Ryszard
Na Forum: Relacje w toku - 20 Galerie - 33
W Rupieciarni: Do poprawienia - 20
- 9
|
MORSKIE POTWORY I TYGRYS Z MALAJÓW
- Czy mógłbym prosić o te kredki ?
Jestem w sklepie dla artystów plastyków i trzymam w ręku pudełko kredek „Koh-i-noor”. Lśnią wszystkimi kolorami tęczy, podnoszę je i wciągam w nozdrza ich zapach. Zapach… niepowtarzalny, jedyny taki, który mimo, że minęło ponad pół wieku wciąż pamiętam. Zdziwiona tym widokiem młoda sprzedawczyni patrzy na mnie a ja uśmiechając się mówię : „Wie pani, to zapach mojego dzieciństwa…”
Kredki, farbki, pędzelki… Od chłopięcych lat były moimi wiernymi druhami i jeszcze blok rysunkowy, w zielonej tekturowej teczce z tasiemkowym uchwytem.
Farby i kredki to moje ulubione prezenty, otrzymywane na imieniny, urodziny.
Siadam za stołem, obrus zsunięty, flakon z kwiatami odstawiony, rozkładam farby,
pędzelki, otwieram blok i maluję.
Podwodny świat – kolorowe ryby o przedziwnych kształtach, falujące zarośla, ośmiornice o niezliczonej ilości macek, monstrualne kraby a pomiędzy nimi wijąca się niczym obły węgorz, ryba-potwór szczerzy paskudnie długie i ostre zębiska.
- No, nieee, to nie tak z tym węgorzem… to Ojciec. Zagląda mi przez ramię i komentuje moją twórczość.
- Taki powinien być. Siada naprzeciw, bierze kartkę i rysuje.
- Dałbyś spokój, węgiel i kartofle trzeba przynieść z piwnicy - słyszę Mamę.
Ojciec na nic nie zwraca uwagi tylko nadal rysuje.
- O… tak to powinno wyglądać !
Moje „potwory” są niczym w porównaniu z tym co widzę. Kłębowisko węży-ryb z wyłupiastymi oczami o paszczach rozwartych z szeregiem kłów a jeden pożera rybę – tylko jej płetwa wystaje. Ryby głębinowe w porównaniu z tymi z jego rysunku mogą być zabawkami dla kapanych niemowlaków.
Ojciec był człowiekiem wszechstronnie uzdolnionym. Pamiętam jak zrobił dla mnie drewniany samochód ciężarowy z otwieranymi drzwiami. A ile latawców szybowało nad brzegiem morza… Pięknie rysował, pisał też wiersze. Gdy Go już nie było, odnalazłem ich kilka.
Na odwrocie narysowanego portretu Mamy, gdy była Jego narzeczoną, napisał:
„Pragnę być z Tobą na zawsze szczęśliwy
I uwierzyć żeś mego życia wiosną,
Spływającą z niebios na ziemskie niwy,
Wspaniale promienną i radosną.
Wówczas będziemy niby w niebie anieli
Wśród gaju, gdzie słowik nuci,
Pachnącego kwiecia bieli
I szczęścia – które nigdy nie rzuci.”
Miał też ciężką rękę, ale jak pamiętam były to sporadyczne przypadki. Raz, może dwa ją poczułem. Należało mi się, fakt. Z bandą chłopaków produkowaliśmy „bomby” a że nie chciały wybuchać, trochę im pomogliśmy karbidem i benzyną do zapalniczek sprzedawaną w brązowych plastikowych kapsułkach. Był ogień i to całkiem duży, oj jak pięknie się paliło a finalnie … w domu pojawił się dzielnicowy i wtedy to poczułem ojcową rękę.
Raz, pod choinkę od pana Wiktora, naszego sublokatora dostałem klaser i paczuszkę znaczków – zbieraninę z całego świata.
Czarne grube karty z błyszczącymi paskami celofanu przedzielone były pergaminowymi przekładkami. Oprawiony w ciemnozielone płótno lekko wsuwał się tekturowe etui. Był duży i piękny. Mam go do dziś.
Czasem siadam wygodnie w fotelu, w świetle lampki złoci się świeżo zaparzona herbata, szklanka jest w koszyczku (które to już pokolenie go używa ?, chyba trzecie) i otwieram stary klaser. Przekładki lekko zrudziały, karty trochę są powyginane i… uwalniam z kolorowych obrazków zaklęty w nich świat.
Pędzą afrykańskie bawoły z Sierra Leone, król Edward spogląda w otoczeniu marabutów z Tanganiki Kenia-Ugandy, dzidą potrząsa wojownik z plemienia Selluk z Sudanu, burzliwe wody przy Cape Hope przemierza pod pełnymi żaglami karawela z South Africa, do skoku pręży się tygrys z Malajów.
Wielu znajomych pozbyło się swoich zbiorów, zajmowały im tylko miejsce na półkach . Ja wciąż je posiadam, chociażby dla takiej chwili, nawet gdy zdarzy się to raz na rok, dwa…
|