Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 344
SZEŚĆ DZIAŁ 150 MM KONTRA JEDNO 102 MM
„Stier” był ostatnim ex-cywilnym rajderem, wysłanym przez Niemcy na Atlantyk w drugiej wojnie światowej. Mierzący 132 metry i zwodowany w roku 1936 statek mógł rozwijać 14,5 węzła. Przez pierwsze lata swej kariery frachtowiec przemierzał morza pod nazwą „Cairo”, należąc do Bremer Atlas-Levante.
„Cairo”
,
Po wybuchu wojny nowoczesnym statkiem zainteresowała się Kriegsmarine, w wyniku czego w listopadzie 1939 roku uzbrojony pospiesznie „Schiff 23” rozpoczął służbę krusząc lód na szlakach żeglugowych, oraz eskortując bałtyckie konwoje. W następnym roku „Schiff 23” wyznaczony został do stawiania min podczas Operacji Seelöwe (Lew Morski), czyli inwazji na Wielką Brytanię. Ponieważ jednak do desantu nigdy nie doszło, w kwietniu 1941 okręt wysłano najpierw do holenderskiej stoczni w Schiedam a następnie do szczecińskiego Vulcana, gdzie zmieniono go w Handelschützkeruer (HSK) czyli Handlowy Krążownik Opancerzony.
„Schiff 23” uzbrojono po zęby. Sześć dział 150 mm – wprawdzie pochodzące z okresu Wielkiej Wojny ale wciąż groźne - 2 x 37 mm plot, 4 x 20 mm plot i dwie wyrzutnie torpedowe godne były „normalnego” lekkiego krążownika. Do celów zwiadowczych oraz kierowania ogniem dodano dwa wodnosamoloty Arado Ar-231.
Pierwszego czerwca dowódca okrętu, 42-letni komandor porucznik Horst Gerlach uroczyście zmienił nazwę jednostki na „Stier” czyli Byk, będącym znakiem astrologicznym jego żony. Okręt powrócił oficjalnie w skład Kriegsmarine 11 listopada 1941 roku. Oprócz Gerlacha i starszego oficera podporucznika Ludolfa Petersona załogę stanowiło 10 oficerów, 3 kolejnych wyznaczonych do dowodzenia zdobytymi statkami – przez Anglików zwanych prize officers - oraz 310 podoficerów i marynarzy. „Stier” powrócił do swej dawnej służby na Bałtyku, wykorzystując ten czas na szkolenie załogi. W końcu nadszedł czas na prawdziwe włączenie się do wojny.
„Stier”. Widoczne na dziobie i rufie działa 150 mm
,
Dziesiątego maja 1942 roku okręt przeszedł do Rotterdamu, szykując się do sforsowania Kanału La Manche. W dwa dni później „Stier” ruszył na zachód, mając przy sobie silną eskortę. Stanowiły ją:
- 4 kutry torpedowe
- 4 torpedowce: „Iltis”, „Kondor”, „Falke” i „Seeadler”
Okręty te utworzyły krąg, w środku którego płynął „Stier”.
Jako pierwsi na widok niemieckiego zespołu zareagowali artylerzyści z Dover, nie osiągając jednakże żadnego trafienia. Gdy okręty znalazły się na trawersie Cap Gris Nez – przylądka leżącego w połowie drogi miedzy Calais a Boulogne-sur-Mer – w ciemnościach zaatakowały ich brytyjskie kutry torpedowe. Z powodu nocy i mgły bitwa stała się niezwykle chaotyczna, a trafienie kogoś lub nie, było często kwestią przypadku. W końcu jednakże wystrzeliwane przez Niemców flary pozwoliły im dostrzec wroga, w wyniku czego trafili dwa brytyjskie okręty, z których M.T.B. 220 po kilku godzinach zatonął.
Wyspiarze walczyli jednak nadal zażarcie i w końcu jedna z ich torped trafiła „Iltisa”, posyłając go na dno w ciągu zaledwie trzech minut! Razem z okrętem na do poszło aż 115 marynarzy. Nie był to koniec niemieckich strat. Krótko potem M.T.B. 219 trafił „Seeadalera”, który także zatonął z rozerwanym śródokręciem. Zaraz potem przez akwen po którym pływali rozbitkowie, przepływał „Stier”. Mający rozkaz strzelać do wszystkiego, co się unosi na wodzie, artylerzyści ostrzelali z morderczą skutecznością swoich kolegów, biorąc ich za Brytyjczyków z zatopionego M.T.B. Łączne straty na „Seeadlerze” sięgnęły 85 zabitych.
M.T.B. zatopiły dwa niemieckie torpedowce
W towarzystwie kutrów „Stier” kontynuował rejs, podczas gdy pozostałe przy życiu dwa torpedowce – „Kondor” i „Falke” - zawróciły, aby ratować rozbitków. Wyłowiły z wody 88 Niemców oraz trzech Brytyjczyków z M.T.B. 220.
Dziewiętnastego maja „Stier” wpłynął do Żyrondy, cumując w leżącym u ujścia rzeki porcie Royan, opuszczając go jednakże już następnego dnia. Zbliżał się czas polowania.
Po tygodniu samotnego rejsu okręt znalazł się mnie więcej w połowie drogi między Afryką a Ameryką Południową. Pierwszego czerwca odebrano entuzjastycznie przyjętą radiową wiadomość o awansowaniu Gerlacha na stopień komandora. Teraz tylko trzeba było udowodnić dowództwu, że ów awans nie był przypadkowy...
Horst Gerlach
Okazja taka pojawiła się zaledwie trzy dni później, kiedy to o świcie dostrzeżono frachtowiec. Nadciągający od strony słońca „Stier” gonił niezauważony swoją ofiarę, oddając w końcu ostrzegawczy strzał przed dziób statku.
Kapitan Griffith z „Gemstone”, brytyjskiego pięciotysięcznika, ustawił się do Niemców rufą aby stanowić jak najmniejszy cel, po czym podkręcił obroty i wraz z pozycją wysłał sygnał QQQ, oznaczający atak rajdera. Próby zagłuszenia nie powiodły się. Sygnał został odebrany przez inny statek, który natychmiast przekazał go do stacji lądowej.
„Lodestone” – bliźniak „Gemstone” – pierwszej ofiary rajdera
„Stier” otworzył ogień z 8300 metrów, ale wszystkie salwy były niecelne. Ponieważ jednak Niemcy szybko doganiali frachtowiec, jego kapitan uznał, że wobec potęgi artylerii wroga nie ma szans ze swym jednym działem 102 mm. Statek zastopował, po czym zaczęto przygotowywać się do jego opuszczenia.
Niemcy weszli na pokład „Gemstone”. Dowiedzieli się, że statek szedł z Afryki Południowej do Baltimore z ładunkiem rudy żelaza. Ponieważ nie było to coś możliwego do przejęcia, zabrano całą załogę na „Stiera”, po czym frachtowiec zatopiono torpedą.
Zanosiło się na wyjątkowo łatwą i pełną sukcesów wyprawę łowiecką, ponieważ zaledwie po dwóch dniach „Stier” napotkał panamski zbiornikowiec „Stanvac Calcutta”, mający ponad 10.000 BRT. Oddano przed dziób dwa strzały i wezwano do zastopowania maszyn. Ponieważ statek nie reagował, Gerlach polecił podnieść wojenną banderę w nadziei, że pozbawi to zbiornikowiec chęci na ucieczkę. Kapitan statku jednakże nie uląkł się uzbrojonego wroga. Skręcił ostro w prawo i dał całą naprzód mając nadzieję że idący pod balastem zbiornikowiec zdoła ujść pościgowi. Jednocześnie odezwały się jego dwa działa: rufowe 102 mm i dziobowe przeciwlotnicze o kalibrze 76 mm.
„Stanvac Calcutta”
Nierówna walka trwała dziesięć minut, podczas których „Stier” wzniecił wielki pożar na „Stanvac Calcutta”, zabijając między innym całą obsadę mostka, wraz z kapitanem. Dowództwo objął starszy mechanik, który wobec beznadziejnej sytuacji wydał rozkaz opuszczenia statku. Trzydziestu siedmiu marynarzy – jeden z nich wkrótce zmarł - zostało wziętych na pokład „Stiera”. Jedenastu zginęło wraz ze zbiornikowcem.
Podczas tej krótkiej bitwy Niemcy wystrzelili aż 123 pociski 150 mm, podczas gdy przeciwnik zdążył oddać ze swej stodwójki jedynie trzydzieści. Dwa z nich trafiły „Stiera”, który tym samym odnotował pierwsze bojowe uszkodzenia.
Dziesiątego czerwca rajder spotkał się z niemieckim zbiornikowcem „Charlotte Schliemann”, skąd zamierzał pobrać paliwo. W trakcie tankowania zorientowano się nagle, że na skutek błędu starszego oficera zbiornikowca, płyn przepompowywany do zbiorników „Stiera” składa się w 98% z wody! Wściekły Gerlach rozważał nawet sąd wojenny, ale ostatecznie ukarał jedynie nieuważnego oficera grzywną w wysokości 130 marek.
Ogromnym nakładem ciężkiej pracy w tropiku opróżniono i oczyszczono zbiorniki, po czym wznowiono przepompowywanie paliwa. Gdy wreszcie ukończono tę niewdzięczną pracę, przekazano na „Charlotte” prawie wszystkich jeńców. Na „Stierze” pozostał jedynie kapitan „Gemstone” oraz ranni ze „Stanvac Calcutta”.
W dowód uznania za dzielną postawę, po latach jedenastu członków załogi „Stanvac Calcutta” zostało uhonorowanych Merchant Marine Gallant Ship Citation, czyli Pochwałą Marynarki Handlowej dla Dzielnego Okrętu. Tyle że według słów komandora Gerlacha, wśród jeńców ze zbiornikowca przeważała opinia, że ich kapitan bezsensownie narażał własne i ich życie, decydując się na beznadziejną walkę...
Merchant Marine Gallant Ship Citation
Podczas drugiej wojny światowej Amerykanie uhonorowali taką pochwałą marynarzy z zaledwie dziewięciu statków handlowych.
Przez następne dni, podnieceni szybkimi i łatwymi sukcesami Niemcy rozglądali się łapczywie wokół, wypatrując kolejnego powodu do chwały. Tyle że ocean wciąż był pusty, przeraźliwie pusty. Morale wyraźnie siadło. W połowie lipca po raz pierwszy wystartował na rozpoznawczy lot Arado, ale prawie natychmiast zrezygnowano z usług tych bardzo delikatnych maszyn. Jak stwierdził Gerlach, były one „Całkowicie nieodpowiednie na Atlantyk, nawet przy najbardziej sprzyjających warunkach.”
Zbyt wątły Arado Ar-231 był jednym wielkim rozczarowaniem
Dwudziestego siódmego lipca odbyło się kolejne spotkanie z „Charlotte Schliemann” i wtedy to przekazano na niego kapitana Griffitha z „Gemstone”. Ciekawa była sprawa Griffitha. Przyjaźnie traktowany przez komandora Gerlacha i porucznika Petersona, z którymi prowadził długie rozmowy, dostał do wyboru: pozostać na „Stierze”, albo przesiąść się na „Charlotte”. Po wahaniu wybrał drugą opcję. Jeszcze o nim usłyszymy.
Następnego dnia „Stier” napotkał innego rajdera, „Michela”, znanego nam z Opowieści 287. Jego dowódca zaproponował współpracę w przeczesywaniu oceanu. Gerlach zgodził się i oba okręty popłynęły w tym samym kierunku w dwudziestokilometrowych odstępach. Szybko jednak dowódca „Stiera” uznał, że bardziej pasuje mu rola samotnego myśliwego. Okręty rozeszły się, ustalając spotkanie po upływie tygodnia, 9 sierpnia.
Rankiem tego właśnie dnia obserwatorzy „Stiera” dojrzeli na horyzoncie idący równoległym kursem statek. Rajder zbliżał się do celu tak powoli, że Gerlach rozkazał oddać ostrzegawcze salwy już z 17 kilometrów, czyli z odległości przekraczających zasięg dział! Podniesiono sygnały nakazujące zatrzymanie się i zabraniające używania radiostacji. W odpowiedzi frachtowiec zaczął mocniej dymić z komina, a w eter poszło QQQ.
Także „Stier” płynął całą naprzód, mając wreszcie przeciwnika w zasięgu głównej artylerii. Otwarto ogień i to ogień celny. Brytyjski siedmiotysięcznik „Dalhousie” stanął w ogniu i wreszcie zatrzymał się. Z idącego w balaście z Capetown do Trynidadu 37-osoba załoga frachtowca przeszła na rajdera, który torpedą posłał statek na dno.
W dali widać dziób tonącego „Dalhousie”. Na pierwszym planie „Stier”. Zdjęcie zrobione z „Michela” który zjawił się na miejscu wyznaczonego spotkania tylko po to, aby zobaczyć sukces okrętu Gerlacha
Czas teraz na parę słów o komandorze Gerlachu. Był bardzo lubiany przez załogę, ale oficerowie widzieli jego niezdecydowanie, chaotyczną taktykę i brak „twardości”. „Po prostu nie nadawał się do tej roboty”. Co ciekawe, pomimo krótkiego okresu znajomości, podobną o nim opinię wyrobił sobie także dowódca „Michela”.
Dwa miesiące żmudnego patrolowania i tylko trzy zatopione statki! Gerlach zaproponował zmianę wyznaczonego mu akwenu na bardziej uczęszczany, ale w odpowiedzi otrzymał rozkaz: „Zbadać wyspę Gough na południe od Tristan da Cunha i złożyć raport o ewentualnej przydatności jako baza rajderów.”
„Stier” przeniósł się zatem niechętnie na południe Atlantyku, po czym wysłał raport potwierdzający zalety mającej 91 kilometrów kwadratowych wyspy. Sam Gerlach wykorzystał zresztą ten rejon do spokojnego przeprowadzenia niezbędnych napraw. Dwudziestego siódmego sierpnia do „Stiera” ponownie podeszła „Charlotte Schliemann”, znowu przekazując paliwo w zamian za jeńców z ”Dalhousie”. Wyszło przy tym na jaw, że zbiornikowiec miał się stąd udać do opanowanej przez Japończyków Batawii (obecnie Dżakarta) i tam przekazać im wszystkich jeńców. Wiedząc czym to pachnie, kapitan Griffith z „Gemstone” poprosił Gerlacha o ponowne przyjęcie go na pokład, co spotkało się z akceptacją komandora.
Czwartego września dostrzeżono duży statek pasażerski. Był to francuski „Pasteur”, z którego 25 węzłami „Stier” nie miał szans konkurować, bardzo szybko rezygnując z absurdalnej próby pościgu.
Dwadzieścia jeden dni później rajder spotkał się z niemieckim łamaczem blokady „Tannenfels”, płynącym z Japonii do Vaterlandu. Na jego pokładzie znajdowały się między innymi wodnosamoloty Nakajima. Gerlach polecił wypróbować jeden z nich, ale maszyna okazała się równie nieprzydatna jak Arado.
„Tannenfels”
Dwudziestego siódmego września „Stier” stał w pobliżu „Tannenfelsa”. Załoga rajdera zajmowała się skrobaniem kadłuba i pokładów, szykując je do malowania. I wtedy dostrzeżono statek typu Liberty! Reakcja Gerlacha była natychmiastowa. Rozkazał iść w kierunku frachtowca całą naprzód, podnosząc jednocześnie bojową banderę i rozkazując zatrzymać się.
Liberciak oczywiście nie posłuchał wezwania, dając wszystko ze swych maszyn. Tym razem Gerlach nie bawił się w strzały ostrzegawcze, tylko ostro ruszył na przecięcie kursu przeciwnika, którym był dowodzony przez Paula Bucka amerykański frachtowiec „Stephen Hopkins”. Jego starszym oficerem był Richard Mroczkowski. Statek uzbrojony był niepomiernie słabiej niż rajder, mając raptem jedno działo 102 mm na rufie, jedno 37 mm na dziobie, oraz kilka karabinów maszynowych na śródokręciu. To wszystko. Statek odbywał właśnie dziewiczą podróż, mając za sobą San Francisco, Bora Bora, Auckland, Melbourne, Port Lincoln oraz Durban, a teraz szedł pod balastem do Paramaribo w Holenderskiej Gujanie.
Dla jasności obrazu, zróbmy porównanie sił:
”Stier” – 6 x 150 mm + 2 x 37 mm + 4 x 20 mm + dwie wyrzutnie torpedowe
„Stephen Hopkins” – 1 x 102 mm + 1 x 37 mm
Tak wyglądał „Stephen Hopkins”. Widoczne rozmieszczenie artylerii: działo 37 mm na dziobie, 102 mm na rufie, a na śródokręciu karabiny maszynowe
„Stier” zionął ogniem stopięćdziesiątek , a „Hopkins” odgryzał się swoją marną, usytuowaną na rufie stodwójką. Ale jak! Zszokowany Gerlach odebrał meldunek o trafieniu w ster, który zablokował się w maksymalnym wychyleniu na prawo, o zniszczonych rurociągach doprowadzających paliwo, a także o unieruchomionych z powodu uszkodzenia agregatu prądotwórczego wyrzutniach torpedowych. Głównym bohaterem tak celnego strzelania był marynarz Barker, celowniczy rufowego działa. Co 45 sekund wystrzeliwał kolejny pocisk, trafiając kilka razy także w linię wodną kadłuba rajdera. Śmiertelnie ranny dowódca artylerzystów, Kenneth Williams, nadal skutecznie dowodził swoimi ludźmi.
SUNK- zatopiony, SURVIVED - ocalał, HERO SHIP - statek bohater
Również dziobowa trzydziestkasiódemka nie próżnowała, trafiając raz za razem w mniejszy cel, czyli „Tannenfels”, który z powodu krótkiego dystansu był w stanie odgryzać się swymi karabinami maszynowymi. Nie milczała także broń Amerykanów. Za karabinem na śródokręciu stanął chief Richard Mroczkowski.
Na „Stierze” pociski dostarczano na stanowiska ręcznie, ponieważ pozbawione prądu windy nie działały. Niemieckie działa zaczęły w końcu systematycznie dewastować przeciwnika, wzniecając na nim liczne pożary. Tyle że ogień szalał również na rajderze... Tutaj ogień podsycało wylewające się z rozbitych rurociągów paliwo.
Niemiecki ogień koncentrował się teraz na rufie frachtowca, chcąc rozbić tak skuteczne jego działo. W rezultacie ginął tam jeden artylerzysta po drugim, aż w końcu z otoczonego zwłokami działa nie było już komu strzelać. I wtedy zjawił się tam dziewiętnastoletni kadet Edwin Joseph O’Hara. Odsunął na bok przeszkadzające mu ciała kolegów, po czym podszedł ku pojemnikowi wypełnionemu pięcioma pociskami. Zanim zginął, wysłał je samotnie ku „Stierowi” pięciokrotnie trafiając w linię wodną wroga! Były to ostatnie z 35 pocisków kalibru 102 mm, które trafiły rajdera.
Kadet Joseph O’Hara
Walczący samotnie O’Hara
Kolejny celny pocisk Niemców trafił w maszynownię „Hopkinsa” zabijając całą jej obsadę i unieruchamiając statek. Po chwili pocisk 150 mm rozbił działko 37 mm. Zginęła cała jego obsada, poza matem Stevenem Breckiem. Stało się to krótko po wydaniu rozkazu „Abandon ship!”. Breck skoczył do wody, po czym zaczął wdrapywać się na obsadzoną kilkunastu ludźmi szalupę. Dokładnie w tym momencie łódź została bezpośrednio trafiona, rozlatując się na kawałki. Jednym który przeżył, był ...Breck. To był jego dzień.
Rozkaz opuszczenia statku wydał kapitan Buck dopiero w chwili, gdy rychłe zatonięcie jego statku było przesądzone. Zginął krótko potem od ognia karabinów maszynowych w chwili, gdy próbował zwolnić z uchwytów jedną z tratew.
W jedynej unoszącej się na wodzie szalupie znalazło się raptem 19 z liczącej 57 osób załogi. Niemcy pozostawili ich samym sobie, nie mogąc jakoby w szkwale zobaczyć szalupy. Prawdziwa przyczyna byłą chyba jednak inna: mieli tyle własnych kłopotów, że do głowy im nie przyszło, aby jeszcze zajmować się Amerykanami.
Rozbitkowie podnieśli prowizoryczny żagiel i obrali kurs na zachód. Przy skąpych zapasach wody i żywności, dopiero dokładnie po miesiącu, dwudziestego siódmego października, szalupa dotarła do brzegów Brazylii, pokonawszy 2200 mil. Niestety czterech rannych marynarzy nie dożyło tej chwili.
Wracamy na pole bitwy, gdzie po niecałej godzinie od pierwszego wystrzału tonął objęty płomieniami od dziobu do rufy „Stephen Hopkins”. Szedł na dno w bezpośrednim sąsiedztwie równie ciężko postrzelanego „Stiera”. Poprzez liczne przebicia na linii wodnej do kadłuba wlewały się do rajdera tony wody. Do rozbitych rurociągów paliwowych i generatora i do zablokowanego steru doszły kolejne poważne uszkodzenia. Rozbite był pomieszczenia oficerskie, oba szpitale i mostek. Płonęło kilka pomieszczeń pod pokładem, a rozbita magistrala pożarowa uniemożliwiała ich efektywne gaszenie. Akcję przeciwpożarową oparto na systemie przekazywanych z rąk do rąk wiader z wodą, co oczywiście nie mogło być ani trochę skuteczne. Ogień wciąż rozprzestrzeniał się, podsycany przez rozbite rurociągi paliwowe. Maszyna „Stiera” zatrzymała się.
Ponieważ ogień coraz bardziej zbliżał się do magazynu z dziewiętnastoma torpedami, Gerlach poinformował oficerów o swej decyzji dotyczącej opuszczenia okrętu. Wprawdzie w tejże chwili maszyna ponownie zastartowała, ale nie zmieniało to tragicznego położenia rajdera. Mechanicy dostali rozkaz założenia ładunków wybuchowych. Załoga „Stiera” wraz z kapitanem Griffithem z „Gemstone” oraz rannymi ze „Stanvac Calcutta” zajęła miejsca w szalupach, skąd podjął ich „Tannenfels”. Na płonącym okręcie Niemcy zostawili ciała trzech kolegów, którzy zginęli w walce. Pięciu marynarzy zostało ciężko rannych, a lżejsze obrażenia odniosło dwudziestu ośmiu. Zanim eksplodowały założone ładunki, ogień dotarł do torped, których potężna eksplozja posłała „Stiera” na dno.
„Stier” na krótko przed eksplozją głowic własnych torped
„Tannenfels” obrał kurs na Bordeaux, gdzie dotarł szczęśliwie drugiego listopada.
W sierpniu 1944 roku „Tannenfels” został zatopiony w Bordeaux dla zablokowania ważnego dla aliantów portu. Na zdjęciu statek przy kei, już po przywróceniu mu pływalności
Tam komandor Gerlach złożył meldunek o tym, że stoczył walkę z „niezidentyfikowanym amerykańskim okrętem” (!). Tak, jakby nie było mnóstwa świadków – wśród nich dowódca „Tannenfels”, kapitan Haase – tego, co się naprawdę wydarzyło. Zaskoczone słowami Gerlacha dowództwo odpowiedziało mu, że jego przeciwnikiem był zwykły frachtowiec, uzbrojony w jedno zaledwie działo 102 mm. „Niemożliwe jest, aby statek z takim uzbrojeniem mógł zadać mi tak poważne uszkodzenia” – brzmiała odpowiedź komandora. To się nazywa iść w zaparte!
Po pewnym czasie Gerlach oświadczył tym razem, że jego przeciwnik był co najmniej krążownikiem pomocniczym, uzbrojonym w działa 150 mm (!) i 102 mm, a do tego kilka działek przeciwlotniczych. Pomimo tych zapewnień, dowództwo wiedziało swoje i dlatego Horst Gerlach został jedynym dowódcą rajdera, który nie otrzymał Krzyża Rycerskiego.
Gerlach już nie wrócił na morze. Najpierw został morskim komendantem niezdobytego ostatecznie Leningradu, potem morskim komendantem Peloponezu, aż wreszcie w październiku 1944 wylądował w tym samym charakterze w Holandii. Po wojnie powodziło mu się kiepsko, pracował jakiś czas jako kierowca ciężarówki. Dopiero po latach udało mu się powrócić do służby, ale lądowej. Zmarł na wylew krwi do mózgu w roku 1970.
Z kolei Amerykanie bardzo wysoko ocenili postawę swoich ludzi:
- Kapitan Paul Buck, drugi oficer Joseph Earl Layman, starszy oficer Richard Mroczkowski, kadet Edwin Joseph O’Hara, drugi mechanik George S. Cronk i ochmistrz Ford Stilson otrzymali Merchant Marine Distinguished Service Medal (Medal Marynarki Handlowej za Wybitną Służbę) – czterech pierwszych pośmiertnie.
- Dziewiętnastoletni kadet O’Hara otrzymał także – jaka szkoda, że pośmiertnie! – Gallant Ship Unit Citation, Mariners Medal, Combat Bar, Atlantic Zone Bar, Pacific War Zone Bar, Victory Medal oraz Presidential Testimonial Letter. Jego imieniem nazwano także kompleks budynków (US Merchant Marine Academy (Akademii Marynarki Handlowej) w Nowym Jorku.
- Artylerzysta Kenneth M. Willet - będący członkiem US Navy - pośmiertnie otrzymał Navy Cross (Krzyż Marynarki Wojennej).
Merchant Marine Distinguished Service Medal
Navy Cross
Zgodnie z amerykańską tradycją, nazwiska bohaterów stały się nazwami nowych jednostek. Trzy statki typu Liberty otrzymały nazwy: „Paul Buck”, „Edwin Joseph O’Hara” i „Richard Mroczkowski”, a czwarty nazwano „Stephen Hopkins II”. Bohaterski oficer US Navy Willett został uhonorowany nadaniem nazwy „Kenneth M. Willet” niszczycielowi eskortowemu.
Kompleks budynków US Merchant Marine Academy nazwano imieniem O’Hary
Niszczyciel eskortowy „Kenneth M. Willet”
Kolejny już amerykański statek nosi nazwę „Paul Buck”
Post zmieniony (02-05-20 13:56)
|