Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 385
KOLEJNA KSIĘŻNA, „DUCHESS OF YORK”
Na początek powtórzmy wstęp do poprzedniej Opowieści:
„Cztery siostrzane statki Canadian Pacific Steamships – armatora znanego nam z poprzedniej Opowieści – znane były jako Drunken Dutchess, czyli ...Pijane Księżne. Ta mocno niepochlebna nazwa wzięła się z kiepskiego zachowania, albo inaczej doskonałego zataczania na dużej fali. Oprócz „Duchess of Richmond” w skład tego dobranego kwartetu wchodziły także „Duchess of York”, „Duchess of Bedford” i „Dutchess of Atholl.”
Skoro znamy już losy „Duchess of Richmond”, nadszedł czas na poznanie historii „Duchess of York”.
Statek zwodowano we wrześniu 1928 roku, a wprowadzono do służby w marcu następnego roku. Podobnie jak pozostałe trzy jednostki z tej serii, także i on obsługiwał linię z Liverpoolu do Kanady, zawijając po drodze do szkockiego Greenock i irlandzkiego Belfastu.
,
„Dutchess of York” poszła w ślady sióstr również dwanaście lat później, zamieniając się tak jak one, w Transportowiec Jego Królewskiej Mości. Pierwsze zadania wiązały się z przywożeniem na Wyspy kanadyjskich żołnierzy. Powrotny „ładunek” stanowili mający przejść w Kanadzie szkolenie ludzie z RAFu, oraz niemieccy jeńcy, których lepiej było nie mieć na terenie Wielkiej Brytanii, także ze względu na kłopoty aprowizacyjne.
Po trzech rejsach Liverpool – Kanada, transportowiec wypłynął pierwszego czerwca 1940 roku do norweskiego fiordu Ana, skąd ewakuował 4000 brytyjskich żołnierzy oraz norweskich cywilów. Kolejnym zadaniem było zawiezienie do Brestu oddziałów Legii Cudzoziemskiej, a zaraz stamtąd przejście do St. Nazaire, celem zabrania 5000 brytyjskich żołnierzy oraz pielęgniarek. Okrętowanie przerywały regularnie ciężkie ataki niemieckich bombowców, ale szczęście dopisywało „Księżnej”.
Dwudziestego pierwszego czerwca statek zabrał do Kanady 3000 niemieckich jeńców. Oto wspomnienia jednego z nich, Fritza Skeriesa:
„W lipcu lub sierpniu [wiemy już, że był to czerwiec] przewieziono nas do Liverpoolu celem zaokrętowania na „Dutchess of York”, pasażerskiego statku Cunard Line [oczywiście Canadian Pacific Company]. Był to pierwszy transport niemieckich jeńców wojennych z Anglii do Kanady [nie jest to prawda]. Umieszczono nas w kabinach pierwszej klasy [tylko oficerów, oczywiście] i jedliśmy posiłki w mesie oficerskiej. Jednym z nas był internowany cywil, kapitan liniowców „Bremen” czy „Hanseatic”. Znał kapitana „Duchess of York”. Być może było to powodem doskonałego traktowania. Kapitan zaprosił nas do oficerskiej mesy na kolację i powiedział, że jesteśmy gośćmi jego i króla Anglii.
Podczas podróży było sporo niepokojących incydentów: jakoś tak powstał pomysł przejęcia statku i popłynięcia do Niemiec, lub gdzieś indziej. Było wystarczająco wielu jeńców z U-bootów, żeby poprowadzić statek, ale nigdy się to nie stało. Kapitan „Duchess of York” musiał o tym słyszeć. Przemówił do nas gdy byliśmy w jadalni i zwrócił uwagę że statek jest częścią konwoju, i że wkoło są brytyjskie okręty. I tak to się skończyło.
Kilka dni później byliśmy wszyscy na pokładzie, gdy nagle otrzymaliśmy rozkaz zejścia do swych kwater. Naszymi strażnikami byli Polacy. Jeden z ich oficerów rozkazał wystrzelić, abyśmy szybciej się ruszali. Strażnik chciał wystrzelić w powietrze, ale oficer rozkazał mu strzelić w jeńców, chwycił karabin i pchnął w dół w momencie strzału, zabijając jednego z naszych. Został pochowany w morzu. Załoga statku aresztowała polskiego oficera i kiedy przypłynęliśmy do Halifaxu, przekazała go kanadyjskim władzom. Nie wiem co było dalej.”
Po tym dramatycznym rejsie odbył się kolejny do Kanady, tym razem z 1100 ewakuowanych z Wielkiej Brytanii dzieci, po czym znowu na pokład weszli niemieccy jeńcy. Jednym z nich był niemiecki as myśliwski Franz von Werra, którego wojenne przygody byłyby niezłym tematem bardzo emocjonującego filmu. Ponieważ jednak nie o nim jest ta Opowieść, wspomnimy jedynie pokrótce jego wyczyny – te nie związane z powietrznymi walkami. Po zestrzeleniu nad Anglią piątego września 1940 roku pilot dostał się do obozu jenieckiego, skąd natychmiast uciekł przeskakując przez płot. Został ujęty, ale podczas kolejnej nocy uciekł powtórnie w ten sam sposób. Dwa dni później siedział już w karcerze. W grudniu, podczas pobytu w kolejnym obozie, uciekł z czwórką kolegów kopanym przez miesiąc tunelem. Von Werra przedstawiając się jako holenderski pilot zamierzał dostać się na lotnisko w Hucknall, aby tam porwać samolot. Tam go też aresztowano. Co go zdradziło? Perfekcyjny angielski, który tubylcom jakoś nie pasował do cudzoziemca! W końcu pilot trafił na pokład „Duchess of York”.
Podczas podróży do obozu w Kanadzie von Verra wyskoczył z pociągu, a następnie autostopem dojechał do neutralnych Stanów Zjednoczonych, gdzie zgłosił się w nowojorskim niemieckim konsulacie. Pomimo przeszkód czynionych ze strony Brytyjczyków, dyplomaci pomogli mu przedostać się do Meksyku, skąd poprzez Peru, Brazylię i Włochy powrócił osiemnastego kwietnia w pełni chwały do Niemiec. Zginął śmiercią lotnika 25 października 1941 roku.
Wracamy na „Duchess of York”, której kolejnym zadaniem było popłynięcia wokół Afryki do Suezu, gdzie na statek weszli żołnierze, mający wzmocnić garnizon w Singapurze.
Proszący się o solidny remont statek nie miał chwili odpoczynku. Po powrocie z Azji „Księżna” odbyła dwa rejsy z Liverpoolu do Indii, a potem sześć następujących bezpośrednio po sobie podróży do Afryki Północnej, domagającej się wciąż świeżych oddziałów oraz zaopatrzenia. I kolejne rejsy, a każdy z nich mógł być przecież ostatnim.
Siódmego lipca 1943 roku „Dutchess of York” wypłynęła z Greenock wraz krążownikiem pomocniczym „California”, mając Freetown za port przeznaczenia. Obie jednostki wiozły do Afryki grupę wojskowego personelu, a w zamian miały stamtąd zabrać czarnych żołnierzy i przewieźć ich na Środkowy Wschód oraz do Birmy.
„California” jako krążownik pomocniczy, z doskonale widocznymi lufami dziobowych dział
Następnego ranka dołączył do nich statek amunicyjny „Port Fairy”, mający odbyć rejs via Freetown i Kanał Panamski do Australii i Nowej Zelandii. Trzy jednostki otrzymały eskortę niszczyciela „Douglas” i fregaty „Moyola”, do których dziewiątego lipca dołączył kanadyjski niszczyciel „Iroquis”. Dwa dni później osłonę konwoju wzmocniła przybyła z Gibraltaru fregata „Swale”.
Jedenastego lipca o godzinie dwudziestej, gdy konwój znajdował się o 300 mil od hiszpańskiego portu Vigo, dostrzeżony został przez niemiecki bombowiec dalekiego zasięgu Fw 200 Condor, mający bazę w Merignac koło Bordeaux. Niemcy nie zaatakowali samotnie konwoju, prosząc o wsparcie. Przybyło ono po kilkudziesięciu minutach w postaci dwóch następnych Condorów. Z powodu silnego ognia eskorty, samoloty zaczęły zrzucać bomby z wysokości aż 4600 metrów. Zazwyczaj takie bombardowanie najwięcej szkodziło jedynie rybom, ale tym razem lotnikom szczęście dopisało.
Jako pierwsza, została zaatakowana „California”. Bomba wybuchła tuż przy niej, powodując uszkodzenie burty, a w rezultacie napływ wody do kadłuba. Kolejne dwie bomby trafiły bezpośrednio w cel, wywołując silne pożary. Pasażerowie zeszli do szalup, podczas gdy załoga próbowała gasić ogień, poddając się żywiołowi dopiero po kilku godzinach.
Następnym celem po „Californii” stała się „Księżna”. O 21:11 jeden z samolotów zrzucił na „Duchess of York” cztery bomby i dwie z nich trafiły w cel! Wybuchły one dokładnie pomiędzy kominami po lewej i po prawej burcie, z miejsca wzniecając pożary, których nie było szans opanować. Ogłoszono alarm szalupowy. Doprawdy owego wieczora niemieccy piloci przeszli samych siebie! I szczęście wielkie, że kolejne dwie bomby nie trafiły w wypchanego po brzegi amunicją „Port Fairy”, wybuchając w bezpiecznej odległości.
Eskorta natychmiast przystąpiła do akcji ratowniczej. Sześciuset dwudziestu ośmiu rozbitków z „Duchess” podjął na pokład „Iroquis”, który natychmiast zmienił kurs na bazę w Davonport, Anglia. Śmierć poniosło dwudziestu siedmiu ludzi (niektóre źródła mówią o jedenastu). Na „Californii” zginęło czterdzieści sześć osób.
Statki płonęły przez całą noc. Nad ranem, obawiając się że dym może ściągnąć na miejsce U-booty, posłały je na dno torpedy z „Douglasa”.
„Douglas” dokończył dzieła Condorów
**
Jeszcze kilka słów o „Port Fairy”. Statek dostał rozkaz popłynięcia do Casablanki w eskorcie „Swale”. Następnego popołudnia fregata wyratowała ośmiu rozbitków z amerykańskiej Cataliny, a zaraz potem nadleciały Condory, mające za zadanie zatopić transportowiec. W pobliżu pojawiły się wprawdzie dwie Cataliny, ale Niemcy byli zbyt zdeterminowani, aby zrezygnować z ataku. Jedna z bomb w końcu trafiła „Port Fairy”, wzniecając pożar. Statek utracił sterowność. Szczęśliwie Cataliny odgoniły w końcu Niemców seriami z broni maszynowej, uszkadzając przy okazji jednego z napastników. Kilka minut po dwudziestej drugiej do płonącego statku odważnie podeszła fregata, pomagając gasić pożary. Na wszelki wypadek na pokład „Swale” przeszło ośmiu pasażerów „Port Fairy” oraz sześćdziesięciu czterech rozbitków z obu zatopionych jednostek. Skoro jednak fregata stała przy burcie statku aż do ugaszenia pożaru o czwartej nad ranem, przejście tych ludzi na okręt mogło jedynie bardzo symbolicznie poprawić ich sytuację... Obie jednostki bezpiecznie w końcu pokonały 500 mil dzielące je od Casablanki, mimo że „Port Fairy” całą drogę musiał sterować silnikami.
„Port Fairy” i jego dzielna eskorta, fregata „Swale”
,
Udane ataki Condorów spowodowały natychmiastową reakcję Admiralicji, która pospiesznie zmieniła trasę konwojów na znacznie bardziej wysuniętą na zachód. Oznaczało to operowanie bombowców na granicy ich zasięgu, co natychmiast dało pozytywne efekty.
**
Warto też chyba opowiedzieć historię powrotnego rejsu „Iroquisa” z rozbitkami na pokładzie. Oprócz uratowanych z „Duchess of York”, na okręcie znalazł się także oficer z U-506, zatopionego siódmego lipca przez bomby głębinowe zrzucone z Liberatora. Na krótko przed zawinięciem do Davenport, dowódca „Iroquis”, komandor Holms rozkazał uprać i wyprasować mundur oficera, aby nie poniżać go oddaniem w ręce żandarmów w brudnym i pomiętym uniformie. Gdy mundur wrócił do Niemca, ten zauważył z rozbawieniem zniknięcie z prawej strony marynarki skrzydlatej „gapy”. No cóż, ktoś zechciał mieć unikalną wojenną pamiątkę...
Holms zapałał świętym oburzeniem wobec tak oczywistego naruszenia Konwencji Genewskiej, po czym ogłosił, że jeśli „gapa” nie znajdzie się do ósmej rano, nikt z załogi nie zejdzie na ląd podczas całego postoju w Davenport! Ultimatum dowódcy spowodowało ogromne wzburzenie wśród załogi, w rezultacie czego po okręcie zaczęła krążyć odezwa do nieznanego złodzieja: „Jeśli masz odznakę, to ją zatrzymaj. Do diabła z Holmsem”. No i rzeczywiście, „gapa” przepadła na zawsze.
Zgodnie z groźbami, podczas całego postoju w Davenport nikt nie dostał przepustki. W rezultacie gdy ogłoszono wyjście w morze dziewiętnastego lipca, wszyscy marynarze od mata w dół odmówili pełnienia obowiązków (!). Sytuacja ta tak zszokowała komandora Holmsa, że musiano go zawieźć do szpitala po ataku serca. Mianowany tymczasowym dowódcą pierwszy oficer namówił w końcu załogę do podjęcia obowiązków. Wraz z kanadyjskim niszczycielem „Athabascan” i naszym „Orkanem”, okręt wypłynął tejże nocy na patrol po Biskaju.
Admiralicja nie miała oczywiście zamiaru puścić buntu w niepamięć. Gdy po zakończeniu patrolu „Iroquis” zawinął do Scapa Flow, zaczęło się. Zebranych na rufie marynarzy od mata w dół niezwykle mocno obsztorcował jakiś kontradmirał, który przeszedł następnie do reszty czekającej na dziobie załogi, gdzie powtórzył swą pełną oburzenia perorę. Ponieważ jednak nie udało się ustalić nazwisk prowodyrów, ukarano wszystkich. Karą było skierowanie okrętu z niezmienioną załogą na sześciomiesięczne eskortowanie konwojów do Murmańska.
„Iroquis”
--
Post zmieniony (02-05-20 14:11)
|