KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 66 z 114Strony:  <=  <-  64  65  66  67  68  ->  => 
04-02-16 07:58  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:57)

 
04-02-16 08:00  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 414


CZYM SĄ KRĄŻOWNIKI?

Takie niby naiwne pytanie zadał jeden z autorów książek o okrętach wojennych. W osiemnastym i dziewiętnastym wieku nazywano „krążowniczymi” (cruizing) operacje prowadzone przez pojedyncze okręty. Pojedyncze, czyli nie wchodzące w skład jakiejś eskadry. „Cruizing” uprawiały zatem okręty rozmaitej wielkości: nie tylko fregaty, ale także znacznie mniejsze slupy czy brygi. Nazwa ta oznaczała zatem rodzaj wykonywanego zadania, a nie klasę okrętu. Zadaniem tym mogło być ściganie kaprów atakujących żeglugę handlową, zdobywanie statków przeciwnika, ale także prowadzenie wysuniętego rozpoznania.

Po powszechnym wprowadzeniu napędu parowego, nadal powszechnie używano słowa „cruizing” w stosunku do nawet bardzo różniących się okrętów mniejszych od pancernika, i wielkich parowych fregat: na ogół były to slupy i korwety. Jak dawniej, głównym wyznacznikiem było samodzielne prowadzenie operacji.

Parowe slupy i korwety były jednak znacznie większe niż ich poprzednicy, i w końcu Brytyjczycy postanowili ustanowić dla nich osobną kategorię. W 1889 najnowsza wielka parowa fregata Royal Navy, HMS „Raleigh”, została oficjalnie nazwana cruiser, czyli krążownik. Najlepszą odpowiedzią na pytanie „czym są krążowniki?” byłoby zatem „czym krążowniki nie są?”. Nie są ani niszczycielami ani pancernikami, ale mogą walczyć i z tymi i z tymi.

HMS „Raleigh”, pierwszy okręt nazwany krążownikiem


W ślad za Brytyjczykami natychmiast poszły pozostałe Marynarki i wkrótce wszędzie slupy, korwety i fregaty zaczęto nazywać krążownikami. Ich głównym zadaniem miało być przechwytywanie okrętów atakujących żeglugę handlową i nękanie żeglugi przeciwnika, dlatego też duży nacisk położono na szybkość. Maszynom w owych latach było daleko od doskonałości, a ponadto cechowało je duże zużycie węgla. Z tego powodu krążowniki musiały mieć maszty, na które można było wciągać żagle. Dzięki temu, podczas nużącego patrolowania w poszukiwaniu przeciwnika można było oszczędzać węgiel. Szybkość byłaby także zredukowana w przypadku solidnego – a tym samym ciężkiego - opancerzenia. W obliczu problemu pancerz – szybkość szukano jakiegoś złotego środka. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Rosjanie i Brytyjczycy próbowali opasywać pancerzem kadłub nieco powyżej linii wodnej, ale po wzięciu węgla, wody i amunicji, opancerzony pas znajdował się poniżej poziomu wody. Gdy zatem powołano do życia krążowniki, zdecydowano o ograniczeniu opancerzenia do lekko wypukłych stalowych pokładów chroniących maszynownię i magazyny amunicyjne. A co z pancerzem burtowym?

W roku 1871 brytyjski przemysłowiec Sir William George Armstrong uświadomił członkom Komitetu Projektowania Okrętów (Commitee on Design for Ship of War), że rosnącej efektywności pocisków nie przeciwstawi się żaden pancerz burtowy. A skoro tak, to należy go pominąć! Zamiast tego zaproponował opancerzenie dziobów – pomimo całego bezsensu, idea taranowania wciąż się miała dobrze – oraz podzielenie kadłuba na przedziały wodoszczelne. Po przeanalizowaniu słów Armstronga Komitet zgodził się z ideą przedziałów, ale zamiast pancernego dziobu zarekomendował opancerzenie całego pokładu.

William George Armstrong


W roku 1879 stocznia Armstronga w Low Walker na rzece Tyne otrzymała zamówienie z Chile na budowę kanonierki, a po trzech miesiącach na dwie siostrzane jednostki zgłosili zapotrzebowanie Chińczycy. Okręty miały po dwa ciężkie działa i opancerzony pokład nad maszynownią, kotłownią i magazynami. Jednostki nie były wprawdzie wystarczająco duże żeby mogły wypełniać zadania krążownicze, ale dostarczyły cennego doświadczenia szefowi projektantów, inżynierowi Geroge’owi Rendelowi. Wykorzystał je przy projektowaniu w latach 1880-1881 krążownika dla Chile.

Nazwany „Esmeralda” okręt – on i jego kolejne wersje – nie tylko przyniósł rozgłos i fortunę Armstrongowi, ale także udowodnił, że okręty mogą być znacznie szybsze niż do tej pory, a ponadto nie muszą mieć już zapasowego napędu żaglowego! Zarówno „Esmeralda” jak i współczesny jej HMS „Mersey” miały opancerzony cały pokład. Dodatkowo dwa działa kalibru 254 mm na okręcie dla Chile stworzyły nowy układ: duża siła ognia przy stosunkowo niewielkiej wyporności.

„Esmeralda”


Czas pokazał, że „Esmeralda” nie była jednak aż takim cudem. Zainstalowanie ciężkich dział oznaczało niską wolną burtę, a opancerzony pokład miał grubość 76 mm (trzy cale) tylko na niektórych odcinkach. Stocznia wprawdzie gwarantowała że okręt może pomieścić aż sześćset ton węgla, ale w praktyce nigdy tej wartości nie osiągnięto. Chilijczycy nie zdradzali się jednakże z tymi słabościami, a sam okręt cieszył się w morskim światku sławą doskonale uzbrojonej, znakomitej ze wszech miar jednostki.

Powiększoną wersje „Esmeraldy” kupili Włosi, nazywając okręt „Giovanni Bausan”. Teraz już każda flota chciała mieć krążowniki Elswick, nazywane tak od nowej siedziby stoczni w Elswick-on-Tyne. W przeciągu pięciu lat Japończycy kupili dwa okręty, Grecja jeden, Chiny dwa i jeszcze raz Włosi. Największym plusem Elwicków – poza ich oczywistą przewagą nad konkurencją - był fakt, że można je było budować szybko i tanio, ponieważ były znacznie lżejsze od jednostek będących na stanie Royal Navy. Stocznie brytyjskie znajdowały się u szczytu swej świetności, mając znakomitą reputację jeśli chodzi o jakość, szybkość i terminowość dostaw. Stocznia Armstronga miała ponadto własną fabrykę dział, co pozwalało redukować koszty i trzymać je pod stałą kontrolą. Jakkolwiek jej okręty nie były wystarczająco silne i duże jak na potrzeby panującej na oceanach świata Royal Navy, to jednak znajdowały chętnych nabywców wśród mniejszych Marynarek.

Jako pierwsi od zasady „pokładu ochronnego” (protective deck) odeszli w roku 1888 Francuzi, projektując „Dupuy de Lôme”. Wykorzystali przy tym najnowszy wynalazek, czyli tak zwaną stal Harveya. Warto chyba dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Był to wynalazek amerykańskiego inżyniera Haywarda Augustusa Harveya. Jego metoda produkcji pozwalała na otrzymanie stali z utwardzoną powierzchnią i z „miękką” warstwą poniżej. Ponieważ utwardzony metal jest bardziej kruchy od miękkiego, całość może pochłaniać naprężenia bez pękania, zapewniając jednocześnie odporność zewnętrznej warstwy na zużycie.

„Dupuy de Lôme”. Potężny taran był już wtedy czymś absolutnie bezsensownym


Projektant okrętu, Louis-Émile Bertin (w roku 1933 Francuzi uczcili go, nazywając jego imieniem swój najnowszy krążownik) umieścił wąski pas pancerza na całej długości linii wodnej. Pokład opancerzony stalą Harveya miał zatrzymywać pociski, które przebiłyby jego zewnętrzną warstwę. Mało tego, poniżej znajdował się kolejny - cienki tym razem – stalowy pokład, mający za zadanie zatrzymywanie ewentualnych odłamków, powstałych w wyniku uderzenia pocisku w główny pancerz. Przestrzeń pomiędzy głównym a cienkim pancerzem zwana „warstwą komórkową” (tranche cellulaire), wypełniano węglem, czyli kolejną warstwą chroniącą wnętrze przed pociskami padającymi na pokład.

Louis-Émile Berlin doczekał się wielu honorów


Bogata wyobraźnia Bertina nie miała granic. Równie pomysłowo wyglądała ochrona wodoszczelnych przedziałów. Te, w których nie znajdowały się jakieś urządzenia, wypełniono celulozą. W przypadku przebicia burty, dostająca się do środka woda powodowała gwałtowne puchnięcie celulozy, która powiększając objętość, skutecznie zatykała wybitą przez pocisk dziurę!

Ze względu na liczne pionierskie rozwiązania, „Dupuy de Lôme” budowano aż pięć lat, ale gdy wreszcie w roku 1893 pokazano go publicznie, zachwytom i podziwowi nie było końca. Marynarka francuska z miejsca zamówiła całą serię szybkich krążowników, dla których podstawą był nowatorski projekt Bertina.

Oczywiście tak jak w przypadku „Esmeraldy”, także i w tym przypadku codzienna służba ujawniła słabe strony okrętu. Przy pełnym obciążeniu wąski pas burtowego pancerza również znajdował się pod wodą, a połączenia blach kadłuba często przepuszczały wodę. Wypełnienie wielu przedziałów celulozą spowodowało konieczność rozmieszczenia znacznej części zasobni węglowych daleko od kotłowni, co oczywiście było szalenie niedogodne.

Zaczęły także powstawać krążowniki, mające pancerz tylko przy najważniejszych miejscach okrętu. W rezultacie w użyciu znalazły się dwa typy krążowników: pancerne i pancernopokładowe, czyli lżejsze. Te ostatnie dzięki mniejszej wadze pancerza mogły być uzbrojone w działa większego kalibru. Dzięki temu de facto zmieniły się one w pancerniki drugiej klasy, szybsze, częściowo opancerzone i prawie tak samo uzbrojone jak wiele mniejszych pancerników. Bardzo często były one dłuższe od współczesnych im pancerników, a to z powodu dużej przestrzeni zajętej przez wielkie kotłownie i maszyny, zapewniające znakomitą, godną krążownika szybkość.

Nowe rozdanie przypadło teraz znanej nam już stoczni Armstronga. Gdy w roku 1894 Chile sprzedało swoją „Esmeraldę” Japończykom, Anglicy rozpoczęli prace nad nową „Esmeraldą” dla chilijskiej Marynarki. W odróżnieniu od Elswicków, pancernopokładowy krążownik miał wąski pancerz na linii wodnej o grubości 15,24 cm. Na dziobie i rufie ustawiono szybkostrzelne pojedyncze działa 203 mm, wsparte przez szesnaście dział 152 mm. Ze sporą dozą przesady krążownik ogłoszono najpotężniejszym okrętem świata bazując na tym, że przez minutę mógł on wystrzelić pociski o większej wadze niż jakikolwiek pancernik. Po tej deklaracji z miejsca podniosły się liczne głosy, że po co nam pancerniki, skoro mogą być one zastąpione przez znacznie tańsze w produkcji „Esmeraldy”?

Kolejna „Esmeralda”


A tymczasem okręt wcale nie był cudem. Nadmierna waga powodowała że zalewane wodą przednie działo nie mogło strzelać nawet przy średnim stanie morza, a przy pełnym stanie załadowania jedynie 60 cm z 210 cm pancernego pasa wystawało ponad lustro wody. Podobnie jak wcześniejsze Elswicki okręty miały lekką konstrukcję, nie pozwalającą na rozwijanie dużej szybkości przy gorszej pogodzie – a przecież zaletą krążowników miała być ich imponująca szybkość! Czas pokazał także, że podczas bitwy obsługa otwartych z tyłu dział łatwo była dziesiątkowana przez odłamki.

Jeszcze zanim nowa „Esmeralda” rozpoczęła morskie próby, ciągle skłóceni z sąsiadami Chilijczycy zamówili w Anglii kolejny, potężniejszy okręt, o nazwie „O’Higgins”. Nie chodziło tu bynajmniej o uhonorowanie jakiegoś Irlandczyka, ale Bernardo O’Higgins Reiquelme, pierwszego przywódcy Chile w latach 1817-1823. Okręt uzbrojono w cztery pojedyncze działa 203 mm umieszczone na dziobie i rufie, oraz baterie dział 152 i 120 mm. Najważniejsze rejony osłaniane były pasem pancerza grubego na 13 do 18 centymetrów. „O’Higgins” prezentował się dużo bardziej okazale niż „Esmeralda” ze swymi trzema wysokimi kominami i opancerzonymi kazamatami dział 152 mm, umieszczonymi po bokach głównego pokładu. Ich załoga zabezpieczona była przed odłamkami.

„O’Higgins”


„O’Higgins” wzbudził powszechny podziw i szybko Armstrong otrzymał zamówienie z Japonii na cztery okręty tego typu. Nosiły one nazwy „Asama”, „Tokiwa”, „Idzumo” i „Iwate”. Te cztery jednostki stanowiły kręgosłup japońskiej floty podczas wojny z Rosją, a ich bojowe możliwości zrobiły bardzo wiele dla spopularyzowania krążowników. Przy ograniczonej widoczności mogły one zbliżyć się do pancerników na zasięg swej artylerii, która dzięki szybkostrzelności czyniła ogromne szkody na okrętach przeciwnika.

Tymczasem w Europie szykowała się prawdziwa rewolucja. Brytyjczycy zbudowali pancernik „Dreadnought” który nie tylko miał boczną salwę dwukrotnie cięższą niż u dotychczasowych jednostek tej klasy, ale także rozwijały szybkość większą o trzy węzły (dwadzieścia jeden zamiast osiemnastu). Przyczyną owej szybkości było zastosowanie mało jeszcze sprawdzonych w praktyce turbin Parsonsa.

Zachwycony nowym pancernikiem, pierwszy Lord Admiralicji admirał John Fisher polecił zbudowanie na bazie tego cuda pierwszego wielkiego krążownika opancerzonego, nazwanego później „Invincible”. Zamiast jednak używanych do tej pory na największych krążownikach dział kalibru 254 mm, postanowiono dać działa aż 305 mm, co pozwoliłoby na mniej więcej równą walkę z pancernikiem. Żeby jednak okręt mógł robić 25 węzłów, należało zmniejszyć jego wagę. O ile zatem „Dreadnought” miał aż pięć wież głównej artylerii, to nowy krążownik miał ich o jedną mniej. Także opancerzenie kadłuba zmniejszono do pasa grubego na 15 centymetrów. Na pytania „Jak tak lekko opancerzone okręty dadzą sobie radę z pancernikami?” Fisher odpowiadał, że „szybkość będzie je trzymała z dala od kłopotów”.

„Invincible”


Podczas bitwy nowe krążowniki miały płynąć z przodu szyku mając zadania rozpoznawcze, i przy okazji niszcząc wrogie krążowniki pancerne, a w trakcie starcia pancerników, miały dobijać uszkodzone jednostki. Nazwa „krążowniki pancerne dreadnought” nie była wygodna w użyciu i dlatego przyjęto nową, czyli krążownik liniowy (battlescruiser). O ile same okręty wyglądały szalenie efektownie, o tyle ich przydatność w boju przeciwko pancernikom okazała się raczej wątpliwa, co dobitnie wykazała pierwsza wojna światowa.

Będący zwolennikiem wielkich okrętów Fisher nie poświęcał wiele uwagi „zwykłym” krążownikom, mówiąc iż są one „zbyt słabe aby walczyć i zbyt powolne, aby uciec”. W rezultacie po wybudowaniu krążowników liniowych, Brytyjczycy skupili się na okrętach uzbrojonych tylko trochę lepiej od niszczycieli – wtedy to właśnie na krążownikach pokazały się wyrzutnie torpedowe - i nieco wolniejszych, za to na tyle dużych, żeby mogły na nim pomieścić się dowódca flotylli i jego sztab.

Zapatrzeni w Brytyjczyków Francuzi, Włosi i Amerykanie także stracili zainteresowanie mniejszymi krążownikami, stawiając na duże okręty. Jedynie Niemcy konsekwentnie kontynuowali budowę mniejszych jednostek – i wtedy Royal Navy uznała, że czas wrócić do gry. Pomimo znanej wszystkim niechęci Fishera, w 1908 roku zaczęto prace nad stworzeniem nowego typu krążownika. Pierwszy z nich ukończono pod koniec 1910 roku. Pięć okrętów typu Bristol oznaczało poważny krok do przodu. Były to jednostki większe niż dotychczasowe, i przed wszystkim mające dużo lepszą dzielność morską. Parowe turbiny pozwalały na osiągnięcie 25 węzłów, wystarczającą do celów rozpoznawczych. Zwiększenie wyporności pozwoliło z kolei na zainstalowanie opancerzonego pokładu oraz zamontowanie dwóch dział 152 i dziesięciu 102 mm.

„Bristol”


Na papierze były one wprawdzie nieco niewiele wolniejsze od niemieckich Kolbergów (25 węzłów wobec 27), ale tak naprawdę te 27 węzłów można było osiągnąć tylko w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach. Niemieckie krążowniki uzbrojone były w dwanaście dział kalibru 102 mm i brytyjskie 152-milimetrówki mogły poczynić im znaczne szkody, zanim Kolbergi podeszłyby w ogóle na odległość strzału. I tak było w kolejnych latach: Niemcy woleli mieć dużą liczbę lekkich dział, podczas gdy Wyspiarze optowali za mniejszą ilością luf, ale za to większego kalibru.

„Kolberg”


Po piątce Bristoli powstały krążowniki typu Weymouth, bardzo podobne, ale bez 102-milimetrówek, na korzyść aż ośmiu dział 152 mm! Następnym krokiem było zbudowanie w latach 1911-1912 okrętów typu Chatham, których podwyższona część kadłuba rozciągała się aż na dwie trzecie długości okrętu, co pozwoliło na zainstalowanie aż pięciu z ośmiu dział 152 mm na poziomie pokładu głównego. Ponieważ Royal Navy pływała po oceanach, okręty musiały mieć wydłużoną dziobówkę, dzięki czemu dużo lepiej od poprzedników zachowywały się nawet na dużej fali. I to było to! Nareszcie Brytyjczycy mieli krążownik, którego wytrzymałość pozwalała na oceaniczne polowanie na statki przeciwnika, a dzięki silnemu uzbrojeniu i dużej szybkości mogły także prowadzić rozpoznanie, idąc na czele floty.

Kolejnym krokiem był typ Birmingham, różniący się od poprzedników jedynie dodatkowym działem 152 mm przed nadbudówką. Dwa takie okręty zamówili Grecy, a cztery kolejne, trochę zmienione – stąd można mówić o osobnym typie Chatham - popłynęły do Australii.

Do krążowników natomiast jakoś nie mogli się przekonać Amerykanie. Najpierw brakowało im pieniędzy, a gdy już US Navy stała lepiej z finansami, myślano głównie o pancernikach i monitorach. A poza tym Amerykanie nie potrzebowali okrętów chroniących ich linie żeglugowe, bo nie były one tak rozbudowane i tak ważne, jak u Brytyjczyków.

Kiedy w końcu do admirałów zaczęły dochodzić szczegółowe informacje z Europy, zabrali się wreszcie za budowę własnych krążowników. I od razu zaczęli z wysokiego „C”. Zbudowane w latach 1899-1908 okręty typu Pennsylvania miały aż 13.680 ton, 153 metry długości oraz cztery działa 152 mm i czternaście 102 mm. Następny typ, Tennesee miał prawie 1000 ton więcej i dwie wieże z podwójnymi działami 254 mm. Ostatnimi krążownikami przeznaczonymi do atakowania żeglugi przeciwnika były zbudowane w latach 1890-1894 „Columbia” i „Minneapolis”. Ponieważ wyznaczono im przechwytywanie szybkich transatlantyckich liniowców, na dziobie ustawiono dwa, tak zwane „pościgowe”, działa 152 mm. Szeroko rozstawione mogły strzelać na wprost, a pociski z obu stron omijały podwyższony dziób. Kolejne działo, o kalibrze 203 mm stało na rufie i miało być głównym argumentem w przypadku napotkania wrogiego okrętu.

„Columbia” Przed nadbudówką dwa działa „pościgowe”


W lipcu 1895 roku „Columbia” urządziła na Atlantyku wyścig z niemieckim liniowcem „August-Viktoria” i pobiła go, płynąc przez siedem dni 18 węzłami. Niestety zarówno „Columbia” jak i „Massachussets” okazały się zbyt drogie w eksploatacji i dlatego odstawiono je, przywracając gwałtownie do służby dopiero podczas trzymiesięcznej wojny z Hiszpanią w roku 1898.

W połowie lat dziewięćdziesiątych XIX wieku Francuzi wstrzymali budowę małych krążowników. Do służby wchodziły za to liczne okręty, będące rozwinięciem „Dupuy de Lôme”. W porównaniu z krążownikami z drugiej strony Kanału La Manche były one jednak słabiej opancerzone i gorzej zachowywały się na fali. Szybkie krążowniki potrzebowały wielu kotłów, co przekładało się na liczbę kominów. Po całej serii czterokominowców w roku 1903 pokazał się wreszcie okręt z sześcioma kominami. Była to „Jeanne d’Arc”.

„Jeanne d’Arc”


A potem nastąpiła dziwna decyzja ministra Floty Camille Pelletan, który zastopował prace nad kolejnymi krążownikami. Kiedy wreszcie po dziewięciu latach jego następca zdecydował się zmienić politykę w tej mierze zamówiono dziesięć krążowników do celów rozpoznawczych, po czym w związku z wybuchem wojny projekt zamknięto.

Do tej pory ślepo zapatrzeni na Brytyjczyków Japończycy, po wojnie z Rosją zdecydowali się na budowę własnych krążowników pancernych. Opracowane w latach 1903-1904 plany dostosowane były w maksymalnym stopniu do możliwości japońskiego przemysłu: chodziło tu o jak najmniejszy udział importowanych surowców i urządzeń. Nie było wprawdzie szans na wyprodukowanie w kraju wież z ciężkimi działami, ale pancerne blachy do 18 centymetrów grubości mogły pochodzić z rodzimych hut.

Krążowniki pancerne mogły być budowane szybciej niż pancerniki, a że niedawna wojna wykazała ich przydatność, w styczniu 1905 roku położono kil pod pierwszy okręt tego typu, „Tsukuba”. Wraz z siostrzaną „Ikomą” zbudowała go stocznia w Kure. Zaczęto z impetem, ale potem prace przeciągnęły się nawet do trzech lat – brak doświadczenia dawał się we znaki.

Okręty potężnie uzbrojono. W dwóch wieżach znajdowały się cztery działa 305 mm, do czego dochodziło dwanaście 152 mm i kolejna dwunastka o kalibrze 120 mm. Japończycy byli z siebie dumni dopóki się nie okazało, że wobec wejścia do służby „Dreadnoughta”, „Invincible” i ich sióstr, oba ich okręty stały się przestarzałe już w chwili podniesienia bandery! Pomimo tego w Kure zabrano się za dwie kolejne jednostki, będące powiększona wersją „Tsukuby”. W stosunku do pierwowzoru, „Kurama” i „Ibuki” miały cztery podwójne działa 203 mm, zamiast pojedynczych kalibru 152 mm. „Ibuki” wyposażono ponadto w amerykańskie turbiny Curtissa, nadające krążownikowi prędkość 22,5 węzła.

„Ibuki”


Rosjanie także nie próżnowali. Zbudowali trzy krążowniki pancerne typu Admirał Makarow, podobne niestety do starszych konstrukcji, oraz zamówili w Anglii doskonałego „Rurika”, którego niezwykle pokręcone i ciekawe losy przedstawiłem w Opowieści 270. Był to jeden z najsilniejszych krążowników swego czasu z działami 254 i 203 mm, i osiągający 21 węzłów. W roku 1912 wystartował program budowy mniejszych krążowników: osiem zamówionych we własnych stoczniach jednostek typu Admirał Butakow, oraz w Niemczech dwa okręty typu Niewielskoj. Jak na swoje rozmiary, były one dobrze uzbrojone. Okręty Niewielskoj miały osiem dział 130 mm, a Butakowy aż piętnaście tego samego kalibru. Po sprawionym przez Japończyków laniu, trzeba było odbudowywać flotę.

Włosi również nie spali. Wprawdzie przez lata budowali kolejne wersje Elswicków, ale realizowali także własne projekty. Zbytnio przy tym nie szaleli, co prawda. Ich „krążowniki torpedowe” były według standardów Royal Navy zwykłymi kanonierkami torpedowymi. Opanowani ideą szybkich okrętów z wyrzutniami torpedowymi, Włosi wyprodukowali całą serie niezłych „esploratori” czyli zwiadowców. Budowany w latach 1909-1913 „Quarto” miał turbiny napędzające cztery śruby i osiągał 28 węzłów. Do tego dwanaście lekkich dział i dwie wyrzutnie torpedowe. Ponadto okręt mógł być łatwo zamieniony w stawiacz min, z możliwością zabrania dwustu sztuk. Dwa kolejne „esploratori” „Nino Bixio” i „Marsala” były już mniej udane, bo wolniejsze aż o trzy węzły.

„Quarto”


Włosi uparcie szli w kierunku zmniejszania wielkości krążowników. Takimi okrętami były zaledwie 1000-tonowe jednostki typu Alessandro Poerio. Budowę trzech krążowników rozpoczęto w 1913. Niby niewielkie, miały jednak uzbrojenie dwukrotnie silniejsze niż przeciętny niszczyciel tego okresu. Pomimo tego cała ta trójka, jak i następujący po niej typ Carlo Mirabello (1780 ton) były de facto znakomitymi niszczycielami, nigdy nie spełniając nadziei projektantów, iż będą mogły pełnić funkcje krążowników. Carlo Mirabello miały wprawdzie w części dziobowej działo 152 mm, ale niewiele ono znaczyło wobec faktu, że okręty tego typu przy cięższej pogodzie niemiłosiernie zataczały się na wszystkie strony. Skoro zaś nie mogły działać na sztormowym morzu, trudno je było uważać za prawdziwe krążowniki.

Tymczasem Brytyjczycy po sukcesach odniesionych przez ich krążowniki typu Bristol i Weymouth uznali, że do bezpośredniej współpracy z niszczycielami potrzebują także lżejszych krążowników. W tym czasie szybkość niszczycieli wzrosła już do 30 węzłów, czyli średnio pięć węzłów więcej od krążowników. Trzeba było coś z tym zrobić.

Wcześniejsze, duże krążowniki typu Chatham i Birmingham, miały pancerny pas na linii wodnej, mający za zadanie powstrzymać idące w kierunku maszynowni i kotłowni pociski niszczycieli o kalibrze 76 i 102 mm. Identyczne rozwiązanie przyjęto dla nowego typu krążowników, ale w znacznie ulepszonej wersji. Zwyczajowo arkusze pancerza przyśrubowywano do specjalnie wzmacnianego poszycia kadłuba, tworząc jego dodatkową warstwę, ale dla nowych okrętów opracowano nowatorską metodę. Grube na 2,5 centymetra burty od razu pokrywano podłużnym pasem ze specjalnej, wytrzymałej na rozciąganie stali o grubości 5 centymetrów. W praktyce oznaczało to mniejszą wagę kadłuba. Kolejne tony zaoszczędzono dzięki użyciu szybkoobrotowych turbin zwyczajowo używanych na niszczycielach, i pracujących na oleju napędowym. Wciąż powszechnie używany na innych jednostkach węgiel służył wprawdzie jako dodatkowa osłona przed pociskami, ale ważył więcej niż olej, a jego wydajność kaloryczna była niższa. Lekkie krążowniki opancerzone wkrótce zaczęły być znane pod nazwą „typ Arethusa”. Mogły one powstać tylko dzięki znacznemu postępowi w technologii.

„Arethusa”


Krótko przed wojną Brytyjczycy postanowili uporządkować nazewnictwo związane z krążownikami. Fakt, można było się pogubić. Krążowniki zwiadowcze, klasy 1, klasy 2, klasy 3, pancerne i pancernopokładowe – dużo tego było. Te dwa ostatnie typy nazwano po prostu krążownikami, a pozostałe określono jako lekkie krążowniki. Jeśli były jakieś wątpliwości, decydował kaliber głównej artylerii: do 152 mm to krążownik lekki, a jeśli powyżej, to krążownik. Przy okazji rozwiązano sprawę krążowników liniowych, pozbawiając je pierwszego członu nazwy. Po prostu umieszczono je poniżej pancerników, jako coś w rodzaju odrębnej klasy.

A potem przyszła Wielka Wojna i krążowniki miały wreszcie okazję wykazać na polu bitwy swoją niewątpliwą przydatność.

Post zmieniony (03-05-20 10:47)

 
04-02-16 08:28  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"A tymczasem okręt wcale nie [był] cudem..."
"...zanim Kolbergi podeszły by [podeszłyby]..."
"Kiedy wreszcie [po] dziewięciu latach jego następca..."

 
04-02-16 09:07  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Dobrze się to czyta. Nawet w tłusty, słodki czwartek.

Post zmieniony (04-02-16 11:33)

 
04-02-16 10:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (26-03-20 04:51)

 
04-02-16 18:43  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:58)

 
04-02-16 19:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Panowie, Panowie wyluzujcie, bardzo proszę.
Angielski powiedzmy, że jako tako znam znam ale też pomyślałem, że wskazane byłoby dopisanie tłumaczenia - wszak to forum w języku polskim (vide posty tłumaczone dot. zamieszczanych zdjęć Davida).
ZbiG jak sądzę - napisał swoją uwagę w tonie żartobliwym, więc nie ma o co kruszyć kopii. ;-)
Pozdrawiam,
Ryszard

 
04-02-16 19:17  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:58)

 
04-02-16 19:29  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 04:58)

 
04-02-16 22:12  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Jest OK ! ;-)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 66 z 114Strony:  <=  <-  64  65  66  67  68  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024