KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 83 z 114Strony:  <=  <-  81  82  83  84  85  ->  => 
25-03-16 08:40  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

https://pl.wikipedia.org/wiki/Sonar#ASDIC, co jesli jest prawda, to ASDIC jest okresleniem brytyjskim natomiast SONAR amerykanskim. W kwestii zasiegu i kierunku dzialania, to, jesli mnie pamiec nie myli, drugowojenny ASDIC potrafil szukac tylko przed siebie i stad wynikal problem przy uzywaniu bomb glebinowych zrzucanych za okretem. Okret atakujacy musial przeplynac nad podwodnym i dopiero wtedy zrzucic bomby w miejscu, gdzie okretu podwodnego moglo juz nie byc. Bardziej doswiadczeni podwodniacy wczekiwali wlasnie momentu, kiedy sonar przestanie ich wykrywac i wykonywali zwrot, aby uniknac takiego ataku. Pozniej jez rozwiazywal ten problem, gdyz wyrzucajac pociski do przodu nie tracilo sie kontaktu z zanurzonym okretem.

--
pozdrawiam Kuba

 
25-03-16 10:49  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 05:31)

 
25-03-16 12:03  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

Niszczyciel/eskortowiec i tak musiał przepłynąć nad zanurzonym "żelazkiem" jeśli używał klasycznych b.g. na zrzutni rufowej. Jeż po części rozwiązał tę niedogodność, bo strzelał przed dziób.
Problem był chyba w możliwości ukierunkowania wiązki omiatającej niczym radar czyli wysłania pinga tam gdzie chcemy, a nie tylko przed siebie, bo z nasłuchem kierunkowym problemu nie było, o ile dobrze pamiętam.
Być może chodzi właśnie o taką wersję sonaru.
Niemniej, dzięki za wyjaśnienia :)

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 
25-03-16 12:47  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

)

Post zmieniony (13-04-20 05:31)

 
26-03-16 07:39  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

A czy będzie coś o krzyżu maltańskim, detektorze radaru lub grzechotce? :)
W jednym z wczesnych "tygrysków" było kilka ciekawych historii o tych wynalazkach i m.in. stąd wzięło się moje zainteresowanie także wojną na morzu

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 
26-03-16 14:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 05:31)

 
27-03-16 21:39  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 430


NUMER JEDEN NA CZARNEJ LIŚCIE

Dwudziestym czwartym z kolei okrętem podwodnym na którym podniesiono amerykańską banderę, był F-4. Tak naprawdę planowano go nazwać „Skate”, ale jeszcze w trakcie budowy US Navy zrezygnowała z indywidualnych imion dla okrętów podwodnych, dodając kolejny numer do litery określającej typ jednostki. I tak „Skate” – jako czwarty i ostatni okręt typu F – otrzymał nazwę F-4. O przyjęciu takiej metody musiał decydować ktoś mocno pozbawiony wyobraźni.

„Skate” w trakcie budowy. Widoczne otwory na wały śrubowe


Zbudowany w stoczni Moran Brothers of Seattlen okręt wpisano na listę floty 3 maja 1913 roku, czyli aż piętnaście miesięcy po wodowaniu! Po tylu latach trudno dojść przyczyn tak poważnego opóźnienia.

F-4
,

Cała czwórka okrętów typu F, nosząca numery od 1 do 4, została wyznaczona do wejścia w skład świeżo utworzonej 1 Grupy Okrętów Podwodnych Torpedowej Flotylli Pacyfiku. Bazą Flotylli zostało Honolulu, który to port miał po raz pierwszy zobaczyć okręty podwodne. Wszystko było ładnie poza jednym drobiazgiem: jednostki typu F miały zbyt mały zasięg, aby samodzielnie dotrzeć na Hawaje. O małym zasięgu – a tym samym bardzo ograniczonym czasie przebywania w morzu - niech świadczy fakt że na okręcie nie było ani kuchni (tylko suchy lub puszkowany prowiant) ani ubikacji (w zamian jedynie zamykane klapami specjalne pojemniki). Dla dwudziestu dwóch osób załogi brakowało także miejsca na koje, w związku z czym marynarze spali na każdym wolnym miejscu podłogi. No cóż, długi na 43,5 metra okręt nie mógł oferować żadnych wygód tak licznej załodze.

[i/]Od przodu F-4, F-2, F-3 i F-1


„Efy” były pierwszymi amerykańskimi okrętami wyposażonymi w silniki diesla, które z powodu silnych drgań były zgodnie przeklinane przez załogi. Doprowadzały one do spięć w systemie stu dwudziestu akumulatorów, kilkakrotnie będących powodem wybuchu pojedynczych baterii (!). Okręty miały trzy przedziały. Przedni zawierał wyrzutnie oraz cztery torpedy, środkowy pełnił funkcję nawigacyjną, a ostatni, oczywiście, wypełniały silniki.

Od lewej F-2, F-1 i F-4 w Honolulu


Ćwiczenia na Hawajach odbywały się codziennie, ale trwały zazwyczaj tylko od godziny dziewiątej do dwunastej. Taki rozkład dnia szalenie odpowiadał marynarzom, bo pozwalał na zjedzenie solidnego śniadania a potem lunchu w bazie, bez konieczności otwierania puszek ze znienawidzonym corned beefem, czyli peklowaną wołowiną. Jej smak i jakość stanowił zresztą powód do podejrzewania, iż biedne krowy zaszlachtowano przed bardzo wielu laty.

Każdy z tych dni wzbogacał załogi o nową wiedzę o wciąż mało znanej broni, jaką był okręt podwodny. Tak naprawdę uczono się wszystkiego na zasadzie prób i błędów.

Czternastego grudnia 1914 roku na F-4 ukończony remont związany z kolejnym wybuchem akumulatorów i okręt powrócił do pełnienia rutynowych obowiązków. Dowodził nim kapitan Alfred Louis Ede.

Kapitan Alfred Louis Ede


Dwudziestego piątego marca 1915 roku około godziny dziewiątej – czyli o zwykłej porze – F-4 wyszedł w morze wraz z siostrzanymi F-1 i F-3. Zakończenie ćwiczeń i powrót do portu wyznaczono oczywiście na „high noon” czyli samo południe. F-2 został przy kei, bo stoczniowcy wymieniali na nim kilka grożących wybuchem akumulatorów. Jakkolwiek większość załogi miała rodziny na kontynencie, to część marynarzy założyła rodziny już na Hawajach, mieszkając w skromnych ale ładnych domkach na przedmieściach Honolulu. Okręt wypłynął podobno bez jednego z marynarzy, który pomylił keje i gdy dotarł wreszcie do właściwej, F-4 już tam nie było.

Ostatnią osobą która widziała F-4 był latarnik, pełniący służbę na przylądku Barbers (Barbers Point). Na jego oczach okręt zanurzył się, a po kilku minutach mężczyzna usłyszał coś jakby podwodną eksplozję. Ponieważ nic się więcej nie działo (a niby co się jeszcze miało dziać na jego oczach?!), latarnik powrócił do swych obowiązków.

W bazie zaczęto się martwić o okręt dopiero po powrocie F-1 i F-3. Po dwóch godzinach wysłano w morze kilka niewielkich jednostek, mających odnaleźć zaginioną jednostkę. Spodziewano się że z powodu awarii silników F-4 gdzieś tam po prostu dryfuje, cierpliwie czekając na holownik. Zamiast okrętu jednak, zaledwie o dwa i pół kilometra od bazy natknięto się na wydobywające się z głębi bąble powietrza oraz plamę oleju. Niestety mapa wskazywała w tym miejscu głębokość około stu metrów, podczas gdy kadłub winien wytrzymywać zanurzenie raptem do metrów sześćdziesięciu!

W morze wyszły kolejne jednostki ratownicze, przeczesujące stalowymi linami dno. Wreszcie na jednej z nich ujrzano farbę pokrywającą F-4. Znano już więc pozycję okrętu tyle że leżał on zbyt głęboko, żeby nurkowie mogli do niego dotrzeć. W tym czasie rekord nurków US NAVY wynosił sześćdziesiąt metrów czyli tyle samo, na ile mógł bezpiecznie zejść F-4.

Pomimo zapadającego zmroku wysyłano ku leżącej na dnie jednostce sygnały dźwiękowe wytwarzane przez opuszczony do wody specjalny dzwon, ale pozostawały one bez odpowiedzi. Na brzegu zebrały sie tysiące gapiów, a wśród nich zrozpaczone rodziny marynarzy.

Prasa donosi o rozpoczęciu akcji wydobywania wraku. Tytuł artykułu „Czynione są heroiczne wysiłki dla wydobycia okrętu podwodnego. Załoga uważana jest za martwą”


Przez trzy doby holowniki próbowały otoczyć okręt stalowymi linami tak, żeby można było go zaciągnąć po dnie na płytszą wodę. Wielokrotne próby niestety nie przyniosły sukcesu i należało się wreszcie pogodzić z myślą, że po takim czasie od pójścia na dno załoga już nie żyje. Uduszona z braku tlenu, zatruta dwutlenkiem węgla, lub po prostu utopiona.

Ponieważ wyliczenia wskazywały że pełny wody okręt waży około 260 ton, należało opracować szczegółowy plan jego podniesienia. Przygotowania trwały aż pięć miesięcy, podczas których na pokładzie pancernika „Maryland” przewieziono do Pearl Harbor specjalnie zbudowane do tej akcji cztery duże pontony. Ponieważ F-4 był pierwszym utraconym amerykańskim okrętem podwodnym należało wydobyć go w całości, aby dokładnie określić przyczynę jego zatonięcia. Szefem zespołu nominowano komandora porucznika Juliusa A. Furera z Construction Corps, czyli jednostki zajmującej się sprawami technicznymi floty.

Plan zakładał przeciągnięcie pod wrakiem lin, przechodzących przez dwa boczne pontony do wind, znajdujących się na wyposażonych w silne windy szalandach. Kolejne dwa pontony miały zająć pozycje nad dziobem i rufą wraku, pod którymi także przeciągnięto kolejne stalówki. Obliczenia wykazywały, że pontony i windy bez problemu dadzą sobie radę z 260-tonowym ciężarem. Po podniesieniu okrętu na kilka metrów pod powierzchnię do akcji miał wkroczyć holownik „Navajo”.

,

Pracujący przy wydobywaniu F-4 nurkowie służyli w stoczni Marynarki w Nowym Jorku (New York Navy Yard). Wsadzono ich do specjalnego pociągu mającego absolutne pierwszeństwo na każdym odcinku szlaku i w taki sposób dowiedziono do San Francisco, gdzie zaokrętowali na „Maryland”. Tam właśnie po raz pierwszy zobaczyli cztery wielkie pontony.

Pierwszy nurek zszedł pod wodę czternastego kwietnia, meldując że w związku z niespodziewanie dobrą widocznością, jest w stanie zobaczyć leżący kilkadziesiąt metrów pod nim wrak. „Wyglądał jakby leżał na ładnej plaży”, powiedział. Nie widać było żadnych uszkodzeń kadłuba.

Nurkowie schodzili pod wodę coraz głębiej, aż wreszcie jeden z nich, Frank Crilley ustanowił nowy rekord świata, docierając do leżącego na dziewięćdziesięciu trzech metrach wraku. Po powrocie z takiej głębokości dekompresja w specjalnej komorze trwała aż dwadzieścia godzin! Crilley został także kawalerem najwyższego amerykańskiego odznaczenia wojskowego, Medalu Honoru (Congressional Medal of Honor – Medal Honoru Kongresu) za przeprowadzenie szalenie ryzykownej akcji, w wyniku której uwolnił zaplątanego przez kilka godzin w linach na dużej głębokości kolegi, Williama Loughmana. Wyciągnięto go na powierzchnię nieprzytomnego i poranionego, ale po odbyciu dekompresji w komorze nurek powrócił do zdrowia.

Przemieszczanie wraku na płytszą wodę trwało aż miesiąc, a to z powodu rwących się lin. Dwudziestego piątego maja, gdy F-4 leżał zaledwie na piętnastu metrach, nadszedł sztorm. Pospiesznie wznowiono holowanie i wreszcie nietypowy konwój znalazł się na wodach portowych.

,

Ujęcie od dziobu. Wyrwa w kadłubie spowodowana została naprężeniami spowodowanymi przez silne falowanie


Rufa F-4



Tam odkryto, że z powodu dużych przechyłów wiszącego na linach tuż pod wodą kadłuba, pękł on w części dziobowej pomiędzy wręgami 61 i 65, w wyniku czego powstała wielka dziura. Wzbudziło to obawy przełamania się kadłuba podczas dalszego holowania, co skończyłoby się zatonięciem obu części F4, i tym samym zablokowaniem wejścia do bazy! Ostrożnie położono wrak na dnie z boku kanału, po czym przystąpiono do budowy dwóch dużych i czterech mniejszych pontonów, mających dodatkowo podtrzymywać kadłub na ostatnim odcinku drogi. Dzięki temu w lipcu 1915 roku wrak wreszcie znalazł się – dnem do góry - w suchym doku. Z jego wnętrza wydobyto dwadzieścia jeden ciał, z których piętnaście znajdowało się za zamkniętymi drzwiami przedziału maszynowego. Najwyraźniej szukali tam ratunku aż do chwili, gdy wzrastające ciśnienie spowodowało zalanie całego wnętrza okrętu.

Tak rysownik wyobraził sobie ostatnie chwile zamkniętych w rufowym przedziale marynarzy. Przedział jest już częściowo zalany wodą. Po lewej ówczesny strój nurka. Nad rysunkiem okrutny dla rodzin tytuł „Powolna śmierć w zatopionym okręcie podwodnym”


Tylko cztery zidentyfikowane ciała wydano rodzinom. Pozostałe szczątki – w tym kapitana Ede - umieszczono w czterech zaplombowanych trumnach, które najpierw pochowano w San Francisco, ale w końcu przeniesiono na Arlington National Cemetery (Cmentarz Narodowy Arlington), w stanie Wirginia.

Kondukt żałobny w drodze na cmentarz w Arlington
,

Pierwszy nagrobek głosił: SIEDEMNASTU NIEZNANYCH MARYNARZY STANÓW ZJEDNOCZONYCH, OFIARY USS F-4, MARZEC 25, 1915


Ponieważ ofiary nie były wcale nieznane, w roku 2000 na wniosek weteranów z okrętów podwodnych kamień ten zastąpiono tablicą z nazwiskami całej siedemnastki



Drobiazgowo prowadzone śledztwo nie zakończyło się jednoznacznym określeniem przyczyn tragedii. Na podstawie szczegółowych oględzin wraku można było jednakże z dużą dozą prawdopodobieństwa odtworzyć przebieg wydarzeń.

Gdy okręt znajdował się na kilkunastu metrach, chlor z akumulatorów zaczął przedostawać się do środkowego przedziału. Wyglądało na to, że baterie zostały zalane oceaniczną wodą. Jak ona się tam dostała? Eksperci wysunęli dwie teorie, a żadna z nich nie była gorsza od drugiej.

Pierwsza mówiła, że poprzez skorodowane osłony akumulatorów od jakiegoś już czasu wyciekał kwas, który doprowadził do korozji, a tym samym do osłabienia blach poszycia (i być może dlatego nadżarty kwasem kadłub rozerwał się na dużej fali podczas holowania). Inni specjaliści uważali, że powodem zalania kadłuba były problemy z zaworami i powietrznymi rurociągami zbiorników balastowych. Druga teoria pozwalała także na wyjaśnienie, dlaczego zalane akumulatory zaczęły jedynie wydzielać chlor, zamiast wybuchnąć: po prostu woda zalała je tak szybko, że zabrakło czasu na wywołanie eksplozji.

Po pojawieniu się chloru na okręcie, kapitan Ede próbował wynurzyć okręt, ale silniki nie dały rady wynieść w górę przeciążonego wielu tonami wody okrętu, wyposażonego zresztą – była to nowinka w owym czasie - w dziobowe stery głębokości. Zanim marynarze pobiegli w kierunku przedziału maszynowego, a wielu z nich już nawdychało się chloru, włączono system przedmuchiwania głównych zbiorników balastowych. Było jednak za późno: woda wlewała się do okrętu szybciej, niż opróżniały się balasty. F-4 opadł wreszcie na dziewięćdziesiąt trzy metry a przypomnijmy, że gwarancja stoczniowa sięgała jedynie sześćdziesięciu! Jako pierwsze nie wytrzymały ciśnienia nity wyrzutni torpedowych, co spowodowało zalanie dwóch pierwszych przedziałów. Schroniona w rufowym przedziale piętnastka przeżyła jeszcze jakiś czas, zanim nie zalała ich wdzierająca się przez poddany nadmiernemu ciśnieniu kadłub.

Po zamknięciu dochodzenia na niepotrzebnym już nikomu wraku prowizorycznie załatano wszelkie dziury, po czym aż do roku 1940 przeholowywano go na coraz to inne keje. W końcu w jednym z zakątków bazy wykopano na dnie głęboki na kilka metrów rów, w którym zatopiono F-4. Po latach cały wrak został przykryty przez warstwę mułu. W 1958 roku ktoś w Marynarce wpadł na pomysł aby wydobyć historyczny bądź co bądź okręt i uczynić z niego muzeum, ale jak zwykle w takich przypadkach wszystko rozbiło się o kwestie finansowe. Podniesienie wraku, generalny remont i przystosowanie do zwiedzania kosztowałoby aż 40 milionów dolarów, co oczywiście stanowiło barierę nie do przejścia. Wrak nadal leży na tym samym miejscu, o czym mówi znajdująca się tuż obok tablica z napisem:

USS F-4 (SS-23)
Ten okręt podwodny zatonął na 93 metrach zaledwie 1,5 mili na południowy-zachód od Portu Honolulu 25 marca 1915. Cała 21-osobowa załoga zginęła. Wydobyty go z wielkimi trudnościami pięć miesięcy później. Śledczy sądzą że stalowe poszycie kadłuba uległo korozji z powodu wyciekającego z akumulatorów kwasu.
Tragedia F-4 została wkrótce zapomniana, przesłonięta wejściem Ameryki do I Wojny Światowej. Wrak F-4 został zaholowany do tego odległego zakątka portu, ponownie zatopiony i zapomniany. Wciąż leży tutaj w Bazie Okrętów Podwodnych, keja Sierra-13



F-4 został numerem jeden na czarnej liście zatopionych amerykańskich okrętów podwodnych. Po jego zatonięciu, pozostałą trójkę wysłano z powrotem do Kalifornii.

F-1 wraca do kraju na holu pancernika „Maryland”. Co kilka dni szalupa z pancernika dostarczała na F-1 żywność i wodę. W tle towarzyszący na wszelki wypadek holownik „Iroquis”


Tragiczny los spotkał także siostrzaną jednostkę, F-1. Siedemnastego grudnia 1917 roku wraz z F-3 okręt płynął we mgle o cztery mile od wybrzeży Kalifornii. Czyjś fatalny błąd nawigacyjny spowodował rozjechanie F-1 przez F-3. Okręt poszedł na dno wraz z dziewiętnastu marynarzami, uratowała się tylko piątka ludzi z kiosku. Z powodu głębokości (440 metrów) nie podjęto prób wydobycia wraku. F-1 był pierwszym amerykańskim okrętem podwodnym utraconym podczas Wielkiej Wojny.

Wrak F-1. Widoczna podstawa peryskopu oraz otwarty właz prowadzący do wnętrza kiosku


Dwa pozostałe okręty typu F uznano wreszcie w roku 1922 za zbytnio ulegające usterkom a przez to niebezpieczne dla załóg, w związku z czym wycofano je ze służby i sprzedano na złom.

Post zmieniony (03-05-20 11:05)

 
31-03-16 07:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 431


MONITOR

Dzisiejszą historię wypada rozpocząć od przypomnienia fragmentów Opowieści 262, „Norweskie bliźniaki”.

„Oba okręty [obrony wybrzeża] powstały w znanej stoczni Armstrong Whitworth w Newcastle on Tyne. Pierwszy na wodę zszedł w roku 1900 „Eidsvold”, a w osiem miesięcy później zwodowano także „Norge”. Do służby weszły w roku 1901.

Lata mijały, aż w roku 1912 Norwedzy uznali, że warto byłoby wzmocnić flotę kolejnymi dwoma jednostkami, będącymi nowszą wersją „Eidsvolda”. W roku 1912 zamówili je u Brytyjczyków, z góry nadając im imiona „Bjørgvin” i „Nidaros”. Były to nazwy norweskich miast, tyle że Bjørgvin obecnie nazywa się Bergen, a Nidaros to Trondheim.

Po wybuchu wojny Royal Navy przejęła prawie gotowe okręty i przemianowała je na monitory, noszące od tej chwili nazwy „Glatton” i „Gorgon”.

Na otarcie łez Londyn zapłacił Norwegom rekompensatę w wysokości 370.000 funtów”.

*

Najpierw poznajmy w skrócie losy „Gorgona”. Wojenna działalność okrętu polegała głównie na ostrzeliwaniu celów leżących na terenie Belgii: mostu oraz przede wszystkim niemieckich baterii nadbrzeżnych. Okręt przeniesiono do rezerwy we wrześniu 1919 roku, po czym Royal Navy zaproponowała Norwegom odkupienie jednostki, która przecież kiedyś miała pływać pod ich banderą. Może by się nawet Norwedzy zgodzili, ale po sprawdzeniu wymiarów ich największego doku – w Horten – okazało się że był on za wąski na przyjęcie monitora, mającego na skutek dobudowania bąbli przeciwtorpedowych niezwykle szeroki kadłub.

„Glatton”, bliźniak „Gorgona” w doku. Ogromne bąble przeciwtorpedowe stworzyły nienaturalnie szeroki kadłub
,

Ponieważ inne Marynarki także nie były zainteresowane tak wysoce specjalistyczną jednostką, użyto ją w końcu jako okręt-cel. Pomimo wielu trafień i licznych uszkodzeń kompletnie zdemolowany „Gorgon” doczekał roku 1928, kiedy to w końcu sprzedano go na złom. A co działo się z „Glattonem”?

Pod czwarty okręt tej nazwy w Royal Navy położono stępkę w maju 1913 roku, ale zwodowano dopiero ósmego sierpnia roku następnego. Aż piętnaście miesięcy zajęło przerabianie planów pod własne potrzeby. Przebudowano kotły tak, aby mogły spalać i paliwo płynne, i węgiel. Do kadłuba wstawiono także dwanaście zbiorników na olej napędowy, ale był to jedynie początek przebudowy. Z wyliczeń wychodziło wprawdzie że okręt będzie gotowy za 10-12 miesięcy, ale rzeczywistość była inna. Zdecydowano że monitor może poczekać, bo pierwszeństwo mają krążowniki „Furious” i „Courageous”, przebudowane później na lotniskowce. Prace przy „Glattonie” wznowiono dopiero we wrześniu 1917, dodając potężne bąble przeciwtorpedowe na trzech czwartych długości kadłuba. Okręt uzbrojono w dwa pojedyncze działa kalibru 234 mm (po jednym na dziobie i na rufie), a do tego doszły cztery 152 mm oraz osiem działek przeciwlotniczych. Norweskie wieże artylerii głównej musiały być wymienione na brytyjskie, aby uniknąć problemów z amunicją.

„Glatton”


Ósmego września 1918 roku załoga „Glattona” rozpoczęła intensywne ćwiczenia, które skończyły się jedenastego września. Po pięciu dniach okręt przypłynął do Dover, skąd miał wreszcie wyruszyć na wojnę. Magazyny amunicyjne były wypełnione po brzegi, a maszyna zgłosiła gotowość wypłynięcia praktycznie w każdej chwili. W jednej linii z „Glattonem” stały na kotwicy jeszcze trzy monitory: „Marshal Soult”, „General Wolfe” i „Gorgon”.

Trzynastego września o 18:15 śródokręciem „Glattona” targnęła eksplozja, w ślad za którą z miejsca powstał groźny rozmiarami i gwałtownością pożar. Na okrętem unosił się gęsty biały dym. Mieszkańcy Dover wybiegli z domów, aby oglądać niezwykłe widowisko. Tłum gapiów powiększał się z każdą minutą.

Szalejący ogień zagrażał kolejnym komorom amunicyjnym, co mogło z kolei spowodować eksplozję na stojącym bardzo blisko okręcie amunicyjnym „Gransha”.

Ponad połowa przestrzeni ładunkowej „Granshy” wypełniona była amunicją


Jako pierwszy działania podjął kapitan rezerwy William J. Pearce, dowódca holownika HMS „Lady Brassey”. W niecałe pięć minut po eksplozji jego jednostka stała już przy burcie „Glattona”.

Od lewej holowniki Royal Navy: „Lady Duncannon”, „Lady Crundall” i „Lady Brassey”


Kapitan William J. Pearce



Załoga holownika zobaczyła na pokładzie monitora przerażający obraz mnóstwa rannych i poparzonych marynarzy. Część z nich leżała twarzą w dół, inni wili się w agonii. Pożar szybko powiększał się, a to z powodu dojścia ognia do części zbiorników paliwowych. I wtedy ktoś z holownika krzyknął „Na Boga! Zalejcie magazyny amunicyjne!”.

A oto przebieg dalszych wydarzeń we wspomnieniach kapitana Pearce:

„Wstrząśnięty widzianym horrorem zdawałem sobie sprawę ze straszliwego niebezpieczeństwa. Na dziobie i rufie okrętu znajdowały się dwa magazyny amunicji i jeśli ogień do nich dotrze, miasto Dover rozpadnie się na kawałeczki. Prawie każda jednostka w porcie miała śmiercionośny ładunek amunicji, bomb głębinowych i min. Kolejna eksplozja na „Glattonie” mogłaby łatwo to wszystko zdetonować.

Z wężami w rękach wdrapaliśmy się na pokład „Glattona” ale natychmiast instynktownie cofnęliśmy się z powodu uderzenia gorąca. Nie mam pojęcia jak przedarliśmy się przez dymną zaporę na śródokręcie, gdzie uwięzionych było wielu marynarzy.

Z dymu wyłaniali się uciekający ludzie. Wokół „Glattona” zebrało się mnóstwo łodzi z innych statków, wyławiających skaczących do wody, poparzonych na ogół marynarzy. Grupa ochotników podjęła się zatopić przedni magazyn amunicyjny, lub też otworzyć zawory kingstonów w celu zatopienia statku. Niestety ta część okrętu była wypełniona gazem, który zmusił krztuszących się i kaszlących mężczyzn do odwrotu.

Wróciłem na „Lady Brassey” po więcej sprzętu przeciwpożarowego. W tejże chwili podpłynęła szalupa z komodorem portu [wice]admirałem Sir Rogerem Keyesem oraz wielu innymi oficerami [poznaliśmy już wcześniej Keyesa jako jednego z bohaterów Opowieści 300 Blokada].

Admirał wszedł na pokład „Glattona” i krzyknął do nas, żebyśmy opuścili zagrożony rejon. Zrobiliśmy tak, ale po dziesięciu minutach otrzymaliśmy rozkaz powrotu, ponieważ admirał Keyes chciał powrócić na ląd. Gdy podszedłem po raz drugi pod „Glattona”, nastąpiła przerażająca eksplozja; kawałki płonących szczątków spadały na stos amunicji przeciwlotniczej [Pearce nie wyjaśnia gdzie ta amunicja się znajdowała].

Udało się zalać przedni magazyn, ale płomienie rozszerzały się, a był przecież jeszcze magazyn tylny. Ogień był zbyt gwałtowny, aby tam dotrzeć. Admirał Keyes rozkazał wszystkim jednostkom w sąsiedztwie „Glattona” opuścić port. Wylecenie okrętu w powietrze było tylko kwestią czasu. Musieliśmy zostawić wielu biedaków, uwięzionych w przedniej części okrętu. Odchodząc, słyszałem jęki bólu. Zobaczyłem zataczającego się po pokładzie, krzyczącego niezrozumiale podoficera.

Admirał Keyes podjął bolesną decyzję zatopienia „Glattona” torpedami. Ogromny tłum gapiów stojący wzdłuż promenady był spychany przez żołnierzy w kierunku miasta, dającego większe bezpieczeństwo [w razie wybuchu pozostałej amunicji]. Niszczyciel „Myngs” ruszył powoli na pozycję. Zobaczyłem łańcuszek bąbli znaczących ślad torpedy, rozwijający się w kierunku wciąż płonącego okrętu. Instynktownie zamknąłem oczy.

Rozległ się głuchy odgłos rozrywanej stali, zawirowała woda i zaraz potem zobaczyłem jak bardzo urósł płomień nad „Glattonem”. Raniony okręt przechylił się na lewo. Masy świecącego się dymu wzleciały wysoko w powietrze, rzucając na wodę niesamowity blask. Nagle okrętem straszliwie szarpnęło. W jednej chwili zamknęła się nad nim woda. Wokół panowała ciemność i nic nie wskazywało na miejsce, w którym poświęcono dziewięćdziesiąt umęczonych dusz dla zapobieżenia większej tragedii.

Następnego ranka przy odpływie, „Glatton” ledwo wystawał nad wodą. I tak pozostawał przez osiem lat, zanim go nie podniesiono [pomyłka, w rzeczywistości stało się to dopiero w 1930 roku]. Podczas tej akcji znaleziono [szczątki] 57 ciał. Przewieziono je w jednej [dużej trumnie] do Gillingham w Kent, w pobliże morskiej bazy w Chatham i pochowano z wszelkimi wojskowymi honorami po wstrząsającej mszy żałobnej”.

Według „Timesa” znaleziono szczątki 58 marynarzy Dziennik donosi, iż pochowano je we wspólnym grobie na cmentarzu w Gillingham


Trumna w drodze na cmentarz



Tyle kapitan Pearce.

Oczywiście straty w ludziach były dużo większe: na okręcie zginęło 60 osób, a 124 odniosło rany. Dziewiętnastu spośród rannych zmarło w szpitalu, powiększając liczbę ofiar do 79.

Dla porządku dodajmy, że tak naprawdę pierwsze torpedy wystrzelił niszczyciel „Cossack” ale jedna z nich nie wybuchła, a druga trafiła w przeciwtorpedowy bąbel. Dopiero wystrzelone w to samo miejsce dwie torpedy „Mynge” zrobiły to, o czym opowiadał Pearce.

„Mynge” należał do niszczycieli typu M (na zdjęciu „Mastiff”)


Dlaczego wrak pozostawiono nietknięty aż do 1930 roku? Zadecydowały o tym pieniądze, a raczej ich brak. Ponadto wrak leżał poza torem wodnym, „był widoczny przy każdym stanie wody” (sprzeczność ze słowami kapitana) oraz nosił właściwe światła w nocy.

Na wraku postawiono maszt z zapalanym na noc światłem


Po podniesieniu wraku nie pocięto go na złom, ale jedynie przesunięto na nowe miejsce.

Prace przygotowujące do podniesienia wraku


Po latach zasypano go gruzem przy budowie terminalu samochodowego dla promów Dover – Calais.

Gdzieś pod tym parkingiem leży wrak „Glattona”


*

W trakcie rozprawy sędziowie ustalili, że wszystko zaczęło się od eksplozji w leżącym na śródokręciu magazynie pocisków 152 mm, usytuowanym bardzo nieszczęśliwie pomiędzy kotłownią i maszynownią. Ale dlaczego nastąpił wybuch? No cóż, sąd ustalił, że palacze mieli zwyczaj spiętrzania gorącego żużlu i popiołu przy ścianie dzielącej ich od komory amunicyjnej. Dopiero gdy to wszystko ostygło, szuflowano odpady do wyrzutnika popiołu.

Ściana magazyn miała grubą na 13 centymetrów izolację z korka, pokrytej dwucentymetrowymi deskami. W środku magazynu zainstalowano także urządzenie chłodnicze i dlatego trudno było przyjąć, że nastąpił samozapłon kordytu, czyli materiału wybuchowego. Przeprowadzono testy na pustej oczywiście komorze bliźniaczego „Gorgona” i wtedy okazało się, że pod wpływem wysokiej temperatury ściany graniczącej z kotłownią, korek wydzielał łatwopalne opary. Bez specjalnego przekonania ogłoszono w kwietniu 1919 roku, że „Powolne spalanie się korkowej otuliny w środkowym magazynie pocisków 152 mm na „Glattonie” doprowadziło do powstania ognia w magazynie i następnie zapalenia się kordytu, co spowodowało eksplozję”.

Gazety pisały jednakże o innej przyczynie utraty okrętu. Winą obciążono pracowników stoczni budującej oba monitory. Na „Gorgonie” odkryto jakoby duże powierzchnie pozbawione korka, który zastąpiono podczas budowy grubymi plikami... gazet! Ponadto w ścianie brakowało wielu nitów: przez niezatkane otwory do wnętrza komory mogły przedostawać się gorące opary a nawet iskry.

Na zakończenie tej smutnej historii poczytajmy o prawdziwym bohaterze tego dnia. Lekarzem na monitorze był kapitan Edward Leicester Atkinson. Po raz pierwszy ojczyzna usłyszała o nim na początku drugiej dekady wieku, kiedy to wielki podróżnik kapitan Scott zabrał go jako jednego z dwóch lekarzy wyprawy Terra Nova Expedition na Antarktydzie. W 1912 roku był przywódcą ekspedycji która znalazła ciała Scotta i dwóch jego towarzyszy, którzy zmarli wracając z bieguna.

Edward Leicester Atkinson na Antarktydzie. Rok 1911


W 1916 roku Atkinson służył na Zachodnim Froncie i walczył nad Sommą, otrzymując tam Distinguished Service Order – a tego odznaczenia nie dawano za byle co! No a potem trafił na „Glattona”.

Pierwszy wybuch pozbawił go przytomności. Gdy doszedł do siebie przebił się przez gęsty dym pod pokład, skąd wyniósł na górę dwójkę nieprzytomnych marynarzy. Kiedy niósł kolejną ofiarę, następny wybuch pozbawił go chwilowo wzroku, a w nogę wbił się kawałek metalu. Krzycząc z bólu lekarz wyrwał go, po czym ledwo sam idąc, wyniósł na pokład dwóch kolejnych nieprzytomnych ludzi. Zemdlał z wyczerpania, upływu krwi i poważnych poparzeń. Szczęśliwie natknięto się na niego i przeniesiono na szalupę. Za swój bohaterski wyczyn Atkinson otrzymał Albert Medal for Lifesaving, czyli medal za ratowanie życia.

Albert Medal for Lifesaving. Z przodu napis ZA DZIELNOŚC W RATOWANIU ŻYCIA NA MORZU. Na odwrocie podano kto (Jego Królewska Mość, oczywiście) przyznał medal, komu i za co


Zgodnie z ostatnią wolą admirała Keyesa, pochowano go przy marynarzach z „Glattona”

Post zmieniony (03-05-20 11:05)

 
31-03-16 14:10  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 05:35)

 
31-03-16 17:21  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Nie wiem, na ile potraktujesz to jak literówkę, ale należałoby napisać, że lekarz walczył nad Sommą, a nie pod. Ciężko walczyć pod korytem rzeki (choć to oczywiście nie jest niemożliwe).

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 83 z 114Strony:  <=  <-  81  82  83  84  85  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024