstwo chętnych do zostania milionerem. Statek zrobił jednakże zaledwie jeden okrężny rejs, po czym został odkupiony przez Independent Line, czyli Vanderbilta, potrzebującego parowca na linii San Francisco – Panama. Oznaczało to konieczność odbycia długiego i niebezpiecznego rejsu wokół Przylądka Horn.
„Yankee Blade”
Na wysokości brazylijskich wybrzeży na statku doszło do morderstwa. 13 lipca niejaki Edward Avery szmuglujący do Kalifornii młodą kobietę Susannę Russel, w szale zazdrości zabił ją nożem ciosami w klatkę piersiową, po czym próbował popełnić samobójstwo. Mordercę zamknięto w odosobnieniu, i następnie przekazano policji w San Francisco, gdzie „Yankee Blade” zacumował 4 maja 1854 roku. Tam przewód sądowy doprowadził do uznania Avery’ego za niepoczytalnego, co potwierdziły także zeznania świadków z jego miejsca zamieszkania. Okazało się również, że w jego rodzinie przypadki niepoczytalności zdarzały się już wcześniej. Znając mniej więcej warunki w jakich trzymano w tych latach chorych psychicznie jest całkiem możliwe, że lepszą dla niego opcją byłaby jednak szubienica.
Dziewicza podróż na Pacyfiku odbyła się na linii San Francisco – Panama, i znowu na statku działy się rzeczy niezwykle dramatyczne. Jedną z pasażerek była podróżująca z mężem aktorka Susan Denim, która zbyt otwarcie i „wylewnie” dotrzymywała towarzystwa znanemu ponoć kobieciarzowi, Edwardowi Binghamowi. Zazdrosny mąż, z pomocą kilku podburzonych przez niego pasażerów, próbowali wyrzucić lowelasa za burtę, ale na jego szczęście wkroczył wtedy do akcji kapitan parowca, Henry Randall. Po przyjściu jednakże do San Francisco, znaleziono zwłoki ciężko pobitego, a potem zastrzelonego Binghama!
Podczas drugiej podróży do Panamy, Randall postanowił pobić rekord przelotu, w rezultacie czego... w drodze powrotnej zaczęło mu brakować węgla!
Łebski, acz bezmyślny, kapitan stanął w pobliżu wyspy Coiba, po czym wysłał na ląd obsadzone załogą i pasażerami-ochotnikami szalupy, których najważniejszym wyposażeniem były piły i siekiery. Pozyskane z lasu drewno pozwoliło na powrót do San Francisco.
Położenie wyspy Coiba (Coiba Island) względem portu Panama
Nie był to powrót szczęśliwy, ponieważ po drodze zmarło na cholerę sześć osób. Wszyscy na pokładzie przeszli kwarantannę, a statek został dokładnie wymyty i zdezynfekowany.
W sobotę 30 sierpnia 1854 roku „Yankee Blade” wyszedł w trzeci już rejs do Panamy. Znajdowało się na nim złoto warte około 153.000 dolarów firmy Page, Bacon & Company oraz 60.000 firmy Fretz & Ralston (agent Independent Line) plus nieznanej ilości złoto i kosztowności złożone przez pasażerów do statkowego sejfu.
Wraz z kapitanem Randallem, załoga liczyła 121 osób. Co do pasażerów, to oficjalnie zapisano 812 lub 819 nazwisk. Płacono za bilet podając nazwisko w chwili wejścia na pokład, ale z zasady listę pasażerów aktualizowano dopiero w drodze. Z pewnością niekompletna była także liczba bezkabinowców. Badacze przypadku „Yankee Blade” dosyć zgodnie zakładają, że pasażerów mogło być nawet 1200!
Na statku znajdowali się także bardzo nietypowi pasażerowie: głęboko pod pokładem pod zamknięciem swoje miejsce znalazł znany w San Francisco bandyta Jim Turner, wraz z grupą równie „zasłużonych” w oczach prawa kolesi. Ich najbliższym losem miało być sześć miesięcy więzienia.
*
Jak dzień wcześniej doniósł dziennik Daily Alta California, Henry Randall założył się „prywatnie" z kapitanem wychodzącego w tym samym czasie – również do Panamy – parowca „Sonora”, należącego do Pacific Mail Steamship Company. Zwycięzca miał otrzymać od pokonanego aż 5.000 dolarów! No cóż, takie zakłady między kapitanami zdarzały się i przed, i po opisywanych tu wydarzeniach, chociaż rzadko na aż tak ogromne kwoty.
„Sonora” weszła do służby zaledwie na kilka miesięcy przed wyścigiem
Stojące na różnych kejach statki rzuciły cumy dokładnie o 16:00, i pomknęły ku oceanowi poprzez nieco zamgloną zatokę Golden Gate. Po wyjściu na otwarte wody okazało się że parowce nie będą się ścigać burta w burtę, ponieważ „Sonora” obrała kurs na zachód, oddalając się od lądu, podczas gdy „Yankee Blade” popłynął od razu wzdłuż brzegu. Tylko pozornie taktyka „Sonory” nie miała sensu: płynąc otwartymi, bardzo mało uczęszczanym wodami można było bez większego ryzyka utrzymywać non-stop całą naprzód nawet przy złej widoczności, podczas gdy „Yankee Blade” musiał bardzo uważać na mielizny, skały i idące wzdłuż brzegu statki, a z kolei w przypadku mgły, zmuszony byłby znacznie zredukować prędkość. W teorii, bowiem w rzeczywistości nawet mgła nie skłoniła kapitana Randalla do zmniejszenia szybkości, jako że przecież chodziło o pięć tysięcy dolarów...
Kilka godzin po uczestnikach wyścigu, San Francisco opuścił bez zbędnego pośpiechu także idące na południe, do San Diego, parowiec „Goliah”.
Co było dalej, poznamy z fragmentów nieco chaotycznego raportu, złożonego przez intendenta Samuela Voughta z „Yankee Blade”:
„1 października o 15:30, wśród gęstej mgły, sterując na południowy-wschód na południe i sądząc że znajdujemy się co najmniej 10 mil od brzegu, weszliśmy na skały przy Przylądku Arquella, około 15 mil powyżej Przylądka Conception [na mapie zaznaczony jako Pt. Conception]”.
Przylądek Aequella leży raptem kilkaset metrów od Przylądka Honda (Honda Point), słynnego z wydarzenia z 1923 roku, kiedy to US Navy w kilka minut straciła tam na skałach aż siedem niszczycieli (vide Opowieść 192 „Historia niewiarygodna”).
I dalej Vought:
„Wjechaliśmy na skałę na 20 metrów, rufa poszła pod wodę, która w mniej niż dwadzieścia pięć minut zalała pokład spacerowy. Część dziobowa tak jednak mocno utknęła na skale, że do chwili gdy opuściliśmy statek, nie przesunął się on nawet o cal.
Kiedy znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie, oficerowie pokładowi obsadzili i zwodowali łodzie, z miejsca wioząc na ląd panie i innych pasażerów. Oddaję sprawiedliwość kapitanowi Henry’emu Randallowi za jego gotowość udania się na ląd jako dowódca jednej z łodzi, w celu znalezienia odpowiedniego miejsca dla wysadzenia pasażerów, i dokonanie tego, podczas gdy szalupa pierwszego oficera weszła na mieliznę. [Następnie kapitan] Ponaglał [będących już na lądzie] marynarzy żeby ponownie obsadzili łodzie, i wrócili nimi pod statek, podczas gdy oni mieli wielką chęć go opuścić. [Kapitan] Wysłał syna, Henry Randalla juniora, na statek, żeby przejął jego obowiązki, a ten zachował się w sposób daleko wykraczający poza [jego młody] wiek wlewając we wszystkie serca nadzieję i zaprowadzając taki porządek, jaki tylko można było utrzymać w tak dramatycznych okolicznościach”
Czyli że już na samym początku statek opuścili jednocześnie kapitan i pierwszy oficer? Niewiarygodne!
Vought:
„Podczas gdy opuszczano łodzie, ochmistrz i magazynier zeszli z grupą ludzi pod pokład i wynieśli duże ilości zapasów, dostarczonych zaraz na górny pokład dziobowy. Intendent [drugi na statku] zabrał dokumenty statkowe i cenne rzeczy pozostające pod jego pieczą, a należące do pasażerów, które to przedmioty zostały im przekazane. Dziesięć minut po wejściu na skałę intendent [zszedł ponownie na dół] i zobaczył [że złote] monety znajdują się pod półtorametrową warstwą wody, która przybywała w tempie piętnastu centymetrów na minutę. [Intendent] zamknął sejf i wrócił na pokład. W towarzystwie twardych ludzi trwał tam przez noc, podczas gdy desperados [do Turnera i jego gangu dołączyli co bardziej pozbawienie skrupułów członkowie załogi] plądrowali statek, i podobno zamordowano człowieka na dolnym pokładzie dziobowym.
Przed zmierzchem fale spłukały rufowe nadbudówki, a inne rozebrano, aby [z ich desek zrobić i] przygotować tratwy gotowe do natychmiastowego zrzucenia w nagłej konieczności, ponieważ nie wiedzieliśmy kiedy wichura uderzy w statek, i rozproszy jego szczątki po wodzie.
Nadchodziła noc, a mgła, która na krótko zniknęła, znów się pojawiła. Łodzie zatrzymały się w drodze nie będąc w stanie odnaleźć lądu, a strach zaczął nam zaglądać coraz mocniej w oczy. Wśród wycia wiatru, ryku rozbijających się o pokład fal i wydawanych ochrypłymi głosami rozkazów trzeciego oficera i pana Randalla słychać było żarliwe, rozpaczliwe modlitwy. Panowało dzikie zamieszanie. Ci, którzy szykowali się do wskoczenia do wody by dopłynąć do brzegu, próbowali utopić swój strach w alkoholu, podczas gdy inni ze spokojną rezygnacją przygotowywali się na najgorsze. W ten sposób przeżyliśmy ponurą noc.
Jedyny znany rysunek przedstawiający „Yankee Blade” na skałach
Równie bolesne były sceny na lądzie. Na plaże fale wyrzuciły dowodzoną przez pierwszego oficera łódź, na którą [na statku] weszło 21 osób, głównie kobiet. Jedynym który na niej pozostał żywy był oficer, a trzy inne osoby, martwe, znaleziono obok na piasku. Pozostałych osiemnaście zaginęło.
Widziałem niezwykły przykład kobiecej energii w postaci pani Jane Elwell, która zauważywszy w wodzie ledwo trzymające się przy życiu dwie panie, odezwała się do młodego mężczyzny: „Weź jedną z nich, a ja drugą”. Zaniosła [jedną z kobiet] do miejsca gdzie [rozbitkowie] urządzili obóz i rozpalili ogień.
W nocy fale wyrzuciły na brzeg wiele ciał, między innymi kobietę z dzieckiem w rękach, żonę pana Brenana [który znajdował się już na lądzie]. Pełen miłości [mężczyzna] wykopał grób, po czym pocałował żonę i dziecko, i pochował ich.
O świcie łodzie wróciły [na statek] i na pokład wrócił pan Hewitt [prawdopodobnie pierwszy oficer] który, chociaż ranny, z zadziwiającą energią podjął swoje obowiązki. O 8 rano nasze serca ucieszył widok parowca którym okazał się Goliah, z kapitanem Samuelem Haleyem, jako mężem opatrznościowym bo gdybyśmy polegali tylko na własnych łodziach, bardzo wiele osób zginęłoby, jako że tego dnia nie mieliśmy szans na dopłynięcie do lądu, a w nocy statek rozpadł się na kawałki i następnego ranka widać było tylko oderwaną rufę, obróconą dnem do góry.
Naszym szczególnym obowiązkiem jest podziękowanie kapitanowi Haleyowi za szybkie wysłanie szalup na ratunek i wzięcie na pokład sześciuset osób, które zawiózł do San Diego dokąd płynął, a tam wyokrętował 536 ludzi którzy mieli czekać na parowiec, który ich zawiezie do domu.
Przed opuszczeniem wraku wysłaliśmy na ląd wszystkie znalezione zapasy w tym zasłony i drewniane pale [do zbudowania namiotów], ubrania itd. dla tych którzy tam musieli [na razie] pozostać, ponieważ Goliah był zbyt przeładowany, aby ich zabrać. Należy żałować, że naprawdę poszkodowani nigdy tych rzeczy nie otrzymali, ponieważ grupa nieczułych na krzywdę statkowych palaczy, mająca przy sobie dużo broni palnej i amunicji, zgarnęła wszystko dla siebie. Widziano u nich pieniądze, których nie mogli zdobyć w uczciwy sposób [należy sądzić że towarzyszami owych palaczy był Jim Turner i jego kumple].
Po powrocie z San Diego Goliah stanął w zatoczce około 6 mil od pozycji wraku, przejął resztę pasażerów i załogi [rozbitków z lądu] po czym popłynął do Monterey i San Francisco”.
Tyle Samuel Vought.
Zobaczmy co inni napisali o akcji kapitana Haleya:
„Pomimo wielkiego niebezpieczeństwa grożącego jego statkowi, załodze i pasażerom, Haley podszedł do rozbitego statku tak blisko, jak tylko się dało. Między obu jednostkami udało się rozciągnąć linę, wzdłuż której szalupa z „Goliaha” zaczęła przewozić rozbitków. Trwało to prawie cały dzień, a wkrótce po przyjęciu ostatniej grupy z „Yankee Blade”, jego dziób ześlizgnął się ze skały, po czym parowiec zatonął. Z powodu braku miejsca „Goliah” zmuszony był wysadzić na ląd około trzystu osób, które dołączyły do przybyłych tam wcześniej. Statek wysadził pasażerów – zarówno swoich jak i z „Yankee Blade” w Santa Barbara, San Pedro i San Diego zanim nie powrócił celem zabrania pozostałych rozbitków, których wysadził w San Francisco”.
I jeszcze przykład tego, jak mało wiarygodne po tylu latach potrafią być niekiedy informacje. Z relacji Voughta wiemy że kapitan Randall wysłał na statek swego syna, sam pozostając na brzegu. A czego dowiemy się z książki opisującej przypadek „Yankee Blade”? Zacytujmy jej fragment:
„Kapitan Randall natychmiast sprawdził uszkodzenia i upewnił się, że „Blade” jeszcze przez jakiś czas nie zatonie, ponieważ mocno osiadł na skale. Następnie wziął ze sobą czterech ludzi, i w małej łodzi dotarł na plażę, znajdując bezpieczną drogę dla szalup.
Następnie Randall powrócił na „Blade” tylko po to aby stwierdzić, że wbrew jego instrukcjom, w drodze na ląd znajdują się już wypełnione kobietami i dziećmi szalupy. Natychmiast wsiadł, ponownie z czwórką marynarzy, do swojej łodzi i popłynął za szalupami krzycząc, w którym kierunku powinny one płynąć. Niestety huk fal zagłuszał jego słowa, a rozbitkowie tonęli, zalewani wzburzoną wodą”.
Po wylądowaniu Randall napotkał kolejny problem, o którym opowiedział reporterowi gazety Daily Alta California:
„Ci, [marynarze] z którymi płynąłem wyskoczyli [na plażę] i odmówili powrotu ze mną na statek. Pozostawszy tylko z jednym człowiekiem powiosłowałem na wrak i z powrotem cztery razy, za każdym razem z pełną łodzią. Gdy znowu dopłynąłem do statku powiedziano mi, że nie ma już na nim żadnej kobiety ani dzieci.”
Jaka jest prawda o Randallu? Czy pozostał na lądzie, czy też – jak sam mówił – kilkakrotnie narażał życie, aby uratować jak najwięcej ludzi? Może nam to wyjaśnić dokument stworzony po Spotkaniu Pasażerów Yankee Blade w Hotelu Plaza, a opublikowany przez tygodnik Weekly Alta California, gdzie między innymi czytamy:
- Twierdzimy, że po starannym śledztwie i bezstronnym osądzeniu, doszliśmy do wniosku że zwykłe zaniedbanie ze strony dowództwa Yankee Blade – co do kursu i płynięcia blisko brzegu znanego jako niebezpieczny – było przyczyną tragedii.
- Twierdzimy, że obowiązek zmusza nas do wyrażenia dezaprobaty wobec kapitana Randalla, za tak szybkie opuszczenie wraku bez pozostawienia na pokładzie dowodzącego oficera który powinien uspokoić pasażerów i zapobiec rabunkom. Gdyby kapitan pozostał na statku, w naszej szczerej opinii zostałoby to zrobione.
Zgromadzenie poskarżyło się także, że Ralston & Fretz, czyli agent armatora nie zaaranżował transportu na wschodnie wybrzeże pasażerów którzy przymusowo przerwali podróż, mając opłacone bilety aż do Nowego Jorku, a to dzięki transportowi łączonemu San Francisco-Panama i dalej Charges-Nowy Jork. Początkowo wysadzonych na ląd ludzi – najczęściej bez grosza przy duszy – pozostawiono samym sobie, na miłosierdziu mieszkańców San Francisco – a dopiero potem łaskawie zwrócono koszt jednej czwartej biletu.
*
Oficjalne dane potwierdziły śmierć trzydziestu osób, ale trudno w to uwierzyć mając na względzie fakt, że nikt nie był w posiadaniu pełnej listy pasażerów. Z pewnością ofiar było wielokrotnie więcej.
Nie natrafiłem na informacje z rozprawy sądowej, ale niewykluczone że Randall miał „plecy” które ochroniły go przed ławą oskarżonych. Za tą mocną pozycją może chyba świadczyć fakt, że kapitan powrócił do Nowego Jorku, zostając tam w końcu prezesem banku (!).
Wcześniej jednak, w dwa miesiące po zatonięciu parowca wrócił on na miejsce tragedii wraz z grupą nurków, zebraną przez armatora. Według Randalla wydobyto złoto wartości 69.300 dolarów, ale tylko 35.300 trafiło do Independent Line. Armator oskarżył trzech nurków o kradzież brakującego złota. Aresztowano ich, ale do rozprawy nie doszło, ponieważ dwóch mężczyzn „zniknęło” z aresztu (no cóż, mieli czym przekupić strażników), a trzeci wyszedł za kaucją, i też przepadł.
I na koniec: Jim Turner i część jego ludzi wpadli wkrótce w ręce policji. Pozostali albo utonęli, albo umknęli pościgowi.
--
Post zmieniony (03-05-20 12:26)
|