KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 86 z 121Strony:  <=  <-  84  85  86  87  88  ->  => 
28-10-14 11:33  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 13:49)

 
29-10-14 07:50  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 259

STATEK SKAZAŃCÓW

„Convict ships” – statki skazańców. Tak nazywali Brytyjczycy statki wożące na wygnanie do Australii skazanych na Wyspach ludzi. Jedną z licznych takich jednostek był zwodowany w 1813 trójmasztowy, długi na prawie 32 metry bark „Neva”. Żaglowiec nie od razu „wszedł w więzienny biznes”. Przez pierwsze lata woził pasażerów i ładunki gdzie tylko można było zarobić i dopiero we wczesnych latach trzydziestych przystosowano go do przewozu więźniów.

Nie zachował się chyba do tej pory jakikolwiek rysunek „Nevy”. Oto inny convict ship, „Neptune”


W kolejny rejs z nietypowymi pasażerami bark wyszedł z Cork 8 stycznia 1835 roku. Kolejny już rok dowodził nim kapitan J.H. Peck. Portem przeznaczenia było Sydney. Tym razem na pokład wprowadzono 150 skazanych na deportację kobiet, które zabrały ze sobą 55 dzieci. Oprócz tego zaokrętowało na „Nevę” na prawach normalnych pasażerów dziewięciu dobrowolnych emigrantów. Załoga liczyła 26 osób.

Zgodnie ze zwyczajami – i przepisami – więźniarki zostały zamknięte pod pokładem, a podczas rejsu rzadko tylko pozwalano im na krótkie spacery na powietrzu. Mijały monotonne dni i długie tygodnie a wreszcie miesiące, podczas których wymęczone kobiety – a zwłaszcza dzieci – każdego ranka szukały na horyzoncie wytęsknionego, choć obcego lądu. Po przejściu przez obszary złej pogody ładownie w których umieszczono więźniarki cuchnęły tak, że nawet przywykli już do smrodu wymiocin marynarze z trudem wchodzili tam aby rozdać byle jakie jedzenie.

Nadszedł maj i zbliżał się wreszcie koniec tej straszliwej podróży. Piąty, dziesiąty maja, czternasty wreszcie. Poprzedniego dnia statek znalazł się już blisko zachodniego wejścia do cieśniny Bass, oddzielającej Australię od Tasmanii. Po północy 14 maja „Neva” szła blisko Wyspy Króla (King Island), usytuowanej prawie pośrodku zachodniej strony cieśniny.

Około drugiej w nocy marynarz na oku spostrzegł przed dziobem załamujące się fale! Kapitan Peck znajdował się wprawdzie akurat na pokładzie, ale nim zdążył wydać jakikolwiek rozkaz, statek uderzył o skały z taką siłą że ster rozleciał sie na drobne kawałki. W jednej chwili statek stał się niesterowalny.

Po chwili kolejne uderzenie, tym razem lewą stroną dziobu. Statek wpadł bokiem na skały i tak pozostał.

„Neva” była jednym ze sporej grupy statków więziennych, które nie dotarły bezpiecznie do Australii. Na rysunku z epoki tonie inny convict ship, „Waterloo”. Uczepieni belek lub płynący wpław ludzie starają się dotrzeć na ląd


Pod pokładem dał się słyszeć potworny, przeciągły wrzask: to śmiertelnie wystraszone i zszokowane kobiety dzieci domagały sie wypuszczenia ich na górę. W końcu drzwi puściły i więźniarki zalały pokład.

Na wodzie znajdowała się już jedna z szalup. W ataku paniki kobiety – często z dziećmi na rękach – zaczęły skakać do niej, niepomne pojemności łodzi. I jeszcze kolejna i jeszcze, aż wreszcie przeciążona ponad wszelkie miary szalupa wywróciła się do góry dnem.

W dół poszła druga szalupa, ale tym razem przedsięwzięto zdecydowane działania, aby nie dopuścić do powtórki sytuacji. Do środka wszedł także kapitan niepomny tego, że na rozbitym statku jest wciąż wielu potrzebujących pomocy. Łódź zniknęła w ciemności i po chwili krzyki powiedziały, iż dzieje się coś złego: fala przyboju rozbiła łódź topiąc wszystkich jej pasażerów oprócz jednego marynarza i ...kapitana, doskonałym pływakom, którym udało się powrócić na statek. W chwilę potem kadłub pękł.

Fale i prądy zniosły wreszcie statek – na którym było wciąż wiele zszokowanych kobiet i dzieci - na głęboką wodę. Po pewnym czasie jednakże wrak został ponownie przemieszczony siłami natury w pobliże brzegu, około 9 mil od miejsca wejścia na skały. Na plażę udało się ewakuować 22 osobom, chociaż wkrótce siedem z nich zmarło tam z wyziębienia. Tym razem kapitanowi szczęście nie dopisało: utonął jak większość z ”Nevy”.

Piętnastu rozbitków starało się jakoś przeżyć na niegościnnej wyspie, przede wszystkim znajdując źródło słodkiej wody. Po kilku dniach dołączyła do nich grupa ...rozbitków z innego, świeżo rozbitego na skałach statku, zarejestrowanego w Hobart na Tasmanii „Tartara”! Obie grupy połączyły się i zgodnie współpracując doczekały 15 czerwca dostrzeżenia ich dymnych sygnałów przez inny statek należący do armatora „Tartara”. Wkrótce wszyscy znaleźli się na Tasmanii.

Spośród 240 osób na pokładzie „Nevy” uratowało się zaledwie 15. Siedem osób zmarło z wyziębienia, a 218 utonęło.

Książka opisująca tamte wydarzenia


I na zakończenie krótko o losach statku skazańców „Waterloo”, którego rysunek znajdziecie powyżej.

Tak jak „Neva”, także i „Waterloo” szedł do Sydney z więźniarkami. Statek opuścił Anglię w czerwcu 1842 roku mając na pokładzie:
- 219 więźniarek z 22 dziećmi
- 2 oficerów z 49 żołnierzami, mających objąć w Australii służbę dla Korony
- 5 pasażerek
- 33 członków załogi
Razem 330 ludzi.

Po drodze do Australii statek rzucił kotwicę w zatoce Simona (Simon’s Bay) w Południowej Afryce, aby pobrać prowiant. Dwudziestego siódmego sierpnia nad zatokę nadciągnął sztorm który wprawdzie nie był specjalnie silny, ale przyciągnął nad brzeg zatoki mnóstwo ludzi, którzy chcieli obejrzeć, jak „Waterloo” sobie z nim radzi (!). No i najbardziej wytrwali doczekali się...

Około 22:00 zerwał się łańcuch kotwiczny, a bezwładny statek zdryfował na ląd, bardzo szybko się przełamując. Ze względu na wzmocnione siłą sztormu fale przyboju nie było szans na opuszczenie szalup ani na statku, ani na lądzie. Jedyną droga ratunku mogło być tylko dotarcie na brzeg wpław.

Otwarto ładownie i po chwili pokład zaroił się od więźniarek. Gdy bezradne kobiety rozglądały się wokół nadeszła wyjątkowo wielka fala, która zmyła większość z nich za burtę. Wydawałoby się że nastąpi teraz prawdziwa hekatomba, ale o dziwo aż 140 rozbitków – w tym kapitan statku W. Agar – ocaliło życie. Takiego szczęścia nie miało 190 osób.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:09)

 
30-10-14 08:03  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 260

NAJWIĘKSZY KLIPER ŚWIATA

Dzisiejsza Opowieść mówi o zwodowanym 4 października 1853 roku amerykańskim żaglowcu „Great Republic”, będącym największym (4555 GRT) w historii drewnianym kliprem. Mierząc 93 metry, był także najdłuższym żaglowcem zbudowanym w XIX wieku.

„Great Republic”


Ciekawostką jest że pomimo imponującej długości, „Great Republic” nie został w chwili wodowania także największym w historii żaglowcem. Tytuł ów dzierżył nieistniejący już od dawna czteromasztowy bark „Baron of Renfrew”, zwodowany w roku 1825. Mierzący 93 metry żaglowiec miał aż 5294 GRT, czyli dużo więcej od „Great Republic”. Tyle że...

„Baron of Renfrew”


... tyle że był to statek jednego rejsu. Amerykanie podpisali kontrakt na sprzedaż do Anglii tysięcy ton tarcicy i kantówek. Import takiego towaru obłożony był dużym cłem, ale już import statków – nie! Zbudowano więc wielki statek z 9000 ton drewna, obsadzono 25-osobową załogą i wyprawiono na wschód. Po dojściu do Anglii jego nabywca zamierzał statek rozebrać i... odsprzedać drewno z zyskiem. Jak widać, omijanie celnych przepisów ma bardzo długą tradycję.

Pomimo asysty i dwóch holowników na burcie, statek wszedł w Kanale Angielskim na mieliznę Goodwin Sands. Tam atakowany przez fale „jednorazowy” statek rozpadł się. Przez dłuższy czas setki ton darmowego drewna ku swej uciesze znajdowali na plażach Francuzi.

Taką samą metodę stosowali na Wołdze Rosjanie


Wróćmy jednak do głównego bohatera naszej Opowieści. O rozmiarach statku może świadczyć fakt że główny maszt miał wysokość 76 metrów, a główna jego reja metrów 36,5. Pozostałe maszty i reje miały proporcjonalnie wielkie wymiary. No i jeszcze powierzchnia żagli: 6400 metrów kwadratowych. Dla porównana: żagle „Daru Młodzieży” mają 3015 metrów kwadratowych. Nic więc dziwnego, że wodowanie olbrzyma obserwowało kilkadziesiąt tysięcy ludzi!

Kliper został otaklowany w Nowym Jorku skąd wziął też swój pierwszy, przeznaczony do Liverpool ładunek. W planach było następnie skierowanie statku na linię Anglia – Australia, gdzie miał za zadanie pobić na głowę słynne brytyjskie klipry. Nigdy do tego nie doszło.

20 grudnia 1853 roku na krótko przed wyjściem w pobliżu statku wybuchł ogromny pożar w pobliskich zabudowaniach zakładów piekarniczych Novelty Baking Company. Dzięki silnemu wiatrowi ogień przerzucił się na niewielki żaglowiec „Joseph Walker”, a stamtąd na stojące w najbliższym sąsiedztwie klipry „White Squall” – jeden ze słynniejszych kliprów lat pięćdziesiątych - oraz „Red Rover” i wreszcie „Great Republic”. Płonące żagle i reje spadały na pokłady, wzmacniając siłę pożarów.

„White Squall”


Cumy “White Squalla” przepaliły się i objęty od dziobu do rufy kliper unosił się teraz na rzece, stanowiąc poważne zagrożenie dla innych statków. Szczęśliwie statek w końcu wypalił się, nie rozprzestrzeniając ognia.

Gdy w końcu ugaszono pożary, ukazał się przygnębiający widok. Do cna spaliły się „White Squall”, i „Joseph Walker”, uszkodzony został „Red Rover”, a „Great Republic” stał przy kei wypalony prawie do linii wodnej. Podsumowanie strat wyglądało równie ponuro.

Wartość „Great Republic” wyliczono na 300.000 dolarów (tych z połowy XIX wieku!) a na tyle samo spalony ładunek. „White Squall” wart był 100.000 plus ładunek 45.000 a „Joseph Walker” i jego ładunek wyceniono na 95.000 dolarów. Do tego spalone budynki i urządzenie warte 100.000 i mamy łącznie 940.000 dolarów. Suma ogromna.

Armator „Great Republic” ogłosił „total loss” (całkowitą stratę) swego statku i wystawił wypalony do połowy kadłub na sprzedaż. Chętny się znalazł!

Wrak przeholowano do stoczni, gdzie z czteropokładowca zrobiono statek trzypokładowy, a żagle zredukowano z 6400 metrów kwadratowych do 5400. Po przebudowie z 4555 GRT zrobiło się jedynie 3357, ale i tak wystarczyło to do utrzymania tytułu największego klipra świata.

Statek wyszedł w swój opóźniony dziewiczy rejs do Liverpoolu 24 lutego 1855 roku. Przelot przez Atlantyk zajął mu 13 dni. W ostatnim okresie koniec wojny krymskiej wyczarterowano go jeszcze francuskiemu rządowi do przewożenia w rejon walk broni, a następnie zaczął wozić bardziej pokojowe ładunki: najpierw drobnicę, a potem guano z zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej. Przy tej okazji zmniejszono o jeden liczbę masztów.

Żywot największego klipra świata zakończył się 5 marca 1872 roku, kiedy to huragan przy Bermudach poważnie uszkodził jego kadłub. Wobec wciąż przybywającej w ładowniach wody załoga ewakuowała się na szalupach, pozostawiając statek swojemu losowi. Wkrótce noszący wtedy nazwę „Denmark” statek podszedł na dno.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:09)

 
30-10-14 09:38  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
yak   

Ale przynajmniej na żyletki nie został pocięty :-)

 
30-10-14 11:37  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 13:50)

 
30-10-14 14:40  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Nasz m/s "Batory" 11.03.1971 r. został sprzedany na złom i trafił do stoczni Yau Wing Metal Junk w Hongkongu. Pozyskana stal częściowo wykorzystana została do konstrukcji w budownictwie.

 
31-10-14 08:03  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 261

DOPIERO „TITANIC” POBIŁ TEN SMUTNY REKORD...

Dla polskiego ucha nazwa statku „Cimbria” brzmi raczej po walijsku niż niemiecku, ale jednak... Cymbrowie to lud pochodzenie germańskiego, pochodzący z Jutlandii i mający wielowiekową historię.

Taką właśnie nazwę nadał kolejnemu pasażerskiemu statkowi klasy Hammonia armator Hamburg-Amerika Line. Poszczególne statki różniły się od siebie nieco rozmiarami, ale poza tym śmiało można było je ze sobą pomylić.

„Frisia” – statek klasy Hammonia


„Cimbrię” zwodowano w roku 1867 w angielskiej stoczni J. Caird & Co, Greenock. Miała 3037 DWT, prawie 104 metry i rozwijała szybkość 12,5 węzła.

,

Przez kilka lat statek krążył pracowicie na linii Hamburg – Nowy Jork, wożąc za Wielką Wodę głównie biedaków, szukających w Ameryce nowego życia. Gdy 18 stycznia 1883 dowodzony od roku przez kapitana Juliusa Hansena statek opuszczał Hamburg, znajdowało się na nim 402 pasażerów – głównie emigrantów z Rosji, Prus, Austrii i Węgier. Załoga liczyła 120 osób. Różne źródła różne dane zresztą w tej mierze podają zarówno jeśli chodzi o pasażerów (od 401 do 530) i o załogę (od 92 do 120). Nawet główny agent linii był w stanie podać po wszystkim jedynie szacunkowe liczby! Ogromna większość pasażerów należała do tzw. steerage passengers, czyli bezkabinowców.



Pokład łodziowy „Cimbrii” był dostępny tylko dla „lepszych” pasażerów
,

Wśród pasażerów znajdowała się także grupa francuskich marynarzy, mających po drodze wysiąść w Le Havre, oraz gromada Indian Chippewa (Odżibwejów) powracających do kraju po występach na przemysłowej wystawie.

Rankiem 19 grudnia pojawiła się coraz bardziej gęstniejąca mgła. Po kilkunastu godzinach od wyjścia z Hamburga „Cimbria” znajdowała się na północ od wyspy Borkum. I wtedy usłyszano bardzo bliski głos syreny statku nadchodzącego z lewej burty. Potem jeszcze jeden, znacznie bliższy sygnał i wreszcie w odległości 50 metrów z przerażeniem zauważono parowy frachtowiec, którego dziób celował wprost w „Cimbrię”.



Oczywiście na jakąkolwiek reakcję nie było już żadnych szans. Kilka sekund później dziób angielskiego
frachtowca „Sultan” z wielką mocą wbił się w burtę liniowca, tuż przed przednim masztem. Ponieważ wyrwa sięgała także części podwodnej statku, natychmiast do wnętrza kadłuba zaczęły się wdzierać z dużą mocą masy wody.



„Sultan” należał do Hull and Hamburg Line i pod dowództwem kapitana Cuttilla szedł właśnie do Anglii. Frachtowiec cofnął się mając ponad dwumetrową dziurą w dziobie. I on także zaczął nabierać wody. Widząc że własna sytuacja jest bardzo poważna, Cuttill nie rozkazał opuszczać szalup dla ratowania ludzi ze staranowanego przez siebie statku wierząc, że wielka jednostka z pewnością jest w lepszej od niego sytuacji! Krótko po zderzeniu dryfujące statki straciły siebie z oczu.

Tymczasem to sytuacji „Cimbrii” była gorsza. Dużo gorsza. Na pokład wybiegły setki przerażonych pasażerów, często nie mający nawet na sobie kompletnego ubrania. W styczniową noc…

Statek wyposażony był w osiem szalup, a każda z nich mogła pomieścić 65 osób, co razem dawało 520 miejsc. Jedna z łodzi uległa zniszczeniu w chwili zderzenia, a druga wywróciła się podczas opuszczania na wodę. O dziwo mimo nocy, zimna i gwałtownie rozwijającej się sytuacji, kapitanowi Hansenowi udało się zachować na pokładzie w miarę przyzwoity porządek. W trakcie wodowania szalup grupa marynarzy rozcięła liny mocujące wszystkie znajdujące się na pokładzie zapasowe wiosła, aby wpadający do wody rozbitkowie mieli się czego uchwycić.

Nie udało się niestety wykorzystać do maksimum pojemności wszystkich szalup a spośród tych, którzy znaleźli na nich schronienie, wielu zamarzło na śmierć w ciągu następnych godzin. Dopiero w niedzielę 21 grudnia pierwsze dwie łodzie zostały dostrzeżone przez brytyjski bark „Theta”. Na obu szalupach ratunku doczekało się raptem 39 rozbitków. Na trzecią szalupę z 17 ludźmi natknął się w okolicach latarni morskiej Weser (u ujścia Wezery) inny brytyjski statek, „Diamant”. Czwarta szalupa z dziewięcioma zaledwie rozbitkami dopłynęła sama na wyspę Borkum. Oznacza to, że łącznie życie ocaliło zaledwie 65 osób. Kapitan Julius Hansen poniósł śmierć, a z oficerów uratowali się tylko drugi, trzeci i czwarty oficer pokładowy oraz drugi mechanik, dowodzący czterema z odnalezionych szalup.

Zginęli prawie wszyscy ze znajdujących się na pokładzie 72 kobiet oraz 87 dzieci.

Według przyjętych przeze mnie liczb, śmierć poniosło aż 483 osoby, a całkiem możliwe, że ofiar było znacznie więcej. Jakby nie licząc, była to największa ilość ofiar w cywilnej żegludze aż do pamiętnej nocy „Titanica”.

Podczas rozprawy w Hamburgu, kapitan Cuttill z „Sultana” wypowiedział o kondycji swojego statku – i wynikającej stąd decyzji - słowa, które już znamy. Podkreślił że był nieświadomy sytuacji „Cimbrii”. Badania fachowców potwierdziły obawy kapitana: stwierdzili przed sądem, że dodatkowa stopa wody w kadłubie „Sultana” spowodowałaby jego zatonięcie. Nie znalazłem nigdzie ostatecznego werdyktu sądu.

--

Post zmieniony (02-05-20 13:10)

 
01-11-14 00:42  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 262

NORWESKIE BLIŹNIAKI

W chwili wybuchu II wojny, najsilniejszymi norweskimi okrętami były stareńkie bliźniaki „Eidsvold” (norweskie miasto) i „Norge” (wiadomo). Niewielkie, bo mierzące raptem 94,60 metra jednostki uzbrojono w dwa działa 210 mm, 6 x 150 mm, 6 x 76 mm oraz wyrzutnie torpedowe. Nie potrafiąc przypasować bliźniaków do żadnej z istniejących klas, określono je „okrętami obrony wybrzeża”.

Oba okręty powstały w znanej stoczni Armstrong Whitworth w Newcastle on Tyne. Pierwszy na wodę zszedł w roku 1900 „Eidsvold”, a w osiem miesięcy później zwodowano także „Norge”. Do służby weszły w roku 1901.

„Eidsvold”


„Norge”
,

Tu „Norge” – zdjęcie z 1910 roku - ma opuszczone do połowy bandery, ponieważ wiezie właśnie z Francji trumnę ze zwłokami zmarłego tam jednego z najwybitniejszych norweskich pisarzy, Bjørnstjerne Bjørnsona


Lata mijały, aż w roku 1912 Norwedzy uznali, że warto byłoby wzmocnić flotę kolejnymi dwoma jednostkami, będącymi nowszą wersją „Eidsvolda”. W roku 1912 zamówili je u Brytyjczyków, z góry nadając im imiona „Bjørgvin” i „Nidaros”. Były to znowu nazwy norweskich miast, tyle że Nidaros obecnie nazywa się Trondheim.

Po wybuchu wojny Royal Navy przejęła prawie gotowe okręty i przemianowała je na monitory, noszące od tej chwili nazwy „Glatton” i „Gorgon”.

Niedoszłe okręty Królewskie Marynarki Norwegii: „Gorgon”…


… i „Glatton”


Na otarcie łez Londyn zapłacił Norwegom rekompensatę w wysokości 370.000 funtów. Ponieważ jednak Skandynawom udało się podczas Wielkiej Wojny zachować neutralność, utracenie szansy na podwojenie liczby głównych okrętów zostało przyjęta w kraju bez specjalnych emocji.

Wojna jednak w końcu zapukała do drzwi Norwegów i wtedy skonstatowali oni, że okręty z których kiedyś byli tak dumni są obecnie prawie czterdziestolatkami, mogącymi rozwijać „olśniewające” 15 węzłów: w latach swej młodości pływały o ponad dwa węzły szybciej.

Dziewiątego kwietnia 1940 roku niemiecki zespół komandora Friedricha Bontego, składający się z niszczycieli „Wilhelm Heidkamp”, Bernd von Arnim” i „Georg Thiele” wszedł do fiordu Ofot, mając za zadanie dojście do Narviku. Na drodze około pół kilometra przed portem miał im stanąć najpierw „Eidsvold”, a potem znajdujący się w Narviku „Norge”. Z powodu zaskoczenia szybkim rozwojem sytuacji na żadnej z norweskich jednostek nie było pełnego składu załogi, liczącej 270 oficerów i marynarzy. Na pierwszym z okrętów zespołu znajdowało się 193 ludzi, a na drugim 199. Owym małym zespołem dowodził z pokładu „Norge”– według polskiej nomenklatury - komandor podporucznik Per Askim.

Rozkazał on „Eidsvoldowi” wyjść z portu i przechwycić napastników. Była dopiero 3:20 w nocy, a widoczność bardzo ograniczona przez gęstą mgłę. Pomimo tego dowodzący okrętem komandor podporucznik Odd Isaachsen Willoch dowiedział się od załogi norweskiego frachtowca, że nieprzyjaciel jest tuż tuż. Działa załadowano ostrą amunicją, a załoga obsadziła stanowiska bojowe. O 4:14 z pokładu niszczyciela „Wilhelm Heidkamp” spostrzeżono norweski okręt, zagradzający im drogę do portu. Na świetlne sygnały Willocha nie było żadnej odpowiedzi, toteż wydał on rozkaz oddania ostrzegawczego strzału przed dziób nieprzyjaciela, oraz podniesienie sygnału nakazującego natychmiastowe zatrzymanie się.

Niszczyciel zastopował, po czym odbiła od niego motorówka z komandorem podporucznikiem Heinrichem Gerlachem i sygnalistą. Gerlach na pokładzie „Eidsvolda” zażądał poddania się. W trakcie rozmowy z Niemcem działa norweskiego okrętu skierowane były na „Heidkampa”. Z takiej odległości nie mogło być mowy o pudle w razie otwarcia ognia.

Na mostku „Eidsvolda” Niemiec starał się przekonać Willocha o bezsensie stawiania oporu. Norweg wykorzystał jednak czas, aby powiadomić dowódcę „Norge” o agresywnych zamiarach Niemców. W tym czasie do „Wilhelma Heidkampa” dołączył drugi niszczyciel, ustawiając się burtą w odległości 700 metrów, najwyraźniej gotowy do ataku torpedowego.

Otrzymawszy odmowną odpowiedź Gerlach wrócił na łódź i skierował się ku swemu okrętowi. Jeszcze zanim jednak do niego dopłynął, sygnalista wystrzelił czerwoną rakietę, która oznaczała odrzucenie niemieckiej propozycji. Willoch natychmiast zrozumiał co się za chwilę stanie, krzykiem ponaglając artylerzystów do natychmiastowego przystąpienia do walki. Stary okręt zaczął się obracać ku bliższemu niszczycielowi, ale właśnie w tej chwili trafiły go dwie torpedy: Norwedzy nie zdążyli oddać ani jednego strzału! Torpedy „Wilhelma Heidkampa” okazały się zabójczo niszczące, powodując eksplozję w rufowej komorze amunicyjnej. Ze 193-osobowej załogi, zagładę okrętu przeżyło zaledwie ośmiu marynarzy.

Na „Norge” usłyszano oczywiście głośny wybuch i po radiowej ciszy natychmiast zorientowano się, iż siostrzany okręt uległ zagładzie. O 4:30 podniesiono kotwicę, aby zająć lepszą pozycję dla ostrzeliwania wejścia do portu. W kwadrans później zauważono zbliżające się dwa niemieckie niszczyciele. Bezzwłocznie otworzono ogień z dział 210 i 150 mm w kierunku niszczyciela, którym okazał się być „Bernd von Arnim”. Pomimo odległości zaledwie 800 metrów, żaden pocisk nie trafił! No cóż: noc, mgła i nerwy robiły swoje…

Niemcy odpowiedzieli równie niecelnym ogniem, po czym wystrzelili ku „Norge” sześć torped. Trafiły dwie, obie w śródokręcie. W ciągu kilku minut okręt poszedł na dno, pociągając za sobą 100 ludzi. Uratowało się 89, w tym komandor Askim.

I to już był – przynajmniej na razie – koniec norweskiej marynarki wojennej.

To te niszczyciele zatopiły teoretycznie silniejsze od siebie norweskie okręty. „Wilhelm Heidkamp”


…„Georg Thiele”…


…i „Bernd von Arnim”


Zaledwie po paru dniach okręty norweskie zostały pomszczone na tych samych wodach przez Brytyjczyków. „Wilhelm Heidkamp”…


…”Georg Thiele” (zdjęcie współczesne)


… i „Berndt von Arnim”


Kotwica z „Norge” stoi przed Muzeum Wojny w Narviku


--

Post zmieniony (02-05-20 13:10)

 
03-11-14 08:14  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 263

SZKOLNA FREGATA

Fregata „Eurydice” służyła od chwili przejęcia jej w roku 1843 przez Royal Navy jako zwyczajny okręt, pomagający wprowadzać w życie hasło „Rule Britannia!”. Kiedy już jednak mocno się zestarzał, został w 1877 przeklasyfikowany na jednostkę szkolną dla zwykłych marynarzy, mających nabrać na nim wiedzy niezbędnej do zamustrowania na „prawdziwy” okręt.

„Eurydice”


Dowództwo nowej szkolnej jednostki objął komandor Marcus A.S. Hare. Okręt wypłynął z Portsmouth 13 listopada 1877 roku w rejs do Indii Zachodnich mając na pokładzie 300 oficerów, marynarzy i kadetów. Razem z „Eurydice” wypłynął także szkolny bryg „Martin”. Na Maderze do tej pary dołączył kolejny okręt tej samej klasy „Liberty”. Szkolenie nowych kadr wciąż rozrastającej się Royal Navy szło pełną parą.... może raczej pod pełnymi żaglami.

Szóstego marca następnego roku „Eurydice” opuściła Bermudy, kierując się w drogę powrotną. Oprócz stałej załogi i kadetów, na fregatę dodatkowo weszli wojskowi (w tym także inwalidzi), powracający do ojczyzny po znojnej służbie w tropiku. Teraz liczba osób na pokładzie wzrosła do 368.

Po 18 dniach żeglugi – 24 marca o 3:30 - okręt został spostrzeżony w chwili, gdy szedł na wschód, kierując się ku cieśninie Spithead, oddzielającej wyspę Wight od Portsmouth. W późniejszych latach cieśnina stanie się słynnym miejscem uroczystych parad okrętów Royal Navy. „Eurydice” szła pod pełnymi żaglami. Z północnego zachodu nadciągały wtedy ciężkie chmury, a barometr opadał zastraszająco szybko. Dziesięć minut przed czwartą wiatr nagle zmienił kierunek z zachodniego na wschodni, a wsparty oślepiającą śnieżycą sztorm uderzył w burtę okrętu, spychając go z kursu. Gdy nad ranem ponownie ujrzano fregatę, znajdowała się niecałe trzy mile od Dunnose Head, przylądka w południowo-wschodniej części Wight.

Gdy szkwał ustał na krótką chwilę, kapitan szkuner „Emma” idącego za „Eurydice” zobaczył fregatę, ale nie odnotował w jej zachowaniu niczego niepokojącego. A jednak... Wkrótce „Emma” natknęła się na pięciu rozbitków, rozpaczliwie walczących o utrzymanie się na powierzchni wzburzonego morza.

„Emma” ustawiła się wobec nich od nawietrznej, po czym podjęła przemarzniętych i wycieńczonych do cna ludzi. Tak bardzo przemarzniętych i wycieńczonych, że chwilę potem mimo wszelkich wysiłków, trójka rozbitków zmarła. Pozostali przy życiu jedynie marynarz Cuddiford i starszy marynarz Fletcher. Od nich to właśnie dowiedziano się o rozwoju wypadków.

Para ocalałych z „Eurydice” marynarzy


Ostatnie chwile okrętu


Około 3:45 Hare rozkazał opuścić część żagli, a wobec siły wiatru posłał dodatkowych ludzi na ster, zwiększając liczbę sterników aż do sześciu. Pomimo tego okręt ustawił się prawą burtą do wiatru i tak przechylił, że zaczął brać wodę. Wysłano pod pokład ludzi do pomp. Przez chwilę okręt zaczął się prostować, ale nagle zaczął gwałtownie skręcać w prawo, po czym przewrócił się i natychmiast poszedł na dno głębokiego w tym miejscu na 22 metry morza. Nad jego powierzchnią widać było teraz tylko górne części masztów nieszczęsnej fregaty. W wodzie znalazło się wielu ludzi, ale – jak już wiemy – życie uratowała jedynie dwójka marynarzy. Sam dowódca po wydaniu rozkazu „Abandon ship” złożył ręce do modlitwy i w takiej pozycji poszedł wraz ze swym okrętem na dno.



Jeszcze tego samego roku wrak podniesiono i zaholowano do Portsmouth gdzie okazało się, że remont okrętu jest nieopłacalny. „Eurydice” została rozebrana na pojedyncze deski i belki.

Odsłonięcie pomnika ku czci ofiar tragedii na cmentarzu, wyspa Wight


--

Post zmieniony (02-05-20 13:10)

 
03-11-14 09:03  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Kolejna smutna historia... Moze Autor nas uraczy znowu jakas opowiescia o statku/okrecie, ktorego historia nie zakonczyla sie tragicznie?

--
pozdrawiam Kuba

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 86 z 121Strony:  <=  <-  84  85  86  87  88  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024