KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 40 z 114Strony:  <=  <-  38  39  40  41  42  ->  => 
09-10-15 08:26  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

To ja się starzeję, bo nie wyłapałem :)
Może to też oznaczać wzniesienie się Autora na wyżyny bezomyłkowości :D

--
...to ja idę sklejać pierogi :)

 
09-10-15 17:45  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:52)

 
12-10-15 08:10  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 382

„NIEMIECKO-BRYTYJSKI” LOTNISKOWIEC


Wszystko zaczęło się od zwodowania w Bremen w marcu 1939 roku chłodniowca „Hannover”, 5537 GRT. Statek w barwach Nordeutscher Lloyd miał przywozić banany z Karaibów, ale dużo ich nie przywiózł. Trzeciego września, aby uniknąć przejęcia jednostki przez Royal Navy, dowodzony przez kapitana Wahnschaffa statek schronił się w Curaçao na Holenderskich Antylach. W połowie lutego następnego roku kapitan dostał z Berlina rozkaz przebicia się do Vaterlandu: sztabowcy Kriegsmarine widzieli nowoczesny statek w charakterze krążownika pomocniczego.

Podjęta w marcu próba nie trwała długo a to dlatego, że Brytyjczycy mieli w Curaçao swych ludzi, uważnie obserwujących niemiecką jednostkę. Krótko po wyjściu w morze, w nocy z 7 na 8 marca, gdy „Hannover” znajdował się w Przejściu Mona (Mona Passage) pomiędzy Haiti i Puerto Rico, spostrzegły go lekki brytyjski krążownik „Dunedin” i kanadyjski niszczyciel „Assiniboine”. Ten sam niszczyciel, który w sierpniu roku 1942 w niezwykle dramatycznych okolicznościach zatopił U-210: po wymianie ognia artyleryjskiego niszczyciel najpierw staranował przeciwnika, a potem dobił go bombami głębinowymi nastawionymi na bardzo niewielką głębokość.

„Dunedin”. 24 listopada 1941 roku zatopiły go dwie torpedy z U-124. Z załogi liczącej 486 osób uratowano jedynie 4 oficerów i 63 marynarzy


„Assiniboine”


Na wydany przez krążownik rozkaz zatrzymania się niemieccy marynarze zablokowali ster, otworzyli zawory denne i zabrali się za podpalenie statku. Wtedy do akcji wkroczył niszczyciel. Pod groźbą użycia broni Kanadyjczycy zmusili Niemców do przyjęcia holu niezbędnego, aby statek nie zdryfował na neutralne wody Dominikany. Blisko burty chłodniowca ustawił się „Dunedin”, polewając wodą ogniska pożarów. Kilku jego uzbrojonych marynarzy przeszło na „Hannover”, zmuszając Niemców do zamknięcia zaworów dennych.

„Hannover”. Przechył spowodowany wodą z otwartych jakiś czas zaworów dennych
,

Po kilku godzinach holowanie przejął krążownik – decyzja oczywista ze względu na jego silniejsze niż u niszczyciela maszyny – a na pokład statku przeszła duża grupa Kanadyjczyków, „zapraszając” niemiecką załogę do wspólnego gaszenia ognia. Akcja przeciwpożarowa trwała aż cztery dni, ale w końcu 11 marca cała trójka dotarła szczęśliwie do Kingston na Jamajce. Tam na statku podniesiono brytyjską banderę i zmieniono nazwę na „Sindbad”.

Jedenastego listopada 1940 roku statek przejęło Ministerstwo Transportu Wojskowego, przemianowując na „Empire Audacity” i oddając do eksploatacji dobrze znanemu armatorowi Cunard White Star Line Ltd.

W styczniu następnego roku zdecydowano przebudować zdobyczny statek na pierwszy w Royal Navy lotniskowiec eskortowy. Zdemontowano wszystko powyżej pokładu, po czym zbudowano nad nim pokład lotniczy. Nie pomyślano o urządzeniu hangaru: samoloty miały przebywać przez cały czas na pokładzie, co w przypadku zimy lub sztormowej pogody było rozwiązaniem najgorszym z możliwych. Prawdę mówiąc pomysł hangaru się pojawił, ale ponieważ czas naglił, nikt się na poważnie nim nie zajął. Konwoje domagały się jak najszybszego pojawienia się osłony lotniczej!

Dwudziestego czerwca 1941 roku okręt wszedł oficjalnie w skład Royal Navy jako „Empire Audacity”. Zainstalowano na nim najnowszą wersję radaru wykrywającego samoloty, identycznego z tym, w który wyposażono „Hooda” na krótko przed jego fatalną wyprawą na „Bismarcka”. Głównym uzbrojeniem lotniskowca miało być sześć samolotów myśliwskich Grumman Martlet (angielska nazwa amerykańskiego Wildcata). Na artylerię składało się jedno działo 102 mm, cztery dwufuntówki i cztery Oerlikony.

,

Grumman Martlety w barwach Royal Navy


Okręt miał być użyty do ochrony konwojów na wodach na zachód od Wysp Brytyjskich (Western Approaches). Na początku lipca lotniskowiec przeszedł w rejonie Clyde morskie próby i już dziesiątego tego samego miesiąca pierwszy samolot wylądował na jego pokładzie. Był to Martlet z 802 Eskadry. Po trzech tygodniach skrócono nazwę lotniskowca do „Audacity”. Chodziło o to, żeby nie mylić go z całkiem licznymi frachtowcami, których nazwa zaczynała się od słowa „Empire”.

Obszar Western Approaches


W sierpniu na pokładzie zameldował się komplet samolotów oraz obsługującego je personelu. Wbrew wcześniejszym obawom, na okręcie spotkali całkiem przyzwoite warunki bytowe. Oto kilka słów na ten temat byłego Starszego Oficera „Audacity”, W. E. Highama, uczestnika Bitwy Jutlandzkiej:
„Okręt był wyjątkowo komfortowy – miałem cudowną kabinę z własną łazienką itd. Mieliśmy także bardzo dobrych i właściwie wyszkolonych stewardów i kucharzy, z których połowa pochodziła z Marynarki Handlowej. Po raz pierwszy w moim morskim życiu [w Royal Navy] spytano mnie „Czy stek panu smakuje?”

I dalej:
„Prowadziło to do problemów, ponieważ marynarze ze statków handlowych dostawali pieniądze za nadgodziny, zarabiając duże pieniądze w porównaniu do swych kolegów z Navy. Było ciężko mieć to wszystko w garści i utrzymywać spokój.”

W.E. Higham – zdjęcie z lat siedemdziesiątych


Załoga która przeszła na lotniskowiec z floty handlowej umiała wykorzystywać swój na poły cywilny status. Wcale nierzadkim zjawiskiem był podpity palacz czy marynarz. Jego kolega z Royal Navy ryzykował degradacją co wiązało się między innymi ze stałym zmniejszeniem zarobków, podczas gdy pijany „cywil” płacił tylko jednorazową grzywnę.

Jedynie czterech oficerów było zawodowcami z Royal Navy: dowódca, starszy oficer (Higham), nawigator oraz dowódca artylerzystów. Tak naprawdę, to żaden z nich nie był w pełni zadowolony z wyposażenia okrętu. Higham:
„Mieliśmy tylko dwie liny hamujące i barierę z przodu pokładu. Nasze Martlety startowały przy 60 milach na godzinę, a my robiliśmy jedynie 14 węzłów więc jak widać, musieliśmy mieć silny wiatr z przodu!”

We wrześniu rozpoczęła się wojskowa służba. Pierwszym zdaniem było eskortowanie konwoju nie na wodach Western Approaches, ale na trasie z Anglii do Gibraltaru. Tak zresztą miało pozostać do samego końca. Pozostałymi okrętami eskorty były slup i cztery korwety. Dziewiętnastego i dwudziestego września U-124 i U-201 zatopiły trzy frachtowce z dwudziestu dwóch idących w konwoju. Jedynym sukcesem Brytyjczyków było zestrzelenie trzynastego września przez Martleta z „Audacity” czterosilnikowego Kondora (FW-200). Potem przyszedł powrotny konwój na Wyspy, po czym okręt znowu wyruszył w drogę do Gibraltaru. W listopadzie Martlety zestrzeliły w obronie konwoju kolejne cztery Kondory, przy starcie jednego myśliwca. Pierwszy z niemieckich samolotów został zestrzelony przez Erica „Winkle” Browna. Wkrótce poznamy go bliżej.

FW-200 Kondor


Siedemnastego grudnia był dniem triumfu i smutku konwoju HG76, który trzy dni wcześniej wypłynął z Gibraltaru, kierując się na północ. Początek był doskonały: myśliwcy strącili kolejne dwa Kondory, tym razem bez strat własnych. I wreszcie pilot Martleta – na lotniskowcu pozostały już tylko cztery takie maszyny - dostrzegł wynurzonego U-boota! Okręt wprawdzie szybko się zanurzył, ale eskorta nie odpuściła. Po godzinnych poszukiwaniach wykryto U-boota asdikiem, w ślad za czym poszły bomby głębinowe które spowodowały nie tylko poważne uszkodzenia, ale także wydobywanie się chloru z rozbitych akumulatorów. U-boot – był to U-131 - wynurzył się, po czym dał całą naprzód w rozpaczliwie beznadziejnej próbie ucieczki. Po około dwudziestu minutach Martlet zanurkował ostrzeliwując kiosk, ale zaraz potem celna salwa strąciła go do wody. Myśliwiec poszedł na dno wraz ze swym pilotem. Martlet z „Audacity” został pierwszym samolotem zestrzelonym przez U-boota podczas drugiej wojny światowej.

Załadunek torped na U-131


U-131 nie miał oczywiście żadnych szans tym bardziej, że płynęły na niego aż cztery niszczyciele, w tym „Stork”, dowodzony przez sławnego wkrótce komandora Frederica Johna Walkera. Wobec celnego ognia Niemcom nie pozostało nic innego jak opuścić okręt topiąc go jednocześnie, aby nie wpadł w ręce wroga. Cała 47-osobowa załoga trafiła do niewoli i przeżyła wojnę w kanadyjskim obozie jenieckim.

Strona adresowa paczki wysłanej w 1946 roku z kanadyjskiego obozu przez starszego mechanika U-131, Eckehardta Schaafa, do żony w Niemczech. Na stemplu w prawym górnym rogu litery P.O.W. (Prisoner Of War – Jeniec wojenny). Cała załoga została zwolniona rok później.


Kolejny, osiemnasty dzień grudnia także nie pozwalał się nudzić. Niszczyciele „Stanley” i „Blankney” zatopiły U-434, ponownie podejmując z wody wszystkich Niemców. Podwodniacy szybko zrewanżowali się, topiąc następnego dnia „Stanleya”. Z całej załogi niszczyciela wyratowano zaledwie dwudziestu ośmiu ludzi. Okręt został zatopiony przez U-574, dla którego był to jednakże sukces ostatni. Staranowany przez „Storka” poszedł krótko potem na dno. Uratowano 16 Niemców, 28 poniosło śmierć, w tym dwie z własnej ręki. Dlaczego los owej dwójki dopełnił się w taki właśnie sposób?

Ostatnim chwilom U-boota towarzyszyły wyjątkowo dramatyczne okoliczności. Jeńcy zeznali, że w obliczu zbliżającego się nieuchronnie ataku niszczyciela dowódca okrętu, porucznik Dietrich Gengelbach, dopiero po ostrej wymianie zdań ze starszym mechanikiem Lorentzem wyraził zgodę na wynurzenie i próbę ucieczki na powierzchni. Faktem jest, że pozostanie pod wodą oznaczało nieuchronne zatopienie okrętu płytko nastawionymi bombami głębinowymi. Z drugiej strony ucieczka na powierzchni może i byłaby możliwa, ale jedynie w przypadku powolnej korwety czy slupa – a tu Niemcy mieli przecież do czynienia z nowoczesnym i szybkim niszczycielem. Tak czy owak, szesnastu ludzi zawdzięcza Lorentzowi życie. W ostatnich chwilach przed zatonięciem, mechanik zastrzelił się. Z kolei porucznik Dietrich Gengelbach bez słowa zszedł w głąb okrętu i poszedł wraz z nim oraz większością załogi na dno.

Porucznik Dietrich Gengelbach wolał śmiercią odkupić decyzję wynurzenia okrętu w obliczu wroga


Dzień zakończył się zatopieniem jednego z frachtowców, oraz zestrzeleniem przez Martleta kolejnego Kondora.

Nadszedł brzemienny w wydarzenia wieczór dwudziestego pierwszego grudnia 1941 roku, kiedy to w pobliżu konwoju zebrało się kilka U-bootów. O dwudziestej trzydzieści dwie torpeda trafiła w przewożący rudę żelaza „Annavore”, który natychmiast zatonął tak jakby był ogromnym kamieniem, a nie statkiem mającym przecież jakiś tam zapas pływalności. Uratowała się zaledwie czwórka ludzi. W trzy minuty później wystrzelona z U-571 torpeda trafiła w lewą burtę „Audacity”, dokładnie na wysokości maszynowni. Zgasły światła. Kilku marynarzy nie wytrzymało nerwowo i wyskoczyło za burtę.

Tak chwile przed atakiem na lotniskowiec i w jego trakcie przedstawiał później w niemieckim radio dowodzący U-571 kapitan Gerhard Bigalk, który otrzymał za swój wyczyn Krzyż Rycerski:

„Dziesięć lub piętnaście rakiet wisiało nad U-bootem. Pobliskie niszczyciele zaczęły strzelać pociskami smugowymi i wtedy nagle w ich i rakiet świetle zobaczyłem przed nami wielki lotniskowiec. Dobry Boże! Co za szansa! Okazja, której dowódca U-boota nie znajduje codziennie. Cały mostek był pełen dzikiego entuzjazmu.

Byłem w doskonałej pozycji do ataku. Musiałem strzelać. Wystrzeliłem kilka torped, po czym nastąpiło pełne napięcia oczekiwanie żeby zobaczyć lub nie, że któraś dosięgła celu. Nagła silna detonacja z tyłu okrętu [lotniskowca]. Trafiony! Okręt wykonał pół obrotu w lewo, po czym zatrzymał się, niezdolny do manewrowania. Najwyraźniej moja torpeda zniszczyła śruby. Skręciłem, aby załadować nowe torpedy. Na dole w przednim przedziale było straszliwie ciasno, ponieważ wyszliśmy [w morze] kilka dni wcześniej i cały przedni przedział był pełny prowiantu i wszelkiego rodzaju rzeczy niezbędnych do odbycia operacyjnego rejsu. Mój mat torpedowy i jego załoga pracowali jak szaleni. Staliśmy na mostku ciągle obserwując lotniskowiec, niesamowicie podekscytowani tym, że mogące się zbliżyć niszczyciele pozbawiają nas tej niezwykłej szansy.

Najwyraźniej jednak niszczyciele były szalenie zajęte, bo aż po horyzont słychać było hałas i detonacje. Strzelano pociskami smugowymi. Nasi koledzy wykonywali swoją pracę. Dzięki Bogu zgłoszono, że rury wyrzutni są gotowe do akcji. Wykonałem kolejne podejście do ataku, tak powolne, że nie można mnie było słyszeć. Woda szaleńczo fosforyzowała, więc mogłem płynąć jedynie powolutku, żeby nie zostać wykryty przez stojący lotniskowiec. Podchodziłem bliżej i bliżej. Nie dbałem już o nic. Musiałem podejść tak blisko, żeby moje torpedy nie mogły spudłować. Gigantyczny cień rósł przez cały czas coraz bardziej! Podszedłem tak, że nie było szans na nie trafienie. Torpedy poszły. Sekundy ogromnego napięcia. Nagle, trafienie z przodu, dwadzieścia metrów za dziobem.

Wielka detonacja, z gigantycznym jęzorem ognia. Krótko potem kolejna detonacja, pośrodku; znowu słup ognia. Jeszcze nie opadły kolumny wody, gdy zobaczyliśmy silną detonację z przodu. Prawdopodobnie trafione zostały amunicja lub zbiorniki z paliwem. Sądziłem, że wyleciały w powietrze zbiorniki lub coś takiego. Zawróciłem, rzucając spojrzenie na lotniskowiec. Jego przód był zalany wodą, a kadłub przekręcał się. W tej chwili zameldowano o niszczycielach po prawej burcie. Szły pełną szybkością w kierunku lotniskowca, który gorączkowo wystrzeliwał wzywające pomoc sygnały – wielkie gwiazdy wybuchające na niebie. Oddalałem się od pościgu. Spadł na mnie deszcz bomb głębinowych, ale nic to Anglikom nie dało – uciekłem”.

Reporter radia:
„I dzisiaj dotarł pan tu bezpiecznie. Jesteśmy szczęśliwi i dumni witając pana. Wie pan z komunikatów, że tamtej nocy kiedy zaatakowano konwój płynął z Gibraltaru do Anglii, wiele wiele ton zostało posłane na dno Atlantyku przez pana kolegów. Poza lotniskowcem, który pan zatopił.”

Kapitan Gerhard Bigalk (w białej czapce) na U-571


Przenosimy się na „Audacity”. Trafienie tylko jedną torpedą dawało szansę na ocalenie okrętu, ale dwie kolejne przesądziły o jego losie. Jedna z nich trafiła dokładnie w przedni zbiornik paliwa lotniczego, powodując ogromną eksplozję.

Higham:

„Byłem na górnym pokładzie i mogłem widzieć ślady nadchodzących torped – byłeś absolutnie bezradny. Opuściliśmy wszystkie szalupy i zebraliśmy się na pokładzie lotniczym. Po przyjściu dwóch ostatnich torped okręt zatonął w około dwadzieścia minut. Na pokładzie byli wszyscy których udało się nam zebrać, ale część z nich zginęła od eksplozji ostatnich dwóch torped – straciliśmy około jednej trzeciej załogi”.

Kilkunastu znajdujących się w wodzie rozbitków zabiły lub poraniły ześlizgujące się z pokładu samoloty.

„Wrzuciłem do wody całe dostępne drewno, żeby ludzie mieli się czego trzymać. Uważałem, żeby odpłynąć na nawietrzną stronę, żeby okręt się na mnie nie przewrócił. Trzej pozostali oficerowie RN (Royal Navy) z kapitanem pływali przy burcie okrętu, który mnie wyciągnął z wody, HMS „Penstemon”. Najpierw podejmowali kapitana, ale lina przerwała się na krawędzi pokładu i dowódca wpadł do wody. Nawigator, dobry pływak, próbował go ratować, ale nadaremnie. Byłem jedynym z czwórki, któremu się udało [ocalić życie].”

W relacji Highama wszystko trwało krótko, ale w rzeczywistości pomoc nadeszła dopiero po kilku godzinach: ostatni z uratowanych został wciągnięty na pokład niszczyciela dopiero po czterech godzinach. Powód takiego opóźnienia był okrutny, ale zrozumiały: pierwszeństwo miało atakowanie U-bootów i dopiero po ich odpędzeniu można było zająć się rozbitkami. Z tego to powodu lodowata grudniowa noc przyniosła straszliwe żniwo. Śmierć poniosło siedemdziesięciu czterech ludzi, a życie ocaliła zaledwie trójka - Higham oraz dwaj piloci. Jeden z nich nazywał się Holland, a drugi Eric „Winkle” Brown. Jak wspominał ten ostatni: „Nie mogłem chodzić przez tydzień [po wyciągnięciu z wody był bliski hipotermii] ale miałem szczęście. Jako pilot, miałem odpowiednią kamizelkę ratunkową”. Z pewnością temu samemu zawdzięczał życie jego kolega po fachu.

Zanim wrócimy do Browna, krótko o dalszych losach pogromcy „Audacity”. Kapitan Gerhard Bigalk dowodził nim od samego początku jego służby, czyli od 31 stycznia 1941 roku. Podczas siedmiu patroli odbytych do połowy lipca 1942, U-751 zatopił raptem pięć frachtowców o tonażu 21.412 GRT oraz „Audacity”. Siedemnastego lipca okręt został zatopiony wraz z całą 48-osobową załogą niedaleko Hiszpanii przez bomby głębinowe samolotów Whitley i Lancaster.

U-751 idzie na dno


***

Na koniec zajmijmy się teraz niezwykłą postacią pilota Erica „Winkle” Browna, zawdzięczającego ocalenie słynnej „maewestce”.

Eric „Winkle” Brown


Jako wybitny pilot, po zagładzie „Audacity” zajął się głównie oblatywaniem samolotów, w znacznej mierze połączonym z doskonaleniem wiedzy na temat stosowania ich na lotniskowcach. W swej karierze doliczył się lotów na aż 487 typach samolotów, więcej niż ktokolwiek inny. Rekord nie do pobicia.

Brown latał także na zdobycznych samolotach. Oto He-177 w barwach RAF


Trudno nawet wymienić wszystkie jego zasługi dla Royal Air Force i dla lotnictwa pokładowego ale warto wspomnieć, że odbył aż 2407 (!) lądowania na lotniskowcu. Ponoć amerykański pilot który chciał pobić jego rekord, doznał załamania nerwowego po lądowaniu numer 1500. Jako pierwszy pilot na świecie Brown wylądował na lotniskowcu maszyną dwusilnikową, potem samolotem z przednim kołem podwozia i wreszcie odrzutowcem. Był także pierwszym, który z lotniskowca odrzutowcem wystartował. Było to trzeciego grudnia 1945 roku. Okręt nazywał się „Ocean”, a samolot to de Havilland Sea Vampire. Historyczna maszyna została zachowana i znajduje się obecnie w zbiorach Fleet Air Airm Museum w Yeovilton, w hrabstwie Somerset, Anglia.

Historyczny start pilotowanego przez Browna odrzutowego Sea Vampire


Ten sam samolot w zbiorach Fleet Air Airm Museum


Zaraz po wojnie ze względu na znakomitą znajomość niemieckiego, pracował przez jakiś czas jako tłumacz przy przesłuchiwaniu jeńców. O dwojgu z nich wypowiedział się osobno. O Irmie Grese, zwanej „Bestia z Belsen” powiedział iż była najgorszą ludzką istotą, jaka kiedykolwiek spotkał. Odmienną opinię miał o Goeringu, który był „charyzmatyczny na wiele sposobów”, bardzo „prostolinijny” i odpowiadał na wszystkie pytania. „Spytałem go: Jak pan ocenia wynik Bitwy o Brytanię [Battle of Britain]? Odpowiedział: Remis.” Miał poczucie humoru do końca...

Brown był także obecny przy przesłuchaniu, pod czas którego ujawnił swoją tożsamość Himmler, mający fałszywe papiery wystawione na Heinricha Hitzingera. Dochodząc do krańca wytrzymałości psychicznej zbrodniarz powiedział niespodziewanie do przesłuchującego go amerykańskiego oficera: „Jestem Heinrich Himmler”, na co usłyszał odpowiedź: „Tak, a ja jestem Juliusz Cezar”. Nie uwierzył mu! W każdym razie na początku.

Odznaczono Browna czym tylko się dało. Otrzymał on między innym Air Service Cross, Distinguished Service Cross, Medal of British Empire (dwukrotnie, jako Member i jako Officer) czy też Defence Medal, with King's Commendation for Valuable Service in the Air. Ponieważ niektóre z odznaczeń nadaje osobiście król, w 1947 roku, w wieku lat dwudziestu ośmiu, Eric Brown stanął przed Jerzym VI już po raz czwarty. Król spojrzał na niego i powiedział z uśmiechem: „Not you again!”, co wprawdzie dosłownie oznacza „Nie ty znowu!” ale chyba lepiej pasuje tu „No nie, znowu ty!”.

Nie znalazłem żadnej informacji o śmierci dzielnego pilota, jest zatem całkiem prawdopodobne, że wciąż żyje, mając 96 lat. Jako zapalony kierowca, rok temu kupił sobie nowe sportowe auto! W czerwcu 2014 BBC Two nakręciło o nim godzinny film dokumentalny pod tytułem „Britain's Greatest Pilot: The Extraordinary Story of Captain Winkle Brown” (Największy Brytyjski Pilot: Nadzwyczajna Historia Komandora Winkle Browna).



--

Post zmieniony (02-05-20 14:10)

 
12-10-15 10:48  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Dixie 



Na Forum:
Relacje z galerią - 1
 

I znów tylko drobiazgi:

"Jego kolega z Royal Navy ryzykował degradacją co wiązało się między innymi ze stałym zmniejszeniem zarobków,... " - między "degradacją", a "co".

A tu zagwozdka: "W listopadzie Martlety zestrzeliły w obronie konwoju kolejne cztery Kondory, przy starcie jednego myśliwca."
Chodzi o wystartowanie, czy stratę?

", w ślad za czym poszły bomby głębinowe które spowodowały nie tylko poważne uszkodzenia" - czy między "głębinowe" a "które" powinien być przecinek? Czasem sam mam wątpliwości przy takich konstrukcjach...

Podobnie tutaj: "po czym nastąpiło pełne napięcia oczekiwanie żeby zobaczyć lub nie" - pomiędzy "oczekiwanie" i "żeby".

„Byłem na górnym pokładzie i mogłem widzieć ślady nadchodzących torped – byłeś absolutnie bezradny." - to drugie "byłeś", po myślniku, to "byłeś", czy jednak "byłem"? Tak by z kontekstu wynikało.

Notka o Brownie bardzo fajna. Fascynująca postać.
No i wreszcie jakiś lotniskowiec :)

--

Post zmieniony (12-10-15 10:49)

 
12-10-15 11:02  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:54)

 
12-10-15 11:07  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
MirZ 

Na Forum:
Relacje z galerią - 2
Galerie - 16


 - 16

"Powód takiego opóźnienia był okrutny, ale zrozumiały: pierwszeństwo miało atakowanie U-bootów i dopiero po ich odpędzeniu można było zająć się rozbitkami."
Niby tak, ale jakoś rozbitków z U-bootów ratowano zdaje się od razu, skoro uratowano całą załogę U-131 i szesnastu marynarzy z U-434 (czyli wszystkich, którzy wydostali się z wnętrza okrętu). A co do porucznika Dietricha Gengelbacha, to może nie tyle "wolał śmiercią odkupić decyzję wynurzenia okrętu w obliczu wroga", ale raczej zszedł do wnętrza u-boota aby nadzorować ewakuację reszty załogi swojej jednostki.

--
"Cokolwiek trafisz nazwij to celem."

 
12-10-15 11:35  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:54)

 
15-10-15 08:11  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 383

„EMPRESS OF CANADA” PO RAZ PIERWSZY


Zgodnie ze swoją nazwą, oddany do eksploatacji w roku 1922 statek należał do kanadyjskiego armatora Canadian Pacific Steamships, będącego z kolei częścią kolejowego giganta Canadian Pacific Railway Co. Ltd. Do tego samego armatora należał także między innymi słynny z tragicznego końca „Empress of Ireland”, którego ostatni rejs przedstawiła Opowieść 52. Siostrzane jednostki otrzymały nazwy „Empress of France” i „Empress of Britain”.

,

Skoro armator miał w nazwie słowo „Pacific” to i nic dziwnego, że „Empress of Canada” miał pływać właśnie po tym oceanie, zawijając do Tokio, Hong Kongu oraz portów chińskich. Całkiem spory statek - miał 21.517 GRT i 199 metrów długości - oferował 488 miejsc w klasie pierwszej, 106 w drugiej, 288 w trzeciej i aż 926 dla pasażerów bezkabinowych, którymi mieli być azjatyccy emigranci. Załoga liczyła 530 osób.

,

Szesnaście miesięcy po wejściu do służby, trzeciego września 1923 roku, statek wpłynął do Tokio. Zaledwie dwa dni wcześniej Równina Kantō na Honsiu została dotknięta potężnym trzęsieniem ziemi, które osiągnęło 7,9 stopnia i dodatkowo wywołało tsunami. Żywioł zniszczył część Tokio i Jokohamy, oraz przyległe prefektury. Siła wstrząsu była tak wielka, że w odległym od epicentrum o ponad 60 kilometrów mieście Kamakura, ważący 84 tony posąg Buddy przesunął się o pół metra!

Ogromny posąg Buddy w Kamakura


Śmierć poniosło wtedy ponad sto pięć tysięcy ludzi.

Po trzęsieniu ziemi w 1923 roku. Tokio i Jokohama
,

Wobec takiego nieszczęścia, do pomocy ruszyli także obcokrajowcy. Na stojącym w Tokio, a również należący do Kanadyjczyków „Empress of Australia” rozlokowało się dowództwo akcji ratowniczej, które z kolei zwróciło się z prośbą do kapitana „Empress of Canada” o ewakuowanie do Kobe chociaż części cudzoziemców. Po uzyskaniu zgody, na pokład liniowca weszło 587 Europejczyków i Amerykanów, 31 Japończyków oraz 362 Chińczyków.



Następne lata nie przyniosły już na szczęście równie dramatycznych wydarzeń, ale i tak statek zaliczył dwie kolizje z japońskimi statkami, szczęśliwie bez ofiar. W 1927 „Empress” zderzył się w Szanghaju z „Kinsho Maru”, a w pięć lat później – podczas przejścia z Kobe do Szanghaju – z „Yetai Maru”. Następne lata mijały już bez żadnych tego typu zdarzeń, ale nastała wreszcie jesień roku 1939. Dwudziestego dziewiątego listopada, gdy statek powrócił do Vancouver ze swej dwusetnej podróży, załoga dowiedziała się iż na ich liniowcu rękę położyła Royal Navy, przejmując go do zadań transportowych.

Na początek zabrano się za dumę statku czyli piękną salę balową, przerabiając ją na wielką sypialnię. Podobnym przeróbkom nie oparły się oczywiście także pozostałe pomieszczenia i jedynie te dla bezkabinowców uznano za idealnie pasujące do przewozu w nich żołnierzy, w związku z czym niczego tam nie zmieniono...

Sala balowa w nowej roli


„Empress of Canada” zaczęła regularnie wozić australijskich i nowozelandzkich poborowych nie tylko do Europy, ale i do Afryki. Właśnie Afryka była celem pierwszego rejsu. Szóstego stycznia 1940 roku statek wypłynął z Nowozelandczykami z Wellington, po czym dołączył do idącego z Australii konwoju. Ósmego lutego statki dotarły do Adenu, a następnie do finalnego portu, Suezu.

W sierpniu 1941 roku statek wziął udział w Operacji Gauntlet, mającej na celu zniszczenie kopalni węgla na archipelagu Svalbard, z dobrze znanymi wyspami Szpicbergen i Niedźwiedzią. Chodziło oczywiście o niedopuszczenie do przejęcia ich przez Niemców. „Empress of Canada” w eskorcie dwóch krążowników i pięciu niszczycieli dowiozła na miejsce 645 żołnierzy, w tym 527 Kanadyjczyków. Witani entuzjastycznie przez mieszkańców wysp żołnierze zrobili to co do nich należało, po czym wzięli na pokład około dwa tysiące radzieckich górników (międzynarodowy pakt pozwalał na wydobywanie węgla innym nacjom) oraz ośmiuset Norwegów, którym nie uśmiechała się niemiecka niewola. Okręty najpierw popłynęły do Archangielska, aby wysadzić tam górników. Po tej operacji na pokład weszło dwustu francuskich żołnierzy, którym udało się uciec z niemieckiej niewoli i następnie przedrzeć przez granicę. Rosjanie zebrali ich razem i przewieźli do Archangielska, gdzie ku wielkiej radości byłych jeńców zjawił się wkrótce kanadyjsko-brytyjski zespół. Zarówno Francuzów jak i Norwegów szczęśliwie dowieziono do Wielkiej Brytanii.

I tak przebiegał jeden niebezpieczny rejs za rejsem, aż wreszcie przyszedł pierwszy marca 1943 roku. „Empress of Canada” wypłynął z Durbanu mając na pokładzie... no właśnie... Jak to często bywa, różne źródła podają różne dane. Oto najprawdopodobniejsza chyba wersja: 1046 ludzi na pokładzie, w tym około 200 polskich i greckich uchodźców (Polacy to osoby wypuszczone z ZSRR po 22 czerwca 1941 roku), 200 członków Royal Navy oraz 400 włoskich jeńców. Kapitan George Goold stał na czele załogi liczącej 237 osób.

Plan prowadzonej do Wielkiej Brytanii podróży zakładał zawinięcie do Freetown, skąd miano zabrać kolejnych trzystu włoskich jeńców. Z powodu przyzwoitej szybkości statku, miał on płynąć samotnie. Dla tzw. zmyłki po wyjściu z Durbanu statek najpierw popłynął na południe, a dopiero potem, po okrążeniu wyspy Trista da Cunha skierował się ku Freetown. Dotarł tam 12 marca. Przyjęcie jeńców poszło bardzo sprawnie i już po kilkunastu godzinach statek wznowił rejs. Włochów rozlokowano w ładowniach.

***

Włoski okręt podwodny „Leonardo da Vinci” (klasy Marconi) zwodowano we wrześniu 1939 roku, była to więc jednostka nowoczesna. Uzbrojenie długiej na 76,5 metra jednostki stanowiło działo 100 mm oraz 4 ciężkie przeciwlotnicze karabiny maszynowe. Rzecz jasna, najważniejsze były torpedy, wystrzeliwane z ośmiu wyrzutni, ulokowane po cztery na dziobie i rufie. Załoga liczyła 57 ludzi.

„Leonardo da Vinci” wpływa z wizytą do Wilhelmshaven


Okręt działał na Atlantyku w oparciu o bazę w Bordeaux. Pierwsze trzy patrole minęły bezowocnie i dopiero za czwartym razem szczęście uśmiechnęło się do Włochów. Dwudziestego ósmego czerwca 1941 roku udało się im zatopić czterema torpedami brytyjski zbiornikowiec „Auris” (8030 GRT). Cztery pozostałe spudłowały. Jak widać, kapitan wyznawał zasadę: strzelamy wszystko co mamy, a nuż któraś z torped trafi! I to był jedyny sukces podczas czwartego patrolu. Kolejne wyjście w morze witano z wielkimi nadziejami, ale tym razem osiągnięto identyczny wynik jak podczas trzech pierwszych patroli, czyli zero. A później wciąż było tak samo.

W lutym 1942 roku „Leonardo” znalazł się aż u brazylijskich wybrzeży i dopiero tam, z dala od wszędobylskich brytyjskich niszczycieli i samolotów, mógł się wykazać. Najpierw posłał na dno brazylijski „Cadebel” (3557 GRT), a po dwóch dniach łotewski „Everasma” (3544 GRT). A potem powrót do Bordeaux, po czym wyprawa na kolejne polowanie pod Brazylią. Dowodzony przez porucznika Gianfranco Gazzana-Priaroggia „Leonardo da Vinci” topił statek za statkiem, wreszcie wzbudzając zachwyt Admiralicji.

Ósmego listopada 1942 roku okręt zatopił swoją dziesiątą już ofiarę, amerykański frachtowiec typu Liberty, „Marcus Whitman”, a zaledwie trzy dni później zapisał na swym koncie jedenasty sukces, w postaci holenderskiego „Veerhavena”. Tym razem z powodu wyczerpania się zapasu torped, sprawę załatwiło działo okrętu.

Nagle pasmo sukcesów urwało się i przez następnych kilka miesięcy okręt albo remontował się w Bordeaux, albo też bezowocnie przemierzał wody Atlantyku.

***

Wszystko odmieniło się na krótko przed północą trzynastego marca 1943 roku. Wspomina Freda Bonner, jedna sześciu WRENek w stopniu bosmana, płynących na „Empress of Canada” (WREN – Women Royal Navy Naval Service – Kobieca Morska Służba Royal Navy):

WRENKa w pełnym umundurowaniu


„Wieczór 13 marca mijał jak zwykle poza tym, że statek głośno wibrował i wyraźnie jego maszyny potrzebowały wytchnienia... byłyśmy w kabinach około 22:30.

Krótko po 23:00 usłyszałyśmy bardzo daleko za nami głuchy łoskot. Wiedziałyśmy od razu, że zostaliśmy storpedowani i po kilku minutach statek stanął. Nie było dźwięku alarmu, nie było światła i nawet system awaryjny nie działał – znakomity lub przypadkowy strzał trafił w środek maszynowni. Z początku była niesamowita cisza, a potem usłyszałyśmy szybkie kroki na schodach. My, wrenki, byłyśmy razem w jednej kabinie. W kilka minut ubrałyśmy się i założyłyśmy kamizelki ratunkowe. Włożyłam rękę do mojej skrzynki aby wyjąć trochę pieniędzy, ale natychmiast pomyślałam: „Nigdy już nie będę ich potrzebowała” więc zostawiłam je, a w zamian wzięłam paczkę papierosów – jestem niepaląca...

Kiedy znalazłyśmy się na naszych miejscach na pokładzie łodziowym, nasza szalupa znajdowała się w wodzie, przewrócona... statek był przechylony, pokład miał ostry kąt... połowa szalup nie mogła być zwodowana albo była wywrócona. Oficerowie z Navy objęli dowodzenie przy zrzucaniu do wody tratew i czegokolwiek co pływa, opuszczając liny i odpychając uchodźców oraz włoskich jeńców, skaczących do wody. Kapitan okrętu podwodnego przestrzegał praw Konwencji Genewskiej dając czas na opuszczenie statku, i dopiero potem znowu go storpedował.

Kiedy oddalaliśmy się od statku, nagle przed nami otworzyło się morze i z głębi wyszło ogromne czarne monstrum – okręt podwodny. Kapitan rozkazał podejść najbliższej szalupie, z której zabrał jedynego [znajdującego się tam] włoskiego oficera [był to lekarz Vittorio Del Vecchio].

Około dwie godziny później „Canada” nagle się podniosła, i ze strasznym, okropnie ryczącym hałasem poszła na dno morza. Ten straszny ryk pozostawał ze mną noc w noc przez cały następny rok... To była długa noc... wielu ludzi wołało o pomoc... tak długo, aż nastał świt. Wszędzie wokół nas były tratwy z czerwonymi żaglami, szalupy z czerwonymi żaglami, tratwy Carleya i wciąż wielu ludzi w morzu, ich kamizelki ratunkowe dawały oparcie przez całą noc... i były także płetwy grzbietowe rekinów i barrakud.

O drugiej po południu przeleciała nad nami łódź latająca Sunderland, więc wiedzieliśmy, że ratunek jest w drodze. O szesnastej, kiedy zaczynało zachodzić słońce [godzina za wczesna na zachodzenie słońca o tej porze na tej szerokości], zobaczyliśmy HMS „Boreas” [przybyły z Freetown niszczyciel; w akcji ratunkowej udział wzięły także korwety „Crocus” i „Petunia”, oraz następnego dnia wieczorem okręt szkolny „Corinthian”].

„Boreas”...


...i „Petunia” w trakcie akcji ratowniczej. „Crocus” wyglądał identycznie. Na kolejnym zdjęciu jest „Corinthian”
,

Patrzyliśmy jak co chwila się zatrzymuje i podejmuje rozbitków i wkrótce przyszła nasza kolej. Każde zatrzymanie narażało okręt... dwa dni później wyszliśmy na ląd we Freetown... było to smutne obliczanie. Wszystkie sześć wrenek i dziesięć kobiet-uchodźców uratowano, ale cena była bardzo wysoka. Ponad dwieście osób zginęło, a byłoby ich znacznie więcej, gdyby nie oficerowie Royal Navy, którzy oddali życie spełniając swój obowiązek. W końcu „Mauretania” przywiozła nas do Anglii.”

Zatopienie „Empress of Canada” kosztowało życie 44 marynarzy, 8 artylerzystów i około 340 pasażerów, w tym 90 kobiet. Zdecydowana większość z tych pasażerów to byli włoscy jeńcy. Zginęli także dlatego, że odpowiedzialny za nich oficer Royal Navy nie przekazał na dół statku kapitańskiego rozkazu „Abandon ship”, w wyniku czego część Włochów w ogóle nie wyszła na pokład. Gdy znajdujący się na szalupie oficer nieopatrznie się z tym wygadał, rozwścieczeni Włosi wyrzucili go do morza pomiędzy rekiny. O sprawie wiedziało sporo osób, ale nie wszczęto żadnego śledztwa. Chyba słusznie Admiralicja doszła do wniosku że winny śmierci mnóstwa Włochów i tak już nie żyje, więc po co jeszcze plamić przed sądem dobre imię Marynarki?

*

I jak zwykle krótka notka o dalszych losach sprawcy całego nieszczęścia. Do 25 kwietnia 1943 roku okręt zatopił siedemnaście statków o łącznym tonażu 120.243 GRT, co postawiło go na drugim miejscu wśród włoskich okrętów podwodnych. Po nieco ponad dwóch miesiącach od zatopienia „Empress of Canada”, „Leonardo da Vinci” zaatakowany został bombami głębinowymi przez niszczyciel „Active” i fregatę „Ness” z eskorty konwoju WS-30 i KMF-15. Poszedł na dno wraz z całą załogą o mniej więcej 300 mil na zachód od Vigo.

--

Post zmieniony (02-05-20 14:10)

 
15-10-15 21:47  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
GrzechuO   

Akra napisał:
"Pierwszeństwo miało atakowanie U-bootów i dopiero po ich odpędzeniu można było zająć się rozbitkami (...)"

Świetny opis takiej sytuacji jest w fenomenalnej powieści Okrutne morze (The Cruel Sea) Nicholas'a Monsarrat'a.
Polecam każdemu, kto jeszcze jej nie czytał - ja wracam do niej przynajmniej raz do roku i jestem pod nieustającym wrażeniem...

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
16-10-15 08:06  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:56)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 40 z 114Strony:  <=  <-  38  39  40  41  42  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024