KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 94 z 121Strony:  <=  <-  92  93  94  95  96  ->  => 
03-12-14 08:46  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 288

ZAGINIONY BEZ WIEŚCI

Jedną z większych tajemnic w historii żeglugi jest zaginięcie bez śladu dużego, po mającego 9339 DWT i mierzącego 141,7 metra parowego statku pasażerskiego „Waratah”.
,

Należący do Blue Anchor Line statek chodził pomiędzy Londynem via Durban do Adelaide w Australii. Zwodowany w 1908 roku „Waratah” odbył swą dziewiczą podróż, wioząc z Londynu 756 pasażerów, co dobrze wróżyło na przyszłość. Statkiem dowodził Joshua E. Ilbery, mający za sobą 30 lat na morzu. Ponieważ w podróży tej brali udział ludzie armatora oraz garść stoczniowców, usłyszeli oni w powrotnej drodze do kraju od Ilbery’ego niepokojąca opinię na temat stateczności. W oczach kapitana statek był zbyt „miękki” co oznaczało, iż środek ciężkości znajduje się zbyt wysoko. Za słowami nie poszedł jednak żaden pisemny raport!

Kapitan Ilbery


Salon muzyczny pierwszej klasy


Dwudziestego siódmego kwietnia 1909 roku „Waratah” wyszedł w swą drugą podróż, rozpoczynając 1 lipca w Melbourne drogę powrotną. Po drodze do Londynu statek miał w planie zawinąć do Durbanu i Cape Town.

Dwadzieścia pięć dni później „Waratah” zacumował w Durbanie, gdzie oprócz dobrania pasażerów, uzupełnił także zasoby węgla. Tuż po zacumowaniu, do kapitana zgłosił się pasażer z pierwszej klasy Claud Sawyer, który oświadczył, że schodzi ze statku, a do Londynu wróci inną okazją. Powodem tego kroku była – jak to określił Sawyer – niezdatność statku do żeglugi uwidaczniająca się tym, że po każdym przechyle potrzebował on dużo czasu na wyprostowanie się.

Na wyjściu z Durbanu 26 lipca na „Waratahu” znajdowało się 119 członków załogi i 92 pasażerów. O szóstej rano następnego dnia statek wymienił sygnały z mijanym liniowcem „Clan MacIntyre”, także płynącym do Londynu. O 9:30 „Waratah”, jako szybszy, znikł z pola widzenia „Clanu”. Wtedy to widziano go po raz ostatni.

W Cape Town trwały przygotowania do przyjęcia statku, spodziewanego po południu 27 lipca. Minął wyznaczony termin, ale „Waratah” się nie zjawiał. Opóźnienie tłumaczono sobie złą pogodą, która mogła zmusić statek do sztormowania. Fatalną pogodę potwierdzili kapitanowie statków wchodzących do portów: parowiec „Illovo” przyszedł do Cape Town opóźniony równo o dobę, a „Solveig” zacumował w Cape Town mocno uszkodzony przez fale. Idący śladem „Waratahu” „Clan MacIntyre” zameldował później o bardzo złej pogodzie – chwilami przechodzącej w huragan - w pobliżu Cape Town. Żaden z tych statków – także „Waratah” - nie miały radiostacji.



Trzydziestego pierwszego lipca oraz pierwszego sierpnia wyszły z Durbanu dwa holowniki oraz krążowniki „Forte” i „Pandora”, rozpoczynając poszukiwania. Następnego dnia dołączył do nich kolejny krążownik, „Hermes”. Mijały dni bez napotkania nie tylko samego statku, ale też jakichkolwiek szczątków. Teraz nikt już nie miał wątpliwości, iż „Waratah” musiał zatonąć.

Żeby jednak dostać od Lloyda odszkodowanie, armator do spółki z australijskim rządem wynajął parowiec „Sabine”, mającego za zadanie przeszukanie maksymalnie dużego obszaru na południe od Afryki. Obsadzona przez ludzi z Royal Navy „Sabine” wyszła z Cape Town 11 września, wyposażona w nowoczesne reflektory-szperacze, oraz zapasy na dłuższy pobyt w morzu. Siódmego grudnia statek wrócił do portu z niczym.

Piętnastego grudnia „Waratah” został ogłoszony przez Lloyda jako „zaginiony”. Pod naciskiem australijskiej opinii publicznej, w lutym następnego roku wysłano na ponowne poszukiwania parowiec „Wakefield”, ale i on wrócił po trzech miesiącach nie napotkawszy na żaden ślad zaginionego statku.

Przez lata – właściwie aż do teraz – trwają poszukiwania wraku, ale również i w tej mierze nie odnotowano żadnego sukcesu.

Gazeta z 1987 roku przypomina o zaginionym statku


--

Post zmieniony (02-05-20 13:19)

 
04-12-14 03:50  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
GrzechuO   

Żeby nie było, że nikt nie czyta ;-)

Na początek - drobne błędy stylistyczne, myślę że warte poprawienia :
Opowieść 289: "co spowodowało jej wywrócenie i śmierć siedmiu pasażerom oraz dwóm marynarzom" - powinno być "co spowodowało jej wywrócenie i śmierć siedmiu pasażerów oraz dwóch marynarzy" lub np. "co spowodowało jej wywrócenie i przyniosło śmierć siedmiu pasażerom oraz dwóm marynarzom"
Opowieść 290: niepotrzebny skrót: "via Durban do Adelaide w Austr."


Na koniec: duże podziękowania za obie ostatnie opowieści, bo o tych katastrofach nigdy nawet nie słyszałem.

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
04-12-14 08:33  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 14:05)

 
04-12-14 08:34  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 289

PANCERNIK, KTÓRY PRZEZ 19 MIESIĘCY WOJNY WYSTRZELIŁ TYLKO CZTERY POCISKI. PRZECIWLOTNICZE.

Już w chwili rozpoczęcia wojny w Europie, zwodowany w roku 1920 japoński pancernik „Mutsu”, trudno było zaliczyć do jednostek nowoczesnych, pomimo przeprowadzonej w latach 1934-1936 przebudowy. Zdawała sobie z tego sprawę admiralicja, która nawet skazała go na roczne zesłanie do rezerwy (15.12.1938 - 15.11.1939) i dopiero na początku 1941 dokonała kolejnych poprawek. Pomimo tego, po Pearl Harbor zdecydowano o nie wyznaczaniu okrętu do szczególnie trudnych zadań.



Wprawdzie ósmego grudnia 1941 roku okręt wraz z innymi ciężkimi jednostkami (pancerniki „Nagato”, „Hyūga”, „Yamashiro”, „Fuse”, „Ise” oraz lekki lotniskowiec ”Hōshō”) wyszedł w morze jako część zespołu mającego stanowić daleka osłonę okrętów atakujących Pearl Harbor, ale już w sześć dni później znowu stał na spokojnym kotwicowisku. Doprawy żądna boju załoga mogła załamać się, gdy w połowie stycznia przyszedł rozkaz nakazujący „Mutsu” holować na pełnym morzu stary opancerzony krążownik „Nisshin”, mający służyć za cel dla „Yamato”...



W czerwcu 1942 roku pojawiła się wreszcie nadzieja na prawdziwe strzelanie, a to w związku z atakiem na Midway. Tyle że wredni Amerykanie uniknęli bitwy artyleryjskiej i „Mutsu” pozostało jedynie przyjecie na pokład połowy rozbitków z zatopionych japońskich lotniskowców. Potem nastąpił zerowy udział w walkach o Guadalcanal i dopiero w sierpniu – podczas bitwy o Wschodnie Solomony - pancernik oddał swoje pierwsze strzały w kierunku nieprzyjaciela: cztery pociski w kierunku samolotu z białą gwiazdą...

W kwietniu 1943 roku pojawiła się kolejna szansa na prawdziwy bój przy Aleutach, ale już następnego dnia operacja została anulowana. Nadszedł ósmy czerwca.

„Mutsu” zacumował do boi pomiędzy wyspami Hashirajima i Suo-Oshima. Oprócz załogi, na okręcie znajdowało się w ramach szkolenia 113 pilotów i 40 instruktorów Grupy Lotniczej Tsuchiura. O 900 metrów od „Mutsu” stanął pancernik „Fuso”, a jeszcze dalej zacumował lekki krążownik „Tatsuta” w towarzystwie kilku nowiutkich niszczycieli.

O 11:45 załoga pokładowa zaczęła przygotowania do przeprowadzenia okrętu do innej boi, ponieważ na ich miejsce miał stanąć pancernik „Nagato”, będący właśnie w drodze ze stoczni w Kure. Nad kotwicowiskiem rozciągała się gęsta mgła, ograniczająca widoczność do 500 metrów. Magazyny amunicyjne „Mutsu” były wypełnione po brzegi amunicją, w tym specjalnymi rozpryskowymi przeciwlotniczymi pociskami zapalającymi Typu 3 Sanshikidan (zwanymi także San Shiki). Potężne pociski kalibru 410 mm, ważące 936 kg zawierały ponad 1200 drobnych elementów, które po eksplozji Sanshikidan miały płonąc pokryć duży obszar, niszcząc za jednym strzałem – przynajmniej w teorii – cały grupy samolotów. Ot, takie potężne przeciwlotnicze szrapnele.

12:13. Eksplodował magazyn amunicyjny numer 3. Wiceadmirał Shimizu, dowódca Pierwszej Floty znajdujący się na odległym o kilka mil „Nagato” ujrzał ogromną, jaskrawą eksplozję. Za minutę otrzymał wiadomość od komandora Tsuruoki z „Fuso”: „Mutsu wyleciał w powietrze!”

Pancernik przełamał się na dwie części. Przednia, o długości 165 metrów przechyliła się na prawo, po czym błyskawicznie zatonęła. Ponad wodę wystawała część wysokiej „pagody”. Rufowy, 60-metrowy fragment, zachował pływalność. Błyskawicznie opuszczono z „Fuso” szalupy, które uratowały 533 ludzi z 1474-osobowej załogi. Spośród 153 lotniczych gości, wybuch przeżyło jedynie 13 pilotów. Strata 100 pilotów oraz aż 40 doświadczonych instruktorów, była niezwykle bolesnym ciosem dla lotnictwa, i tak już mającego ogromne problemy z brakiem wysoko kwalifikowanego personelu.

Obawiając się, że za zagładą „Mutsu” może stać amerykański okręt podwodny, „Nagato” rozpoczął zygzakowanie w końcówce swej drogi do kotwicowiska. Szybko zresztą alarm przeciwpodwodny odwołano.

Żeby wiadomość o utarcie pancernika nie rozeszła się zbyt szybko po kraju, większość uratowanych marynarzy szybko dołączono do najdalej wysuniętych garnizonów, takich jak Kwajalein, Saipan czy Makin.

Rankiem następnego dnia na miejsce tragedii przybyły ekipy nurków, mających za zadanie dokładnie zbadać wrak, aby dojść przyczyn eksplozji. Zakwaterowani zostali na „Fuso”, ale do dyspozycji dostali także „Nagato”, bliźniaczy okręt „Mutsu”, na którym uczyli się rozkładu pomieszczeń, a tym także komór amunicyjnych.

Pierwsze podejrzenia Marynarki poszły w kierunku Sanshikidan, ponieważ już kiedyś zdarzyło się w arsenale Sagami, że niewłaściwe przechowywanie tych pocisków spowodowało samozapłon substancji zapalającej. Na wszelki wypadek minister Marynarki, admirał Shimada Shigetaro rozkazał natychmiastowe ich zdjęcie ze wszystkich okrętów. Wyjątkowo szczegółowe testy wykazały jednak w końcu, że to nie te pociski spowodowały eksplozję. Jednym z kilku dowodów na to twierdzenie był fakt, że substancja zapalająca w Sanshikidan płonąc wydziela dym biały, podczas gdy „Mutsu” okryty został w chwili eksplozji dymem czerwono-brązowym.

Po dwóch miesiącach komisja opublikowała wyniki dochodzenia. Przede wszystkim „zrehabilitowano” Sanshikidan, w wyniku których wróciły one na uzbrojenie. Napisano w raporcie, iż najprawdopodobniej zawinił czynnik ludzki. Niektórzy członkowie zespołu skłaniali się ku sabotażowi, inni przyjęli wersje kilku ocalałych oficerów, według których do eksplozji doprowadził artylerzysta z wieży numer 3, wściekły po oskarżeniu go o kradzieże. Jego ciała nigdy nie znaleziono, co nie jest takie dziwne wobec skali wybuchu.

Pomimo zdecydowanie negatywnej opinii nurków, rozważano podniesienie okrętu i wyremontowanie go, licząc optymistycznie, że zajmie to zaledwie trzy miesiące. Ostatecznie jednak zwyciężył zdrowy rozsądek i uznano okręt za stracony.

Przez lata wrak pozostawał na swym miejscu, aż wreszcie w marcu 1970 firma Fukada Salvage Company kupiła do niego prawo. Prace trwały aż osiem lat, podczas których nie tylko pocięto wrak na złom, ale także wydobyto szereg elementów w tym lufy, śruby czy kotwice. Sekcję dziobową, będąca grobem dla 272 marynarzy, pozostawiono na dnie morza jako morski cmentarz.

,

Wieża 410 mm
,

Ster okrętu


Eksponaty z „Mutsu w Muzeum „Yamato”
Lufa 410 mm oraz śruba (z tyłu)


Działo 140 mm




Wieża 410 mm w Akademii Morskiej w Etajima


--

Post zmieniony (02-05-20 13:19)

 
04-12-14 10:30  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. No to faktycznie dużo nie powojowali.

--

Post zmieniony (04-12-14 10:30)

 
04-12-14 11:33  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Rzeczywiscie zaloga miala na co narzekac... A na dodatek jej reszte zeslali na 'koniec swiata'. Moze tam mieli szanse walczyc za cesarza.

Aaa, i kajam sie wielce za niedopatrzenia korektorskie w poprzednich opowiesciach... ;)


--
pozdrawiam Kuba

Post zmieniony (09-12-14 09:14)

 
05-12-14 08:20  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 290

TAJEMNICA HMS „AFFRAY”

Zastanawiające jest, dlaczego zwodowany 12 kwietnia 1944 roku brytyjski okręt podwodny „Affray” wszedł do służby dopiero 25 listopada następnego roku! Co prawda w drugiej połowie 1944 trudno było o jakiekolwiek sensowne cele dla podwodniaków na wodach europejskich, ale przecież okręt z góry przeznaczono do służby na Dalekim Wschodzie, gdzie pozostawało do zatopienia jeszcze mnóstwo japońskich statków i okrętów.

Niezależnie od dziwnej decyzji Royal Navy, sam okręt był cudem ówczesnej podwodnej techniki. Część elementów żywcem skopiowano ze zdobytych U-bootów, ale prawdziwą nowością był spawany w całości kadłub. Do służby w tropikach okręt otrzymał bardzo wydajną klimatyzację (w owym czasie luksus nad luksusy!), a dodatkowo pomieszczenia załogi umieszczono możliwie jak najdalej od siłowni. Zgodnie z planami, jednostka weszła w skład Brytyjskiej Floty Pacyfiku.



Naprawdę było się czym chwalić, a że do tego „Affray” doskonale nadawał się do długich rejsów w gorących szerokościach, przez następne lata okręt odwiedził mnóstwo takich miejsc jak Australia, Singapur, Japonia, Maroko, Południowa Afryka, a nawet Pearl Harbor.



W marcu 1949 roku okręt wrócił do kraju gdzie zamontowano mu chrapy, pozwalające na używanie silników spalinowych podczas pływania na głębokości peryskopowej. Pół roku później „Affray” popłynął na Morze Śródziemne, skąd po dwóch latach powrócił do bazy w Portsmouth, gdzie postawiono go „na sznurku”. Po zaledwie dwóch miesiącach odstawienia do rezerwy okręt otrzymał jednak nową załogę i ponownie wszedł do służby.

Chrapy wprowadzili do użytku pod koniec wojny Niemcy. Wystająca nad poziom wody głowica pobierała powietrze dla diesli. W chwili gdy główkę chrapów zalewała woda, automatycznie zamykał się zawór, blokując możliwość przedostania się do chrapów – a tym samym do kadłuba okrętu - wody



Szesnastego kwietnia 1951 roku okręt wyznaczono do ćwiczeń nazwanych Training Spring. Liczebność podstawowej załogi zredukowano z 61 do 50 ludzi po to, aby można było zaokrętować specjalnych gości. Byli to: czwórka ludzi z marines z tak zwanego Special Boat Service, instruktora z Royal Navy, siedmiu poruczników-mechaników oraz trzynastu podporuczników. Dwie ostatnie grupy miały przejść przy tej okazji podwodne szkolenie. Łącznie na „Affray” znalazło się zatem aż 75 ludzi.

Dowódca okrętu otrzymał wyjątkowo proste zadanie: w ramach ćwiczeń należało wysadzić marines gdzieś na południowo-zachodnim wybrzeżu Anglii, po czym wrócić do bazy. Bułka z masłem.

Tuż przed dwudziestą pierwszą, 28-letni ale bardzo doświadczony dowódca „Affray”, kapitan John Blackburn wysłał do bazy krótką informację: Zanurzenie o 21:15 w pozycji 5010 N, 0145 W w ramach ćwiczeń Training Spring.” Zgodnie z planem, następny meldunek miał być wysłany następnego ranka pomiędzy ósmą a dziesiątą rano.

Dowódca „Affray”, kapitan John Blackburn miał za sobą udaną służbę podczas II wojny światowej. Tu - jeszcze jako młodszy oficer – stoi pierwszy z prawej


Wobec braku meldunku, 17 kwietnia o 10:40 podniesiono alarm. Dwadzieścia minut później kontradmirał Sidney Raw wysłał pilny meldunek do wszystkich jednostek Royal Navy. Meldunek ów zawierał jedynie dwa słowa ”SUBMASH ONE”. Dopiero po tym słowach poszło określenie obszaru, którego te słowa dotyczyły. Kod był rozkazem do natychmiastowego przystąpienia do akcji poszukiwania okrętu podwodnego, który może mieć kłopoty natury mechanicznej, ale także czysto radiowej.

Wobec braku sygnałów od „Affray”, w południe nadano w eter kod SUBMASH TWO, oznaczający, że okręt podwodny potrzebuje ratunku.

O 12:55 wszystkie znajdujące się w tym rejonie okręty Floty Ojczystej (Home Fleet) wraz z jednostkami ratowniczymi, wsparte przez okręty amerykańskie i francuskie rozpoczęły gorączkowe poszukiwania. O 13:00 Admiralicja poinformowała telegramami rodziny obecnych na „Affray” o zaginięciu okrętu – tyle że część z nich wiedziała już o tym z doniesień radiowych… Jak wspominała żona pierwszego oficera, Dereka Fostera: „Pilne wiadomości podały, że jeden z naszych okrętów podwodnych zaginął. Pamiętam to jak dziś. Nie trzeba było mi mówić, o jakim okręcie mowa. Po prostu wiedziałam, że to Affray”.

W środę 18 kwietnia o 21:55 okręt podwodny oraz statek ratowniczy zameldowały o usłyszeniu stuków w rejonie, gdzie prawdopodobnie „Affray” się zanurzył. Dźwięki były niewyraźne, ale odniesiono wrażenie, że ktoś stuka w rytm alfabetu Morse’a. Admiralicja pochopnie – zbyt pochopnie! – podała, iż nawiązano łączność z „Affray”… Szybko obliczono, że dla 75 osób powietrza w okręcie wystarczy na cztery doby. Dwie z nich już minęły.

Rankiem 19 kwietnia gazety triumfalnie podały iż „Znaleziono Affray. Załoga wysłała wiadomość”. W serce rodzin zaginionych osób weszła mieszana z rozpaczą nadzieja. Może jednak?

Aż dwadzieścia dziewięć jednostek nawodnych i siedem okrętów podwodnych zebrało się w rejonie, w którym usłyszano stukanie. Do wody wrzucono specjalne ładunki wybuchowe sygnalizujące tym na dole, że należy skorzystać z wyjść awaryjnych. Setki ludzi wisiało na relingach, wypatrując do bólu oczu rozbitków, wydobywających się z zatopionego okrętu. Mijały minuty i nadzieja zaczęła stopniowo przechodzić w rozpacz.

Tego samego dnia o 19:45, 69 godzin po ostatnim zanurzeniu „Affray”, wycofano kod SUBMASH. Oznaczało to koniec akcji ratunkowej. Wszystkich 75 ludzi na pokładzie uznano za martwych. Oznajmiono przy tej okazji, że słyszane stuki pochodziły po prostu od maszyn jednej z poszukiwawczych jednostek.

Wrak znaleziono dopiero 14 lipca w miejscu znanym jako „Aleja wraków”, z powodu licznych leżących na dnie statków. „Affray” leżał na 80 metrach.

Boja oznacza miejsce, gdzie leży wrak


Kadłub okrętu był nienaruszony, a wszystkie cztery wyjścia ewakuacyjne zamknięte. Na swoich miejscach znajdowały się także boje, które w sytuacjach awaryjnych należało zwolnić z zaczepów. Boja taka – wciąż połączona kablem z okrętem – wypływała samoczynnie na powierzchnię i od razu zaczynała nadawać sygnał alarmowy. Boje wyposażone były także w telefony, a poprzez kabel można było rozmawiać z załogą leżącego na dnie okrętu. Radar do wykrywania samolotów oraz tylny peryskop „Affray”, były podniesione. Złamany był u podstawy maszt z chrapami.



Już na pierwszy rzut oka widać było, że załoga próbowała ratować okręt przed opadaniem na dno, jako że obie pary sterów głębokości nastawione były maksymalnie na wynurzenie. Co było powodem zatonięcia okrętu?

Rodziny ofiar miały nadzieje, że „Affray” zostanie podniesiony co nie tylko pozwoli na ustalenie przyczyn tragedii, ale także na „normalny” pogrzeb bliskich. Ku powszechnemu zaskoczeniu jednak, Admiralicja oznajmiła, że z powodu wysokich kosztów oraz zagrożenia dla wydobywających okręt (?), akcja taka nie zostanie przeprowadzona! Trudno było powstrzymać się od pytania, co takiego stało się z okrętem, że nie chciano dopuścić do upublicznienia tej wiedzy?

Zaczynały jednak na jaw wychodzić niepokojące informacje. Opublikowano fragmenty listów niektórych członków załogi. Starszy sierżant David Bennington pisał do ojca, że maszyny okrętu wielokrotnie nawalały, a sierżant Jack Andrews skarżył się bratu, że „okręt przecieka jak sito”. Znalazł się także raport mówiący o tym, że na dziesięć dni przed wypłynięciem w ostatni rejs, znaleziono paliwo w bateriach akumulatorów. Jakiś przeciek? Akumulatory oczyszczono, nie dociekając jednak w jaki sposób paliwo się tam znalazło! Teorii, iż dostające się do baterii akumulatorów paliwo mogło spowodować ich eksplozję, nigdy nawet nie rozważono. Odkryto także, że steward Ray Vincent – nigdy przedtem nie służący na okrętach podwodnych – został przyłapany na jakimś „akcie sabotażu” na jego poprzedniej jednostce. I pomimo tego zaokrętowano go na „Affray”!

Śledczy poszli jedynie torem zasugerowanym przez Admiralicję. Chodziło o wysoki na 10,4 metra maszt chrapów. Jego złamanie u podstawy miało spowodować nagły napływ wody do kadłuba i w rezultacie zatonięcie okrętu. Maszt wydobyto z głębi, ale nie potrafiono jednoznacznie określić czy uległ on złamaniu przed zatonięciem okrętu, czy dopiero w wyniku uderzenia kadłuba o dno. Faktem jest, że wewnętrzny zawór masztu był otwarty.

Tytuł artykułu: „Nurkowie próbują rozwiązać zagadkę Affray”


Ostatnio wysuwana teoria głosi, że przy chwilowym zanurzeniu całego masztu pod wodę zaciął się główny zawór, co spowodowało wlewanie się do wnętrza okrętu wody w tempie 13 ton na minutę. Przy zredukowanej – i częściowo niedoświadczonej załodze – nie dało się równie szybko usuwać wody ze zbiorników balastowych.

Obecnie stan wraku jest wręcz znakomity. Gdyby nie porastające go gąbki i anemony można by pomyśleć, że „Affray” dopiero co opadł na dno. W 2001 roku rząd ogłosił wrak za grób jego załogi, a na nurkowanie do niego potrzebne jest specjalne, trudno osiągalne zezwolenie.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:19)

 
06-12-14 14:18  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 291

KOMODOR WIE NAJLEPIEJ!

HMS „Orpheus” wszedł do służby w październiku roku 1861, jako flagowy okręt komodora Rejonu Australii. Okręt oczekiwał na rozkazy na redzie Spithead, i tam dotarły do niego informacje o zatrzymaniu parowca „Trenton” przez amerykański okręt, co oczywiście natychmiast wywołało napięcie między obu krajami. Z tego to właśnie powodu okręt rozpoczął służbę na wodach zachodniego Atlantyku, skąd dopiero po dziewięciu miesiącach popłynął do Australii.

„Orpheus”


Ostatniego dnia stycznia 1863 roku „Orpheus” wypłynął z Sydney do Nowej Zelandii, mając na pokładzie 260 ludzi dowodzonych przez komandora Roberta Burtona. Na maszcie powiewał proporzec znajdującego się na okręcie komodora Williama Burnetta, dowodzącego wszystkimi okrętami jej królewskiej mości na wodach Australii i Nowej Zelandii.

Jedyne znane zdjęcie „Orpheusa”


Siedem dni później okręt podchodził do portu Manukau na północno-zachodnim wybrzeżu Wyspy Północnej. Korweta wiozła zaopatrzenie oraz kilkudziesięcioosobowy oddział, mający wzmocnić brytyjskie oddziały toczące właśnie zażarte boje z Maorysami.

„Orpheus” niósł pełne żagle, wspomagając się nastawioną na połowę mocy maszyną parową. Burton szedł kursem zgodnym z wytycznymi Admiralicji dla tego akwenu. W pobliżu latarni morskiej Manukau Heads na dnie morza znajdował się piaszczysty „bar”, czyli poprzeczny wał piasku. Owa zmieniająca z czasem swoje położenie przeszkoda znajdowała się na mapach z roku 1836 i 1856, a zaktualizowane wydanie z roku 1861 pokazywało obecne jej usytuowanie. Na „Orpheusu” znajdowały się wprawdzie tylko obie stary mapy, ale byłą także i pisemna poprawka mówiąca o obecnej pozycji „baru”. Pilot William Strong chciał poprowadzić okręt z uwzględnieniem owej poprawki, ale komodor Burnett jednoznacznie rozkazał mu iść z zgodnie ze wskazaniami mapy z roku 1856!

Okręt płynął ku swemu przeznaczeniu. W pewnej chwili kwatermistrz Frederick Butler, który wpływał już dwukrotnie do Manukau zaalarmował starszych oficerów, że okręt płynie niewłaściwym kursem, ale w odpowiedzi ujrzał tylko wzruszenie ramionami...

O 13:30, w pozycji o dwie mile od latarni morskiej Manukau Heads, okręt wszedł na „bar”.

Natychmiast dano do maszyny rozkaz „cała wstecz”, ale kadłub utkwił w piachu zbyt mocno, aby tego rodzaju manewr mógł sprowadzić z powrotem okręt na głębszą wodę.

Celem zmniejszenia wagi okrętu za burtę zaczęto wyrzucać działa oraz wszystko, co tylko się dało zdemontować. Ustawiony bokiem do fal, okręt zaczął stopniowy być przez nie demolowany. Woda zerwała klapy ładowni, porozbijała szyby okien, robiąc sobie tym samym drogę do zalewania wnętrza kadłuba. Wielkie fale zmiatały ludzi za burtę.

Szczęśliwie akurat z portu w Manukau wychodził parowiec „Wonga Wonga”.

„Wonga Wonga”


Kiedy na pokładzie parowca zorientowano się, iż „Orpheus” jest w poważnych opałach, parowiec zbliżył się na tyle, na ile pozwalało starannie przekalkulowane ryzyko, rozpoczynając akcję ratunkową. Korwetę coraz bardziej zalewały fale, więc znaczna część rozbitków szukała ratunku na masztach i rejach okrętu.

„Orpheus” w opałach. Przy korwecie widać „Wonga Wonga”
, , ,

Około dwudziestej maszty „Orpheusa” złamały się i przewróciły na pokład, zabijając przy tym wielu ludzi. Do rana marynarze z „Wonga Wonga” wypatrywali żywych rozbitków, ale w nocy uratowano zaledwie kilka osób. Policzono dokładnie uratowanych, po czym z przerażeniem stwierdzono, iż na skutek nieodpowiedzialnej decyzji komodora, śmierć poniosło 24 oficerów i 166 marynarzy. Wśród ofiar znajdował się komandor Burton a także sam komodor Barnett.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:20)

 
06-12-14 14:52  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

Taaak...
Można cały podtemat stworzyć pod tytułem: Admirał wie lepiej... ;-)

 
06-12-14 22:19  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 14:06)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 94 z 121Strony:  <=  <-  92  93  94  95  96  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024