KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 39 z 80Strony:  <=  <-  37  38  39  40  41  ->  => 
31-01-19 12:23  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 518


NOCNY REJS


Operacja „Paukenschlag”, a przynajmniej jej początkowa faza (grudzień 1941 - luty 1943), dotyczyła działalności U-bootów na wodach wschodniego wybrzeża USA (akweny wokół Long Island, New Jersey oraz przylądek Hatteras) oraz jednocześnie na wodach Kanady (akweny wokół Nowej Fundlandii i Nowej Szkocji). Nieprzypadkowo zaczynamy od tej informacji.

*

„Caribou” był kanadyjskim promem pasażerskim (2.222 tony), kursującym na krótkiej linii łączącej Port aux Basques na wyspie Nowa Funlandia (Newfounland), z North Sydney na półwyspie Nowa Szkocja (Nova Scotia). Oferował miejsce dla 284 pasażerów, i mógł wziąć 1100 ton ładunku.

Pierwsza mapa pokazuje usytuowanie Nowej Funlandii i Nowej Szkocji, druga lokalizację obu portów
,

Dystans pomiędzy portami to raptem 94 mile, co rozwijającemu 14 węzłów promowi zajmowało 7 godzin plus czas potrzebny na manewry na wyjściu/przyjściu. Zbudowany w 1925 roku w Rotterdamie, długi na 81 metrów statek, nie wyglądał specjalnie interesująco.

Na pierwszym zdjęcie wodowanie. Widać charakterystyczny kształt dziobu, ułatwiającego przebijanie się przez pokrywę lodową. Dzięki temu, każdej wiosny statek czarterowano do udziału w polowaniach na foki
, ,

Statek oferował pasażerom takie luksusy jak ogrzewane parą kaloryfery, czy też elektryczne oświetlenie w każdej kabinie. Jak na tamte lata, istne Bizancjum! Nowa Funlandia wydała nawet znaczek pocztowy, informujący o dziewięciogodzinnych rejsach do Sydney.



Od października 1925 do rozpoczęcia operacji „Paukenschlag”, statek wykonał około 3600 okrężnych rejsów.

*

U-69, okręt typu VII C, wypłynął 15 sierpnia 1942 roku z Saint Nazaire w swój dziesiąty patrol. Był to jednocześnie drugi patrol jego dowódcy, 27-letniego kapitana Ulricha Gräfa. W poprzednim, trwającym od 12 kwietnia do 25 czerwca, udało mu się zatopić – w ramach operacji Paukenschlag - 3 frachtowce, żaglowiec oraz niewielki holownik. Razem 12.045 ton.

Kapitan Ulrich Gräf


Także i ten wypad zapowiadał się podobnie. U-69 wszedł do Zatoki Św. Wawrzyńca 30 września 1942 roku, a dziewięć dni później posłał na dno kanadyjski frachtowiec „Carolus” (2375 ton), wyrwany z siedmiostatkowego konwoju idącego z Labradoru do Quebec. Eskorta trzech korwet nie zapobiegła utracie statku i śmierci 12 spośród jego marynarzy.

*

„Caribou” wyszedł z North Sydney w drogę do Port aux Basques 13 października około 21:30. Na statku kapitana Benjamina Tavenora znajdowało się 237 osób: 46 członków załogi, 73 cywilów oraz 118 wojskowych Kanadyjczyków (w tym kilka pielęgniarek), Brytyjczyków i Amerykanów. W ładowni wieziono bydło. Na krótko przed odcumowaniem, Tavenor zarządził zapoznanie się pasażerów z miejscami, na które mieli się stawić w przypadku alarmu szalupowego. Eskorta była skromna, bo stanowił ją jedynie kanadyjski trałowiec „Grandmére”, ale też i trudno było oczekiwać większych sił dla osłony niewielkiego w końcu promu.

HMCS „Grandmére”


O 3:30 jednostki znajdowały się około 35 mil (65 km) od portu przeznaczenia. Dziewięć minut wcześniej silnie dymiący, bo opalany węglem statek, został dostrzeżony z pokładu U-69. Było to spotkanie przypadkowe, jako że Gräf szukał wtedy zgłoszonego mu konwoju trzech statków, wiozących zboże do Montrealu.

Noc była bezksiężycowa, co nie pozwoliło na właściwe określenie rozmiarów celu. Gräf doszedł do wniosku, że ma przed sobą statek pasażersko-towarowy o nośności aż 6500 ton, a z kolei niewielki trałowiec pojawił się przed jego oczami jako dwukominowy niszczyciel.

3:40. U-boot zaatakował z wynurzenia. Wystrzelona z odległości 700 metrów torpeda trafiła w prawą burtę „Caribou”, niszcząc przy okazji dwie szalupy, kilka tratew oraz obie radiostacje.

Wyrwani ze snu pasażerowie, na ogół w nocnych strojach, ruszyli w panice w kierunku pokładu łodziowego. Nie wszyscy! Z jakichś powodów niektóre rodziny rozlokowano w różnych kabinach, co powodowało, że część ludzi starała się najpierw odnaleźć pod pokładem swoich bliskich. Niewielu z nich ocalało.

Pomimo absolutnego zaskoczenia, na „Grandmére” prawie od razu zlokalizowano U-boota. Kapitan James Cuthbert postąpił zgodnie z wytycznymi: zamiast ratować rozbitków zwiększył szybkość, i ruszył w kierunku wroga. Będąc święcie przekonany, iż ma do czynienia z „dwukominowym niszczycielem”, Gräf pospiesznie poszedł w zanurzenie. Gdyby wiedział z kim ma do czynienia, mógłby śmiało zaryzykować pozostanie na powierzchni, z dużą szansą na kolejny sukces: wprawdzie trałowiec miał siłę ognia mniej więcej taką jak U-boot, ale ten ostatni miał w wynurzeniu przewagę szybkości a także – co bardzo ważne – niewielką sylwetkę.

Trałowiec przepłynął przez wciąż wirującą wodę w miejscu gdzie zanurzył się U-boot, rzucając po chwili sześć bomb głębinowych. Niemiecki dowódca nie był jednakże w ciemię bity. Nagłym zwrotem skierował się ku odgłosom tonącego statku zdając sobie doskonale sprawę z tego, że tam nie będzie dalej atakowany, jako że każda bomba oznaczałaby śmierć znajdujących się w wodzie rozbitków.

Inteligentny manewr wyprowadził w pole Cuthberta, który straciwszy kontakt krążył bezowocnie w poszukiwaniu wroga, rzucając od czasu do czasu bomby. Tymczasem Gräf wystrzelił mylący operatorów sonaru wabik, po czym po cichu opuścił miejsce swojego triumfu.

Dopiero około 6:30 dowódca „Grandmére” uznał że dalsze poszukiwania U-boota nie mają sensu, i dopiero wtedy skierował się ku rozbitkom.

Na „Caribou” nie było czasu, tak jak na „Titanicu”, na śpiewanie hymnów i przygotowywanie się na najgorsze. Kotły statku eksplodowały, przyspieszając jego tonięcie. Wystarczyło zaledwie pięć minut, żeby prom poszedł na dno. Czas ten pozwolił jednakże na opuszczenie podobno sześciu szalup (a jak się przekonamy, nie było to proste, a i nie każda z nich osiadła prawidłowo na wodzie) oraz tuzina tratew. Mamy świadectwa tych strasznych chwil.

Thomas Pearcy z załogi „Caribou”: „...zgasły wszystkie światła. Nic nie widziałem. Ale wiedziałem gdzie jestem, i wiedziałem którędy iść. Drugi steward krzyknął że zostaliśmy storpedowani, i wyszedł ze swojej kabiny ... On zginął, a ja byłem jednym z ocalałych. Kiedy statek otrzymał cios przechylił się, i zaczął brać wodę. No cóż, ludzie na dole nie mieli żadnej szansy. Nie mogli wyjść na górę, ponieważ wszystko było zalane. Utonęli tam jak szczury. Nie powinieneś zamykać drzwi. Wiesz, wszystko się może stać i nie otworzysz drzwi, gdy się zablokują. Ale wszystkie drzwi były pozamykane. Wszyscy byli ostrzeżeni przed tym. Kapitan ostrzegał. Bądź gotowy [w każdej chwili] udać się do szalup i miej ubranie na sobie, nie zdejmuj go”.

Percy Moores, nawet po siedemdziesięciu latach wciąż wszystko doskonale pamiętał. Percy służył na brytyjskim trałowcu operującym w Kanale Angielskim (La Manche), a teraz udawał się na urlop do domu w Moores Cove, Nowa Funlandia.

Percy Moores


Moores spędził cały wieczór na rozmowach i piciu z również urlopowanymi przyjaciółmi. „W tych chwilach nawet nie myśleliśmy o wojnie. Mieliśmy wolne. Wracaliśmy do domu”.
I dalej: „Torpeda trafiła nas idealnie w śródokręcie, kiedy byłem w koi. Na górnej koi. [Wstrząs] zrzucił mnie na podłogę. Zacząłem biec w górę klatki schodowej, ale minęły zaledwie cztery minuty od trafienia do zatonięcia statku. Próbowałem ruszyć szalupy, ale nie były do tego przygotowane. Wszystko było pordzewiałe i brakowało czasu, żeby coś z tym zrobić.

W Marynarce mieliśmy zwyczaj używania kamizelek ratunkowych jako poduszek. Przez większość czasu nosiliśmy je. Zwłaszcza w pewnych okolicznościach powinieneś założyć kamizelkę i używać jako poduszki i to jest to, co zrobiłem tej nocy. Ale minutę, sekundę po wyjściu na pokład ktoś zdarł ze mnie kamizelkę, po prostu chwycił i szarpnął. Mam nadzieje że facet który to zrobił ocalał, ponieważ ja ocalałem bez niej [kamizelki].

Szedłem w kierunku mostku i prawie nie utopiłem się, gdy tonący statek wessał mnie na chwilę. Kiedy wypłynąłem na powierzchnię, usłyszałem śpiewających i krzyczących ludzi - co tylko można sobie życzyć. Płynąłem, i tak dotarłem do tratwy.

Mnóstwo ludzi trzymało się burt, ale nie dasz rady tego robić bardzo długo w takiej wodzie, mam na myśli temperaturę. Nie da rady trwać tak bardzo długo nie poddając się. Tratwa była tak przepełniona, że przekręcała się kilka razy ze stratami w ludziach, ale w końcu dostałem się na nią. Miałem na sobie tylko bluzę i majtki. Jeden z marynarzy dał mi spodnie”.

Wśród wojskowych pasażerów, na promie znajdowały się dwie pielęgniarki służące w Królewskiej Marynarce Kanady: 27-letnia porucznik Margaret Brooke, oraz jej bliska przyjaciółka, 39-letnia porucznik Agnes Wilkie.

Porucznik Margaret Brooke, zdjęcie z lat wojny


Oto fragmenty listu pierwszej z nich. Napisany był on do brata Hewetta kilka dni później. Hewett był lekarzem na kanadyjskim niszczycielu „Skeena”, kończąc wojnę w stopniu komandora podporucznika.

„Kiedy uderzyła torpeda, rzuciło mnie przez całe pomieszczenie, wprost na Agnes. Wiedziałam co się stało, ale przez sekundę nie robiłam nic. [Agnes] Podskoczyła, chwyciła za latarkę i wspięła się po nasze pasy ratunkowe”.

Drzwi kabiny zablokowały się. Dzielnym kobietom udało się je otworzyć w ostatniej chwili – kiedy wydostały się wreszcie na pokład, znajdował się już on równo z powierzchnią wody!

„Zostałyśmy wessane wraz z nim [statkiem]. Nie wiem jak się to nam udało, ale jakoś uchwyciłyśmy się siebie, i w końcu wypłynęłyśmy. Chwyciłyśmy się jakiegoś pływającego szczątka”.

Kilka minut później w pobliżu pokazała się odwrócona niestety szalupa, i obie panie chwyciły zwisające wzdłuż burt linki, podobnie jak zrobiło to już kilkanaście innych osób. Około piątej, znajdujący się w wodzie rozbitkowie zaczęli umierać. Drobną, szczupłą Agnes Wilkie nękały silne skurcze. W końcu wyczerpana kobieta puściła linkę, po czym zemdlała. Bezwładne ciało podtrzymało jednakże ramię Margaret, która od tej chwili już tylko jedną ręką mogła trzymać się szalupy, co zmniejszało jej własne szanse na przeżycie. W końcu jednak siły opuściły coraz bardziej przemarzniętą i mocno już osłabioną pielęgniarkę.

„Nie dałam rady utrzymać jej do świtu. Fala odepchnęła ją ode mnie. Nie cierpiała [była wciąż nieprzytomna], albo to było straszne widzieć, jak się oddala”.

Wydawana w stanie Manitoba gazeta pisze o trzech pochodzących stamtąd ofiarach. Wśród nich była Agnes Wilkie, której ciało fale wyrzuciły na nowofundlandzki brzeg. Wraz z nią śmierć poniosła kolejna pielęgniarka, Bride Fitzpatrick. Były one dwoma z trzech kanadyjskich pielęgniarek, które zginęły w latach drugiej wojny


Kiedy do przewróconej szalupy podpłynął „Grandmére”, jej linek trzymała się już tylko czworo rozbitków: Margaret Brooke oraz trzech mężczyzn. Razem z nimi życie ocaliło 16 członków załogi, 25 cywilnych pasażerów i 61 wojskowych, co pozwala nam obliczyć straty.
Śmierć owej strasznej nocy poniosło:
- 16 członków załogi, wśród nich kapitan Benjamin Tavenor oraz dwaj służący z nim synowie – Stanley (pierwszy oficer) i Harold (trzeci oficer)
- 25 cywilnych pasażerów, w tym 10 dzieci. Ocalało tylko jedno dziecko – piętnastomiesięczny Leonard Shiers. Wzajemne szukanie się członków rodzin, zamiast pospiesznej ucieczki na pokład, spowodowało śmierć pięciu osób z rodziny Tapperów (wszyscy obecni na statku), czterech Topperów (również cała rodzina), trójki Allenów i również trójki Skinnerów.
- 61 wojskowych.

Oprócz Agnes Wilki, na plażach znaleziono jeszcze ciała tylko 33 ofiar.

Kapitan Taverner i jego synowie


Znanych jest kilka faktów dotyczących uratowania malutkiego Leonarda. Nie wiadomo jak się znalazł w wodzie, ale jego długa, sporządzona z flaneli koszulka nocna utrzymywała go na powierzchni do chwili, w której chwycił go pływający w pobliżu marynarz Ralph Rogers. Rogers położył chłopca na tratwę, po czym owinął swoim płaszczem.

Kiedy obaj zostali wciągnięci na pokład „Grandmére”, marynarz zwrócił uwagę na zapłakaną, zrozpaczoną kobietę. Okazało się, że była to matka chłopczyka!

Ranek 14 października. Rozbitkowie z promu na pokładzie „Grandmére”, pośrodku Ralf Rogers z Leonardem
,

*

Zgodnie z prawem przeprowadzono śledztwo, ale nikogo oczywiście o nic nie oskarżono. Tragedia jednak czegoś nauczyła: zrezygnowano z nocnych rejsów, ponieważ prowadzona w ciemnościach ewentualna akcja ratownicza musiała być znacznie mniej efektywna, niż w świetle dnia.

A co z U-69?
„Caribou” był jego ostatnią ofiarą. Po udanej ucieczce, okręt skierował się na Atlantyk. Swoją ostatnią torpedę wystrzelił w kierunku frachtowca w pobliżu St. John’s, ale ta nie wybuchła, co zresztą nie było wówczas niczym wyjątkowym. Po pobraniu paliwa i wody od „mlecznej krowy” (podwodnego okrętu zaopatrzeniowego), U-69 popłynął na wschód, ku Francji, gdzie też szczęśliwie dotarł 5 listopada.

2 stycznia 1943 roku okręt, wciąż pod dowództwem Ulricha Gräfa, wyszedł w kolejny patrol – dziesiąty dla okrętu i trzeci dla jego dowódcy. Celem ponownie miały być wody wschodniej Kanady. 17 lutego, na wschód od Nowej Funlandii, U-69 poszedł na dno, celnie obrzucony bombami głębinowymi przez znany ze swej przeciwpodwodnej skuteczności brytyjski niszczyciel „Fame”, przynoszący kolejną chlubę swojej nazwie (fame = sława).

*

Po zatonięciu „Caribou”, Margaret Brooke służyła w kilku szpitalach Kanadyjskiej Marynarki Wojennej, rozpoczynając od tego na Nowej Funlandii. Jej godna podziwu walka o życie koleżanki nie została przeoczona. W styczniu 1943 roku udekorowano ją Orderem Imperium Brytyjskiego (Order of the British Empire). Uzasadnienie tak wysokiego uhonorowania pielęgniarki brzmiało „Za waleczność i odwagę. Po zatonięciu Nowofunlandzkiego Promu S.S. Caribou, Oficer wykazała się wielką odwagą będąc w wodzie, próbując ocalić życie innej Pielęgniarki.”

Po wojnie Margaret pozostała w Marynarce, dochodząc do stopnia komandora podporucznika. Wróciła do cywila w 1962, zgłaszając chęć dalszej nauki na Uniwersytecie Saskatchewan w Saskatoon (największe miasto prowincji Saskatchewan), gdzie za młodu, jeszcze przed pójściem do wojska, osiągnęła stopień licencjata w naukach dotyczących... gospodarstwa domowego!

Tym razem 47-latka postawiła sobie znacznie ambitniejszy cel. Zaczęła studiować paleontologię (!), otrzymując po skończeniu nauki tytuł licencjata, a kilka lat później doktora biostratygrafii (mówiąc w skrócie jest to badanie skamieniałości), oraz mikropaleontologii. Do 1986 roku, kiedy to przeszła na emeryturę, pracowała w Wydziale Nauk Geologicznych jako wykładowca i pracownik naukowy.

W roku 2015 kanadyjska Marynarka Wojenna oznajmiła, że drugi okręt typu Harry DeWolff – z planowanej sześciokrętowej serii przybrzeżnych arktycznych patrolowców – będzie nazywał się „Margaret Brooke”.



„Komandor podporucznik Brooke była prawdziwym bohaterem kanadyjskiej Marynarki”, powiedział przed kamerami wiceadmirał Mark Norman, dowódca Królewskiej Marynarki Kanady. Miał to być nie tylko pierwszy kanadyjski okręt z „kobiecą” nazwą, ale także pierwszy, którego budowę ogłoszono, gdy jego patronka jeszcze żyła. „Byłam zdumiona” – mówiła Brooke dziennikarzowi.

Margaret Brooke. Patrząc na nią trudno uwierzyć, że zdjęcie wykonano w 2015 roku, kiedy miała równo STO LAT!


Nie było jej dane zobaczyć „swojego” okrętu inaczej, niż tylko na rysunkach. Dzielna kobieta zmarła 9 stycznia 2016 roku w wieku 100 lat i 8 miesięcy, podczas gdy stępkę pod HMCS „Margaret Brooke” położono dopiero 29 maja 2017. Wodowanie jest planowane na lipiec 2019.

--

Post zmieniony (03-05-20 12:19)

 
01-02-19 13:14  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Jutro zabieram się za Opowieść, która przedstawi WYJĄTKOWO wstrząsające fakty, z pewnością znane jedynie bardzo nielicznym.

--

 
01-02-19 22:50  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Wstrząsające fakty powiadasz - jasny gwint, będzie się działo ! :-)

 
05-02-19 10:20  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (04-04-20 11:21)

 
05-02-19 11:08  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 519


WĄTPLIWOŚCI PO LATACH


Rok 1941. Wojna trwa już dwa lata. Tysiące rumuńskich i bułgarskich Żydów docierają do Konstancy i Warny, mając nadzieję dostać się na statki, który zawiozłyby ich do Palestyny – tam, gdzie nie sięgają hitlerowskie macki. Droga z Konstancy była przecież prosta: krótki przelot przez Morze Czarne, potem Cieśniny Tureckie i wreszcie zaledwie trzy-cztery doby aby znaleźć się daleko od Wehrmachtu i Gestapo! Całkiem niedawno Niemcy zamordowali w Bukareszcie cztery tysiące Żydów, i to stało się dodatkowym dopingiem do ucieczki.

*

Palestyna była brytyjskim mandatem od roku 1920, ale terytorium tym zainteresowani byli działacze żydowskiego ruchu narodowego, syjonizmu. Syjonizm dążył do odtworzenia żydowskiej siedziby narodowej na terenach starożytnego Izraela. Początkowo Brytyjczycy odnosili się w miarę pozytywnie do tej inicjatywy, ale wobec rosnącego oporu palestyńskich Arabów, zaczęto ograniczać przybywanie kolejnych osadników.

W 1938 urząd Wysokiego Komisarza Palestyny objął Harold MacMichael, polityk zdecydowanie proarabski. W praktyce przekładało się to na jak największe ograniczanie żydowskiej imigracji, a już zwłaszcza imigracji nielegalnej. To, że Żydzi uciekali przed urządzaną im przez Hitlera straszliwą rzezią, jakoś nie poruszało serca owego zacnego chrześcijanina. No cóż, niektórzy chrześcijanie tak mają.

Pierwszą próbą ucieczki drogą morską z Rumunii via Bułgaria do Palestyny był przypadek statku „Salvador”. Wczesnym grudniem 1940 roku, zarejestrowana w Urugwaju jednostka zawinęła po uciekinierów do Konstancy a następnie do Warny. Był to drewniany szkuner w fatalnej kondycji bez kabin i koi. Nie było nawet kompasu (!) ani kamizelek ratunkowych. Formalnie mógł on przewozić w tak fatalnych warunkach 30, góra 40 pasażerów, ale weszło na niego aż 327 uchodźców.

Prawdziwym cudem było nie udane zawinięcie do Istambułu po prowiant i wodę, ale w ogóle trafienie do tego portu! Cud się jednak przydarzył i zatłoczony ponad miarę, zdezelowany statek, wyszedł po pobraniu zaopatrzenia na Morze Marmara. Tam natrafił na silny sztorm, który zatopił go 15 grudnia. Pomimo szybkiej pomocy – ostatecznie tragedia przydarzyła się na „kieszonkowym” morzu, niedaleko brzegu – śmierć poniosło aż 204 pasażerów, w tym 66 dzieci.

Spośród 123 uratowanych, Turcy odstawili na granicę z Bułgarią 63 osoby, a 60 udało się przedostać do Istambułu. Dopiero w marcu zabrał ich stamtąd kolejny statek z uchodźcami, „Darien”, płynący z Warny do Palestyny z 723 pasażerami.

„Darien”


15 marca „Darien” wyszedł w morze kierując się na Hajfę, gdzie przyszedł cztery dni później. Tam Brytyjczycy „zwinęli” pasażerów, zamykając ich następnie w obozie dla przetrzymywanych Żydów w Atlit, leżącym 20 kilometrów na południe od Hajfy. Zwolniono ich i pozwolono pozostać w Palestynie 22 maja 1942 roku.

Obóz w Atlit


Zatonięcie „Salvadora” i ilość ofiar uświadomiły Turkom że na tym się nie skończy, i należy coś przedsięwziąć, aby wkrótce na ich wodach nie nastąpiły podobne tragedie. Rząd wystąpił do Waszyngtonu z planem „cywilizowanego” przewiezienia 300.000 rumuńskich Żydów poprzez tureckie porty do Palestyny. Rzecz jasna, w realizacji tego planu mieli mieć swój udział także Brytyjczycy. Amerykanie odrzucili plan, zasłaniając się brakiem odpowiedniego tonażu, a także przywołując opublikowany w 1939 roku Brytyjski Biały Dokument (British White Paper), pozwalający na przyjazd do Palestyny najwyżej 75.000 żydowskich imigrantów, i to w okresie pięciu lat. Ponadto Mr. Cavendish W. Cannon z amerykańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Wydział Spraw Europejskich dodał, iż Arabowie zdecydowanie sprzeciwiają się żydowskiemu exodusowi do Palestyny.

*

Nic takiego nie mogło powstrzymać Żydów, zwłaszcza rumuńskich, od prób ucieczki przed niechybną zagładą. Największym problemem było znalezienie statku, którego właściciel zgodziłby się odbyć ryzykowny rejs. Do grudnia 1941 roku Niemcy zdążyli już zarekwirować wszystkie statki oraz barki dla transportowania Dunajem żywności i bydła z Rumunii do Rzeszy. Nie zwrócili jednakże uwagi na zapuszczoną łajbę, bo też i nie było na co patrzeć, nie mówiąc już o wykorzystaniu jej. Mowa jest o zbudowanym w 1867 roku – a więc już 74-letnim! – rzecznym statku „Macedonia”. Miał on 61 metrów długości i 6 szerokości. Stało to-to przy kei, i wreszcie zostało kupione za marne grosze przez jakiegoś cwaniaka.

„Macedonia” w latach świetności


Po pobieżnych naprawach łajbę nazwano „Stroma”, i pod koniec listopada 1941 roku zarejestrowano pod panamską banderą. Jak widać, już wtedy znano takie sztuczki! Poszukująca pasażerów do Palestyny agencja żeglugowa zaczęła reklamować rejs na wspaniałym statku, dodając na plakatach rysunek …brytyjskiego superliniowca „Queen Mary”!

Wspaniała reklama szybko znalazła chętnych na rejs ku bezpieczeństwu, i to w dodatku TAKIM statkiem. Bilety wykupiło 769 Żydów:
269 kobiet, w tym ciężarne
103 dzieci, w tym niemowlęta
a także wielu specjalistów, wśród nich
30 fizyków
30 prawników
10 inżynierów
oraz biznesmeni, handlowcy, rzemieślnicy, studenci, a także 60 młodych ludzi z ruchu Betar, syjonistycznej organizacji młodzieżowej. Generalnie rzecz biorąc, pasażerowie z pewnością nie należeli do biednych, i dlatego stać ich było nawet na rejs na rzekomej „Queen Mary”!
Załoga liczyła 10 osób i stanowiła międzynarodową mieszankę: 5 Bułgarów, 4 Żydów i Węgier.

Jednym z uchodźców był 19-letni David Stoliar, wybierający się po nowe życie z narzeczoną Ilse Lothringer, i jej rodzicami.

Młody człowiek wybrał się w podróż sam, bo tylko na jeden bilet stać było mieszkającą w Bukareszcie rodzinę. W nocy 7 grudnia czekał na pociąg do Konstancy. „Kiedy mówiłem ojcu do widzenia czułem, że już nigdy go nie zobaczę”. I dalej „Kiedy byliśmy [ludzie z biletami na statek] już w pociągu, rumuńscy żołnierze pozamykali na klucz wszystkie drzwi, żeby nikt nie mógł się rozmyślić”.

Nietypowy, bo ze zdjęciem bilet Davida Stoliara


Każdy z uchodźców mógł zabrać ze sobą bagaż o wadze 20 kilogramów (co napisano na bilecie), w tym żywność na czas podróży. Najpierw jednak, już w porcie, musieli przejść szczegółową odprawę celną. Była ona tak drobiazgowa, że ostatni pasażer czekał na swoją kolej aż trzy dni! „Musieliśmy wyłożyć wszystkie cenne przedmioty”, mówił Stoliar. „Cała biżuteria i pieniądze zostały skonfiskowane przez rumuńskich celników. Wielu pasażerów rozbierano do przeszukania. Celnicy byli absolutnie niewrażliwi.” Po nich przyszła kolej na przedstawicieli armatora, którzy ważyli każdy bagaż. Okazało się, że wbrew oficjalnej deklaracji (vide informacja na bilecie!) można było wziąć ze sobą tylko dziesięć kilogramów. „Musiałem zostawić połowę moich rzeczy”.

Kiedy sprzedawano bilety mówiono, że starannie wyremontowany statek zawiezie pasażerów do Istambułu, gdzie w trakcie krótkiego postoju zostaną im wyrobione palestyńskie wizy imigracyjne. Nikomu nie powiedziano jak się nazywa i gdzie stoi ów statek, i z punktu widzenia armatora miało to głęboki sens. Po ujrzeniu owego cuda, a zwłaszcza po wejściu na pokład, pasażerowie zdębieli. „Luksusowa” jednostka miała zaledwie jedną łazienkę, ale za to „aż” dwie szalupy. Na prymitywnych pryczach mogły leżeć po cztery osoby, a każda z nich miała dla siebie 60 na 170 centymetrów. „Jak sardynki” – mówił Stoliar – nie mogliśmy się obrócić. Ale nie było już powrotu”.

Sprawdzający bilety uspokajali niezadowolonych mówiąc, iż „Stroma” ma jedynie wywieźć ich poza rumuńskie wody terytorialne, gdzie już miał na nich czekać duży statek pod amerykańską banderą. Czyli pomęczcie się kilka-kilkanaście godzin, a potem to już ho ho! Za wasze duże pieniądze otrzymacie luksus nad luksusy!

W dzień wyjścia z Konstancy odmówiła maszyna starej łajby, ale statek wysłano w morze za pomocą holownika... Ponieważ rumuńskie wody były zaminowane, przed nimi płynął trałowiec. Oczywiście na otwartym morzu nie czekał ani luksusowy „pasażer” ani żaden inny statek. No cóż, należało przyjąć rzeczywistość taką, jaka była.

Przez całą noc statek stał w dryfie, podczas gdy załoga gorączkowo pracowała w maszynowni. Stoliar: „Powiedziano nam, że silnik „Strumy” został wydobyty z jakiegoś zatopionego statku”. W końcu wysłano prośbę o pomoc, w rezultacie czego przy burcie stanął znany już pasażerom holownik. Jego szyper powiedział że owszem, spróbują naprawić maszynę, ale tylko za godziwą zapłatą. Ponieważ uciekinierzy wydali większość gotówki na bilety, a później na celną „odprawę”, zebrali wszystkie starannie ukryte do tej pory ślubne obrączki, i dzięki temu załoga holownika w kilka godzin przywróciła maszynę do życia.

„Powietrze wewnątrz było duszne, wypełnione dymem z silnika. Tylko niewielki procent pasażerów miał pomieszczenie na górnym pokładzie, i dlatego zmienialiśmy się. Mieliśmy nadzieję, że w Turcji uznają nas za uchodźców, i pozwolą na nasz przejazd do Palestyny drogą lądową.”

Już 15 grudnia silnik ponownie odmówił posłuszeństwa, a na dobitkę zaczął także przeciekać sfatygowany kadłub. Ponieważ jednak było to już blisko Istambułu, turecki holownik wciągnął statek do zewnętrznego portu. „Struma” rzuciła kotwicę. Wciąż mając w pamięci tragedię pasażerów „Salvadora”, Turcy pozwolili na postój u siebie dużo dłużej, niż to wynikałoby z przepisów.

Istambuł. Wypełniona uchodźcami „Struma” stoi na kotwicy


Statek czekał na jakąkolwiek decyzję, a tymczasem i pasażerom i załodze szybko zaczęły się kurczyć zapasy żywności i wody. Tureccy i brytyjscy oficjele zaczęli debatować nad losami uchodźców. Brytyjczycy powoływali się na ograniczający skalę imigracji Biały Dokument, przywołując jednocześnie liczne przypadki żydowsko-arabskich niepokojów w Palestynie. Coraz silniej naciskano na turecki rząd, aby ten uniemożliwił kontynuowanie rejsu „Strumy”.

Uchodźcy na „Strumie”


Ankara wystąpiła do brytyjskiego ambasadora, Hughe Knatchbull-Hugessena, o wydanie wszystkim wiz palestyńskich wiz imigranckich, ale dyplomata zdecydowanie odmówił.

Na „Strumie” szybko zapanował głód. Od czasu do czasu wydawano zupę, a typowa kolacja składała się z jednej pomarańczy i garści orzeszków ziemnych. Dzieci dostawały dodatkowo co noc porcję mleka. Jako pierwszy ruszył z pomocą lokalny żydowski biznesmen Simon Brod, który podczas wojny uratował wielu swojaków. Kupował on za własne pieniądze żywność, i przywoził na statek. I wtedy do akcji wkroczył Turecki Czerwony Półksiężyc, który połączył siły z Amerykańsko-Żydowskim Wspólnym Komitetem ds. Dystrybucji w Turcji i żydowską diasporą w Istambule, aby wspólnie karmić 779 przetrzymywanych na statku ludzi.

Uchodźcy starali się nie denerwować rodzin. „Najdrożsi” – napisali na kartce pocztowej do rodziców w Rumunii Anutsa i Abraham Frankel – „nie martwcie się o nas. Wszystko jest w porządku, i w ciągu kilku dni wznowimy podróż do Palestyny”.

„Najdroższa córko” – pisze mężczyzna do córki w Stanach Zjednoczonych – „nie ma ogrzewania i przeziębiłam się ... Możesz sobie wyobrazić, że zapłaciłem 750 lei za dwa bilety na ten statek, suma jak za pomieszczenia pierwszej klasy na liniowcu ze Stanów do Australii. Sprzedaliśmy wszystko co posiadaliśmy, żeby kupić bilety ... Wiele całusów od Mamy i ode mnie”.

Po tygodniach impasu, na ląd zeszło czworo pasażerów. Mający ogromne koneksje i jeszcze większe pieniądze turecki biznesman Vehbi Koc, działając z upoważnienia wicedyrektora Socony Vacuum Oil Company (obecny Mobil), załatwił dla nich imigranckie wizy w brytyjskim konsulacie. Szczęśliwcy dotarli do Palestyny drogą lądową. Statek opuściła także pasażerka Madeea Solomonovici, która bliska rozwiązania trafiła do żydowskiego szpitala Or-Haim w Istambule. Tam wprawdzie poroniła, ale wygrała coś innego – gdy wypisywano ją ze szpitala, „Strumy” nie było już w porcie. Kobieta dotarła ostatecznie do Palestyny lądem.

Ponoć 12 lutego Brytyjczycy zgodzili się także na wydanie wiz dzieciom od 11 do 16 roku życia, tyle że odmówili wysłania po nie statku, a z kolei Turcy nie wyrazili zgody na ich podróż lądem. W rezultacie dzieci zostały na statku. Na „Strumie” wegetowało zatem teraz 765 uchodźców i dziesięciu marynarzy.

Turcy naciskali non-stop na Brytyjczyków, aby ci aktywnie pomogli w rozwiązaniu nabrzmiałego problemu. Przypominano iż jeszcze nie osiągnięto górnego pułapu akceptowanych imigrantów, podanego w Białym Dokumencie, na co Knatchbull-Hugessen odparł, że pasażerowie na „Strumie” pochodzą z kraju będącego niemieckim aliantem, przez co nie mogą być wliczeni do owych 75 tysięcy! Żydowscy uciekinierzy z Rumunii zostali oficjalnie uznani za aliantów hitlerowskich Niemiec – jak można było coś równie skandalicznego powiedzieć? Londyn ogłosił także, że wśród uchodźców znajdują się szpiedzy, no a ponadto przyjęcie pasażerów ze „Strumy” mogłoby spowodować wielką falę ich naśladowców.

Sir Hughe Knatchbull-Hugessen pomógł przypieczętować los uciekinierów


Szukający rozpaczliwie jakiegoś sensownego rozwiązania Turcy zwrócili się do Alexandre Cretzianu, rumuńskiego ambasadora, proponując zawrócenie „Strumy” do Konstancy. Dyplomata stwierdził że jest to niemożliwe, ponieważ pasażerowie opuścili kraj nielegalnie. Fakt ten został potwierdzony podczas procesu Adolfa Eichmanna. Skąd zatem wziął się specjalny pociąg do Konstancy i asysta trałowca podczas wyjścia w morze? No cóż, zwłaszcza wtedy Rumunia była krajem, gdzie wszystko i z każdym można było załatwić za łapówkę.

Ponieważ Turcy nie zezwalali na opuszczenie pokładu także załodze, bułgarski kapitan wpadł na ciekawy pomysł. Stwierdził że ponieważ Panama – pamiętajmy że statek miał panamską banderę – jest od grudnia 1941 w stanie wojny nie tylko z Japonią, Niemcami i Włochami, ale także z Bułgarią (jako aliantem Niemiec) to on, jako Bułgar nie może pływać na statku wrogiego kraju! W rzeczywistości Panama nigdy nie wypowiedziała wojny Bułgarii, ale Turcy i bez tego argumentu zabronili zejścia kapitana i jego ludzi ze statku. W Ankarze zdawano sobie sprawę z tego, że jeśli załoga zejdzie na ląd, statek już nigdy nie opuści kraju!

Turcy zdecydowali się rozwiązać problem siłowo. 23 lutego, po siedemdziesięciu dniach postoju, na pokład próbował wejść niewielki oddział policji, ale uciekinierzy zastawili im drogę. Po kilku godzinach do akcji weszło aż 80 funkcjonariuszy, część z nich od strony wody. Po półgodzinnej przepychance siła zwyciężyła.

Policjanci polecili załodze przekazać łańcuch z kotwicą na holownik, który miał wyciągnąć statek z portu, i zostawić go samemu sobie już na Morzu Czarnym. Gdy „Strumę” ciągnięto wzdłuż Bosforu, pasażerowie wywiesili transparent z napisem RATUJCIE NAS po angielsku i hebrajsku. Bez odzewu.

„Struma” w drodze na Morze Czarne. Na relingu górnego pokładu widać namalowany na dwubarwnym tle rozpaczliwy apel


Pomimo długotrwałej pracy w porcie tureckich mechaników, silnik nie chciał zastartować. Nie bacząc na to, holownik odrzucił kotwicę „Strumy” i... zawrócił! Statek kołysał się bezradnie na fali, około 10 mil od wejścia do Bosforu.

Mijały godziny pełne bezsilności, i czekanie na najgorsze, może nawet na śmierć z pragnienia i głodu. Ale już 24 lutego wczesnym rankiem, czyli następnego dnia, w dryfujący statek trafiła torpeda.

„Większość pasażerów spała” – mówił Stoliar. „Była chyba trzecia lub czwarta nad ranem. Akurat wstałem, i wtedy zostałem wyrzucony w powietrze. Wpadłem do wody, a kiedy wypłynąłem, statku nie było. Nic. Tylko szczątki”.

„Struma”. Na zdjęciu David Stoliar


Większość ludzi na „Strumie” zginęła od eksplozji, a wśród nich narzeczona Stoliara i jej rodzice, śpiący w dolnej części statku. Miejsce Soliara znajdowało się ponad pokładem głównym, i to go ocaliło.

David rozejrzał się wokół i zobaczył około setki pływających rozbitków. Tak jak zrobiło wielu, także i on uchwycił się jakiegoś drewnianego elementu. Później znalazł większy kawałek pokładu, na którym mógł usiąść. Mijały godziny, podczas których lodowata woda zabijała jednego rozbitka po drugim, aż wreszcie rankiem następnego dnia Soliar z przerażeniem stwierdził, że tylko on pozostał przy życiu.

Mężczyzna stracił wszelką nadzieję. Próbował przeciąć scyzorykiem żyły nadgarstków, ale nie dawał rady. „Moje ręce były zbyt spuchnięte od mrozu”. Dopiero po kilku godzinach Stoliar został zauważony z wiosłowej łodzi służby celnej. Po odwiezieniu go do portu Sile, został zabrany do wojskowego szpitala w Istambule. Tydzień później przewieziono go do więzienia, gdzie trzymano jako nielegalnie przebywającego w Turcji. Po 71 dniach za kratami doszła do niego wiadomość o przyznaniu mu przez brytyjski rząd „wyjątkowego” prawa do wjazdu na teren Palestyny. Pociągiem pojechał do Aleppo w Syrii, a stamtąd samochodem do Tel Avivu. Wszystko zaaranżował i koszty pokrył znany już nam Simon Brod.

1 – Istambuł. 2 – miejsce zatopienia „Strumy”. Pomimo wielu prób, do tej pory nie odnaleziono wraku


W 1942 roku David dowiedział się, że jego matka zginęła w Auschwitz. Chcąc pomścić jej śmierć, odłożył na bok swoje żale wobec Wielkiej Brytanii, i zgłosił się do wojska. Dostał przydział do walczącej w Afryce Północnej Ósmej Armii. Po wojnie dowiedziawszy się z kolei, że jego ojciec cudem przeżył holocaust i nadal żyje w Bukareszcie, ściągnął go do siebie.

Po latach Metro Goldwyn Meyer chciało kupić od niego prawa do nakręcenia filmu na bazie jego przeżyć, ale Stoliar zdecydowanie odmówił.

David Stoliar zmarł w 2014 roku w wieku 91 lat


Harold MacMichael, Wysoki Komisarz Palestyny, mający wielki udział w zablokowaniu „Strumy” został uznany przez palestyńskich Żydów jako winnego śmierci setek uchodźców. Radykalna syjonistyczna organizacja Lechi wydrukowała w związku z tym plakaty o treści:
MORDERSTWO!
SIR HAROLD MAC MICHAEL
Znany jako Wysoki Komisarz Palestyny
POSZUKIWANY ZA MORDERSTWO
800 UCHODŹCÓW KTÓRZY UTONĘLI
W MORZU CZARNYM NA STATKU „STRUMA”



Rezultatem tego oskarżenia było aż siedem zamachów na jego życie. Ostatni przeprowadzono 8 sierpnia 1944 roku, na dzień przed przekazaniem obowiązków kolejnemu Komisarzowi. MacMichael i jego żona cudem uniknęli śmierci, jakkolwiek kobieta odniosła przy tym rany.

Monument w Asdhod, Izrael


Pamięć ofiar „Strumy” uczczono również w innym izraelskim mieście, Holon



Żeby zakończyć Opowieść, musimy jednakże najpierw odpowiedzieć na jedno, jakże ważne, pytanie. Czyja torpeda zatopiła bezbronny, unieruchomiony statek tuż u tureckiego wybrzeża, i przede wszystkim, DLACZEGO?

Przez wiele lat nie potrafiono na to odpowiedzieć. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w Rumunii oficjalnie głoszono, iż to „gestapowska konspiracja zatopiła Strumę”. W 1965 roku zabrał głos niemiecki historyk Jurgen Rohwer, twierdząc iż statek zatopił radziecki okręt podwodny. W 1978 roku jego artykuł został zamieszczony w – uwaga uwaga! – wydanej w Moskwie książce, i to wydanej przez Wydawnictwo Wojskowe Ministerstwa Obrony Związku Radzieckiego. Na jednej ze stron czytamy, że okręt podwodny Szcz-213 pod dowództwem starszego lejtnanta Dienieżko i komisarza Rojnczewa [pompolit czyli politycznyj pomosznik kapitana był równie ważny co formalny dowódca!], rankiem 24 lutego 1942 roku, śledzili nieprzyjacielski statek towarowy o nazwie „Struma”, mający około 7000 ton [!]. Zaatakowano go z 1,1 kilometra (6 kabli), torpeda trafiła cel i natychmiast zatopiła statek. Dowodzący okrętem otrzymali za ten wyczyn medale za wybitne osiągnięcia.

Szcz-213 nie doczekał końca wojny. Okręt poszedł na dno jesienią 1942 roku


Lata później wyszło na jaw, że ponoć Stalin wydał tajny rozkaz zatapiania na Morzu Czarnym wszystkiego co pływa, także jednostek neutralnych.

--

Post zmieniony (03-05-20 12:19)

 
05-02-19 16:51  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"... który połączył siły z Amerykańsko-Żydowskim Wspólnym ds. Dystrybucji w Turcji.." - Biurem,Komitetem? Nie wiadomo o jaka instytucję chodzi.

 
05-02-19 18:47  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
JoBox   

Akra napisał:

>No cóż, niektórzy chrześcijanie tak mają.

Na szczęście tylko niektórzy.
Niestety, nie tylko chrześcijanie...

--

 
05-02-19 22:22  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Bardzo zacna opowieść - dziękuję.
Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie słyszałem o szczegółach (bo o Szcz-213 i zatopieniu Strumy - tak, było to w jakimś wykazie czy zestawieniu w którymś z rosyjskojęzycznych opracowań o wojnie na Morzu Czarnym czy może nawet szerszym, o sukcesach ich floty).

Myślę, że końcowe pytania nie są istotne, a przynajmniej nie na tyle, aby "zaciekle" poszukiwać na nie odpowiedzi.
Raporty dowódców okrętów podwodnych bywały... hmm... różne (niezależnie od kraju), a im bardziej niezwykłe okoliczności w nich przedstawiano, tym większa była szansa na... medal ;-)
No a celny(!) i skuteczny nocny(!) strzał z 12(!) kilometrów do śledzonego(!) siedmiotysięcznika(!) niewątpliwie był wyczynem godnym nagrody.

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
06-02-19 08:13  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-04-20 14:32)

 
06-02-19 09:13  Odp: TOM 3 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Morze :-) połknęło przecinek i było 1,2 km? Zaś sama opowieść nie tylko dorównuje, ale nawet przewyższa średni poziom opowieści z importu .....

Post zmieniony (06-02-19 09:14)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 39 z 80Strony:  <=  <-  37  38  39  40  41  ->  => 

 Działy  |  Chcesz sie zalogowac? Zarejestruj się 
 Logowanie
Wpisz Login:
Wpisz Hasło:
Pamiętaj:
   
 Zapomniałeś swoje hasło?
Wpisz swój adres e-mail lub login, a nowe hasło zostanie wysłane na adres e-mail zapisany w Twoim profilu.


© konradus 2001-2024