Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 371
PANCERNIK I CZAROWNICA
Te ujęcia zna każdy kto interesuje się historią drugiej wojny światowej, a już zwłaszcza wydarzeniami na morzu. Wystarczy wpisać w sieci „barham explodes” i możemy obejrzeć je zarówno na filmie, jak i na zdjęciach. Do wyboru.
O losach zatem tego pancernika będzie zatem dzisiejsza Opowieść. O losach pancernika „Barham” i powiązanej z nim pewnej ...czarownicy. Tak, czarownicy, co oficjalnie potwierdził brytyjski sąd połowy XX wieku!
Zacznijmy jednakże od okrętu. Wszedł w skład Royal Navy 5 listopada 1915 roku i po kilkunastu dniach wszedł w skład świeżo uformowanej Piątej Eskadry Pancerników (5 Battle Squadron), składającej się z okrętów tego samego typu, od nazwy pierwszego z nich nazywanej klasą Queen Elizabeth. Były to: „Barham” – okręt flagowy, „Queen Elizabeth” oraz „Warspite”. W następnym roku dołączyły jeszcze dwa siostrzane okręty, mianowicie „Malaya” i „Valiant”. Eskadrą dowodził kontradmirał Hugh Evan-Thomas.
„Barham” na stoczni
,
Pierwszego grudnia trzy pancerniki prowadziły ćwiczenia w formacji. Na „Barhamie” wywieszono sygnał nakazujący szybkość ośmiu węzłów, na „Warspite” odczytany jednakże jako OSIEMNAŚCIE. W rezultacie owej fatalnej pomyłki rozpędzony okręt wjechał w rufową część „Barhama”, urywając mu ster. Przez pozbawiony w chwili zderzenia lewej kotwicy rozbity dziób „Warspite’a”, zaczęły się wlewać niepokojąco duże ilości wody. Dopiero całonocna, ciężka praca załogi pozwoliła na uspokojenie sytuacji.
Dziób „Warspite” po kolizji z „Barhamem”
Oba okręty skierowały się do Scapa Flow. „Barham” sterował obrotami śrub, a „Warspite” wlókł się za nim z prędkością dziesięciu węzłów. W bazie „Barham” dostał nowy ster. Z kolei na „Warspicie” poprzez przeniesienie do rufowych magazynów setek pocisków z wież A i B udało się znacznie wynurzyć dziób, ale jego naprawa okazała się niemożliwa do przeprowadzenia na miejscu. Po sześciu dniach bezowocnych przymiarek, okręt popłynął do Plymouth.
„Barham” w latach I wojny światowej, Scapa Flow. Okręt miał wtedy dwa kominy
„Barham”, siostrzana „Malaya” i lotniskowiec „Argus”
Tak nowoczesny okręt jak „Barham”, musiał oczywiście wziąć udział w Bitwie Jutlandzkiej. Znana nam już trójka okrętów z Piątej Eskadry została wzmocniona przez „Malayę”. Pomimo wystrzelenia aż 337 pocisków, „Barham” nie odnotował specjalnych sukcesów, sam za to będąc trafiony pięć razy stracił 26 członków załogi, a dalszych 37 odniosło rany.
Kolejne warte odnotowania fakty z historii okrętu zdarzyły się dopiero w latach 1931-1934, kiedy to między innymi zmieniono jego wygląd. Najbardziej rzucał się w oczy jeden szeroki komin, zamiast dwóch wąskich. Powód tej zmiany był bardzo sensowny: do tej pory dym z przedniego komina zanim zdążył się rozproszyć za rufą, bardzo skutecznie ograniczał pole widzenia posterunków obserwacyjnych, umieszczonych w górnej części głównego masztu.
Już po przebudowie, z pojedynczym kominem
,
W chwili wybuchu wojny, okręt wchodził w skład Floty Śródziemnomorskiej. Szóstego grudnia 1939 roku, w osłonie niszczycieli „Dainty”, „Duchess” i „Delight” pancernik wypłynął z Malty kierując się do Clyde w Szkocji. Lekkie okręty, do niedawna jeszcze stacjonujące w Chinach, wypełniały rozkaz Admiralicji, nakazujący im z „możliwie największą szybkością” dotrzeć stamtąd na wody Zjednoczonego Królestwa. Płynące przez prawie cały czas trzydziestoma węzłami niszczyciele dotarły na Maltę via Singapur, Colombo, Aden i Kanał Sueski. Po pięciu dniach eskortę wzmocniły niszczyciele „Echo”, „Eclipse” oraz „Exmouth”.
Nadeszła ciemna i bardzo mglista noc z 11 na 12 grudnia. Do Greenock, będącego portem docelowym pozostało jedynie godzina, może nieco więcej. Przebywające tak długo poza krajem załogi płynących z Chin niszczycieli, wzrokiem popychały wskazówki zegarków.
O 4:37 w pozycji około 9 mil na zachód od Mull of Kintyre, południowego skrawka szkockiej wyspy Mull, pancernik wjechał w śródokręcie niszczyciela „Duchess”, przewracając go do góry dnem. Światło reflektora pancernika opadło na wystająca z linii dna kopułę asdiku, wyglądającą jak fragment kiosku okrętu podwodnego. Dobra nasza, staranowaliśmy U-boota!
Okrzyk radości zamarł po kilku zaledwie sekundach, gdy wędrujące światło przesunęło się wzdłuż kadłuba „U-boota”, pokazując wciąż obracające się śruby. Śruby niszczyciela...
W pokrytej ropą wodzie znalazła się jedynie niewielka liczba szczęśliwców, znajdujących się w chwili zderzenia na pokładzie lub mostku. Ci, których zderzenie zastało wewnątrz okrętu, nie mieli szans na ratunek, nawet jeśli nie zginęli w pierwszych sekundach. Reflektory „Barham” omiatały przewrócony kadłub. W wystającym kadłubie widać było bulaje, a w nich głowy marynarzy rozpaczliwie wzywających ratunku, który nie miał szans nadejść...
W końcu nastąpił wybuch, który spowodował natychmiastowe pójście niszczyciela na dno. Według jednej z opinii eksplozję spowodował wybuch bomb głębinowych okrętu, ale zdaniem młodziutkiego marynarza Ernesta Swinhoe, który przeżył katastrofę, powodem jej było raczej zalanie kotłów „Duchess”. Należałby zgodzić się z tą opinią, jako że wybuch bomb głębinowych pewnie zabiłby wszystkich pływających tuż obok rozbitków.
„Duchess”
Nie można było narażać pancernika na ewentualny atak U-boota, łatwy do przeprowadzenia wobec celu z zastopowanymi maszynami i włączonymi reflektorami. „Barham” ruszył w dalszą drogę w asyście „Duncana” i „Exmoutha”, pozostawiając na miejscu „Echo” i „Eclipse”. Niszczyciele pospiesznie opuściły szalupy. Jako ostatniego wyciągnięto w wody bliskiego śmierci z hipotermii Ernesta. W lodowatym, grudniowym szkockim morzu, w niewiarygodny wręcz sposób wytrzymał przez godzinę! Był jedną z dwudziestu trzech osób, które przeżyły ów koszmarny ranek. Wraz z okrętem poszło na dno 124 osoby, w tym dowódca niszczyciela.
Sprawę badał oczywiście sąd, ale biorąc pod uwagę ciemną noc i mgłę uznano, że zderzenie się dwóch zygzakujących w takich warunkach okrętów należy uznać po prostu za „jeden z nieszczęśliwych wojennych wypadków.”
Tragedia załogi „Duchess” uratowała w następnych latach życie wielu ich kolegom, ponieważ w Royal Navy zarządzono konieczność instalowania tzw. portholes, czyli bulajów o średnicy umożliwiającej przejście przez nie człowieka.
Portholes
Kolejne ważne wydarzenie miało miejsce 28 grudnia. Tego dnia „Barham” wracał z patrolu wraz z pancernikiem „Repulse” oraz niszczycielami „Isis” i „Nubian”. Kiedy zespół znajdował się o 66 mil na zachód od szkockiej wyspy Lewis (oddzielającej Morze Szkockie od Atlantyku), trafiony został w lewą burtę torpedą wystrzeloną przez U-30, znanego nam już z Opowieści 371 („Jedenaście dni wojny”). W eskorcie niszczycieli okręt dopłynął o własnych siłach do Liverpoolu.
Jak na wojenne czasy, następne miesiące upłynęły wyjątkowo spokojnie. Z ciekawszych wydarzeń odnotować można jedynie wypadnięcie w czerwcu 1940 roku za burtę dwóch marynarzy w trakcie ćwiczebnego przekazywania paliwa na niszczyciel, którego załoga zresztą sprawnie wyłowiła pechowców. W tym samym miesiącu okręt odbył też ciekawy test, polegający na zalewaniu przedziałów jednej tylko burty. Próbę przerwano w chwili, gdy „Barham” przechylił się na lewo o 28 stopni. Następny miesiąc był z kolei okresem ćwiczeń artyleryjskich, aż wreszcie w sierpniu pancernik popłynął do Freetown.
Port ten miał być wyjściową bazą do udziału w planowanym odbiciu bazy w Dakarze z rąk sił posłusznych rządowi Vichy. Wobec zdecydowanego oporu Francuzów, operacja „Menace” skończyła się niepowodzeniem, a i sam „Barham” zbytnio się nie wykazał:
- 24 września odniósł w stosunkowo poważne uszkodzenia w wyniku celnego ognia baterii lądowej, usytuowanej w pobliżu Dakaru
- Tego samego dnia na pancernik przewieziono 5 oficerów i 56 marynarzy z zatopionego przez samolot z „Ark Royal” francuskiego okrętu podwodnego „Ajax”
- 25 września francuski myśliwiec zestrzelił łódź latającą Supermarine Walrus z australijskiego krążownika „Australia”. Samolot spadł tuż za rufą „Barhama”. Na ratunek lotnikom ruszył z miejsca niszczyciel „Forester”, ale ciężki ogień artyleryjski zmusił go do odwrotu. Był to wyrok śmierci dla trzyosobowej załogi Walrusa.
- Także 25 września pocisk artylerii głównej pancernika „Richelieu” trafił w dziób „Barhama”, nie powodując jednakże specjalnie groźnych w skutkach uszkodzeń.
- 26 września „Barham” wziął na hol „Resolution”, który dzień wcześniej został storpedowany przez okręt podwodny "Bévéziers", i zaciągnął go do Freetown na remont.
W listopadzie 1940 zaczął się ożywiony okres działalności pancernika na Morzu Śródziemnym. Między innymi przewiózł na Maltę zaokrętowanych w Gibraltarze 750 żołnierzy z Czwartego Batalionu „Buffs”, czyli Royal East Kent Regiment. Tego typu zadania, podobnie jak eskortowanie frachtowców, nie były jednakże głównym zadaniem „Barhama”. Okręt częściej ostrzeliwał włoskie pozycje i linie zaopatrzenia, oraz osłaniał ofensywne akcje lotniskowców.
Pod koniec marca 1941 roku „Barham” wraz z pancernikami „Warspite”, „Valiant” i lotniskowcem „Formidable”, wypłynął w eskorcie niszczycieli z Aleksandrii, celem przechwycenia włoskiej floty, zamierzającej atakować konwoje na trasie Egipt - Pireus. Skończyło się to znakomitym zwycięstwem Royal Navy w pobliżu przylądka Matapan, a „Barham” miał w tym swój niewątpliwy udział. Bitwa ta została szczegółowo opisana w Opowieści 57 („Rzeź pod Matapanem”).
Także kwiecień i maj były jednym ciągiem walk. Dwudziestego siódmego maja „Barham” został poważnie uszkodzony bezpośrednim trafieniem bombą lotniczą w rufową wieżę głównej artylerii. Kolejne, wybuchające w pobliżu kadłuba poluzowały nity poszycia. Okręt popłynął via Kanał Sueski do stoczni w Durbanie, wracając do Aleksandrii dopiero w wrześniu. Nadszedł listopad 1941 roku.
Dwudziestego czwartego okręt wypłynął z Aleksandrii w towarzystwie pancerników „Queen Elizabeth” i „Valiant” oraz ośmiu niszczycieli. Zadaniem zespołu było osłanianie 7 i 15 Eskadry Krążowników, polujących na wojskowe konwoje kierujące się do libijskiego Benghazi. Ciężkie okręty szybko zostały wykryte przez samoloty rozpoznawcze wroga.
**
U-331 był jednym z bardzo wielu okrętów typu VIIC. Od 31 marca 1941 roku dowodził nim dwudziestoośmioletni kapitan Hans-Diedrich Freiherr von Tiesenhausen. Najstarszy po nim na pokładzie miał zaledwie 21 lat! Póki co, kapitan nie miał żadnych powodów do zadowolenia. W swój pierwszy patrol w charakterze dowódcy wypłynął 2 lipca, a jedynym do tej pory sukcesem było uszkodzenie 10 października niewielkiej (372 tony) brytyjskiej jednostki desantowej.
Charakterystyczny emblemat na kiosku U-331. Na drugim zdjęciu Kapitan Hans-Diedrich Freiherr von Tiesenhausen
,
Siedemnastego listopada U-boot wysadził na egipskim brzegu ośmiu komandosów, mających za zadanie wysadzić przebiegającą w pobliżu linię kolejową. Ponieważ jednak okazał się ona zbyt dobrze strzeżona, komandosi wrócili jak niepyszni na okręt. Po ośmiu dniach fortuna jednak wreszcie się do Niemców uśmiechnęła.
Dwudziestego piątego listopada, gdy zanurzony U-boot znajdował się na wysokości granicy egipsko-libijskiej, usłyszano szum śrub, i to bez wątpienia śrub ciężkich okrętów! Peryskop poszedł w górę i wtedy – nie, to nie może być prawda! - von Tiesenhausen ujrzał procesję trzech pancerników idących w osłonie ośmiu niszczycieli. Charakterystyczne sylwetki pozwoliły na bezbłędną identyfikację olbrzymów.
Z zimną krwią von Tiesenhausen wepchnął swój okręt pomiędzy dwa niszczyciele, wystrzeliwując cztery torpedy w drugi z pancerników. Uwolniony od ciężaru torped dziób U-boota wyskoczył ponad wodę raptem o 130 metrów przed „Valiantem”. Co więcej, Brytyjczycy przez chwilę zobaczyli także i kiosk U-331. Pancernik skręcił ostro, chcąc staranować napastnika. Starszy mechanik U-boota stanął jednakże na wysokości zadania: ogromny okręt przepłynął raptem o kilka metrów nad kioskiem gwałtownie zapadającego się w głębi U-331.
Słowa „zapadać się” doskonale oddaje sytuację U-boota. Wprawdzie głębokościomierz zatrzymał się na 76 metrach, ale załoga czuła, że okręt nadal idzie w dół. Gwarancja stoczniowa obejmowała zanurzenie do 100 metrów. Von Tiesenhausen rozkazał odczytać wskazania dziobowego głębokościomierza. Dwieście pięćdziesiąt metrów! Gwałtownie wyzerowano trym, powstrzymując dalsze opadanie. Teoretycznie kadłub powinien już dawno temu zostać zmiażdżony, ale zaobserwowane przecieki trudno było nawet zaliczyć do groźnych. Na okręcie panowała martwa cisza. Jak wspominał po latach kapitan: „W takich momentach nic nie mówisz. Jesteś szczęśliwy, że nadal żyjesz.”
Po kilku godzinach, gdy nasłuch nie wykazał niczego niepokojącego, U-boot ostrożnie wynurzył się. Używając Enigmy, von Tiesenhausen przekazał do dowództwa informację o „storpedowaniu pancernika”. Nie był pewny który z trzech dostrzeżonych został trafiony, ani jak poważnie go uszkodził. „Ponieważ nie byliśmy pewni rezultatu ataku, dostaliśmy odwrotnie jedynie krótką wiadomość „Bardzo zadowoleni”. Oczywiście Brytyjczycy przechwycili i odszyfrowali informację U-boota. Niepewność Niemców skutkowała natychmiastowym podjęciem decyzji o nieinformowaniu nikogo – póki co także i rodzin ofiar – o zatonięciu „Barhama”.
W rezultacie brytyjskiej akcji von Tiesenhausen dowiedział się o swym sukcesie dopiero na początku lutego 1942 roku. Za swój niewątpliwy wyczyn otrzymał Żelazny Krzyż Pierwszej Klasy.
Zanim wrócimy do „Barhama”, poznajmy dalsze losy U-331 i jego dowódcy.
Przez cały następny rok kawaler Krzyża Żelaznego mógł jedynie wspominać swój życiowy sukces. Dopiero po roku, 9 listopada 1942 roku udało mu się, wciąż na U-331, storpedować i zatopić amerykański transportowiec USS „Leedstown” (AP 73). To było jego drugie i ostatnie zwycięstwo.
USS „Leedstown”, druga i ostatnia ofiara U-331. Zdjęcie wykonane na dwa miesiące przed zatonięciem
Siedemnastego listopada podczas Operacji Torch (lądowanie aliantów w Afryce Północnej), prawie dokładnie w rok po zatopieniu „Barhama” U-331 zaatakowany został na północ od Algieru przez amerykański samolot Lockheed Hudson. Ciężko uszkodzony okręt nie mógł zanurzyć się i von Tiesenhausen zasygnalizował lotnikom poddanie się. O ile jednak Amerykanie wstrzymali atak, nie zrobił tego brytyjski Fairey Albacore z lotniskowca „Formidable”. U-boot zaczął szybko tonąć, pociągając ze sobą na dno 32 członków załogi. Von Tiesenhausen wraz z szesnastką ludzi został wciągnięty na pokład brytyjskiego niszczyciela.
Dwa następne lata spędził w obozie na terenie Wielkiej Brytanii, a w 1944 przewieziono go do Kanady, skąd po kolejnych trzech latach odesłano go do ojczyzny. Kapitan nie potrafił jednakże odnaleźć się w powojennych, zrujnowanych Niemczech i dlatego po czterech latach powrócił do Kanady. Pracował tam jak architekt wnętrz, ale był także znany jako fotograf przyrody. Niezwykłym jest fakt, że brał regularny udział w spotkaniach ocalałych członków załogi „Barhama”, mając wśród nich wielu przyjaciół! Jak mawiał, topił wprawdzie okręty, ale uważał ich załogi za ludzi, z którymi wiele go łączyło. Zmarł w West Vancouver w sierpniu 2000 roku.
**
O 16:25 trzy torpedy trafiły „Barhama” pomiędzy kominem, a ostatnią z wież działowych.
„Barham” tuż po trafieniu torpedami. Zdjęcie zrobione z idące na przedzie szyku „Warspite”
Okręt natychmiast zaczął się kłaść na lewą burtę, szybko dochodząc do 40 stopni. Przebywający od dawna na ciepłych wodach okręt obrósł mocno na swej podwodnej części muszlami, które niczym ostre noże rozdzierały ciała ześlizgujących się do wody marynarzy. Nogi, pośladki i dłonie bardzo wielu rozbitków wyglądały jak posiekane surowe mięso. Na idącym za „Barhamem” „Valiancie” padła komenda „Hard to port” (ster maksimum w lewo), aby ominąć nieszczęsny pancernik, a jednocześnie zaatakować U-boota.
Po trzech zaledwie minutach okręt leżał już na burcie; z „Valianta” widać było wlewającą się do komina wodę. Po chwili ogień dotarł do komór amunicyjnych. Nad kadłubem uniosła się wielka czarna chmura, w której widać było wylatujące w powietrze kawałki stali. Siła podmuchu szarpnęła stojącymi na pokładach marynarzami pozostałych okrętów. Kiedy chmura opadła, na powierzchni morza widać było teraz jedynie mnóstwo szczątków, wśród których pływali rozbitkowie. Potężny okręt zatonął raptem w 4 minuty 35 sekund od chwili storpedowania! Ocalało 396 członków załogi, w tym wiceadmirał Pridham-Wippell. Dowódca pancernika, G. C. Cooke zginął wraz z 861 swoimi ludźmi.
Moment wybuchu amunicji. Po prawej „Warspite”. Zdjęcie wykonane z jednego z niszczycieli
Minuty po zatonięciu okrętu
Dopiero po dwóch tygodniach rodziny ofiar zostały poinformowane o śmierci ich bliskich na „Barhamie”. Wiadomość nakazywała im jednocześnie trzymać język za zębami, bo w przeciwnym razie... no cóż, podczas wojny w wielu sprawach nie patyczkowano się.
Admirał Cunnigham jeszcze 8 stycznia upewniał czytelników „Glasgow Herald”, że na Śródziemnym wszystko jest w porządku („All’s well with the Navy in the Mediterranean”) i dopiero 27 stycznia poinformowano oficjalnie o utracie „Barhama”. To ta właśnie informacja była podstawą do udekorowania von Tiesenhausena.
**
Helen McCrea Duncan, Szkotka urodzona w roku 1897, od dawna zajmowała się magią, a zwłaszcza kontaktowaniem się ze zmarłymi. Ogromne wrażenie wśród uczestników seansów robiła zwłaszcza „ekoplazma”, czyli dziwna białą substancja wydobywająca się z jej ust lub nozdrzy. Wprawdzie w 1931 roku Londyńskie Towarzystwo Parapsychologiczne dowiodło że jest zwykłą oszustką, ale pomimo tego nadal było mnóstwo naiwnych, wierzących w jej nadprzyrodzone moce.
Helen McCrea Duncan
„Ekoplazma” była tak naprawdę etaminą, bardzo luźną bawełnianą tkaniną, używaną przez serowarów do odcedzania serwatki. Duncan albo kryła ją w ustach, albo – gdy potrzebowała więcej „ekoplazmy” – połykała ją (!), wykrztuszając stopniowo podczas seansów. Lubiła niepostrzeżenie włączać do „ekoplazmy” zdjęcia twarzy konkretnych osób, czasem po prostu wyciętych z gazet.
Helen Duncan i jej „ektoplazma”
, ,
Duncan materializuje swą duchową przewodniczkę, Peggy. Zrobioną z paper-mache i mającą ubranie z etaminy...
Pod koniec grudnia podczas jednego z seansów, Duncan powiedziała głosem jak z zaświatów, że pokazał się jej marynarz w czapce z napisem HMS BARHAM, który oznajmił jej: „Mój okręt zatonął”. Między bajeczki należy włożyć informację iż owego marynarza, a zwłaszcza czapkę z napisem, widzieli także pozostali uczestnicy seansu.
Na razie jednak rewelacja Duncan nie spowodowała żadnej reakcji. Przypomniano sobie o niej dopiero w styczniu 1944, gdy zaczęto przygotowania do lądowania we Francji. Służby bezpieczeństwa zaczęły rozglądać się za niepowołanymi osobami które mogłyby dowiedzieć się w jakiś sposób o planach i – nie daj Boże! – przedwcześnie je ujawnić. I wtedy przypomniano sobie o wizjonerce, która wiedziała o zatopieniu „Barhama” na długo przez podaniem tego faktu do publicznej wiadomości. A co, jeśli tym razem duchy powiedzą jej o operacji „Overloard”, czyli o lądowaniu w północnej Francji a ona opowie o tym innym? I w końcu informacja dotrze do Niemców?
Przejęci swym zadaniem śledczy nie wzięli pod uwagę jednego: w dniu, w którym Duncan miała spotkanie z duchem marynarza, o zatonięciu okrętu wiedział 862 rodziny. Licząc po – załóżmy – dziesięć osób w rodzinie, prawdę znało prawie dziewięć tysięcy brytyjskich obywateli. Popularna, jeżdżąca ze swymi pokazami po całym kraju wizjonerka mogła dowiedzieć się prawdy od któregoś z nich. Ostatecznie podzielenie się tajną nawet informacją z kobietą, potrafiącą rozmawiać z duchami, nie wydawało się być aż takim przestępstwem...
Helen Duncan należało zneutralizować, najlepiej osadzając ją w więzieniu. Aresztowano ją, po czym wytoczono proces. Hmmm, o co można by ją oskarżyć? O zdradę stanu, czyli wygadanie się o „Barhamie”? Bez przesady, za coś takiego należałaby się szubienica... O co by ją oskarżyć???
Skoro aresztowana twierdziła, że o zatonięciu pancernika powiedział jej „duch marynarza”, znaleziono na nią kij. Oskarżymy ją o czary! No tak, ale na jakiej podstawie? Jedyne, co do tego pasowało, to „Witchcraft Act” – czyli Ustawa o Czarownicach – z roku 1735. Yes yes yes!
Rozprawa rozpoczęła się 23 marca 1944 w słynnym sądzie London’s Oil Bailey i trwała tydzień. Była ona znakomitą pożywka dla prasy, zwłaszcza brukowej: ostatecznie sądzić w roku 1944 kogoś za czary nie było czymś zwyczajnym. Oskarżonej zarzucono zdobycie dzięki czarom informacji o „Barhamie”. Obrona miała dziewiętnastu świadków zeznających, że dzięki Duncan komunikowali się z umarłymi – dlaczegóż by zatem i marynarz nie miał powiedzieć jej o okręcie? Obrońcy zaproponowali nawet przeprowadzenie seansu na sali sądowej, ale i prokurator i sąd doskonale wiedzieli, że gdyby się na takie błazeństwo zgodzili, ich dalsza kariera ległaby w gruzach.
Zapadł wyrok. Za złamanie Ustawy o Czarownicach, Helen Duncan została skazana na dziewięć miesięcy w więzieniu dla kobiet London’s Holloway. Co więcej, odrzucono wniosek obrony o możliwość odwołania się do Izby Lordów, co do tej pory było stosunkowo łatwo uzyskać. Jasne, po co ryzykować? W więzieniu nie pozwolono by jej przecież przywołać duchów i dowiedzieć się szczegółów inwazji.
Gdy o rozprawie i wyroku dowiedział się Winston Churchill, był wściekły. Oto jego pismo do Ministra Spraw Wewnętrznych, Herberta Morrisona:
„MINISTER SPRAW WEWNĘTRZNYCH
Proszę zdać mi raport, dlaczego Witchcraft Act, 1735 został zastosowany we współczesnym Sądzie.
Jaki był koszt tego procesu dla Państwa, mając na względzie, że świadków przywieziono z Portsmouth i trzymano w zatłoczonym Londynie przez dwa tygodnie, zajmując „Recorder” [Recorder of London – założona przed setkami lat kancelaria sędziowska wysokiego szczebla, działająca na państwowe zlecenie] całą tą błazenadą, ze szkodą dla istotnej pracy Sądu.”
Pismo Churchilla
Nie natrafiłem nigdzie na wyjaśnienia ministra. Churchill nie poprzestał jedynie na wyrażeniu oburzenia, doprowadzając w końcu do wcześniejszego uwolnienia kobiety. Helen Duncan wyszła na wolność 22 września 1944 roku, po sześciu miesiącach odsiadki. Już po D-Day, więc można było sobie na to pozwolić.
Po wyjściu na wolność, Duncan zobowiązała się do nieuprawiania więcej magii, ale przecież z czegoś musiała żyć. W listopadzie 1956 roku policja zrobiła niespodziewany rajd na jej gabinet. Według wierzących w kontakty z duchami oraz ektoplazmę nigdy nie należy wyrywać gwałtownie medium z transu, bo może się to dla niego tragicznie skończyć. W tym właśnie przypadku tak właśnie zrobiono. Policja szukała jakoby sztucznych bród, całunów, ektoplazmy i temu podobnych. Niczego nie znaleziono. Tyle że Helen Duncan zmarła w pięć tygodni później z powodu „poparzenia żołądka, będącego [jakoby] skutkiem nagłego wyrwania jej z transu”. No cóż, ktoś bardziej sceptyczny powiedziałby, że chcąc ochronić sie przed zdemaskowaniem, Duncan zbyt gwałtownie zaczęła połykać wydaloną wcześniej etaminę, co spowodowało poważne zakłócenia w pracy żołądka...
Helen Duncan była ostatnią osobą uwiezioną na podstawie „Witchcraft Act”, ale nie ostatnią oskarżoną. Ten wątpliwy zaszczyt przypadł siedemnastoletniej Rebecce Jane Yorke, uznanej winnej w procesie, który odbył się w lecie 1944 roku. Tym razem jednak, ze względu na wiek oskarżonej, odstąpiono od wymierzenia kary.
Po powrocie do władzy, Churchill doprowadził do uchylenia „Witchcraft Act” w roku 1951. Od tej pory w Zjednoczonym Królestwie nikogo nie można było skazać za uprawianie czarów.
--
Post zmieniony (02-05-20 14:06)
|