KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 67 z 114Strony:  <=  <-  65  66  67  68  69  ->  => 
05-02-16 08:34  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:59)

 
05-02-16 08:36  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 415


DZIEWICZY REJS ŁAMACZA BLOKADY

W Ameryce trwała wojna domowa. W 1864 roku Konfederaci z południowych stanów zamówili w angielskiej stoczni William C. Miller & Company of Totheth (obecnie Totheth jest dzielnicą Liverpool) trzy bocznokołowce mające po 77 metrów długości. Żeby chociaż nieco zakamuflować kupującego, statki zamówiła specjalnie do tego celu utworzona spółka anglo-konfederacka William G. Crenshaw & Company. Angielscy udziałowcy nie przystąpili zresztą do interesu z powodu politycznych sympatii, ale z czysto handlowych powodów. Przemyt – zwłaszcza materiałów luksusowych - na Południe Stanów był wprawdzie ryzykowny, ale gdy już się udało, klękajcie narody! Dobrze pamiętano, że każdy rejs innego łamacza blokady, „Banshee”, przynosił do 700 procent zysku! Wprawdzie w listopadzie 1983 roku statek przechwycili Unioniści, ale ile w tym samym czasie innych jednostek bezpiecznie dotarło do celu, przynosząc kokosy armatorom...

Kadłuby zbudowano nie z żelaza, ale ze stali. Do tej pory używano jej jedynie w ramach eksperymentów przy budowie statków z niewielkim zanurzeniem, a pionierem była tu stocznia Laird w Birkenhead. Stalowe kadłuby okazały się jednak w owych czasach zbyt drogie i po 1865 roku zaprzestano ich produkcji. Powrócono do nich dopiero po dwudziestu latach, kiedy to udało się wreszcie wyprodukować dobrą stal za możliwą do zaakceptowania cenę.

Pierwszym z trzech łamaczy blokady była pomalowana na szaro „Lelia”, z niewielkim zanurzeniem, pozwalającym podpłynąć z kontrabandą jak najbliżej brzegu. Statek miał aż dwóch kapitanów, każdy na inny odcinek rejsu prowadzącego z Liverpoolu do Wilmington w Karolinie Północnej. Na trasie Liverpool – Bermudy na mostku płynącego pod brytyjską banderą statku miał stać Anglik Thomas Buxton Skinner. Począwszy od Bermudów żadna bandera – nawet brytyjska - i tak nie chroniłaby jednak przemytników przed okrętami Unii. Z tego właśnie powodu zaplanowano podniesienie tam barw konfederackich, a Skinnera miał zastąpić dotychczasowy pasażer, pochodzący z Wirginii komandor Arthur Sinclair.

Ciekawy to był człowiek. Miał już za sobą aż 42 lata pracy na morzu, z czego znakomita większość w charakterze oficera. Już wcześniej kilkakrotnie udało mu się przeprowadzić łamacze blokady pomiędzy wrogimi okrętami, dzięki czemu był bardzo zamożnym człowiekiem.

Arthur Sinclair


„Lelia” wypłynęła z Liverpoolu w swój dziewiczy rejs 5 stycznia 1865 roku, mając w ładowniach 700 ton węgla, żelaza i klasycznej drobnicy. I z tego właściciele chcieli wyciągnąć 700 procent zysku? No cóż, sam miód miał zostać przyjęty dopiero na Bermudach, a to w postaci cygar, rumu i najdroższych, luksusowych towarów. Wtedy pozostałoby modlić się jedynie o niezauważone przemknięcie do Wilmington, a potem już tylko liczyć zyski zyski zyski...

Załoga liczyła 49 osób, z których 20 stanowiło obsługę kotłowni i maszynowni. Nie jest znana dokładna liczba pasażerów, wiadomo jedynie o „kilkunastu”. Część z nich stanowili wysocy rangą konfederaccy oficerowie.

Krótko po wyjściu z ujścia rzeki Mersey, nisko siedzący w wodzie statek wszedł w obszar złej pogody. Gdy znalazł się na wysokości walijskiego półwyspu Great Orme, walczył z wysoką fala już przez cztery godziny. Była czternasta. Aby nie nadwerężać kół łopatkowych, kapitan Skinner zdecydował o zmniejszeniu obrotów, a dodatkowo o opuszczeniu kotwic tak, aby znajdowały się parę metrów pod wodą. Załoga dokonała tego, pomimo ogromnego ryzyka związanego z wciąż wchodzącymi na pokład falami. W miarę wyrównana walka z szalejącym morzem trwała aż do chwili, gdy wreszcie któraś z fal wyciągnęła jedną z kotwic z wody i przeciągnęła w poprzek pokładu! Podczas gdy Skinner z oficerami oceniał skalę uszkodzeń pokładu i nadburcia, kolejna ogromna fala wyrwała żelazną pokrywę włazu pokładowego. Do wnętrza statku zaczęły wlewać się wielkie ilości wody. Wchodzące na pokład fala za falą zmusiły marynarzy do odstąpienia od próby zakrycia otworu. Statek zaczął się coraz bardziej kłaść na dziób i wreszcie ster na tyle wyszedł ponad wodę, że stał się bezużyteczny.



Podjęto kolejną próbę zatkania fatalnego otworu, ale załoga była bezbronna wobec potęgi wciąż zalewających pokład fal. Morze spychało niesterowny statek z powrotem na wschód, w kierunku ujścia Mersey. Wreszcie „Lelia” znalazła się na wysokości miasteczka Prestatyn i tam kapitan Skinner rozkazał opuszczenie czterech znajdujących się w części rufowej szalup. Jak to często w takich sytuacjach bywa, na pokładzie królowały chaos i panika.

Do pierwszej szalupy wszedł między innymi „drugi” kapitan, Arthur Sinclair, ale natychmiast po zejściu na wodę wywróciła się on do góry dnem. Obsadzone trzydziestu rozbitkami druga i trzecia szalupa szczęśliwie odbiły od burty skazanego na zagładę statku. W chwili gdy zaczął on tonąć, zwodowano czwartą łódź, która jednakże również wywróciła się na fali. Kapitan Skinner przyglądał się temu, salutując, ze skrzydła mostku.

Dwie ocalały szalupy popłynęły w kierunku odległego o sześć mil latarniowca „Prince”. Szybsza z nich, z osiemnastu ludźmi, rzucona została z impetem o jego burtę, a załoga latarniowca zdołała uratować zaledwie czworo z nich. Widząc to, dwunastu mężczyzn z drugiej łodzi nie odważyło się zbliżyć do statku, skacząc do wody gdy „Prince” znajdował się od nich w odległości około dziesięciu metrów. Czterech ludzi utonęło, ale pozostała ósemka została wciągnięta na pokład.

Rankiem następnego dnia dostrzeżono z latarniowca holownik „Blazer”. Ściągnięty sygnałami statek zbliżył się i wtedy Parry, jego kapitan, dowiedział się o katastrofie. Poproszono go o przejęcie rozbitków i zawiezienie do Liverpoolu. Pogoda nie pozwoliła jednakże na stanięcie burta w burtę i w tej sytuacji Parry zdecydował popłynąć do portu, wracając stamtąd z łodzią ratowniczą na holu.

Po kilku godzinach mozolnego przebijania się przez fale stało się. Potężniejszy od innych wał wodny wywrócił łódź, wysypując jedenastu ratowników do wody. Żaden z nich nie miał na sobie kamizelki ratunkowej! Kładąc się głęboko na burty „Blazer” zawrócił ku miotanym falami mężczyznami. Pomimo wielkiego poświęcenia załogi holownika, udało się uratować jedynie czterech z nich.



Dopiero następnego dnia, gdy sztorm nieco zelżał, rozbitków z „Lelii” przewieziono z latarniowca na stały ląd.

Trzydziestego pierwszego maja, w sieci rybackiego statku „Elizabeth & Emma” zaplątały się zwłoki komandora Sinclaira. Było to około dziesięć mil od brzegu. Szyper James Wilson mówił o tym dziewiątego czerwca dziennikarzowi „Fleetwood Chronicle”:

„Jego szkielet pozostawał wciąż w całości, na szyi był nawet krawat przytrzymywany [do koszuli] złotą spinką z agatem. Kurtka była zapięta na guziki, a w kieszeni na piersi znajdował się zegarek”.

Zegarek zatrzymał się dziesięć po czwartej, na godzinie, w której „Lelia” poszła na dno. Kupiony w Liverpoolu aż za 40 funtów (!) zegarek pozwolił policji zidentyfikować szczątki. Zegarek kupiła w prezencie dla Sinclaira niejaka pani Robson, która z nim podróżowała i która także straciła życie owego dnia. Pochowano komandora we Fleetwood, a na nagrobku napisano „Świętej pamięci komandora Arthur Sinclair z Norfolk Virginia który zginął we wraku Lelia – 14 stycznia 1865”.




Sąd nie miał wiele do roboty. Stwierdzono jedynie fakt, że na żadnej z czterech szalup nie było dulek (!) co mogło się przyczynić do rozmiarów tragedii.



--

Post zmieniony (03-05-20 10:48)

 
05-02-16 14:15  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9



Howgh !

 
08-02-16 08:04  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 416

OSTATNI WIELKI SUKCES WEDDINGENA

Krążownik pancernopokładowy HMS „Hawke” zbudowano w marcu 1891 roku, ale dopiero dwa lata później wciągnięto go na listę okrętów Royal Navy. Uzbrojono go tylko w dwa działa głównej artylerii, ale za to kalibru aż 234 mm. Do tego 10 x 152 mm plus trochę lżejszych kalibrów i wreszcie 4 wyrzutnie torped. Całkiem nieźle jak na 118-metrowy okręt. Dziób zakończony był podwodnym taranem w wyniku realizacji chorego pomysłu, że przy ówczesnej artylerii będzie jeszcze można topić przeciwnika bezpośrednim uderzeniem w jego burtę.

„Hawke”


O krążowniku stało się głośno dopiero w roku 1911. 20 września tego roku przez cieśninę Solent przepływały „Hawke” oraz bliźniak „Titanica”, „Olympic”. Dowódcą tego ostatniego był nie kto inny, ale sam kapitan Edward Smith. Późniejszy dowódca „Titanica” z owej strasznej zimowej nocy...

Obie jednostki szły przeciwnym, równoległym kursem. Gdy mijały się w niewielkiej odległości, w pewnej chwili krążownik – jakby przyciągany wielkim magnesem – skręcił gwałtownie w prawo, wbijając się dziobem w prawą burtę „Olympica” blisko rufy, wybijając w niej dwie wielkie dziury nad i pod linią wodną (ostroga!).



Szczęśliwie po obu stronach nie było ofiar. Ciekawostką jest, że na „Olympicu” służył wtedy marynarz o nazwisku Violet Jessop, który pływał na całej Wielkiej Trójce. Po zejściu z „Olympica” zamustrował na „Titanica”, pamiętnej nocy uratował swe życie, a później pływał na ”Britannicu” – i także przeżył jego zagładę!

Zderzenie „Hawke” z „Olympikiem” i uszkodzenia obu jednostek. Rysownik najwyraźniej uznał że skoro „Olympic” ma cztery kominy, to dymić muszą wszystkie
, , ,
,

Uszkodzenia dziobu krążownika okazały się być bardzo poważne, podczas gdy „Olympic” bez większych kłopotów zawrócił i dotarł do Southampton. Tam wyokrętował pasażerów i opróżnił ładownie, po czym z prowizoryczną drewnianą łatą popłynął do Belfastu, gdzie wszedł na dok. Remont skończył się dopiero 29 listopada.

Prowadzone przez Royal Navy dochodzenie winą za kolizję obciążyło „Olympica” stwierdzając, iż kapitan Smith powinien przy marszu w pobliżu mniejszych jednostek uwzględniać siłę „zasysania” wielkiego kadłuba. Wyrok ten oznaczał ogromne straty finansowe, łączące się z kosztami napraw zarówno samego liniowca jak i krążownika, a ponadto statek wypadł na sześć tygodni z serwisu. Z drugiej strony bezpieczne wyjście z tak niebezpiecznej kolizji wzmocniło jedynie ogólne przekonanie o niezatapialności statku, i jego sióstr.

Nadeszła wojna, a wreszcie i fatalny 15 października 1914 roku. „Hawke” wraz z bliźniaczym krążownikiem „Theseus” patrolowały wody Morza Północnego. Pierwszym z okrętów dowodził komandor Hugh Williams.

Do „Hawke” zbliżył się krążownik „Endymion” celem przekazania poczty. Po wykonaniu tego okręt dołączył do dwójki krążowników, idących już w kierunku bazy. Wszystkie jednostki zygzakowały, ale pomimo tego około 10:50 „Hawke” dostał torpedę pomiędzy kominami. Druga o parę metrów chybiła „Theseusa”.

Wspomina jeden z palaczy „Hawke”:

„Zaraz po wybuchu widać było peryskop okrętu podwodnego, wyglądający jak kij do szczotki. Hawke miał dziurę powyżej maszynowni i zaczął się przechylać w prawo z alarmującą szybkością. Jego stalowe arkusze skręcały się i darły, powiększając olbrzymią dziurę w burcie. Próby obsadzenia dział nie powiodły się z powodu ogromnego przechyłu a poza tym było niemożliwe skierować je na zanurzony okręt. Horror zwiększył się, kiedy zapalił się zbiornik oleju napędowego, i płomienie zaczęły się gwałtownie rozszerzać. Widząc że nie ma najmniejszej szansy zrobić czegokolwiek sensownego poprzez pozostanie na czymś co było oczywistą śmiertelną pułapką, zdecydowałem się na opuszczenie [okrętu]. Zbyt pochopnie wspiąłem się po stalowej drabince na główny pokład. Wszystko to trwało krócej niż moje opowiadanie”.
I dalej:

„Taka jest jednak brytyjska dzielność i opanowanie nerwów nawet w obliczu takiej sytuacji, że zaraz po pierwszym szoku dowódca, jego zastępca i podchorąży znaleźli się na mostku wydając na zimno rozkazy, równie spokojnie wykonywane. Trębacz grał sygnał „Spokój” aż do chwili, gdy wszyscy znaleźli się na stanowiskach alarmowych. Najwyraźniej przez minutę czy dwie panowało przekonanie że nastąpiła eksplozja kotła ale szybkość, z jaką krążownik nabierał wodę i kładł się na prawo szybko to [przekonanie] obaliło”.

Inne świadectwo:

„Kapitan, jego zastępca i chorąży odważnie pozostali na mostku do samego końca i widziano ich jak znikali, gdy okręt w końcu poszedł dziobem wprost w wirujące morze”.

Relacja artylerzysty:

„Przyszedł rozkaz wodowania szalup, ale było to niemożliwe. Okręt gwałtownie kładł się na prawą burtę i zatonął po pięciu minutach. Zdążono wyrzucić za burtę tylko lewoburtowy kuter i drugą, mniejszą łódź [była to łódź nie wciągnięta jeszcze na pokład po odebraniu poczty z „Endymiona”]. Wokół pływało mnóstwo ludzi. Były trzy albo cztery puste tratwy i sporo ludzi na nie weszło. Kiedy dobraliśmy do naszej łodzi tylu [marynarzy] ile tylko się dało, powiosłowaliśmy na północny-zachód. O 15:30 zobaczyliśmy norweski parowiec Modasta, który wziął nas na pokład, a kuter na hol, po czym popłynęliśmy do Peterhead [Szkocja]. Wysoko na maszcie marynarz wypatrywał okrętu podwodnego. Spotkaliśmy trawler Ben Rinnes na który się przesiedliśmy i w końcu dotarliśmy do Aberdeen”.

Okręt poszedł na dno pociągając za sobą kapitana Williamsa, 26 oficerów i 497 marynarzy.

Nie wydaje się możliwe żeby jedna torpeda mogła zatopić stary wprawdzie, ale duży okręt, posiadający aż 192 przedziały i 98 wodoszczelnych – zamkniętych! - drzwi. A skoro tak, to eksplozja prawdopodobnie wywołała wybuch komory amunicyjnej, co przesądziło o losie krążownika.

Nauczone przypadkiem „Aboukira”, „Hogue” i „Cressy”, pozostałe dwa krążowniki nie zatrzymały się dla pojęcia rozbitków, tylko odeszły pospiesznie z zagrożonego akwenu, alarmując bazę. Następnego ranka na pozycję przypłynął niszczyciel „Swift”, który podjął z dwóch tratew siedmiu ludzi. Jeden wkrótce zmarł z obrażeń i urządzono mu morski pogrzeb.

A oto jak to wyglądało z pokładu U-9, tego samego, który niedawno zatopił w krótkim czasie trzy wymienione przed chwilą ciężkie krążowniki:

Przez peryskop widziano trzy idące w sporych odległościach od siebie krążowniki. Dowodzący U-9 kapitan Otto Weddingen rozkazał przygotować wyrzutnie. Okręt szedł pod wodą swymi marnymi kilkoma węzłami na spodziewany punkt spotkania z wrogiem. Peryskop wychodził w górą tylko na kilka sekund, po czym ponownie znikał pod powierzchnią wody. Okręty zygzakowały. W pewnej chwili U-boot podszedł zbyt blisko i musiał w trybie alarmowym zanurzyć się głębiej, aby uniknąć staranowania przez „Hawke”. Teraz okręt podwodny znalazł się w fatalnej pozycji do strzału, ponieważ krążownik ustawiony był do niego rufą. Jednak ku radości Niemców, „Hawke” rozpoczął po chwili kolejny zygzak. Okręt znalazł się w idealnej pozycji do strzału w odległości 400 metrów. I wtedy się zaczęło…



A tak to przedstawiła niemiecka propagandowa pocztówka


U-9, pogromca brytyjskich krążowników


*

Odznaczony wcześniej Krzyżem Żelaznym, po zatopieniu „Hawke” Weddingen uhonorowany został najwyższym pruskim orderem „Pour le Mérite” (Za Zasługę).

Ponieważ uznano że tak znakomity podwodniak zasługuje na lepszy okręt niż U-9, kapitan objął wkrótce dowództwo większego i nowocześniejszego U-29. I ten właśnie okręt przyniósł mu śmierć. Wprawdzie udało mu się jeszcze zatopić 4 frachtowce, ale 18 marca 1915 roku trafiła wreszcie kosa na kamień. Podczas patrolu w cieśninie Pentland Firth, oddzielającej Szkocję od Orkadów, okręt natknął się na brytyjski zespół z pancernikami „Neptune” i „Dreadnought”. Weddingen wystrzelił niecelną torpedę w kierunku pierwszego z tych okrętów, ale na jego nieszczęście peryskop U-29 został dostrzeżony z „Dreadnoughta”. Znajdujący się wobec U-29 w znakomitym położeniu pancernik przyspieszył, po czym staranował płytko zanurzonego U-boota. Przekrojony potężnym kadłubem na pół, okręt błyskawicznie zatonął z całą załogą.

U-29. Na drugim zdjęciu okręt wychodzi w swój ostatni patrol
,

Post zmieniony (03-05-20 10:47)

 
10-02-16 13:54  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 05:01)

 
11-02-16 08:08  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 417


NIEGRZECZNY KAPITAN I JEGO STATEK


Ósmego marca 1900 roku swoje siły połączyły dwie brytyjskie firmy operujące statkami pasażerskimi, Union Line i Castle Shipping Line, tworząc Union-Castle Mail Steamship Company. Słowo „mail” w nazwie oznaczało kontrakt z pocztą królewską (Royal Mail) co oznaczało stałe, pewne i niemałe wpływy.

Większość z licznych statków kursujących na linii Southampton – Cape Town miała w nazwie słowo „castle” czyli zamek. Można je było łatwo rozpoznać po kadłubach w kolorze lawendy, oraz czerwonych kominach z czarnym pasem u góry. Liczna flota pozwalała na ścisłe dotrzymywanie rozkładu polegającego na tym, że w każdy czwartek o godzinie 16:00 jednocześnie z Southampton i Cape Town wypływał statek. I jak tu nie zlecać przewozu poczty tak solidnemu armatorowi?

„Galway Castle”


Royal Mail w końcu jednak postanowiła rozszerzyć swoją działalność także na żeglugę i w roku 1911 kupiła Union-Castle Mail Steamship Company. Pozostawiono niezmienioną nazwę operatora floty, czyli Union-Castle Line.

Na krótko przed wybuchem Wielkiej Wojny większość z tych statków zostało zarekwirowanych na cele wojskowe i pospiesznie przygotowanych do wożenia wojsk, albo do służby w charakterze statków szpitalnych. W sierpniu 1914 roku transportowcem został także „Galway Castle”. Zaczął on przewozić tysiące żołnierzy z Cape Town do Lüderitz (zachodnie wybrzeże Namibii) oraz do kilku innych portów w tym rejonie. Wojska te potrzebne były do podbicia niemieckich kolonii w Afryce południowo-zachodniej i była to operacja w pełni udana. Gdy w lipcu 1915 Brytyjczycy ogłosili zwycięstwo, „Galway Castle” mógł zostać skierowany do innych zadań, ale ku miłemu zaskoczeniu armatora statek został mu zwrócony. Jak przed wojną, tak i teraz znowu woził pasażerów i pocztę pomiędzy Anglią a Afryką Południową.





Trzeciego sierpnia 1916 roku płynący w pobliżu Goodwin Sands – wypłycenia niedaleko Ramsgate - statek został zaatakowany przez bombowiec. Bomba była celna, ale pomimo uderzenia w pokład, nie eksplodowała! Kolejna „przygoda” wydarzyła się dwunastego października 1917 roku, kiedy to „Galway Castle” wszedł na piaski Orient Bank we wschodnim Londynie. Miejsce było dobrze znane pilotowi i kapitanowi i dlatego trudno zrozumieć, jak mogli wjechać na tę mieliznę, choćby i w ciemnościach. Nazwa Orient Bank (bank – piaszczysta łacha) powstała w 1907 roku, po ugrzęźnięciu tam rosyjskiego żaglowca „Orient”.

Przypłynął on aż z południowej Australii, wioząc pełnostatkowy ładunek pszenicy w workach. Załoga liczyła 21 osób. Wieczorem dwudziestego dziewiątego lipca 1907 roku statek wszedł na płyciznę, zwaną wtedy Sandy Beach (Piaszczysta Plaża). Wywołane silnym wiatrem duże fale metr po metrze przesuwały bezwładny kadłub w stronę lądu. Rankiem żaglowiec został dostrzeżony przez mieszkańców Wschodniego Londynu. Wieści rozprzestrzeniały się szybko, i wkrótce zaczęły napływać tłumy gapiów, szukających najlepszego miejsca do śledzenia rozwoju sytuacji.

„Orient” na Sandy Beach


Kapitan podjął jedyną sensowną decyzję, czyli poprosił o pomoc sztauerską firmę East London Stevedoring Company która podstawiła barki, i już trzydziestego lipca koło południa rozpoczęto wyładowywać na nie pszenicę.

Przeładunek był jednakże zbyt powolny i kapitan słusznie obawiał się, że zanim ładownie statku zostaną opróżnione, kadłub ugrzęźnie w piachu tak, że nic i nikt go już nie ruszy. Załoga zaczęła rozcinać worki i wysypywać ziarno za burtę. Gdy o wpół do dziesiątej wieczorem przerwano pracę, na barkach i w wodzie znalazło się prawie czterysta ton pszenicy.

Przybyłe kilka godzin wcześniej holowniki „Annie” i „Buffalo” podały na „Orient” liny. Było jeszcze za wcześnie aby próbować ściągnąć żaglowiec z mielizny, i dlatego wysiłki skoncentrowano na tym, żeby fale nie zniosły „Orientu” bliżej lądu, a zwłaszcza żeby zatrzymać jego powolne przemieszczanie się w kierunku pobliskich skał. Z początku dawało to dobre rezultaty, ale wszystko zostało zniweczone przez wody przypływu, którego siła wepchnęła statek głęboko w kierunku lądu. Nad ranem „Orient” przechylił się na prawą burtę i wtedy Rosjanie ostatecznie stracili nadzieję na ocalenie żaglowca.

Teraz już bez nerwowego pośpiechu przeciągnięto liny pomiędzy statkiem a plażą, żeby przy ich pomocy przetransportować na ląd jak najwięcej pszenicy. Dla przyspieszenia operacji, zaledwie w kilkanaście godzin położono tor kolejowy łączący plażę z portem.

Widoczne liny łączące „Orient” z lądem


Piętnastego sierpnia skazany na zagładę żaglowiec wraz z niewielkim resztkami ładunku został wystawiony na aukcję, którą poprowadzono wprost na plaży. Niestety o ile gapiów było aż zbyt wielu, to licytujący zupełnie nie dopisali. Pierwsza oferta wynosiła raptem 25 funtów, a ostatnia, zwycięska funtów 130.

Przez następne dni nabywca wraku wydobywał z niego co się tylko da, aż wreszcie pozostały jedynie nędzne resztki pięknego do niedawna statku, widoczne przy dobrej pogodzie podczas odpływu. Dla upamiętnienia tego wydarzenia, nazwę Sandy Beach zmieniono na Orient Bank.

Właśnie w pobliżu miejsca gdzie leżały szczątki „Orientu”, utknął teraz „Galway Castle”. Liniowiec miał jednak znacznie więcej szczęścia niż rosyjski żaglowiec i przy aktywnej pomocy dwóch holowników po pięciu dniach zszedł z mielizny.



Brezent na rufie kryje zamontowane tam działo


Przyszła wreszcie jesień roku 1918. Koniec wojny był tuż tuż. Rankiem dziesiątego października „Galway Castle” wypłynął z Plymouth, kierując się do – jakżeby inaczej – Cape Town. Do kraju wracało 398 rannych południowoafrykańskich żołnierzy. Według dokumentacji lekarskiej wszyscy byli tzw. rannymi chodzącymi, dlatego nie zaokrętowano ich na statek szpitalny. Wśród nich była jednak spora liczba wprawdzie „chodzących”, ale niewidomych od niemieckich gazów bojowych. Do tego dochodziło 346 pasażerów i 207 członków załogi. Liniowiec szedł w konwoju składającym się z szesnastu parowców i eskortowanym przez dwa krążowniki oraz kilka niszczycieli. Od samego początku tempo zwalniała bardzo duża fala.

Jakkolwiek mocno wierzący, dowodzący ”Galway Castle” kapitan W. B. Dyer nie pozostawił wszystkiego jedynie bożej opatrzności. Krótko po wyjściu w morze wydał specjalny komunikat dla pasażerów i żołnierzy, nakazując im pozostawanie w ubraniach, oraz ciągłe noszenie kamizelek ratunkowych. Nakaz ten miał obowiązywać dwadzieścia cztery godziny na dobę, aż do chwili odwołania, czyli dopiero po wyjściu ze strefy największego zagrożenia. Zarządzał alarmy szalupowe nawet po 2-3 razy na dobę, jakkolwiek z powodu sztormu, spora część pasażerów pokonanych przez chorobę morską nie mogła wziąć w nich udziału.

Dyer podchodził ze zrozumieniem do chorych pasażerów, ale nie miał litości dla osób lekceważących jego komunikat. Często wchodził – po zapukaniu, oczywiście – do pasażerskich kabin nawet w środku nocy i biada tym, którzy leżeli w łóżku bez ubrania i założonej kamizelki. Jasne że było to bardzo niewygodne, ale kapitan nie zwracał uwagi na narzekania pasażerów. Kilka dni i nocy można się dla własnego bezpieczeństwa pomęczyć, czyż nie? Gdy leżąca w łóżku, a ubrana jedynie w koszulę nocną pasażerka powiedziała że nie będzie słuchała jego poleceń, kapitan odparł szorstko: „Wracam za pięć minut. Jeśli nie będzie pani ubrana, wyciągnę panią z łóżka!”. Wściekła kobieta nie miała wyjścia jak tylko ubrać się i założyć pas.

Trzy miesiące później, gdy kapitan Dyer płynął innym już statkiem do Cape Town, podeszła do niego jedna z pasażerek. „Nie pamięta mnie pan” – powiedziała. „To mi pan zagroził wyciągnięciem z łóżka na „Galway Castle”. Myślałam wtedy że jest pan bardzo niegrzeczny, prawdopodobnie dlatego, że był pan kapitanem. Teraz wiem dobrze. Dzięki temu co pan robił, ocalił pan życie mi i innym. Uważam teraz, że jest pan najcudowniejszym człowiekiem na świecie”.

Trzydzieści sześć godzin po wypłynięciu z Southampton, o 20:30 jedenastego października konwój otrzymał rozkaz rozdzielenia się. Statki płynące na morze Śródziemne poszły bardziej na południe, natomiast „Galway Castle” popłynął na zachód wraz z eskortującym go krążownikiem pomocniczym „Ebro”.

„Ebro” w latach pokoju


„Ebro” był „pasażerem” zmobilizowanym wraz z siostrzanym „Assequibo” oraz czterema innymi statkami należącymi do Royal Mail Steam Packet Company. Royal Navy uzbroiła liniowiec w aż osiem dział 152 mm, a do tego bomby głębinowe i miny. Niejeden „zwykły” krążownik wolałby uniknąć pojedynku z tak potężnie uzbrojonym przeciwnikiem! W niedzielę dwunastego października o 7:40 obie jednostki znajdowały się około 200 mil na zachód południowy-zachód od Land’s End, najdalej wysuniętego na zachód przylądka Anglii.

Położenie Land’s End


Nagle szarpnięcie spowodowane wybuchem torpedy zwaliło na nogi wszystkich obecnych na mostku „Galway Castle”, a kapitan Dyer rozciął przy tym mocno głowę. Eksplozja zgasiła wszystkie światła unieruchamiając także radiostację. Nie miało to jednak znaczenia, ponieważ „Ebro” natychmiast zaczął wysyłać SOS.

Maszyny stanęły i po kilku minutach statek zaczął się zataczać bezradnie na fali. Kapitan zadzwonił do maszynowni, ale nikt nie podnosił słuchawki. Pijący właśnie poranną kawę w swojej kabinie starszy mechanik biegł wtedy w kierunku maszynowni, bezceremonialnie roztrącając stojących mu na drodze pasażerów. Zewsząd dobiegały krzyki kobiet i dzieci. Starszy mechanik wpadł do maszynowni tylko po to, aby stwierdzić iż na skutek eksplozji zeszła cała para, a drugi mechanik i jego ludzie nie żyją. Poziom wody w pomieszczeniu szybko się podnosił. Oficer pobiegł na mostek, żeby złożyć Dyerowi meldunek.

Kapitan zdążył ogłosić już alarm szalupowy. Podczas gdy oficerowie przygotowywali łodzie do wodowania, Dyer zszedł pod pokład, aby samemu ocenić skalę uszkodzeń. Było bardzo źle. Torpeda trafiła w prawą burtę, tuż przed kotłownią. Eksplozja złamała kil statku, w rezultacie czego część dziobowa i rufowa patrzyły ukosem do góry, niczym rozciągnięta litera „V”.



Świst uchodzącej pary łączył się w dziwny sposób ze zgrzytem rozdzierających się blach śródokręcia. Szczęśliwie wodoszczelne wręgi po obu stronach rozdartego miejsca wciąż trzymały. Kapitan wrócił na mostek i rozkazał obsadzać i opuszczać łodzie. Część z nich zatrzymała się na kilka minut na poziomie relingów, aby ułatwić wejście kobietom i dzieciom.

Ewakuacja szła z dużą trudnością. Złamany pokład utrudniał przejście pomiędzy dwoma częściami statku, w wyniku czego sporo ludzi nie mogło znaleźć się przy wyznaczonej szalupie. Część żurawików i faleni uległo uszkodzeniu podczas wybuchu torpedy. Przy mocno rozhuśtanym morzu moment dotknięcia wody przez szalupę niósł ze sobą poważne ryzyko, ale pomimo tego aż osiemnaście z dwudziestu jeden łodzi zwodowano szczęśliwie. Podczas opuszczania szalupy uderzały niebezpiecznie mocno o burtę statku i dwie z nich nie wytrzymały takich ciosów, niosąc zagładę znajdującym się w nich ludziom. Ostatnia z łodzi, uszkodzona podczas wodowania, przełamała się na pół z chwilą dotarcia do wody, wysypując do niej znajdujące się akurat tam liczne kobiety i dzieci. Unoszące się wzdłuż burty szalupy rzucane były falami na pływające szczątki, odnosząc kolejne uszkodzenia. Zamiast nieść szansę ocalenia znajdującym się w wodzie rozbitkom, te same liczne, ciskane mocą żywiołu na wszystkie strony drewniane fragmenty statku niosły im teraz śmierć. Należy jednak dodać, że oprócz osiemnastu szalup, w wodzie znajdowało się także około czterdziestu tratew, wyrzuconych za burtę przez znakomicie dowodzoną i zdyscyplinowaną załogę liniowca.

Kapitan zszedł na pokład szalupowy, gdzie starał się podnieść ludzi na duchu. Do jednej z szalup bał się wejść młody, oślepiony gazem kapitan. „Zajmij się innymi” - powiedział Dyerowi – „Jestem niewidomy i kiepsko ze mną”. „Jeśli natychmiast nie wjedziesz do łodzi, zepchnę cię wprost do morza!”, brzmiała szorstka odpowiedź.

Już po wojnie, podczas jednego z kolejnych rejsów Dyer ponownie trafił na swoim statku na pasażera uratowanego z „Galway Castle”. Kapitan rozmawiał z kimś idąc pokładem spacerowym i wtedy podszedł do niego kapitan brytyjskiej armii. Towarzyszyła mu jego matka. Oficer klepnął Dyera w ramię i powiedział „To jest kapitan Dyer! Poznałem po głosie!”, po czym całkowicie już zdrowy oficer oraz wzruszona matka serdecznie podziękowali za zdecydowanie, które uratowało życie młodemu człowiekowi.

Wracamy na „Galway Castle”.

Po złożeniu kapitanowi meldunku starszy mechanik pobiegł na pokład łodziowy, gdzie pomagał opuszczać kolejne szalupy. W pewnej chwili z powodu nagłego ruchu żurawika stracił równowagę i spadł do wody. Podpłynął do częściowo wypełnionej wodą szalupy. Wciągnął się do niej, po czym pomógł zrobić to samo kilkunastu pływającym w pobliżu rozbitkom. W łódź uderzały co chwila szczątki statku, i wreszcie po upływie godziny niektóre jej komory powietrzne uległy przebiciu. Woda wypełniła teraz szalupę prawie całkowicie. Rozbitkowie zbili się w ciasną grupkę. Zimno i wyczerpanie zabijało kolejne osoby, aż wreszcie przy życiu pozostał jedynie starszy mechanik. W pobliżu unosiły się liczne ciała, a wśród nich najbardziej wstrząsnął nim widok małego dziecka, upiornie unoszącego się góra-dół zgodnie z rytmem fali. Po ośmiu godzinach siedzenia w zimnej wodzie i to przy lodowatym wietrze, tracący co chwilę przytomność oficer został wreszcie dostrzeżony z pokładu niszczyciela „Spitfire”.

Podróżująca z trzema córkami: Margaret (9 lat), Phyllis (6 lat) i Mabel (18 miesięcy), pasażerka Winifred Murray opowiedziała reporterowi „Weekly News” o swojej tragedii. Oto tekst zamieszczony w tygodniku:

„Dwoje najmłodszych dzieci pani Murray zginęło w katastrofie i dopiero gdy ona sama znalazła się w angielskim porcie, z radością odkryła, że Margaret została cudownym sposobem uratowana.

Ruszyłam na pokład i wsadziłam dzieci do szalupy, do której były przypisane. Stwierdziłam że łódź była uszkodzona więc przeszłyśmy do kolejnej na tej samej burcie, ale tej z kolei nie dawało się opuścić. Pobiegłyśmy na drugą stronę i dostałyśmy się tam do ostatniej zwodowanej szalupy.

Moje dzieci, zwłaszcza najmłodsze ucierpiały starając się opuścić skazany na zagładę liniowiec. Kiedy opuszczano łódź, wielka fala uderzyła nią o burtę. Na wodzie kolejna popchnęła nas w kierunku śruby, która wciąż się powoli obracała.

Kontynuując z wielkim wzruszeniem pani Murray powiedziała, że nagle zobaczyła znikające pod wodą stopy najstarszej córki a obok to samo działo się z Phyllis. Pani Murray kurczowo chwyciła jedną ręką malutkie dziecko, drugą chwytając Phyllis. Zaraz potem fala wyrwała Mabel z jej objęć.

Wielkie płaty śruby błyszczały w powietrzu. Spadała z nich woda i wyglądały jak wiele morderczych noży gotowych pociąć nas na kawałki. Moja biedna mała Mabel miała rozciętą głowę. Wszyscy wypadliśmy do wody.

Pani Murray nadal trzymała jedną ręką Phyllis i tak dopłynęły do tratwy. Miała nadzieję że dziewczynka ocaleje, ale dziecko wkrótce zmarło z wyczerpania i zimna.

Kiedy niszczyciel znalazł się w polu widzenia rozbitków, byli pełni obaw że nikt ich nie dostrzeże. Po zatoczeniu kręgu okręt odwrócił się od tratwy odchodząc, ale energiczne wymachiwanie chusteczkami i marynarkami zostało w końcu na niszczycielu dostrzeżone.”

Owym niszczycielem był „Spitfire”, który zawiózł rozbitków do Liverpoolu. Na lądzie sporządzono dokładne listy ocalonych. Po podwójnym sprawdzeniu okazało się, że śmierć poniosło 112 żołnierzy i pasażerów, oraz 34 członków załogi. Przeżyło 806 osób.

„Spitfire”


„Galway Castle” zatopiony został przez U-82, dowodzony przez kapitana Heinircha Middendorffa. Kapitan przeżył wojnę, podobnie jak i jego okręt. Middendorff skończył morską karierę w roku 1920 jako komandor podporucznik.

*

„Galway Castle” opustoszał, ale pomimo fatalnego stanu wciąż nie chciał tonąć. Na statek wróciła szkieletowa załoga w nadziei doholowania go do portu. Po wysadzeniu na lądzie rozbitków, w pobliżu pojawił się ponownie „Spitfire”.

Statek przemieszczał się pomalutku, ale po trzech dniach rzucono hole, a grupka marynarzy przeszła na niszczyciel. „Galway Castle” coraz głębiej zanurzał się w wodzie, aż wreszcie znikł z oczu żegnany okrzykami HURRAY!

Był to jeden z ośmiu statków Union-Castle Line, które nie przetrwały wojny. Pozostałymi liniowcami były:

- „Alnwick Castle” – storpedowany przez U-81 21 marca 1917
- „Dover Castle” – storpedowany przez UC-67 26 maja 1917
- „Aros Castle” – storpedowany przez U-90 21 listopada 1917
- „Carlisle Castle” – storpedowany przez UB-57 14 lutego 1918
- „Glenart Castle” – storpedowany przez US-56 26 lutego 1918
- „Leasowe Castle” – storpedowany przez UB-51 27 maja 1918
- „Llandovery Castle” – storpedowany przez U-86 27 czerwca 1918. Jego historię przedstawiłem w Opowieści 47.

*

I jeszcze kilka słów o niszczycielu „Spitfire”. Niewiele brakowało, a od ponad dwóch lat leżałby na dnie jako jedna z wielu ofiar Bitwy Jutlandzkiej. W ogniu walki chciał go staranować pancernik „Nassau”, ale wykonany w ostatniej chwil zwrot doprowadził jedynie do energicznego zetknięcia się burtami. „Spitfire” zaczął nabierać wody, ale i pancernik ucierpiał: jego burta rozdarta była na długości sześciu metrów.

Lufy najcięższych dział pancernika nie dawały obniżyć się tak aby można było trafić w niszczyciel, ale podmuchy wystrzałów oddawanych z kilkunastu zaledwie metrów poczyniły znaczne szkody na pokładzie brytyjskiego okrętu. Cudem prawdziwym „Spitfire” oderwał się od potężnego przeciwnika i porozbijany powrócił do portu.

„Spitfire” po starciu z „Nassau”


Post zmieniony (03-05-20 10:52)

 
11-02-16 08:13  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

ZbiGu, no i masz... od tej pory każdą kolejna Opowieść będę tu wstawiał z kompleksem winy... jak ja to przeżyję, nie wiem :-)

 
11-02-16 12:24  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Można by pokusić się o poprawienie.
"...oraz czerwone [-ych] kominy [-ach] z czarnym pasem u góry. "
"...na żeglugę i [w] roku 1911"
Stylistycznie jest ładniej jak unika sie powtórzeń:
"...płynący w pobliżu (!) Goodwin Sands – wypłycenia w pobliżu(!)Ramsgate.."
"...firmę East London Stevedoring Company która (!) podstawiła barki, na które (!) już trzydziestego lipca..."
"...z tak potężnie uzbrojoną jednostką! (!) W niedzielę dwunastego października o 7:40 obie jednostki (!) znajdowały..."
W poprzedniej "Opowieści" tez występowały po sobie powtórzenia oraz : "Zderzenie „Hawke” z „Olympikiem”(!) ["Olympickiem"] i uszkodzenia obu jednostek. Rysownik uznał że skoro „Olympic” ma cztery kominy, to dymić muszą wszystkie" .
"Eksplozja zgasiła wszystkie światła unieruchamiając ( !) także radiostację. Nie miało to jednak znaczenia (?), ponieważ „Ebro” natychmiast zaczął wysyłać SOS." - coś chyba nie tak.
"Część żurawików i fałów...Fały ? Co to takiego ? Może faleni, mantałów.
"dowodzony przez kapitana Heinircha Middendorff." [a]

 
11-02-16 12:35  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Obstaję przy tym, że nazwę OLYMPIC odmieniamy po polsku na OLYMPIKIEM a nie OLYMPICKIEM. Tak jak nazwa moja firmy EUROAFRICA: pracuję w EUROAFRYCE, a nie w EUROAFRICI...

Post zmieniony (13-04-20 05:03)

 
11-02-16 13:40  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

;-)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 67 z 114Strony:  <=  <-  65  66  67  68  69  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024