Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 332
DWIE „POMONY”
Rok 1859
Pływać przez Atlantyk wożąc niekończące się rzesze dążących do Ameryki emigrantów – w XIX wieku to był biznes co się zowie! Jedną z takich maszynek do robienia pieniędzy był amerykański żaglowiec „Pomona”, własność mało znanej nawet wówczas nowojorskiej firmy Howland & Frothingham. Kapitanem wypierającego 1181 ton statku był Charles Merryhew. Inne źródła podają wprawdzie wyporność 1200, 1400 a nawet 1500 ton, ale nie wydają się one zbytnio wiarygodne. Załoga liczyła 44 ludzi a emigrantów było 404, co daje razem 458 osób, które wyruszyły w ostatni rejs statku.
„Pomona”
Trzyletni statek wypłynął z Liverpoolu 27 kwietnia 1859 roku, spotykając na morzu przyjemny, aczkolwiek może ciut zbyt silny wietrzyk. Z upływem czasu jednakże wiatr zaczął tężeć zamieniając się po północy w sztorm, któremu towarzyszyła silna ulewa. Wymęczeni i zestresowani pasażerowie bezskutecznie starali się zasnąć na swych kojach.
Pogoda szalenie utrudniała prowadzenie nawigacji, więc tym bardziej Merryhew powinien się do niej przykładać. Tymczasem nad ranem kapitan najwyraźniej stracił orientację co do położenia statku, wchodząc o godzinie czwartej na mieliznę na wysokości miasteczka Blackwater, leżącego w południowo-wschodniej Irlandii.
Na mapie Irlandii zaznaczono na zielono hrabstwo, w którym doszło do tragedii. Na drugiej mapie widać miasto Blackwater. To na jego wysokości statek wszedł na mieliznę
,
Nagłe szarpnięcie poderwało wszystkich na nogi, a w pomieszczeniach emigranckich dały się słyszeć krzyki przerażenia i płacz dzieci. Po kilku minutach na pokładzie pojawili się pierwsi pasażerowie, w większości w niekompletnym odzieniu. Mokrzy od deszczu i wchodzących na statek fal, dygotali teraz z zimna i ze strachu.
Merryhew ocenił sytuację. Ze względu na ciemność oraz wciąż wzrastający na sile sztorm, zwodowanie szalup nie wydawało się możliwe. Na obecną chwilę najważniejsze było zlikwidowanie paniki, czego w końcu udało się kapitanowi dokonać. Sztorm sztormem, ale przecież wejście na mieliznę musiało oznaczać, iż ląd jest tuż tuż, a więc i z ratunkiem nie będzie źle! Taka logika trafiła do wyobraźni pasażerów.
Wspomagani przez co silniejszych emigrantów, marynarze „Pomony” stanęli do pomp. Byle tylko doczekać ranka! Ranek przyniósł jednak ze sobą zwiększenie siły wiatru. Sztorm zmienił się teraz w huragan. Na rozkaz kapitan ścięto maszty.
Pomimo wściekłego wiatru i wielkich fal podjęto w końcu próbę opuszczenia łodzi. Gdy pełna rozbitków schodziła w dół, silna fala rzuciła ją o burtę statku rozbijając w drobne kawałki i wysypując wszystkich do wody. Wśród wściekle kotłujących się fal nikt z nich nie miał szans na przeżycie. Co teraz robić?
Nikt już nie zamierzał próbować szczęścia w kolejnej szalupie. Co gorsza, na plaży nie było widać nikogo kto mógłby wszcząć alarm, a morze było puste, bez żadnego masztu czy dymu z komina. W bezsilnej rozpaczy mijała godzina za godziną. Kapitan starał się dodawać wszystkim otuchy.
Nadszedł wieczór. Rozbitkowie szykowali się na kolejną niespokojną i nieprzespaną noc na szarpanym przez fale statku. I wtedy niespodziewanie statek spłynął rufą z mielizny na głęboką wodę, która też natychmiast zaczęła wlewać się do kadłuba. Ponieważ fale były tu mniejsze niż na mieliźnie, natychmiast opuszczono dowodzoną przez trzeciego oficera łódź, obsadzoną w większości przez marynarzy. Kapitan i pierwszy oficer pozostali na pokładzie.
Szalupa odpływa od „Pomony”. Na rysunku z epoki popełniono dwa błędy: statek nie miał już w tym momencie masztów, a ponadto w łodzi znajduje się zdecydowanie zbyt mała liczba rozbitków
,
Naciśnięto mocno na wiosła. Szalupa płynęła w kierunku plaży rzucana na wszystkie strony ogromnymi falami. Po kilkunastu minutach nierównej walki morze jednakże zwyciężyło, wyrzucając rozbitków do wody. Woda zaroiła się od głów ludzi, starających się dopłynąć do brzegu. Udało się to tylko niektórym. Pływacki wyścig o życie wygrał trzeci oficer Stephen Kelly, osiemnastu marynarzy i pięciu pasażerów. Mężczyźni natychmiast ruszyli w głąb lądu, alarmując każdego napotkanego człowieka.
Zaraz po zejściu z mielizny kapitan rozkazał rzucić dziobową kotwicę i trzymał aż 40 ludzi przy pompach w nadziei, że kolejna fala ponownie wniesie statek na mieliznę. Rzeczywistość jednak był okrutna. Mocno doświadczony przez fale statek nagle jakby zapadł się pod wodę, pozostawiając na powierzchni wielką, ale topniejącą w błyskawicznym tempie, liczbę rozbitków. Gdy w pobliżu pojawił się parowy holownik „Erin”, ciągnący za sobą dwie łodzie ratownicze, marynarze zobaczyli unoszące jedynie wystające nad wodę fragmenty części dziobowej.
W wyniku zatonięcia statku życie straciło aż 399 spośród 404 pasażerów, podczas gdy z 44-osobowej załogi życie ocaliło 19! Śmierć poniosło zatem aż 424 spośród 448 znajdujących się na „Pomonie” ludzi. Utonął także kapitan Merryhew. Na plaży znaleziono sporą liczbę wyrzuconych przez fale ciał. Jak ze zgrozą podała policja, jedno z nich, należące do 40-letniej kobiety, było pozbawione dolnej części ubrania. Badanie wykazało, że kobieta została zgwałcona i to najprawdopodobniej już po jej śmierci!
Prasa donosi o tragedii
,
Pamiątkowy monument w Blackwater
Fale wyrzuciły na brzeg także galion „Pomony”
Rok 1908
Kolejna „Pomona” była pasażerskim parowcem co się zowie, zbudowanym w San Francisco w roku 1888 dla Northern California. Statek pysznił się wykonaną z brązu śrubą, dzięki czemu wyróżniał się wśród pływających wzdłuż wybrzeży Kalifornii bocznokołowców. Długi na 69 metrów kadłub „Pomony” wykonano ze stali. Przed nadbudówką umieszczono sporą ładownię. Statek szybko uzyskał miano „Pride of the Coastal Fleet” (Duma Floty Przybrzeżnej).
,
W trzy lata po zwodowaniu statek przeszedł w ręce biznesmena o nazwisku Knowles, który w przypływie uzasadnionej dumy tak właśnie przemianował statek. Nie mający doświadczenia w eksploatacji statków Amerykanin sprzedał w końcu w roku 1897 „Knowlesa” do Pacific Coast SS Co. Nowy armator przywrócił poprzednią nazwę i skierował statek do obsługiwania linii San Francisco – Vancouver. Najpierw jednak skrócono rufową część nadbudówki oraz zainstalowano boczną furtę ładowni, co pozwoliło na szybsze operacje przeładunkowe. Dodatkowo na pokładzie zrobiono miejsce do przewożenia samochodów. Wszystkie te przeróbki miały to o tyle sens, że nowy właściciel uznał jako główne źródło przychodów fracht za ładunki, podczas gdy wpływy z biletów uznał za drugorzędne. Kilkudziesięciu bogatych pasażerów miało do swej dyspozycji kabiny pierwszej klasy, podczas gdy pod pokładem często tłoczyli się pasażerowie bezkabinowi (steerage), głównie Włosi, chcący dla odmiany spróbować szczęścia w Kanadzie. Stamtąd było zresztą blisko do Alaski, kuszącej swym złotem.
W marcu 1908 roku statek znajdował się w drodze na północ, kierując się do Eureki, pośredniego portu na trasie. Oprócz pasażerów statek wiózł 300 ton wartościowego ładunku (w tym porcelanę) oraz kilka samochodów. Siedemnastego marca po południu „Pomona” zbliżała się do trawersu miejscowości Fort Ross. Dystans od lądu wydawał się być bezpieczny, chociaż mniejszy niż zazwyczaj. Decyzję o zbliżeniu się do brzegu podjął w trosce o pasażerów kapitan Swansen, chcąc oszczędzić im niewygody silnego kołysania na otwartym oceanie. Według oceny kapitana nowy kurs statku trzymał go w odległości półtora mili od skalistego lądu.
O 18:15 rozwijająca 12 węzłów „Pomona” uderzyła w szczyt podwodnej skały. Była to prawdopodobnie Monterey Rock, nazwana tak dlatego, iż rok wcześniej nadział się na nią parowiec „Monterey”. Swansen przyjrzał sie dokładnie mapie. Wyglądało na to, że statek znajdował się raptem o trzy czwarte mili od lądu czyli znacznie bliżej, niż to się mu wcześniej wydawało. Pomimo wlewającej się do ładowni wody Swansen skierował statek ku Zatoce Fort Ross, mając nadzieję osadzić go tam bezpiecznie na plaży. Gdyby sie to udało to nie tylko pasażerowie byliby bezpieczni, ale uratowała by się także choćby tylko część cennego ładunku. To nie był jednakże jego dzień.
„Pomona” uderzyła w kolejną skałę i natychmiast zaczęła nabierać wody. Nikt już nie myślał o dopłynięciu do plaży. Statek zaczął się kłaść na prawą burtę. Rozległy się dzwonki alarmu szalupowego. Osłonięty od wiatru akwen pozwolił na sprawne i bezpieczne ulokowanie wszystkich rozbitków w szalupach, które po niewielu minutach bezpiecznie dotarły do plaży.
Dopiero po zawiezieniu rozbitków koleją do San Francisco, armator zaczął myśleć o wraku. Gdy na wpół zatopionym statku wylądowali jego ludzie stwierdzili, iż odwiedziło go już przed nimi sporo złodziei, którzy nieźle się tam obłowili, zabierając nawet część znajdującego się powyżej lustra wody ładunku. Pod kadłub wraka podciągnięto barkę, na którą przeładowano, co tylko jeszcze zostało. Z żalem stwierdzono zniszczenie przez wodę wszystkich worków z pocztą.
,
Teraz do pracy przystąpili wynajęci stoczniowcy, którzy ogołocili statek z wykonanych z brązu elementów. Zdemontowano także śrubę. Wielkim wysiłkiem udało się wydobyć silnik, ale tylko po to, aby zaraz sprzedać go na złom. Następnym krokiem była próba wydobycia statku przy pomocy przywiązanych do niego licznych pontonów, ale kilka kolejnych prób spełzły na niczym. Uznając, iż wrak może być zagrożeniem nawigacyjnym (w tym miejscu?), wysadzono go w końcu przy użyciu dynamitu.
--
Post zmieniony (02-05-20 13:52)
|