KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 103 z 114Strony:  <=  <-  101  102  103  104  105  ->  => 
19-06-16 20:00  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

:-)

 
20-06-16 08:00  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 450

NA ŁASCE ŻYWIOŁU

Trzymasztowy bark „Khyber” zbudowała niewielka stocznia z Liverpoolu W.H. Potter and Son. Mający żelazny kadłub statek zszedł na wodę w roku 1880. Armatorem była firma Brocklebank Shipping Line, która przeznaczyła nowy nabytek - mający 2025 GRT i długość 81 metrów – na linię indyjską. Po dziewiętnastu latach pływania bez większych przygód bark został sprzedany liverpoolskiej Calgate Shipping Company, która planowała eksploatować go pomiędzy Anglią a Australią.

24 października 1904 roku, po pięciu latach ciężkiej pracy na tak długim szlaku, „Khyber” rozpoczął kolejny kilkumiesięczny rejs na półkulę północną. Statek wyruszył z Melbourne z pełnostatkowym ładunkiem workowanej pszenicy. Ostateczny port przeznaczenia miał być podany dopiero po przyjściu do Europy: w gestii kupującego ziarno do wyboru były angielskie Falmouth i Plymouth oraz irlandzkie Queenstown. Załogę stanowiło 26 osób, w tym kapitan Henry Rothery.

Pogoda znakomicie dopisywała aż do 5 marca, kiedy to statek mijał Azory. Przyjazny wiatr w ciągu kilkunastu godzin zmienił się we wciąż rosnący w siłę sztorm. Wobec zachmurzonego nieba nawigacja była bardzo utrudniona i dlatego należy doceniać kunszt kapitana, dzięki któremu 14 marca około godziny piętnastej dostrzeżono latarnię morską na Wilczej Skale (Wolf Rock Lighthouse – na mapie oznaczoną „X”).

Mapa rejonu wydarzeń. Znaczenie kolejnych liter znajduje się w dalszym ciągu tekstu


Wolf Rock Lighthouse


Skała ta znajduje się pomiędzy znanymi nam już wyspami Scilly, a najbardziej wysuniętym na południowy zachód skrawkiem Kornwalii. „Khybera” widziano także z latarni: szedł prawym halsem na wschód, w kierunku przylądka Lizard (na mapie „L”). Wiał bardzo silny południowy wiatr, pozwalający na użycie jedynie części żagli. Statek widzieli jeszcze około osiemnastej strażnicy wybrzeża z Porthleven (na mapie „P”). Bryg płynął spokojnie, bez podniesionych żadnych flag sygnałowych.

Około 18:30 „Khyber” znalazł się w poważnych opałach. Krótko przedtem silny wiatr zamienił się w sztorm z obfitymi szkwałami, co doprowadziło do zerwania żagli. Wciągnięto żagle sztormowe, ale i one nie oparły się niezwykłej sile wiatru. Na rozkaz kapitana wystrzelono rakiety: przez całą noc w niebo poleciało ich aż dwadzieścia cztery, ale wszystkie szybko gasły w ulewie. Sztorm zaczął spychać statek na zachód, mniej więcej po linii łączącej morze z zatoką Mount (Mount’s Bay). Na godzinę przed północą statek znalazł się w pobliżu przylądka Guthensbrâs (na mapie „C”) i rzucił tam kotwice. Żywioł był jednakże tak silny, że pomimo leżących na dnie kotwic „Khyber” przez całą noc przesuwał się na zachód.

15 marca o szóstej rano statek dojrzał rybak z wysokiego klifu zatoki Milla (Milla Bay – na mapie „M”) a po dwudziestu minutach zauważono go z kolei z latarni morskiej, postawionej na jednej z wysepek Longships (na mapie litera „L”). Po kilkudziesięciu minutach musiały puścić łańcuchy kotwiczne, bo bryg szybko znikł z oczu latarnika. Krótko potem „Khyber” wszedł na skały, przełamał się na pół i po dziesięciu minutach zatonął w niewielkiej zatoce Portchloe (Porthloe Cove), znajdującej się na stałym lądzie, na wysokości latarni Longships.

Za chwilę „Khyber” przełamie się


Ocalała zaledwie trójka marynarzy. Johnowi Willisowi udało się dopłynąć do brzegu, gdzie przywrócono go do życia po trwającym aż godzinę sztucznym oddychaniu i masażu serca. Determinacja ratujących go ludzi była doprawdy godna podziwu! Dwaj pozostali, Gustavus Johannson i Leonard Harris, cudem przedostali się na znajdującą się tuż pod klifem skałę. Sam statek został rozbity na niewiarygodnie wielką liczbę drobnych kawałków.

Tylko tyle pozostało z dużego żaglowca




Jeden z trójki szczęśliwców, John Willis


Świadkowie zatonięcia „Khybera” doskonale zdawali sobie sprawę, że należy jak najszybciej zaalarmować stację ratowniczą w Sennen (na mapie litera „S”). Farmer Williams osiodłał konia i pospiesznie ruszył w drogę.

Niestety okazało się że siła sztormu jest zbyt wielka, aby można było zaryzykować wyjście łodzi w morze, i dlatego ratownicy ruszyli lądem. Gdy wreszcie dotarli na klif, przede wszystkim rzucili drabinkę linową dwóm, ledwo trzymającym się przy życiu marynarzom. Pomimo skrajnego wyczerpania i wychłodzenia organizmów, zarówno Harris jak i Johannson szczęśliwie dotarli do oczekujących na górze ludzi, czekających na nich z kocami i gorącą herbatą.

Pomimo ogromnego ryzyka w morze wypłynęły „Elizabeth” i „Blanche II”, łodzie ratownicze z Penzance, leżącego na zachodnim brzegu zatoki Mount. Ponieważ sztorm uniemożliwiał póki co wiosłowanie – nie mówiąc już o wolnym tempie poruszania się w ten sposób - obie łodzie zostały zaholowane na miejsce tragedii przez parowiec „The Lady of the Isles”, na którego gotowość trzeba było niestety czekać aż osiem godzin. Niestety po przybyciu – już na wiosłach - do zatoczki Porthloe ratownicy mogli jedynie stwierdzić, że ich poświęcenie poszło na marne. Na próżno przywieziono także konnym wozem rakietową wyrzutnię liny. Ciężki wóz grzązł zresztą po drodze na pokrytych błotem górzystych drogach, co bardzo opóźniło jego przyjazd.

Wodowanie „Elizabeth”


Przez kilka następnych dni fale wyrzucały na brzeg ciała tych, których owego dnia szczęście opuściło.



Odnaleziono wszystkie ofiary, w tym także kapitana Rothery, ale szesnastu ciał nie zidentyfikowano. Pochowano je wraz z innymi przy wieży kościoła w St. Levan.



Znajduje się tam metalowa płyta z tekstem, który brzmi:

KU PAMIĘCI
KAPITANA HENRY ROTHERY
I ZAŁOGI LIVERPOOLSKIEGO STATKU „KHYBER”
ROZBITEGO W PORTHLOE COVE PODCZAS WIELKIEGO
SZTORMU 15 MARCA 1905.
SPOŚRÓD 26 MĘŻCZYZN 23 STRACIŁO ŻYCIE A ICH
ZWŁOKI ZOSTAŁY ZMYTE NA BRZEG I TUTAJ POCHOWANE
MARYNARZE W.H. ALLAN I E.PYE CIEŚLA J. MALONEY
ŻAGLOMISTRZ I. FRANCIS PRAKTYKANCI E.W.R. OWENS I R. LLOYD
ORAZ 16 MARYNARZY



Przed badającą przypadek Izbą Handlową zeznawała trójka ocalonych oraz ludzie z lądu, w tym rybacy z lugra „Boy Archie”. Oto odpowiedzi owej trójki na niektóre z pytań:

- Na wyjściu z Melbourne „Khyber” miał niezbędne środki ratownicze, światła i sygnały
- Nie było według nas żadnego dowodu na braki żywności [pytanie miało na celu ustalenie czy
ewentualne ograniczenie wielkości posiłków nie osłabiło marynarzy]
- Z powodu wyjątkowej siły sztormu oraz szkwałów żagle odleciały, przez co statek stał nie niezdolny do manewrowania
- Pierwszą rakietę wystrzelono 14 marca krótko po dziewiętnastej i zaraz potem statek zaczęło znosić na zachód. W nocy wystrzelono 24 rakiety. Przez około cztery godziny palono flary aż do chwili, gdy statek oddalił się od lądu. Od 23:00 do około 7:00 statek miał rzucone kotwice. W ciągu dnia wywieszone były flagi N C [wezwanie pomocy]

Flagi N C


- Wezwanie o pomoc widział parowy lugier „Boy Archie” który przechodził obok o północy i widział flary i rakiety, ale z powodu sztormu nie mógł nieść pomocy sam walcząc o przeżycie. „Sztorm był wtedy straszliwy”.
- [Lądowi] członkowie straży przybrzeżnej patrolowali w pierwszej fazie nocy fragment wybrzeża, ale akurat nie ten, przy którym zatonął „Khyber”.
- Z powodu pogody rakiet i flar nie widziano ani z latarni na Wolf Rock ani też z tej na Longships.

Zamykając sprawę, Izba zaleciła co następuje:
1. Straż wybrzeża powinna być zawsze w pełnym składzie tak, aby każda część wybrzeża była właściwie patrolowana.
2. Każdy członek patrolu winien być wyposażony w niewielką morską lornetkę oraz odpowiednią lampę
3. Niebezpieczne miejsca odcinki ścieżek patrolowania przebiegające w pobliżu skraju klifów powinny być wyraźnie oznaczone.
4. Należy wprowadzić lepsze metody komunikowania się pomiędzy lądem stałym a sąsiednimi latarniami morskimi oraz latarniowcami.

Izba doszła także do wniosku, że stacja ratownicza w Sennen powinna zostać tak przebudowana, aby można było wodować łodzie nawet przy złych warunkach atmosferycznych. Przeznaczono na to aż 2200 funtów.

Zwrócono uwagę na potrzebę powiększenia zasięgu rakietowych wyrzutni lin.

Na koniec wysoko oceniono profesjonalizm ratowników z Sennen. O dziwo nie wspomniano przy tym o ich równie dzielnych kolegach z Penzance.

Post zmieniony (25-06-20 18:34)

 
20-06-16 08:34  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Ano nie potrzeba...

A za tydzień pierwsza z dwóch bardzo, ale to baaaaaardzo długich części o pewnym lotniskowcu.

 
27-06-16 07:59  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 451
część 1


CZTERY DO JEDNEGO

Pierwszym z wspaniałej trójki lotniskowców był „Yorktown” CV-5, zwodowany 4 kwietnia 1936 roku i włączony w skład US Navy 30 września roku 1937. Potem „Enterprise” CV-6, na którym banderę podniesiono 12 maja 1938 i wreszcie trzecim z serii został „Hornet” CV-7… wrrróć! Pomiędzy dwójką starszych sióstr a „Hornetem”, wcielony został do służby 25 kwietnia 1940 prototypowy „Wasp” któremu przyznano numer CV-7. Z tego to powodu będący na stanie Marynarki dopiero od 20 października 1941 roku „Hornet” otrzymał kod CV-8.



„Yorktown” został pierwszym prawdziwie nowoczesnym lotniskowcem US Navy, w którym wykorzystano doświadczenia, zdobyte na zwodowanym pięć lat wcześniej „Rangerze”. Przede wszystkim znacznie zwiększono wyporność: zamiast 14.000 ton nowy okręt miał ich 19.872. Mowa jest o wyporności bez zapasów paliwa i wody. Wprawdzie daleko było „Yorktownowi” do „Lexingtona” i „Saratogi” z ich 38.500 tonami, ale też te lotniskowce powstały na kadłubach krążowników liniowych, stąd ich nadzwyczajna wielkość. „Yorktown” i jego dwie siostry były od samego początku planowane jako lotniskowce.

W pierwszych przymiarkach „Yorktown” miał mieć pusty pokład (bez „wyspy”, czyli nadbudówki) ze składanymi kominami, ale ostatecznie zdecydowano się na wypróbowane już trzykrotnie („Saratoga”, „Lexington” i „Ranger”) rozwiązanie. Hangary zbudowano raczej jako lekką nadbudowę nad kadłubem niż jego integralną część. Po obu ich stronach zaplanowano duże, zamykane roletami otwory, które w pozycje otwartej wpuszczały do hangarów światło dzienne, a ponadto pozwalały na rozgrzewanie silników samolotów jeszcze przed ich wywiezieniem na pokład lotniczy. Pozwalały one także na robienie przeciągów, usuwających z hangaru opary lotniczego paliwa oraz spaliny. To był doskonały pomysł!

Zwiększona wyporność pozwalała na silniejsze opancerzenie: 6,35-10,16 cm stali na linii wodnej, wodoszczelne grodzie 10,16 cm oraz pokład mający 6,35 cm nad maszynownią i magazynami. Zabrakło jednakże wyporności na planowane zrazu opancerzenie pokładu lotniczego oraz hangaru – to był błąd, którego nie popełnili Brytyjczycy!

Luty 1937. „Enterprise” (po lewej) i „Yorktown” przy nabrzeżu wyposażeniowym


„Enterprise” u góry, pod nim „Yorktown”


„Yorktown” miał aż trzy windy (początkowo myślano nawet o czterech), co było znacznym postępem wobec mającej po dwie windy znanej nam już trójki. Każda z nich miała nośność 6800 kilogramów. Pokład lotniczy pokryto deskami o grubości 15,24 cm, a w poprzek niego rozciągnięto pięć lin hamujących na rufie, oraz cztery pomiędzy śródokręciem a dziobem. Dlaczego liny rozmieszczono również w przedniej części pokładu? Proste. US Navy zażyczyła sobie także możliwości lądowania i startowania od dziobu w kierunku rufy.

Lipiec 1937. Na próbach okręt płynie rufą naprzód rozwijając 17,5 węzła


W części dziobowej zainstalowano dwie katapulty, ale – uwaga uwaga! – w przedniej części hangaru znajdowała się trzecia, mogąca wyrzucać samoloty wprost z hangaru pod kątem 90 stopni w stosunku do osi okrętu. Identyczne rozwiązanie zastosowano na „Enterprise”, a później na wielu innych lotniskowcach, w tym na Essexach. Te nietypowe katapulty zostały przetestowane po raz pierwszy na „Yorktownie” 25 lipca 1939 roku. Próby prowadzono z samolotami obserwacyjnymi Vought O3U i bombowcami nurkującymi Curtiss SBC3 Helldiver. Wypadły one pomyślnie, ale ostatecznie katapult używano w bardzo wyjątkowych przypadkach, ograniczając się w zasadzie do wyrzucania w powietrze lekkich samolotów obserwacyjnych, ważących poniżej 2200 kilogramów. Taka czy owak, była to twórcze rozwinięcie japońskiego i brytyjskiego pomysłu, pozwalającego na startowaniu samolotów bezpośrednio z hangaru („Courageous” oraz wczesne „Kaga” i „Akagi”).

Nie znalazłem zdjęć pokazujących w akcji boczną katapultę „Yorktowna” CV-5. Oto start myśliwca z drugiego „Yorktowna” , typu Essex (CV-10)...


...z „Horneta” (CV-12)...


...i na „Essexie” (CV-9)



Katapulta na drugim „Yorktownie” (CV-10)


Teoretycznie „Yorktown” mógł pomieścić aż 96 samolotów, w tym:
18 myśliwców Grumman F2F
36 bombowców torpedowych Douglas TBD Devastator
37 bombowców nurkujących Northrop BT i Curtiss SBC Helldiver
oraz 5 samolotów wielozadaniowych (obserwacyjnych)
ale w praktyce rzadko kiedy na okręcie znajdowało się więcej niż 80 maszyn, a to z powodu ograniczonej przestrzeni.

Artyleria składała się z ośmiu pojedynczych dział 127 mm. Zaledwie rok wcześniej takie działa zainstalowano na niszczycielach typu Farragut, pierwszych tego typu amerykańskich okrętach zbudowanych od zakończenia Wielkiej Wojny. Ustawiono je na zewnątrz pokładu lotniczego, po dwie sztuki po obu stronach pierwszej i trzeciej windy.

Działa „Farraguta” były częściowo osłonięte...


...ale na „Yorktownie” stały odkryte



Na początku roku 1942 dodano do tego szesnaście ciężkich karabinów maszynowych kalibru 28 mm, szesnaście 20 mm i kolejną szesnastkę – ktoś ważny musiał lubić tę liczbę – tym razem 12,7 mm, nadających się jednak chyba tylko do polowania na mewy.

Prawie każda większa jednostka USD Navy miała swój przydomek – np. na „Franklina” CV-13 mówiono Big B, a na „Enterprise” CV-6, Big E. „Yorktown” nie miał jednego przydomka, ale co najmniej trzy: Old York, Old Yorky, a australijscy marynarze nazywali go... Walzing Matilda. W jakiś sposób kojarzył im się z ojczystym krajem?

Baza Norfolk, Virginia, 30 września 1937, ceremonia przejęcia okrętu przez US Navy


Baza Norfolk, październik 1937, z flagą kontradmirała Charlesa Blakely




17 stycznia 1938. Dla odróżnienia od siostrzanej jednostki, okręt miał wymalowany na pokładzie skrót nazwy, YKTN. „Enterprise” miał tylko dwie litery: EN


Baza w San Diego, Kalifornia. Czerwiec 1940



W dniu ataku na Pearl Harbor „Yorktown” stał przy kei w bazie US Navy w Norfolk, Wirginia, mniej więcej pośrodku wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Wczesnym popołudniem nadeszły wstrząsające informacje z Hawajów. Następnego poranka gazety informowały jednak o bezpośrednim apelu Roosevelta do Hirohito, będącym „ostatnim ruchem” mającym zapobiec bezpośredniemu starciu obu krajów (wiadomość była oczywiście opóźniona) i dlatego nie wszyscy byli przekonani o tym, że to „Japy” zaatakowali Pearl. Gdy jeden z pilotów przyniósł hiobową wieść dowódcy piątki rozpoznawczych samolotów, komandorowi podporucznikowi Williamowi Birch, ten naiwnie spytał: „Skąd wiesz, że to byli Japończycy?”

Pomieszczenia radiostacji zapchane były marynarzami, nasłuchującymi kolejnych wiadomości. Jeden z nich, James Xanders pamiętał, że pomyślał wtedy „Chłopie, idziesz na wojnę – Yorktown będzie dokładnie w jej środku”. Było jednakże sporo osób uważających że wojna się skończy, „zanim dotrzemy na Pacyfik, aby wziąć w niej udział”. Inni, bardziej bojowo nastawieni wyrażali nadzieję że wojna będzie trwała wystarczająco długo, aby oni także mogli przyłożyć Japończykom.

Następnego dnia, gdy USA formalnie wypowiedziały wojnę, do dowódcy Floty Pacyfiku wiceadmirała Royala A. Ingersolla nadszedł rozkaz z Biura Szefa Operacji Morskich (jego dowódcą był admirał Harold Rainsfoid Stark) nakazujący „sprawnie zebrać w Norfolk okręty BATDIV 3, Yorktowna i eskadry nowoczesnych niszczycieli, przygotować je natychmiast do przeniesienia do Floty Pacyfiku”. BATDIV 3 to Battleship Division, 3 Dywizjon Pancerników Floty Atlantyku, mający w składzie „New Mexico”, „Mississippi” i „Idaho”.

Następnie Biuro Szefa Operacji Morskich zażądało, żeby na lotniskowcu znalazł się „pełny zestaw samolotów z odpowiednimi częściami zamiennymi” z wyjątkiem samolotów torpedowych, których liczba miała zostać zredukowana z 18 do 12. Sześć takich maszyn miano zastąpić bombowcami nurkującymi. Przygotowania na „Yorktownie” ruszyły z kopyta.

Wobec hekatomby pancerników w Pearl, Dowódca Floty Pacyfiku zakładał, że „bardzo potężna siła uderzeniowa złożona z lotniskowców, krążowników i niszczycieli musi działać odważnie i energicznie w taktycznej ofensywie, aby powetować nasze pierwsze katastrofalne straty”.

12 grudnia „Yorktown” zawinął do stoczni Marynarki w Norfolk, gdzie zamontowano na nim 27 działek 20 mm, znanych powszechnie jako Oerlikony. Założono także szereg ścianek przeciwodłamkowych. Zabrakło już czasu na wyłożenia wnętrza kotłów nowymi cegłami. Cztery dni później okręt przyjął nie tylko swoją grupę lotniczą, ale także jako ładunek 9 bombowców nurkujących Dauntless i 20 myśliwców Wildcat, przeznaczonych do wzmocnienia obrony Pearl Harbor. Krótko przed północą „Yorktown” spotkał się ze swoją osłoną, składającą się z niszczycieli „Hughes”, „Walke”, „Sims” i „Russell”, tworząc razem TG (Task Group) 18.5.

Rankiem 22 grudnia piątka okrętów opuściła Balboa – port na zachodnim krańcu Kanału Panamskiego – wchodząc po raz pierwszy na Pacyfik. Do eskorty lotniskowca dołączyły dwa kolejne niszczyciele „Trenton” i „Richmond”. Pierwszym etapem podróży miała być baza w San Diego, Kalifornia.

Załogi pływających do tej pory po Atlantyku niszczycieli były w oczywisty sposób wyczulone na zagrożenie niesione przez okręty podwodne, dlatego też już pierwszego dnia podróży przez Pacyfik dwukrotnie zrzuciły bomby na podejrzane echa, chociaż śmiało możemy uznać to za ataki na bogu ducha winne wieloryby. Prawdę mówiąc jeszcze w listopadzie Japończycy rozmieścili dziewięć okrętów podwodnych wzdłuż zachodniego wybrzeża Stanów, ale aktywność Amerykanów wytrwale poszukujących wroga, skłoniła Tokio do wycofania wszystkich jednostek już w połowie grudnia.

24 grudnia zaszło mocno nietypowe zdarzenia, bowiem „Yorktown” najechał na śpiącego na wodzie wieloryba. Okręt nie odniósł żadnych obrażeń, a co do losu zwierzęcia możemy jedynie snuć smutne przypuszczenia. Sześć dni później zespół rzucił cumy w San Diego. Morale załogi „Yorktowna” było niezwykle wysokie – każdy marzył o odegraniu się na zdradzieckich „Japach”.

Większość Amerykanów oczekiwała że US Navy łatwo rozbije wroga, więc tym bardziej szokowały doniesienia ze wschodniego Pacyfiku: 10 grudnia padł Guam, a dwa dni przez Bożym Narodzeniem utracono po ciężkich walkach Wake.

Dwa dni przed przyjściem do San Diego „Yorktown” został wyznaczony na flagową jednostkę zespołu, mającego za zadanie eskortować konwój z żołnierzami na Samoa. Na razie jednak lotniskowiec stał w bazie, czekając na dowódcę Task Force 17 (TF-17), kontradmirała Franka Jacka Fletchera. O 10:30 w pierwszy dzień roku 1942, Fletchera podniósł swoją flagę na „Yorktownie”.

6 stycznia Norfolk opuścił konwój składający się z wypełnionymi Drugą Brygadą Marines liniowcami „Monterrey”, „Matsonai” i „Lurine”, oraz zarekwirowanym przez Navy frachtowcem „Jupiter”. Eskortę stanowiły „Yorktown”, krążowniki „Louisville” i „St. Louis” a także niszczyciele „Walke”, Hughes” i „Sims”, którym zaopatrzenie w paliwo po drodze zagwarantować miała obecność zbiornikowca „Kaskaskia”. 20 stycznia konwój szczęśliwie dotarł do Pago Pago na Samoa, wysadzając po drodze część wojska w innym porcie archipelagu, Tatuila. Po pięciu dniach TF-17 wzmocnił niszczyciel „Russell”.

25 stycznia „Yorktown” wypłynął po raz pierwszy na czele swej grupy na prawdziwą wojnę, w celu przeprowadzenia lotniczego ataku na Makin, najbardziej wysuniętą na północ wyspę Archipelagu Gilberta oraz na Jaluit i Mille, wchodzące w skład Wysp Marshalla. Siostrzany „Enterprise”, stojący na czele Task Force, miał za cel Kwajalein, Wotje i Taora w Archipelagu Marshalla.

Niewykryty przez wroga zespół „Yorktowna” znalazł się na pozycji do ataku przed świtem 1 lutego. Ciemne niebo było zaciągnięte chmurami, spod których jedynie od czasu do czasu przebłyskiwał księżyc. Przy lotniskowcu znajdowały się w tej chwili jedynie krążowniki „Louisville” i „St. Louis”, ponieważ dobę wcześniej czwórka niszczycieli została wysłana na rozpoznanie i wróciła na swoje miejsca dopiero po kilku godzinach.

Pilotem, któremu przypadł zaszczyt wykonania pierwszego bojowego startu z pokładu „Yorktowna” był komandor podporucznik Robert G. Armstrong, dowodzący Piątym Zespołem Bombowców. Jego Dauntless oderwał się od pasa o 4:52. Po nim wzbiły się w powietrze kolejne bombowce oraz myśliwce z tym, że te ostatnie miały pozostać na miejscu, patrolując przestrzeń wokół własnych okrętów.

Dauntlessy na pokładzie „Yorktowna”


Po drodze do celu samoloty kilkakrotnie napotkały silne szkwały, które rozbiły uporządkowaną formację, w rezultacie czego maszyny atakowały cele najczęściej pojedynczo oraz z różnych wysokości poczynając od zaledwie 15 metrów (!), a kończąc na ponad trzech kilometrach.

Wyniki ataku nie dawały powodu do dumy. Uszkodzono jedynie część lądowych instalacji i ostrzelano frachtowce „Kanto Maru” (na Jaluit) i „Nagata Maru” (na Makin).

W trakcie pojedynczych, niezsynchronizowanych ze sobą ataków japońskich samolotów na okręty Task Force 17, zniszczono raptem trzy samoloty. Pierwszą maszyną zestrzeloną przez pilotów „Yorktowna” była wielka łódź latająca Kawanishi H6K (amerykański kod: Mavis). Było to dzieło dwójki podporuczników z Wildcatów, Scotta McCuskey i Johna Adamsa. Kontradmirał Fletcher obdarował ich tym, co akurat miał pod ręką: pierwszy z pilotów otrzymał kolorową kurtkę, a drugi... fez. W trakcie przedpołudnia Japończycy stracili także dwa inne samoloty.

Gdy syty chwały chorąży McCuskey próbował zasnąć w swej koi „czując się całkiem przyjemnie”, podszedł do niego drugi bohater dnia, Adams, „dziwnie cichy jak na tak ekscytujący dzień”.
- Jakiś problem? – spytał McCuskey.
Powoli podnosząc głowę, Adams odpowiedział spokojnym głosem:
- Jak myślisz, ilu ludzi było w japońskim samolocie?
Po krótkiej rozmowie obaj piloci doszli do wniosku że siedmiu lub więcej, i wtedy w jednej chwili McCuskey zrozumiał, skąd się wzięło zatroskanie kolegi. Wspominał po wielu latach: Braliśmy udział w zabiciu ludzkich istot, a nie w zestrzeleniu samolotu.

Pierwsza ofiara pilotów „Old Yorka”, Kawanishi H6K Typ 97


Za swoje wątpliwe sukcesy okręt zapłacił wysoką cenę siedmiu bombowców, w tym dwóch nie biorących udziału w atakach, a utraconych podczas niezwykle ulewnego deszczu. Właśnie pogoda odwiodła Fletchera od powtórzenia ataku po południu, a umocnił go w tej decyzji raport powracających pilotów twierdzących „nie wiemy o żadnych obiektach w pobliżu mających istotną wartość militarną”.

Pogoda mogła się jednak poprawić, a wtedy samoloty „Yorktowna” mogłyby wraz z tymi z „Enterprise” przeprowadzić jakiś sensowny atak. Rozkazano niszczycielom uzupełnić paliwo. Pogoda jednak nie zdążyła się zmienić, gdy nadszedł rozkaz od wiceadmirała Halseya – któremu podlegały oba zespoły – do wycofania się i obrania kursu na Pearl Harbor.

Zespół „Yorktowna” przybył do Pearl Harbor 6 lutego, dzień przed „Enterprise” i jego TF-8. Z okrętu zdjęto samoloty zabrane z Norfolk jako ładunek, ale pomniejszono ich liczbę o te stracone podczas ataku na Wyspy Marshalla i Gilberta. Tym samym grupa lotnicza Old Yorka została doprowadzona do początkowego stanu.

Obie siostry stały spokojnie przy kei, podczas gdy sztabowcy zastanawiali się nad dalszymi ofensywnym działaniami. 11 lutego admirał Nimitz – Dowódca Floty Pacyfiku - zdecydował o połączeniu TF-8 i TF-17 we wspólnie działający zespół, mający na celu przeprowadzenie rajdu na wyspy Wake i Eniwetok lub Marcus. Okręty miały wyjść w morze w piątek 13 lutego, co spowodowało wpadniecie w panikę zastanawiająco wielkiej liczby oficerów, którzy w końcu skłonili Nimitza do zmiany terminu na poniedziałek, szesnastego.

I rzeczywiście dopiero rankiem tego dnia „Yorktown” wraz z wiernymi dwoma krążownikami i czterema niszczycielami opuścił Pearl. To samo zrobiła grupa z „Enterprise’a”. „Yorktownowi” towarzyszył również zbiornikowiec „Guadelupe”, wiozący paliwo dla niszczycieli. Około południa Nimitz dostał jednakże wiadomość od admirała Ernesta Josepha Kinga, szefa sztabu US Navy i Szefa Operacji Morskich (objął te stanowiska 20 grudnia 1941), który zasugerował mu skierowanie na Wake i Marcus tylko jednego zespołu; drugi wysyłając w kierunku leżącej mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Hawajami a Fidżi wyspy Canton (Kanton). Była to oczywiście propozycja nie do odrzucenia, i Nimitz zdecydował kontynuować rajd jedynie z grupą „Enterprise” (TF-8), polecając Fletcherowi czekanie na dalsze rozkazy. 24 lutego grupa „Yorktowna” otrzymała rozkaz pójścia na południe i połączenia się z TF-11, czyli grupy lotniskowca „Lexington”. Spotkanie nastąpiło rankiem 6 marca na południowy wschód od Nowych Hebrydów.

Wraz ze swym sztabem Fletcher popłynął motorówką na „Lexingtona”, gdzie spotkał się z dowódcą TF-11, wiceadmirałem Wilsonem Brownem. Tak dowiedział się, że celem ataku mają być dwa miejsca na Nowej Brytanii: będący ważną morską bazą Rabaul, oraz leżąca na południu wyspy wieś Gasmata, którą Japończycy przekształcili w bazę wojskową. Atak miał odwrócić uwagę wroga od przemieszczania się wojsk US Army, zamierzających zdobyć stolicę Nowej Kaledonii, Noumeę.

Plan ten trzeba było jednak zastąpić nowym, ponieważ na dzień przed spotkaniem obu zespołów, japońska flota wypłynęła z Rabaulu, kierując się ku wschodniemu wybrzeżu Nowej Gwinei. Zauważone 7 marca przez australijski samolot siły miały za zadanie zajęcie Lae i Salamaua, leżące przy zatoce Huon. O około trzysta kilometrów prawie dokładnie na południe od Salamauy leżał Port Moresby, którego zdobycie przez Japończyków stworzyłoby im znakomity punkt wyjściowy do inwazji na leżącą tuż tuż Australię.

Brown z miejsca anulował planowany rajd na Rabaul i zamiast tego postanowił zająć się problemem Lae i Salamauy. Ale jak to zrobić? Najkrótsza droga prowadziła wzdłuż wschodniego wybrzeża Nowej Gwinei, ale oznaczałoby to wystawianie się na ataki bazującego w Rabaulu lotnictwa. Zdając sobie z tego doskonale sprawę, wybrał dłuższą zachodnią drogę, prowadzącą do Zatoki Papuańskiej (Gulf of Papua), skąd zamierzał przeprowadzać lotnicze ataki. Droga samolotów nad zatokę Huon prowadziłaby ponad dzikimi, niezbadanymi i często okrytymi mgłą górami Owena Stanleya, z najwyższym szczytem – Mount Victoria – mającym nieco ponad cztery kilometry. Żadna ze znajdujących się na okrętach map nie uwzględniała gór, kończąc swe zainteresowanie – jak to w przypadku morskich map bywa – na cienkim pasku przyległego do morza lądu. Jakby tego było mało. wody Zatoki Papuańskiej upstrzyły gęsto rafy, a mapy jej wód były „stare i cokolwiek wątpliwe”.

Sporo wyjaśniły loty samolotów zwiadowczych do Townsville w Północnej Australii i do Port Moresby. Piloci dowiedzieli się tam, że przed wojną poszukiwacze złota pokonywali trasę ponad górami Owena Stanleya, wykorzystując mającą 2300 metrów przełęcz pomiędzy górami Chapman i Lawson. Pokonać ją można było jednakże jedynie przed południem w godzinach od siódmej do dziesiątej, bo przedtem i potem wszystko zasłaniały gęste chmury. Margines na błędy był tutaj niezwykle cienki.

W piątkowy wieczór 8 marca wiceadmirał Brown zdecydował o przeprowadzeniu ataku lotniczego na Lae i Salamuę w najbliższą niedzielę. O 5:45 tego dnia na „Yorktownie” zarządzono alarm bojowy. Oba lotniskowce oraz ich eskorta wpłynęły w głąb zatoki. Po niecałej godzinie Old York ustawił się pod wiatr i o 7:04 wystartowało 6 Wildcatów mających krążyć nad okrętami, oraz cztery Dauntlessy które ruszyły na północ i wschód, wypatrując japońskich bombowców torpedowych.

Właśnie zaczynała się moda na indywidualne napisy na samolotach, ale na razie w ruch szła tylko kreda. Oprócz imion ukochanych trafiały się też napisy w rodzaju HEAD UP BELOW (Podnieść głowy, tam w dole), ANOTHER CLOUD FOR THE RISING SUN (Kolejna chmura dla wschodzącego słońca) czy DON’T LAUGH – THIS IS OVER YOUR HEAD (Nie śmiej się, to jest nad twoją głową).

Mający wkrótce lecieć nad górami piloci z niepokojem myśleli o możliwości awarii silnika, mogącej zmusić ich do skoku na opanowane niekiedy przez ludożerców tereny. Najlżej podszedł do tego pilot Bassett, który powiedział że „W takim przypadku zamierzam wykorzystać ich przesądy, stanę się wielkim białym bogiem i będę tam żył jak król”. Inni podchodzili do tego bardziej serio, na przykład kradnąc w kuchniach tasaki, mogące się przydać przy przedzieraniu przez dżunglę.
„Lexington” rozpoczął wyrzucanie swej grupy o 7:49 a „Yorktown” kwadrans później, wysyłając w powietrze 30 bombowców nurkujących Dauntless, 12 torpedowych Devastatorów – tym razem z podwieszonymi bombami 227 kg oraz 10 myśliwców Wildcat. Samoloty skierowały się ku wąskiemu korytarzowi przełęczy pomiędzy górami Champan i Lawson.

Zobaczmy jak się powiodło grupie z „Yorktowna”.

Amerykanie całkowicie zaskoczyli lądujących właśnie Japończyków. Celów było mnóstwo, w tym najbardziej łakome kąski, czyli transportowce i jednostki bojowe: było tego do wyboru do koloru. 17 Dauntlessów zaatakowało flagowy okręt kontradmirała Kajioki, krążownik „Yubari” trzykrotnie go trafiając. Poharatany okręt na którym zginęło 13 marynarzy a 54 odniosło rany musiał powlec się do kraju na dokowanie. Kilka innych bombowców wybrało za cel niszczyciel „Asanagi”, rozbijając mu kotłownię. Bomby uszkodziła także maszynownię niszczyciela „Yunagi” oraz podpaliły i zatopiły przebudowany z jednostki cywilnej trałowiec „Tama Maru No. 2”. Tak było w Salamaui.

Cele w Lae atakowało kilka bombowców nurkujących oraz samoloty torpedowe i myśliwskie. Bombowce podpaliły transportowce „Kongo Maru”, „Tenyo Maru” i „Yokohama Maru”, których dowódcy zmuszeni byli wyrzucić je na plażę. Akurat te statki zostały bez wątpienia zniszczone. Dwunastka Devastatorów obrała za cel okręt-bazę wodnosamolotów „Kiyokawa Maru” oraz niszczyciel eskortowy. Bombardowanie odbyło się jednak ze zbyt wysokiego pułapu, co w połączeniu z brakiem doświadczenia u pilotów, skończyło się tylko jedną bombą która wybuchła tuż przy burcie „Kiyokawy Maru”, powodując jednakże zatrzymanie się jego silników. Nie próżnowały także myśliwce ostrzeliwujące statki i urządzenia nabrzeżne, swym wszędobylstwem odciągając uwagę Japończyków od bombowców. Z niebezpiecznego rajdu na pokłady lotniskowców wróciły aż 103 spośród 104 atakujących samolotów. Niewiarygodny sukces, wziąwszy pod uwagę iż Japończycy nie żałowali amunicji.

Według japońskich źródeł, owego dnia straciło życie 130 ludzi, a 245 zostało rannych. Wszystko to za cenę jednego Dauntlessa!

Pomimo że kontradmirał Fletcher oraz sami piloci nalegali na powtórzenie ataku, Brown zdecydował iż czas się wycofać. Była to bardzo mądra decyzja, zważywszy na to, że „okno” w przełęczy było już zamknięte aż do kolejnego przedpołudnia. Pozostawienie floty w tym samym miejscu byłoby proszeniem się o japoński rewanż.

Pacyfik, kwiecień 1942. Yorktown sfotografowany z pokładu Devastarora. Widać szykującego się do startu Wildcata. Zbiornikowiec w tle to „Guadaloupe”


Rajd Lae-Salamaua miał dla Aliantów wielkie znaczenie. Pozbawieni nagle kilku transportowców i okrętów Japończycy musieli opóźnić realizację planu zdobycia w kwietniu Port Moresby i Tulagi, aż do momentu uzupełnienia strat w tonażu. Uświadomili sobie także, że nie mają szans na sukces bez udziału własnych lotniskowców. To doprowadziło do bitwy na Morzu Koralowym.

W bitwie tej wzięły udział dwa amerykańskie lotniskowce „Lexington” i „Yorktown”. Ponieważ historię pierwszego z nich przedstawiła już Opowieść 406 (Lady Lex), skupimy się na naszym głównym bohaterze, darując sobie szczegółowy opis bitwy, i losów większości uczestniczących w niej okrętów.

Dla „Yorktowna” wstępem do bitwy było uderzenie na japońską flotę towarzyszącą wojskom, które właśnie przejęły Talagi na wyspach Salomona. 4 maja do boju wyruszyły 28 bombowców nurkujących i 12 torpedowych. Ponieważ akcja miała zostać przeprowadzona z zaskoczenia, nie dołączono myśliwskiej eskorty. Powtórzony jeszcze potem dwukrotnie nalot, tym razem z udziałem Wildcatów, zakończył się według rozgorączkowanych pilotów zatopieniem lekkiego krążownika, dwóch niszczycieli, frachtowca i czterech kanonierek, a ponadto uszkodzeniem ciężkiego krążownika, niszczyciela, okrętu-bazy wodnosamolotów i frachtowca. Ponadto zgłoszono zniszczenie 5 wodnosamolotów. Wszystko to za cenę jednego Dauntlessa oraz utraconych przy innej okazji dwóch Wildcatów. Nie zginął jednakże przy tym żaden z lotników! Osiem bombowców zostało uszkodzonych, ale szczęśliwie wróciły na pokład.

Meldunki meldunkami, ale w rzeczywistości straty Japończyków nie była aż tak wielkie. Zatopiono niszczyciel „Kikuzuki”, trzy trałowce i cztery barki, a ponadto uszkodzono niszczyciel „Yuzuki”, stawiacz min „Okinoshima” oraz dwa frachtowce. „Yuzuki” stał się celem Wildcatów których ostrzał zabił dowódcę okrętu, oficera oraz ośmiu marynarzy.

Atak na Tulagi wzmógł wysiłki Japończyków do ustalenia miejsca pobytu lotniskowca - lub lotniskowców. Rankiem 5 maja patrolujący Dauntless dostrzegł wrogi okręt podwodny. Natychmiast wysłano trzy samoloty uzbrojone w bomby głębinowe, ale Japończycy zdążyli ukryć się pod wodą. Krótko potem zaledwie 25 mil od „Yorktowna” Wildcaty dostrzegły dobrze znaną sylwetkę dużej łodzi latającej Kawanishi H6K, i bez problemu zestrzeliły ją. Dziwne było, że Japończycy ani nie odpowiadali ogniem, ani też nie skorzystali ze spadochronów. Może ich po prostu nie mieli? Najważniejsze, że nie zdążyli nadać radiowego meldunku!

Przyszedł czas na pobranie paliwa z „Neosho”. W trakcie pompowania z lotniskowca na zbiornikowiec przesiadło się przy pomocy krzesełek bosmańskich siedmiu mężczyzn, którzy służyli na „Yorktownie” od pierwszego dnia. Zastanawiające że nawet tuż przed spodziewaną bitwą ktoś pomyślał o tym, że owej siódemce należy się odpoczynek od ciągłej służby! Znane są nawet ich nazwiska: Arthur H. Walton, Uriel H. Leach, Kenneth T. Woodruff, Harrison S. Nobbs, George H. Mansfield, Leonard Q. Smith i Charles H. Tyler. Zanim ten ostatni wsiadł na krzesełko, serdecznie pożegnał się kolegami, mówiącymi „jaki z ciebie szczęściarz” i że „chcielibyśmy się z tobą zamienić”. Fakt, nikt na „Yorktownie” nie miał wątpliwości co do tego, jak ciężki bój ich czeka.

Także przy wzburzonym morzu trzeba było pobierać paliwo. Tutaj „Neosho” przekazuje je na „Yorktowna”


Tego samego dnia, piątego marca, „Yorktown” był już częścią TF-17, w której skład włączono TF-11 z „Lexingtonem”. Potężny zespół dowodzony przez kontradmirała Fletchera składał się teraz z:
- 2 lotniskowców (Yorktown i Lexington)
- 7 ciężkich krążowników (Minneapolis, New Orleans, Astoria, Chester, Portland, Australia, Chicago)
- 1 lekkiego krążownika (Hobart)
- 13 niszczycieli (Morris, Anderson, Hammann, Russell, Phelps, Dewey, Farragut, Aylwin i Monaghan, Perkins, Walke, Sims i Worden)
- 2 zbiornikowców (Tippecanoe i Neosho)
- 1 tendra lotniczego z 12 łodziami latającymi Catalina (Tangier)

„Lexington” widziany pokładu „Yorktowna”


Zdjęcie wykonane na krótko przed bitwą


Nimitz polecił skierować okręty na Morze Koralowe, bazując na nasłuchach radiowych oraz informacjach otrzymanych od kryptologów z wywiadu. Miał rację. W kierunku Port Moresby płynęło 11 japońskich transportowców, eskortowanych przez niszczyciele. Dodatkową osłonę konwoju zapewniał lekki lotniskowiec „Shoho”, mający jednakże na pokładzie raptem 13 myśliwców i sześć samolotów torpedowo-bombowych, oraz cztery ciężkie krążowniki i niszczyciel. Jeszcze dalej znajdowały się dwa duże lotniskowce „Shohaku” i „Zuikaku”, osłaniane przez ciężkie krążowniki i niszczyciele. Zarówno tą grupą jak i pozostałymi jednostkami dowodził wiceadmirał Takeo Takagi. Był on święcie przekonany, że Amerykanie mogą mu przeciwstawić tylko jeden lotniskowiec. Zadanie było zatem proste: doprowadzić konwój do Port Moresby i jednocześnie zatopić najgroźniejszą jednostkę przeciwnika.

Starający się zlokalizować okręty Tagakiego Fletcher wysłał 7 maja wczesnym rankiem kilka samolotów „Yorktowna”, mających zbadać łuk o szerokości 120 stopni. Zła pogoda zmusiła wkrótce do powrotu wszystkie maszyny oprócz dwóch, które natknęły się na samoloty z charakterystycznym czerwonym kołem.

Dauntless kapitan Johna Nielsena dopadł dwupłatowy samolot zwiadowczy Kawanishi E7K2 (Alf), który wystartował z krążownika „Furutaka”. Japończyk odważnie poszedł w kierunku bombowca, ale już pierwsze pociski Nielsena trafiły w kokpit, zabijając pilota. Krótko potem podporucznik Lavell Bigelow, również na Dauntlessie, dopadł kolejnego Alfa – tym razem z krążownika „Kinugasa” - i po kilkuminutowej walce na niewielkich odległościach także i on odniósł zwycięstwo.

Po paru dalszych minutach Nielsen dostrzegł sześć japońskich okrętów, po czym polecił radiooperatorowi wysłać odpowiedni meldunek. Po rozszyfrowaniu go na „Yorktownie” okazało się, że kapitan melduje o obecności dwóch lotniskowców i czterech krążowników! Fletcher bez wahania nakazał start 50 samolotów z „Lexingtona” i 43 z „Yorktowna” na cel odległy na północnym wschodzie o 225 mil.

Już po starcie do Fletchera dotarł meldunek z australijskiego B-17, mówiący o jednym lotniskowcu, 10 transportowcach i kilkunastu innych jednostkach. Bez wątpienia były to siły inwazyjne. Szybki rzut oka na mapę pokazał, że pozycja podana przez Australijczyków znajdowała się o około 60 mil na południe od tej podanej przez Nielsena. Pierwsza myśl była taka, że Nielsen spostrzegł część tej dużej formacji, ale prowadzony bez przerwy nasłuch japońskich radiostacji pozwolił na zorientowanie się, iż lotniskowce zauważone przez kapitana nie mogły być częścią głównych sił inwazyjnych.

I wtedy nadszedł kolejny meldunek Nielsena, tym razem mówiący jedynie o dwóch krążownikach i czterech niszczycielach, a nie o lotniskowcach i krążownikach! Z „Yorktowna” poszedł natychmiast do samolotów rozkaz zmiany kursu, w pośpiechu nadany otwartym tekstem. Jak się później okazało nie miało to jednak żadnego znaczenia, ponieważ start powietrznej armady został dostrzeżony z drugiego z obserwacyjnych samolotów „Kinugasy”, który oczywiście nie zwlekał ani chwili z wysłaniem meldunku.

Alf z japońskiego krążownika nie był jedynym samolotem śledzącym TF-17. Z „Yorktowna” dostrzeżono łódź latającą Kawanishi H6K, przeciwko której wyrzucono w powietrze dwa Wildcaty kapitana Richarda Crommelina i podporucznika Wrighta. Myśliwce przebiły się przez chmury i zobaczyły odległy o siedem mil i lecący na 500 metrach cel. Japończycy z miejsca zauważyli wroga i bezzwłocznie zrobili zwrot w kierunku najbliższej chmury. Zanim do niej dotarli, myśliwcy zdążyli jeszcze oddać po jednej serii, na którą wróg skwapliwie odpowiedział.

Trzy samoloty rozpoczęły śmiertelną grę w ciuciubabkę, stawką której było życie. Gdy tylko sylwetka Kawanishi ukazywała się wśród obłoków choćby tylko na kilka sekund, za każdym razem któryś z Amerykanów otwierał ogień. W pewnej chwili japoński pilot popełnił błąd i wyskoczył na kawałek bezchmurnego nieba, Crommelin zaatakował w lewej strony, a Wright z tyłu latającej łodzi. Wielki i ciężki samolot nie miał żadnych szans. Eksplodował w powietrzu i z 300 metrów spadł w płomieniach do morza. Tak jak poprzednio, tak i teraz nikt nie wyskoczył ze spadochronem.

Grupa lotnicza z „Lexingtona” i „Yorktowna” znalazła wreszcie grupę „Shoho” i spotkanie to skończyło się dla Japończyków tragicznie (vide Opowieść 406). Spośród biorących w tej bitwie samolotów „Yorktowna” jedynie trzy Devastatory zostały uszkodzone – wróciły z licznymi dziurami w poszyciu – a Dauntless podporucznika Windsora Rowley został tak postrzelony, że nie mając szans na dotarcie do okrętu poleciał w kierunku Port Moresby. Zanim jednakże tam dotarł zabrakło mu paliwa, co zmusiło go do wodowania. Rowley wraz ze strzelcem Musgrovem przenieśli się na dinghi, po czym powiosłowali ku najbliższemu lądowi. Tam dostali się pod troskliwą opiekę nienawidzących Japończyków krajowców. Po kilku dniach rozpoczęli drogę do swoich, szczęśliwie w końcu do nich docierając.

Japończycy także atakowali. Wprawdzie zamiast lotniskowców ich samoloty dopadły jedynie eskortowanego przez niszczyciel „Simsa” zbiornikowca „Neosho”, ale atak aż 36 bombowców mógł skończyć się tylko w jeden sposób. Obie jednostki poszły na dno, a wraz z nimi czterech z siedmiu marynarzy zdjętych z „Yorktowna”. Wśród poległych znalazł się także „szczęściarz” Tyler.

O 17:45 amerykańskie radary pokazały zbliżającą się liczną grupę samolotów. Było tego aż 27 bombowców nurkujących i torpedowych, które wystartowały półtora godziny wcześniej w poszukiwaniu wrogich lotniskowców. Dystans wynosił zaledwie 18 mil. Z „Lexingtona” i „Yorktowna” wystartowały myśliwce. Z punktu widzenia Fletchera pogoda była znakomita, bo z licznymi, ograniczającymi widoczność szkwałami.

Zanim zdążył zapaść zmrok, kilka japońskich samolotów zdążyło już spaść w płomieniach do wody. Jak to na tych szerokościach, noc zapadła w ciągu kilku minut krótko po osiemnastej. O 18:50 trzy japońskie samoloty przeleciały bardzo blisko prawej burty „Yorktowna”. Jak opowiadał jeden z oficerów: „miały włączone światła i nie było żadnych odznak wrogości … nawet migali aldisem ..-..-..”. Zrobiły łuk w lewo tuż przed dziobem okrętu, co doskonale widział oczekujący na swoją kolejkę do lądowania kapitan Macomber. Oficer podleciał do jednego z intruzów, oświetlonych niczym świąteczna choinka, biorąc go na cel i wtedy tylny strzelec japońskiej maszyny – teraz było widać jej charakterystyczne oznakowanie - otworzył ogień. Bojąc się zgubić „Yorktowna” – a może po prostu chcąc uniknąć nocnej walki? - Macomber zrobił ostry zwrot w kierunku okrętu.

Była 18:58, gdy oficer kierujący lądowaniem, kapitan Norwood „Soupy” Campbell (Soupy - Zupowy – przydomek wziął się od popularnych puszkowanych zup firmy Campbell) sprowadzający na pokład Wildcaty zorientował się, że wśród nich znajdują się piloci najwyraźniej nie obeznani z amerykańskimi procedurami. Ponownie w bezpośrednim sąsiedztwie zjawiły się trzy nieprzyjacielskie samoloty, być może te same, które parę minut wcześniej wykonały łuk przed dziobem „Yorktowna”.

Tym razem artylerzyści otworzyli do nich gęsty ogień. Wprawdzie kilka minut później twierdzili iż zmusili do lądowania na pokładzie okrętu co najmniej jedną z obcych maszyn, ale tak naprawdę jedynym ich sukcesem było szczęśliwie niegroźne podziurawienie Wildcata podporucznika Barnesa. Dzień skończył się utratą dwóch myśliwców i ich pilotów, którzy w ciemnościach nie odnaleźli lotniskowca. Japończycy utracili tego wieczoru 9 z 27 wysłanych do boju samolotów.

7 maja, dzień pełen krwawych wydarzeń minął, nadeszła pełna nerwowego oczekiwania noc, po czym znowu wstało słońce. Jak po latach powiedział jeden z marynarzy „Yorktowna”, „każdy wiedział, że jutro będzie długi i ciężki dzień i wtedy zobaczymy, jak dobrymi jesteśmy wojownikami”.

Noc nie była jednakże porą odpoczynku dla wszystkich. Fletcher wysłał niszczyciel „Monaghan” – którego fatalny koniec przedstawiła Opowieść 21 „Cyklon” – na poszukiwanie rozbitków z „Neosho” i ”Simsa”. Okręt miał także nadać z tego rejonu kilka sygnałów radiowych, aby zmylić Japończyków co do położenia głównych sił US Navy.

Post zmieniony (03-05-20 11:37)

 
27-06-16 09:09  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 12:44)

 
27-06-16 11:05  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Super opowieść !
Nie wiem, "anglik" ze mnie kaszubski ale czy przypadkiem nie powinno być Japońcy - Japs (l.m.) a Jap - Japoniec ? Może jestem w błędzie.

 
27-06-16 11:23  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Dlaczego na Japończyków Amerykanie mówili "Japs"? Bo szybciej można było powiedzieć "Japs are coming" (Nadchodzą Japy) niż "Japanese are coming". Potoczny język lubi skróty, a już zwłaszcza wtedy, gdy wokół trwa bitwa.

A skoro praktyczni Amerykanie nie bez powodu skrócili słowo "Japanese" do trzech liter uznałem, że niewłaściwym byłoby, gdyby polska wersja nie była równie krótka.

 
27-06-16 11:42  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

OK, to wiem, ale chodziło mi o co innego - czy nie powinno być Japs a nie Jap w l.m. ?
Japs - Japońce
Jap - Japoniec.

Post zmieniony (27-06-16 11:42)

 
27-06-16 11:50  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (13-04-20 12:45)

 
27-06-16 12:13  Odp: TOM 2 Opowieści bardzo ciekawych, ciekawych i takich sobie :-)
yak   

Po lekturze, to człowiek by kupił w skali 1:200 (nawet na później, jak już się nauczy kleić:-) ) kilka desek do prasowania. Hornet, Yorktown, Wasp czy Enterprise. Wie ktoś może skąd taka posucha wśród tych modeli?

Post zmieniony (27-06-16 20:16)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 103 z 114Strony:  <=  <-  101  102  103  104  105  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024