KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 24 z 114Strony:  <=  <-  22  23  24  25  26  ->  => 
27-07-15 08:20  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 359

DOSKONAŁY SYSTEM WENTYLACJI

Zwodowany w 1828 roku „Bombay” należał do okrętów zwanych w Royal Navy „line-of-battleship”. Określenie to obowiązywało od wieku siedemnastego do połowy dziewiętnastego i oznaczało pancernik przeznaczony do walki w szyku liniowym, kiedy to dwie ustawione równolegle do siebie kolumny okrętów wzajemnie się ostrzeliwały. Do tak morderczej walki najlepiej nadawały się jednostki duże i silnie uzbrojone – i jedną z nich był właśnie „Bombay”.

Kolumna line-of-battleships


Zbudowany z drewna tekowego okręt miał 2782 ton i długość nieco ponad 71 metrów (dane po przebudowie, o czym poniżej), a uzbrojono go w 64 działa, w większości rozmieszczone po obu burtach. Co ciekawe, okrętu nie zbudowano w Wielkiej Brytanii ale w Bombaju, w stoczni „Bombay Dockyard”. Powstało tam zresztą więcej dużych okrętów dla Royal Navy, choćby „Ganges”, inny line-of-battleship. Firma działa do dziś, jako największa stocznia remontowa Indian Navy, czyli indyjskiej marynarki wojennej.

Bombay Dockyard nadal istnieje


„Bombay”


Pod koniec lat czterdziestych XIX wieku szybko zaczęła wzrastać liczba parowców i oczywiście nie uszło to uwagi brytyjskiej Admiralicji. Napędzany parą okręt mógł wreszcie uniezależnić się od wiatru, co pozwalało na dokonywanie niemożliwych to tej pory manewrów. Oprócz budowy nowych parowców, zdecydowano także o zainstalowaniu maszyn na licznych ciężkich okrętach żaglowych. Wybrano do nich napęd śrubowy, odporny na ostrzał wroga, w odróżnieniu od wrażliwych łopatek bocznokołowców.

W roku 1861 „Bombay” przypłynął do stoczni w Chatham, Anglia, gdzie został przecięty na pół, a pomiędzy rozdzielone części wstawiono dodatkową sekcję z zainstalowaną wewnątrz maszyna parową mającą moc 400 koni mechanicznych, i według zapewnień stoczni pozwalającą na pływanie z prędkością ośmiu węzłów. Dłuższy kadłub pozwolił także na zwiększenie liczby dział do osiemdziesięciu czterech. Admirałowie zacierali z satysfakcją ręce: oto mieli kolejny nowoczesny i silny okręt, pozwalający z czystym sumieniem na śpiewanie „Rule, Britannia! Britannia rule the waves...”

„Bombay” w doku, przebudowywany na okręt o napędzie parowym


Trzy lata po przebudowie, w roku 1864 zdecydowano o wysłaniu okrętu na wody Południowego Atlantyku. Pancernik ponownie wszedł na dok, gdzie między innymi zwiększono moc maszyny. Dowódcą mianowano komandora Colina Campbella. Sam „Bombay” został mianowany okrętem flagowym kontradmirała Charlesa Elliota, dowodzącego flotą South American Station.

Po zejściu z doku, okręt odbył próby morskie unowocześnionej maszyny. Dwudziestego szóstego kwietnia podczas pomiaru na odcinku mili, idący jedynie pod parą okręt osiągnął prędkość aż 10,157 węzła! Ku radości załogi na okręcie zainstalowano także bardzo efektywny system wentylacji, rozprowadzający pod pokładem świeże powietrze.

Po dwóch tygodniach „Bombay” rzucił cumy w Plymouth, obierając kurs na Amerykę Południową. W lipcu pancernik odwiedził Rio de Janeiro, we wrześniu Pernambuco, a w listopadzie i grudniu Montevideo. Właśnie z tego portu pancernik wypłynął 22 grudnia 1864 roku, aby na przybrzeżnych wodach przeprowadzić ćwiczenia artyleryjskie.

Na burcie nie było kontradmirała Elliota. Tego ranka przeniósł on tymczasowo swoją flagę na bocznokołowy slup „Triton” i wypłynął na nim w morze. Slupowi towarzyszył inny bocznokołowy slup, „Stromboli”.

Gdy płynący tylko pod żaglami „Bombay” oddalił się od portu na 14 mil, o godzinie 15:35 jeden z marynarzy zameldował o pożarze w magazynie ze spirytualiami. Doskonale zdyscyplinowana załoga natychmiast przystąpiła do akcji gaśniczej uruchamiając pompy pożarowe, ale zaledwie po kilkunastu minutach trzeba było pogodzić się z beznadziejnością sytuacji. Campbell podjął jeszcze próbę zalania magazynów prochu, ale wysłany pod pokład oficer powrócił mówiąc, że dotarcie do magazynów poprzez kłęby dymu nie jest możliwe. Komandor postanowił upewnić się o tym osobiście i pomimo prób zatrzymania go przez oficera zszedł pod pokład tylko po to, aby potwierdzić beznadziejność ich położenia.



Tak bardzo chwalony przez załogę system wentylacji przyczynił się do niewiarygodnie szybkiego rozprzestrzeniania się ognia. Podczas postoju w doku w ścianach i podłogach wielu pomieszczeń zrobiono osłonięte kratkami otwory mające na celu rozprowadzanie świeżego powietrza, ale tym razem zostały one wykorzystane przez szalejący żywioł. Płomienie rozprzestrzeniały się także dzięki wybuchającym beczkom z alkoholem. Ogromne bryzgi płonącego płynu przenosiły ogień w coraz to nowe rejony okrętu. Dym widać było w promieniu wielu mil i już wkrótce w kierunku skazanego na zagładę okrętu płynęły pospiesznie liczne jednostki, w tym także „Triton” i „Stromboli”.



Wkrótce okręt palił się od dziobu do rufy. Jakby mało było płonącego alkoholu, zaczęły wybuchać także składowane w szafkach przy działach pociski. Pokład działowy stał się niedostępny. O 15:52 zaczęto opuszczać szalupy. Nie udało się zwodować tylko jednej z nich, znajdującej się tuż pod opadającymi w płomieniach kawałkami żagli. O 16:15 zwalił się przepalony u nasady grotmaszt pancernika, o 16:40 w jego ślady poszedł stermaszt i wreszcie dwadzieścia pięć minut później ich los podzielił fokmaszt.

W ucieczce przed płomieniami wielu odciętych ogniem na dziobowej części marynarzy weszło na znajdującą się pod bukszprytem siatkę. Zaczęli z niej skakać do wody, gdy w pobliże podeszła – nie zważając na wielkie ryzyko - szalupa dowodzona przez porucznika Mandevilla, wsparta wkrótce przez rybacką łódź.

Ze swojej szalupy komandor Campbell rozkazał kapitanowi Vidalowi, aby na swej łodzi co sił we wiosłach popłynął do portu, aby powiadomić władze o pożarze. W tym czasie jednakże w pobliżu pojawiło się już wiele statków, pospiesznie opuszczających na wodę swoje szalupy. Jako pierwsza wkroczyła do akcji pilotówka, która przejęła z najmniejszej, ale za to bardzo przeładowanej łodzi, znaczną część rozbitków.

O 20:25 ogień dotarł do rufowego magazynu prochu. Po niezwykle silnej eksplozji okręt poszedł błyskawicznie na dno głębokiego w tym miejscu na 16 metrów oceanu. Tylko liczne pływające szczątki świadczyły o tym, że jeszcze niedawno znajdował się tu potężny pancernik.

Życie straciło dwóch oficerów i 89 marynarzy. Cześć z nich zginęła w ogniu, ale spora grupa po prostu utonęła, nie umiejąc pływać. Skakali do wody na pewną śmierć, ale alternatywą było przecież spłonięcie żywcem. Ocalało 523 ludzi, w tym komandor Campbell.

Teraz do akcji wkroczyli królewscy sędziowie. Aresztowano Campbella i jego oficerów, zabierając im szpady. Przypadek rozważano bardzo starannie, przesłuchując wielu członków załogi. W końcu sąd ogłosił werdykt:

„Po pięciu dniach śledztwa w oczach Sądu nie ma dowodów na to, że przyczyna pożaru mogłaby być [odpowiednio wcześnie] wykryta, a tym samym komandor Campbell, oficerowie i załoga utraconego okrętu Jej Królewskiej Mości „Bombay” nie może być za to obwiniona. W opinii Sądu po wykryciu pożaru zrobiono wszystko aby go stłumić, ale okazało się to niewykonalne z powodu systemu wentylacyjnego okrętu, powodującego rozprzestrzenianie się ognia z nadzwyczajną szybkością; okręt został opuszczony dopiero wtedy, gdy znikły wszelkie nadzieje na jego uratowanie, a uciekający przed płomieniami oficerowie i załoga byli zmuszeni ewakuować się.

Kapitan, oficerowie i załoga okazali wobec bardzo wymagających okoliczności gotowość i dyscyplinę, a wielką liczbę ludzi uratowano głównie dzięki przezorności z jaką poczyniono przygotowania i szybkości z jaką opuszczono łodzie i dlatego Sąd uwalnia od winy komandora Campbella, jego oficerów i załogę.

Sąd chciałby także zwrócić uwagę Admiralicji co do sposobu wentylacji magazynu spirytualiów na „Bombayu”, przez co ogień miał łatwy dostęp do tego pomieszczenia. W opinii Sądu powinny być powzięte wszelkie kroki, aby zabezpieczyć magazyny spirytualiów na okrętach Jej Królewskiej Mości przed takimi wypadkami.

Sąd uważa za swój obowiązek zwrócić uwagę członków Izby Lordów Admiralicji na wiele przykładów bohaterstwa i poświęcenia oficerów oraz marynarzy „Bombayu” w przypadkach które zostaną poparte dowodami i przykładami, w których wielu oficerów miało ogromny wpływ na uratowanie tylu ludzi”.

Po odczytaniu wyroku uroczyście uwolniono aresztowanych, zwracając im oficerskie szpady.

Obrazek wykonany z włóczki (!) przez jednego z marynarzy pancernika


--

Post zmieniony (02-05-20 14:01)

 
27-07-15 09:49  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Miło mi, drogi ZbiGu, że wciąż jesteś ze mną :-)

 
27-07-15 11:47  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Spirytualia to zapewne głównie rum na regulaminowe wydawanie grogu.
Teraz okręty wojenne to same "dryshipy".
Pamiętam jak podczas postoju m/s "Śmiałym" (PLO) w ekwadorskim porcie Guayaquil obok nas zacumowała korweta kanadyjskiej Navy. Jakiś matros, z pochodzenia Polak skumał się z naszymi i zaczął się handel wymienny - nasze przydziałowe wino tropikalne za różne sorty mundurowe a finalnie za różne gorzały, które my (oni nie) mogliśmy kupować w Duty Free Shopie na terenie portu.
Po dwóch dniach wybuchła afera gdy co niektórzy z naszych paradowali w okrągłych czapkach z czarnym otokiem i złotymi literami HMCS....
Na naszego handlowca do "starego" przybył oficer komplementacyjny i kolesie z żalem oddali czapki. "Starego" i dwóch czifów zaproszono potem na okręt, a kanadyjscy matrosi tylko puszczali do naszych "perskie oko" i handlowano dalej...
PS:
"...okręt miał 2782 tony [ton wyporności] ...."

 
27-07-15 15:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

A jeszcze wcale tak niedawno na polskich statkach będących w obszarze tropiku wydawano CODZIENNIE do obiadu po lampce wina marki "Tropik". Czerwone, marka specjalnie dla polskich statków, nie do nabycia w normalnym sklepie... tfu, a co można było w normalnym sklepie wtedy kupić?

Na linii afrykańskiej Euroafryki do tej pory można w wypić piwo (ale tylko w "prawdziwym" tropiku!) bez ryzyka powrotu do kraju na swój koszt, ale JEDNO! Kontrola trzeźwości jest zbyt ścisła, a konsekwencje wyciągane zbyt stanowczo, żeby ryzykować. Poza rejonem Afryki wypicie nawet jednego piwo jest mooocno ryzykowne :-)
I słusznie.

I - jak mawiał Szwejk - "Melduję posłusznie", że tony poprawione!

 
27-07-15 18:31  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Wino "Tropik" (na nalepce żaglowiec ) było produkowane z runa leśnego.
O niebo było lepsze od wina beczkowego - a takie też drzewiej bywało na burcie. Ogólnie - ostry, czerwonawy kwas !
Norma - 150ml/os/raz dziennie do obiadu.
Rozlewane ! (nie wolno było wydawać na zapas w butelkach).
Można było w miejsce owego trunku otrzymać zamiennik - dodatkowa porcję wagową owoców (owoce nie były wystawiane w messach - by brać ile się chce).
Wszystko określały normy wagowe itp. itd.
Później już "Baltona" dostarczała butelkowane wino czerwone wytrawne - tańszych gat. z Bułgarii, Algerii itd.
Popularnie wszystkie zwano "Burgundem".



Na statkach PLO było wino "Tropik" z taką samą nalepką tylko czerwoną i owalną - produkowane w Wejherowie.

Post zmieniony (27-07-15 18:36)

 
27-07-15 19:46  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Od 1976 przez baaaaaaardzo wiele lat pracowałem w Eksploatacji Linii Afryki Zachodniej. Ponieważ wtedy mieliśmy w porywach 15-18 (niedużych) statków takich jak Brodnica, Krynica, Polanica czy mniejsze takie jak Jelenia Góra czy Rybnik, mieliśmy w biurze "ochmistrza" z pomagierem, zajmującymi się zaopatrywaniem statków w papu w Szczecinie. Kiedyś ów "ochmistrz" polecił swemu pracownikowi wlać dwie flachy Tropicu do czajnika i zrobić grzaniec. Nieszczęśnik się zagapił i wino ZAGOTOWAŁ! On dostał opeer od szefa, a w biurze śmierdziało gorzelnią jak diabli do końca dnia :-)

 
30-07-15 07:16  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 360

NIECAŁE PIĘĆ MINUT

Podobnie jak „Titanic”, także hiszpański liniowiec „Príncipe de Asturias” miał być niezatapialny. Mający bardzo nowoczesną konstrukcję statek zbudowała szkocka stocznia Russel & Co., przekazując go na początku sierpnia 1914 roku działającemu od siedemdziesięciu czterech już lat armatorowi Naviera Pinillos. Statek miał 8371 GRT, długość 136 metrów i mógł rozwinąć 18 węzłów.

, ,

Licząca 200 osób załoga mogła przewozić aż 1890 pasażerów. Stu pięćdziesięciu z nich rozkoszowało się podróżą w szalenie luksusowych i eleganckich kabinach pierwszej klasy.

Na bogaczy tych czekała wspaniała jadalnia ze ścianami wyłożonymi japońskim dębem, gdzie pośrodku sufitu znajdowała się piękna kryształowa kopuła, wpuszczająca do wnętrze naturalne światło. Do tego specjalny pokój muzyczny z jedwabnymi tapetami, pozłacanymi dekoracjami i mahoniowymi meblami. W hallu stało zbudowane specjalnie dla statku pianino, na którym pasażerowie mogli zagrać. Oczywiście tylko ci, którzy mieli odpowiedni bilet... Kolejnym luksusowo wyposażonym pomieszczeniem była biblioteka, a wspaniała główna klatka schodowa mogłaby śmiało dekorować wnętrze wytwornego pałacu.

Sypialnia kabiny I klasy


Salonik kabiny I klasy


Biblioteka


Jadalnia I klasy


Pokład spacerowy. Szyby chroniły pasażerów przed wiatrem i deszczem. Na fotelu siedzi kapitan Jose Lotina Abrisquet


Elegancka główna klatka schodowa


Na stu dwudziestu pasażerów czekały kabiny klasy drugiej, wprawdzie znacznie mniej wyszukane, ale wciąż godne uznania. Ostatnią klasą kabinową był trzecia, oferująca czterosobowe pomieszczenia dla 120 osób. Rzecz jasna najwięcej pasażerów, bo aż 1500, mogły pomieścić pomieszczenia zbiorowe dla znanych nam dobrze „steerage”, będących jak zawsze w takich przypadkach w stu procentach emigrantami. Statek dołączył do o dwa lata starszej siostry, „Infanty Isabel”.

Na dowódcę nowiutkiego statku wyznaczono najbardziej doświadczonego w firmie kapitana Jose Lotinę Abrisqueta. „Príncipe de Asturias” stał się modny wśród pasażerów nie tylko ze względu na luksusy pierwszej klasy i wygody drugiej, ale także dlatego, że podróż statkiem mającym na rufie banderę neutralnego państwa, niosła ze sobą w latach Wielkiej Wojny gwarancję względnego bezpieczeństwa.

Oficerowie statku. Drugi z lewej siedzi kapitan


Dziewicza podróż rozpoczęła się 16 sierpnia 1914 roku w Barcelonie, rejsem do kilku portów Ameryki Południowej. Potem mijała kolejna podróż za podróżą i wszystko sobie spokojnie szło, aż nadszedł 17 lutego 1916 roku. Statek wypłynął z Barcelony do brazylijskiego Santos, a stamtąd do Buenos Aires, mając na pokładzie 193 członków załogi i 201 pasażerów. Dodatkowi mieli się dosiąść po drodze.

W ładowniach statku znajdowało się około pięć tysięcy ton sztabek (gąsek) cyny, ołowiu, żelaza i miedzi. Najbardziej niezwykłym ładunkiem było jednakże dwadzieścia brązowych posągów, każdy o wadze 800 kilogramów. Stworzone przez hiszpańskiego rzeźbiarza Agustína Querola – jego wspaniałe rzeźby wciąż budzą zachwyt nie tylko na placach Madrytu - miały stanowić wspaniałą ozdobę uroczystości upamiętniających stulecie niepodległości Argentyny, planowanych na dziewiątego lipca.

Po drodze do Ameryki statek zawinął jeszcze do Walencji, Cadiz i Las Palmas, wszędzie tam dobierając pasażerów. Oficjalnie było ich teraz 395, ale jest bardzo prawdopodobne, że co najmniej kilkuset innych dostało się na pokład „prywatnie”, bez kupowania biletu. Statkowy skarbiec pęczniał od zdeponowanych w nim pieniędzy i kosztowności pasażerów, oczywiście głównie tych z pierwszej klasy.

Czwartego marca „Príncipe de Asturias” zbliżał się wreszcie do wybrzeży Ameryki i chyba tylko najbardziej rozpieszczani (czytaj: pierwszej klasy) pasażerowie mogli żałować zbliżającego się końca podróży. Gdy statek znajdował się już o niewiele mil od Santos, nagła mgła z towarzyszącym jej sztormem zmusiła kapitana Querola do zmiany kursu, w obawie przed wejściem na mieliznę.

Przezorność Querola nie zdała się na nic. Morze nadał było pokryte mgłą, gdy rankiem piątego marca rozległ się przeraźliwy krzyk stojącego na oku marynarza: „Ziemia! Ziemia! Natychmiast padła komenda „Ster maksymalnie w lewo” oraz do maszyny „Cała wstecz”, ale...

Statek wszedł z prędkością około 12 węzłów na skały przylądka Pirabura na wyspie Ilhabela.



Skały przylądka Pirabura


Dziobowa część statku wyszła wysoko w górę, po czym opadła z impetem na skały, co rozerwało dno kadłuba prawie na całej jego długości. Niewiele sekund później dziób poszedł pod wodę, a rufa z wciąż obracającymi się śrubami wystrzeliła ku niebu.



Poprzez rozerwane pod kotłownią poszycie do wnętrza dostały się masy wody, która momentalnie zalała kotły. O 16:15, po około dwóch minutach od wejścia na skały eksplodowały one, zabijając przy tym wielu ludzi i jednocześnie rozrywając statek na dwie części.

Woda zalała także generatory, co uniemożliwiło uruchomienie radiostacji. Statek szybko tonął i nikt o tym nie został powiadomiony! Co najgorsze, zanim Querola wydał rozkaz opuszczenia szalup i zanim marynarze do nich dobiegli, statek szedł już na dno.

Zrozpaczeni, zszokowani tak błyskawicznym rozwojem sytuacji pasażerowie i załoga zaczęli masowo wyskakiwać do wody, ale większość z nich albo tonęła od razu, albo też ginęli po kilkudziesięciu sekundach, rzucani z impetem przez fale wprost na skały.

Ponieważ godzina była bardzo wczesna, znakomita większość pasażerów jeszcze spała. Wszyscy zginęli zalani masami wody, bez najmniejszych szans na ocalenie. Nie minęło nawet pięć minut od wejścia na skały, gdy „Príncipe de Asturias” leżał na głębokości 40 metrów.

Doprawdy do cudów należy zaliczyć okoliczność, że gdy w osiem godzin później w pobliżu przepływał francuski parowiec „Vega”, zastał na urwanych z mocowań w chwili tonięcia szalupach aż 143 rozbitków, wśród nich 57 pasażerów. Jak opowiadali później francuscy marynarze, miejsce tragedii pokryte było licznymi ciałami, szczątkami mebli i drewnianego wyposażenia statku. Oficjalnie podano o śmierci 445 osób, ale oczywiście nie wzięto tu pod uwagę dodatkowych pasażerów „bezbiletowych”.

„Vega”


Prasa brazylijska donosi o tragedii


Szok w Hiszpanii był oczywiście ogromny, ale lata mijały i wreszcie „Príncipe de Asturias” odszedł w niepamięć. Do czasu.

Na początku lat pięćdziesiątych przypomniano sobie o przewożonych w sejfie skarbach. Na miejscu pojawiły się przyzwoicie wyposażone ekipy, którym na początek udało się nawet wydobyć sporą część gąsek, ale rzecz jasna to nie było TO. Postanowiono dotrzeć do statkowego sejfu przy użyciu dynamitu. Ładunki wprawdzie odpalono, ale skarbu nie znaleziono.



Wykonana z brązu śruba warta była wydobycia. Rozerwaną dynamitem wyciągano po kawałku


W 1992 roku powstał plan wydobycia z wraku dwudziestu brązowych figur. Wyprawę sfinansowało Buenos Aires. Niestety, aby dostać się do ładowni, należało ponownie użyć materiałów wybuchowych. Efekt tych działań był żałosny. Wyłowiono jedynie jedną, silnie uszkodzoną przez eksplozję figurę. Jest ona obecnie eksponowana w Muzeum Morskim w Rio de Janeiro.



Wrak „Príncipe de Asturias”, stan obecny


--

Post zmieniony (02-05-20 14:02)

 
30-07-15 09:11  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Ile to było tych niezatapialnych statków i okrętów, które poszły na dno.

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
30-07-15 12:21  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

"W 1922 roku powstał plan wydobycia....należało ponownie [!] użyć materiałów ....".
Wcześniej zaś mowa jest o latach pięćdziesiątych.
Nie zgadza się chronologia opisywanej eksploracji wraku.

 
30-07-15 13:26  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Sorki Ryszardzie, 1992. Już skorygowałem. A rzeźby Agustína Querola naprawdę warto obejrzeć (jest ich w necie sporo, wystarczy wpisać w guglu Agustín Querol foto)

Post zmieniony (30-07-15 13:28)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 24 z 114Strony:  <=  <-  22  23  24  25  26  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024