KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 38 z 114Strony:  <=  <-  36  37  38  39  40  ->  => 
21-09-15 10:14  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:44)

 
21-09-15 11:12  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Może nie wszyscy byli z UB ale na pewno z tym urzędem mieli do czynienia.
Byli to oficerowie kulturalno-oświatowi (KO - tzw."kaowcy"). Pełnili oficjalnie funkcję zastępcy kapitana d/s politycznych.
Statkowi „politrucy”, czuwali nad tym by postawa załogi była zgodna z obowiązująca linią PZPR, sporządzali raporty, opinie, wnioski awansowe itp.

 
21-09-15 12:50  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:44)

 
24-09-15 07:54  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 377

MISJA EKSMISJA

Lata osiemdziesiąte dziewiętnastego wieku były wciąż bardzo biedne dla Irlandczyków. Najgorzej żyło się chyba mieszkańcom wysepek, rozsypanych wzdłuż północnych i zachodnich wybrzeży Irlandii. Fatalna, nieurodzajna gleba i kiepski klimat nie pozwalał na efektywne uprawianie choćby tylko ziemniaków, będących – oprócz ryb - podstawą wyżywienia.

Jedną z takich wysepek była Inishtrahull, położona o sześć mil od północnego wybrzeża Irlandii, i będąca najdalej wysuniętym na północ skrawkiem tego kraju. Powierzchnia wyspy wynosiła zaledwie 0,34 kilometra kwadratowego i jak wszystkie inne, miała swego właściciela (landlorda). Landlordowie pozwalali na swym terenach mieszkać, ale oczywiście kazali za to płacić i nie obchodziło ich, czy dana rodzina ma na to środki, czy nie. Jeśli nie, nakazywano wyniesienie się z ziemi, a nędzne domki rozwalano, żeby – broń Boże! – nie zamieszkali w nich jacyś dzicy lokatorzy.

Położenie wysepek Inishtrahull i Tory (o której będzie dalej)


Inishtrahull


Z powodu wyjątkowo fatalnej pogody, w roku 1883 mieszkańcy Inishtrahull oraz licznych innych wysepek doznali klęski głodu. Na lokalną skalę była to powtórka Wielkiego Głodu z lat 1845-1852, kiedy to z niedożywienia zmarł milion ludzi, a kolejny milion wyemigrował do Ameryki. Utworzone i prowadzone przez kwakrów Religijne Towarzystwo Przyjaciół za zebrane fundusze zakupiło ziemniaki, które następnie rozdano głodującym na wyspach. Ziemniaki porozwoziła parowa, śrubowa kanonierka HMS „Wasp”.

Typowy dom żyjącej na wysepkach biedoty


Okręt wszedł na stan Royal Navy 1 grudnia 1881 roku. Miał 465 GRT i mierzył 38 metrów, a dzięki 360-konnej maszynie mógł rozwinąć 9,5 węzła. Zapas węgla wynosił jedynie czterdzieści ton, dlatego też często okręt pływał pod ożaglowaniem barkentyny. Uzbrojenie stanowiły dwie sześcio- i dwie czterocalowe armaty oraz dwa karabiny maszynowe. Pokryty drewnem kadłub miał żelazne wręgi. Na wypadek służby na wodach tropikalnych, drewno obito miedzianą blachą.

„Wasp”
,

Póki co, nie zanosiło się jednakże na żeglugę po cieplejszych wodach. Okręt wyznaczono do nudnej służby, polegającej na wożeniu po wyspach państwowych komisarzy żeglugowych i rybackich, a także latarników. Dowódcą był kapitan Douglas Nicholls, mający pod komendą pięćdziesięciu siedmiu oficerów i marynarzy.

Nadszedł rok 1884. Bieda nadal odciskała swoje piętno na życiu zrozpaczonych swą beznadziejną sytuacją ludzi. Niestety, landlordowie niewiele – o ile w ogóle – przejmowali się losem swych dzierżawców. Mieli płacić czynsz i już! Nie masz pieniędzy? To precz z mojej ziemi! Na niewypłacalnych dłużników wysyłano policję, czasem nawet wojsko, a wraz z nimi ekipy rozwalające bieda-domy. Na Inishtrahull na eksmisję czekały z rozpaczą w sercu aż trzy rodziny. Ludzie, którzy mieli ich wyrzucić z wyspy, mieli przypłynąć „Waspem”. Okręt Royal Navy w służbie landlorda, czyli jak najbardziej prywatnej osoby! Niewiarygodne.

Eksmisje odbywały się w obecności policjantów lub żołnierzy


Wyrzucona z domu rodzina. Drzwi zabito deskami


Burzenie domu wyeksmitowanej rodziny


W nocy z 21 na 22 września kanonierka była w drodze z Westportu, miasta na północno-zachodnim wybrzeżu Irlandii do Lough Foye, zatoki znajdującej się na obecnej granicy Irlandii i Irlandii Północnej. Tam Nicholls miał opuścić szalupy i zabrać z wioski Moville komorników, policjantów i innych oficjeli, oraz garść robotników wyznaczonych do burzenia domów wyeksmitowanych ludzi. Służący na okręcie marynarze sami pochodzili na ogół z biednych i bardzo biednych rodzin, toteż panowało wśród nich wielkie rozgoryczenie, iż przykładają ręce do takiego procederu. Ich głosy docierały także do Nichollsa, ale ten zdecydował się nie reagować, a przynajmniej do chwili, gdy nie będzie to zagrażać dyscyplinie na okręcie.

Kurs prowadził pomiędzy wyspą Dinegal, a skalistą wysepką Tory, znajdującej się o dziewięć mil od stałego lądu. Nocne powietrze było przejrzyste, a widoczność i pogoda dobra. Okręt płynął jedynie pod żaglami, co nieco ograniczało jego zdolności manewrowe. Kapitan Nicholls spał w swej kabinie, a na służbie znajdowali się młodzi ludzie, nie mający wielkiego doświadczenia na morzu.

O 3:45 „Wasp” wszedł na skały wyspy Tory, tuż poniżej latarni morskiej. Jeden z uratowanych zeznał później, że widział jej światło na długo przed tragedią. Być może wtedy latarnia jeszcze działała, ale za piętnaście czwarta już nie? Tak zeznał jeden z uratowanych, ale latarnik zarzucił mu kłamstwo.

Wyspa Tory. W głębi latarnia morska
,

Nicholls rozkazał jak najszybciej rozpalić pod kotłami, aby podjąć próbę zejścia ze skały, ale zabrakło czasu na podniesienie ciśnienia pary do odpowiedniego poziomu. Kapitan szybko zorientował się, że sytuacja jest beznadziejna i rozkazał opuszczać szalupy. Tyle że zanim się to udało, wiszące na żurawikach łodzie zostały rozbite przez fale...

„Wasp” na skałach Tory


Kolejny ogromny bałwan wszedł na mostek, zabierając ze sobą kapitana i dwóch oficerów, a po kilkunastu minutach okręt ześlizgnął się ze skał, po czym poszedł pod wodę. Utonęło pięćdziesięciu dwóch ludzi, w tym wszyscy oficerowie. Życie ocaliło zaledwie czterech marynarzy i dwóch marines. Cała szóstka uczepiła się wystającego z wody masztu, skąd zdjęli ich po kilku godzinach mieszkający na wysepce rybacy. Biedni ale gościnni wyspiarze gościli rozbitków przez cztery dni, do czasu zabrania ich przez opancerzoną fregatę „Valiant”. W porcie Rathmullan otrzymali bilety trzeciej klasy na pociągi i prom, z rozkazem jak najszybszego zameldowania się w Portsmouth na pokładzie słynnego okrętu Nelsona, „Victory”, gdzie urzędował Sąd Wojenny.

W śledztwie wiele czasu poświęcono latarni morskiej: świeciła podczas wejścia okrętu na skały, czy nie? Podczas przesłuchań pojawiła się wersja mówiąca o tym, że światło zostało umyślnie zgaszone, a okręt z zimną krwią skazany na zagładę! Powodem miałoby być jakoby wiedza latarnika na temat zleconego „Waspowi” zadania i w konsekwencji chęć odwleczenia momentu eksmisji biedaków z Inishtrahull. Pytanie tylko skąd latarnik mógłby mieć takie informacje, a przede wszystkim, skąd znałby co do godziny plan rejsu „Waspa”?

Ostatecznie zamknięto sprawę latarni bez sformułowania żadnej konkluzji. Zamiast tego Admiralicja oznajmiła, że zatonięcie okrętu było „konsekwencją braku staranności i uwagi”, ale nikogo imiennie winą nie obciążono, nie chcąc pośmiertnie oskarżać kapitana i jego oficerów.

Wydawałoby się, że zatonięcie okrętu opóźni eksmisję trzech rodzin jedynie o kilka tygodni, ale... Royal Navy nie była już chętna pomagać landlordom, w rezultacie czego mieszkańcy Inishtrahull żyli tam niepokojeni przez wiele jeszcze lat! Wyspa opustoszała dopiero w roku 1929, kiedy to wszystkich jej mieszkańców jednocześnie przewieziono na stały ląd. Do tej pory żyli oni głównie z rybołówstwa, ale prowadzonego „na dziko”, bez płacenia podatków, co bardzo nie podobało się władzom. Nie wszystkim zresztą, bo w obronie nielegalnych rybaków stanął ...Minister Rybołówstwa, Fionán Lynch, któremu jednakże nie udało się zmienić decyzji.

Mieszkańcy Inishtrahull przed wywiezieniem ich z wyspy w roku 1929


Od roku 1929 aż do 30 kwietnia 1987 roku na Inishtrahull żyli jedynie latarnicy. Od 1 maja 1987 latarnia działa już jako bezzałogowa, a wyspa ma status przyrodniczego obszaru chronionego.

***

Po trzech latach od zatonięcia „Waspa”, Royal Navy nadała tę nazwę kolejnej kanonierce. Dowodzona przez komandora podporucznika B.J.H. Adamsona, miała 73-osobową załogę. Swój dziewiczy rejs okręt rozpoczął 21 maja 1887 roku wypływając z Sheerness w Anglii do Szanghaju, gdzie miał wejść w skład zespołu China Station. Po drodze do Szanghaju „Wasp” zawinął jeszcze do Singapuru, podając przed wyjściem z tego portu eta Szanghaj 26 września (eta – expected time of arrival – spodziewany czas przyjścia). Nigdy się tam nie pojawił. W październiku Admiralicja uznała okręt za stracony z niewiadomego powodu.

„Wasp”, okręt zaginiony w drodze z Singapuru do Szanghaju


I to był już ostatni okręt Royal Navy o tej nazwie.

--

Post zmieniony (02-05-20 14:08)

 
24-09-15 09:53  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:45)

 
24-09-15 10:46  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Akra, zobacz na zdjecia okretow obu typow na tej stronie http://www.worldnavalships.com/r_n_gunboats.htm. A nie chodzi mi konkretnie o malowanie, tylko o roznice w ksztalcie kadluba.

--
pozdrawiam Kuba

Post zmieniony (24-09-15 10:48)

 
24-09-15 12:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (12-04-20 16:46)

 
28-09-15 00:13  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 378

CENA SOLIDARNOŚCI

Drugiego grudnia 1934 roku brytyjski parowiec „Usworth” wypłynął z Montrealu do Queenstown, Irlandia z pełnostatkowym ładunkiem 5625 ton pszenicy. Po czterech dniach zawinął do Sydney, ale nie była to podróż w czasie i przestrzeni, a jedynie zawinięcie do portu o tej właśnie nazwie, a znajdującego się w Nowej Szkocji, Kanada.

Zbudowany w 1926 roku statek miał 3534 GT i długość 108 metrów, a jego doskonały stan techniczny potwierdzała przyznana przez Lloyda klasa 100 A.1. Dowodził nim kapitan John Joseph Reed, mający pod sobą dwudziestu pięciu ludzi.

„Usworth”


W Sydney dobrano do pełna węgla, wychodząc z portu 6 grudnia około dwudziestej trzeciej. Wiał silny zachodni wiatr, a spore fale zaczęły się dawać we znaki natychmiast po wyjściu spoza zasłony lądu. Przez następne dni i tak już paskudna pogoda wciąż się pogarszała. Kłopoty zaczęły się w nocy z 10 na 11, gdy „Usworth” znajdował się około 1000 mil od Nowej Funlandii. O trzeciej nad ranem wielka fala rozbiła drzwi do lewoburtowej mesy. Reed postawił statek w dryf, po czym cieśla z pomocnikami przystąpił do załatania wyrwy. Praca szła sprawnie i gdy wydawało się, że kłopot jest z głowy, nastąpiło coś dużo poważniejszego: o czwartej trzydzieści ster odmówił posłuszeństwa!

Wielkie fale uszkodziły maszynkę sterową, w rezultacie czego zablokował się łańcuch obracający sterem. Prawdopodobnie awaria jednego elementu spowodowała uszkodzenie kolejnego, potem psuła się kolejna część i tak dalej. Można by to nazwać „sterowym dominem”. Tym razem naprawa nie była tak prosta, jak w przypadku rozbitych drzwi i jedyne co się dało zrobić, to ustawić ster w pozycji „zero”. Uruchomiono pomocnicze urządzenie sterowe, ale przy takiej pogodzie miało ono beznadziejną efektywność. Wiało coraz silniej i coraz większe fale atakowały statek.

W eter poszło wezwanie o pomoc, na które natychmiast odpowiedział belgijski frachtowiec „Jean Jadot” i liniowiec Cunarda „Ascania”. Belgowie zjawili się jako pierwsi już o dziewiątej rano. Ponieważ na „Usworthie” nadal próbowano naprawić ster, kapitan Reed poprosił na razie jedynie o asystowanie. Dopiero wieczorem spytał „Jean Jadot” o możliwość zaholowania go do najbliższego portu. Odpowiedź była twierdząca.

„Jean Jadot”


Wieczorem 11 grudnia oba statki zostały połączone liną, ale w bardzo nietypowy sposób. Belgijski statek ustawił się równolegle, a jego lina zamocowana była na rufie „Uswortha”. Uszkodzony statek miał płynąć o własnych siłach, a „Jean Jadot” naciągając hol albo go luzując, miał go ustawiać na właściwy kurs. Trzeba przyznać, że pomysł był bardzo interesujący.

Wszystko działało znakomicie aż do czwartej trzydzieści 12 grudnia, kiedy to poddawana zmieniającym się obciążeniom lina pękła. Reed natychmiast wysłał do Queenstown prośbę o przysłanie holownika. Odebrano przy okazji wiadomość od „Ascanii”, która nadal płynęła na pomoc. Wiatr osiągnął jedenastkę w skali Beauforta.

Podczas nietypowego rejsu burta w burtę załoga „Uswortha” pracowała bez przerwy nad sterem i w chwili gdy lina zerwała się z hukiem, był on już prowizorycznie naprawiony. Statek obrał kurs na Queenstown, ale dzielni Belgowie towarzyszyli mu nadal, gotowi do ponownego przyjścia z pomocą w każdej chwili.

„Usworth” płynął z szybkością ośmiu węzłów. Około siedemnastej wielka fala zerwała przykrycie ładowni numer dwa, ale ryzykującym zmyciem za burtę marynarzom udało się ją ponownie zakryć. Pięć godzin później przed dziobem ukazały się dwie ogromne fale, a za nimi kolejna, wręcz gigantyczna. Według kapitana Reeda, sięgała ona ze trzy metry powyżej przedniego masztu!

Fala spadła na statek, zalewając go od dziobu do rufy. Gigantyczna fala uderzyła z takim impetem, że przesypał się ładunek pszenicy. Statek przechylił się o 12 stopni na lewą burtę. Zerwane zostały świetliki maszynowni, a co gorsze, fala zabrała zerwane z żurawików szalupy. Jedną z nich woda wbiła do połowy w dziurę po rozbitym świetliku. Część przykrywających ładownie brezentów i desek lukowych zmyło za burtę. Ściany przedniej nadbudówki zostały zdeformowane uderzeniem ogromnej masy wody. Jeden z bomów był złamany, a pozostałe, zerwane ze swych gniazd wisiały nad pokładem kręcąc się w powietrzu niczym ogromne wahadła. Znikły drzwi prawoburtowej tym razem mesy. Wstrząs doszczętnie zdemolował wnętrze kabiny kapitana. Zerwało anteny radiostacji, ale były one łatwe do zastąpienia jakąś prowizorką.

Podczas kilku następnych godzin przechył wzrósł do 25 stopni i stało się jasne, że statek jest skazany na zatonięcie. Pracujące od poprzedniego wieczoru pompy nie nadążały z usuwaniem wciąż napływającej wody. Wysłano kolejne wezwania o pomoc, licząc zwłaszcza na specjalistyczny holownik ratowniczy z Queenstown.

O wpół do czwartej nad ranem Brytyjczycy z wielką ulgą ponownie ujrzeli „Jean Jadota”, odepchniętego od nich poprzedniego wieczoru przez wiatr i fale. Po dalszych trzech i pół godzinach pojawiła się wreszcie także dowodzona przez kapitana Bissetta „Ascania”. Ci z jej pasażerów którzy nie leżeli teraz na kojach, zmożeni przez morska chorobę, z ciekawością i przerażeniem jednocześnie patrzyli na skazany na zagładę parowiec. Liniowiec wypuścił za burtę kilka ton oleju, ale nie wygładził on fal tak bardzo, jak się spodziewano. Przy pomocy rakietnic próbowano przerzucić na „Uswortha” linę, ale przy tak silnym wietrze żadna z prób się nie udała.

„Ascania”


Pomimo ogromnego niebezpieczeństwa, dzielni Belgowie z „Jean Jadota” opuścili szalupę, która ciężko walcząc z falami przebiła się pod burtę „Uswortha”. Udało się wskoczyć do niej czternastu marynarzom. Łódź obrała powrotny kurs i kiedy wydawało się, że wszystko się znakomicie uda, ogromna fala wywróciła ją, wyrzucając wszystkich do wody. Na pokład „Jean Jadota” wyciągnięto jedynie czterech z sześciu znajdujących się w wodzie Belgów i dwóch spośród czternastu Brytyjczyków.

Po południu poszła w dół obsadzona przez ochotników szalupa z „Ascanii”. Próbowała ona podejść z lewej burty, skąd – w przeciwieństwie do prawej - można było wprawdzie do niej w miarę bezpiecznie skoczyć, ale wiszące poza burtą i kręcące się na wszystkie strony urwane bomy ładowni drugiej i piątej stanowiły ogromne zagrożenie.

Z szalupy krzyknięto, żeby marynarze skakali pojedynczo do wody, co da szansę na wyłowienie ich jednego po drugim. Niestety, już na samym początku panika spowodowała wyskoczenie za burtę kilku rozbitków jednocześnie, w rezultacie czego nie zdążono wyłowić aż trzech osób. Dalej już poszło w miarę gładko, i gdy tonący statek opustoszał, na szalupie „Ascanii” znajdowało się dziewięciu żywych rozbitków. W pewnej chwili wiatr ustawił łódź bokiem do fali, i tylko wciąż rozlewany przez „Jean Jadot” i „Acanię” olej zapobiegł jej wywróceniu.

Szalupa podeszła pod burtę „Ascanii” i wtedy zaczęły się kolejne schody: łódź to wznosiła się, to opadała na pięć do siedmiu metrów. Nie było wielkiego wyboru, toteż marynarze zaczęli przeskakiwać na wywieszone za burtę sztormtrapy. Jeden z rozbitków wpadł przy tym do wody, ale wyniesiony po chwili bardzo wysoko kolejną falą, zdołał uchwycić się drabinki. Dopiero po dwóch godzinach od zwodowania, szalupa „Ascanii” została podciągnięta pod żurawiki.

Tonący „Usworth” i jego kapitan. Zdjęcie zrobione z „Ascanii”


Owego strasznego dnia śmierć poniosło piętnastu marynarzy z „Uswortha” i – co najbardziej chyba boli – dwóch bohaterskich Belgów, którzy zapłacili najwyższą cenę za solidarność z kolegami w niebezpieczeństwie.

Sąd uznał, że kapitan zrobił wszystko, co w jego mocy, a statek „został pokonany przez morze i rozbity przez huragan.”

Na ratowników posypały się jakże zasłużone medale! Dwunastu bohaterom z „Ascanii” i jedenastu z „Jean Jadota” przyznano srebrne Sea Gallantry Medal (Medal za Dzielność na Morzu). Kapitan Bissett z „Ascanii” otrzymał srebrną wazę, wartą trzydzieści funtów, a dowodzący szalupami oficerowie – porucznik Pollitt z „Ascanii” i drugi oficer Leblanc z „Jean Jadoit” po srebrnym kubku wartym, jak odnotowała historia, dwanaście funtów. I na misie i na kubkach wyryte były słowa uznania za udział w akcji ratowniczej. Marynarze z obu szalup dostali po pięć funtów.

Sea Gallantry Medal


Pollitt został uhonorowany także dodatkowymi medalami, przyznanymi przez kilka brytyjskich organizacji. Podczas wojny, już jako komandor porucznik Rezerwy Royal Navy służył na uzbrojonym liniowcu „Carinthia” patrolującym wody na zachód od Irlandii, a w roku 1943 został dowódcą lotniskowca eskortowego „Premier”. Na prośbę Cunard-White Star Company, Pollitt przeszedł rok później na transportowiec wojsk „Scythia” (w cywilu statek pasażerski), a w roku 1949 otrzymał swój ostatni awans, dochodząc do stopnia komandora Royal Navy Reserve.

I jeszcze o dalszych losach „Ascanii” i „Jean Jadota”. Pierwszy z nich został zmieniony 24 sierpnia 1939 roku w krążownik pomocniczy, mając za uzbrojenie aż osiem dział 152 mm i dwa 76 mm. Okręt brał między innym udział w inwazji na Sycylię, desancie pod Anzio i lądowaniu w południowej Francji. Dopiero w 1947 roku „Ascania” znowu stała się zwykłym pasażerskim statkiem. W roku 1956 na krótko wyczarterowana została przez Admiralicję do przewozu żołnierzy do Egiptu (nieudana Operacja Musketeer, mająca na celu niedopuszczenie do znacjonalizowania Kanału Sueskiego). Krótko potem zasłużony statek sprzedano do stoczni złomowej.

Dużo gorszy los spotkał „Jean Jadot”. Dwudziestego stycznia 1943 roku wchodząca w skład konwoju KMS-7 jednostka została trafiona czterema torpedami wystrzelonymi w pobliżu przylądka Tenes (Algieria) przez U-453. Na statku znajdowało się osiemdziesięciu marynarzy (36 z nich to Belgowie), jedenastu „własnych” artylerzystów oraz 19 brytyjskich oficerów i 304 żołnierzy. Zginęło sześciu marynarzy i dziewięciu żołnierzy. Pogromca frachtowca przeżył go tylko o kilkanaście miesięcy. Dwudziestego pierwszego maja 1944 roku U-453 został zatopiony na Morzu Śródziemnym przez bomby głębinowe niszczycieli „Termagent” i „Tenacious” oraz niszczyciela eskortowego „Liddesdale”. W tych okolicznościach cudem prawdziwym może wydawać się fakt, że na U-boocie zginął tylko jeden człowiek, podczas gdy pozostałych pięćdziesięciu jeden trafiło do niewoli.

--

Post zmieniony (02-05-20 14:08)

 
01-10-15 08:07  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 379

CZTERY TORPEDY


Gdy pod koniec pierwszej dekady XX wieku zaczęły w Wielkiej Brytanii powstawać dwa drednoty dla Brazylii („Sao Paulo” i „Minas Gerais”), natychmiast w ich ślady postanowiła pójść Argentyna, nie chcąc pozostawać na morzu ubogim krewnym wielkiego sąsiada. Zamówiono w Stanach Zjednoczonych również dwa pancerniki, którym nadano nazwy „Rivadavia” oraz „Moreno”. Wprawdzie okręty tej klasy były potrzebne obu krajom tak samo jak rybie ręcznik, ale zdrowy rozsądek najwyraźniej nie był wówczas w cenie.

Skoro Brazylia i Argentyna będą miały po dwa pancerniki, Chile nie mogło być gorsze. Szczodrze wsparta przez kasę rządową Armada de Chile zamówiła u Brytyjczyków także dwa pancerniki, a co! Wprawdzie o kontrakt bardzo zabiegały stocznie amerykańskie, ale zwyciężyły tradycyjnie silne więzi pomiędzy Chile a Zjednoczonym Królestwem.

Jeden z pancerników miał nosić nazwę „Almirante Latorre” (almirante = admirał), od zmarłego w 1912 roku zasłużonego chilijskiego wiceadmirała Juana José Latorre, a drugi „Almirante Cochrane”, od Thomasa Cochrane hrabiego Dundonald, brytyjskiego admirała, który dowodził chilijską marynarką podczas walk o niepodległość w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku. Losy owego Brytyjczyka byłyby zresztą warte osobnej Opowieści: w swej karierze służył najpierw w Royal Navy, a następnie po kolei dowodził flotami Chile, Brazylii i Grecji, powracając na koniec pod brytyjską banderę.

Thomas Cochrane. Obecnie jego imię nosi chilijska, ex brytyjska fregata „Norfolk”


Pierwszym okrętem pod który położono stępkę na stoczni Armstrong-Whitworth, był „Almirante Latorre”. Po wybuchu wojny w roku 1914 Brytyjczycy uznali jednakże, że bliski ukończenia okręt bardzo by im się przydał i odkupili go od Chilijczyków. Pancernik wszedł w skład Royal Navy w październiku 1915 roku jako „Canada”. Jako okręt Grand Fleet, pancernik wziął między innymi udział w Bitwie Jutlandzkiej.

„Canada”


Po wojnie Royal Navy słusznie uznała, że ma zbyt wiele ciężkich okrętów jak na czasy pokoju, i odsprzedali go ...Chilijczykom, którzy oczywiście natychmiast powrócili do nazwy „Almirante Latorre”. W roku 1931 załoga pancernika wzięła udział w buncie we flocie, będącym konsekwencją ogólnoświatowego kryzysu, który objął także i Chile. Zdecydowana akcja militarna rządu spowodowała szybkie zakończenie buntu, a liczne wyroki więzienia oraz egzekucje przywódców buntu odebrała marynarzom chęć do ponownych protestów.

Tu już jako „Almirante Latorre”


Podczas drugiej wojny okręt odbył liczne a bezowocne patrole wzdłuż wybrzeży kraju, aż wreszcie doczekał kapitulacji zarówno Niemiec, jak i Japonii. Przez kolejne lata coraz bardziej przestarzały i wyeksploatowany pancernik spędzał coraz więcej czasu przy kei, aż wreszcie w roku 1959 zapadła mocno spóźniona decyzja o pocięciu go na złom.

Stępkę pod bliźniaczego „Almirante Cochrane” położono w lutym 1913, po czym w latach wojny praktycznie zawieszono na nim prace, jako że oczywiście najpierw należało zaspokajać potrzeby Royal Navy. Ósmego lutego 1918 roku Brytyjczycy zaczęli opracowywać dokumentację pozwalającą przebudować pancernik na lotniskowiec, a po kolejnych dwudziestu dniach odkupili rozpoczętą budowę od rządu w Santiago. Wodowanie odbyło się 8 czerwca 1918 roku.

W październiku następnego roku Chilijczykom odwidziało się odstąpienie okrętu i zaoferowali półtora miliona funtów za ponowne zamienienie go w pancernik. Ponieważ według stoczni koszt przebudowy byłby o cały milion droższy, Południowcy ostatecznie odstąpili od swego zamysłu.

Lotniskowiec spotkał się z gorącym aplauzem. Długi na dwieście trzy metry i szeroki na trzydzieści pięć okręt mógł rozwinąć 24 węzły i w zależności od typu, mieścił od 21 do 30 samolotów. Na pokładzie znajdowały się dwie windy. Brak doświadczenia z tego typu jednostkami spowodował, że oprócz działek przeciwlotniczych, lotniskowiec uzbrojono także aż w dziewięć dział 152 mm, czyli artylerię godną lekkiego krążownika. Ponieważ w chwili rozpoczęcia przebudowy w kadłubie znajdowały się już maszyny oraz wiele innych urządzeń, nie zmieniono na nich ani hiszpańskich napisów ani też – co było bardzo niewygodne w przypadku okrętu brytyjskiego – wskaźników wyskalowanych w jednostkach metrycznych.

, ,

Dziesiątego maja 1920 roku na stojącym na kotwicy okręcie rozpoczęły się próbne starty myśliwca Sopwith Camel i dwuosobowego samolotu rozpoznawczego Parnall Panther, a pierwszego czerwca na lotniskowcu wylądowała pierwsza maszyna. Próby wykazały że sporo jeszcze trzeba na „Eagle” zmienić, i dlatego po kilku miesiącach popłynął on do stoczni w Portsmouth. Okręt wszedł oficjalnie w skład Royal Navy dopiero 20 lutego 1924 roku!

Pierwsze samoloty na pokładzie „Eagle”: Sopwith Camel…


…i Parnall Panter


„Eagle” z samolotami Fairey Flycatcher




Lata dwudzieste „Eagle” spędził na Morzu Śródziemnym, po czym poszedł na bardzo długi stoczniowy remont. W 1933 okręt wysłano na Daleki Wschód, gdzie też na doku w Singapurze zastał go wybuch wojny.

Po pospiesznym ukończeniu remontów „Eagle” rozpoczął nudne i bezowocne przeczesywanie Oceanu Indyjskiego w poszukiwaniu niemieckich okrętów. W marcu 1940 roku na okręcie przelała się pierwsza krew: eksplozja własnej bomby zabiła 14 ludzi oraz uszkodziła sześć samolotów. Lotniskowiec powrócił do Singapuru na kolejny remont, tym razem trwający półtora miesiąca. Ku wielkiemu zadowoleniu załogi pod koniec maja okręt popłynął na zachód, ponownie wchodząc w skład Floty Śródziemnomorskiej.

,

Piąty lipca 1940 roku zapisał się jako dzień triumfu samolotów z „Eagle’a”, chociaż akurat tego dnia wystartowały do ataku z bazy lądowej Maateen Bagush, usytuowanej około sto kilometrów od Sidi Barrani w Egipcie. Dziewięć Swordfishów zaatakowało włoską bazę w Tobruku. Brawurowo przeprowadzony atak zaowocował zatopieniem niszczyciela „Zeffiro” i oderwaniem dziobu niszczyciela „Euro”. Ponadto zatopiono frachtowiec „Manzoni”, a dwa inne uszkodzono tak poważnie, że jeden z nich – transportowiec wojsk „Liguria” - musiał wejść na mieliznę, aby w ten sposób uratować się przed pójściem na dno.

„Zeffiro” był pierwszym z kilku okrętów zatopionych przez samoloty „Eagle’a”


Zaledwie pięć dni później Swordfishe odniosły kolejny sukces, tym razem startując jak Bozia przykazała, czyli z pokładu lotniskowca. Samoloty zatopiły torpedami stojący w sycylijskim porcie Augusta niszczyciel „Leone Pancaldo”.

„Leone Pancaldo”


Ani marynarze ani piloci nie mogli nawet marzyć o odpoczynku. Trzynastego lipca pojedynczy Sea Gladiator „Eagle’a” zestrzelił aż trzy włoskie bombowce Savoia Marchetti SM.79. Tydzień później sześć Swordfishów ponownie zaatakowało Tobruk, gdzie spodziewano się krążownika „Giovanni dalle Bande Nere”. Krążownika wprawdzie w bazie nie było, ale zamiast niego miały pecha znajdować się tam niszczyciele „Ostro” i „Nembo”, bliźniaki zatopionego wcześniej „Zeffiro”. Oba okręty zostały zatopione, a dodatkowo posłano na dno także frachtowiec „Sereno”. Wciągu zaledwie ośmiu dni samoloty „Eagle’a” zatopiły aż cztery włoskie niszczyciele!

Lotniskowiec osłaniał także konwoje. Przy takiej okazji Sea Gladiator zestrzelił 29 lipca czwarty już włoski bombowiec. Po tym wydarzeniu nastąpiły dni spokoju, przerwane 22 sierpnia kolejnym wspaniałym sukcesem pilotów lotniskowca, tym razem również startującym z bazy lądowej: w libijskiej zatoce Bomba, trzy (tylko trzy!) Swordfishe zatopiły włoski okręt podwodny „Iride” – większość spośród 45-osobowej załogi zginęła wraz z nim - a dodatkowo posłały na dno statek-bazę okrętów podwodnych „Monte Gargano” oraz uszkodziły torpedowiec „Calypso”. Wszystkie trzy okręty stały na kotwicach, a „Irida” przeprowadzała testy z czterema kierowanymi przez ludzi torpedami, które w grudniu 1941 roku w Aleksandrii tak bardzo dały się Brytyjczykom we znaki, wyłączając z linii na szereg miesięcy pancerniki „Queen Elizabeth” i „Valiant” .

Kolejne ofiary samolotów lotniskowca: „Iride” i „Monte Gargano”
,

Dopiero dziewiątego września „Eagle” poniósł pierwsza bojową stratę. Spośród samolotów atakujących wraz z maszynami z „Illustriousa” włoskie lotniska na Rodos, cztery nie wróciły na pokład.

Od piątego do dwudziestego czwartego listopada 1940 roku załoga „Eagle’a” mogła wreszcie odpocząć. Bliska eksplozja bomby zrzuconej 12 października z włoskiego samolotu spowodowała przecieki w systemie paliwowym, naprawa czego wymagała aż dwóch tygodni.

Po stoczni okręt powrócił do bojowej służby, przeprowadzając swymi samolotami dwa ataki na bazę w Trypolisie. W końcu Admiralicja uznała, że lotniskowcowi należy się solidny remont w Wielkiej Brytanii, gdzie łatwo było o części zamienne, tak bardzo brakujące w Aleksandrii.

Postanowiono nie ryzykować przejścia do Gibraltaru przez całe Morze Śródziemne. Okręt popłynął na Wyspy via Kanał Sueski, Cape Town do Freetown, skąd skierowano go na kilka patroli na Południowym Atlantyku w poszukiwaniu niemieckich statków. Szóstego czerwca 1941 roku Swordfishe wykryły i zatopiły niemiecki frachtowiec (łamacz blokady) „Elbe”, a dziewięć dni później uszkodziły zbiornikowiec „Lothringen”, dopadnięty dzięki temu następnego dnia przez lekki krążownik „Dunedin”.

„Elbe” atakowany przez Swordfishe i ostatnie chwile łamacza blokady
,

Kolejne miesiące mijały bez godnych odnotowania wydarzeń. Pod koniec października, via Gibraltar okręt powrócił na Wyspy (do Clyde), a cztery dni później pod eskortą naszej „Burzy” przeszedł do Liverpoolu na solidny remont. Dziewiątego stycznia „Eagle” powrócił do Clyde, tym razem eskortowany przez brytyjski niszczyciel „Skate” oraz „Błyskawicę”. Okręt zaczął się przygotowywać do służby na Morzu Śródziemnym, wchodząc w lutym 1942 roku w skład Force H, zastępując utracony trzy miesiące wcześniej „Ark Royal”. Pierwszym zadaniem lotniskowca było podpłynięcie tak blisko Malty, aby można było na nią przerzucić piętnaście Spitfire’ów. Okręt musiał się w tym celu oddalić o cztery dni drogi od Gibraltaru, ale oczywiście zagwarantowano mu odpowiednio silną eskortę.

Na początku marca operację ze Spitfire’ami powtórzono, tyle że tym razem myśliwce znajdowały się także na znanym nam już lotniskowcu „Argus”. Składająca się z pancernika „Malaya”, krążownika „Hermione” i dziewięciu niszczycieli eskorta skutecznie chroniła lotniskowce, udaremniając atak włoskich okrętów podwodnych „Mocenigo” i „Dandolo”.

Siódmy marca 1942. „Eagle” płynie za pancernikiem „Malaya”. Zdjęcie zrobione z „Argusa”


Dostarczanie samolotów na Maltę stało się teraz głównym zadaniem lotniskowca. Pomiędzy 29 marca z 21 lipca 1942 roku na Maltę dotarło aż 198 Spitfire’ów i 4 Swordfishe, które wystartowały z „Eagle’a”.

Kolejny samolot wylatuje na Maltę




Nadszedł wreszcie dziesiąty sierpnia. Tego dnia z Gibraltaru wypłynęła w kierunku wschodnim potężna armada, eskortująca niezwykle ważny konwój na Maltę. O konwoju tym powiedział Churchill, że „musi dotrzeć na Maltę za każdą cenę”. W skład eskorty wchodziły aż trzy (!) lotniskowce „Eagle”, „Indomitable” i „Victorius” w towarzystwie pancerników, krążowników i niszczycieli (Operacja Pedestal).

Operacja Pedestal. „Indomitable”, za nim „Eagle”. Zdjęcie zrobione z „Victoriousa”


Następnego dnia konwój i jego eskorta zostały zaatakowane i już na samym początku Brytyjczycy ponieśli niepowetowaną stratę. Opowiada dwudziestoletni wtedy marynarz Fred Davenport z HMS „Eagle”, pełniący na okręcie funkcję płatnika, ale mający oczywiście także swoje stanowisko w przypadku wydania rozkazu „Action stations!” (Alarm bojowy!):

„Byliśmy o dzień drogi od Gib[raltaru]. Pomyślałem że wkrótce będziemy musieli bez przerwy przebywać na stanowiskach bojowych i dlatego zszedłem wiele pokładów w dół do łaźni dla najniższych stopniem, aby solidnie się umyć. Normalnie o tej porze znajdowałem się w biurze płatników, grając z kolegami w szachy. Gdybym tam był, prawdopodobnie zginąłbym, ponieważ jedna z torped trafiła właśnie w tym rejonie.

W chwili gdy wchodziłem pod prysznic, było to około pory lunchu, rozległ się straszny dźwięk wybuchu. Bez wątpienia była to pierwsza z torped. Wszystkie światła zgasły, po czym nastąpiły kolejne dwie lub trzy eksplozje. Okręt zaczął dostawać przechyłu. Co mnie zdumiało, to absolutny brak paniki. Dotarłem z innymi do schodów, gdzie pomagaliśmy sobie nawzajem aby dostać się do wyjścia [na pokład].

, , ,

Kiedy wydostałem się na zewnątrz, okręt miał ogromny przechył. Bąble przeciwtorpedowe wystawały z wody. Był piękny słoneczny dzień i widziałeś mnóstwo zygzakujących wokół jednostek. Było to jak słoneczny dzień na plaży. Na bąblach stało mnóstwo ludzi. Czekaliśmy tak, aż nadeszła grupa wraz ze Starszym Oficerem, który wydał rozkaz „Every man for himself” [Każdy ratuje siebie].

Skoczyliśmy do wody. Wszędzie coś się na niej unosiło: tratwy Carleya i różne takie. Niszczyciele wciąż rzucały bomby głębinowe i dlatego nikt nie oczekiwał że się zatrzymają dla ratowania ocalałych”…

… „Dostałem się pod burtę niszczyciela typu Lightning, który miał wywieszone siatki, na które kumple zaczęli się wspinać. Na mostku wszyscy byli w oczywisty sposób spięci, ponieważ stanowili nieruchomy cel i kiedy śruby zastartowały wstecz, pomyślałem „niedobrze” i odpłynąłem. Nie byłem wtedy bardzo dobrym pływakiem, ale zostałem nim po tym, co się wtedy wydarzyło.

Podjął mnie z wody dopiero około cztery godziny później holownik „Jaunty”, towarzyszący konwojowi. Wszyscy byliśmy pokryci paliwem i kiedy próbowałeś dostać się na pokład, ześlizgiwałeś się do wody. Próbowałem dwa czy trzy razy i wtedy asystent kantynowy zawołał: „Pisarzu, trzymaj się moich skarpetek!”. To było wszystko co miał na sobie, wełniane skarpetki, chwyciłem się więc ich i tak udało mi się dostać na pokład.”

Okręt zatonął wraz dwoma oficerami i stu pięćdziesięcioma ośmioma marynarzami. Niszczyciele „Laforey” i „Lookout” oraz holownik „Jaunty” wyciągnęły z wody dziewięciuset dwudziestu siedmiu ludzi, w tym dowódcę okrętu, komandora Lachlana Donalda Mackintosha.

„Laforey”, „Lookout” i „Jaunty”
, ,

***

„Eagle” trafiony został czterema torpedami wystrzelonymi przez U-73, dowodzony przez kapitana Helmuta Rosenbauma. który za swój wyczyn odznaczony został Krzyżem Rycerskim. Oczywiście manewrując miedzy seriami bomb głębinowych nie mógł ujrzeć tonącego lotniskowca, ale nie miał wątpliwości co do jego losu. Tego samego dnia wysłał następujący radiogram:

„konwój – 15 niszczycieli i eskortowców, 2 krążowniki, 9 do 10 frachtowców, jeden lotniskowiec [były oczywiście trzy], prawdopodobnie jeden pancernik. salwa wachlarzem w lotniskowiec. 4 trafienia z 500 metrów. głośne dźwięki tonięcia. wszystko w porządku. rosenbaum.”

U-73. Na kiosku namalowany parskający byk, emblemat 7 Flotylli


Kapitan Helmut Rosenbaum


***

U-73 nie doczekał końca wojny. Okręt zatopiony został 16 grudnia 1943 roku w pobliżu Oranu przez bomby głębinowe i artylerię amerykańskich niszczycieli „Woolsey” i „Trippe”. Wraz z U-bootem na dno poszło szesnastu członków załogi, ale aż trzydziestu czterech marynarzy Amerykanie wyciągnęli z wody. Helmut Rosenbaum został po zatopieniu „Eagle’a” mianowany dowódcą 30 Flotylli U-bootów, co dawało mu duża szansę na doczekanie kapitulacji za bezpiecznym biurkiem. Nie miał szczęścia. Zginął w katastrofie lotniczej 10 maja 1944 roku.

Wrak „Eagle’a”


--

Post zmieniony (02-05-20 14:08)

 
01-10-15 10:08  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Przeczytałem obie opowieści z zainteresowaniem ale wydaje sądzę że ów marynarz, którego relację przytoczyłeś raczej był jakimś kancelistą (nazwany jest "pisarzem") w biurze płatnika. "Paymasterem" zawsze był oficer tym bardziej na tak dużej jednostce z liczną załogą.

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 38 z 114Strony:  <=  <-  36  37  38  39  40  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024