Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 430
NUMER JEDEN NA CZARNEJ LIŚCIE
Dwudziestym czwartym z kolei okrętem podwodnym na którym podniesiono amerykańską banderę, był F-4. Tak naprawdę planowano go nazwać „Skate”, ale jeszcze w trakcie budowy US Navy zrezygnowała z indywidualnych imion dla okrętów podwodnych, dodając kolejny numer do litery określającej typ jednostki. I tak „Skate” – jako czwarty i ostatni okręt typu F – otrzymał nazwę F-4. O przyjęciu takiej metody musiał decydować ktoś mocno pozbawiony wyobraźni.
„Skate” w trakcie budowy. Widoczne otwory na wały śrubowe
Zbudowany w stoczni Moran Brothers of Seattlen okręt wpisano na listę floty 3 maja 1913 roku, czyli aż piętnaście miesięcy po wodowaniu! Po tylu latach trudno dojść przyczyn tak poważnego opóźnienia.
F-4
,
Cała czwórka okrętów typu F, nosząca numery od 1 do 4, została wyznaczona do wejścia w skład świeżo utworzonej 1 Grupy Okrętów Podwodnych Torpedowej Flotylli Pacyfiku. Bazą Flotylli zostało Honolulu, który to port miał po raz pierwszy zobaczyć okręty podwodne. Wszystko było ładnie poza jednym drobiazgiem: jednostki typu F miały zbyt mały zasięg, aby samodzielnie dotrzeć na Hawaje. O małym zasięgu – a tym samym bardzo ograniczonym czasie przebywania w morzu - niech świadczy fakt że na okręcie nie było ani kuchni (tylko suchy lub puszkowany prowiant) ani ubikacji (w zamian jedynie zamykane klapami specjalne pojemniki). Dla dwudziestu dwóch osób załogi brakowało także miejsca na koje, w związku z czym marynarze spali na każdym wolnym miejscu podłogi. No cóż, długi na 43,5 metra okręt nie mógł oferować żadnych wygód tak licznej załodze.
[i/]Od przodu F-4, F-2, F-3 i F-1
„Efy” były pierwszymi amerykańskimi okrętami wyposażonymi w silniki diesla, które z powodu silnych drgań były zgodnie przeklinane przez załogi. Doprowadzały one do spięć w systemie stu dwudziestu akumulatorów, kilkakrotnie będących powodem wybuchu pojedynczych baterii (!). Okręty miały trzy przedziały. Przedni zawierał wyrzutnie oraz cztery torpedy, środkowy pełnił funkcję nawigacyjną, a ostatni, oczywiście, wypełniały silniki.
Od lewej F-2, F-1 i F-4 w Honolulu
Ćwiczenia na Hawajach odbywały się codziennie, ale trwały zazwyczaj tylko od godziny dziewiątej do dwunastej. Taki rozkład dnia szalenie odpowiadał marynarzom, bo pozwalał na zjedzenie solidnego śniadania a potem lunchu w bazie, bez konieczności otwierania puszek ze znienawidzonym corned beefem, czyli peklowaną wołowiną. Jej smak i jakość stanowił zresztą powód do podejrzewania, iż biedne krowy zaszlachtowano przed bardzo wielu laty.
Każdy z tych dni wzbogacał załogi o nową wiedzę o wciąż mało znanej broni, jaką był okręt podwodny. Tak naprawdę uczono się wszystkiego na zasadzie prób i błędów.
Czternastego grudnia 1914 roku na F-4 ukończony remont związany z kolejnym wybuchem akumulatorów i okręt powrócił do pełnienia rutynowych obowiązków. Dowodził nim kapitan Alfred Louis Ede.
Kapitan Alfred Louis Ede
Dwudziestego piątego marca 1915 roku około godziny dziewiątej – czyli o zwykłej porze – F-4 wyszedł w morze wraz z siostrzanymi F-1 i F-3. Zakończenie ćwiczeń i powrót do portu wyznaczono oczywiście na „high noon” czyli samo południe. F-2 został przy kei, bo stoczniowcy wymieniali na nim kilka grożących wybuchem akumulatorów. Jakkolwiek większość załogi miała rodziny na kontynencie, to część marynarzy założyła rodziny już na Hawajach, mieszkając w skromnych ale ładnych domkach na przedmieściach Honolulu. Okręt wypłynął podobno bez jednego z marynarzy, który pomylił keje i gdy dotarł wreszcie do właściwej, F-4 już tam nie było.
Ostatnią osobą która widziała F-4 był latarnik, pełniący służbę na przylądku Barbers (Barbers Point). Na jego oczach okręt zanurzył się, a po kilku minutach mężczyzna usłyszał coś jakby podwodną eksplozję. Ponieważ nic się więcej nie działo (a niby co się jeszcze miało dziać na jego oczach?!), latarnik powrócił do swych obowiązków.
W bazie zaczęto się martwić o okręt dopiero po powrocie F-1 i F-3. Po dwóch godzinach wysłano w morze kilka niewielkich jednostek, mających odnaleźć zaginioną jednostkę. Spodziewano się że z powodu awarii silników F-4 gdzieś tam po prostu dryfuje, cierpliwie czekając na holownik. Zamiast okrętu jednak, zaledwie o dwa i pół kilometra od bazy natknięto się na wydobywające się z głębi bąble powietrza oraz plamę oleju. Niestety mapa wskazywała w tym miejscu głębokość około stu metrów, podczas gdy kadłub winien wytrzymywać zanurzenie raptem do metrów sześćdziesięciu!
W morze wyszły kolejne jednostki ratownicze, przeczesujące stalowymi linami dno. Wreszcie na jednej z nich ujrzano farbę pokrywającą F-4. Znano już więc pozycję okrętu tyle że leżał on zbyt głęboko, żeby nurkowie mogli do niego dotrzeć. W tym czasie rekord nurków US NAVY wynosił sześćdziesiąt metrów czyli tyle samo, na ile mógł bezpiecznie zejść F-4.
Pomimo zapadającego zmroku wysyłano ku leżącej na dnie jednostce sygnały dźwiękowe wytwarzane przez opuszczony do wody specjalny dzwon, ale pozostawały one bez odpowiedzi. Na brzegu zebrały sie tysiące gapiów, a wśród nich zrozpaczone rodziny marynarzy.
Prasa donosi o rozpoczęciu akcji wydobywania wraku. Tytuł artykułu „Czynione są heroiczne wysiłki dla wydobycia okrętu podwodnego. Załoga uważana jest za martwą”
Przez trzy doby holowniki próbowały otoczyć okręt stalowymi linami tak, żeby można było go zaciągnąć po dnie na płytszą wodę. Wielokrotne próby niestety nie przyniosły sukcesu i należało się wreszcie pogodzić z myślą, że po takim czasie od pójścia na dno załoga już nie żyje. Uduszona z braku tlenu, zatruta dwutlenkiem węgla, lub po prostu utopiona.
Ponieważ wyliczenia wskazywały że pełny wody okręt waży około 260 ton, należało opracować szczegółowy plan jego podniesienia. Przygotowania trwały aż pięć miesięcy, podczas których na pokładzie pancernika „Maryland” przewieziono do Pearl Harbor specjalnie zbudowane do tej akcji cztery duże pontony. Ponieważ F-4 był pierwszym utraconym amerykańskim okrętem podwodnym należało wydobyć go w całości, aby dokładnie określić przyczynę jego zatonięcia. Szefem zespołu nominowano komandora porucznika Juliusa A. Furera z Construction Corps, czyli jednostki zajmującej się sprawami technicznymi floty.
Plan zakładał przeciągnięcie pod wrakiem lin, przechodzących przez dwa boczne pontony do wind, znajdujących się na wyposażonych w silne windy szalandach. Kolejne dwa pontony miały zająć pozycje nad dziobem i rufą wraku, pod którymi także przeciągnięto kolejne stalówki. Obliczenia wykazywały, że pontony i windy bez problemu dadzą sobie radę z 260-tonowym ciężarem. Po podniesieniu okrętu na kilka metrów pod powierzchnię do akcji miał wkroczyć holownik „Navajo”.
,
Pracujący przy wydobywaniu F-4 nurkowie służyli w stoczni Marynarki w Nowym Jorku (New York Navy Yard). Wsadzono ich do specjalnego pociągu mającego absolutne pierwszeństwo na każdym odcinku szlaku i w taki sposób dowiedziono do San Francisco, gdzie zaokrętowali na „Maryland”. Tam właśnie po raz pierwszy zobaczyli cztery wielkie pontony.
Pierwszy nurek zszedł pod wodę czternastego kwietnia, meldując że w związku z niespodziewanie dobrą widocznością, jest w stanie zobaczyć leżący kilkadziesiąt metrów pod nim wrak. „Wyglądał jakby leżał na ładnej plaży”, powiedział. Nie widać było żadnych uszkodzeń kadłuba.
Nurkowie schodzili pod wodę coraz głębiej, aż wreszcie jeden z nich, Frank Crilley ustanowił nowy rekord świata, docierając do leżącego na dziewięćdziesięciu trzech metrach wraku. Po powrocie z takiej głębokości dekompresja w specjalnej komorze trwała aż dwadzieścia godzin! Crilley został także kawalerem najwyższego amerykańskiego odznaczenia wojskowego, Medalu Honoru (Congressional Medal of Honor – Medal Honoru Kongresu) za przeprowadzenie szalenie ryzykownej akcji, w wyniku której uwolnił zaplątanego przez kilka godzin w linach na dużej głębokości kolegi, Williama Loughmana. Wyciągnięto go na powierzchnię nieprzytomnego i poranionego, ale po odbyciu dekompresji w komorze nurek powrócił do zdrowia.
Przemieszczanie wraku na płytszą wodę trwało aż miesiąc, a to z powodu rwących się lin. Dwudziestego piątego maja, gdy F-4 leżał zaledwie na piętnastu metrach, nadszedł sztorm. Pospiesznie wznowiono holowanie i wreszcie nietypowy konwój znalazł się na wodach portowych.
,
Ujęcie od dziobu. Wyrwa w kadłubie spowodowana została naprężeniami spowodowanymi przez silne falowanie
Rufa F-4
Tam odkryto, że z powodu dużych przechyłów wiszącego na linach tuż pod wodą kadłuba, pękł on w części dziobowej pomiędzy wręgami 61 i 65, w wyniku czego powstała wielka dziura. Wzbudziło to obawy przełamania się kadłuba podczas dalszego holowania, co skończyłoby się zatonięciem obu części F4, i tym samym zablokowaniem wejścia do bazy! Ostrożnie położono wrak na dnie z boku kanału, po czym przystąpiono do budowy dwóch dużych i czterech mniejszych pontonów, mających dodatkowo podtrzymywać kadłub na ostatnim odcinku drogi. Dzięki temu w lipcu 1915 roku wrak wreszcie znalazł się – dnem do góry - w suchym doku. Z jego wnętrza wydobyto dwadzieścia jeden ciał, z których piętnaście znajdowało się za zamkniętymi drzwiami przedziału maszynowego. Najwyraźniej szukali tam ratunku aż do chwili, gdy wzrastające ciśnienie spowodowało zalanie całego wnętrza okrętu.
Tak rysownik wyobraził sobie ostatnie chwile zamkniętych w rufowym przedziale marynarzy. Przedział jest już częściowo zalany wodą. Po lewej ówczesny strój nurka. Nad rysunkiem okrutny dla rodzin tytuł „Powolna śmierć w zatopionym okręcie podwodnym”
Tylko cztery zidentyfikowane ciała wydano rodzinom. Pozostałe szczątki – w tym kapitana Ede - umieszczono w czterech zaplombowanych trumnach, które najpierw pochowano w San Francisco, ale w końcu przeniesiono na Arlington National Cemetery (Cmentarz Narodowy Arlington), w stanie Wirginia.
Kondukt żałobny w drodze na cmentarz w Arlington
,
Pierwszy nagrobek głosił: SIEDEMNASTU NIEZNANYCH MARYNARZY STANÓW ZJEDNOCZONYCH, OFIARY USS F-4, MARZEC 25, 1915
Ponieważ ofiary nie były wcale nieznane, w roku 2000 na wniosek weteranów z okrętów podwodnych kamień ten zastąpiono tablicą z nazwiskami całej siedemnastki
Drobiazgowo prowadzone śledztwo nie zakończyło się jednoznacznym określeniem przyczyn tragedii. Na podstawie szczegółowych oględzin wraku można było jednakże z dużą dozą prawdopodobieństwa odtworzyć przebieg wydarzeń.
Gdy okręt znajdował się na kilkunastu metrach, chlor z akumulatorów zaczął przedostawać się do środkowego przedziału. Wyglądało na to, że baterie zostały zalane oceaniczną wodą. Jak ona się tam dostała? Eksperci wysunęli dwie teorie, a żadna z nich nie była gorsza od drugiej.
Pierwsza mówiła, że poprzez skorodowane osłony akumulatorów od jakiegoś już czasu wyciekał kwas, który doprowadził do korozji, a tym samym do osłabienia blach poszycia (i być może dlatego nadżarty kwasem kadłub rozerwał się na dużej fali podczas holowania). Inni specjaliści uważali, że powodem zalania kadłuba były problemy z zaworami i powietrznymi rurociągami zbiorników balastowych. Druga teoria pozwalała także na wyjaśnienie, dlaczego zalane akumulatory zaczęły jedynie wydzielać chlor, zamiast wybuchnąć: po prostu woda zalała je tak szybko, że zabrakło czasu na wywołanie eksplozji.
Po pojawieniu się chloru na okręcie, kapitan Ede próbował wynurzyć okręt, ale silniki nie dały rady wynieść w górę przeciążonego wielu tonami wody okrętu, wyposażonego zresztą – była to nowinka w owym czasie - w dziobowe stery głębokości. Zanim marynarze pobiegli w kierunku przedziału maszynowego, a wielu z nich już nawdychało się chloru, włączono system przedmuchiwania głównych zbiorników balastowych. Było jednak za późno: woda wlewała się do okrętu szybciej, niż opróżniały się balasty. F-4 opadł wreszcie na dziewięćdziesiąt trzy metry a przypomnijmy, że gwarancja stoczniowa sięgała jedynie sześćdziesięciu! Jako pierwsze nie wytrzymały ciśnienia nity wyrzutni torpedowych, co spowodowało zalanie dwóch pierwszych przedziałów. Schroniona w rufowym przedziale piętnastka przeżyła jeszcze jakiś czas, zanim nie zalała ich wdzierająca się przez poddany nadmiernemu ciśnieniu kadłub.
Po zamknięciu dochodzenia na niepotrzebnym już nikomu wraku prowizorycznie załatano wszelkie dziury, po czym aż do roku 1940 przeholowywano go na coraz to inne keje. W końcu w jednym z zakątków bazy wykopano na dnie głęboki na kilka metrów rów, w którym zatopiono F-4. Po latach cały wrak został przykryty przez warstwę mułu. W 1958 roku ktoś w Marynarce wpadł na pomysł aby wydobyć historyczny bądź co bądź okręt i uczynić z niego muzeum, ale jak zwykle w takich przypadkach wszystko rozbiło się o kwestie finansowe. Podniesienie wraku, generalny remont i przystosowanie do zwiedzania kosztowałoby aż 40 milionów dolarów, co oczywiście stanowiło barierę nie do przejścia. Wrak nadal leży na tym samym miejscu, o czym mówi znajdująca się tuż obok tablica z napisem:
USS F-4 (SS-23)
Ten okręt podwodny zatonął na 93 metrach zaledwie 1,5 mili na południowy-zachód od Portu Honolulu 25 marca 1915. Cała 21-osobowa załoga zginęła. Wydobyty go z wielkimi trudnościami pięć miesięcy później. Śledczy sądzą że stalowe poszycie kadłuba uległo korozji z powodu wyciekającego z akumulatorów kwasu.
Tragedia F-4 została wkrótce zapomniana, przesłonięta wejściem Ameryki do I Wojny Światowej. Wrak F-4 został zaholowany do tego odległego zakątka portu, ponownie zatopiony i zapomniany. Wciąż leży tutaj w Bazie Okrętów Podwodnych, keja Sierra-13
F-4 został numerem jeden na czarnej liście zatopionych amerykańskich okrętów podwodnych. Po jego zatonięciu, pozostałą trójkę wysłano z powrotem do Kalifornii.
F-1 wraca do kraju na holu pancernika „Maryland”. Co kilka dni szalupa z pancernika dostarczała na F-1 żywność i wodę. W tle towarzyszący na wszelki wypadek holownik „Iroquis”
Tragiczny los spotkał także siostrzaną jednostkę, F-1. Siedemnastego grudnia 1917 roku wraz z F-3 okręt płynął we mgle o cztery mile od wybrzeży Kalifornii. Czyjś fatalny błąd nawigacyjny spowodował rozjechanie F-1 przez F-3. Okręt poszedł na dno wraz z dziewiętnastu marynarzami, uratowała się tylko piątka ludzi z kiosku. Z powodu głębokości (440 metrów) nie podjęto prób wydobycia wraku. F-1 był pierwszym amerykańskim okrętem podwodnym utraconym podczas Wielkiej Wojny.
Wrak F-1. Widoczna podstawa peryskopu oraz otwarty właz prowadzący do wnętrza kiosku
Dwa pozostałe okręty typu F uznano wreszcie w roku 1922 za zbytnio ulegające usterkom a przez to niebezpieczne dla załóg, w związku z czym wycofano je ze służby i sprzedano na złom.
Post zmieniony (03-05-20 11:05)
|