KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 4 z 114Strony:  <=  <-  2  3  4  5  6  ->  => 
27-04-15 14:31  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

W ten czwartek bum-buma nie będzie, w poniedziałek 4 maja takoż nie. Bumbumać będę dopiero w czwartek 7 maja, za to solidnie! A jeszcze później będzie o najdłuższym statku świata - i nie myśl tylko sobie że zawczasu znajdziesz w necie jego nazwę! Szkoda Twojego czasu :-)

 
27-04-15 15:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Hmmm... jak rozumiem nie chodzi ani o Seawise Giant, ani o projekt Habakkuk, ani nawet o jednorazowe jednostki tworzone na potrzeby splawu drewna... Wiec nie, nie bede tracic czasu i wracam do pracy ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
28-04-15 07:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

He he he... racja, nie trać czasu :-)

 
30-04-15 08:10  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 332

DWIE „POMONY”

Rok 1859

Pływać przez Atlantyk wożąc niekończące się rzesze dążących do Ameryki emigrantów – w XIX wieku to był biznes co się zowie! Jedną z takich maszynek do robienia pieniędzy był amerykański żaglowiec „Pomona”, własność mało znanej nawet wówczas nowojorskiej firmy Howland & Frothingham. Kapitanem wypierającego 1181 ton statku był Charles Merryhew. Inne źródła podają wprawdzie wyporność 1200, 1400 a nawet 1500 ton, ale nie wydają się one zbytnio wiarygodne. Załoga liczyła 44 ludzi a emigrantów było 404, co daje razem 458 osób, które wyruszyły w ostatni rejs statku.

„Pomona”


Trzyletni statek wypłynął z Liverpoolu 27 kwietnia 1859 roku, spotykając na morzu przyjemny, aczkolwiek może ciut zbyt silny wietrzyk. Z upływem czasu jednakże wiatr zaczął tężeć zamieniając się po północy w sztorm, któremu towarzyszyła silna ulewa. Wymęczeni i zestresowani pasażerowie bezskutecznie starali się zasnąć na swych kojach.

Pogoda szalenie utrudniała prowadzenie nawigacji, więc tym bardziej Merryhew powinien się do niej przykładać. Tymczasem nad ranem kapitan najwyraźniej stracił orientację co do położenia statku, wchodząc o godzinie czwartej na mieliznę na wysokości miasteczka Blackwater, leżącego w południowo-wschodniej Irlandii.

Na mapie Irlandii zaznaczono na zielono hrabstwo, w którym doszło do tragedii. Na drugiej mapie widać miasto Blackwater. To na jego wysokości statek wszedł na mieliznę
,

Nagłe szarpnięcie poderwało wszystkich na nogi, a w pomieszczeniach emigranckich dały się słyszeć krzyki przerażenia i płacz dzieci. Po kilku minutach na pokładzie pojawili się pierwsi pasażerowie, w większości w niekompletnym odzieniu. Mokrzy od deszczu i wchodzących na statek fal, dygotali teraz z zimna i ze strachu.

Merryhew ocenił sytuację. Ze względu na ciemność oraz wciąż wzrastający na sile sztorm, zwodowanie szalup nie wydawało się możliwe. Na obecną chwilę najważniejsze było zlikwidowanie paniki, czego w końcu udało się kapitanowi dokonać. Sztorm sztormem, ale przecież wejście na mieliznę musiało oznaczać, iż ląd jest tuż tuż, a więc i z ratunkiem nie będzie źle! Taka logika trafiła do wyobraźni pasażerów.

Wspomagani przez co silniejszych emigrantów, marynarze „Pomony” stanęli do pomp. Byle tylko doczekać ranka! Ranek przyniósł jednak ze sobą zwiększenie siły wiatru. Sztorm zmienił się teraz w huragan. Na rozkaz kapitan ścięto maszty.

Pomimo wściekłego wiatru i wielkich fal podjęto w końcu próbę opuszczenia łodzi. Gdy pełna rozbitków schodziła w dół, silna fala rzuciła ją o burtę statku rozbijając w drobne kawałki i wysypując wszystkich do wody. Wśród wściekle kotłujących się fal nikt z nich nie miał szans na przeżycie. Co teraz robić?

Nikt już nie zamierzał próbować szczęścia w kolejnej szalupie. Co gorsza, na plaży nie było widać nikogo kto mógłby wszcząć alarm, a morze było puste, bez żadnego masztu czy dymu z komina. W bezsilnej rozpaczy mijała godzina za godziną. Kapitan starał się dodawać wszystkim otuchy.

Nadszedł wieczór. Rozbitkowie szykowali się na kolejną niespokojną i nieprzespaną noc na szarpanym przez fale statku. I wtedy niespodziewanie statek spłynął rufą z mielizny na głęboką wodę, która też natychmiast zaczęła wlewać się do kadłuba. Ponieważ fale były tu mniejsze niż na mieliźnie, natychmiast opuszczono dowodzoną przez trzeciego oficera łódź, obsadzoną w większości przez marynarzy. Kapitan i pierwszy oficer pozostali na pokładzie.

Szalupa odpływa od „Pomony”. Na rysunku z epoki popełniono dwa błędy: statek nie miał już w tym momencie masztów, a ponadto w łodzi znajduje się zdecydowanie zbyt mała liczba rozbitków
,

Naciśnięto mocno na wiosła. Szalupa płynęła w kierunku plaży rzucana na wszystkie strony ogromnymi falami. Po kilkunastu minutach nierównej walki morze jednakże zwyciężyło, wyrzucając rozbitków do wody. Woda zaroiła się od głów ludzi, starających się dopłynąć do brzegu. Udało się to tylko niektórym. Pływacki wyścig o życie wygrał trzeci oficer Stephen Kelly, osiemnastu marynarzy i pięciu pasażerów. Mężczyźni natychmiast ruszyli w głąb lądu, alarmując każdego napotkanego człowieka.

Zaraz po zejściu z mielizny kapitan rozkazał rzucić dziobową kotwicę i trzymał aż 40 ludzi przy pompach w nadziei, że kolejna fala ponownie wniesie statek na mieliznę. Rzeczywistość jednak był okrutna. Mocno doświadczony przez fale statek nagle jakby zapadł się pod wodę, pozostawiając na powierzchni wielką, ale topniejącą w błyskawicznym tempie, liczbę rozbitków. Gdy w pobliżu pojawił się parowy holownik „Erin”, ciągnący za sobą dwie łodzie ratownicze, marynarze zobaczyli unoszące jedynie wystające nad wodę fragmenty części dziobowej.

W wyniku zatonięcia statku życie straciło aż 399 spośród 404 pasażerów, podczas gdy z 44-osobowej załogi życie ocaliło 19! Śmierć poniosło zatem aż 424 spośród 448 znajdujących się na „Pomonie” ludzi. Utonął także kapitan Merryhew. Na plaży znaleziono sporą liczbę wyrzuconych przez fale ciał. Jak ze zgrozą podała policja, jedno z nich, należące do 40-letniej kobiety, było pozbawione dolnej części ubrania. Badanie wykazało, że kobieta została zgwałcona i to najprawdopodobniej już po jej śmierci!

Prasa donosi o tragedii
,

Pamiątkowy monument w Blackwater


Fale wyrzuciły na brzeg także galion „Pomony”



Rok 1908

Kolejna „Pomona” była pasażerskim parowcem co się zowie, zbudowanym w San Francisco w roku 1888 dla Northern California. Statek pysznił się wykonaną z brązu śrubą, dzięki czemu wyróżniał się wśród pływających wzdłuż wybrzeży Kalifornii bocznokołowców. Długi na 69 metrów kadłub „Pomony” wykonano ze stali. Przed nadbudówką umieszczono sporą ładownię. Statek szybko uzyskał miano „Pride of the Coastal Fleet” (Duma Floty Przybrzeżnej).

,

W trzy lata po zwodowaniu statek przeszedł w ręce biznesmena o nazwisku Knowles, który w przypływie uzasadnionej dumy tak właśnie przemianował statek. Nie mający doświadczenia w eksploatacji statków Amerykanin sprzedał w końcu w roku 1897 „Knowlesa” do Pacific Coast SS Co. Nowy armator przywrócił poprzednią nazwę i skierował statek do obsługiwania linii San Francisco – Vancouver. Najpierw jednak skrócono rufową część nadbudówki oraz zainstalowano boczną furtę ładowni, co pozwoliło na szybsze operacje przeładunkowe. Dodatkowo na pokładzie zrobiono miejsce do przewożenia samochodów. Wszystkie te przeróbki miały to o tyle sens, że nowy właściciel uznał jako główne źródło przychodów fracht za ładunki, podczas gdy wpływy z biletów uznał za drugorzędne. Kilkudziesięciu bogatych pasażerów miało do swej dyspozycji kabiny pierwszej klasy, podczas gdy pod pokładem często tłoczyli się pasażerowie bezkabinowi (steerage), głównie Włosi, chcący dla odmiany spróbować szczęścia w Kanadzie. Stamtąd było zresztą blisko do Alaski, kuszącej swym złotem.

W marcu 1908 roku statek znajdował się w drodze na północ, kierując się do Eureki, pośredniego portu na trasie. Oprócz pasażerów statek wiózł 300 ton wartościowego ładunku (w tym porcelanę) oraz kilka samochodów. Siedemnastego marca po południu „Pomona” zbliżała się do trawersu miejscowości Fort Ross. Dystans od lądu wydawał się być bezpieczny, chociaż mniejszy niż zazwyczaj. Decyzję o zbliżeniu się do brzegu podjął w trosce o pasażerów kapitan Swansen, chcąc oszczędzić im niewygody silnego kołysania na otwartym oceanie. Według oceny kapitana nowy kurs statku trzymał go w odległości półtora mili od skalistego lądu.

O 18:15 rozwijająca 12 węzłów „Pomona” uderzyła w szczyt podwodnej skały. Była to prawdopodobnie Monterey Rock, nazwana tak dlatego, iż rok wcześniej nadział się na nią parowiec „Monterey”. Swansen przyjrzał sie dokładnie mapie. Wyglądało na to, że statek znajdował się raptem o trzy czwarte mili od lądu czyli znacznie bliżej, niż to się mu wcześniej wydawało. Pomimo wlewającej się do ładowni wody Swansen skierował statek ku Zatoce Fort Ross, mając nadzieję osadzić go tam bezpiecznie na plaży. Gdyby sie to udało to nie tylko pasażerowie byliby bezpieczni, ale uratowała by się także choćby tylko część cennego ładunku. To nie był jednakże jego dzień.

„Pomona” uderzyła w kolejną skałę i natychmiast zaczęła nabierać wody. Nikt już nie myślał o dopłynięciu do plaży. Statek zaczął się kłaść na prawą burtę. Rozległy się dzwonki alarmu szalupowego. Osłonięty od wiatru akwen pozwolił na sprawne i bezpieczne ulokowanie wszystkich rozbitków w szalupach, które po niewielu minutach bezpiecznie dotarły do plaży.

Dopiero po zawiezieniu rozbitków koleją do San Francisco, armator zaczął myśleć o wraku. Gdy na wpół zatopionym statku wylądowali jego ludzie stwierdzili, iż odwiedziło go już przed nimi sporo złodziei, którzy nieźle się tam obłowili, zabierając nawet część znajdującego się powyżej lustra wody ładunku. Pod kadłub wraka podciągnięto barkę, na którą przeładowano, co tylko jeszcze zostało. Z żalem stwierdzono zniszczenie przez wodę wszystkich worków z pocztą.

,

Teraz do pracy przystąpili wynajęci stoczniowcy, którzy ogołocili statek z wykonanych z brązu elementów. Zdemontowano także śrubę. Wielkim wysiłkiem udało się wydobyć silnik, ale tylko po to, aby zaraz sprzedać go na złom. Następnym krokiem była próba wydobycia statku przy pomocy przywiązanych do niego licznych pontonów, ale kilka kolejnych prób spełzły na niczym. Uznając, iż wrak może być zagrożeniem nawigacyjnym (w tym miejscu?), wysadzono go w końcu przy użyciu dynamitu.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:52)

 
30-04-15 09:07  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"Gdy w pobliżu pojawił się parowy holownik „Erin”, ciągnący za sobą dwie łodzie ratownicze, marynarze [ujrzeli/zobaczyli ?] unoszące jedynie wystające nad wodę fragmenty części dziobowej".
Pozdrawiam

 
30-04-15 09:11  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dzięki, Dick :-)

 
04-05-15 07:56  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 333

BARDZO ZŁOTE „WROTA”

Należący do amerykańskiego armatora Aspinwall Line i zwodowany w 1851 roku statek otrzymał ładną nazwę „Golden Gate” (Złote Wrota), nazwę która cały świat poznał w roku 1937, kiedy to otwarto w Kalifornii słynny most. Tak naprawdę jednak, miliony ludzi usłyszały te słowa już w roku 1862.

W połowie XIX wieku statek ten zaliczano do dużych. Bocznokołowiec mający 2850 GRT, mierzący 87 metrów, mogący rozwijać 11 węzłów i oferujący miejsca dla aż 1200 pasażerów - fakt że w znacznej większości bezkabinowych - prezentował się bardzo okazale. W przeciwieństwie jednak do siostrzanego „Golden Age” który przez długie lata przemierzał oceany, nie był to statek szczęśliwy.

W roku 1854 „Golden Gate” wszedł na mieliznę w pobliżu San Diego, a trzy lata później złamał wał prawego koła, co zmusiło go do bardzo trudnego nawigacyjnie powrotu do San Francisco tylko na jednym kole, starającym się zmusić statek do kręcenia w kółko.

Armator zatrudniał go w relacji San Francisco – Nowy Jork, a pasażerami byli głównie poszukiwacze złota wracający na Wschód ze zdobytym majątkiem, albo... z pustymi kieszeniami. Kabina pierwszej klasy kosztowała aż 250 dolarów, drugiej klasy 175, a bilet bezkabinowca (steerage) tylko 100

URL=http://s1143.photobucket.com/user/akra2/media/Teksty%2029/1%20golden_gate%201862_zpszidg8qax.jpg.html][/URL]

Taki właśnie rejs rozpoczął się w San Francisco w lipcu 1862 roku. Na statku znajdowało się 95 członków załogi oraz 242 pasażerów, spośród których mniej więcej połowy nie stać było na wykupienie miejsca w kabinie. Zarówno w ładowni jak i w posiadaniu pasażerów znajdowały się złote sztabki i monety których wartość oceniono na około dwa i pół miliona dolarów, co w połowie XIX wieku było sumą wręcz niewyobrażalną. Niektóre źródła mówią wprawdzie o „zaledwie” 1,4 miliona, ale i taka suma rzucała wtedy na kolana.

Dwudziestego siódmego o 16:45 kiedy to pasażerowie zasiedli do obiadu, kapitan W. H. Hudson powiadomiony został o pożarze w maszynowni. Statek znajdował się wtedy na trawersie meksykańskiego Manzanillo. Hudson natychmiast rozkazał sterować w kierunku odległej zaledwie o 15 mil plaży de Oro. Ogłoszono alarm szalupowy. Gdy możliwe do opuszczenia, a usytuowane niestety jedynie w rufowej części statku szalupy znalazły się na wodzie, dowodzący jedną z nich starszy oficer Mathew Nolan rozkazał podążać wszystkim za płynącym statkiem. Doświadczony oficer zdawał sobie sprawę z tego, że bez wątpienia zobaczą wkrótce skaczących do wody ludzi. Szalupy „Golden Gate” miały niestety niewielkie rozmiary, mogąc pomieścić raptem dwadzieścia kilka osób! Kamizelek ratunkowych było za to aż 1200.

Pożar rozszerzał się niewiarygodnie szybko, a płomienie wyrastały wysoko pomiędzy przednim kominem a kuchnią dla pasażerów. Marynarze podłączyli węże i uruchomili pompy. Dowodził nimi kapitan statku z poprzednich kilku rejsów R. H. Pearson, który przekazawszy dowództwo Hudsonowi płynął teraz do Nowego Jorku jako zwykły pasażer.

Pearson wiedział że na dole pozostał starszy mechanik W. Wadell z wachtą w kotłowni i maszynowni, wszyscy odcięci płomieniami od wyjścia na pokład. Z kilkoma ochotnikami zszedł na dół, rozwalając następnie częściowo tylną gródź maszynowni, co pozwoliło na ewakuację stamtąd kilkunastu ludzi. Jako ostatni na pokładzie znalazł się Wadell. Otoczony przez płomienie skoczył do wody, skąd został później wciągnięty na szalupę.



Wobec wściekłego pożaru na śródokręciu, ludzie zaczęli gromadzić się na dziobie i rufie. Na śródokręciu pozostali jedynie biorący bezpośredni udział w walce z ogniem. Nie było oczywiście szans na jego opanowanie; teraz chodziło jedynie o opóźnianie rozprzestrzenianie się pożaru, aby statek zyskał czas na dotarcie do mielizny. Tylko że łopatki obracały się coraz wolniej...



O 17:15 „Golden Gate” był już o zaledwie 3-4 mile od plaży. Ludzie zaczęli skakać do wody albo w kamizelkach, albo rzucając najpierw w dół drewniane elementy statku. Pasażer z Nowego Jorku, Ben Holladay – po kilku latach wielka szycha w Union Pacific Rail Road - był jednym z nieumiejących pływać, przywiązał się zatem do drewnianej drabiny i ryzykownym skokiem uciekł przed ogniem. Po kilkunastu minutach znalazł schronienie w szalupie.



„Golden Gate” osiadł na mieliźnie o 17:30, o 14 mil na północny-zachód od Manzanillo. Od brzegu dzieliło go zaledwie 300 metrów, ale cały ten dystans pokrywały fale silnego przyboju. Podnieceni bliskością lądu rozbitkowie zaczęli masowo skakać do wody, ale niewielu niestety dało radę wzburzonej wodzie. W końcu na pokładzie pozostała tylko dwójka kapitanów. Zdjęli część ubrania oraz buty i weszli na bukszpryt, po czym skoczyli do wody. Jako pierwszy na plaży znalazł się nie mający żadnych obrażeń Hudson a dopiero sporo czasu po nim Pearson, który tak wspominał te chwile: „Byłem sam, wyczerpany fizycznie i psychicznie z poparzonym lewym ramieniem i prawym barkiem. Jakkolwiek jestem dobrym pływakiem, wątpiłem czy dopłynę do brzegu bez kamizelki ratunkowej.”

Pod wieczór na plaży znajdowało się zaledwie około 80 osób, oraz cztery wyrzucone na piasek martwe ciała. Na oczach rozbitków dopełniał się los „Golden Gate”. Około 21:00 statek przełamał się na wypalonym do cna śródokręciu, po czym obie części podniosły się z mielizny, osiadając ostatecznie znacznie bliżej lądu niż poprzednio.

Rankiem rozbitkowie ujrzeli na plaży mnóstwo sztuk bagażu i – co najważniejsze – kilka baryłek z piwem, co pozwoliło wreszcie ugasić pragnienie. Pochowano zmarłych, po czym plażą wyruszono w kierunku Manzanillo. Gdy rozbitków dzieliło od miasta zaledwie 11 mil musieli zatrzymać się, zablokowani skałami nie do przejścia na obszarze zwanym „White Rock”. Tam spędzili dwie doby bez jedzenia i picia, zanim dotarła do nich pomoc.

Tymczasem inne statki wiedziały już o zagładzie „Golden Gate” – dym widoczny był przecież z daleka. Kilkudziesięciu rozbitków podjął z szalup parowiec „St. Louis”. Ten sam statek wyłowił także dwadzieścia sześć ciał, z których niektóre nosiły ślady ognia. Kolejne ciała ofiar pożaru morze wyrzucało na brzeg jeszcze przez prawie rok!

Kolejna łódź, dowodzona przez trzeciego oficera Jamesa Scotta zdryfowała aż 80 mil na południe od Manzanillo i dopiero wtedy 23 znajdujące się na niej osoby zostały uratowane przez parowiec „Orizaba”. Pasażerowie z tej szalupy zgodnym chórem okrzyknęli prawdziwymi bohaterami zarówno Scotta, jak i starszego oficera Nolana, doceniając ich poświęcenie i fachowość. Wiele szczęścia miał także pasażer André Chavanne, który samotnie dryfował w kamizelce przez 24 godziny, zanim został wyratowany przez rybaków.

Bilans pożaru był tragiczny. Śmierć poniosło 34 marynarzy i aż 157 pasażerów. Spośród pasażerów pierwszej klasy przeżyło 41 procent, a z drugiej 47. Bezkabinowcy byli bez szans na dostanie się do nielicznych szalup i dlatego zaledwie co czwarty z nich uratował życie. Ocalało 61 marynarzy i zaledwie 85 pasażerów.

Gdy opadły emocje związane z ludzką tragedią, przypomniano sobie o przewożonych przez „Golden Gate” skarbach. Pierwszym statkiem który pokazał się przy leżącym na głębokości zaledwie czterech metrów wraku był parowiec „Constitution”, którego załoga wydobyła 15 leżących prawie na widoku skrzyń. Znajdujące się w nich złote monety warte były aż 820 tysięcy dolarów! Wkrótce zresztą pozostało z tego tylko 620 tysięcy, bo pozostałe 200 zostało w tajemniczy sposób ...ukradzione.

Przez następne lata mozolnie wydobywano znajdujące się głęboko pod piaszczystym dnem złoto. W 1903 roku zbudowano nawet długi pomost, aby ułatwić sobie pracę!



Oficjalnie wiadomo, że oprócz owych 15 skrzyń wydobyto także złoto wartości 300.000 dolarów. Oznaczałoby to zatem, że na dnie pozostał skarb wart 1,4 miliona. Należy jednak sądzić, że pracujący przez dziesięciolecia „prywatni poszukiwacze” w bardzo znacznym stopniu zdołali uszczuplić tę kwotę.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:52)

 
04-05-15 07:58  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Na czwartek sugeruję zaopatrzyć się w zatyczki do uszu, bo będzie dużo bumbania, ale także i okazja, aby szczerze się wzruszyć...

Post zmieniony (04-05-15 11:31)

 
04-05-15 12:26  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Ciekaw jestem jak długie były takie rejsy z takimi prędkościami dookoła Ameryki Płd. 2-3 m-ce ?

 
04-05-15 12:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Specjalistyczny program jaki mam w firmie powiedział mi, że droga SF - NY via cieśnina Magellana to 13.164 NM. Przy trzymanych non-stop 11 węzłach przelot zajmuje 49,87 doby. W idealnych warunkach pogodowych, oczywiście.

Znalazłem w necie także coś takiego:

http://www.sea-distances.org/

co pozwala obliczyć czas trwania podróży nawet "doobkoła świata" via Kanał Sueski :-)

Post zmieniony (04-05-15 13:04)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 4 z 114Strony:  <=  <-  2  3  4  5  6  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024