Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 453
ZABRAKŁO NIEWIELE
Okręty typu Arabis były slupami-trałowcami trzeciej klasy, budowanymi zgodnie z wielkim programem, realizowanym dla Royal Navy podczas pierwszej wojny światowej. Stały się one częścią szeroko reprezentowanego typu Flower (Kwiat), nazywanego także nieoficjalnie Cabbage Class (Typ Kapusta) lub Herbaceous Borders (Kolekcja roślin). Poza trałowaniem, jednostki używano także w charakterze patrolowców, holowników, frachtowców i transportowców. To się nazywa uniwersalność! W celu zapewnienia nadzwyczajnej odporności w przypadku najechania na minę, część dziobowa składała się z trzech nachodzących na siebie kadłubów.
Plany tych bardzo udanych jednostek powstały pod koniec 1914, a w lipcu następnego roku Royal Navy zamówiła aż 36 okrętów. Budowano je w trzech transzach, w każdej po 12 jednostek. W następnych latach zbudowano także dodatkowych osiem sztuk dla Francuzów.
Ze względu na długość serii, slupy powstawały w wielu stoczniach. HMS „Valerian” zwodowany został 21 lutego 1916 roku w Charles Rennoldson and Company, w South Shields, czyli w mieście usytuowanym blisko ujścia do morza rzeki Tyne - tej samej, nad którą leży Newcastle. Okręt miał 1250 ton wyporności i długość prawie 78 metrów. Rozwijał 17 węzłów i uzbrojono go w dwa działa 120 mm, dwa przeciwlotnicze 47 mm oraz 40-milimetrowe pom-pomy, również przeznaczone do zwalczania samolotów. Okręt szczęśliwie przetrwał okres wojenny, a po nastaniu pokoju przeniesiono go do Devonport (dzielnica Plymouth), największej bazy Royal Navy, istniejącej od roku 1691!
„Valerian”
Na przełomie 1920 i 1921 okręt zaczęto przygotowywać do przejścia na Barbados, czyli na drugą stronę Atlantyku. Ze względu na niewielkie zasobnie węglowe, droga musiała być podzielona na etapy. Siódmego stycznia „Valerian” wypłynął w morze, docierając po siedmiu dniach do Las Palmas. Po drodze odbyto ćwiczenia załogi działa numer 1 (120 mm), które w ciągu minuty wystrzeliło osiem pocisków. Przeprowadzono także szkolenie w szybkim podnoszeniu flag sygnałowych.
Część załogi okrętu
Pobyt na Kanarach trwał aż siedem dni, podczas których ku radości załogi nie skąpiono przepustek. Wszystko co dobre ma jednakże swój koniec i wreszcie okręt rzucił cumy. Kolejnym etapem był port Mindelo na wyspie São Vicente, obecnie w Republice Zielonego Przylądka. W tamtych latach jednakże wyspa należała do Portugalii.
Wchodząc do portu rankiem 22 stycznia, „Valerian” oddał aż 21-krotny salut dla uczczenia narodu portugalskiego. Odpowiedziała mu salutem – aczkolwiek tylko pojedynczym – stojąca przy kei kanonierka „Bengo”.
27 stycznia okręt kontynuował podróż i wreszcie 5 lutego dotarł do pierwszego z portów Indii Zachodnich, Port of Spain na Trynidadzie. Z tego to miejsca slup wychodził kilkakrotnie w morze, między innymi w celu przeprowadzenia ćwiczeń artyleryjskich. W marcu „Valerian” przeniósł się na kilka miesięcy na Bermudy, skąd wychodził w dłuższe rejsy, prowadzące nawet do Kanady.
Kolejne lata spędzone były w rejonie Karaibów, i gdyby nie rozłąka z rodzinami, załoga pewnie chwaliłaby sobie niezły wikt – świeże owoce i warzywa były łatwo dostępne i tanie – oraz przyjemny klimat. I wszystko było pięknie aż do 1926 roku. Okrętem dowodził komandor porucznik W. A. Usher.
W połowie października 1926 roku huragan który przetoczył się przez Bahamy, wyrządził tam wielkie szkody. Na pomoc ciężko poszkodowanej ludności wyruszył „Valerian”, na którego pospiesznie załadowano żywność i lekarstwa. Po wyładowaniu cennej dostawy, 18 października okręt wypłynął z Nassau, kierując się do swej bazy na Bermudach. Z powodu braku węgla na Bahamach, jego zapas w zasobniach pozwalał na przepłynięcie niewiele większego dystansu niż 820 mil, dzielących Nassau od Hamilton na Bermudach. Skromne zapasy paliwa skutkowały także wysoką burtą, zwiększającą podatność na podmuchy wiatru.
Dzień przed wyjściem komandor Usher otrzymał oficjalny raport pogodowy, informujący o tworzącym się na południowy wschód od Puerto Rico sztormie przemieszczającym się na północ, co oznaczało, że kurs „Valeriana” będzie przebiegał w bezpiecznej od niego odległości.
Krótko po wyjściu okrętu z portu sztorm zaczął niepodziewanie skręcać na północny wschód, w kierunku jego trasy. Co gorsze, siła żywiołu rosła bardzo szybko, osiągając poziom znacznie wyższy od przewidywanego. Wygląda jednak na to, że nie zadbano o poinformowanie drogą radiową Ushera o nadciągającym niebezpieczeństwie. Nieświadomy zatem zbliżającego się zagrożenia „Valerian” szedł stałym kursem z wysoką burtą i niewielkimi zapasami węgla, zdecydowanie niewystarczającymi w przypadku konieczności sztormowania!
Oszczędzając paliwo okręt płynął tylko na jednym kotle, rozwijając 9,5 węzła. Dopiero o północy z 21 na 22 października włączono drugi z kotłów, podnosząc prędkość o dwa węzły.
Około ósmej rano Usher wysłał wiadomość informującą iż okręt znajduje się o osiem mil od latarni Gibbs Hill, usytuowanej na południowym krańcu głównej wyspy Bermudów. Ponieważ nic nie zapowiadało nadejścia wielkiego sztormu, komandor spodziewał się gładkiego dopłynięcia do bazy, noszącej nazwę His Majesty Dockyard. Tam nawet najmniejsza ilość węgla czy najbardziej wynurzona burta nie powinna zagrozić bezpieczeństwu okrętu. Przynajmniej w teorii.
Baza His Majesty Dockyard. Zdjęcie z 1925 roku
Główna wyspa Bermudów. Na końcu cypla, pod nazwą BERMUDA, zaznaczone położenie bazy (Royal Naval Dockyard)
Sztorm pojawił się raptem w kilkanaście minut po optymistycznej informacji Ushera, a jego siła gwałtownie rosła. O 13:00 znajdujący się w bazie anemometr uległ zniszczeniu, gdy strzałka wskazywała szybkość wiatru 255 kilometrów na godzinę! Bardziej przewidującymi okazali się oficerowie armii, którzy w swych koszarach Prospect Camp leżących na północny wschód od miasta Hamilton po prostu godzinę wcześniej zdjęli swój wiatromierz, ratując go przed niechybnym zniszczeniem. Tego ranka wojskowi meteorolodzy przedłożyli zresztą dowódcy prognozę na cały dzień, w której przewidywali wiatr dochodzący raptem do 50 km na godzinę...
Stojącemu w porcie krążownikowi „Calcutta” zaczęły strzelać dziobowe cumy i szpringi. Dziób okrętu zaczął odchodzić od kei. Załoga rzuciła się do podawania na ląd kolejnych lin zdając sobie sprawę ze śmiertelnego zagrożenia. Tak jak marynarze, także i cumownicy mogli w każdej chwili być zdmuchnięci do wody albo po prostu porwani przez huragan w powietrze. Na polerach znajdowało się już kilkanaście cum i szpringów, ale tylko dzięki pracującym całą naprzód maszynom (!) „Calcutta” utrzymywała się przy kei.
Wtedy to właśnie rozstrzygał się los „Valeriana”, sztormującego już od kilku godzin. Mający wysoką burtę okręt miał niewielkie szanse wobec niezwykłej siły huraganu, ale Usher umiejętnie unikał ustawienia się bokiem do fali.
krótce okręt zniknie pod wodą
Wejście do His Majesty Dockyard znajdowało się zaledwie o niecałe pięć mil, gdy zabrakło węgla! Z zamarłymi maszynami „Valerian” nie miał najmniejszych szans. Slup kładł się coraz mocniej to na lewą to na prawą burtę, aż wreszcie kominy znalazły się tak nisko nad falami, że zaczęły wlewać się do nich tony wody, zalewając rozżarzone jeszcze paleniska. Eksplozja kotłów oznaczała koniec slupa.
Uderzony w momencie wybuchu kotłów w głowę kapitan znajdował się tam gdzie powinien, czyli na mostku. Nie zdążył jednakże wydać załodze żadnego rozkazu bo po pierwsze zabrakło na to czasu, a po drugie ryk wiatru i fal i tak był nie pokonania. Usher zobaczył jeszcze jak od tonącego okrętu odrywa się kilka tratew, po czym wraz z „Valerianem” znalazł się pod wodą.
Pomimo zranionej głowy oficer z całej siły walczył o życie, i wreszcie udało mu się wypłynąć na powierzchnię. Tam wciągnęli go do jednej z kilku zwodowanych tratew szczęśliwcy, którzy nie poszli na dno wraz z okrętem. Przeżyła niecała trzydziestka, ale wobec potęgi żywiołu można było obawiać się, że nikt nie odważy się przyjść im na ratunek.
Ponieważ po kilku godzinach siła huraganu nieco osłabła, z bazy odważył się w końcu wyjść w morze lekki krążownik „Capetown”. Ryzykowny to był manewr, ale jednak udało się.
Okręt rozpoczął poszukiwania ale rozglądano się za „Valerianem”, a nie niewielkimi tratwami! Po zapadnięciu zmroku krążownik na rozkaz z bazy zmienił kurs, i popłynął na pomoc frachtowcowi „Eastway”, nadającemu rozpaczliwe SOS. Także i tym razem załodze „Capetowna” nie poszczęściło się, za to lepszy dzień miał parowiec „Lucille”, który następnego dnia już przy dobrej pogodzie podniósł z wody 11 rozbitków z „Eastwaya”. Wraz ze statkiem na dno poszło 22 marynarzy.
Następnego dnia po zatonięciu slupa, pomoc nadeszła także i dla jego rozbitków. Zbawicielem okazał się... „Capetown”, któremu w końcu rozkazano zawrócić na domniemaną pozycję zatonięcia „Valeriana” bo co do tego że okręt jest stracony, nikt nie miał już żadnych wątpliwości.
„Capetown”
Wyrzucony przez morze stojak na zapałki z napisem HMS VALERIAN
,
O 10 przed południem, około 20 godzin po zatonięciu slupa, już tylko 19 rozbitków doczekało się ratunku, a wśród nich komandor Usher. Kilkunastu innych mężczyzn zostało w nocy zmytych z tratew i pośród ciemności w żaden sposób nie można było im pomóc. Zagłada „Valeriana” przyniosła śmierć aż 103 oficerom i marynarzom.
„Valerian” w porcie kanadyjskim. W prawnym górnym rogu zdjęcie szalupy „Capetowna”, podpływającej do jednej z tratew slupa
Okolicznościowa koperta z datą na stemplu 22 października 1936 roku upamiętniała tragedię sprzed dokładnie 10 lat. Napis brzmi:
Okręt Jego Królewskiej Mości „Dragon”
składa hołd
HMS „Valerianowi”
w Dziesiątą Rocznicę
zatonięcia podczas huraganu
przy Bermudach – Październik 22, 1926
ze stratą 103 istnień
„Niech Spoczywają w Pokoju”
Podczas drugiej wojny z niezmienioną nazwą „Dragon” wszedł w skład Polskiej Marynarki Wojennej.
Post zmieniony (03-05-20 11:38)
|