Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 500
BOHATER CZY KŁAMCA?
Osadzeni mocno na Dalekim Wschodzie Brytyjczycy potrzebowali w latach dwudziestych wieku okrętów podwodnych mających duży zasięg i mogących w razie czego wychodzić nawet na Pacyfik. Posiadane do tej pory okręty typu L niespecjalnie nadawały się do tych celów, ze swym zasięgiem 4800 Mm przy marszu na powierzchni z ekonomiczną prędkością 8 węzłów.
Royal Navy opracowała zatem założenia dla nowego typu okrętów i rozesłało do stoczni. Zamówienie miało opiewać na dziewięć jednostek i z tego powodu budowy podjęły się aż trzy firmy:
- Chatham Dockyard na rzeką Medway, w Kent - 2 okręty
- Vickers Shipbuilding and Engineering w Barrow-in-Furness, Anglia północno-zachodnia – największa i najbardziej znana w tym towarzystwie - 5 okrętów
- William Beardmore and Company w Glasgow – 2 okręty
Całą dziewiątkę zwodowano pomiędzy 7 września 1926 a 31 sierpnia 1928.
Były to okręty podwodne całą gębą. Długie nawet na 70,3 metry (rozmiary poszczególnych grup jednostek nieco się od siebie różniły), uzbrojone zostały w 6 dziobowych i 2 rufowe wyrzutnie torped, a przed kioskiem ustawiono działo 102 mm. Ponieważ dotychczasowe doświadczenia wykazały, że na otwartych wodach bywają poważne kłopoty z używaniem zalewanego nader często w trakcie strzelania działa, zainstalowano je na specjalnym podwyższeniu. Najważniejszą zmianą w stosunku do typu L był jednakże zasięg: przy 10 węzłach nowe okręty mogły bez bunkrowania przepłynąć na powierzchni aż 8400 mil morskich!
Okręt typu Odin
Nowe okręty typu Odin bardzo przypadły do gustu Admiralicji, w rezultacie czego zaplanowano budowę 6 kolejnych jednostek, różniących się jedynie kształtem dziobu. Niby nic, ale zwiększyło to szybkość na powierzchni z 15,5 aż do 17,5 węzłów, mimo że moc silnika wzrosła jedynie o 40 koni mechanicznych: 4640 wobec 4600. (Prawie) nowemu typowi nadano nazwę Parthian.
Okręt typu Parthian
Cała szóstka otrzymała nazwy związane ze starożytnością:
- „Proteus” – Proteusz, greckie bóstwo morskie
- „Pandora” – Pandora, dama ze słynną puszką
- „Phoenix” – Feniks
- „Poseidon” - Posejdon
- „Parthian” – Part, obywatel Królestwa Partów
- „Perseus” – Perseusz
Wodowanie „Perseusa”
Nie były to „lucky ships”. Jedynie „Proteus” przetrwał wojnę, kończąc żywot w marcu 1946 w stoczni złomowej w Troon, Szkocja.
- „Pandorę” zatopił 1 kwietnia 1942 roku w Valletta, Malta, włoski samolot. Dwie bomby zabiły 27 marynarzy. Wrak podniesiono we wrześniu 1943 i osadzono na mieliźnie, a 14 lat później pocięto na złom. Wtedy to właśnie w zamkniętym i niezalanym przedziale znaleziono ciała dwóch nieszczęśników, żyjących tam aż do chwili zatrucia dwutlenku węgla.
- „Phoenix” zatonął prawdopodobnie 16 lipca 1940 roku blisko Sycylii, po ataku bombami głębinowymi włoskiego ścigacza okrętów podwodnych (z formalnych powodów wpisany przez Włochów na listę torpedowców) „Albatros”.
„Albatros”. „Phoenix” został pomszczony przez brytyjski okręt podwodny „Upright” 27 września 1941 roku. Wystarczyła jedna torpeda
- „Poseidon” został staranowany 9 czerwca 1931 tuż po południu u chińskich wybrzeży przez niewielki (1753 GRT) chiński frachtowiec „Yuta”. Zderzenie nastąpiło na powierzchni, przy bardzo dobrej widoczności!
Zanim okręt opadł na leżące na 40 metrach dno, 31 marynarzy zdążyło wyskoczyć do wody. Ponieważ „Poseidon” brał udział w ćwiczeniach, bardzo szybko na miejscu zjawiły się brytyjskie jednostki: tender „Marazion”, lotniskowiec „Hermes”, ciężki krążownik „Berwick” oraz siostrzany „Perseus”.
Zdjęcie wykonano trzy godziny po zatonięciu „Poseidona”. „X” pokazuje miejsce wydobywania się na powierzchnię bąbli powietrza. Wokół krążą szalupy, mające wyciągać z wody ewakuujących się z okrętu rozbitków. Literą „O” oznaczony jest „Yuta”
Na okręcie znajdowały się wprowadzone zaledwie dwa lata wcześniej aparaty Davisa na czysty tlen, wyposażone w rodzaj brezentowego fartucha, mającego spowalniać proces wypływania na powierzchnię.
„Poseidon” zabrał ze sobą na dno 26 osób, z czego 18 poniosło śmierć w chwili zderzenia, albo zaraz po nim. Wprawdzie jednostka – tak jak wszystkie inne w tym czasie – nie była wyposażona w specjalne komory i włazy ułatwiające opuszczenie okrętu, ale alternatywą wobec ryzyka była pewna śmierć. Ocalała ósemka założyła aparaty, po czym wyznaczono kolejność wydostawania się ze śmiertelnej pułapki.
Rozbitek z aparatem Davisa wypływa na powierzchnię. Doskonale widać rozłożony na wysokości klatki piersiowej fartuch
Życie wygrało tylko i aż pięciu ludzi. Dwóch marynarzy nie pokazało się na powierzchni, a kolejny zmarł już na pokładzie „Hermesa” – być może jego dryfkotwa nie zadziałała i zbyt szybkie wynurzanie się skutkowało chorobę kesonową z fatalnym skutkiem.
Załoga „Hermesa” obserwuje powierzchnię morza w miejscu katastrofy
Rozbitkowie w rękach załogi lotniskowca
, , ,
Dwa dni później lokalna, wydawana w języku angielskim gazeta, podała nazwiska 35 ocalałych członków załogi. Na dole dopisano „Two Victims Buried” (Dwie ofiary skremowano), co kłóci się z informacjami mówiącymi iż znaleziono jedynie jedno ciało
Samodzielne wydostanie się z zatopionego okrętu kilku ludzi spowodowało zmianę polityki Admiralicji, do tej pory zalecającej załogom cierpliwe czekanie na ratunek z zewnątrz. Oczywiście jak to u urzędników – zwłaszcza wysokiego szczebla – nic nie mogło dziać się zbyt szybko, ale wreszcie w marcu 1934 roku ogłoszono, iż załogi powinny podejmować samodzielne działania celem wydostania się z zatopionego okrętu. Zaczęto też instalować specjalne ewakuacyjne włazy z przodu i tyłu kadłuba.
„Poseidon” wrócił na łamy brytyjskiej prasy w roku 1972, kiedy to wyszło na jaw, że Chińczycy w tajemnicy wydobyli wrak okrętu. Po co to zrobili?
No cóż, powstało na ten temat kilka teorii ale pozostałe one tylko teoriami, ponieważ Chińczycy – jak to zwykle oni - nabrali wody w usta. Wymieńmy te domysły:
- rybacy regularnie rwali na wraku sieci
- w czasach rewolucji kulturalnej, gdy w każdej wsi musiała powstać „domowa” huta, szkoda byłoby pozostawić na dnie sporą ilość złomu
- podniesienie wraku odbyło się w ramach ćwiczeń ratowników Marynarki Wojennej.
Akcja spotkała się z ogromnym oburzeniem brytyjskiej opinii publicznej a zwłaszcza rodzin ofiar, których ciała znajdowały się wewnątrz okrętu: Chińczycy nie powiedzieli zresztą ani słowa o tym, co z robili ze szczątkami.
Książka pod tytułem
POSEIDON
Sekretne Wydobycie przez Chińczyków
Utraconego Brytyjskiego Okrętu Podwodnego
- „Parthian” prawdopodobnie wszedł na minę na Adriatyku, pomiędzy 6 i 11 sierpnia 1943. Nikt z załogi się nie uratował. Jedną z ofiar był syn komandora Frederica Johna "Johnny" Walkera, słynnego pogromcy U-bootów.
Został nam zatem już tylko „Perseus”, i nieprzypadkowo to jemu właśnie poświęcimy najwięcej uwagi.
Godło okrętu. Miecz Perseusza przebija głowę morskiego potwora
3 września 1939, w dniu wejścia Wielkiej Brytanii do wojny, okręt stacjonował w Hong Kongu i już następnego dnia wyszedł w pierwszy bojowy patrol po wodach leżących na wschód od cieśniny Luzon. Od sierpnia poprzedniego roku dowódcą był 34-letni komandor podporucznik Peter Joseph Howell Bartlett. Po dwóch miesiącach bazę okrętu zmieniono na Singapur. Wobec braku niemieckich statków, większość czasu poświęcano na ćwiczenia z niszczycielami, głównie ze starym (zwodowanym w roku 1919) „Strongholdem”.
HMS „Stronghold”
W końcu uznano, że nonsensem jest przetrzymywanie okrętu na praktycznie nieodwiedzanym przez nieprzyjaciela akwenie. 24 czerwca 1940 „Perseus” wyruszył na zachód – najpierw do Colombo - a następnie via Aden do Aleksandrii, gdzie 3 sierpnia dołączył do Floty Morza Śródziemnego. Po jedenastu dniach okręt wyszedł w pierwszy europejski patrol po Morzu Jońskim i w okolicach cieśniny Otranto.
No cóż, szczęście nie dopisywało Brytyjczykom. Pierwszy sukces przyszedł dopiero podczas dziesiątego patrolu, 5 września 1941 roku. Dokładnie od miesiąca „Perseus” miał nowego dowódcę, 34-letniego komandora podporucznika Edwarda Christiana Frederica Nicolaya. Oto jego zapis w Dzienniku Okrętowym:
„5 września 1941, 07:56 (brytyjskiego czasu), zauważono konwój składający się ze zbiornikowca i M/V BALERO [pomyłka: był to rumuński frachtowiec BALCIC], eskortowany przez niszczyciel typu Spica [pomyłka: był to włoski torpedowiec SIRIO] siedem mil na południe. Rozpocząłem atak.
08:33 - pozycja 39˚45’ N / 25˚51’E wystrzelono cztery torpedy z odległości 5100 jardów [4.660 m] od najbliższego statku; usłyszano eksplozję. BALERO wypuścił mnóstwo dymu na śródokręciu, a mający przechył zbiornikowiec skręcił w lewo. Zeszliśmy głęboko aby uniknąć kontrataku. Zrzucono cztery bomby głębinowe, ale żadna nie padła blisko.
09:36 - powrót na peryskopową. Na dwóch milach zobaczono wodnosamolot Heinkel, prawdopodobnie turecki. Wystrzelono torpedę w zbiornikowiec, który zastopował w odległości około 3500 jardów [3200 metrów]. Zbiornikowiec miał przechył mniej więcej 50 stopni na prawą burtę, krawędź nadburcia pod wodą. Statek był opuszczony. Torpeda chybiła. Powodem mogły być wiry pomiędzy okrętem podwodnym a celem. Kontratak 13 bombami głębinowymi, najbliższa o jakieś pół mili.
09:55 - zrzucono ostatni ładunek [bombę głębinową], krótko potem usłyszeliśmy niewielką eksplozję w namiarze 030˚.
10:37 - powrót na peryskopową, gęsta chmura dymu na namiarze 060˚, prawdopodobnie odchodzący dużą szybkością niszczyciel. Nie ma śladu zbiornikowca ani BALERO. Powrócono na patrol kursem 200˚”.
Ofiarą „Persusa” była idąca pod balastem z Pireusu do Dardaneli „Maya” (stareńka, bo zwodowana w 1894 roku i mająca 3867 GRT). Statek dostał tylko jedną torpedą, która zabiła przy tym palacza. Początkowo „Sirio” wziął zbiornikowiec na hol, ale szybko stało się jasne, że nie ma szans na dotarcie do portu. O 10:00 działa torpedowca posłały go na dno w pobliżu tureckiej wyspy Tenedos.
Zbiornikowiec został zwodowany jako brytyjska „Lackawanna”. W 1909 zmienił nazwę na „Sirius”, w 1921 na „Faimma” i w 1924 na „Maya”
22 września okręt wyszedł z Malty – gdzie go tymczasowo przebazowano - w jedenasty już patrol, który ponownie zapisał się zwycięstwem. O tym co zaszło w Zatoce Syrty, opowie nam ponownie Dziennik Okrętowy:
„0955 - w odległości 6000 jardów [5500 metrów] zauważono wychodzący z mgły konwój. Składał się z dwóch frachtowców i dwóch niszczycieli/torpedowców w eskorcie (były to włoskie torpedowce Calliope i Pegaso). Rozpoczęto atak.
1005 - z 3500 jardów [3200 metrów] wystrzelono trzy torpedy w prowadzący statek. Odnotowano jedno trafienie.
1007 – Wystrzelono dwie torpedy w drugi statek. Nastąpiły dwie bardzo głośne eksplozje.
1011-1034 – Kontratak 38 bombami głębinowymi, żadna jednakże nie była blisko.
1215 – Usłyszano szereg eksplozji, a po nich odgłos łamania [się statku]”.
W rezultacie śmiałego ataku zatopiono niemiecki „Castellon” (2086 GRT). Włoski „Savona” umknął torpedom.
Kolejny sukces „Perseus” odniósł dopiero 4 grudnia 1941 roku, kiedy to storpedował i zatopił płynący samotnie włoski frachtowiec „Eridano” (3586 GRT). Załoga triumfowała: wraz ze zmianą dowódcy na bardziej agresywnego i odważnego, wreszcie przyszły sukcesy! No i w dodatku okręt czekał rychły powrót do dobrze znanej Aleksandrii!
Załoga „Perseusa” liczyła 59 osób, ale na Malcie dołączyła do nich dwójka marynarzy którzy poprosili o podrzucenie (!) do Egiptu, gdzie stał już wyznaczony im do zamustrowania okręt podwodny. Jednym z owych nietypowych pasażerów był 31-letni starszy palacz [stoker = palacz: oficjalne, pochodzące jeszcze z czasów okrętów o napędzie parowych nazewnictwo; de facto był motorzystą] John Capes.
John Capes. Zdjęcie z okresu wojny
Ciemna i wietrzna noc 6 grudnia. Okręt płynie w wynurzeniu po Morzu Jońskim. Na pomoście wachta rozgląda się na wszystkie strony z przyklejonymi do oczu nocnymi lornetkami. Capes popija z butelki rum – przecież nie należał do załogi! - leżąc blisko rufy w miejscu, które jeszcze do niedawna zajmowała jedna z zapasowych torped.
Błogi nastrój przerwała głośna eksplozja. Pogasły światła. Rozbity – prawdopodobnie miną – dziób poszedł ostro w dół. W ciemnościach Capes słyszał przerażający szum wlewającej się do kadłuba wody. Po kilkunastu sekundach dziób uderzył w dno, i zaraz potem okręt spoczął na piasku, z minimalnym tylko przechyłem na prawą burtę.
Szczęśliwie w chwili wejścia na minę przedział rufowy miał zamknięte wodoszczelne drzwi dzielące go od pozostałej części okrętu. Pomimo absolutnych ciemności Capes znalazł latarkę o której wiedział, że znajduje się w pobliżu włazu awaryjnego. Omiótł snopem światła całe pomieszczenie: pusto. Ostrożnie przeszedł do przedziału siłowni, gdzie odkrył kilkanaście nieruchomych ciał, najwyraźniej rzuconych siłą impetu na poruszające się maszyny. Jęki uświadomiły mu jednak, że nie wszyscy ponieśli śmierć na miejscu: przeżyli – aczkolwiek poważnie ranni - trzej palacze.
Powstrzymujące wodę stalowe drzwi niepokojąco trzeszczały, a przez uszkodzone uszczelki przeciekały strumyki wody. Było coraz zimniej. Capes dał po solidnym łyku rumu rannym nie zapominając także o sobie, po czym przeniósł trójkę w pobliże włazu awaryjnego. Męczyła go niepewność: czy po wstrząsie eksplozji i następnie uderzeniu o dno, będzie można go otworzyć?
Pierwszym zadaniem do wykonania było wpuszczenie do przedziału tyle wody, żeby powstała poduszka powietrzna zrównała się ciśnieniem z naporem wody na właz. Żeby zmniejszyć kubaturę pomieszczenia, zamknął wodoszczelne drzwi prowadzące do przedziału sterów. „Otworzyłem cztery szafki i podałem kolegom zestawy ucieczkowe [aparaty Davisa]”. Następnym krokiem było opuszczenie brezentowego rękawa, obejmującego dolną część włazu i przymocowanego do jego pierścienia czterema śrubami.
Rysunek przedstawia opuszczony rękaw i sposób jego wykorzystywania (akurat w tym przypadku marynarze nie używają aparatu Davisa, tylko inne urządzenie)
Capes odkręcił zawór, wpuszczający do przedziału zaburtową wodę. Trochę trwało, zanim jej napływ został wstrzymany przez poduszkę sprężonego powietrza. Teraz należało otworzyć właz, po czym przedostać się do rękawa, a stamtąd wypłynąć na powierzchnię. Jako pierwszy poszedł pod wodę Capes, ale wrócił po kilkudziesięciu sekundach mówiąc iż prawdopodobnie oś na której obracała się klapa włazu, jest skrzywiona, co uniemożliwia jego otworzenie!
Czas mijał, marynarze byli coraz bardziej cierpieli z powodu z ran i zimna, a nasz bohater gorączkowo rozglądał się po przedziale. I – wreszcie! – zlokalizował zawór przy włazie, przez który wystrzeliwano na powierzchnię dymne sygnały identyfikujące okręt.
„Spróbowałem delikatnie odkręcić zawór i poczułem nacisk wpływającej wody. Wzrastał gdy woda się wlewała, i w końcu zastopował. Obszar z powietrzem wokół włazu gwałtownie zmalał. Nadeszła chwila: morze mogło nas uratować, utopić lub zamrozić na śmierć ... Powietrze w małym pomieszczeniu stawało się fatalne. Woda wirowała prawie na wysokości piersi, gruba tłusta warstwa oleju falowała w ciasnej przestrzeni. Oddychaliśmy tym wstrętnym powietrzem, lekko ciepłym od wysokiego ciśnienia”.
Przyszła kolej na otworzenie włazu. Najpierw odkręcił niewielki kran znajdujący się pośrodku klapy. Kolejna porcja powietrza uleciała zastępowana przez wodę, która zabliżała się już do twarzy. W pomieszczeniu gwałtownie malała ilość tlenu. Capes zaczął napierać co sił na dźwignie i z ulgą stwierdził, że nie zardzewiały! Jeszcze jeden wysiłek, i klapa odskoczyła w towarzystwie wielkiego bąbla powietrza.
Głębokościomierz wskazywał 82 metry co czyniło wypłynięcie na powierzchnię bardzo ryzykowne, ale alternatywy nie było. John Capes podciągnął pod właz rannych kolegów wypychając ich jednego po drugim w górę, i wreszcie jako ostatni opuścił okręt. W świetle latarki spojrzał na niknącego w głębi „Perseua”.
Ocenił że wynurza się zbyt szybko, co może spowodować chorobę kesonową z jej tragicznymi następstwami. Rozpostarł przed sobą „fartuch” aby zwolnić, ale z niejasnej przyczyny opór brezentu obrócił go głową w dół! Puścił brezent, wracając do właściwej pozycji.
„Wciąż włączona latarka oświetliła nagle druty zwisające z jakiegoś cylindrycznego obiektu. To była mina akustyczna. Mój Boże! Jakikolwiek dźwięk mógł spowodować eksplozję. Tylko Bóg wie, dlaczego to nie wybuchło. Może przykazane mi było żyć. Ból [klatki piersiowej] wzrastał i kiedy pomyślałem że już nie wytrzymam, zorientowałem się, że wystrzeliłem na powierzchnię! Morze było wzburzone. Rozglądałem się, ale nie było śladu po moich towarzyszach. Nie chciałem wierzyć, że jestem jedynym ocalałym z 60-osobowej załogi „Persuesa”, brytyjskiego okrętu podwodnego którego fatalny koniec wskazywały tylko wydobywające się na powierzchnię bąble...
...Nagle w oddali zobaczyłem białą wstęgę, huśtającą się wraz z falą. Okazało się że to klif, prawdopodobnie plaży greckiej wyspy Kefalonia [tak było]. Pomimo intensywnego bólu w klatce piersiowej zacząłem płynąc do brzegu mając nadzieję, że moi koledzy już tam podążają”.
Używając butli tlenowej w charakterze trzymanego przed sobą pływaka, przemarznięty do szpiku kości Capes wytrwale walczył o życie. Minęło jednak aż kilka godzin, zanim udało mu się dotrzeć do plaży. Padł na piasek i zemdlał.
Gdy nadszedł dzień, wciąż nieprzytomnego marynarza znalazło dwóch greckich rybaków. Przez następne osiemnaście miesięcy lokalni partyzanci ukrywali go przez Włochami i Niemcami przerzucając z miejsca na miejsce (stracił przy tym 32 kilogramy!), aż wreszcie przerzucili rybacką łodzią do Turcji. Stamtąd przedostał się do Aleksandrii, gdzie ...wznowił służbę na okrętach podwodnych.
*
W roku 1996 wrak „Perseusa” został znaleziony przez greckich płetwonurków, którzy kierowali się wskazówkami zmarłego 11 lat wcześniej Capesa. W rzeczywistości leżał on na 52 metrach: gdyby było to 82, jak pokazywał głębokościomierz, pewnie Anglik nie przeżyłby owej tragicznej nocy.
John Capes (1910-1985) – jedyny ocalały z „Persusa” - z żoną
Przez ten właśnie - wciąż otwarty - właz wydostała się z okrętu czwórka marynarzy
, ,
Ster, pod nim czaszka
Po powrocie Johna Capesa do Aleksandrii udekorowano go za jego wyczyn, ale... zaczęły krążyć pogłoski, że palacz, znany z bujnej wyobraźni zmyślił całą tę historię, ukrywając się przez ponad półtora roku przed służbą w Royal Navy. Wątpliwości zgłaszali także sami podwodniacy twierdząc, że w obawie przed skutkami ataków bombami głębinowymi, kazano dowódcom ryglować włazy ucieczkowe także od zewnątrz! Hmmm, pamiętamy jednak, że Capesowi nie udało się otworzyć klapy takiego właśnie włazu...
Pierwszy dowód na jego prawdomówność ukazał się w chwili odnalezienia wraku: mowa oczywiście o szeroko otwartym włazie, o którym mówił Capes. W roku 1997 zaś znaleziono kolejne dowody. Otóż grecki nurek Kostas Thoctarides zaryzykował wpłynięcie do wnętrza części rufowej. Dokładnie w miejscu opisanym przez Capesa zobaczył puste miejsce po torpedzie, na którym wyznaczono mu miejsca do spania. Być może i to nie wystarczyłoby niedowiarkom do uwierzenia w historię dzielnego palacza, ale... Thoctarides znalazł w tym pomieszczeniu także butelkę po rumie!
Post zmieniony (03-05-20 12:13)
|