Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 345
SIEDEM MIESIĘCY ROZPACZY I NADZIEI
Brytyjski żaglowy statek towarowo-pasażerski „Strathmore” został ukończony na początku kwietnia 1875 roku, a już siedemnastego wyruszył z Gravesend nad Tamizą w swój dziewiczy rejs do nowozelandzkiego Otago. Na jego pokładzie znalazło się pięćdziesięciu chcących osiedlić się w Nowej Zelandii emigrantów oraz trzydziestu ośmiu członków załogi. Kapitan Alex MacDonald miał nadzieję dobrać pasażerów w Cape Town, gdzie planowany był krótki postój na uzupełnienie zapasów. W ładowniach znajdowało się 3800 ton szyn kolejowych oraz spora ilość baryłek z prochem strzelniczym.
„Strathmore”
Dwudziestego trzeciego maja statek przeciął równik, a załoga z tej okazji urządziła tradycyjny chrzest tym, którym zdarzyło się to po raz pierwszy – czyli wszystkim pasażerom... Kolejne tygodnie upływały przy wyjątkowo pomyślnej pogodzie, ale z końcem czerwca przestało już być tak sympatycznie.
Statek znajdujący się na zachód od wysp Crozeta - leżących mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Madagaskarem a Antarktydą - otulała gęsta mgła, urozmaicona dodatkowo dokuczliwą mżawką. Opuszczono część żagli celem zmniejszenia szybkości. Kapitan MacDonald zmienił nieco kurs tak, aby przejść bezpiecznie na południe od archipelagu. Żegluga na wyczucie trwała kilka dni, przerwana 1 lipca o 4:30 wejściem na skały. Były to skały jednej z wysepek Apostołów (Îles des Apôtres) o nazwie Îles Grande (Wyspa Duża), znajdującej się na północnym zachodzie archipelagu Crozet. Na północnym zachodzie, chociaż kapitan był pewny, iż ominie wyspy od południa!
Grupka kilkunastu wysepek Apostołów ma łączną powierzchnię około 2 kilometrów kwadratowych, co oznacza że nazwanie nawet największej z nich Dużą, świadczyło o czyjejś wielkiej fantazji. Przy bardzo niewielkiej powierzchni wyspy, jej jedyny – wulkaniczny - szczyt Mont Pierre był imponująco wysoki, mając aż 292 metrów. Wysepki noszą obecnie tytuł Important Bird Area (Ważny Ptasi Obszar), nadany przez organizację Bird Life International. Jakże ważny w naszej Opowieści wkrótce okaże się fakt, że był to rzeczywiście rejon z mnóstwem ptaków!
Statek wbił się między skały, które przez jakiś czas przytrzymywały jego część dziobową, natomiast rufa prawie natychmiast poszła pod wodę. Wśród przejmującej ciemności rozległ się głos kapitana: „Żegnajcie, wszystko skończone. Ratujcie się natychmiast na szalupach”. W relacji innego pasażera słowa były jednak jeszcze bardziej przygnębiające: „Nie ma nadziei, wszyscy zginiemy, wszyscy zginiemy.” Bez wątpienia żadnej z owych wypowiedzi nie można uznać za godną angielskiego kapitana!
„Strathmore” na skałach. Rysunek statkowego cieśli
Gdy nadszedł świt, ponad wodą wystawała już tylko część dziobowej nadbudówki. Stała na niej w ścisku grupa zszokowanych, zziębniętych ludzi, podczas gdy inni szukali trzymali się kurczowo znajdującego się ponad wodą takielunku. Wśród nich nie było już ani kapitana Alexa MacDonalda ani pierwszego oficera Williama Ramsaya, zmytych przez falę podczas opuszczania na wodę szalupy z osiemnastoma ludźmi.
Miejsce tragedii. Archipelag Crozeta, Wysepki Apostołów (Îles des Apôtres) – w lewym górnym rogu mapki - i Duża Wyspa (Îles Grande – lub Grande Île), na której rozbitkowie znaleźli schronienie
, ,
Dowództwo nad rozbitkami przejął drugi oficer Peters, późniejszy kapitan statków pływających na tej samej linii. Z pomocą kilku mężczyzn udało mu się zrzucić na wodę znajdujące się wciąż na dachu dziobówki szalupę, oraz niewielką łódź. Nie wszyscy się w nich zmieścili. Wypełnione po brzegi łodzie popłynęły w kierunku odległej o milę nadającej się do lądowania plaży.
Późnym popołudniem obsadzona ochotnikami większa łódź wróciła pod wrak ”Strathmore”, zabierając jednakże jedynie pięć osób, jako że pozostali bali się zejść do miotanej falami na wszystkie strony szalupy. Ceną za to było spędzenie na dachu nadbudówki kolejnej zimnej i mokrej nocy. Następnego ranka szalupa powróciła i tym razem pomimo ryzyka nikt nie odmówił ewakuacji.
Peters policzył rozbitków. Razem z nim było ich czterdziestu dziewięciu, w tym jedna kobieta, Fanny Wordsworth i jej trzyletni synek Charles Francis, zwany oczywiście Charliem. Oznaczało to, że katastrofy nie przeżyło aż trzydziestu dziewięciu pasażerów i marynarzy.
Położenie rozbitków było skrajnie trudne. W nocy z 2 na 3 lipca zmarł jeden z mężczyzn a co gorsze, przybój rozbił obie łodzie! Rankiem nie widać było już także „Strathmore”.
Peters nie pozwalał na bezproduktywne lamentowanie. Zrobił przegląd posiadanych rzeczy:
- skrzynka z czterema tuzinami słoików z piklami
- skrzynka z ośmioma puszkami sucharów
- skrzynka z prochem strzelniczym
- skrzynka z brandy
- skrzynka z rumem
- trzy skrzynki z ginem
- skrzynka z damskimi butami (wyrzucona przez fale na brzeg, podobnie jak pikle i proch)
- baryłka porto
- pudło z kilkoma prześcieradłami, kocami, nożami i woreczkiem biszkoptów, które z góry przeznaczono dla pani Wordsworth i jej synka.
- sporo desek, kilka wioseł i połamanych skrzyń
Po pierwszych dwóch nieprzespanych z zimna nocach zbudowano prymitywne, ale w miarę skuteczne schronienie, używając do tego kamieni i darni. Teraz śpiący w środku ludzie mogli wzajemnie się ogrzewać. Osobne pomieszczenie zbudowano dla Fanny Wordsworth i chłopca. Kobieta, która znalazła się na wyspie jedynie w koszuli nocnej i szlafroku, traktowana była przez rozbitków ze specjalną atencją.
Ponieważ rozbitkowie skarżyli się na zmarznięte stopy, zabito kilka napotkanych młodych albatrosów, robiąc z ich skóry buty i nosząc je wewnętrzną stroną skóry do stopy. Był to fatalny pomysł, ponieważ bardzo szybko byle jak oczyszczone z mięsa i tłuszczu ptasie skóry zaczęły powodować wielkie bąble, które w zetknięciu się z zimnem powodowały powstanie odmrożeń. Ponieważ „normalne”’ buty po pewnym czasie nie wytrzymywały dłuższego chodzenie po ostrych skałach, zaczęto zmyślnie dostosowywać brane ze skrzynki damskie buty do znacznie większych męskich stóp. Tylko pani Wordsworth nie miała z problemu z dobraniem właściwego rozmiaru...
Z początku Peters najbardziej martwił się o wodę, ale okazało się, że na wyspie bije małe źródełko! A co z żywnością? Głównym daniem stały się młode pieczone albatrosy oraz ich jaja, gotowane w puszkach po sucharach. Wprawdzie młode ptaki były dużo mniejsze od dorosłych, ale za to ich mięso było delikatniejsze i znacznie smaczniejsze. Ich zabijanie ułatwiało to, że nie znające ludzi ptaki nie uciekały przed nimi.
Dziewiętnastego lipca zmarł pasażer Stanbury, z Dover. Przyczyną śmierci była gangrena paskudnie zranionej nogi. Na wyspie pozostało już tylko 47 rozbitków.
Trzydziestego lipca skończyły się tak bardzo oszczędzane zapasy drewna, ale już następnego dnia odkryto, że tłuste skóry albatrosów stanowią równie dobre paliwo. Szybko też zauważono, że im bardziej skóry śmierdziały – czyli im były bardziej podgniłe - tym lepiej się paliły. Ponieważ wielu spośród rozbitków miało przy sobie zapałki, problem ognia został tym samym rozwiązany.
Trzydziestego pierwszego sierpnia ujrzano przepływający statek, ale z powodu odległego dystansu nie zauważono na nim rozpaczliwie wymachujących ubraniami rozbitków. Po czterech kolejnych dniach odnotowano za to kolejny zgon, niejakiego J. Hendersona, który zmarł na dyzenterię.
Jak prymitywne pędzono na wyspie życie niech świadczy opis mycia się: substytutem mydła była wewnętrzna strona ptasiej skóry, a za ręcznik służyły pióra. Nic dziwnego zatem, że wszyscy wyglądali okropnie, niemożliwie przy tym cuchnąc. Jeśli chodzi o wyżywienie, to specjalnie wyszukanym daniem były smażone ptasie mózgi ze zmiażdżonymi między kamieniami sercami i wątrobą, z dodatkiem mchu – to ostatnie dla odsunięcia zagrożenia szkorbutem. Brak soli zastępowano dosypaniem do jedzenia odrobiny prochu strzelniczego lub morską wodą.
Trzynastego września kolejny statek mijał wyspę, którą pokrywało już kilka centymetrów śniegu. I tym razem jednakże sygnały nie zostały zauważone. Po kilku dniach zauważono za to, że na wyspę zaczynają przybywać pingwiny! Pierwszy z nich wyszedł na ląd dwudziestego i od razu został zabity. Wkrótce na Îles Grande znajdowały się już tysiące tych nielotów, co oznaczało, iż podczas zimy żywności i tłuszczu rozbitkom nie zabraknie. Nie do pogardzenia były także duże pingwinie jaja. Z ptasich skór robiono czapki, kubraki, buty, worki do przechowywania wody i tłuszczu oraz zasłony w otworach wejściowych prymitywnych domostw.
Pingwiny nadal przybywają masowo na Dużą Wyspę
Rozbitkowie ze „Strathmore” zabijający pingwiny drewnianymi pałkami
Fanny Wordsworth przy prowizorycznej kuchni we wnętrzu większego „domku”
Dwudziestego trzeciego października zmarł ochmistrz W. Husband, a to z powodu gangreny, która zaatakowała zranioną rękę. Teraz już tylko 45 rozbitków wyglądało ratunku. Nadzieja weszła na krótko w ich serca 9 grudnia, ale trzeci już spostrzeżony statek także przepłynął nie zatrzymując się. Być może był to „White Eagle”, których pasażerowie mówili po przypłynięciu do Auckland, iż na mijanej na oceanie Indyjskim wyspie widzieli jakieś sygnały, ale poinformowany o tym oficer wachtowy zbył to wzruszeniem ramion. Na innym z kolei statku podróżował niejaki Henry King, który przy mijaniu nocą wysp Crozet zgłosił starszemu oficerowi widoczne dwa ogniska, na co usłyszał, iż pewnie są to przebywający tam czasowo wielorybnicy. Oba te przypadki stały się głośnie dopiero wtedy, gdy szczegóły dotyczące rozbitków ze „Strathmore” zostały opisane w gazetach.
W dzień Bożego Narodzenia zmarł kolejny rozbitek, a w dwa dni później zaczęto budować z kamieni i darni wieżę sygnalizacyjną, która ostatecznie osiągnęła wysokość około 4 metrów. Wyczerpującą pracę ukończono trzeciego stycznia 1876 roku. Niestety ani ona, ani rozniecony ogień nie zwróciły uwagi kolejnego statku, który przepływał w pobliżu 14 stycznia. Podwyższono wieżę o kolejne dwa metry.
Wreszcie dwudziestego pierwszego stycznia, po prawie siedmiu miesiącach przebywania na wyspie, nadszedł ratunek! Sygnały spostrzeżono z pokładu amerykańskiego statku wielorybniczego „Young Phoenix”. Opuszczono dwie szalupy, które zabrały z wyspy część rozbitków. Ponieważ ściemniało się już, obiecano pozostałym zabranie ich następnego ranka, póki co zostawiając im na noc chleb i solidny kawałek wieprzowiny.
W końcu sygnały rozbitków zostały dostrzeżone!
Rano rozbitkowie wyprosili u kapitana Gifforda z „Young Phoenix” trochę drewna, wznosząc przed opuszczeniem wyspy krzyże na grobach zmarłych kolegów.
„Young Phoenix”
Wzruszeni opowieściami o siedmiomiesięcznej niedoli, Amerykanie gotowi byli uchylić nieszczęśnikom nieba. Oddali im swoje zapasowe ubrania, przygotowali dla każdego gorącą kąpiel – po siedmiu miesiącach nieustannego brudu musiało to być niezwykłe przeżycie! – dobre jedzenie i… ach, cóż za szczęście dla palaczy pozbawionych tak długo tytoniu: cygara…
Kapitan Gifford miał teraz wielki zgryz: dalsze zajmowanie się rozbitkami i dowiezienie ich do jakiegoś portu oznaczało utratę znacznej części sezonu wielorybniczego, co wiązałoby się z poważną stratą finansową. Z tego powodu rozważał on zaopatrzenie rozbitków i wysadzenie ich na wyspie Hog, gdzie żyły dzikie świnie i króliki, po czym zabranie ich stamtąd po trzech miesiącach, po zakończeniu sezonu. Szczęśliwie dla rozbitków, Gifford zdecydował w końcu o odrzuceniu tego planu.
Ponieważ „Young Phoenix” był teraz nad miarę zatłoczony, Amerykanie skorzystali z okazji i przekazali dwudziestu ludzi na napotkany 26 stycznia angielski statek „Sierra Morena” (kapitan Kennedy), po czym popłynęli na Mauritius, gdzie wysadzili na ląd pozostałych pasażerów. Do tego samego miejsca zawinęła także „Sierra Morena”, której kapitan zgodził się w końcu na przyjęcie pozostałych rozbitków.
„Sierra Morena” obrała kurs na Point de Galle na Cejlonie, gdzie dotarła na resztkach jedzenia i wody. Z Cejlonu rozbitkowie popłynęli najpierw na „Bangalore” do Sydney, a stamtąd do Southampton. Tam dowiedzieli się, że uważano ich za martwych aż do marca, kiedy to do kraju dotarły pierwsze wiadomości na ich temat.
Dwie z kilku książek przedstawiający dramatyczne losy rozbitków ze „Strathmore”. Drugą z nich napisała pra-prawnuczka Charlesa Wordswortha (owego trzyletniego wtedy chłopczyka), a tym samym pra-pra-prawnuczka Fanny Wordsworth. Sylvie Haisman dowiedziała się o dramatycznych przeżyciach swych przodków dopiero jako dorosła kobieta.
,
--
Post zmieniony (02-05-20 13:57)
|