KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 2 z 27Strony:  <-  1  2  3  4  5  ->  => 
18-08-14 22:02  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
Windus 



Na Forum:
Relacje w toku - 1
Relacje z galerią - 1
Galerie - 5


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 2


 - 1

Ryszard bardzo ciekawe. Jak będę w domu zrobię kilka zdjęć "historii".

--
Skończone:
Bell AH-1F "Cobra", PZL W3-W "Sokół", Pantera, Sopwith F.1 Camel, Hawker Hurricane Mk.IIB, Messerschmitt Me 109 F-4, F-104G Starfighter, Mirage F1CT
W toku:
IJN Oyodo

 
21-08-14 18:14  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Benny Goodman

- No, dobra chłopaki, koniec palenia , robimy klar - odezwał się Bosiu.
Na rufie zostaliśmy sami, ja i Doktór a łagodne, podmuchy ciepłego wiatru owiewały nasze twarze gdy patrzyliśmy na oddalający się brzeg.
Głęboki błękit bezchmurnego nieba zaczynał z wolna nabierać wpierw żółtego, potem pomarańczowego odcienia okraszonego złotymi pasmami zachodzącego słońca. Korony palm widniejące w oddali brązowiały, ciemniały do głębokiej czerni i ostro rysowały się na tle ciągle rozświetlonego nieba. Jeszcze chwila… i złota kula słońca zniknęła za horyzontem a na granatowym już nieboskłonie zapaliły się gwiazdy.
Diego Suarez, Madagaskar…
Wreszcie spokój. Przed nami długi „przelot” i bezkres Oceanu Indyjskiego. Kurs na Surabaję.
Ogieniek zapalniczki na moment oświetlił nasze twarze.
- Rzuciłbyś wreszcie to palenie.
Spojrzałem na doktora i uśmiechnąłem się.
- Dobra, dobra, daj spokój, zapraszam na drinka.
Doktora poznałem podczas postoju na stoczni. Przechodziliśmy remont klasowy i kląłem na czym świat stoi, że muszę codziennie tłuc się pociągiem, potem autobusem do tej cholernej stoczni a tu lato w pełni. Plaża, Monciak , dziewczyny a ja… ja nie dostałem urlopu.
Po rejsie byłem w firmie i usłyszałem – lato, brak ludzi, popłynie pan w jeszcze jeden rejs, ale wpierw pójdziecie na dwa tygodnie do Gdańska, na stocznię.
Gdy jak co dzień siedziałem w biurze a było już po obiedzie i spojrzałem na zegarek - jeszcze trzy godziny i koniec, gdy usłyszałem:
- Witam pana, chyba dobrze trafiłem ? Przyjechałem właśnie z Warszawy. Będę lekarzem okrętowym w rejsie.
Wysoki, szczupły, na końcu nosa błyszczały zsunięte „lenonki”. Stał w drzwiach a w wyciągniętej ręce trzymał plik papierów i książeczkę żeglarską.
- Dzień dobry. Z Warszawy ? A gdzie to jest ? - spytałem lekko się uśmiechając.
- Hmm, żarty się pana trzymają !
- OK, proszę niech pan wejdzie.
Naprzeciw mojego biura i kabiny znajdowało się jego królestwo – szpitalik statkowy. I tak zostaliśmy sąsiadami.
Gdy rano zjawiałem się na statku, drzwi do szpitalika były otwarte a nasz Doktór (tak nazywaliśmy lekarzy okrętowych) już „walczył”. Porządkował medykamenty, wyposażenie, sprawdzał dostawy coś tam pisał i na nic nie miał czasu.
Ze stoczni, na pusto mieliśmy płynąc pod załadunek do Hamburga. Załoga skompletowana, dostawy załatwione, nie miałem nic do roboty lecz codziennie musiałem być na burcie.
Siedziałem czytając gazetę, gdy zajrzał Doktór.
- Nie ma pan może korka od szampana, spytał.
- Co… czego, korka od szampana ?
- Od szampana, od wina, potrzebny mi jest korek.
- Nie, nie mam, może kapsel od piwa by się znalazł ale korka nie mam. A po co panu korek ?
- Proszę niech pan zajdzie, coś panu pokażę.
Na marmurowym blacie stoliczka ujrzałem wycięte z tektury koło. Podzielone było jak tort na trójkąty. U góry widniały napisy - „Szpital”, „Kpt”, „Kuchnia”, „Ochmistrz”, „Messa”, „Pokład”, „Mostek”. Obok leżała pomalowana na czerwono duża wskazówka.
- A co to za wynalazek ?
- Aaaa, kolega ze szpitala, który już pływał, poradził mi bym zrobił taką tarczę. Korek potrzebuję by zamocować wskazówkę.
Tarcza miała być umieszczona na drzwiach kabiny i informować gdzie można szukać doktora.
- Co jeszcze kolega panu doradził, spytałem.
- Aaaa, mówił też, że każdy kapitan zaprasza lekarza na koniak.
- Dobre, nie ma co, tylko jest jedno ale… nasz „Stary” to w stu procentach abstynent ! Okazji jednak będzie miał pan aż za dużo, tylko nie wiem czy znajdzie się koniak. W bundzie mamy brandy Marciniaka (Martineau) i Śmierć Marynarza. Ten ostatni, o paskudnym smaku i zapachu zwał się „Chevallier de la Tour”. Gwiazdek miał bez liku i karton z nim „leżakował” już rejs.
Rozmowę przerwał nam Jasiu „Majster” z nowym motorkiem. Stali w drzwiach, ubrani w kombinezony a z dużej torby wystawały narzędzia.
- Doktór, jest robota, awaria. Musimy narobić trochę bałaganu . Rury coś nie drożne – powiedział i puścił do mnie „oko” (chyba gdzieś po roku, na innym statku spotkałem ponownie Jasia. Zgadaliśmy się o starych czasach i wtedy dowiedziałem się, że nie było żadnej awarii w szpitaliku. Robili wrzutę szmuglu w rury, by ten sam numer powtórzyć już w porcie, po odprawie celnej).
- Panowie, panowie tylko nie…
- Będzie czysto, czysto będzie, „Majster” wyszczerzył zęby w uśmiechu…
- Zapraszam więc na kawę, zwrócił się do mnie Doktór.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy w jego kabinie to sterta nut i… klarnet. Obok, na biurku w srebrnej ramce, ze zdjęcia patrzyła na mnie smutnym wzrokiem piękna kobieta o bizantyjskich oczach.
Doktór wyciągnął do mnie rękę.
- Mówmy sobie po imieniu. Leszek jestem !
Uścisnąłem wąską dłoń o długich palcach. Lekarz był dobre dwadzieścia lat starszy ode mnie.
Był chirurgiem „miekkim” i zastępcą ordynatora w jednym z warszawskich szpitali a na rejs prócz urlopu załatwił sobie dodatkowo parę miesięcy bezpłatnego.
- Klarnet, gra pan… grasz ? - spytałem.
- Trochę, próbuję.
Później już, po dwóch, trzech miesiącach żeglugi, dowiedziałem się, że ukończył także szkołę muzyczną. Grał i to jak grał !
Całym światem był dla niego jazz i swing. Jak z rękawa sypał nazwiskami światowej sławy solistów, trębaczy, pianistów, saksofonistów znał ich utwory, wydane płyty, sale koncertowe gdzie występowali. Znał chyba wszystkie utwory Benny Goodmana i dlatego też zaczęto go nazywać Doktór Benny. Miał marzenie by odwiedzić Nowy Orlean i zagrać z tamtejszymi muzykami w którymś z klubów na Bourbon Street.
Często po kolacji, gdy messa pustoszała słychać było:
- Dawaj, dawaj Doktór, leć po fujarkę i zagraj !
W ciepłe wieczory, na przelotach często muzykował. Lubiłem słuchać gdy grał a gdy skończył i siedzieliśmy na leżakach a lód topniał w szklankach, słuchać także jego opowieści.
Spędził dwa lata w Etiopii w szpitalu rządowym i miał okazję poznać osobiście Zwycięskiego Lwa Plemienia Judy, Wybrańca Bożego, Króla Królów – cesarza Haile Selassiego I.
Przed wizytą, oficjalny wysłannik dworu zapoznał dyrekcję szpitala z ceremoniałem i etykietą. Cesarza można było przywitać w stroju narodowym lub w garniturze pod białym strojem szpitalnym. W pierwszej chwili - jak wspominał , pomyślał o polskim stroju narodowym a każdemu chyba kojarzy się on z krakowskim. Ale skąd znaleźć w Abisynii krakuskę z pawim piórem ?
Cesarz w piaskowym mundurze obwieszonym medalami i wstęgami przywitał się z wybranym personelem podając każdemu do uściśnięcia rękę z wysuniętym palcem wskazującym. Prezentacji dokonał włoski dyrektor szpitala.
Cały orszak szybkim krokiem przemierzył sale, cesarz na nikogo nawet nie spojrzał a jeden z dworzan kładł na skraju każdego łóżka złotą monetę.
Leszek Etiopię zwiedził prawie całą, poznał jej zabytki, ludzi i mógł o tym opowiadać godzinami. Wielokrotnie bywał też we Włoszech i znał doskonale historię Rzymian.
Mijały dni, tygodnie aż rejs dobiegł końca. Gdynia przywitała nas styczniowym śniegiem i chłodem. Było szaro i ponuro. Po rozświetlonych tropikalnym słońcem krajobrazach zostały tylko wspomnienia. Musiałem zejść na urlop zimą co nie nastrajało mnie optymistycznie.
Gdy żegnaliśmy się Leszek wspomniał:
- Będziesz w Warszawie to wpadnij. Pogadamy.
Przez dobrych kilka lat nie byłem w Warszawie a potem dowiedziałem się, że już nie ma Go wśród nas.
Teraz, gdy słyszę gdzieś swing, staje mi przed oczami jego chuda sylwetka, lekko pochylona głowa i tak sobie myślę – czy wzorem nowoorleańskich jazz funerals w ostatniej drodze towarzyszyła mu ta muzyka, którą tak ukochał.

 
22-08-14 14:41  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Podobno najlepsze są firmy Husqvarna ! ;-))

 
31-08-14 19:46  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Na żyletki…

- „Kagda, wa wremia wtaroj mirawoj wajny ja…ja był lejtenant…lejtenant pa żeleznych daragach na Karelskom Frontie… da ja was… ja was…”
Wszyscy mieliśmy już dość jego wrzasków i bełkotu. Nikt nie mógł jednak na to poradzić. Był naszym „Wodzem” w tym rejsie. Master Mariner swojsko zwany „kapeteżetwu” dawał ostro, a zaczął skoro tylko pozostał za nami ostatni port w Europie. Całą biurokracja spadła na Tomka. Robił drugi rejs za chiefa i nieraz słyszałem jak przeklinał ślęcząc nad papierami w swojej kabinie. Pewnego razu, przed Karaibami, gdy gadał sam do siebie, zajrzałem do niego, a kabiny mieliśmy na tym samym korytarzu, i spytałem:
- Co jest Tomuś ?
- K… cały statek na mojej głowie I
- Eeee, dasz sobie radę, ale słuchaj - skąd tego Lejtnanta wytrzasnęli ?
- Co, ty Rychu, nie wiesz?
- No, nie wiem, nie wiem !
- Brat jego jest członkiem KC, a po rejsie jak łazi po biurach to wszyscy robią w pory!
- A Karelski Front ?
- Jedna cholera go wie, pewnie szedł szlakiem od Lenino do Berlina i z powrotem .
I tak w „miłej” atmosferze mijały kolejne dni. W bundzie wszelakiej „wody ognistej” było pod dostatkiem, by nie wspomnieć o „chmielu”, którego na rejs wzięliśmy ponad 200 „telewizorow” 24 calowych.
I gdyby tak się zdarzyło, że morza i oceany by wyparowały to na dnie długie sznury pustych butelek wyznaczałyby trasy naszych rejsów. „Nasi, nasi tu byli…”
Któregoś dnia, przy śniadaniu Chief Maszyniasty oznajmił;
- Panowie zaraz stajemy. Układ będziemy ciągnąć.
I stoimy w dryfie. Cisza, spokój, ocean jak lustro. Wszystko lśni w promieniach białego słońca. Stadko delfinów wiernie towarzyszące nam od pewnego czasu w odkosach rozcinanej dziobem wody zniknęło gdzieś w głębinach. Nagle, nie wiadomo skąd, przy burcie, błyskając złotem, pojawiły się dorady - złociste koryfeny. Było ich kilkanaście a niektóre całkiem spore. Jak szalone, tnąc wodę pędziły tuż, tuż pod samą powierzchnią,
Wszystkich ogarnął wędkarski amok.
„Lejtnant” , tym razem o dziwo normalny, zjawił się na rufie taskając dwa wędziska. Wędki, jak wędki, ale jego nakrycie głowy było wielce interesujące. Słomkowy kapelusz pomalowany był białą farbą a upiększały go duże czerwone plamy. Całości dopełniała zawiązana pod brodą szeroka, zielona wstążka.
Od czasu do czasu pojawiał się któryś z maszyniastych, czarny, spocony ze szwajstuchem na karku by łapczywie zaciągnąć się papierosem.
- No jak tam ? - spytał jednego z nich Lejtnant.
- Będziemy stali do rana, jak dobrze pójdzie, Chief wszystko Panu powie co i jak.
Wyrzuciłem za burtę długą linkę z rzutki ze zwykłym hakiem prowiantowym i ochłapem mięsiwa. Za spławik robiła obłamana deska . Od czasu do czasu sprawdzałem czy nie wzięło.
„Maszyniaści” dawali na full z robotą. Wacek -załogowy donosił na dół picie i posiłki. Na naszym starym „dziesięciaku” mieliśmy Fiata podwójnego działania, a on jak się słyszało , dawał nieźle „popalić”.
Dobrze już po kolacji, gdy pomogłem „Jarzynce” wyszorować kuchnię, i poszliśmy wyrzucić do „Archiwum Neptuna” resztki kuchenne, tak dla świętego spokoju szarpnąłem za linkę. Poczułem opór.
- Jest, jest, ciągnij Rychu, ciągnij!
Dorada. Spłaszczony długi korpus z nastroszonym grzebieniem płetwy konwulsyjnie rzucał się na deku. Boki lśniły szmaragdowym złotem. Po kilku minutach znieruchomiała a duże, czarne oko zmatowiało. Zrobiło mi się jej żal, taka piękna, taka duża i wrzuciłbym ją z chęcią do wody, ale niestety było już za późno.
Nad ranem dało się słychać głębokie sapnięcie, kilkakrotne bach, bach, bach, chmura czarnego dymu wzleciała w przestworza i ruszyliśmy.
Na spardeku przy postawionym przez Chiefa „Wędrowniczku” i „telewizorze” świętowali swój układ „maszyniaści”.
Z naszym sercem było jednak coś nie tak. Na zmniejszonych obrotach doczłapaliśmy się do Panamy.
A potem… prawie trzy tygodnie wlekliśmy się do jakiejś zapadłej dziury na Borneo i przez wszystkie te dni Lejtnanta nie było widać.
Po wyładunku Tomek zdradził, że załadunek w Malezji jest skanselowany i mamy jechać do Wietnamu. No dobra, to płyniemy, dawno tam nie byłem i ciekaw jestem co tam w knajpie u Antoinea słychać, ach te żabie udka… - pomyślałem.
I stoimy w Ha Long Bay w skałkach na „żelazku”. Minął miesiąc i nic się nie dzieje. Od czasu do czasu dowożą nam miejscowe zielsko, cała „telewizja” to już czas przeszły dokonany – dobrze, że można z łódkarzami zahandlować , flanelkę za „Luamojkę”. Fakt, ryżówa okrutna, ale na bezrybiu… i tak czas sobie wolno płynął.
I… i nagle Lejtnant ogłosił zebranie załogowe. Idziemy na żyletki do Hong Kongu !
Na żyletki ? Cholera jasna, tyle czasu byliśmy razem, na nim a teraz na żyletki ?!
Gdy byliśmy już na miejscu tłum małych żółtych ludzi oblepił nasz okręt. Przed zejściem na łódki, które miały nas dowieść na ląd, odbyła się jeszcze uroczystość opuszczenia bandery. Nie było przemówień, Ljetnant zasalutował (dobrze, że nie otwartą dłonią), cisza była wielka i każdy uciekał wzrokiem gdzieś na bok. Tomek zwinął banderę i to był już koniec.
Koniec naszego statku, teraz nie inaczej określanego jak tylko „nasz kochany stary dziesięciak”.

 
31-08-14 21:03  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
ceva 



Na Forum:
Relacje w toku - 7
Relacje z galerią - 4
Galerie - 20


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 28


 - 4

Czy szanowne Dinozaury pamiętają?


--
Sterczące kolce Pondijusa, ostre grzebienie Daktyloskopei, Trygla i latający Wieprzoryb
są niczym wobec Bestii która nas gnębi...

Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę.

GUZZISTI & LANCISTI


 
31-08-14 22:43  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
ceva 



Na Forum:
Relacje w toku - 7
Relacje z galerią - 4
Galerie - 20


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 28


 - 4

Coś musisz mieć poblokowane w "końputrze", u mnie wszystko działa.

--
Sterczące kolce Pondijusa, ostre grzebienie Daktyloskopei, Trygla i latający Wieprzoryb
są niczym wobec Bestii która nas gnębi...

Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę.

GUZZISTI & LANCISTI


 
31-08-14 22:48  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Za.... się nie otwiera a nic nie mam poblokowanego.

 
31-08-14 23:37  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
ceva 



Na Forum:
Relacje w toku - 7
Relacje z galerią - 4
Galerie - 20


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 28


 - 4

A teraz?


--
Sterczące kolce Pondijusa, ostre grzebienie Daktyloskopei, Trygla i latający Wieprzoryb
są niczym wobec Bestii która nas gnębi...

Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę.

GUZZISTI & LANCISTI


 
01-09-14 07:31  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
Krakus 

Na Forum:
Galerie - 9


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 2
 

No pewno, że pamiętamy. Pamietam nawet PSS ,, Społem ,, Ten ostatni to jeszcze istnieje w Krakowie. Napis taki spotkałem na istniejącym jeszcze barze mlecznym w Nowej Hucie przy Placu Centralnym a było to wiosną.

 
01-09-14 08:47  Odp: KARTONOWE DINOZAURY III
Krakus 

Na Forum:
Galerie - 9


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 2
 

I faktycznie pachniało winem, a nie to co teraz.

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 2 z 27Strony:  <-  1  2  3  4  5  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024