KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 2 z 114Strony:  <-  1  2  3  4  5  ->  => 
19-04-15 21:34  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kalafior 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 9
Galerie - 2


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 1


 - 5

Rozważ wydanie tych swoich opowieści w wersji papierowej. Uważam, że warto abyś o tym pomyślał.

Pozdrawia wierny czytelnik.

Post zmieniony (19-04-15 21:44)

 
20-04-15 07:30  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Ja moge sie zadeklarowac, ze na pewno kupie, a gdybys potrzebowal w tym celu listy z podpisami, to tez sie podpisze.

--
pozdrawiam Kuba

 
20-04-15 08:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 329
część 3

CZARNA SERIA

„AVILA STAR”

Statek wszedł w skład floty Blue Star Line w marcu 1927 jako „Avila”, w dwa lata później zmieniając się w „Avila Star”. Jak przystało na członka grupy „Luxury Five”, statek reklamowano jako nieposiadający kabin 2 klasy, a także bez miejsc dla pasażerów bezkabinowych. Jak luksus, to luksus!



Menu z dziewiczej podróży


Tu już jako „Avila Star”


W podpisie czytamy: Luksusowy komfort – Bez emigrantów i Drugiej klasy


Dwanaście lat służby na trasie Londyn - Ameryka Południowa zleciało nie wiadomo kiedy i wreszcie nadszedł czas wojny. Podobnie jak siostrzane jednostki – z wyjątkiem „Arandory Star” – statek okazał się cennym środkiem transportu dla tysięcy ton importowanego do Wielkiej Brytanii mięsa, i tak jak one pływał bez eskorty, poza konwojami, wykorzystując swoje szesnaście węzłów do unikania ataków U-bootów oraz ucieczki przed rajderami.

Z początku pozostawiono niezmienioną rotację Londyn – Lizbona – Mindelo (obecnie w Republice Zielonego Przylądka) – Rio de Janeiro – Santos – Montevideo – Buenos Aires. W obliczu nalotów na stolicę Wielkiej Brytanii, w maju 1940 armator zmuszony został do usunięcia Londynu z planu rejsu, przenosząc statek na zachód Anglii.

W dwóch kolejnych podróżach „Avila Star” zawinęła do Cardiff i Swansea, ale wobec intensywnych nalotów Luftwaffe na te porty, od następnego rejsu angielską bazą stał się Liverpool. W październiku 1940 statek po raz pierwszy wyruszył z ojczyzny w konwoju, który zresztą został rozproszony na Atlantyku zaledwie dwa dni później. Na szybkiej „Avili” przyjęto tę decyzję z ulgą: nareszcie nie trzeba było się wlec ośmioma węzłami.
Ataki lotnicze na Liverpool stawały się coraz częstsze i silniejsze, w związku z czym Blue Star Line zdecydowała o zamianie portu na Avonmouth, w pobliżu Belfastu. Wykreślono także z trasy rejsów Lizbonę i Mindelo, dzięki czemu statek nie musiał już więcej przemieszczać się po niebezpiecznych przybrzeżnych wodach.

Wielka Brytania importowała mięso skąd tylko się dało, dlatego też w dzienniku okrętowym „Avila Star” pokazały się w także Trynidad i Bermudy. W kolejnych podróżach statek pływał albo sam albo w konwoju, ale zawsze szczęśliwie. Do czasu.

Dwunastego czerwca 1942 roku statek wypłynął z Buenos Aires. Po trzech dniach cumował już w Montevideo, po czym kontynuował rejs płynąc samotnie na wschód, ku Freetown. Pośrodku Atlantyku „Avila Star” napotkała tratwę z trzema rozbitkami z zatopionego 11 czerwca przez niemiecki rajder „Michel” frachtowca „Lylepark”. Byli to pierwszy i trzeci oficer, oraz artylerzysta z obsługi statkowego działa.

„Lylepark”


Dwudziestego ósmego czerwca „Avila Star” rzuciła cumy we Freetown. Rozkazy kapitana Johna Fishera były jasne: jeśli w porcie będzie się formował jakiś idący na północ konwój, należy do niego dołączyć. Jeśli nie, statek miał samotnie popłynąć do Anglii, z zawinięciem po drodze do São Miguel na Azorach. Oprócz 6050 ton mrożonego mięsa na burcie znajdowało się 166 członków załogi i 30 pasażerów, w tym dziesięć kobiet oraz kilkunastu rozbitków z „Lylepark”. Trzech z nich uratowała „Avila Star”, a resztę lotniskowiec eskortowy „Archer”.

Prawie natychmiast po wyjściu z Freetown Fisher zarządził alarm szalupowy i bezwzględnie powtarzał go w każdy dzień rejsu. Wszyscy na statku albo mieli założone kamizelki ratunkowe, albo też – jak niektórzy marynarze na służbie - musieli trzymać je przez cały czas w zasięgu ręki. Nawet w nocy wszyscy musieli być ubrani, a jedynym odstępstwem była zgoda na zdjęcie butów podczas snu. Do ubrań przyczepione były świecące na czerwono lampki z baterią. Na wypadek konieczności opuszczenia statku lekarz okrętowy, doktor Maynard Crawford miał przygotowany plecak zawierający niewielką ilość brandy a do tego sole trzeźwiące, jodynę, opatrunki, strzykawki z morfiną oraz liczne lekarstwa. Nic nie pozostawiono przypadkowi.

Piątego lipca wieczorem „Avila Star” znajdowała się o 90 mil na wschód od São Miguel. Około 21:30 Crawford siedział w kabinie sporządzając rutynowy medyczny raport, gdy nagle poczuł bardzo silny wstrząs i odgłos przynoszący na myśl „rozdzieranie tysięcy zmrożonych pudeł aluminiowych”. Bardzo wyszukane porównanie, ale chyba dające jakieś pojęcie o rodzaju usłyszanego hałasu. To wystrzelone z U-201 dwie torpedy trafiły w prawą burtę statku, w tym jedna bezpośrednio w pomieszczenie kotłowni.
Pogasły wszystkie światła, po czym prawie natychmiast rozległ się klakson alarmu szalupowego. Bardzo szybko włączył się awaryjny generator i żarówki znowu zabłysły. W pośpiechu ale bez paniki, ludzie wydostawali się na pokład. Zaczęto opuszczać szalupy. Jedna z nich, numer 3, okazała się niestety zbytnio uszkodzona wybuchem.

Usłyszano głuchy stuk po prawej stronie, ale tym razem trzecia już wystrzelona przez U-201 torpeda, okazała się niewypałem.

Pomimo tylu odbytych ćwiczeń, łódź numer 5 po prawej burcie zaczęto opuszczać nierównomiernie, w wyniku czego przechyliła się mocno na rufę, wysypując do wody część rozbitków oraz wyposażenia. Po minucie zaczęła iść w dół wypełniona po brzegi sąsiednia szalupa numer 7 (łodzie prawej burty miały numery nieparzyste, a lewej parzyste), między innymi z doktorem Crawfordem na pokładzie. I kiedy szalupa znajdował się w połowie wysokości burty, dokładnie pod nią wybuchła czwarta torpeda, wyrywając w łodzi dno i zabijając większość znajdujących się w niej ludzi. Szalupa opadła na wodę, utrzymując się jednakże częściowo na powierzchni dzięki komorom powietrznym. Wśród szczęśliwie ocalałych znajdował się miedzy innymi Crawford. Lekarz rozejrzał się szukając jakiejś tratwy lub szalupy na którą mógłby się przenieść, ale w oddali widział jedynie mnóstwo czerwonych światełek.

Na jego oczach „Avila Star” przegłębiła się mocno na dziób (część rozbitkowie twierdziła iż położyła się na prawą burtę) i w takiej pozycji poszła na dno. Już po jej zniknięciu doktor poczuł silne podwodne szarpnięcie – to albo wybuchł pod wodą jakiś kocioł, albo też nastąpiło gwałtowne przemieszczenie wody w wyniku zapadnięcia się grodzi statku.

Crawford czuł się bardzo źle. Miał fatalnie złamaną prawą stopę, poranioną lewą nogę i nie widział na lewe oko. Do tego wyczuł językiem brak kilku zębów. Ponieważ tak troskliwie przygotowywany plecak z lekarstwami szalenie utrudniał mu pływanie, wypuścił go z poczuciem winy z ręki i ruszył na poszukiwanie ratunku. Ostatecznie po godzinie wciągnięto go do łodzi numer 4.

Rankiem szóstego łodzie zbliżyły się do siebie, a część rozbitków przemieściła się, aby wypełnione one były w równym stopniu w stosunku do swej wielkości. Piątka przeciekała zbyt mocno aby w niej pozostać, a siódemka została rozbita eksplozją torpedy podczas opuszczania. Pozostało zatem pięć łodzi: numer 1, 2, 4, 6 i 8.

Postawiono niewielkie żagle i przez cały dzień rozbitkowie sterowali w kierunku wschodnim, ku odległej o 600 mil Portugalii. Dlaczego nie płynęli na zachód? Azory były przecież odległe zaledwie o 90 mil? Przeważyła obawa, że mając ograniczone zdolności manewrowania łacno można niepostrzeżenie ominąć wyspy, wychodząc na niezmierzone wody Atlantyku, a w takim przypadku najbliższym lądem byłaby dopiero Ameryka!

W nocy łodzie rozproszyły się. Rano 7 lipca na płynącej dotąd powoli pod żaglami motorowej ósemce uruchomiono silnik, po czym dowodzona przez pierwszego oficera Tallacka szalupa ruszyła na poszukiwanie pozostałych. Po dwóch godzinach napotkano łódź numer 1, a zaraz potem 4. Cała trójka skierowała się konsekwentnie na wschód. Następnego ranka Tallack zastanowił się nad sytuacją. Na jego łodzi część marynarzy chorowała będąc obficie pokryta ropą, przy czym trójka z nich była poważnie ranna. Wlokąc się dalej w tempie łodzi żaglowych nie było szans na dowiezienie ich do Portugalii żywych. O 20:30 Tallack opuścił żagle, po czym włączył silnik i ruszył samotnie w drogę.

Zaledwie po godzinie spostrzeżono po lewej światła jakieś statku! Światła, czyli że musiała to być jednostka neutralna. Szalupa zmieniła kurs. Zapalono flary i zaczęto nadawać latarką SOS. Światła były coraz bliżej i wreszcie wśród ciemności ujrzano portugalski niszczyciel „Lima”, będący w drodze z Lizbony do Ponta Delgada na Azorach.

„Lima”


Tallack natychmiast poinformował dowódcę niszczyciela, kapitana Rodrigueza, że w pobliżu powinny znajdować się inne szalupy z „Avila Star”. I rzeczywiście, po krótkim marszu na zachód okręt natknął się na łodzie numer 1 i 4. Kolejny Brytyjczycy weszli nas gościnny pokład „Limy”.

Szalupa z „Avila Star” – zdjęcie wykonane z pokładu niszczyciela


Na morzu pozostały zatem teraz tylko szalupy numer 2 i 6. Na mniejszej szalupie, tej z numerem sześć znajdowały się 24 osoby, a na większej od niej dwójce aż 40. „Lima” szukała ich przez 24 godziny, ale w obliczu kończącego się paliwa musiała przerwać przeczesywanie oceanu i obrać kurs na Ponta Delgada, gdzie rozbitkowie zeszli na ląd.

Dwójka i szóstka starały się trzymać razem i udawało się to im aż do wieczora 11 lipca, kiedy zniknęły sobie z oczu. W tym momencie od Portugalii dzieliło je około 370 mil.

Na dowodzonej przez drugiego oficera Johna Leslie Ansona łodzi numer 2, większość rozbitków była w kiepskim stanie. Ropa, rany czy złamane kończyny i żebra dokuczały prawie wszystkim. Poza marynarzami na łodzi znajdowała się piątka pasażerów, w tym dwie kobiety, które odmówiły jakiegokolwiek uprzywilejowania przy rozdzielaniu skąpych zapasów wody i żywności. Jeden z pasażerów zaczął okazywać objawy delirium, w związku z czym Anson zlecił dwójce marynarzy pilnowanie go. Nie na wiele to się stało. Trzynastego lipca o 4:10 rano, gdy strażnicy z trudem zwalczali senność, pasażer błyskawicznie wyskoczył za burtę, krzycząc iż musi wziąć kąpiel.

Anson rozkazał natychmiast zrzucić żagiel i zabrać się do wioseł. Szalupa zawróciła i przez pięćdziesiąt minut przeczesywała wzburzony ocean, ale bez skutku. Z goryczą w sercach wrócono na poprzedni, wschodni kurs. Fatalna pogoda utrzymywała się. Zimno i spowodowany silnym kołysaniem brak snu wysysał z rozbitków resztki energii. U marynarza ze zranioną stopą prawdopodobnie zaczęła rozwijać się gangrena. Czternastego lipca Anson zapisał: „Portugalia zdaje sie być wykluczona z powodu nieprzychylnego wiatru z NNW oraz falowania. Dystans do wybrzeży hiszpańskich 225 mile.”

Następnego dnia – już dziesiątego od zatonięcia statku - zauważono marynarza pijącego ukradkiem morską wodę, a szesnastego lipca jeden z pasażerów dostał biegunki. Rozbitkowie nie mieli śliny, aby przeżuwać skąpo wydzielany prowiant. Na początku dzienna porcja wody wynosiła 200 gramów, ale po pogorszeniu się pogody zmniejszono ją do 120, wydawanej trzy razy dziennie po 40 gramów. Z jedzeniem było równie kiepsko. O ósmej rano każdy dostawał po biszkopcie z odrobiną suszonego mięsa, o 11 kawałek czekolady, o 12:30 dwa cukierki i dwa kawałki czekolady a o 18:30 biszkopt i dwa cukierki.

Dwudziestego lipca wyrzucono za burtę zmarłego pasażera, a w dwa dni później identycznie postąpiono z ciałem kolejnego, zmarłego z zimna i wycieńczenia. Nadszedł 23 lipca.

O 5:30 jeden z marynarzy zauważył światła pozycyjne samolotu, który jednakże po paru minutach zawrócił w stronę lądu. I gdy rozbitkowie popadli w jeszcze czarniejszą rozpacz, o 10:30 nadleciały dwa portugalskie wodnosamoloty! Okrążyły szalupy, po czym zrzuciły trzy kamizelki ratunkowe, do których przywiązane były butelki z wodą i puszki biszkoptów. Wyłowiono tylko dwie kamizelki bo trzecia upadła zbyt daleko, ale to już nie miało wielkiego znaczenia. Rozbitkowie otrzymali trochę wody i jedzenia i – najważniejsze – znaleziono ich!

Z samolotu zrzucono pojemnik z mapą wybrzeża afrykańskiego (nie hiszpańskiego i nie portugalskiego!) i zaznaczoną pozycją szalupy, oraz z kilkoma zdaniami o zbliżającej się pomocy. Nie było jednak tak dobrze, jak by się mogło wydawać – okazało się bowiem, że ratownicy mają do pokonania spory dystans.

24 lipca. Dwa kolejne morskie pogrzeby, za to pogoda poprawiła się. 25 lipca rankiem zmarli następni rozbitkowie. I w końcu o 10:00 tego samego dnia dostrzeżono w oddali maszt. Zapalono flary i zaczęto wymachiwać marynarkami. W dwie godziny później przy szalupie stał już portugalski slup „Pedro Nunes”. Wciągnięto rozbitków na pokład i zajęto się nimi troskliwie. Pomimo tego po kilku godzinach niestety z ran i wycieńczenia zmarł brytyjski marynarz. Kolejna dwójka poszła w jego ślady już w lizbońskim szpitalu.

„Pedro Nunes”


Szalupy numer 6 nigdy nie odnaleziono. Przepadła na oceanie bez śladu wraz z 24 rozbitkami.

Spośród 199 osób obecnych na pokładzie śmierć poniosły aż 73 osoby, wśród nich trójka rozbitków z „Lylepark”, tych samych, których wcześniej uratowała załoga „Avila Star”.

U-201 przeżył swoją ofiarę o siedem miesięcy. Siedemnastego lutego 1943 roku zatonął z całą, 49-osobową załogą na Północnym Atlantyku, w wyniku udanego ataku bombami głębinowymi brytyjskiego niszczyciela „Viscount”.



„ANDALUCIA STAR”

URL=http://s1143.photobucket.com/user/akra2/media/Testy%2024/1%20anda_zps5c2xwsiu.jpg.html][/URL],

Przedwojenne losy statku były tak bliźniaczo podobne do losów pozostałych statków z tej serii, że możemy je śmiało pominąć. No, może poza zmianą w latach trzydziestych kształtu dziobu.

„Andalucia Star” po zmianie dziobu
,

Pierwsze wojenne lata także nie zmieniły wiele w rotacji statku, dlaczego również nie będziemy się zajmować tym okresem, przenosząc się od razu do września roku 1942.

Dwudziestego szóstego września „Andalucia Star” wypłynęła z Buenos Aires do Freetown, skąd trasa miała prowadzić już prosto do zachodniej Anglii. W ładowniach wiozła 5374 tony mięsa oraz 32 tony jajek, niecierpliwie oczekiwanych przez Brytyjczyków, podlegającym surowej reglamentacji. Dorosła osoba mogła tygodniowo kupić 540 gramów mięsa oraz jedno (JEDNO) jajko. Dla ścisłości dodajmy, że rezygnujący z przydziału mięsa wegetarianie, mogli w zamian kupić dodatkowe jajko.

Na statku znajdowało się także 170 członków załogi (wśród nich artylerzyści) oraz 83 pasażerów. Większość z nich stanowili mieszkający w Ameryce Południowej mężczyźni, którzy postanowili wstąpić do wojska. Poza nimi zaokrętowali także „zwykli” pasażerowie, wśród nich 22 kobiety i 3 dzieci. W drodze do Afryki odbywano obowiązujące w Blue Star Line codzienne alarmy szalupowe.

Jeden z plakatów wzywających do wstępowania do wojska


O 22:00 szóstego października zaciemniony statek znajdował się o 180 mil na południowy-zachód od Freetown. Kapitan James Bennett Hull nie zamierzał zawracać sobie głowy czymś takim jak ekonomiczna prędkość, płynąc z maksymalna szybkością na jaką było stać jego statek, czyli 16 węzłów. Hull był doświadczonym marynarzem, który przeżył pierwszą wojnę dowodząc kilkoma frachtowcami i zawsze szczęśliwie doprowadzającym je do portu.

We wnętrzu statku odbywał się właśnie muzyczny show, z amatorskimi artystami poprzebieranymi na wszelkie sposoby, także w damskie suknie. Nikt oczywiście nie mógł mieć pojęcia, że „Andalucia Star” od siedmiu już godzin była zażarcie ścigana przez U-107. Właśnie o dwudziestej drugiej U-boot znalazł się w idealnej pozycji do strzału. W kierunku Brytyjczyków poszły dwie torpedy. Obie celne. Pierwsza z nich trafiła w ładownię numer 4, a druga w szóstkę, najbardziej wysuniętą ku rufie.

Miejsce storpedowania statku


Po ogłoszeniu alarmu, pokład szalupowy natychmiast zaroił się od zdyscyplinowanych, niewiarygodnie opanowanych ludzi. Maszyny stanęły, prawdopodobnie zalane przez uszkodzoną gródź dzieląca je od ładowni 4. Nie było na co czekać. Hull wydał rozkaz opuszczenia statku.

Szalupa po szalupie zaczęły schodzić na wodę. Bezproblemowo zwodowano jednak tylko siedem z nich. Na znajdującej się po lewej stronie przed mostkiem łodzi numer 2 nagle poluzował się przedni faleń i łódź gwałtownie przechyliła się na dziób, wyrzucając do morza większość rozbitków. Najbliższa szalupa rozpoczęła akcję ratunkową wyciągając z wody wszystkich poza jedną z pasażerek oraz stewardessą, które znikły w ciemnościach. Ponieważ nie było słychać ich głosów, prawdopodobnie obie kobiety poniosły śmierć już w chwili wypadku.

Łódź numer dwa mocno i gwałtownie przechyliła się na dziób


Po dalszych dwudziestu minutach kolejna torpeda trafiła, tym razem w ładownię numer 1, co już definitywnie przesądziło o losach ”Andalucia Star”.

U-107 wraca z kolejnego patrolu. Liczne proporczyki pokazują jego zwycięstwa


Na statku wciąż pozostawała czwórka ludzi, z kapitanem Hullem na czele. Ponieważ wokół kadłuba widać było duże plamy ropy, marynarze poszli ku rufie w poszukiwaniu wody wystarczająco czystej, aby do niej skoczyć. Ku swemu zdumieniu po drodze napotkali jednego z pasażerów, który z niewyjaśnionych powodów nie udał się na pokład szalupowy, a teraz zdecydowanie odmówił pójścia z marynarzami! Ponieważ namowy nie dawały żadnego efektu, a pasażer zdecydowanie obstawał przy pozostaniu na statku, marynarze pozostawili go w końcu samemu sobie. Nigdy go już później nie widziano. Zrzucono tratwę, po czym cała czwórka wyskoczyła do wody. Już na tratwie emocji i wysiłku nie wytrzymało niestety serce jednego z mężczyzn.

Krótko potem „Andaluca Star” zniknęła pod wodą. O dziwo U-boot nie wynurzył się, aby sprawdzić co zatopił i wziąć przy okazji kapitana do niewoli.

Jako że zaraz po pierwszych torpedach zdążono nadać SOS, należało spokojnie oczekiwać ratunku. Ponieważ jednak pogoda była dobra a ocean gładki, podniesiono na trzymających się razem szalupach żagle i obrano kurs na wschód. Wczesnym rankiem kolejnego dnia z ulgą dostrzeżono szybko zbliżający się okręt. Była to brytyjska korweta „Petunia”. Dobrze przygotowani do akcji ratunkowej marynarze potrzebowali zaledwie 90 minut, aby wziąć na pokład wszystkich rozbitków. Z dwoma znajdującymi się w najlepszej kondycji szalupami na holu okręt obrał kurs na Freetown. Stamtąd, dwoma różnymi statkami rozbitkowie popłynęli do Glasgow.

„Petunia” prowadzi akcję ratowniczą


Jeśli chodzi o ludzi, bilans zatonięcia statku był bardzo dobry. Śmierć poniosło tylko czworo ludzi – w tym jeden niejako na swoje życzenie – a życie ocaliło aż 249 osób.

I jeszcze słowo o U-107. Osiemnastego sierpnia 1944 poszedł na dno z całą 58-osobową załogą na Biskaju, zatopiony bombami głębinowymi z brytyjskiego Sunderlanda.

***

Na koniec zróbmy krótkie zestawienie losów całej tym razem piątki „gwiaździstych” statków:

- „Almeda Star” – zatopiony przez U-96 17.1.1940
- „Avelona Star” – zatopiony przez U-43, 30.6.1940
- „Arandora Star” – zatopiony przez U-47 2.7.1940, zaledwie dwa dni po zatopieniu „Avelona Star”
- „Avila Star” – zatopiony przez U-201 5.7.1942
- „Andaluca Star” – zatopiony przez U-107 22.10.1942

Pięć pięknych siostrzanych statków i każdy z nich zatopiony został przez U-boota! Cóż za czarna seria...

--

Post zmieniony (02-05-20 13:50)

 
22-04-15 22:06  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 330

NIEZWYKŁY ŁAMACZ BLOKADY

Brytyjska morska blokada podczas I Wojny Światowej mocno dawała się Niemcom we znaki, stąd też kluczową sprawą stało się jej przełamywanie przez pojedyncze choćby frachtowce przywożące żywność oraz – co ważniejsze – surowce niezbędne w przemyśle wojennym. Skoro jednak Royal Navy bezapelacyjnie rządziła na oceanach, należało znaleźć jakiś sposób na jej okręty.

Niemieckie kartki żywnościowe z lat I wojny światowej
,

Niemieccy biznesmeni z North German Lloyd Line postanowili w końcu zbudować duże statki podwodne, pozwalające na prowadzenie handlu z wciąż neutralną Ameryką. Żeby interes się opłacał, jednostki musiały być oczywiście dużo większe od zwykłych U-bootów. Zaplanowano zatem statki długie na 65 i szerokie na 8,9 metra z kadłubem sztywnym o wymiarach odpowiednio 57 i 5,8 metra. Podwodna wyporność wynosiła aż 2272 tony, prawie dwa więcej od zwykłych okrętów podwodnych. Szybkość wprawdzie nie była rewelacyjna: 12,4 węzła na powierzchni i 5,3 pod wodą (niektóre źródła podają 15 i 7), ale pamiętajmy, że mowa jest o roku 1916. Zapas paliwa wystarczał na bezproblemowe rejsy przez Atlantyk tam i z powrotem. Wprawdzie statki teoretycznie mogły się zanurzyć tylko do 50 metrów, ale wystarczało to całkowicie dla nieprzeznaczonych przecież do walki jednostek handlowych.

, ,

Statki mogły załadować maksymalnie 750 ton, co było niewielką liczbą wobec możliwości klasycznych frachtowców, toteż zamierzano przewozić nimi tylko wyjątkowo cenne ładunki.



Dwóm pierwszym – i jedynym, jak się później okazało – jednostkom nadano nazwy „Deutschland” i „Bremen”. Załogę stanowiło zaledwie 4 oficerów i 25 marynarzy, ale też i nie potrzeba było torpedystów, artylerzystów i innych „stów”. Kapitanem zwodowanego w 1916 roku „Deutschlanda” został Paul Koenig, do tej pory dowodzący parowcami North German Lloyd Line. „Bremen” objął jego kolega, Karl Schwartzkopf.

Kapitan Paul Koenig


Dwudziestego czerwca 1916 roku „Deutschland” wypłynął w swój pierwszy rejs do Stanów. Do Baltimore statek wiózł 750 ton cennego ładunku, składającego się ze:
- barwnika smołowego - bardzo drogiej substancji otrzymywanej ze smoły węglowej, a stosowanej jako składnik barwników w przemyśle tekstylnym i ...spożywczym, kosztującym według dzisiejszych cen 1800 dolarów za kilogram
- lekarstw
- kamieni szlachetnych
- oraz poczty
Całość była warta aż półtora miliona ówczesnych dolarów, czyli około 27 milionów na obecne czasy.

Kanał La Manche statek pokonał w znacznej części w zanurzeniu, szczęśliwie omijając liczne patrole Royal Navy. Budząc niebywałą wprost sensację, „Deutschland” przybył do Baltimore 9 lipca.

„Deutschland” wpływa do Baltimore
, , , , , , , ,

O wydarzeniu natychmiast dowiedzieli się Brytyjczycy, którzy też z miejsca zażądali od Amerykanów internowania załogi oraz statku tak samo, jak należałoby to zrobić z jednostką bojową. Głównym argumentem Londynu było to, że ładunek „Deutschlanda” był niczym innym, tylko zwykłą kontrabandą. Naciskani z drugiej strony przez Niemców, Amerykanie gładko jednak odrzucili to żądanie słusznie twierdząc, że nieuzbrojony statek – choćby i podwodny – nie może być traktowany jak jednostka bojowa. W rezultacie „Deutschland” stał nie niepokojony w porcie całe przez trzy tygodnie. Na cześć załogi tak bardzo niezwykłego statku wydano w Baltimore szereg uroczystych obiadów, honorując oczywiście zwłaszcza oficerów.

Pamiątkowe zdjęcie załogi, zrobione w Baltimore. Pośrodku salutujący kapitan Koenig


Drugiego sierpnia „Deutschland” wypłynął w drogę powrotną, wioząc 350 ton niklu, 100 cyny i 350 surowej gumy, z której aż 250 ton zasztauowano i bardzo solidnie zamocowano między kadłubem sztywnym, a zewnętrznym. Statek przypłynął do Kilonii, nie niepokojony po drodze przez wroga, 25 sierpnia 1916 roku. Zysk z tej nietypowej podróży tam i z powrotem wyniósł aż 17,5 miliona dolarów, czyli prawie cztery razy tyle, ile kosztował sam statek!

W listopadzie „Deutschland” popłynął ponownie na zachód, tym razem do New London w Connecticut. Tym razem ładunek stanowiły kamienie szlachetne, papiery wartościowe i produkty medyczne. W New London załadowano mniej więcej to samo co poprzednio, dodając do tego 6,5 tony srebrnych monet.

„Deutschland” przy kei w New London
,

Statek odcumował cumy i... zderzył się z holownikiem „T.A. Scott Jr”, zatapiając go. Cała pięcioosobowa załoga holownika poniosła śmierć. Kolizja zaowocował tygodniowym remontem „Deutschlanda” w New London.

Uszkodzony statek na doku


Dwudziestego pierwszego listopada statek ponownie wyszedł w morze, tym już razem bez żadnych przygód.

Zanim wrócimy do dalszych losów „Deutschlanda”, przejdźmy na krótko – na bardzo krótko - do drugiego z łamaczy blokady, czyli do zwodowanego także w roku 1916 „Bremen”. Statek wyszedł z Kilonii do Norfolk we wrześniu tegoż roku ale nigdy tam nie dotarł, tonąc w niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach.

„Bremen”...


...i jego dowódca, kapitan Karl Schwartzkopf


Ponieważ stosunki pomiędzy Niemcami a Stanami Zjednoczonymi gwałtownie pogarszały się, uznano iż ponieważ lada chwila handel przez Atlantyk skończy się, odwołano trzecią, planowaną na styczeń 1917 roku podróż. Statek przejęła Marynarka. Na nazwanej U-155 jednostce zainstalowano dwie wyrzutnie torpedowe, a na pokładzie ustawiono dwa wielkie działa kalibru 150 mm. Ponieważ pozostałe U-booty wyposażone były zaledwie w jedno działo 88mm, nazwa U-Kreuzer, czyli podwodny krążownik, była wyjątkowo zasłużona.

Podobnej przebudowie uległo także sześć, jeszcze nie wprowadzonych do eksploatacji, statków tej samej klasy. W Kaisermarine otrzymały one nazwy U-151-154 i 156-157.



Działo 150 mm na „Deutschlandzie”




U-155 odbył trzy patrole bojowe, odnosząc godne podziwu sukcesy, jako że zatopił aż 43 statki o łącznej wyporności 120.434 ton. Z trzeciego patrolu okręt wrócił do bazy 12 listopada 1918 roku, dzień po zakończeniu wojny. Stamtąd zabrany został na holu do Londynu, gdzie eksponowano go na Tamizie. W 1921 roku został pocięty na złom.

U-155 na Tamizie. Pierwsze ze zdjęć znane jest już z Opowieści 315
,
--

Post zmieniony (26-06-20 10:07)

 
23-04-15 07:41  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Dziekuje bardzo za uraczenie nas mniej krwawa historia. Bede teraz spokojnie czekal na kolejne, po drodze napawajac sie rowniez pelnokrwistymi daniami.

--
pozdrawiam Kuba

 
23-04-15 10:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Całkiem nieźle wygląda też artykuł o tym w polskojęzycznej wiki:
http://pl.wikipedia.org/wiki/U-155_(1917)
Czy przy tym opowiadaniu posłużyłeś się inną literaturą niż artykuł W. Głębowicza?

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
23-04-15 11:24  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

KAŻDY mój tekst jest oparty na KILKU źródłach, prawie zawsze anglojęzycznych. W necie można znaleźć nawet takie anglojęzyczne książki na tematy morskie, na których poszczególne strony można wejść! Często mam także wsparcie w posiadanych przeze mnie angielskich i amerykańskich książkach i pismach.

Przykładowo: losy „Mauretanii” opisałem bazując na posiadanej przeze mnie grubej książce pt. "The Only Way to Cross: The Golden Era of the Great Atlantic Liners - From the Mauretania to the France and the Queen Elizabeth 2" - vide http://www.goodreads.com/book/show/946914.The_Only_Way_to_Cross , wzbogaconej o kilka źródeł internetowych.

A wracając do Twojego pytania:
- Nie znam artykułu pana Głębowicza - nawet nie wiedziałem że ktoś o tych statkach u nas pisał
- Nie czytałem także przywołanego polskiego tekstu w Wikipedii. Pewnie dlatego, że w Google wpisywałem SUBMARINE DEUTSCHLAND, w rezultacie czego pokazywały mi się tylko angielskie teksty :-)

--

 
27-04-15 07:52  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Miała to być jedynie Opowieść o ogromnym BUUUM!, ale w miarę postępów w pisaniu doszedłem do wniosku, że najciekawsze wydarzyło się znacznie później.

Opowieść 331

BUNT

Lokalizacja Port Chicago, Kalifornia


Poniedziałek 17 lipca 1944 roku w kalifornijskim miasteczku Port Chicago nie był specjalnie ciepły. Ba, pod wieczór było nawet wręcz zimno. Księżyc znajdował się w fazie nowiu i tylko portowe oraz statkowe lampy przyświecały ciężko pracującym przy przeładunku amunicji i ładunków wybuchowych. Byli to praktycznie sami Murzyni, których ze względu na braki w edukacji odrzuciła US Navy, kierując za to do batalionów roboczych. Z każdej partii poborowych takich odrzuconych było od 25 aż do nawet 40 procent. Wynikające z obowiązującej powszechnie segregacji braki w wykształceniu dawały znać o sobie.

Czarni dokerzy w Port Chicago
, ,

Przeprowadzane przez Marynarkę testy na inteligencję (General Classification Test) regularnie plasowała przymusowych dokerów na samym dole tabeli wyników. Biali zwierzchnicy określali ich jako niesolidnych, reagujących emocjonalnie i niezdolnych do zrozumienia oraz zapamiętania otrzymanych rozkazów. Z kolei u robotników w pogardzie byli czarni podoficerowie. Uważano ich za niekompetentnych i wyzywano od „nadzorców niewolników” i „wujów Tomów”. Nie było żadnej linii porozumienia ani chęci współpracy.

Dowódcą portu był komandor Merrill T. Kinne, służący w US Navy od 1915 do 1922 roku, kiedy to przeszedł w stan spoczynku, aby powrócić do służby w roku 1941. I on i jego biali oficerowie mieli zerowe doświadczenie jeśli chodzi o manipulacje z ładunkami wybuchowymi. Nikt nie zadbał o ich szkolenie w tej mierze, w rezultacie czego poprzestawali jedynie na ciągłym poganianiu robotników. Podzieleni na stuosobowe oddziały mieli bić rekordy przeładunków, bo młodsi oficerowie zakładali się między sobą, czyi ludzie przeładują na zmianie więcej ton...

Na terenie bazy znajdowały się nieliczne tylko tablice mówiące o zasadach bezpiecznej pracy tak jak by z góry zakładano, że i tak nikt nie zechce ich czytać. Prawdę mówiąc takie właśnie było przekonanie komandora Kinne. Tablic nie było także w mieszkalnych barakach.

Wprawdzie związki zawodowe (International Longshore and Warehouse Union) zaproponowały przysłanie fachowców mogących nauczyć ludzi pracować efektywnie i bezpiecznie, ale Navy odrzuciła propozycję bojąc się, że jej realizacja może być zbyt kosztowna. Drugim, wymienianym jedynie po cichu powodem była obawa, że stosujący się ściśle do przepisów robotnicy będą po prostu pracować wolniej. W rezultacie NIKT spośród dokerów i dowodzących nimi ludźmi nie odbył profesjonalnego szkolenia dotyczącego tak bardzo nietypowej przecież pracy!

Wracamy do zimnego, bezksiężycowego wieczora. Po obu stronach kei stały dwa statki. Pierwszy z nich, „E.A. Bryant” typu Liberty, stał tam już cztery dni, cały czas przyjmując kolejne palety pocisków i materiałów wybuchowych. W jego ładowniach znajdowało się już prawie 4700 ton, a dodatkowe 595 czekało pod statkiem na swoją kolej. Po drugiej stronie stał z pustymi ładowniami zacumowany o godzinie osiemnastej tegoż dnia statek typu Victory, „Quinault Victory”. Wzdłuż jego burty zaczęto ustawiać gotowe do załadunku palety.



Dokładnie o 22:18 rozpętało się piekło. Dwie następujące po sobie w siedmiosekundowym odstępie eksplozje miały według późniejszych kalkulacji siłę pięciu kiloton trotylu! Zdaniem świadków pierwszy wybuch nastąpił na kei, a drugi – znacznie potężniejszy – na „E. A. Bryant”. W niebo wystrzelił wysoki na cztery kilometry gigantyczny słup ognia, dymu, stalowych szczątków i eksplodujących w powietrzu pocisków. Towarzyszył temu huk o niezwykłym natężeniu słyszany w promieniu 40 mil, także w San Francisco, Oakland i Alamedzie gdzie myślano nawet, iż gdzieś w pobliżu jest silne trzęsienie ziemi.

„E.A. Bryant” dosłownie rozpłynął się w powietrzu, nie pozostawiając żadnych możliwych do zidentyfikowania szczątków. „Quinault Victory” obrócił się o 180 stopni i opadł na wodę o 170 metrów dalej w dwóch niesamowicie poszarpanych kawałkach.

Wrak „Quinault Victory”


Znikła keja oraz stojące na niej 45-tonowa lokomotywa i samochody. Stojąca w pobliżu pożarnicza barka Coast Guardu także została zniszczona, a obecni na niej ludzie dosłownie wyparowali. Znajdujące się daleko od kei dwie łodzie porwane zostały przez dziesięciometrową falę, tracąc przy tym jednego człowieka. Latarnia na wyspie Roe została poważnie uszkodzona. Dziwnym trafem nie wybuchła amunicja składowana w portowych magazynach, chociaż żaden z budynków nie pozostał nieuszkodzony!

Bardzo ucierpiało także zamieszkane przez 1500 ludzi Port Chicago. Ponad 300 domów uległo poważnym uszkodzeniom spowodowanym spadającymi z nieba kawałkami rozgrzanej stali, oraz niewypałami bomb. Szczęśliwie żadna z nich nie eksplodowała po upadku na ziemię. Niewiarygodnym zbiegiem okoliczności nie zginął nikt z mieszkańców, ale ponad stu odniosła rany, niekiedy ciężkie: latające na wszystkie strony kawałki rozbitych szyb pozbawiły wzroku kilkanaście osób. Szyby wylatywały zresztą nawet w domach odległych od 20 mil od miejsca eksplozji!

To przy tej kei stały oba statki


,

Pierwsze karetki oraz wozy straży pożarnej pojawiły się na miejscu po trzydziestu minutach, natychmiast przystępując do akcji. Czerwony Krzyż, United Service Organization i Armia Zbawienia zajęły się każdym potrzebującym pomocy.

, ,

Dopiero po kilku dniach doliczono się liczby ofiar i były to dane przerażające. Zginęło aż 319 ludzi, w tym 202 czarnych dokerów. Rany odniosło 245 osób.

Ponieważ nie ocalał żaden naoczny świadek tragedii, nie ogłoszono werdyktu dotyczącego przyczyn wybuchu. Z pewnością jednak główną role odegrał tu pośpiech i brak umiejętności obchodzenia się z tak delikatnym ładunkiem. Zwalono winę na czarnych dokerów.

Marynarka poprosiła Kongres o zgodę na wypłacenie rodzinom każdej z ofiar po 5000 dolarów. Senator John Rankin z Mississippi zaprotestował i zaproponował zmniejszenie tej kwoty do dwóch tysięcy. Powodem owej propozycji był fakt, iż zdecydowana większość ofiar była czarnoskóra! W końcu stanęło na trzech tysiącach.

Robotników którzy mieli szczęście nie pracować owego fatalnego wieczoru, przeniesiono do pobliskiego obozu (Shoemaker Camp), gdzie pozostawali do początku sierpnia. Mężczyźni byli w fatalnym stanie psychicznym, histerycznie reagując nawet na trzaśnięcie drzwiami. Powszechnie oczekiwano udzielenia krótkich choćby tylko przepustek na odwiedzenie rodzin, ale nic takiego nie nastąpiło. Przepustek nie dostali nawet ci, którzy odnieśli podczas wybuchu rany.

Dziewiątego sierpnia nadszedł krytyczny dzień. Drugi, trzeci i dziewiąty oddział, łącznie 328 ludzi, dostało rozkaz przejazdu na wyspę Mare, gdzie mieli przystąpić do załadunku min morskich i innych materiałów wybuchowych na USS Sangay . Dwustu pięćdziesięciu ośmiu mężczyzn którzy odmówili wykonania rozkazu zostało aresztowanych.
Do ludzi tych zaapelował admirał Wright. Powiedział, że amunicja jest pilnie potrzebna dla walczących na Saipanie żołnierzy. Admirał, który w morskiej bitwie pod Tassafarongą stracił prawie 400 swoich ludzi dodał dobitnie, iż jakkolwiek przeładunek amunicji jest ryzykowny, większym zagrożeniem dla życia jest pluton egzekucyjny.

Czterdziestu dziewięciu buntowników zostało zamkniętych na należącej do Shoemaker Camp barce. Osobno trzymano jedynie mata Josepha Randolha „Joe” Small, dźwigowego w czwartym zespole, który – jak podejrzewano – był przywódcą buntowników. Pozostałych dwustu ośmiu mężczyzn nadal trzymano pod aresztem w Shoemaker.

Zaczęły się przesłuchania aresztowanych. Każdego z nich przesłuchiwano osobno, a dla zastraszenia więźniów często asystowała przy tym uzbrojona straż. Najważniejszym pytaniem było oczywiście to o nazwiska przywódców protestu. Na koniec dawano do podpisania protokoły z zeznaniami, nie pozwalając ich jednakże na ogół przedtem przeczytać! Część oczywiście odmówiła swego podpisu, ale większość zrobiła to, ponieważ „oficer kazał.”

Po przesłuchaniach, dwustu ośmiu oskarżonych o bunt „mniejszego kalibru”, usłyszało wyrok sądu wojskowego. Każdego z nich skazano na konfiskatę trzech miesięcznych żołdów, a następnie podzielono na małe grupki i poprzydzielano do różnych garnizonów na Pacyfiku. Tam przydzielono im najgorsze prace w rodzaju czyszczenia latryn. Pozbawieni żołdu chodzili z opuszczonymi głowami w nadziei natrafienia na niedopałek. Gdy wreszcie zwolniono ich z wojska otrzymali takie papiery, które pozbawiły ich wszystkich możliwych benefitów przysługujących byłym wojskowym.

We wrześniu 1944 roku rozpoczął się proces pozostałej pięćdziesiątki, znanej już jako „Port Chicago 50”. Oskarżono ich o niewykonanie rozkazu oraz „rozmyślny i celowy zamiar zastąpienia nadrzędnych władz wojskowych.” Ponieważ Stany Zjednoczone toczyły wojnę, przestępstwo takie karane było śmiercią. W przypadku jednakże gdyby sąd nie zdecydował się na taki wyrok, mógł skazać oskarżonych na piętnastoletnie ciężkie roboty.

Obrońcami grupy zostało sześciu prawników z Marynarki: po jednym na każdą dziesiątkę oskarżonych plus kierujący obroną kapitan Gerald Veltman. Oficerowie uczciwie i bez uprzedzeń zabrali się do pracy. Podczas rozmów z więźniami dowiedzieli się na przykład, że dwóch z nich było przedtem kucharzami, a to z powodu fizycznych warunków, wykluczających ciężką fizyczną pracę. Na pytanie Veltamana czy mieli kiedykolwiek do czynienia z amunicją, odpowiedzieli negatywnie. Kolejny mężczyzna miał złamany nadgarstek (nosił rękę na temblaku) i on także nigdy nie miał do czynienia z materiałami wybuchowymi. Co ważniejsze, szybko stało się dla obrońców jasne, że nikt nigdy nie miał zamiaru przejmowania dowództwa z rąk oficerów, co pozwalało domagać się wycofania oskarżenia o bunt.

Wszystko to i jeszcze więcej Veltman powiedział przed sądem, który rozpoczął pracę 14 września. W odpowiedzi prokurator komandor podporucznik James Coakley stwierdził że odmowa pracy przez dwóch lub więcej ludzi – co w cywilu nazywa się strajkiem – w wojsku jest wystarczającym dowodem konspiracji mającej na celu przejęcie dowództwa, co oznacza bunt. Na takie dictum prowadzący rozprawę kontradmirał Hugo Wilson Osterhaus przyznał mu rację, oddalając wniosek Veltmana o wycofanie oskarżenia o bunt.

Przez następne dni trwały intensywne przesłuchania licznych świadków zeznających czasem na korzyść oskarżonych, czasem nie. Wreszcie 23 września jeden po drugim oskarżony stawał przed sądem. Każdy z nich twierdził że decyzja o odmowie pracy była jego indywidualną decyzją, do której nikt go nie namawiał, tak jak on nie namawiał innych. Wypłynęła także sprawa obciążających zeznań, jakoby złożonych przez dokerów w śledztwie. Sąd dowiedział się wtedy, jak wyglądała sprawa widniejących pod nimi podpisów!

Obecni na sali reporterzy prasowi dowiedzieli się także o stałym nacisku na jak najszybsze tempo pracy, bez uwzględniania natury ładunku. Bezpośrednio nadzorujący pracę oficerowie nakazywali zwolnienie szybkości przeładunku i tym samym bezpieczniejszą pracę tylko wtedy, gdy w pobliżu pokazywał się wysoką rangą zwierzchnik. Sprawa narzuconego przez oficerów wyścigu zespołów była następnego dnia głównym tematem wielu gazet.

Sala sądowa


Zeznania kolejnych świadków obrony wlewały otuchę w serca oskarżonych i ich rodzin. Psychiatra z US Navy autorytatywnie stwierdził, że stałe zagrożenie śmiercią przy pracy kumulowało w każdym z dokerów coraz większe poczucie strachu. Na zewnątrz sali sądowej doskonałą robotę wykonywał Thurgood Marshall z Krajowego Związku Postępu Kolorowych Ludzi, który domagał się na łamach prasy szczegółowego zbadania warunków pracy przy przeładunku materiałów wybuchowych. Protestował także przeciwko podzieleniu 258 ludzi na „mniej winnych dwustu ośmiu” i „bardziej winnych pięćdziesięciu” – którym groziła kara śmierci - skoro każdy z nich tak samo odmówił pracy. Jeśli dwustu ośmiu nie skazano na więzienie, tak samo winno postąpić się z pozostałymi!

Batalia na sali sądowej do samego końca była niezwykle zażarta. W końcu nadszedł dwudziesty czwarty października. Po osiemdziesięciominutowej naradzie sąd uznał wszystkich za winnych buntu.
Całą pięćdziesiątkę zdegradowano do stopnia starszego marynarza oraz skazano na piętnaście lat ciężkich robót, po którym to okresie mieli być w pełnej hańbie wydaleni w Marynarki.

Wyrok przesłano admirałowi Wright’owi do zaakceptowania. Piętnastego listopada admirał złagodził wyrok wobec 40 skazanych. Dwudziestu czterech oskarżonych skazano ostatecznie na 12 lat, jedenastu na 10, a pięciu najmłodszych na 8. Wobec dziesięciu pozostałych, w tym „Joe” Smalla, wyrok sądu pozostał niezmieniony. Po kilku dniach wszystkich przewieziono do więzienia na wyspie Terminal, leżącej w zatoce San Pedro, niedaleko Los Angeles.

Thurgood Marshall rozpoczął ogólnokrajową kampanię, mającą na celu doprowadzenie do apelacji. Wysłał do Sekretarza Marynarki Jamesa Forrestala pytanie, dlaczego do przeładunku amunicji wyznaczano jedynie czarnych, dlaczego ich nie przeszkolono , dlaczego zmuszano ich do ścigania się „kto szybciej i więcej”, dlaczego po wybuchu nie dano wszystkim wolnego przysługującego tym, którzy przeżyli dramatyczną sytuację i na koniec, dlaczego nie pozwalano im awansować. Odpowiedź Forrestala była mętna i wymijająca.

Marshall wzmógł tempo i rozmiar swej kampanii do tego stopnia, że sprawa stała się ogólnokrajowa. Petycja domagający się zrewidowania wyroku miała już tysiące podpisów, a ich liczba wzrastała z każdym dniem. Trafiła w końcu także w ręce Eleanor Roosevelt, która przesłała ja Forrestalowi z prośbą o dokładne przyjrzenie się sprawie. Nie było możliwości odmówić żonie samego prezydenta!

W chwili kiedy do akcji wkroczył Forrestal, zmiana wyroku stała się pewna. Kontradmirał Osterhaus i admirał Wright musieli ugiąć się pod naciskiem swego zwierzchnika, ale rozmyślnie czy nie, działali bardzo powoli i stopniowo.

We wrześniu 1945 roku, już po zakończeniu wojny z Japonią każdy z wyroków został skrócony, ale zaledwie o rok. W październiku rozważano propozycję dalszego skrócenia kary o dwa lub trzy lata, w zależności od wcześniejszego przebiegu służby. W końcu, 6 stycznia 1946 roku US Navy poinformowało, że 47 z 50 skazanych zostanie zwolnionych z więzienia. Zamustrowano ich na różne okręty, gdzie mieli wykonywać najbardziej niewdzięczne prace. Dwóch znajdujących się akurat w więziennym szpitalu skazańców wypuszczono na wolność, gdy tylko doszli do zdrowia. Ostatni z pięćdziesiątki pozostał za kratami z powodu bardzo złego sprawowania się w trakcie odbywania kary. Nie był to „Joe” Small.

Po odbyciu służby w Marynarce ci którzy pełnili ją bez zarzutu, przeszli do cywila z zachowaniem wszystkich przywilejów należnych zdemobilizowanym żołnierzom.

Zachowany do dzisiaj fragment palowania kei, przy której nastąpił wybuch
, ,

„Kawałek poszycia z jednego ze statków zniszczonych eksplozją w Port Chicago 17 lipca 1944”


A co z Port Chicago? W 1968 Marynarka wykupiła teren miasta i okolic i po zburzeniu zabudowań zrobiła tam zamkniętą strefę otaczającą szerokim promieniem Concord Naval Weapons Station czyli bazę w której nadal składa się i przeładowuje amunicję i ładunki wybuchowe.

Concord Naval Weapons Station


--

Post zmieniony (02-05-20 13:51)

 
27-04-15 09:06  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
pieczarek   

Wielce tragiczna historia, ktora na szczescie nie przeszla bez echa i stala sie jednym z przyczynkow do zaprzestania dyskryminacji rasowej w US Navy.

Natomiast w kwestii korektorskiej w pierwszym zdaniu wpisales rok 1918 zamiast 1944, a w ostatnim informacje, ze miasteczko Port Chicago nadal istnieje, co nie jest prawda, gdyz po wykupieniu tertenu przez US Navy zabudowania zostaly wyburzone, a strefa wokol miejsca przeladunkowego ustalona jako strefa ochronna. Pamiatka po Port Chcago to teraz oprocz miejsc pamieci tragedii tylko Port Chicago Highway w jednostce osadniczej Bay Point (swoja droga to dawna nazwa Port Chicago).

--
pozdrawiam Kuba

 
27-04-15 09:48  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Połknąłeś też słowo w "a obecni na ludzie dosłownie wyparowali."

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 2 z 114Strony:  <-  1  2  3  4  5  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024